Tak mógłby rzec długoterminowy inwestor, który w następnym kroku pokazałby taki wykres tygodniowy WIG20USD:
Co my tu mamy?
1. 2-tygodniowe odbicie od luki z krachu październikowego 2008 (zrobione głównie słabością złotego) - linia niebieska.
2. Odbicie od linii bessy.
3. Pierwszy raz od początku mini-hossy zamknięcie tygodnia poniżej SMA15, która dotychczas była skutecznym wsparciem.
Kiedy nasz długoterminowy inwestor powie hossa? Musiałby na tym wykresie zobaczyć długą białą świecę nad średnią 50% spadków (po zamknięciach), która ciekawym trafem przebiega dokładnie nad luką!
Blog o inwestowaniu, grze na giełdzie, rozwoju osobistym, przemyślenia na temat egzystencji, poszerzanie świadomości. Czasem trochę o żarciu i bieganiu - życie :) Napisz do mnie: deedees małpa o2 kropcia pl
piątek, 18 grudnia 2009
Obyś Fiatem jeździł
Taką klątwę rzuciłbym na najgorszego wroga. Pół dnia straciłem na wyciąganiu akumulatora z tego cholernego rzęcha. Przyszło mi niestety rok temu wymienić wysłużonego pełnoletniego Golfa dieselka na nowszego, "stilowego" Fiata. Po pierwszej zimie przekonałem się, że obecny przemysł motoryzacyjny produkuje już wyłącznie wyroby samochodopodobne, a ostatnie prawdziwe auta wypuścił ok. 97-mego roku.
Zwykła wymiana żarówki to robota od 20 minut (prawy reflektor) do ok. półtora godziny (reflektor przy akumulatorze). Większość użytkowników tego cuda techniki nie daje rady nawet z tak podstawową czynnością i jeździ do warsztatów. Również mnie pokonała jedna mała żaróweczka schowana gdzieś w otchłaniach kabli i plastikowych przeszkadzajek. Niestety nie dał jej rady także warsztat Fiata i co jakiś czas komputer pokładowy (dzięki któremu przemianowałem mój model na Fiat Fault) odsyła mnie do niego spowrotem.
Ale pal licho żaróweczke. Akumulator jest przykryty klapą, potem jakaś puszka i metalowa sztaba. Pierwsze dwie przeszkody pokonałem bez strat, dopiero zapieczona śrubka na sztabie przypomniała mi tragiczną prawdę: "masz Fiata!". Konstruktor tego samochodu musiał być najbardziej złośliwym skurwysynem pod słońcem.
Zwykła wymiana żarówki to robota od 20 minut (prawy reflektor) do ok. półtora godziny (reflektor przy akumulatorze). Większość użytkowników tego cuda techniki nie daje rady nawet z tak podstawową czynnością i jeździ do warsztatów. Również mnie pokonała jedna mała żaróweczka schowana gdzieś w otchłaniach kabli i plastikowych przeszkadzajek. Niestety nie dał jej rady także warsztat Fiata i co jakiś czas komputer pokładowy (dzięki któremu przemianowałem mój model na Fiat Fault) odsyła mnie do niego spowrotem.
Ale pal licho żaróweczke. Akumulator jest przykryty klapą, potem jakaś puszka i metalowa sztaba. Pierwsze dwie przeszkody pokonałem bez strat, dopiero zapieczona śrubka na sztabie przypomniała mi tragiczną prawdę: "masz Fiata!". Konstruktor tego samochodu musiał być najbardziej złośliwym skurwysynem pod słońcem.
czwartek, 17 grudnia 2009
Potwierdzone wyłamanie
W poprzednim wpisie "Nad przepaścią" sugerowałem, że może powtórzyć się wyłamanie na WIG20USD jak w poprzednich przypadkach. Dzisiaj jestem już prawie pewien, że wyłamanie nastąpiło! (do zamknięcia sesji obowiązuje powiedzenie "nie chwal dnia przed zachodem słońca").
Popatrzmy na obecny wykres WIG20USD (liniowy):
Zgodnie z poprzednimi analogiami powinien zmierzać teraz na kolejną czerwoną linię przy ok. 773pkt.
Popatrzmy na obecny wykres WIG20USD (liniowy):
Zgodnie z poprzednimi analogiami powinien zmierzać teraz na kolejną czerwoną linię przy ok. 773pkt.
niedziela, 13 grudnia 2009
Nad przepaścią
Pierwszy raz od dłuższego czasu nie mam planu na nadchodzący tydzień. Spodziewam się odreagowania spadków, ale zauważyłem dziś na WIG20USD ciekawą sytuację. Spójrzcie na środkową czerwoną linię, która kilka razy podczas bessy zaczynała spadki. Gdyby zaznaczona strzałkami na RSI sytuacja się powtórzyła, byłby to dla mnie widoczny znak, że nadal jesteśmy w bessie:
czwartek, 10 grudnia 2009
Prognoza na najbliższe 2 miesiące + dziennik transakcji
Tekst poniższy nie jest rekomendacją bla, bla, bla. Prognozowanie nic nie kosztuje, więc pobawię się w zgadywanie poziomów kilku wybranych indeksów w perspektywie ponad 2 miesięcy. Posługując się wyłącznie AT, obstawiam w lutym dołki na:
CRUDE OIL: 60$
S&P500: 880 pkt
WIG20: 1850 pkt
Kto poczytuje bloga, wie, że gram intraday (a jak się uda to i DT). Trzymam trochę spółek z NC, które miały być na długi termin, ale jakoś tak zawsze się kończy, że jak widzę na nich zarobek, to zamykam.
CRUDE OIL: 60$
S&P500: 880 pkt
WIG20: 1850 pkt
Kto poczytuje bloga, wie, że gram intraday (a jak się uda to i DT). Trzymam trochę spółek z NC, które miały być na długi termin, ale jakoś tak zawsze się kończy, że jak widzę na nich zarobek, to zamykam.
środa, 9 grudnia 2009
Grudzień 15 lat temu
Medialna akcja grudzień 81 jest dla mnie abstrakcyjna, bo robiłem wtedy w pieluchy. Coś jak przewrót majowy przeczytany w podręczniku. Upadku komuny nawet nie zauważyłem, może później była jakaś refleksja, że już żołnierze nie grają na trąbkach podczas szkolnych apeli. W TV pojawiły się reklamy, koło super-samu pełno straganów. Najważniejsze było przyjęcie, dzięki któremu dostałem Commodore C-64 i magnetofon z kasetami Roxette :)
Pierwsze zetknięcie z Historią to 95-ty rok. Wojna w TV. Z Iraku-Kuwejtu pamiętam tylko tabelki z flagami i zestrzelonymi samolotami obok. Coś jak film. Filmy o wojnie uwielbiałem, podobnie jak obrazy bitew, które mogłem oglądać całymi godzinami. Do teraz pamiętam wszystkie sceny bitew z każdego komiksu (najlepsze w "Hernan Cortez i podbój Meksyku"). Czeczenia wyryła mi się w pamięci trupami rosyjskich żołnierzy walającymi się na ulicach.
Nadal lubię filmy wojenne, dokumenty BBC, obrazy batalistyczne, gry fpp, strategiczne. Gdzieś tam w wirtualnym świecie wypełnionym swoją logiką, leją się żołnierze o coś ważnego i nieśmiertelnego. Atawistyczne męskie pragnienie walki zostaje zaspokojone.
Niedawno przeczytałem "Cień zwycięstwa" Suworowa o tępym rzeźniku Żukowie. Polecam każdemu, kto nadal wierzy w historię pisaną przez zwycięzców. Jest coś w rosyjskiej kulturze, co ciągnie mnie do niej. Wydaje mi się, że to strasznie nieudolna i naiwna próba okiełznania rzeczywistości. Próba zaczarowania okrucieństwa świata wyczuwalna na kilometr, spod której wydziera prawda na dotknięcie ręki.
Polska mimo wszystko jest częścią kultury zachodniej, być może tak się w niej unurzaliśmy, że bajki z Hollywoodu czy Rzymu są dla nas odbiciem rzeczywistości. Może Rosjanie widzą nasz fałsz tak jak my ich, a spod niego wystającą prawdę? Coś tam krzyczą, pokazują, a my się pukamy w czoło, co te głupie Ruski znowu się nas czepiają.
Kiedyś ktoś obejrzy z zainteresowaniem film o bohaterskich czołgistach w pułapce, towarzyszach broni, honorze i innych głupotach, które na wojnie nie mają miejsca. Dla mnie te rzeczy kończą się gdzieś na Wietnamie (jakiś on był niezwykły w "Forest Gump"), później zaczyna się rzeczywistość, w której nie ma przygód ani braterstwa.
Pierwsze zetknięcie z Historią to 95-ty rok. Wojna w TV. Z Iraku-Kuwejtu pamiętam tylko tabelki z flagami i zestrzelonymi samolotami obok. Coś jak film. Filmy o wojnie uwielbiałem, podobnie jak obrazy bitew, które mogłem oglądać całymi godzinami. Do teraz pamiętam wszystkie sceny bitew z każdego komiksu (najlepsze w "Hernan Cortez i podbój Meksyku"). Czeczenia wyryła mi się w pamięci trupami rosyjskich żołnierzy walającymi się na ulicach.
Nadal lubię filmy wojenne, dokumenty BBC, obrazy batalistyczne, gry fpp, strategiczne. Gdzieś tam w wirtualnym świecie wypełnionym swoją logiką, leją się żołnierze o coś ważnego i nieśmiertelnego. Atawistyczne męskie pragnienie walki zostaje zaspokojone.
Niedawno przeczytałem "Cień zwycięstwa" Suworowa o tępym rzeźniku Żukowie. Polecam każdemu, kto nadal wierzy w historię pisaną przez zwycięzców. Jest coś w rosyjskiej kulturze, co ciągnie mnie do niej. Wydaje mi się, że to strasznie nieudolna i naiwna próba okiełznania rzeczywistości. Próba zaczarowania okrucieństwa świata wyczuwalna na kilometr, spod której wydziera prawda na dotknięcie ręki.
Polska mimo wszystko jest częścią kultury zachodniej, być może tak się w niej unurzaliśmy, że bajki z Hollywoodu czy Rzymu są dla nas odbiciem rzeczywistości. Może Rosjanie widzą nasz fałsz tak jak my ich, a spod niego wystającą prawdę? Coś tam krzyczą, pokazują, a my się pukamy w czoło, co te głupie Ruski znowu się nas czepiają.
Kiedyś ktoś obejrzy z zainteresowaniem film o bohaterskich czołgistach w pułapce, towarzyszach broni, honorze i innych głupotach, które na wojnie nie mają miejsca. Dla mnie te rzeczy kończą się gdzieś na Wietnamie (jakiś on był niezwykły w "Forest Gump"), później zaczyna się rzeczywistość, w której nie ma przygód ani braterstwa.
wtorek, 8 grudnia 2009
sobota, 5 grudnia 2009
Czass na sss, projekty
Nie napisałem w piątek dziennika transakcji, ponieważ byłem u jednego wydawcy. Rozmowa przebiegła w miłej atmosferze i z przedstawionych kilku opcji coś się w przyszłym roku urodzi. Nawiązaliśmy również kontakt z niezwykle ciekawą parą grafików, co może nam pomóc wejść szczebel wyżej w produkcji.
Wspominam na blogu rozmowę, gdyż pojawiła się opcja stworzenia przez nas gry, o której nawet nie marzyłem w najśmielszych snach. Jeśli początkowo luźna koncepcja przerodzi się w realny pomysł, przestanę być taki tajemniczy i szeroko opiszę projekt, bo jestem do niego tak zapalony, że mógłbym go zrobić za darmo :)
Tymczasem krótko dziennik transakcji. W czwartek sprzedałem ostatnią poważniejszą paczkę akcji w postaci WDM. Zysk skromny (średnia sprzedaż po 0.695), liczyłem na podjazd do ok. 80gr, ale brak popytu, osuwanie kursu i bliska cena zakupu (po redukcji wzrosła do ok. 0.67) skłoniły mnie do realizacji zysku, który szybko mógł zamienić się w stratę.
Wspominam na blogu rozmowę, gdyż pojawiła się opcja stworzenia przez nas gry, o której nawet nie marzyłem w najśmielszych snach. Jeśli początkowo luźna koncepcja przerodzi się w realny pomysł, przestanę być taki tajemniczy i szeroko opiszę projekt, bo jestem do niego tak zapalony, że mógłbym go zrobić za darmo :)
Tymczasem krótko dziennik transakcji. W czwartek sprzedałem ostatnią poważniejszą paczkę akcji w postaci WDM. Zysk skromny (średnia sprzedaż po 0.695), liczyłem na podjazd do ok. 80gr, ale brak popytu, osuwanie kursu i bliska cena zakupu (po redukcji wzrosła do ok. 0.67) skłoniły mnie do realizacji zysku, który szybko mógł zamienić się w stratę.
piątek, 27 listopada 2009
And the beat goes on
Dzisiejsze bardzo niskie otwarcie wielu graczy wykorzystało do kupna akcji. Przeglądam komentarze na blogach i widzę, że dla wielu korekta już się skończyła i czas na nowe szczyty.
Ja gram na dalsze spadki, na razie krótkoterminowo, ale myślę że zaczęła się już poważniejsza korekta. Po półtora miesięcznej konsolidacji przy 38.2% zniesienia spadków, ropa crude wybiła dołem:
Ja gram na dalsze spadki, na razie krótkoterminowo, ale myślę że zaczęła się już poważniejsza korekta. Po półtora miesięcznej konsolidacji przy 38.2% zniesienia spadków, ropa crude wybiła dołem:
poniedziałek, 23 listopada 2009
Poznaj swój algorytm cz. 2
W sobotę byliśmy w toruńskim planetarium na seansie o podróży do krańców Wszechświata. Klimatyczna muzyczka Tangerine dream, trochę przestarzałe efekty (przypomniałem sobie, że byłem na tym seansie dobrych pare lat temu), wypite wcześniej piwko i wieczorowa pora zrobiły swoje - połowę seansu spędziłem na jawie.
W planetarium mają 2 tryby wyświetlania, jeden to coś w rodzaju projektora kinowego (i ten już trochę trąci myszką), w drugim na kopułę rzuca punktowe światełka, które bardzo realistycznie imitują nocne niebo (i wtedy zawsze włącza mi się tryb senny :) .
Moje myśli znowu powędrowały ku nieskończoności. Przy Niej wszystko staje się nicością, niewyobrażalnie wielki wszechświat redukuje się do punktu. Natrafiłem kiedyś na aplikację, która co kilka ruchów kółkiem myszki powiększała obraz 10-krotnie. Zaledwie kilka minut kręcenia wystarczy, by przy wykładniczej prędkości dotrzeć od kwarków do obrazu widzialnego Wszechświata.
W planetarium mają 2 tryby wyświetlania, jeden to coś w rodzaju projektora kinowego (i ten już trochę trąci myszką), w drugim na kopułę rzuca punktowe światełka, które bardzo realistycznie imitują nocne niebo (i wtedy zawsze włącza mi się tryb senny :) .
Moje myśli znowu powędrowały ku nieskończoności. Przy Niej wszystko staje się nicością, niewyobrażalnie wielki wszechświat redukuje się do punktu. Natrafiłem kiedyś na aplikację, która co kilka ruchów kółkiem myszki powiększała obraz 10-krotnie. Zaledwie kilka minut kręcenia wystarczy, by przy wykładniczej prędkości dotrzeć od kwarków do obrazu widzialnego Wszechświata.
piątek, 20 listopada 2009
Dziennik transakcji 3w11.2009
Blog ostatnio trochę przycichł. Dostaliśmy zlecenie na książki edukacyjne dla dzieci i pary do pisania wystarcza mi tylko na pracę. Ruch w biznesie szczęśliwie zbiegł się z konsolą na giełdzie i nie muszę stresować się, że pociąg z akcjami ucieka w którymkolwiek z kierunków.
Na wypadek, jeśli miałby zjeżdżać (a w kolejnych wykresach pokażę, że obstawiam ten wariant na najbliższy tydzień), złożyłem wniosek do XTB o otworzenie rachunku. Do kontraktów chciałem korzystać z bossy, ale niestety nie uruchomiłem NOLa pod Linuxem, tymczasem Sidoma, którą udostępnia XTB, napisana jest w Javie i działa na systemie z pingwinem.
Niebagatelny wpływ na moją decyzję ma również fakt, że prowizja za wykonanie transakcji na akcjach wynosi 0.25%, tymczasem większość maklerów bierze 0.39%. Ktoś może uważać, że to zupełnie pomijalna różnica i że np. niezawodność systemu jest dużo ważniejsza. Dla mnie istotny jest fakt, że gdybym w czasie tego roku miał taką prowizję, zostałoby mi w kieszeni prawie 700 zł.
Na wypadek, jeśli miałby zjeżdżać (a w kolejnych wykresach pokażę, że obstawiam ten wariant na najbliższy tydzień), złożyłem wniosek do XTB o otworzenie rachunku. Do kontraktów chciałem korzystać z bossy, ale niestety nie uruchomiłem NOLa pod Linuxem, tymczasem Sidoma, którą udostępnia XTB, napisana jest w Javie i działa na systemie z pingwinem.
Niebagatelny wpływ na moją decyzję ma również fakt, że prowizja za wykonanie transakcji na akcjach wynosi 0.25%, tymczasem większość maklerów bierze 0.39%. Ktoś może uważać, że to zupełnie pomijalna różnica i że np. niezawodność systemu jest dużo ważniejsza. Dla mnie istotny jest fakt, że gdybym w czasie tego roku miał taką prowizję, zostałoby mi w kieszeni prawie 700 zł.
piątek, 13 listopada 2009
Dziennik transakcji 2w11.2009
Miniony tydzień zaliczam do udanych. Opłaciło się trzymać STX, zgodnie z przewidywaniami Sygnity ruszyło na górne ograniczenie kanału i tam oddałem resztkę akcji (aktualnie jest już ponad 8% niżej). Niestety z powodu uprzedniej redukcji zysk był symboliczny.
We wtorek sprzedałem kupiony w poniedziałek Impexmetal. Przy tej inwestycji kolejny raz okazało się, że nie radzę sobie z trzymaniem zysku. Akcje miałem po 2.60, w poniedziałek było zamknięcie 2.76 . Z analizy wybicia liczyłem nawet na przekroczenie 3 zł, ale we wtorek kurs się osuwał i sprzedałem po 2.7 . W czwartek kurs przebił 2.8, ale dziś (piątek) to już tylko 2.71 . Podobnie słabo wykorzystałem wybicie na STX, pod które przecież kupiłem akcje i na Sygnity, które niepotrzebnie redukowałem po kilku % straty.
We wtorek wróciłem znowu do certyfikatów na spadki ropy brent. Kurs ropy porusza się w kanale (klinie?) i liczę na spadek do wsparcia na ok. 70$. Inwestycja nie ma na celu zgadywania odwrócenia trendu, to scalping jak przy Sygnity. Przypominam wykres, którym kieruję się od kilku tygodni:
We wtorek sprzedałem kupiony w poniedziałek Impexmetal. Przy tej inwestycji kolejny raz okazało się, że nie radzę sobie z trzymaniem zysku. Akcje miałem po 2.60, w poniedziałek było zamknięcie 2.76 . Z analizy wybicia liczyłem nawet na przekroczenie 3 zł, ale we wtorek kurs się osuwał i sprzedałem po 2.7 . W czwartek kurs przebił 2.8, ale dziś (piątek) to już tylko 2.71 . Podobnie słabo wykorzystałem wybicie na STX, pod które przecież kupiłem akcje i na Sygnity, które niepotrzebnie redukowałem po kilku % straty.
We wtorek wróciłem znowu do certyfikatów na spadki ropy brent. Kurs ropy porusza się w kanale (klinie?) i liczę na spadek do wsparcia na ok. 70$. Inwestycja nie ma na celu zgadywania odwrócenia trendu, to scalping jak przy Sygnity. Przypominam wykres, którym kieruję się od kilku tygodni:
wtorek, 10 listopada 2009
Analiza porównawcza Dow Jones listopad
Wczoraj wrzuciłem wykresy dla S&P500 , tymczasem znowu zapomniałem, że odpowiedniejszym indeksem do badania wieloletnich wykresów jest DJIA (SP500 startuje od 1928, DJIA 1896). Podobnie jak w lipcu analogie wskazują początek XX wieku, z tym że 1908 rok ustępuje teraz 1904:
Gdzieś w dali pojawia się jeszcze jako ciekawostka:
Co ciekawe, ani razu nie pojawiły się daty znalezione na S&P500.
Gdzieś w dali pojawia się jeszcze jako ciekawostka:
poniedziałek, 9 listopada 2009
Analiza porównawcza SP500 listopad
W wakacje zachłysnąłem się porównywaniem kształtów wykresów i nawklejałem różne prognozy. Potem zarzuciłem programik, bo jak każde narzędzie, pokazywał sparametryzowane wycinki, ale opracowanie odpowiedzi należało już do mnie.
W piątek wieczorem z ciekawości wypróbowałem jedną funkcję, która przeszukuje wszystkie wykresy i dostałem dziwną odpowiedź. Wiele spółek szykuje się do wyskoku. Większości nie znałem, lub miały tragicznie niską płynność, ale utkwił mi Impexmetal. Dzisiaj rano bujał się w okolicy 2.50, gdy nagle gwałtownie strzelił na 2.60 . Przy okazji byłem zły na sytuację, która nie pozwoliła mi rano kupić okazyjnie Tepsy (pokazywałem wykres, dlaczego spodziewam się odreagowania), więc kupiłem IPX. Na razie wygląda obiecująco, na minusie już raczej nie wyjdę.
W piątek wieczorem z ciekawości wypróbowałem jedną funkcję, która przeszukuje wszystkie wykresy i dostałem dziwną odpowiedź. Wiele spółek szykuje się do wyskoku. Większości nie znałem, lub miały tragicznie niską płynność, ale utkwił mi Impexmetal. Dzisiaj rano bujał się w okolicy 2.50, gdy nagle gwałtownie strzelił na 2.60 . Przy okazji byłem zły na sytuację, która nie pozwoliła mi rano kupić okazyjnie Tepsy (pokazywałem wykres, dlaczego spodziewam się odreagowania), więc kupiłem IPX. Na razie wygląda obiecująco, na minusie już raczej nie wyjdę.
piątek, 6 listopada 2009
Dziennik transakcji 1w11.2009
Przez cały tydzień wykonałem tylko jedną transakcję i to niezamierzony DT dziś na PGE. Po otwarciu akcje zaczęły się osuwać i kupiłem je po 25.55 . Później szybko wyskoczyły do góry i przy ok. 26.50 postawiłem stopa na 25.98 licząc na utrzymanie poziomu 26 zł. Jak wiadomo 26 pękło, więc zarobiłem na waciki :)
Wkońcu wystartował dziś STX, jednak jak widać na wykresie godzinowym nie wybił z trójkąta:
Obawiam się, że w razie spodziewanych spadków nieprędko zobaczę na nim 1.8 .
Wkońcu wystartował dziś STX, jednak jak widać na wykresie godzinowym nie wybił z trójkąta:
Obawiam się, że w razie spodziewanych spadków nieprędko zobaczę na nim 1.8 .
środa, 4 listopada 2009
Za szukanie pracy należy się 800zł/mies.
Taką informację przeczytałem właśnie na portalu o finansach. Rzecz dotyczy przedsiębiorców, którzy zawiesili DG z powodu braku zleceń. To, że w tym czasie nie można wykonywać ani kupować żadnych prac jest logiczne. Jednak wg ZUSu również wysyłanie ofert i rozmowy z kontrahentami są wykonywaniem działalności.
Zatem proponuję ZUSowi taki myk, który na pewno zapewni miliardy: niech każdy bezrobotny, który szuka pracy, płaci 800zł miesięcznie! Nie tylko załatamy dziurę budżetową, ale i będzie nas stać na kolejne pół miliona urzędasów, żeby Polska rosła w siłę.
Zatem proponuję ZUSowi taki myk, który na pewno zapewni miliardy: niech każdy bezrobotny, który szuka pracy, płaci 800zł miesięcznie! Nie tylko załatamy dziurę budżetową, ale i będzie nas stać na kolejne pół miliona urzędasów, żeby Polska rosła w siłę.
poniedziałek, 2 listopada 2009
Koniec projektu, nowa przygoda
Przed chwilą wysłałem projekt do wydawcy i mam na tym froncie trochę wolnego, nim przyślą listę poprawek. Wczytałem się w nową umowę, którą dostałem w zeszłym miesiącu i włos mi się zjeżył, do poniedziałku mamy oddać 15 stron książki. Książka na szczęście będzie bogato ilustrowana (historia dla dzieci), obrazki mamy gotowe, więc powinno (złowrogo brzmi to słowo) pójść gładko.
Pierwszy raz będziemy pisać książkę. W stosunku do gier i programów edukacyjnych to technologicznie regres, a jednak czuję dreszczyk emocji. Książka to brzmi poważnie :) Przez 2 lata nazbieraliśmy materiały, skończyliśmy 3 projekty, które zdrowo przekroczyły 1.5 GB danych i rozeszły się po kilkunastu krajach Środkowej, Wschodniej Europy i Azji posowieckiej. Teraz przerzucimy wiedzę na papier.
Niestety ucierpi na tym blog, bo nie będę w stanie wyskrobać wpisów o nieskończoności i Wszechświecie. Postaram się użyć metody pseudo-ZTD i jednak po zdaniu go złożyć, bo nasunęły się całkiem ciekawe uzasadnienia do koncepcji wielu wszechświatów i ograniczoności naszego lokalnego świata.
Aktualizacja.
W związku z poruszeniem wywołanym agresywną fotką, informuję że aktualnie jestem normalny i jako dowód załączam niniejsze zdjęcie.
Pierwszy raz będziemy pisać książkę. W stosunku do gier i programów edukacyjnych to technologicznie regres, a jednak czuję dreszczyk emocji. Książka to brzmi poważnie :) Przez 2 lata nazbieraliśmy materiały, skończyliśmy 3 projekty, które zdrowo przekroczyły 1.5 GB danych i rozeszły się po kilkunastu krajach Środkowej, Wschodniej Europy i Azji posowieckiej. Teraz przerzucimy wiedzę na papier.
Niestety ucierpi na tym blog, bo nie będę w stanie wyskrobać wpisów o nieskończoności i Wszechświecie. Postaram się użyć metody pseudo-ZTD i jednak po zdaniu go złożyć, bo nasunęły się całkiem ciekawe uzasadnienia do koncepcji wielu wszechświatów i ograniczoności naszego lokalnego świata.
Aktualizacja.
W związku z poruszeniem wywołanym agresywną fotką, informuję że aktualnie jestem normalny i jako dowód załączam niniejsze zdjęcie.
niedziela, 1 listopada 2009
piątek, 30 października 2009
Dziennik transakcji 4w10.2009
Kolejny tydzień, w którym niewiele się działo. Na początku tygodnia ustawiłem się z kupnem na wsparciu kanału spadkowego Makolaba, ale odskoczył 1 grosz powyżej mojej oferty. W poniedziałek zredukowałem Sygnity, które zdaje się nie mieć na razie siły do odreagowania spadków. Stalexport nie ruszałem.
W środę kupiłem certyfikaty na spadki ropy (RCSCRAOPEN) a wczoraj oddałem je na krótko przed nagłym odpałem na północ. Ten wykres tłumaczy moje nastawienie:
W środę kupiłem certyfikaty na spadki ropy (RCSCRAOPEN) a wczoraj oddałem je na krótko przed nagłym odpałem na północ. Ten wykres tłumaczy moje nastawienie:
wtorek, 27 października 2009
Poznaj swój algorytm cz. 1
Coraz więcej uczonych godzi się z myślą, że nasza zdolność poznawania Wszechświata jest bardzo ograniczona. Istnienie fenomenu ciemnej materii i ciemnej energii jest tego wymownym przykładem. Okazuje się, że zaledwie 5 proc. masy Wszechświata stanowi ta znana nam z codziennego życia materia, a o całej reszcie nie mamy zielonego pojęcia.
Aleksander Wolszczan
Swego czasu zaczytywałem się książkami popularno-naukowymi. Astronomia, mechanika kwantowa, życie we Wszechświecie itd. Zastanawiało mnie, że z większości tekstów bił pewien pesymizm odnośnie "naszych" przyszłych losów. Kiedyś gwiazdy wyczerpią paliwo, wyparują czarne dziury i wszechświat zamieni się w beskresną czarną pustkę, przemierzaną przez zimne karły, pozostałości gwiazd. Przed odkryciem, że rozszerzanie wszechświata przyspiesza, niektórzy martwili się również, że ponownie skolapsujemy do punktu.
Kolejną ciekawostką było szacowanie rozmiaru i wieku wszechświata. W każdej epoce Bóg oddalał się w coraz głębsze otchłanie nieba, aż wreszcie wyrugowano go z równań i osiągnięto wiek uniwersum ok. 13.7 mld lat. Wprawdzie są jakieś spory dotyczące zachowania pomiędzy 10^-36 a 10^-34 sekundą po Big Bangu, ale model standardowy traktowano jak fundament.
Śmiesznie brzmiały teorie XIX-wiecznych naukowców, na których bazował jeden z moich ulubionych pisarzy okresu dziecięcego Juliusz Verne. Jedno się nie zmieniło od tamtych czasów: przekonanie piszących, że dotykają krańców prawdy.
Czy możemy przypuszczać, że jesteśmy bliżej prawdy, skoro potrafimy lepiej prognozować zachowanie wycinka rzeczywistości, który jesteśmy w stanie pojąć zmysłami i rozumem? Przykład zachodniej kultury pokazuje, że dzięki nauce byliśmy w stanie narzucić dominację światu (przynajmniej ta bardziej zachodnia część cywilizacji zachodniej). Czy odkryliśmy więcej prawdy, czy tylko znaleźliśmy te jej aspekty, które potrafiliśmy skutecznie wykorzystać do budowy przemysłu i uzbrojenia?
Czasem wyobrażam sobie rzeczywistość jako ziemię a człowieka jako korzeń. W którąkolwiek stronę nie będziesz się wgryzał, poznajesz tylko wąski kanalik. Jeden drąży kanalik pod tytułem "fizyka", inny przez 30 lat patrzy w ścianę i dochodzi do stanu, którego istnienia nigdy sobie nie uświadomimy. Możesz wypuszczać pędy w każdym kierunku, niektóre się splotą, inne pogrubieją, ale rozległość i głębokość ziemi będzie zawsze niepojęta.
Z tych powodów nie uznaję nauki, ale w nią wierzę. Wierzę, że prawa fizyki działają w warunkach, które jesteśmy w stanie zmierzyć, wyliczyć, wyobrazić, ale wierzę również, że rzeczywistość jest nieskończona. Według obecnego modelu świat jest nieskończony, ale ograniczony (tak jak droga po obwodzie okręgu). Myślę, że wyliczenia granic wszechświata będą coraz szersze, aż kiedyś obowiązującą teorią będzie nieograniczoność, a samo pojęcie wszechświata daleko wykroczy poza obecną koncepcję czasoprzestrzeni wypełnionej obserwowalnymi obiektami, ciemną materią, energią i innymi białymi plamami.
Oczywiście to nic nowego, naukowcy formułują teorie nieskończonej liczby wszechświatów, wielu wymiarów, w których istnieją wszystkie możliwe światy ze wszystkimi możliwymi prawami itd. Ciekawi mnie co innego: człowiek dopuszcza nieskończone możliwości w eksperymencie naukowym, a jednocześnie zachowuje się jak pociągana za sznurki kukiełka..
cdn
Czy możemy przypuszczać, że jesteśmy bliżej prawdy, skoro potrafimy lepiej prognozować zachowanie wycinka rzeczywistości, który jesteśmy w stanie pojąć zmysłami i rozumem? Przykład zachodniej kultury pokazuje, że dzięki nauce byliśmy w stanie narzucić dominację światu (przynajmniej ta bardziej zachodnia część cywilizacji zachodniej). Czy odkryliśmy więcej prawdy, czy tylko znaleźliśmy te jej aspekty, które potrafiliśmy skutecznie wykorzystać do budowy przemysłu i uzbrojenia?
Czasem wyobrażam sobie rzeczywistość jako ziemię a człowieka jako korzeń. W którąkolwiek stronę nie będziesz się wgryzał, poznajesz tylko wąski kanalik. Jeden drąży kanalik pod tytułem "fizyka", inny przez 30 lat patrzy w ścianę i dochodzi do stanu, którego istnienia nigdy sobie nie uświadomimy. Możesz wypuszczać pędy w każdym kierunku, niektóre się splotą, inne pogrubieją, ale rozległość i głębokość ziemi będzie zawsze niepojęta.
Z tych powodów nie uznaję nauki, ale w nią wierzę. Wierzę, że prawa fizyki działają w warunkach, które jesteśmy w stanie zmierzyć, wyliczyć, wyobrazić, ale wierzę również, że rzeczywistość jest nieskończona. Według obecnego modelu świat jest nieskończony, ale ograniczony (tak jak droga po obwodzie okręgu). Myślę, że wyliczenia granic wszechświata będą coraz szersze, aż kiedyś obowiązującą teorią będzie nieograniczoność, a samo pojęcie wszechświata daleko wykroczy poza obecną koncepcję czasoprzestrzeni wypełnionej obserwowalnymi obiektami, ciemną materią, energią i innymi białymi plamami.
Oczywiście to nic nowego, naukowcy formułują teorie nieskończonej liczby wszechświatów, wielu wymiarów, w których istnieją wszystkie możliwe światy ze wszystkimi możliwymi prawami itd. Ciekawi mnie co innego: człowiek dopuszcza nieskończone możliwości w eksperymencie naukowym, a jednocześnie zachowuje się jak pociągana za sznurki kukiełka..
cdn
piątek, 23 października 2009
Dziennik transakcji 3w10.2009
Miało być pięknie, wyszło jak zwykle, czyli tak sobie :) Po pierwsze zrealizowałem założony zysk z "lokaty" TPS, czyli wyszedłem z dywidendą na czysto + 0.5%. Wszystko byłoby super, gdyby nie fakt, że akcje telekomu są już ponad złotówkę droższe i conajmniej taki pułap przewidywał wykres (szarą strzałką zaznaczyłem linię, do której zakładałem ruch):
Ponieważ wcześniej nastawiłem się na wzięcie dywidendy i wywalenie akcji, nie mogłem utrzymać dyscypliny i najpierw sprzedałem połowę akcji. Na drugą postawiłem stopa, ale zbyt blisko (bałem się wyjścia ze stratą z zyskownej transakcji) i oczywiście kurs na chwilę wrócił w rejony 17.5x, żeby potem bić szczyty już beze mnie. Jednym słowem poszło jak zakładałem, ale niedosyt pozostał.
Ponieważ wcześniej nastawiłem się na wzięcie dywidendy i wywalenie akcji, nie mogłem utrzymać dyscypliny i najpierw sprzedałem połowę akcji. Na drugą postawiłem stopa, ale zbyt blisko (bałem się wyjścia ze stratą z zyskownej transakcji) i oczywiście kurs na chwilę wrócił w rejony 17.5x, żeby potem bić szczyty już beze mnie. Jednym słowem poszło jak zakładałem, ale niedosyt pozostał.
czwartek, 22 października 2009
Zmiany na blogu
Gdy nam śpiewał Elvis Presley,
świat miał trochę więcej barw,
pod palmami Blue Hawai
kołysało "Good Luck Charm"..
Wygląd bloga zmieniał się ostatnio dość dynamicznie. Do czystej stronki z tekstem doszło sporo bajerów. Projekt się rozwija, rośnie liczba czytelników. Wprowadziłem dwa rozwiązania (ocenianie, fragmenty wpisów na stronie głównej), które pozwalają mi rozpoznać preferencje czytelników.
Nie mam jeszcze wielu miarodajnych wyników, ale widzę, że wpisy "psychologiczne" cieszą się wyższym uznaniem. Cieszy mnie to, bo znaczy, że potrafię przekazać coś wartościowego. Dużo wejść generują dzienniki transakcji a wszystkie na głowę bije wpis o panice 1907, dzięki podlinkowaniu przez Wojciecha Białka.
świat miał trochę więcej barw,
pod palmami Blue Hawai
kołysało "Good Luck Charm"..
Wygląd bloga zmieniał się ostatnio dość dynamicznie. Do czystej stronki z tekstem doszło sporo bajerów. Projekt się rozwija, rośnie liczba czytelników. Wprowadziłem dwa rozwiązania (ocenianie, fragmenty wpisów na stronie głównej), które pozwalają mi rozpoznać preferencje czytelników.
Nie mam jeszcze wielu miarodajnych wyników, ale widzę, że wpisy "psychologiczne" cieszą się wyższym uznaniem. Cieszy mnie to, bo znaczy, że potrafię przekazać coś wartościowego. Dużo wejść generują dzienniki transakcji a wszystkie na głowę bije wpis o panice 1907, dzięki podlinkowaniu przez Wojciecha Białka.
środa, 21 października 2009
NIKKEI kolejne starcie
poniedziałek, 19 października 2009
Jak tania jest żywność?
Wielu inwestorów i analityków przewiduje wielką hossę na towarach rolnych. Dziś na warsztat wziąłem pszenicę. Na pierwszy rzut oka wykres Wheat Future wskazuje dość wysoką cenę i nawet trochę miejsca na spadki:
Postanowiłem jednak zobaczyć, jak zboże prezentuje się na tle innych indeksów. Ściągnąłem dziś środowisko Scilab i napisałem programik do tworzenia takich wykresów (wszystkie z danych tygodniowych). Niestety nie udało mi się ropracować, w jaki sposób umieścić nazwy na osi X i zamiast dat są liczby tygodni. Na szczęście datę można dość łatwo wyliczyć, gdyż rok ma ok. 52 tygodni a podziałka jest co 500 tygodni, czyli ok. 10 lat. Jeśli któryś z czytelników zna Scilaba/Matlaba/Octave, będę bardzo wdzięczny za kontakt i odpowiedź na kilka pytań.
Postanowiłem jednak zobaczyć, jak zboże prezentuje się na tle innych indeksów. Ściągnąłem dziś środowisko Scilab i napisałem programik do tworzenia takich wykresów (wszystkie z danych tygodniowych). Niestety nie udało mi się ropracować, w jaki sposób umieścić nazwy na osi X i zamiast dat są liczby tygodni. Na szczęście datę można dość łatwo wyliczyć, gdyż rok ma ok. 52 tygodni a podziałka jest co 500 tygodni, czyli ok. 10 lat. Jeśli któryś z czytelników zna Scilaba/Matlaba/Octave, będę bardzo wdzięczny za kontakt i odpowiedź na kilka pytań.
sobota, 17 października 2009
Pierwszy rok na GPW
W czwartek minął rok od mojego pierwszego samodzielnego zlecenia kupna akcji. Wtedy 15.10.2008 roku w cenie 30zł/szt. nabyłem zawrotny pakiet 10-ciu akcji Kghmu. 7 dni później uśredniłem po 23zł, dorzuciłem kilka innych spółek z WIG20 i w następnym tygodniu większość sprzedałem z zyskiem 20%. Holly sh... prawdziwa maszynka do robienia pieniędzy, pomyślałem. I zacząłem szukać mocniej przecenione spółki, bo pewnie odpał na nich będzie kosmiczny..
Wcześniejsze doświadczenia z inwestowaniem obejmowały rok 2007, kiedy przerzucałem pieniądze między funduszami akcji. Raz wpadł kumpel i pokazał jak kupować akcje, wyświetlić kosz z notowaniami, więc kupiłem ostrożnie akcje, o których czytałem na jakimś forum onetu, że są dobrą inwestycją: 5xHutmen po 30.50zł/szt. Wykres wyglądał obiecująco, zleciały na pysk od ponad 100zł, więc na pewno zaraz wrócą, zobaczę zysk i zacznę inwestować poważne kwoty. Najpierw wsadzam palec. To była najlepsza moja inwestycja, akcje padły kolejnego dnia o 10% i tak spadały, spadały, że dałem sobie spokój z funduszami i giełdą na ponad rok.
Wcześniejsze doświadczenia z inwestowaniem obejmowały rok 2007, kiedy przerzucałem pieniądze między funduszami akcji. Raz wpadł kumpel i pokazał jak kupować akcje, wyświetlić kosz z notowaniami, więc kupiłem ostrożnie akcje, o których czytałem na jakimś forum onetu, że są dobrą inwestycją: 5xHutmen po 30.50zł/szt. Wykres wyglądał obiecująco, zleciały na pysk od ponad 100zł, więc na pewno zaraz wrócą, zobaczę zysk i zacznę inwestować poważne kwoty. Najpierw wsadzam palec. To była najlepsza moja inwestycja, akcje padły kolejnego dnia o 10% i tak spadały, spadały, że dałem sobie spokój z funduszami i giełdą na ponad rok.
środa, 14 października 2009
Granice poznania cz.3, powstanie
Co sobie uświadamiasz, to też kontrolujesz; to czego sobie nie uświadamiasz, kontroluje ciebie.
Podsumuję krótko sens poprzednich części mini-cyklu o wychodzeniu z kryzysu:
1. Istnieje prawda, istnieją drogi osiągania określonych stanów organizmu, sukcesu życiowego, finansowego itd. (potem zajmiemy się czym naprawdę jest sukces).
2. Do kolejnych poziomów jakiejś sztuki wiodą różne drogi, ale są drogi optymalne. Większość dróg jest fałszywa, nie pozwala wznieść się wyżej i trzeba się ich oduczyć.
3. Drogi do wyższego poziomu pokazują nam nieliczni, samo naśladowanie/czytanie ich niewiele jeszcze znaczy, potrzeba wysiłku i ćwiczeń, by zrozumieć co nam przekazują.
4. Kiedy "śpimy" (żyjemy poza rzeczywistością w wyobrażonej bezpiecznej przestrzeni), każde niespodziewane zdarzenie zewnętrzne może doprowadzić nas do załamania.
Podsumuję krótko sens poprzednich części mini-cyklu o wychodzeniu z kryzysu:
1. Istnieje prawda, istnieją drogi osiągania określonych stanów organizmu, sukcesu życiowego, finansowego itd. (potem zajmiemy się czym naprawdę jest sukces).
2. Do kolejnych poziomów jakiejś sztuki wiodą różne drogi, ale są drogi optymalne. Większość dróg jest fałszywa, nie pozwala wznieść się wyżej i trzeba się ich oduczyć.
3. Drogi do wyższego poziomu pokazują nam nieliczni, samo naśladowanie/czytanie ich niewiele jeszcze znaczy, potrzeba wysiłku i ćwiczeń, by zrozumieć co nam przekazują.
4. Kiedy "śpimy" (żyjemy poza rzeczywistością w wyobrażonej bezpiecznej przestrzeni), każde niespodziewane zdarzenie zewnętrzne może doprowadzić nas do załamania.
piątek, 9 października 2009
Dziennik transakcji 2w10.2009, fala 5 czy spadki?
Kolejny tydzień konsolidacji, praktycznie poza rynkiem. Myślałem nad skróceniem Tepsy i odebraniem niżej, ale zupełnie nie czuję tego papiera. Porusza się tak ociężale, że ciężko określić czy spada, czy stoi w miejscu. Na wykresie dziennym (skorygowanym o dywidendę) widać niezwykle podobne zachowanie w okresie sierpień-październik do zeszłorocznego. Ciekawe czy zakończy się tak samo..
Na początku tygodnia ostro spadał Makolab, więc go trochę dokupiłem (po wcześniejszej redukcji miałem mało sztuk). Potem gwałtownie odrobił straty, ale że już kilka takich ruchów na nim widziałem, oddałem to co dokupiłem niemal idealnie na górce. Zakup traktowałem jako "trade" a nie powiększenie pozycji na długi termin. Niestety większość zysku na MLB skasowało wyrzucenie Hydrapress, o którym przeczytałem sporo alarmujących wieści na forum parkietu.
Na początku tygodnia ostro spadał Makolab, więc go trochę dokupiłem (po wcześniejszej redukcji miałem mało sztuk). Potem gwałtownie odrobił straty, ale że już kilka takich ruchów na nim widziałem, oddałem to co dokupiłem niemal idealnie na górce. Zakup traktowałem jako "trade" a nie powiększenie pozycji na długi termin. Niestety większość zysku na MLB skasowało wyrzucenie Hydrapress, o którym przeczytałem sporo alarmujących wieści na forum parkietu.
czwartek, 8 października 2009
Łucznik
Kiedy łucznik strzela nie dla wygranej, panuje nad wszystkimi swoimi władzami. Kiedy strzela, by wygrać mosiężną klamrę, staje się nerwowy. Kiedy strzela, by zdobyć nagrodę wykonaną ze złota, staje się ślepy, widzi cel podwójnie, a umysł go zawodzi. Umiejętności jego sie nie zmieniły: to nagroda go rozdwaja. Zależy mu na niej! Więcej myśli o niej, niż o strzelaniu, a potrzeba zwycięstwa wysysa jego moc.
Chuang Tzu (Zhuangzi) ok. 300 p.n.e.
Chuang Tzu (Zhuangzi) ok. 300 p.n.e.
wtorek, 6 października 2009
Granice poznania, wyjście z dołka cz. 2
Dzisiejszy wpis to tylko zarys końca mini cyklu o wychodzeniu z życiowych zakrętów. Szykuję się do dużego cyklu "Droga do wolności", w którym zawrę wszystkie doświadczenia i gotowe przepisy na zmianę postrzegania rzeczywistości, ale do tego potrzebuję jeszcze czasu i wielu testów na sobie. No i przede wszystkim namacalnych sukcesów, które udowodnią wartość tekstów.
W jednym z wpisów o książkach przybliżyłem pozycję "Przebudzenie" de Mello. Przykład tej książki doskonale nadaje się do zobrazowania myśli przewodnich moich wpisów. Nie pamiętam kiedy przeczytałem ją po raz pierwszy, ale ostatnio znowu do niej wróciłem. Nie jako zadania do wykonania (przeczytać), tylko powoli, po stronie dziennie, żeby uchwycić głębsze znaczenie. Pierwsze czytanie było jak zasianie ziarna, potem długi czas ziarno kiełkowało, niepostrzeżenie zmieniało świadomość i dziś litery-symbole układają się w szerszy obraz w mojej głowie. Ostatnie zdanie to oczywiście aluzja do poprzedniego wpisu o naszych możliwościach rozumienia treści.
W jednym z wpisów o książkach przybliżyłem pozycję "Przebudzenie" de Mello. Przykład tej książki doskonale nadaje się do zobrazowania myśli przewodnich moich wpisów. Nie pamiętam kiedy przeczytałem ją po raz pierwszy, ale ostatnio znowu do niej wróciłem. Nie jako zadania do wykonania (przeczytać), tylko powoli, po stronie dziennie, żeby uchwycić głębsze znaczenie. Pierwsze czytanie było jak zasianie ziarna, potem długi czas ziarno kiełkowało, niepostrzeżenie zmieniało świadomość i dziś litery-symbole układają się w szerszy obraz w mojej głowie. Ostatnie zdanie to oczywiście aluzja do poprzedniego wpisu o naszych możliwościach rozumienia treści.
piątek, 2 października 2009
Dziennik transakcji 1w10.2009 , wyłamanie indeksów dołem
Tydzień temu pisałem, że niepotrzebnie za szybko sprzedałem Mercora. Zrobiłem wtedy prosty wykres (widać nawet strzałkę prognozy ruchu), który sprawdził się w 100%. Niestety już w poniedziałek zupełnie zapomniałem, że taki wykres posiadam i w środę widząc początek odpału, ponownie kupiłem akcje MCR.
Gdybym je szybko sprzedał, skończyłoby się łatwym zyskiem. Gdybym zajrzał do menadżera analiz, sprzedałbym tym prędzej szczęśliwy, że nie tylko uratowałem się przed spadkiem, ale jeszcze zarobiłem. Tymczasem musiałem wyjść, więc zostawiłem akcje i nie zaprzątałem sobie głowy. Wracam, W20 strzelił w górę a MCR ostro w dół. Co jest myślę. Odpalam program do analiz i nagle widzę, że już analizę przeprowadziłem i walor zachował się idealnie "jak powinien".
Tę głupią transakcję będę przypominał sobie przed każdym kupnem waloru, byłem na siebie wściekły. Kilka poprzednich trade'ów było bardzo skrupulatnie opracowanych i przyniosły zysk, jedno kretyńskie kupno "na czuja" je zniweczyło. Przyszedł czas ostrego rachunku sumienia i wyciągnięcia wniosków. Największy nacisk położę teraz na dyscyplinę. Jeśli kolejny raz przeczytam podobny wpis, nie będzie piwa przez tydzień (trzeba ostro).
Wklejam nieszczęsny wykres ku pamięci i przestrodze:
Za jakiś czas walor może chodzić po 30 zł, nie chodziło tu o inwestycję, ale wyciągnięcie z bardzo wysokim prawdopodobieństwem zysku. Na inwestycje długoterminowe przeznaczyłem odrębną pulę pieniędzy, które będą pakowane w spółki z NC.
Wyłamanie dołem z marcowego kanału staje się faktem dla coraz większej liczby indeksów. Na razie jest na tyle kosmetyczne, że możemy zobaczyć jeszcze gwałtowny powrót do kanału i wzrosty, ale wolę poczekać z boku i ewentualnie podłączyć się, gdyby wariant okazał się prawdziwy.
W momencie w którym piszę posta wyłamał S&P500:
i co gorsze dla nas, krajowych spekulantów (jakoś nie może przejść mi przez usta "inwestor") SWIG80 (na liniowym):
Powrócę jeszcze do NIKKEI, który zdaje się potwierdzać powrót do kanału bessy:
Teraz kilka argumentów prowzrostowych i jak na nie zareaguję. Po pierwsze jest jeszcze miejsce na krótkoterminowe wzrosty do ograniczeń kanałów.
Ropa:
Wig20:
i bardzo podobne do lipcowego zachowanie MWIG40 (zaznaczone strzałkami), czyli oparcie na ograniczeniu kanału, przecięcie średnich i RSI:
Jak się teraz zachowam. O ile spadki byłyby mi na rękę, bo nie mam czasu na długie analizy a kolejnego dołka bessy już nie zmarnuję jak lutowego ;) , to liczę się z możliwością krótkotrwałego wybicia w górę "na przekór wszystkim". Wtedy będę obserwował ropę (na górnym ograniczeniu mini-kanału) i jeśli wzrost się zatrzyma, załaduję certy na spadki (pomoże w tym złoty, którego perspektywy są bardzo kiepskie). Pospekuluję również na spółkach z SWIG i MWIG.
Tyle planów do przyszłego tygodnia, bo nadal zbyt duża niepewność na rynku. Wchodzenie w akcje w miesiącu krachów mnie nie pociąga, zwłaszcza kiedy pojawiło się kilka sygnałów na spadki. Lepiej stracić okazję, niż kapitał, co nie znaczy, że nie będę czasem próbował skalpować.
Gdybym je szybko sprzedał, skończyłoby się łatwym zyskiem. Gdybym zajrzał do menadżera analiz, sprzedałbym tym prędzej szczęśliwy, że nie tylko uratowałem się przed spadkiem, ale jeszcze zarobiłem. Tymczasem musiałem wyjść, więc zostawiłem akcje i nie zaprzątałem sobie głowy. Wracam, W20 strzelił w górę a MCR ostro w dół. Co jest myślę. Odpalam program do analiz i nagle widzę, że już analizę przeprowadziłem i walor zachował się idealnie "jak powinien".
Tę głupią transakcję będę przypominał sobie przed każdym kupnem waloru, byłem na siebie wściekły. Kilka poprzednich trade'ów było bardzo skrupulatnie opracowanych i przyniosły zysk, jedno kretyńskie kupno "na czuja" je zniweczyło. Przyszedł czas ostrego rachunku sumienia i wyciągnięcia wniosków. Największy nacisk położę teraz na dyscyplinę. Jeśli kolejny raz przeczytam podobny wpis, nie będzie piwa przez tydzień (trzeba ostro).
Wklejam nieszczęsny wykres ku pamięci i przestrodze:
Za jakiś czas walor może chodzić po 30 zł, nie chodziło tu o inwestycję, ale wyciągnięcie z bardzo wysokim prawdopodobieństwem zysku. Na inwestycje długoterminowe przeznaczyłem odrębną pulę pieniędzy, które będą pakowane w spółki z NC.
Wyłamanie dołem z marcowego kanału staje się faktem dla coraz większej liczby indeksów. Na razie jest na tyle kosmetyczne, że możemy zobaczyć jeszcze gwałtowny powrót do kanału i wzrosty, ale wolę poczekać z boku i ewentualnie podłączyć się, gdyby wariant okazał się prawdziwy.
W momencie w którym piszę posta wyłamał S&P500:
i co gorsze dla nas, krajowych spekulantów (jakoś nie może przejść mi przez usta "inwestor") SWIG80 (na liniowym):
Powrócę jeszcze do NIKKEI, który zdaje się potwierdzać powrót do kanału bessy:
Teraz kilka argumentów prowzrostowych i jak na nie zareaguję. Po pierwsze jest jeszcze miejsce na krótkoterminowe wzrosty do ograniczeń kanałów.
Ropa:
Wig20:
i bardzo podobne do lipcowego zachowanie MWIG40 (zaznaczone strzałkami), czyli oparcie na ograniczeniu kanału, przecięcie średnich i RSI:
Jak się teraz zachowam. O ile spadki byłyby mi na rękę, bo nie mam czasu na długie analizy a kolejnego dołka bessy już nie zmarnuję jak lutowego ;) , to liczę się z możliwością krótkotrwałego wybicia w górę "na przekór wszystkim". Wtedy będę obserwował ropę (na górnym ograniczeniu mini-kanału) i jeśli wzrost się zatrzyma, załaduję certy na spadki (pomoże w tym złoty, którego perspektywy są bardzo kiepskie). Pospekuluję również na spółkach z SWIG i MWIG.
Tyle planów do przyszłego tygodnia, bo nadal zbyt duża niepewność na rynku. Wchodzenie w akcje w miesiącu krachów mnie nie pociąga, zwłaszcza kiedy pojawiło się kilka sygnałów na spadki. Lepiej stracić okazję, niż kapitał, co nie znaczy, że nie będę czasem próbował skalpować.
czwartek, 1 października 2009
Granice poznania, odbić od dna cz.1
Wkońcu zebrałem się do obiecanego lukowi posta o sposobach wychodzenia z dołka. Na początek zaznaczę to, co pisałem już nie raz, że opisuję swoje doświadczenia, przemyślenia i rzeczy, które wyczytałem w książkach a potem zastosowałem na sobie. Dlatego moje "przepisy" mogą niejednemu zaszkodzić, albo co gorsza być wzorem na porażkę. Chętnie wysłuchałbym innych racji.
Internet i książki roją się od porad na wszystkie tematy. 90% z nich to przepisywanie myśli z innych książek, blogów itd. Te informacje są dobre, żeby liznąć temat, ale nic poza tym. 9% to przemyślane informacje, spisane doświadczenia, badania naukowe i biografie, z których mądry człowiek dużo skorzysta. Niestety mają podstawową wadę: działają do pewnego pułapu. Są jak prawa fizyczne dla zachowań tworzyw sztucznych w temperaturze -30 do +90 stopni i ciśnieniu 900-1100 hPa. Dla zwykłych warunków nieźle aproksymują rzeczywistość, ale w sytuacjach nieprzewidzianych są bezużyteczne.
1%, może mniej, to informacje genialne, które niemal wyrażają w słowach sens prawdy. Nie będę roztrząsał dylematów czy istnieje obiektywna prawda, jedna droga do światłości etc. Nie o to chodzi, nie chodzi mi o dogmaty, chcę pokazać, że istnieją drogi, które biegną do ustalonej granicy - rzeczywistości.
Skąd wiemy, że prawdopodobieństwo wyrzucenia orła w rzucie monetą wynosi 50%? Budujemy idealny model matematyczny i liczymy stosunek przypadków sprzyjających do wszystkich możliwych. Prawdziwe życie jest inne nawet dla tak banalnego przykładu. W prawdziwym życiu niezliczona ilość przypadków wpływa na wynik rzutu: opór powietrza, ciśnienie, grawitacja, kierunki sił, ciężar obszarów monety itd. Jedyne co możemy zrobić, żeby możliwie dokładnie wyliczyć prawdopodobieństwo wyrzucenia orła, to wykonać jak najwięcej rzutów i zapisywać wyniki.
Nigdy nie poznamy dokładnego prawdopodobieństwa, gdyż ilość testów powinna być nieskończona, ale możemy uznać że np. po tysiącu czy 10-ciu tysiącach pomiarów uzyskaliśmy satysfakcjonujące przybliżenie. I nagle może się okazać, że szansa na wyrzucenie orła wynosi (w zadanych warunkach fizycznych) 48%, co w przypadku uzależniania podejmowania decyzji od rzutu tą konkretną monetą, daje istotną informację.
Do czego zmierzam? Uważam, że istnieją uniwersalne drogi do osiągnięcia sukcesu i jeśli znajdziemy na nie przepisy, mamy szanse by go osiągnąć. Problem w tym, że nie wystarczy poddać się regułom algorytmu, by zwyciężyć. Nasze błędy kumulują się i już po kilku krokach możemy kompletnie zbłądzić. Nie dość, że odnalezienie tych dróg jest niezwykle trudne, zazwyczaj nie jesteśmy wytarczająco mądrzy i uważni, by je rozpoznać.
Pisałem kiedyś o koledze, który od lat ćwiczy chińskie sztuki walki. Wyemigrował do Londynu, gdyż w Polsce nie znalazł nauczyciela, który mógłby pchnąć go poziom wyżej. Nie chodzi tu o technikę walki, którą można szlifować latami i dochodzić do mistrzostwa zgodnie z teorią 10 tys. godzin. Zafascynowały go książki o mistrzach Chi, którzy potrafią kontrolować wewnętrzną energię, przesuwać przedmioty na odległość, leczyć, lewitować.
Większość mieszkańców Zachodu z góry przekłada takie "nadnaturalne" umiejętności do przegródki "bajki i mity". Tymczasem dla mistrzów sztuk walki te rzeczy są jak najbardziej fizyczne; oni nie dzielą ich pomiędzy świat bogów i ludzi. Doszli do nich tysiącami lat praktyki i przekazywania wiedzy. Nie był to stały wzrost, ogromna część wiedzy przepada ze śmiercią mistrzów i potem jest ponownie odkrywana. Setki mnichów zginęło z powodu źle przeprowadzanych ćwiczeń. Po osiągnięciu pewnego momentu, energia którą już kontrolowali, nieprawidłowo kierowana wyrządzała ogromne szkody organizmowi.
W ten dość drastyczny (można powiedzieć ewolucyjny) sposób zdobyli niezwykle rzadką wiedzę. Gdyby tę wiedzę spisać i dać nam do przeczytania, nie odróżnimy jej od tekstów Jedi z Gwiezdnych Wojen czy Kill Billa. Tekst byłby dla nas zwykłym szumem informacyjnym, gdyż słowa są tylko symbolami a czytając je odczuwamy tyle, na ile pozwala nam wyobraźnia i własne doświadczenia. Ponadto naturalna skłonność umysłu do szukania podobieństw, zlewa różniące się informacje w "to samo".
Wspomniany kolega wypowiadając się w sprawie teorii 10 tys. godzin, opowiedział mi o kilkudniowym kursie z chińskim mistrzem. Ludzie dokonywali niesamowitych przeskoków w swoich umiejętnościach, sam mistrz uważa, że jeden taki kurs z nim wart jest 5-20 lat samotnych ćwiczeń. I znowu nie jest to nic nadzwyczajnego, wielki kompozytor przekaże wiedzę studentowi szybciej, niż gdyby ten ćwiczył sam latami (zwracam uwagę, że piszę o nauczycielach wybitnych, a nie tych którym się nie udało osiągnąć mistrzostwa i zostało im tylko nauczanie).
Druga ważna informacja, którą mi przekazał, jest bardzo trudna do przyjęcia: zazwyczaj by wejść na wyższy poziom, musisz zapomnieć większość z tego co poznałeś dotychczas. Latami źle wykonywaliśmy ćwiczenie, teraz musimy oduczyć się błędnych nawyków i rozpocząć żmudny proces nauki od nowa. To bolączka większości samouków i często kres ich możliwości, gdyż nie chcą rezygnować z tego co osiągnęli. Znowu piszę coś oczywistego, ale dopóki nie mamy we krwi świadomości, że być może to co robimy, robimy źle, możemy do końca życia taplać się w bagnie. A im bardziej się staramy i próbujemy z tego błota wypłynąć, tym głębiej nas wciąga.
Wróćmy teraz do celu wpisu: jak pokonać problemy, jak przekuć je w zwycięstwo? Nie znam odpowiedzi, ale nie powiem "nikt jej nie zna", ponieważ są tysiące ludzi, którzy w tak błahych sytuacjach jak utrata pracy (przy ich osobowości raczej bankructwo) przebywają tylko chwilowo.
Większość z nas reaguje w taki sposób: Długotrwały brak sukcesów i niepewność obniżają samoocenę. Przestaję widzieć sens w tym co robię, nie podejmuję działań, które w przyszłości mogą zaprocentować. Straciłem pracę/zlecenia, choć kilka miesięcy temu przebierałem w ofertach i czułem się jak młody bóg. Teraz wpadłem w drugą skrajność, boję się o przyszłość, nie wierzę w możliwość poprawy losu, czekam na cud.
Największym problemem są moje ograniczenia. Widzę problem nie tam gdzie on naprawdę jest i szukam dróg powrotu do sytuacji "bez problemów" (młody bóg przebierający w ofertach). Przy takim postrzeganiu rzeczywistości żyję wyłącznie od problemu do problemu (albo jak ktoś jest większym optymistą, od sukcesu do sukcesu). Prawdopodobnie niedługo sytuacja się zmieni, nadaży się nowy biznes, dostanę nową pracę i wszystko się rozwiąże. Do czasu, kiedy ślepy los znowu mnie walnie.
Niech cię nie omami złudne poczucie bezpieczeństwa, świadomość zbudowania czegoś wartościowego lub zdobycia wielkiego majątku. W każdej chwili może spotkać cię rażąca niesprawiedliwość, ktoś przyjdzie i zniszczy twoje dzieło, ukradnie majątek. Trafiło nam się żyć w całkiem niezłych czasach, o wiele łatwiej nam urządzić się materialnie, niż naszym przodkom. Stabilizacja w chaotycznym świecie ma taką niekorzystną cechę, że często kończy się krachem. Poradzą sobie tylko odpowiednio zaprawieni.
W kolejnym wpisie przedstawię swoje próby wyrwania się z tego schematu.
PS I wierzący i sceptyk inaczej odbiorą to video, ja czytałem książkę o tym człowieku i mam swoje zdanie:
Internet i książki roją się od porad na wszystkie tematy. 90% z nich to przepisywanie myśli z innych książek, blogów itd. Te informacje są dobre, żeby liznąć temat, ale nic poza tym. 9% to przemyślane informacje, spisane doświadczenia, badania naukowe i biografie, z których mądry człowiek dużo skorzysta. Niestety mają podstawową wadę: działają do pewnego pułapu. Są jak prawa fizyczne dla zachowań tworzyw sztucznych w temperaturze -30 do +90 stopni i ciśnieniu 900-1100 hPa. Dla zwykłych warunków nieźle aproksymują rzeczywistość, ale w sytuacjach nieprzewidzianych są bezużyteczne.
1%, może mniej, to informacje genialne, które niemal wyrażają w słowach sens prawdy. Nie będę roztrząsał dylematów czy istnieje obiektywna prawda, jedna droga do światłości etc. Nie o to chodzi, nie chodzi mi o dogmaty, chcę pokazać, że istnieją drogi, które biegną do ustalonej granicy - rzeczywistości.
Skąd wiemy, że prawdopodobieństwo wyrzucenia orła w rzucie monetą wynosi 50%? Budujemy idealny model matematyczny i liczymy stosunek przypadków sprzyjających do wszystkich możliwych. Prawdziwe życie jest inne nawet dla tak banalnego przykładu. W prawdziwym życiu niezliczona ilość przypadków wpływa na wynik rzutu: opór powietrza, ciśnienie, grawitacja, kierunki sił, ciężar obszarów monety itd. Jedyne co możemy zrobić, żeby możliwie dokładnie wyliczyć prawdopodobieństwo wyrzucenia orła, to wykonać jak najwięcej rzutów i zapisywać wyniki.
Nigdy nie poznamy dokładnego prawdopodobieństwa, gdyż ilość testów powinna być nieskończona, ale możemy uznać że np. po tysiącu czy 10-ciu tysiącach pomiarów uzyskaliśmy satysfakcjonujące przybliżenie. I nagle może się okazać, że szansa na wyrzucenie orła wynosi (w zadanych warunkach fizycznych) 48%, co w przypadku uzależniania podejmowania decyzji od rzutu tą konkretną monetą, daje istotną informację.
Do czego zmierzam? Uważam, że istnieją uniwersalne drogi do osiągnięcia sukcesu i jeśli znajdziemy na nie przepisy, mamy szanse by go osiągnąć. Problem w tym, że nie wystarczy poddać się regułom algorytmu, by zwyciężyć. Nasze błędy kumulują się i już po kilku krokach możemy kompletnie zbłądzić. Nie dość, że odnalezienie tych dróg jest niezwykle trudne, zazwyczaj nie jesteśmy wytarczająco mądrzy i uważni, by je rozpoznać.
Pisałem kiedyś o koledze, który od lat ćwiczy chińskie sztuki walki. Wyemigrował do Londynu, gdyż w Polsce nie znalazł nauczyciela, który mógłby pchnąć go poziom wyżej. Nie chodzi tu o technikę walki, którą można szlifować latami i dochodzić do mistrzostwa zgodnie z teorią 10 tys. godzin. Zafascynowały go książki o mistrzach Chi, którzy potrafią kontrolować wewnętrzną energię, przesuwać przedmioty na odległość, leczyć, lewitować.
Większość mieszkańców Zachodu z góry przekłada takie "nadnaturalne" umiejętności do przegródki "bajki i mity". Tymczasem dla mistrzów sztuk walki te rzeczy są jak najbardziej fizyczne; oni nie dzielą ich pomiędzy świat bogów i ludzi. Doszli do nich tysiącami lat praktyki i przekazywania wiedzy. Nie był to stały wzrost, ogromna część wiedzy przepada ze śmiercią mistrzów i potem jest ponownie odkrywana. Setki mnichów zginęło z powodu źle przeprowadzanych ćwiczeń. Po osiągnięciu pewnego momentu, energia którą już kontrolowali, nieprawidłowo kierowana wyrządzała ogromne szkody organizmowi.
W ten dość drastyczny (można powiedzieć ewolucyjny) sposób zdobyli niezwykle rzadką wiedzę. Gdyby tę wiedzę spisać i dać nam do przeczytania, nie odróżnimy jej od tekstów Jedi z Gwiezdnych Wojen czy Kill Billa. Tekst byłby dla nas zwykłym szumem informacyjnym, gdyż słowa są tylko symbolami a czytając je odczuwamy tyle, na ile pozwala nam wyobraźnia i własne doświadczenia. Ponadto naturalna skłonność umysłu do szukania podobieństw, zlewa różniące się informacje w "to samo".
Wspomniany kolega wypowiadając się w sprawie teorii 10 tys. godzin, opowiedział mi o kilkudniowym kursie z chińskim mistrzem. Ludzie dokonywali niesamowitych przeskoków w swoich umiejętnościach, sam mistrz uważa, że jeden taki kurs z nim wart jest 5-20 lat samotnych ćwiczeń. I znowu nie jest to nic nadzwyczajnego, wielki kompozytor przekaże wiedzę studentowi szybciej, niż gdyby ten ćwiczył sam latami (zwracam uwagę, że piszę o nauczycielach wybitnych, a nie tych którym się nie udało osiągnąć mistrzostwa i zostało im tylko nauczanie).
Druga ważna informacja, którą mi przekazał, jest bardzo trudna do przyjęcia: zazwyczaj by wejść na wyższy poziom, musisz zapomnieć większość z tego co poznałeś dotychczas. Latami źle wykonywaliśmy ćwiczenie, teraz musimy oduczyć się błędnych nawyków i rozpocząć żmudny proces nauki od nowa. To bolączka większości samouków i często kres ich możliwości, gdyż nie chcą rezygnować z tego co osiągnęli. Znowu piszę coś oczywistego, ale dopóki nie mamy we krwi świadomości, że być może to co robimy, robimy źle, możemy do końca życia taplać się w bagnie. A im bardziej się staramy i próbujemy z tego błota wypłynąć, tym głębiej nas wciąga.
Wróćmy teraz do celu wpisu: jak pokonać problemy, jak przekuć je w zwycięstwo? Nie znam odpowiedzi, ale nie powiem "nikt jej nie zna", ponieważ są tysiące ludzi, którzy w tak błahych sytuacjach jak utrata pracy (przy ich osobowości raczej bankructwo) przebywają tylko chwilowo.
Większość z nas reaguje w taki sposób: Długotrwały brak sukcesów i niepewność obniżają samoocenę. Przestaję widzieć sens w tym co robię, nie podejmuję działań, które w przyszłości mogą zaprocentować. Straciłem pracę/zlecenia, choć kilka miesięcy temu przebierałem w ofertach i czułem się jak młody bóg. Teraz wpadłem w drugą skrajność, boję się o przyszłość, nie wierzę w możliwość poprawy losu, czekam na cud.
Największym problemem są moje ograniczenia. Widzę problem nie tam gdzie on naprawdę jest i szukam dróg powrotu do sytuacji "bez problemów" (młody bóg przebierający w ofertach). Przy takim postrzeganiu rzeczywistości żyję wyłącznie od problemu do problemu (albo jak ktoś jest większym optymistą, od sukcesu do sukcesu). Prawdopodobnie niedługo sytuacja się zmieni, nadaży się nowy biznes, dostanę nową pracę i wszystko się rozwiąże. Do czasu, kiedy ślepy los znowu mnie walnie.
Niech cię nie omami złudne poczucie bezpieczeństwa, świadomość zbudowania czegoś wartościowego lub zdobycia wielkiego majątku. W każdej chwili może spotkać cię rażąca niesprawiedliwość, ktoś przyjdzie i zniszczy twoje dzieło, ukradnie majątek. Trafiło nam się żyć w całkiem niezłych czasach, o wiele łatwiej nam urządzić się materialnie, niż naszym przodkom. Stabilizacja w chaotycznym świecie ma taką niekorzystną cechę, że często kończy się krachem. Poradzą sobie tylko odpowiednio zaprawieni.
W kolejnym wpisie przedstawię swoje próby wyrwania się z tego schematu.
PS I wierzący i sceptyk inaczej odbiorą to video, ja czytałem książkę o tym człowieku i mam swoje zdanie:
wtorek, 29 września 2009
NIKKEI trzyma się w kanale bessy
Górne ograniczenie kanału bessy dla S&P500 oscyluje gdzieś w granicach 1150, tymczasem NIKKEI dwukrotnie liznął opór i gwałtownie odbił. Na wykresie dziennym wybicie dołem z trójkąta, nawrót i dalsze spadki:
Co gorsza na tygodniowym dynamika spadków jest identyczna jak 9 lat temu (obecne linie bessy przekopiowałem do bessy 2000-2003):
Jak pisał Wojciech Białek, inwestorzy są zawsze najlepiej przygotowani do ostatniej bessy (to taka aluzja do powiedzenia o generałach), więc nie przywiązuje dużej wagi do analogii z poprzedniej bessy. Ale z ciekawości popatrzmy jak zachował się indeks w podobnym punkcie oznaczym strzałkami. Prawie rok spadków! Jest ktoś przygotowany na taki scenariusz?
Co gorsza na tygodniowym dynamika spadków jest identyczna jak 9 lat temu (obecne linie bessy przekopiowałem do bessy 2000-2003):
Jak pisał Wojciech Białek, inwestorzy są zawsze najlepiej przygotowani do ostatniej bessy (to taka aluzja do powiedzenia o generałach), więc nie przywiązuje dużej wagi do analogii z poprzedniej bessy. Ale z ciekawości popatrzmy jak zachował się indeks w podobnym punkcie oznaczym strzałkami. Prawie rok spadków! Jest ktoś przygotowany na taki scenariusz?
poniedziałek, 28 września 2009
WIG/GOLD Ratio
niedziela, 27 września 2009
Wojna coraz bliżej
Co USA dostało za odpuszczenie Europy Środkowo-Wschodniej (tarcza, Ukraina) oraz rosyjskiej strefy wpływów na Kaukazie (Gruzja)?
Krótki przegląd nagłówków prasy: "Rosja krytykuje Iran za negowanie Holokaustu", "USA, UK i Francja: Iran stanowi zagrożenie dla regionu i świata". O tym, że Iran jest zagrożeniem światowego ładu niczym Saddam słyszymy już od lat, ale dotychczas tylko w kręgach zachodnich.
Pamiętacie niedawną akcję "Piraci na Bałtyku" z porwanym statkiem Arctic Sea? Nieoficjalnie mówi się, że Mosad uciął rosyjskie zaopatrzenie Iranu w broń. Podobno z tajną misją w Moskwie był premier Izraela.
Iranohisteria zaczyna się nasilać i tym razem brak wyraźnego potępienia zachodniego imperializmu w Rosji. Iran jest ostatnim niezależnym krajem w rejonie Zatoki, w dodatku z dwóch stron otoczony krajami okupowanymi przez Zachód. Niedawno podpisał umowę z władzami Turkmenistanu (byłą republiką ZSRR) na dostawy gazu. Z tym samym krajem umowę na budowę rurociągu podpisały Chiny, co wywołało w Rosji szok, gdyż ta traci monopol na gaz w regionie. Rurociąg przejdzie przez dwie inne byłe republiki: Kazachstan i Uzbekistan, z których ta pierwsza wydawała się być kontrolowaną.
Pozwalam sobie na luźne teorie spiskowe, nie mam rzetelnej wiedzy o faktycznych stosunkach w regionie. Tyle co przeczytam w gazetach (szczególnie polecam artykuły reportera regionu Wojciecha Jagielskiego). Ze straszenia w TV też można w miarę dobrze odczytywać intencje rządzących.
W wizję sprzed 10 lat, z jednej z najbardziej grywalnych serii gier strategicznych "People's General", w której w jednym szeregu stają USA, UE i Rosja przeciwko Chinom nie wierzę, ale moim zdaniem powstają właśnie bloki NATO-Rosja i Chiny-Iran. Puszczając wodze fantazji widzę takie nagłówki gazet w bliższej lub dalszej przyszłości:
- Iran chce zniszczyć Izrael, odkryto masowe groby jakiejś mniejszości (raczej nie Kurdów, żeby Turków nie wkurzyć) w Iranie, służby Iranu mordują i porywają; zbiegli studenci, aresztowani z powodu rozruchów po ostatnich wyborach, pokazują rany po torturach, niezależni eksperci twierdzą, że w Iranie są obozy koncentracyjne (trzeba ostro).
- Na Kaukazie wybucha rebelia. Niskie ceny ropy szybko unaoczniły słabość Rosji i rozpoczęły rozpad ostatniego imperium kolonialnego. Rosja potrzebuje wysokich cen ropy, żeby mieć kasę na wojnę, tak się składa że ceny można gwałtownie napompować wykluczając na jakiś czas Iran z gry.
- Uaktywnili się piraci na wschodnio-afrykańskich wybrzeżach, na cel obrali sobie pare zachodnich jachtów (o tych będzie sporo w TV) i chińskie statki z towarami (o tym ewentualnie w chińskiej TV).
- Tusk podwyższa płacę minimalną i obiecuje sprawiedliwą rewaloryzację emerytur dla najuboższych.
Bałkany XXI wieku, czyli Bliski Wschód, już płoną, pytanie jak daleko rozprzestrzeni się ogień. Raczej neutralne zostaną Indie i Turcja. Przez kraje arabskie konflikt rozlewa się na północno-wschodnią Afrykę. W Rosji stale tli się Kaukaz, teraz odpadają "Kazachstany". Muzułmanie są realnym problemem dla integralności zachodnich Chin, w przypadku konfliktu medialnego również Tybet (oczywiście wyłącznie jako narzędzia wywiadu). Mamy też sporo krajów chętnych do resetu długów z powodu łamania międzynarodowych umów..
Dodajmy do tego dramatyczną nadwyżkę mężczyzn w Chinach, jako efekt polityki jednego dziecka (co skończyło się zabijaniem płodów dziewczynek), bardzo młode społeczeństwa arabskie i perskie (najlepsze fanatyczne mięso armatnie) i ryzyko rośnie. Mało kto zdaje sobie również sprawę, że eksplozja demograficzna w Azji możliwa była dzięki nowoczesnym uprawom, które zwielokrotniły wydajność plonów. Wcześniej liczba ludności nie przekraczała naturalnego progu głodowego. Czy kraje azjatyckie wykształciły już naukowców zdolnych do produkcji tak płodnych nasion?
Nasuwa się pytanie: czy z samych suchych faktów można budować tak dramatyczne scenariusze? W jednym z kolejnych wpisów o historii podam swoje powody, że to jak najbardziej uprawniona droga.
piątek, 25 września 2009
Dziennik transakcji 4w09.2009
W tym tygodniu przeprowadziłem niewiele transakcji, ponieważ w każdej chwili spodziewam się spadków. Postanowiłem zatem zastosować taktykę z czasów bessy, czyli zarzucić nisko sieci i oddawać akcje na zniesieniach Fibonacciego.
Tymczasem WIG przekornie wystrzelił do góry i do garnka wpadł tylko TSC. Oddałem go wyżej a różnicę zostawiłem w akcjach. Na wybranych spółkach (drastycznie przecenionych lub rokujących na przyszłość) będę stosował właśnie taką taktykę: zamiast inkasować zysk, zostawię "darmowe" akcje na długi termin.
Kupiłem także Mercora intraday, którego dziś oddałem. Myślę, że 23 zł spokojnie zdobędzie, ale zobaczę co dziś zrobi S&P500 (znając życie na koniec wystrzeli w górę, zamknie na plusie i w poniedziałek europejskie sierotki będą czekać na znak zza oceanu). W sumie to sprzedanie go nie było zbyt mądre, ale ostatnio większość pozycji, na których miałem zysk, zamykałem na stopie z lekkim minusem, więc dziś wymiękłem i zgarnąłem pieniądze.
Pisałem poprzednio, że przez niestosowanie się do "trade what you see" straciłem wiele okazji. Technicznie mamy trend wzrostowy i rezygnowanie z zajmowania pozycji jest znowu zgadywaniem szczytu. Fundamentalnie natomiast widzę tylko piętrzące się problemy i brak realnych działań naprawczych. Może na takim pesymiźmie rodzi się hossa i nadal warto kupować, ale jak patrzę na indeksy azjatyckie, na wielu rynkach osiągające wartości z 2006 roku, kiedy bessa nikomu się nie śniła, powstrzymuję się od zakupów.
BDI nadal spada i bardziej prawdopodobne wydaje się dogonienie go przez S&P500 niż odwrotny rajd:
A tu Dow/Gold ratio:
Jak widać akcje wyrażone w złocie nawet nie widziały odbicia i bessa trwa w pełni. W przyszłym tygodniu zrobię taki wykres dla WIG i złota w PLN. Biorąc pod uwagę cenę uncji w lutym, mieliśmy chyba niezłą hossę.
Tymczasem WIG przekornie wystrzelił do góry i do garnka wpadł tylko TSC. Oddałem go wyżej a różnicę zostawiłem w akcjach. Na wybranych spółkach (drastycznie przecenionych lub rokujących na przyszłość) będę stosował właśnie taką taktykę: zamiast inkasować zysk, zostawię "darmowe" akcje na długi termin.
Kupiłem także Mercora intraday, którego dziś oddałem. Myślę, że 23 zł spokojnie zdobędzie, ale zobaczę co dziś zrobi S&P500 (znając życie na koniec wystrzeli w górę, zamknie na plusie i w poniedziałek europejskie sierotki będą czekać na znak zza oceanu). W sumie to sprzedanie go nie było zbyt mądre, ale ostatnio większość pozycji, na których miałem zysk, zamykałem na stopie z lekkim minusem, więc dziś wymiękłem i zgarnąłem pieniądze.
Pisałem poprzednio, że przez niestosowanie się do "trade what you see" straciłem wiele okazji. Technicznie mamy trend wzrostowy i rezygnowanie z zajmowania pozycji jest znowu zgadywaniem szczytu. Fundamentalnie natomiast widzę tylko piętrzące się problemy i brak realnych działań naprawczych. Może na takim pesymiźmie rodzi się hossa i nadal warto kupować, ale jak patrzę na indeksy azjatyckie, na wielu rynkach osiągające wartości z 2006 roku, kiedy bessa nikomu się nie śniła, powstrzymuję się od zakupów.
BDI nadal spada i bardziej prawdopodobne wydaje się dogonienie go przez S&P500 niż odwrotny rajd:
A tu Dow/Gold ratio:
Jak widać akcje wyrażone w złocie nawet nie widziały odbicia i bessa trwa w pełni. W przyszłym tygodniu zrobię taki wykres dla WIG i złota w PLN. Biorąc pod uwagę cenę uncji w lutym, mieliśmy chyba niezłą hossę.
czwartek, 24 września 2009
Motywy cz. 3 ost. Kiedy trzeba zrobić 10 rzeczy naraz
Mamy już historię bloga, mamy teorię osiągnięcia mistrzostwa, czas na dokończenie wywodów i konkrety.
Publikując wpisy giełdowe liczyłem na nawiązanie dialogu z innymi graczami (w szczególności krytykę moich posunięć), jednak nie pojawiły się żadne dyskusje. Może nie została przekroczona masa krytyczna czytelników, może mój sposób wyrażania się nie zachęca do podjęcia tematu. Jest pozytyw, niedawno pojawił się czytelnik, który nigdy nie ukrywa swojego zdania (a potem się dziwi, że nie ma szczęścia do kobiet ;) .
Blog przybrał formę pamiętnika, jednak zależy mi, żeby niósł wartościowe treści. Chłonę różne teorie, sprawdzam je na sobie a potem opisuję efekty. Dla mnie korzyścią jest nabyte doświadczenie, dla czytelnika zwrócenie uwagi na coś potencjalnie interesującego i przy okazji możliwość zaobserwowania tego w praktyce. Nadal liczę, że z czasem czytelnicy podzielą się swoimi przemyśleniami/doświadczeniami.
Wiosną po ukończeniu dużego projektu stanąłem przed nieprzyjemną sytuacją zajmowania się wieloma zajęciami naraz. Kiedy wisi nad tobą 10 zadań, ich ukończenie wydaje się niemożliwe. Zadania przytłaczają. Nie ma radości z wymęczenia któregoś, bo dochodzą wciąż nowe i nowe.
W jednym z wpisów poddałem w kompletne zwątpienie wszystko, co się w materii organizowania czasu nauczyłem. Postawiłem na prowizorkę i odwalanie zadań na koniec, pod przymusem. Jak można się domyśleć, z prowizorki efekty są conajwyżej prowizoryczne. Zwłaszcza zaległości w zajęciach, które z zasady nie mają finału (księgowość, katalogowanie materiałów produkcyjnych, korespondencji) ogromnie się nawarstwiły.
Od miesięcy nie czułem radości z pracy. Człowiek jest szczęśliwy, kiedy wykonuje zajęcie, które pochłania go bez reszty. Czas się wtedy nie liczy, odcinamy się od otoczenia, cała uwaga skupia się na pracy. Silne skupienie sprzyja pojawianiu się nowych pomysłów, ulepszeń, uproszczeń i kształtowaniu własnego, świadomego stylu.
Niestety posiadając firmę musimy robić wiele nudnych i wiele stresujących rzeczy, zupełnie nie związanych z naszą specjalnością. Szukając sposobów poradzenia sobie z problemem organizacji pracy, trafiłem na ciekawy blog BIZNES BEZ STRESU i opisaną w nim metodę Getting Things Done (GTD) oraz autorskie rozwinięcie Zen To Done (ZTD). Szczegóły metod można sobie przeczytać na blogu, ja dostosowałem je do swoich doświadczeń i osiągnałem bardzo wymierne efekty: pozbyłem się wszystkich zaległości papierkowych i utrzymuję porządek w zawartości komputera i miejsca pracy (tu by się pewnie żona ze mną nie zgodziła, ale patrzę teraz przez moje okulary :)
Na czym polega metoda? Twórczość jest cykliczna, czasem chęć budowania nie daje nam spać i nie możemy się oderwać od zajęcia (mówimy wtedy, że mamy natchnienie), czasem natomiast wszystko wydaje się bez sensu i niepotrzebne. Myślę, że z cyklami jest jak z trendami na giełdzie - jeśli pędzisz do przodu, mózg nagradza cię endorfinkami za dobrze wykonaną robotę i z satysfakcją zabierasz się za kolejne poziomy. Kiedy kończysz duży projekt, czujesz się spełniony. Jeśli projekt się dobrze sprzedaje, chcesz robić coś jeszcze większego - robienie tego samego będzie już rutyną. Klapa projektu natomiast wypala, przestajesz wierzyć w siebie, proste zadania się nawarstwiają i przygniatają.
Zrozumiałem, że muszę się wyrwać z tego schematu wzrastającego apetytu i pogłębiającej niemocy. Za bardzo skupiałem się na celach. W efekcie w okresie natchnienia połykałem kolejne cele i wyznaczałem coraz większe, a w czasie "zjazdu" przygniatały mnie zadania tysiąc razy prostsze.
Żeby dłużej nie przynudzać, podam algorytm postępowania w sytuacji, kiedy masz do wykonania wiele zadań stałych oraz z odległymi terminami realizacji (coś dla studentów).
Jeśli czujesz natchnienie, podążaj za nim. Wszystko się udaje, jest hossa, każdy zarabia. Zajmuj się najtrudniejszymi, wymagającymi największej uwagi/koncentracji zadaniami. Pierdoły zostaw sobie na czas posuchy.
Kiedy natchnienie się kończy (zaczęła się bessa):
1. Wyłącz cele. W cyklu natchnienia tworzyłeś listy TODO i odhaczałeś kolejne zadania. Teraz listy niewykonanych zadań przyprawią cię tylko o wyrzuty sumienia.
2. Listę zadań zamień na listę czynności. Im więcej czynności do wykonywania, tym lepiej. Spisz wszystko, co musisz zrobić na pół roku wprzód, ale w żadnym wypadku nie myśl o tym, że masz to zrobić :)
3. Zamień się w system wielozadaniowy. Do każdej czynności dołącz procedury "atomowe", tj. prosty ciąg kroków powodujący wykonanie kawałka czynności.
Opiszę to na przykładzie. W toku prac nad projektem a potem przy wysyłaniu ofert i negocjacjach, nazbierało mi się kilka tysięcy maili. Wcześnie starałem się grupować otrzymane i wysłane wiadomości w katalogi, jak tylko ich liczba przekroczyła 100. Jednak raz, drugi, trzeci tego nie zrobiłem i wkońcu dnia by nie starczyło na uporządkowanie wszystkiego.
Zaznaczę, że chodzi wyłącznie o istotne maile, spam, reklamy i nadsyłane cv kasuję z automatu ;) Procedura atomowa wyglądała następująco: za każdym razem jak sprawdzam maila:
3.1 Grupuję wszystkie wiadomości, na które nie muszę odpisywać (przerzucam do odpowiednich katalogów).
3.2 Odpowiadam na wszystkie maile, na które muszę odpisać i grupuję je oraz odpowiedzi w katalogi.
3.3 Grupuję conajmniej jeden mail z puli maili nieuporządkowanych.
Ponieważ w tym czasie sprawdzałem maila średnio co pół godziny, liczba nieuporządkowanych maili sukcesywnie spadała. Najważniejsze w metodzie jest aby nie zwracać uwagi na to, ile jeszcze zostało do zrobienia; cel się nie liczy, jest procedura, wykonujemy i pach, zajmujemy się czym innym.
Istotą podejścia czynnościowego jest skupienie się na przełączaniu pomiędzy zadaniami atomowymi. Te mikrozadania są bardzo proste, ale nie zdążą nas znudzić, bo zaraz robimy coś innego. Wchodzę do kuchni zrobić herbatę. Procedura: zmyj conajmniej jedno naczynie, nawet jeśli jest to łyżeczka. Kiedy odnosisz kubek umyj go + conajmniej jedno naczynie. Problem góry niezmytych naczyń załatwiony.
Przyszła fakturka, księgujemy. Jeśli uważamy, że biurko jest zagracone, przy każdym siadaniu na fotelu odkładamy na miejsce jeden przedmiot. Odrobina treningu i możemy jednocześnie pisać kilka maili i wpis na blogu. Wszędzie czytam, że należy pokonywać każde takie zadanie po kolei, ale to nie zawsze działa.
Ważne jest, żeby lista zadań była długa i dało się rozbić je na proste mikrozadania. System nie sprawdzi się, kiedy pracujemy nad złożonym projektem, ale na czas skupienia i wyłączności przyjdzie inna pora. Metoda ma jeszcze jedną ogromną zaletę: czujemy zadowolenie, kiedy kończymy zadanie (zmyliśmy wszystkie naczynia, uporządkowaliśmy biurko, skrzynkę pocztową etc.) ale nie czujemy żadnego dyskomfortu, kiedy zadanie wisi nad nami! Ale nie dajmy się zwieść temu zadowoleniu i nie wyznaczajmy nowych większych celów, dopóki nie wejdziemy w tryb natchnieniowy.
Temat metody czynnościowej będę jeszcze rozwijał, na razie chcę powiedzieć, że jest to początek budowania zdrowych nawyków.
I wreszcie finał. Co mają motywy pisania bloga, do teorii 10 tys. godzin i radzenia sobie z nudnymi zadaniami? Stawiam sobie duży cel: chciałbym ciekawie i poprawnie pisać, żeby kiedyś napisać książkę. Co robię? Wpisuję bloga na listę czynności, poświęcam na niego kilka godzin w tygodniu i za 11 lat będę sprawnym rzemieślnikiem :)
Ponieważ wiem już, że blog będzie czymś trwałym, dodałem do niego reklamy. Zarobek z reklam jest dobrym miernikiem wartości moich wpisów dla czytelników. Przez 3 dni reklamy zarobiły na 2 piwa, mniej więcej tyle średnio alkoholu spożywam. Wypiszę zatem zalety prowadzenia bloga:
- uczę się pisać, uczestnicząc w dyskusjach poszerzam świadomość
- blog jako pamiętnik zwiększa szansę na długie, aktywne życie (będzie jeszcze o tym wpis), pozwala przeanalizować swoje decyzje, znaleźć przyczyny sukcesów/niepowodzeń
- piję za darmo :D
Publikując wpisy giełdowe liczyłem na nawiązanie dialogu z innymi graczami (w szczególności krytykę moich posunięć), jednak nie pojawiły się żadne dyskusje. Może nie została przekroczona masa krytyczna czytelników, może mój sposób wyrażania się nie zachęca do podjęcia tematu. Jest pozytyw, niedawno pojawił się czytelnik, który nigdy nie ukrywa swojego zdania (a potem się dziwi, że nie ma szczęścia do kobiet ;) .
Blog przybrał formę pamiętnika, jednak zależy mi, żeby niósł wartościowe treści. Chłonę różne teorie, sprawdzam je na sobie a potem opisuję efekty. Dla mnie korzyścią jest nabyte doświadczenie, dla czytelnika zwrócenie uwagi na coś potencjalnie interesującego i przy okazji możliwość zaobserwowania tego w praktyce. Nadal liczę, że z czasem czytelnicy podzielą się swoimi przemyśleniami/doświadczeniami.
Wiosną po ukończeniu dużego projektu stanąłem przed nieprzyjemną sytuacją zajmowania się wieloma zajęciami naraz. Kiedy wisi nad tobą 10 zadań, ich ukończenie wydaje się niemożliwe. Zadania przytłaczają. Nie ma radości z wymęczenia któregoś, bo dochodzą wciąż nowe i nowe.
W jednym z wpisów poddałem w kompletne zwątpienie wszystko, co się w materii organizowania czasu nauczyłem. Postawiłem na prowizorkę i odwalanie zadań na koniec, pod przymusem. Jak można się domyśleć, z prowizorki efekty są conajwyżej prowizoryczne. Zwłaszcza zaległości w zajęciach, które z zasady nie mają finału (księgowość, katalogowanie materiałów produkcyjnych, korespondencji) ogromnie się nawarstwiły.
Od miesięcy nie czułem radości z pracy. Człowiek jest szczęśliwy, kiedy wykonuje zajęcie, które pochłania go bez reszty. Czas się wtedy nie liczy, odcinamy się od otoczenia, cała uwaga skupia się na pracy. Silne skupienie sprzyja pojawianiu się nowych pomysłów, ulepszeń, uproszczeń i kształtowaniu własnego, świadomego stylu.
Niestety posiadając firmę musimy robić wiele nudnych i wiele stresujących rzeczy, zupełnie nie związanych z naszą specjalnością. Szukając sposobów poradzenia sobie z problemem organizacji pracy, trafiłem na ciekawy blog BIZNES BEZ STRESU i opisaną w nim metodę Getting Things Done (GTD) oraz autorskie rozwinięcie Zen To Done (ZTD). Szczegóły metod można sobie przeczytać na blogu, ja dostosowałem je do swoich doświadczeń i osiągnałem bardzo wymierne efekty: pozbyłem się wszystkich zaległości papierkowych i utrzymuję porządek w zawartości komputera i miejsca pracy (tu by się pewnie żona ze mną nie zgodziła, ale patrzę teraz przez moje okulary :)
Na czym polega metoda? Twórczość jest cykliczna, czasem chęć budowania nie daje nam spać i nie możemy się oderwać od zajęcia (mówimy wtedy, że mamy natchnienie), czasem natomiast wszystko wydaje się bez sensu i niepotrzebne. Myślę, że z cyklami jest jak z trendami na giełdzie - jeśli pędzisz do przodu, mózg nagradza cię endorfinkami za dobrze wykonaną robotę i z satysfakcją zabierasz się za kolejne poziomy. Kiedy kończysz duży projekt, czujesz się spełniony. Jeśli projekt się dobrze sprzedaje, chcesz robić coś jeszcze większego - robienie tego samego będzie już rutyną. Klapa projektu natomiast wypala, przestajesz wierzyć w siebie, proste zadania się nawarstwiają i przygniatają.
Zrozumiałem, że muszę się wyrwać z tego schematu wzrastającego apetytu i pogłębiającej niemocy. Za bardzo skupiałem się na celach. W efekcie w okresie natchnienia połykałem kolejne cele i wyznaczałem coraz większe, a w czasie "zjazdu" przygniatały mnie zadania tysiąc razy prostsze.
Żeby dłużej nie przynudzać, podam algorytm postępowania w sytuacji, kiedy masz do wykonania wiele zadań stałych oraz z odległymi terminami realizacji (coś dla studentów).
Jeśli czujesz natchnienie, podążaj za nim. Wszystko się udaje, jest hossa, każdy zarabia. Zajmuj się najtrudniejszymi, wymagającymi największej uwagi/koncentracji zadaniami. Pierdoły zostaw sobie na czas posuchy.
Kiedy natchnienie się kończy (zaczęła się bessa):
1. Wyłącz cele. W cyklu natchnienia tworzyłeś listy TODO i odhaczałeś kolejne zadania. Teraz listy niewykonanych zadań przyprawią cię tylko o wyrzuty sumienia.
2. Listę zadań zamień na listę czynności. Im więcej czynności do wykonywania, tym lepiej. Spisz wszystko, co musisz zrobić na pół roku wprzód, ale w żadnym wypadku nie myśl o tym, że masz to zrobić :)
3. Zamień się w system wielozadaniowy. Do każdej czynności dołącz procedury "atomowe", tj. prosty ciąg kroków powodujący wykonanie kawałka czynności.
Opiszę to na przykładzie. W toku prac nad projektem a potem przy wysyłaniu ofert i negocjacjach, nazbierało mi się kilka tysięcy maili. Wcześnie starałem się grupować otrzymane i wysłane wiadomości w katalogi, jak tylko ich liczba przekroczyła 100. Jednak raz, drugi, trzeci tego nie zrobiłem i wkońcu dnia by nie starczyło na uporządkowanie wszystkiego.
Zaznaczę, że chodzi wyłącznie o istotne maile, spam, reklamy i nadsyłane cv kasuję z automatu ;) Procedura atomowa wyglądała następująco: za każdym razem jak sprawdzam maila:
3.1 Grupuję wszystkie wiadomości, na które nie muszę odpisywać (przerzucam do odpowiednich katalogów).
3.2 Odpowiadam na wszystkie maile, na które muszę odpisać i grupuję je oraz odpowiedzi w katalogi.
3.3 Grupuję conajmniej jeden mail z puli maili nieuporządkowanych.
Ponieważ w tym czasie sprawdzałem maila średnio co pół godziny, liczba nieuporządkowanych maili sukcesywnie spadała. Najważniejsze w metodzie jest aby nie zwracać uwagi na to, ile jeszcze zostało do zrobienia; cel się nie liczy, jest procedura, wykonujemy i pach, zajmujemy się czym innym.
Istotą podejścia czynnościowego jest skupienie się na przełączaniu pomiędzy zadaniami atomowymi. Te mikrozadania są bardzo proste, ale nie zdążą nas znudzić, bo zaraz robimy coś innego. Wchodzę do kuchni zrobić herbatę. Procedura: zmyj conajmniej jedno naczynie, nawet jeśli jest to łyżeczka. Kiedy odnosisz kubek umyj go + conajmniej jedno naczynie. Problem góry niezmytych naczyń załatwiony.
Przyszła fakturka, księgujemy. Jeśli uważamy, że biurko jest zagracone, przy każdym siadaniu na fotelu odkładamy na miejsce jeden przedmiot. Odrobina treningu i możemy jednocześnie pisać kilka maili i wpis na blogu. Wszędzie czytam, że należy pokonywać każde takie zadanie po kolei, ale to nie zawsze działa.
Ważne jest, żeby lista zadań była długa i dało się rozbić je na proste mikrozadania. System nie sprawdzi się, kiedy pracujemy nad złożonym projektem, ale na czas skupienia i wyłączności przyjdzie inna pora. Metoda ma jeszcze jedną ogromną zaletę: czujemy zadowolenie, kiedy kończymy zadanie (zmyliśmy wszystkie naczynia, uporządkowaliśmy biurko, skrzynkę pocztową etc.) ale nie czujemy żadnego dyskomfortu, kiedy zadanie wisi nad nami! Ale nie dajmy się zwieść temu zadowoleniu i nie wyznaczajmy nowych większych celów, dopóki nie wejdziemy w tryb natchnieniowy.
Temat metody czynnościowej będę jeszcze rozwijał, na razie chcę powiedzieć, że jest to początek budowania zdrowych nawyków.
I wreszcie finał. Co mają motywy pisania bloga, do teorii 10 tys. godzin i radzenia sobie z nudnymi zadaniami? Stawiam sobie duży cel: chciałbym ciekawie i poprawnie pisać, żeby kiedyś napisać książkę. Co robię? Wpisuję bloga na listę czynności, poświęcam na niego kilka godzin w tygodniu i za 11 lat będę sprawnym rzemieślnikiem :)
Ponieważ wiem już, że blog będzie czymś trwałym, dodałem do niego reklamy. Zarobek z reklam jest dobrym miernikiem wartości moich wpisów dla czytelników. Przez 3 dni reklamy zarobiły na 2 piwa, mniej więcej tyle średnio alkoholu spożywam. Wypiszę zatem zalety prowadzenia bloga:
- uczę się pisać, uczestnicząc w dyskusjach poszerzam świadomość
- blog jako pamiętnik zwiększa szansę na długie, aktywne życie (będzie jeszcze o tym wpis), pozwala przeanalizować swoje decyzje, znaleźć przyczyny sukcesów/niepowodzeń
- piję za darmo :D
wtorek, 22 września 2009
Motywy cz.2, 10000 godzin
Wczoraj zamieściłem krótką historię bloga i moich działań w 2009 roku. Dzisiaj dalsza część i pare ważnych wniosków praktycznych.
Czy wiecie co odróżnia geniuszy od przeciętnych ludzi? Praktyka. Tak przynajmniej twierdzi prof. K. A. Ericcson, który przeprowadził badania w Berlińskiej Akademii Muzycznej na grupie wiolonczelistów. Studentów podzielono na 3 grupy pod kątem umiejętności: wirtuozi klasy światowej, dobrzy fachowcy i przyszli nauczyciele. Okazało się, że tym co decyduje o ich "talencie" jest czas poświęcony na własny rozwój.
Mistrzowie z pierwszej grupy spędzili na ćwiczeniach średnio 10000 godzin, fachowcy 4000 a przyszli nauczyciele 2000. W grupie pierwszej nie było ani jednego muzyka, który trenował 4000 godzin, podobnie jak wśród fachowców nie znalazł się żaden student z 10-tys. godzinną praktyką.
Dlaczego zatem zdecydowana większość z nas nie osiąga mistrzostwa w żadnej dziedzinie? Po pierwsze brakuje nam motywacji, żeby całymi latami powtarzać żmudne ćwiczenia. Prędzej czy później nudzimy się danym zajęciem i szukamy czegoś nowego. Po drugie wielu ludzi pracując latami na tym samym stanowisku, osiąga faktyczne mistrzostwo, jednak jest ono na tyle powszechne, że nie zwraca uwagi. Np. wybitny chirurg czy stolarz nie zachwyci ludzi tak jak muzyk.
Przykładem geniusza jest Mozart. Wykształceni muzycznie rodzice uczyli go od okresu niemowlęcego muzyki, dzięki czemu już w wieku kilku lat osiągnął mistrzostwo. Podobnie było z mistrzem skrzypiec Paganinim, którego ojciec katował ćwiczeniami, żeby zarabiać na talencie "cudownego dziecka". Niedawno widziałem na youtube film o kilkunastoletnim mistrzu perkusji, którego ojciec (perkusista) wdrażał w tajniki grania już w wieku 2 lat (z tego okresu są pierwsze ujęcia).
Droga nieustannych ćwiczeń prowadząca do mistrzostwa, jest niekwestionowana we wschodnich sztukach walki. Aby dotknąć wyżyn Tai-chi potrzeba minimum 30 lat regularnych treningów. Na swoim przykładzie pamiętam, że zaledwie rok ćwiczeń judo wystarczył mi, żeby obijać o matę świeżo przybyłych adeptów, jak i samemu fruwać od rzutów kolegów z trzyletnim doświadczeniem. A treningi zajmowały zaledwie kilka godzin w tygodniu! To co potrafi uczeń ze stażem 3-4 tys. godzin wystarczy, żeby połamać dziesięciu takich jak ja na raz.
Wydaje mi się, że sama praktyka nie tłumaczy niektórych geniuszy. Wiadomo, że Einstein miał inaczej zbudowany mózg, pływak Phelps ma genetyczne predyspozycje do bicia rekordów w wodzie, mimo to 10000 godzin praktyki w dowolnej dziedzinie, daje nam możliwość osiągnięcia wybitnej biegłości i wylądowania w wikipedii ;)
Najlepszy okres na naukę to dzieciństwo, ponieważ wtedy nasz czas ogranicza tylko sen i pare godzin szkoły. A jak wykrzesać w wieku dorosłym chociaż te 4000 godzin na ćwiczenia, skoro cały dzień spędzamy na miotaniu się między pracą a domem? Jeśli uda nam się wykrzesać godzinę dziennie, to na osiągnięcie biegłości potrzebujemy 11 lat!
O moich eksperymentach będzie w części 3 :)
Czy wiecie co odróżnia geniuszy od przeciętnych ludzi? Praktyka. Tak przynajmniej twierdzi prof. K. A. Ericcson, który przeprowadził badania w Berlińskiej Akademii Muzycznej na grupie wiolonczelistów. Studentów podzielono na 3 grupy pod kątem umiejętności: wirtuozi klasy światowej, dobrzy fachowcy i przyszli nauczyciele. Okazało się, że tym co decyduje o ich "talencie" jest czas poświęcony na własny rozwój.
Mistrzowie z pierwszej grupy spędzili na ćwiczeniach średnio 10000 godzin, fachowcy 4000 a przyszli nauczyciele 2000. W grupie pierwszej nie było ani jednego muzyka, który trenował 4000 godzin, podobnie jak wśród fachowców nie znalazł się żaden student z 10-tys. godzinną praktyką.
Dlaczego zatem zdecydowana większość z nas nie osiąga mistrzostwa w żadnej dziedzinie? Po pierwsze brakuje nam motywacji, żeby całymi latami powtarzać żmudne ćwiczenia. Prędzej czy później nudzimy się danym zajęciem i szukamy czegoś nowego. Po drugie wielu ludzi pracując latami na tym samym stanowisku, osiąga faktyczne mistrzostwo, jednak jest ono na tyle powszechne, że nie zwraca uwagi. Np. wybitny chirurg czy stolarz nie zachwyci ludzi tak jak muzyk.
Przykładem geniusza jest Mozart. Wykształceni muzycznie rodzice uczyli go od okresu niemowlęcego muzyki, dzięki czemu już w wieku kilku lat osiągnął mistrzostwo. Podobnie było z mistrzem skrzypiec Paganinim, którego ojciec katował ćwiczeniami, żeby zarabiać na talencie "cudownego dziecka". Niedawno widziałem na youtube film o kilkunastoletnim mistrzu perkusji, którego ojciec (perkusista) wdrażał w tajniki grania już w wieku 2 lat (z tego okresu są pierwsze ujęcia).
Droga nieustannych ćwiczeń prowadząca do mistrzostwa, jest niekwestionowana we wschodnich sztukach walki. Aby dotknąć wyżyn Tai-chi potrzeba minimum 30 lat regularnych treningów. Na swoim przykładzie pamiętam, że zaledwie rok ćwiczeń judo wystarczył mi, żeby obijać o matę świeżo przybyłych adeptów, jak i samemu fruwać od rzutów kolegów z trzyletnim doświadczeniem. A treningi zajmowały zaledwie kilka godzin w tygodniu! To co potrafi uczeń ze stażem 3-4 tys. godzin wystarczy, żeby połamać dziesięciu takich jak ja na raz.
Wydaje mi się, że sama praktyka nie tłumaczy niektórych geniuszy. Wiadomo, że Einstein miał inaczej zbudowany mózg, pływak Phelps ma genetyczne predyspozycje do bicia rekordów w wodzie, mimo to 10000 godzin praktyki w dowolnej dziedzinie, daje nam możliwość osiągnięcia wybitnej biegłości i wylądowania w wikipedii ;)
Najlepszy okres na naukę to dzieciństwo, ponieważ wtedy nasz czas ogranicza tylko sen i pare godzin szkoły. A jak wykrzesać w wieku dorosłym chociaż te 4000 godzin na ćwiczenia, skoro cały dzień spędzamy na miotaniu się między pracą a domem? Jeśli uda nam się wykrzesać godzinę dziennie, to na osiągnięcie biegłości potrzebujemy 11 lat!
O moich eksperymentach będzie w części 3 :)
poniedziałek, 21 września 2009
Po co blog
W związku ze zbliżającą się rocznicą działania bloga, zastanawiam się nad motywami, które doprowadziły do jego obecnej zawartości.
Najpierw pisałem o swoich doświadczeniach związanych z prowadzeniem firmy. Przy okazji wylałem przemyślenia filozoficzne, którymi chciałem podzielić się z ludźmi. Na samym początku liczyłem, że w jakiś sposób wykorzystam bloga komercyjnie, więc szukałem tematów pożytecznych.
Potem pomysł zarabiania odrzuciłem i korzystając z internetowej anonimowości pozwoliłem sobie na uzewnętrznianie rozterek i złości. Blog przybrał formę pamiętnika, co przyda się do rozliczeń i autoanalizy :)
Na początku 2009 roku sytuacja firmy pogorszyła się, większość firm w związku z kryzysem wstrzymało współpracę. Popełniłem duży błąd odmawiając zlecenia na produkcję narzędzi internetowych. Wtedy wydawało mi się, że dalej będę w stanie utrzymać się z produkcji przygodówek, w których chciałem się specjalizować.
Fiasko sprzedaży licencji w pierwszej połowie roku (zaledwie 2 licencje z planowanych 5) zachwiało moją wiarą w to co robię. Świat poszedł do przodu, rozrywka przechodzi do sieci a ja się upierałem w produkcji niskobudżetowych programów na CD.
W tym samym czasie coraz większą uwagę poświęcałem giełdzie. Zachowanie rynków, cykle koniunkturalne, walka z emocjami, to wszystko wciągało jak narkotyk. Mój pierwszy entuzjazm już przygasł (całe szczęście), ale taki był cel od początku: nauczyć się inwestowania i traktować giełdę jako kolejne źródło zarobku. Dowiedziałem się jeszcze kilku ważnych rzeczy.
Wejście na giełdę unaoczniło mi skłonność do fantazjowania, lęk przed porażką i uwolniło od skrajnych emocji związanych z poczuciem straty oraz zaprzepaszczonej okazji. Uogólniając, giełdę można odnieść do realnego biznesu. Np. kiedyś składając ofertę bardzo wiązałem się z nią emocjonalnie. Potrafiłem całymi godzinami pisać mail do firmy i blokować inne działania w oczekiwaniu na odpowiedź. Poszukiwałem zleceń bezpiecznych, tj. zapewniających długie miesiące pracy bez potrzeby poszukiwania innych kontaktów biznesowych.
Na giełdzie ilość ofert i okazji jest nieograniczona, mamy zatem szansę, żeby zawieranie transakcji i wystawianie ofert sało się rutyną. Podejmowałem decyzje tak często, że wkońcu udało mi się pozbyć emocji towarzyszących transakcjom. Przede mną jeszcze długa droga w przyswajaniu umiejętności traderskich, ale wiem, że już procentują.
Kolejne cenne doświadczenie to zauważenie, jak wiele okazji tracimy z powodu uprzedzeń. Kiedy pokazałem bloga jednemu z przyjaciół, zaskoczyło go, że zająłem się giełdą, przecież gracz giełdowy nic nie wytwarza. No i co z tego? Jakby patrzeć na życie w ten sposób, to poza rolnikiem, budowlańcem, szambonurkiem i browarnikiem wszyscy inni są niepotrzebni ;)
W akademiku spędziłem tysiące godzin na rozgrywkach sieciowych w Starcrafa czy Counter-Strike'a. Byłem uczestnikiem sporej społeczności, która potrafiła przegadać o graniu całą noc w klubie. Spędzaliśmy zupełnie niepożytecznie czas i byliśmy szczęśliwi. Nie potrzebuję już tłumaczyć sobie zasadności tego co robię, ani czy ktoś tego potrzebuje, czy nie. Konsekwencją mojego grania na giełdzie jest np. kilkadziesiąt wpisów, które przeczytało kilka tysięcy osób - zagospodarowałem komuś trochę czasu i może coś dzięki temu zbudowałem?
Różne postawy skłaniają nas do założenia firmy. U podstaw mojej decyzji leżała chęć uniezależnienia się, robienia rzeczy, które chciałbym mieć jako dziecko/uczeń a czasem zwyczajnie wyrzucenia z siebie kotłowaniny pomysłów. Motywy były artystyczne, a nie biznesowe. Niestety smykałki do handlu nie mam, póki co nie zanosi się na zmianę, ale nie jest to powód do poddania się. W każdej sytuacji można znaleźć swoją niszę.
Biorąc pod uwagę moje możliwości i nastawienie, opracowałem prosty plan. Obecnie negocjuję kilka długich projektów, od których zależy przyszłość. Jeśli nie wypali żaden, trudno, zadekuję się na jakiś czas w pierwszej lepszej firmie i popracuję jako inżynier. Brakuje mi dużego programistycznego projektu, przy którym mógłbym całkowicie zagłębić się w wymyślanie rozwiązań i algorytmów. Z całej historii prowadzenia działalności najmilej wspominam właśnie te momenty, kiedy budowałem narzędzia programistyczne, wymyślałem fabuły gier i jednocześnie nie musiałem zajmować się całą resztą spraw firmowych. Jednocześnie będę pracował nad bazą aktywów.
Jeśli wypali więcej projektów, będę musiał nauczyć się zatrudniać ludzi, czego się trochę boję. Już teraz jedną trzecią czasu zajmują mi korespondencje i negocjacje. Przestawienie się z rzemieślnika na menadżera obnaży kolejne wady, ale zmusi do dalszej nauki i pozwoli lepiej postrzegać rzeczywistość. Pewnie zawartość bloga też stałaby się ciekawsza.
Optymalnie byłoby dostać jedno zlecenie, które sfinansuje wszystkie koszty, ale nie zje całego czasu. Wtedy mógłbym skupić się na budowaniu bazy aktywów, które w przyszłości zapewnią finansowanie i będę mógł zająć się wyłącznie produkcją "artystyczną".
Jak zauważyliście dziś pojawiły się reklamy na blogu. Motywy chciałem podać w tym wpisie, ale wstęp tak się rozwlókł, że dokończę w kolejnym :) Ogólnie: w związku z ciągłymi problemami organizowania czasu, wypróbowywałem różne metody, czytałem psychologów etc. i opracowałem zestaw technik, które pozwoliły mi zrzucić bagaż stresu i jednocześnie pchnąć wiele spraw do przodu. O tym i aktywach będzie w kolejnym wpisie.
Najpierw pisałem o swoich doświadczeniach związanych z prowadzeniem firmy. Przy okazji wylałem przemyślenia filozoficzne, którymi chciałem podzielić się z ludźmi. Na samym początku liczyłem, że w jakiś sposób wykorzystam bloga komercyjnie, więc szukałem tematów pożytecznych.
Potem pomysł zarabiania odrzuciłem i korzystając z internetowej anonimowości pozwoliłem sobie na uzewnętrznianie rozterek i złości. Blog przybrał formę pamiętnika, co przyda się do rozliczeń i autoanalizy :)
Na początku 2009 roku sytuacja firmy pogorszyła się, większość firm w związku z kryzysem wstrzymało współpracę. Popełniłem duży błąd odmawiając zlecenia na produkcję narzędzi internetowych. Wtedy wydawało mi się, że dalej będę w stanie utrzymać się z produkcji przygodówek, w których chciałem się specjalizować.
Fiasko sprzedaży licencji w pierwszej połowie roku (zaledwie 2 licencje z planowanych 5) zachwiało moją wiarą w to co robię. Świat poszedł do przodu, rozrywka przechodzi do sieci a ja się upierałem w produkcji niskobudżetowych programów na CD.
W tym samym czasie coraz większą uwagę poświęcałem giełdzie. Zachowanie rynków, cykle koniunkturalne, walka z emocjami, to wszystko wciągało jak narkotyk. Mój pierwszy entuzjazm już przygasł (całe szczęście), ale taki był cel od początku: nauczyć się inwestowania i traktować giełdę jako kolejne źródło zarobku. Dowiedziałem się jeszcze kilku ważnych rzeczy.
Wejście na giełdę unaoczniło mi skłonność do fantazjowania, lęk przed porażką i uwolniło od skrajnych emocji związanych z poczuciem straty oraz zaprzepaszczonej okazji. Uogólniając, giełdę można odnieść do realnego biznesu. Np. kiedyś składając ofertę bardzo wiązałem się z nią emocjonalnie. Potrafiłem całymi godzinami pisać mail do firmy i blokować inne działania w oczekiwaniu na odpowiedź. Poszukiwałem zleceń bezpiecznych, tj. zapewniających długie miesiące pracy bez potrzeby poszukiwania innych kontaktów biznesowych.
Na giełdzie ilość ofert i okazji jest nieograniczona, mamy zatem szansę, żeby zawieranie transakcji i wystawianie ofert sało się rutyną. Podejmowałem decyzje tak często, że wkońcu udało mi się pozbyć emocji towarzyszących transakcjom. Przede mną jeszcze długa droga w przyswajaniu umiejętności traderskich, ale wiem, że już procentują.
Kolejne cenne doświadczenie to zauważenie, jak wiele okazji tracimy z powodu uprzedzeń. Kiedy pokazałem bloga jednemu z przyjaciół, zaskoczyło go, że zająłem się giełdą, przecież gracz giełdowy nic nie wytwarza. No i co z tego? Jakby patrzeć na życie w ten sposób, to poza rolnikiem, budowlańcem, szambonurkiem i browarnikiem wszyscy inni są niepotrzebni ;)
W akademiku spędziłem tysiące godzin na rozgrywkach sieciowych w Starcrafa czy Counter-Strike'a. Byłem uczestnikiem sporej społeczności, która potrafiła przegadać o graniu całą noc w klubie. Spędzaliśmy zupełnie niepożytecznie czas i byliśmy szczęśliwi. Nie potrzebuję już tłumaczyć sobie zasadności tego co robię, ani czy ktoś tego potrzebuje, czy nie. Konsekwencją mojego grania na giełdzie jest np. kilkadziesiąt wpisów, które przeczytało kilka tysięcy osób - zagospodarowałem komuś trochę czasu i może coś dzięki temu zbudowałem?
Różne postawy skłaniają nas do założenia firmy. U podstaw mojej decyzji leżała chęć uniezależnienia się, robienia rzeczy, które chciałbym mieć jako dziecko/uczeń a czasem zwyczajnie wyrzucenia z siebie kotłowaniny pomysłów. Motywy były artystyczne, a nie biznesowe. Niestety smykałki do handlu nie mam, póki co nie zanosi się na zmianę, ale nie jest to powód do poddania się. W każdej sytuacji można znaleźć swoją niszę.
Biorąc pod uwagę moje możliwości i nastawienie, opracowałem prosty plan. Obecnie negocjuję kilka długich projektów, od których zależy przyszłość. Jeśli nie wypali żaden, trudno, zadekuję się na jakiś czas w pierwszej lepszej firmie i popracuję jako inżynier. Brakuje mi dużego programistycznego projektu, przy którym mógłbym całkowicie zagłębić się w wymyślanie rozwiązań i algorytmów. Z całej historii prowadzenia działalności najmilej wspominam właśnie te momenty, kiedy budowałem narzędzia programistyczne, wymyślałem fabuły gier i jednocześnie nie musiałem zajmować się całą resztą spraw firmowych. Jednocześnie będę pracował nad bazą aktywów.
Jeśli wypali więcej projektów, będę musiał nauczyć się zatrudniać ludzi, czego się trochę boję. Już teraz jedną trzecią czasu zajmują mi korespondencje i negocjacje. Przestawienie się z rzemieślnika na menadżera obnaży kolejne wady, ale zmusi do dalszej nauki i pozwoli lepiej postrzegać rzeczywistość. Pewnie zawartość bloga też stałaby się ciekawsza.
Optymalnie byłoby dostać jedno zlecenie, które sfinansuje wszystkie koszty, ale nie zje całego czasu. Wtedy mógłbym skupić się na budowaniu bazy aktywów, które w przyszłości zapewnią finansowanie i będę mógł zająć się wyłącznie produkcją "artystyczną".
Jak zauważyliście dziś pojawiły się reklamy na blogu. Motywy chciałem podać w tym wpisie, ale wstęp tak się rozwlókł, że dokończę w kolejnym :) Ogólnie: w związku z ciągłymi problemami organizowania czasu, wypróbowywałem różne metody, czytałem psychologów etc. i opracowałem zestaw technik, które pozwoliły mi zrzucić bagaż stresu i jednocześnie pchnąć wiele spraw do przodu. O tym i aktywach będzie w kolejnym wpisie.
piątek, 18 września 2009
Dziennik transakcji 3w09.2009
W tym tygodniu niewiele się działo w portfelu. Spółki z NC stoją w miejscu. Przerzucałem trochę certyfikaty RCSCRAOPEN, które ostatecznie wyleciały w czwartek. Wczoraj kupiłem LCC pod wybicie i dziś je oddałem z niewielkim zyskiem.
Na więcej działań nie miałem czasu, poza tym ryzyko kupowania akcji jest dla mnie obecnie za wysokie. Doświadczeni gracze nie takie wzrosty widzieli, ale wolałbym kupować plotki przy większym optymizmie w gospodarce. Tymczasem echa problemów z USA docierają do nas z opóźnieniem i kto wie czy w przyszłym roku nie zobaczymy polskiej wersji kryzysu na nieruchomościach.
Do zakopanych spółek z NC dołączyłem wczoraj 70 certyfikatów na pszenicę RCWHTAOPEN. Na wykresie pszenicy i kukurydzy wyrysował się dopiero wielki RGR, który sugerowałby wodospad do poziomów z 2006 roku, ale skoro niektórzy rolnicy palą już ziarnem w piecach a belgijscy farmerzy wylewają mleko na pola, przekornie kupiłem "towaru" za pare stówek.
Cała moja para idzie teraz w biznes, bo jedna z firm nie zapłaciła faktury i wpadliśmy z tego powodu w tarapaty. Nie chodzi tu tylko o nadpłacony podatek, to jednorazowa strata (nie mówiąc już o braku zysku) ale zamknięcie kanału sprzedaży, który dawał dobre perspektywy na przyszłość.
Rynkiem giełdowym zajmuję się w wolnych chwilach i w weekend przysiedzę nad strategią na najbliższe dni. Na razie najważniejszy cel, to odpocząć.
Na więcej działań nie miałem czasu, poza tym ryzyko kupowania akcji jest dla mnie obecnie za wysokie. Doświadczeni gracze nie takie wzrosty widzieli, ale wolałbym kupować plotki przy większym optymizmie w gospodarce. Tymczasem echa problemów z USA docierają do nas z opóźnieniem i kto wie czy w przyszłym roku nie zobaczymy polskiej wersji kryzysu na nieruchomościach.
Do zakopanych spółek z NC dołączyłem wczoraj 70 certyfikatów na pszenicę RCWHTAOPEN. Na wykresie pszenicy i kukurydzy wyrysował się dopiero wielki RGR, który sugerowałby wodospad do poziomów z 2006 roku, ale skoro niektórzy rolnicy palą już ziarnem w piecach a belgijscy farmerzy wylewają mleko na pola, przekornie kupiłem "towaru" za pare stówek.
Cała moja para idzie teraz w biznes, bo jedna z firm nie zapłaciła faktury i wpadliśmy z tego powodu w tarapaty. Nie chodzi tu tylko o nadpłacony podatek, to jednorazowa strata (nie mówiąc już o braku zysku) ale zamknięcie kanału sprzedaży, który dawał dobre perspektywy na przyszłość.
Rynkiem giełdowym zajmuję się w wolnych chwilach i w weekend przysiedzę nad strategią na najbliższe dni. Na razie najważniejszy cel, to odpocząć.
poniedziałek, 14 września 2009
Jutro (15.09.2009) mogą być wzrosty
Przeglądając dziś swoje analizy na stooqu natrafiłem na WIG20USD, który zrobiłem 2 tygodnie temu. Linie kanałów nie pokazują nic odkrywczego, ale wykres przypomniał mi o ciekawej informacji, którą kiedyś przeczytałem na ciekawym blogu (jak na niego znów natrafię, podrzucę link).
Autor przytoczył wartościowe spostrzeżenie z innego ciekawego bloga, że podczas trendu wzrostowego wskaźnik RSI 9-40-80 bardzo dobrze prognozuje punkty zwrotne. Ustawiam parametry i:
wygląda na to, że otrzymujemy dość wiarygodny sygnał kupna.
Drugi wykres brzmi również byczo, w wersji klin idziemy na 2400, w wersji kanał nawet na 2600:
Sygnał o tyle fajny, że jesteśmy praktycznie na dolnym ograniczeniu kanału i szybko powinno dojść do rozstrzygnięcia. Fundamenty ruchów giełdowych pomijam (pięknie scharakteryzował je dziś App we wpisie na notowanym, wystarczy zresztą spojrzeć na BDI - w linkach z narzędziami), ale zwróćcie uwagę, że w 4 sesje można spokojnie zrobić strzał pod klin.
Autor przytoczył wartościowe spostrzeżenie z innego ciekawego bloga, że podczas trendu wzrostowego wskaźnik RSI 9-40-80 bardzo dobrze prognozuje punkty zwrotne. Ustawiam parametry i:
wygląda na to, że otrzymujemy dość wiarygodny sygnał kupna.
Drugi wykres brzmi również byczo, w wersji klin idziemy na 2400, w wersji kanał nawet na 2600:
Sygnał o tyle fajny, że jesteśmy praktycznie na dolnym ograniczeniu kanału i szybko powinno dojść do rozstrzygnięcia. Fundamenty ruchów giełdowych pomijam (pięknie scharakteryzował je dziś App we wpisie na notowanym, wystarczy zresztą spojrzeć na BDI - w linkach z narzędziami), ale zwróćcie uwagę, że w 4 sesje można spokojnie zrobić strzał pod klin.
piątek, 11 września 2009
Dziennik transakcji 2w09.2009
Miniony tydzień na parkiecie był dla mnie ważny z jednego powodu: rozjechały się korelacje, które od paru miesięcy dobrze prognozowały krótkoterminowe zachowanie WGPW. Biciu nowych szczytów przez amerykańskie indeksy nie towarzyszą wzrosty na rynkach naszego regionu oraz na ropie. W zasadzie na taki obrót sprawy czekałem, ale zakładałem również umocnienie dolara.
Tymczasem Chińczycy zaczęli sobie ostro pogrywać ( Szanowny Panie Przewodniczący Bernanke ), szwajcarski bank Wegelin oficjalnie powiedział USA goodbye i mój "hedge" w postaci certyfikatów na spadki cen ropy zwiększył ryzyko portfela (w razie zjazdu zielonego można się spodziewać rajdu na ropie, co podwójnie uderzy w ich wartość). Na całe szczęście ropa nie podążyła za S&P500 i strat nie zanotowałem, ale zredukowałem tę pozycję (nadal myślę, że jeszcze za wcześnie na kolaps dolara i obecne wzrosty cen akcji i spadek wartości dolara to pułpka).
Wobec słabości Wigu nie robiłem prawie nic poza kilkoma transakcjami na RCSCRAOPEN i bezsensowną spekulacją na TSC (ustawiłem sprzedaż dość wysoko, licząc, że może wystrzeli w górę i wróci a wtedy odkupię taniej; wystrzeliło ponad 40% w górę i zostałem bez papiera). Na razie nie odkupiłem tych akcji.
Na towarach, walutach i akcjach występują często lokalne korelacje, przypomnę chociażby okres styczeń-luty, kiedy rósł USDPLN proporcjonalnie do cen metali szlachetnych. Od maja do sierpnia dobrym zabezpieczeniem dla akcji były certyfikaty na spadki ropy. Warto wyszukiwać takie pary aby rozsądnie dywersyfikować portel - ja zaczynam przyglądać się rynkowi żywności, myślę że obecne spadki to przygotowanie bazy pod kolejną bańkę.
Tymczasem Chińczycy zaczęli sobie ostro pogrywać ( Szanowny Panie Przewodniczący Bernanke ), szwajcarski bank Wegelin oficjalnie powiedział USA goodbye i mój "hedge" w postaci certyfikatów na spadki cen ropy zwiększył ryzyko portfela (w razie zjazdu zielonego można się spodziewać rajdu na ropie, co podwójnie uderzy w ich wartość). Na całe szczęście ropa nie podążyła za S&P500 i strat nie zanotowałem, ale zredukowałem tę pozycję (nadal myślę, że jeszcze za wcześnie na kolaps dolara i obecne wzrosty cen akcji i spadek wartości dolara to pułpka).
Wobec słabości Wigu nie robiłem prawie nic poza kilkoma transakcjami na RCSCRAOPEN i bezsensowną spekulacją na TSC (ustawiłem sprzedaż dość wysoko, licząc, że może wystrzeli w górę i wróci a wtedy odkupię taniej; wystrzeliło ponad 40% w górę i zostałem bez papiera). Na razie nie odkupiłem tych akcji.
Na towarach, walutach i akcjach występują często lokalne korelacje, przypomnę chociażby okres styczeń-luty, kiedy rósł USDPLN proporcjonalnie do cen metali szlachetnych. Od maja do sierpnia dobrym zabezpieczeniem dla akcji były certyfikaty na spadki ropy. Warto wyszukiwać takie pary aby rozsądnie dywersyfikować portel - ja zaczynam przyglądać się rynkowi żywności, myślę że obecne spadki to przygotowanie bazy pod kolejną bańkę.
środa, 9 września 2009
Rozprawa natural-liberała z pseudo-liberałem
Lubimy się etykietować, przynależeć do grup i samookreślać poprzez wyznawanie różnych teorii. Sam kiedyś fanatycznie głosiłem zasady wolnego rynku. Kto pamięta artykuły z Wprost lat 90-tych, wie o czym piszę.
Stoimy u bram dwóch palących problemów społecznych: coraz więcej emerytów względem pracujących i coraz mniejsza dostępność do dóbr trwałych. Oba problemy zostały wygenerowane przez panujący system i co ciekawe oba mają swoje źródła w fałszywie odbieranym liberalizmie.
Na prostym modelu opiszę jak sprawa wygląda, przyjmując stanowiska pseudo-liberała (czyli osobnika głoszącego gazetowe "prawdy") i liberała, którego utożsamiam ze zwolennikiem naturalnego porządku rzeczy. Naturalnego, w którym wolność ograniczają prawa natury.
Problem 1: starzenie społeczeństwa
Wychowanie jednego dziecka to dziś koszt raty kredytu za mieszkanie. Tylko koszt opiekunki/przedszkola to ok. 1000 zł. W obecnym systemie rodziny wychowujące dzieci są na przegranej pozycji, zgromadzą znacznie niższe środki emerytalne, kupią mniejsze mieszkania a ich dzieci będą więcej pracować dla tych, którzy dzieci nie mieli i zgromadzili większy majątek.
Co mówi pseudo-liberał? Niech każdy odkłada na swoją emeryturę i ubezpieczenia zdrowotne, nie będę płacił na kształcenie cudzych dzieci, jak ktoś woli wygodne życie, niech nie rodzi dzieci, tylko podróżuje, realizuje swoje pasje itd.
Natural-liberał mówi: dopóki nie osiągniesz samodzielności zaciągasz u opiekunów dług, który musisz spłacić. Nikt nie ma prawa zmuszać cię do wychowania własnych dzieci, ale nie masz prawa żądać, żeby cudze dzieci pracowały dla ciebie, kiedy będziesz stary. Pieniądze, majątek to tylko iluzja, gromadzimy je, żeby kiedyś opłacić nimi swoje bezpieczeństwo.
Wyobraź sobie taką sytuację: żyjesz na odciętej od świata wyspie, gdzie wszyscy mieszkańcy zostali emerytami z miliardami dolarów na koncie. Jaką wartość mają ich majątki, skoro nikt nie przygotuje im jedzenia, nie dostarczy energii, ani opieki medycznej? Pieniądz obrazuje siłę nabywczą a ta im mniejsza (mniej dzieci), tym mniejsza wartość pieniądza.
Dlatego obecny system jest zły i prowadzi do nienaturalnej dysproporcji demograficznej. Bardziej opłaca się spełniać własne zachcianki i gromadzić iluzoryczne zabezpieczenia, niż tworzyć trwałą wartość: nowych ludzi. Coraz mniej ludzi będzie pracować na emerytów, a najbardziej stracą ci, którzy tych pracowników "wyprodukowali".
Problem 2: nierówność szans
W świecie zwierząt przewaga nad innymi wynika tylko z odziedziczonych genów. Zwierzęta nie gromadzą, nie przekazują majątków kolejnym pokoleniom. W świecie zwierząt im więcej terenu posiadasz, tym więcej energii musisz zużywać, żeby utrzymać nad nim kontrolę.
Pseudo-liberał mówi: prawo własności jest święte, opodatkowanie dziedziczenia to złodziejstwo, trzymaj się z dala od mojej ziemi.
Natural-liberał mówi: prawo własności jest święte, ale nie wymagaj od innych, żeby sponsorowali ci ochronę twojego dobytku. Twoją własnością jest to co ty sam zbudowałeś, a nie twoi przodkowie.
W obecnym systemie im więcej masz majątku, tym więcej społeczeństwo ci płaci. Dzierżawcy płacą za możliwość użytkowania, ludzie płacą podatki na policję i sądy, które pilnują twoją ziemię przed obcymi "drapieżnikami". Szczytem absurdu jest polityka unijna, która zabiera społeczeństwu pieniądze i daje je posiadaczom ziemskim w nagrodę, że mają ziemię. Natura dąży do równowagi, więc w nienaturalnym systemie po kilku pokoleniach rodzi się oligarchia, którą zmiata rewolucja burżuazyjna, komunistyczna czy rabacja i cykl gromadzenia rozpoczyna bieg od nowa.
Nie muszę chyba zaznaczać, że świat "naturalny" byłby nie do zniesienia i cofnięty conajmniej do ery Wikingów. Wpis ma zwrócić uwagę na defekty oderwanego od praw naturalnych systemu, które doprowadzą do zubożenia społeczeństwa i przewrotów. Nie jestem zwolennikiem wprowadzania "praw naturalnych" w formie skrajnej (zwalczałbym natural-liberałów jak komunistów ;) ), natomiast uważam, że należy na ich filozofii budować prawo społeczne.
Obecne prawo prorodzinne promuje patologie i wielopokoleniowe żebractwo. Zamiast ubezwłasnowolniać biedaków zasiłkami, należy wprowadzić obniżkę podatków (głównie tych zusowych) za każde dziecko, czyli zwyczajnie mniej zabierać, niż udawać, że coś się daje. Z punktu widzenia państwa dziecko powinno być traktowane jak dodatkowy podatek, a jak wiemy liberałowie są za podatkiem liniowym :)
Skończyć z dopłatami do majątku, opodatkować dziedziczenie majątków powyżej pewnej wartości, choć nóż się otwiera na myśl o marnotrawieniu pieniędzy przez państwo (najpierw trzeba by przerzedzić armię urzędasów, ale nie mam ochoty psuć sobie nastroju, więc zamykam temat).
Ponieważ w realiach polskich nawet tak podstawowe zmiany są utopią, nie będę się rozwodził nad tym, jak mógłby wyglądać nasz kraj. Chcę tylko zaproponować, abyście konfrontowali wasze poglądy z realiami świata zwierząt, bo każde sprzeczne z nim działanie prędzej czy później jest korygowane.
Stoimy u bram dwóch palących problemów społecznych: coraz więcej emerytów względem pracujących i coraz mniejsza dostępność do dóbr trwałych. Oba problemy zostały wygenerowane przez panujący system i co ciekawe oba mają swoje źródła w fałszywie odbieranym liberalizmie.
Na prostym modelu opiszę jak sprawa wygląda, przyjmując stanowiska pseudo-liberała (czyli osobnika głoszącego gazetowe "prawdy") i liberała, którego utożsamiam ze zwolennikiem naturalnego porządku rzeczy. Naturalnego, w którym wolność ograniczają prawa natury.
Problem 1: starzenie społeczeństwa
Wychowanie jednego dziecka to dziś koszt raty kredytu za mieszkanie. Tylko koszt opiekunki/przedszkola to ok. 1000 zł. W obecnym systemie rodziny wychowujące dzieci są na przegranej pozycji, zgromadzą znacznie niższe środki emerytalne, kupią mniejsze mieszkania a ich dzieci będą więcej pracować dla tych, którzy dzieci nie mieli i zgromadzili większy majątek.
Co mówi pseudo-liberał? Niech każdy odkłada na swoją emeryturę i ubezpieczenia zdrowotne, nie będę płacił na kształcenie cudzych dzieci, jak ktoś woli wygodne życie, niech nie rodzi dzieci, tylko podróżuje, realizuje swoje pasje itd.
Natural-liberał mówi: dopóki nie osiągniesz samodzielności zaciągasz u opiekunów dług, który musisz spłacić. Nikt nie ma prawa zmuszać cię do wychowania własnych dzieci, ale nie masz prawa żądać, żeby cudze dzieci pracowały dla ciebie, kiedy będziesz stary. Pieniądze, majątek to tylko iluzja, gromadzimy je, żeby kiedyś opłacić nimi swoje bezpieczeństwo.
Wyobraź sobie taką sytuację: żyjesz na odciętej od świata wyspie, gdzie wszyscy mieszkańcy zostali emerytami z miliardami dolarów na koncie. Jaką wartość mają ich majątki, skoro nikt nie przygotuje im jedzenia, nie dostarczy energii, ani opieki medycznej? Pieniądz obrazuje siłę nabywczą a ta im mniejsza (mniej dzieci), tym mniejsza wartość pieniądza.
Dlatego obecny system jest zły i prowadzi do nienaturalnej dysproporcji demograficznej. Bardziej opłaca się spełniać własne zachcianki i gromadzić iluzoryczne zabezpieczenia, niż tworzyć trwałą wartość: nowych ludzi. Coraz mniej ludzi będzie pracować na emerytów, a najbardziej stracą ci, którzy tych pracowników "wyprodukowali".
Problem 2: nierówność szans
W świecie zwierząt przewaga nad innymi wynika tylko z odziedziczonych genów. Zwierzęta nie gromadzą, nie przekazują majątków kolejnym pokoleniom. W świecie zwierząt im więcej terenu posiadasz, tym więcej energii musisz zużywać, żeby utrzymać nad nim kontrolę.
Pseudo-liberał mówi: prawo własności jest święte, opodatkowanie dziedziczenia to złodziejstwo, trzymaj się z dala od mojej ziemi.
Natural-liberał mówi: prawo własności jest święte, ale nie wymagaj od innych, żeby sponsorowali ci ochronę twojego dobytku. Twoją własnością jest to co ty sam zbudowałeś, a nie twoi przodkowie.
W obecnym systemie im więcej masz majątku, tym więcej społeczeństwo ci płaci. Dzierżawcy płacą za możliwość użytkowania, ludzie płacą podatki na policję i sądy, które pilnują twoją ziemię przed obcymi "drapieżnikami". Szczytem absurdu jest polityka unijna, która zabiera społeczeństwu pieniądze i daje je posiadaczom ziemskim w nagrodę, że mają ziemię. Natura dąży do równowagi, więc w nienaturalnym systemie po kilku pokoleniach rodzi się oligarchia, którą zmiata rewolucja burżuazyjna, komunistyczna czy rabacja i cykl gromadzenia rozpoczyna bieg od nowa.
Nie muszę chyba zaznaczać, że świat "naturalny" byłby nie do zniesienia i cofnięty conajmniej do ery Wikingów. Wpis ma zwrócić uwagę na defekty oderwanego od praw naturalnych systemu, które doprowadzą do zubożenia społeczeństwa i przewrotów. Nie jestem zwolennikiem wprowadzania "praw naturalnych" w formie skrajnej (zwalczałbym natural-liberałów jak komunistów ;) ), natomiast uważam, że należy na ich filozofii budować prawo społeczne.
Obecne prawo prorodzinne promuje patologie i wielopokoleniowe żebractwo. Zamiast ubezwłasnowolniać biedaków zasiłkami, należy wprowadzić obniżkę podatków (głównie tych zusowych) za każde dziecko, czyli zwyczajnie mniej zabierać, niż udawać, że coś się daje. Z punktu widzenia państwa dziecko powinno być traktowane jak dodatkowy podatek, a jak wiemy liberałowie są za podatkiem liniowym :)
Skończyć z dopłatami do majątku, opodatkować dziedziczenie majątków powyżej pewnej wartości, choć nóż się otwiera na myśl o marnotrawieniu pieniędzy przez państwo (najpierw trzeba by przerzedzić armię urzędasów, ale nie mam ochoty psuć sobie nastroju, więc zamykam temat).
Ponieważ w realiach polskich nawet tak podstawowe zmiany są utopią, nie będę się rozwodził nad tym, jak mógłby wyglądać nasz kraj. Chcę tylko zaproponować, abyście konfrontowali wasze poglądy z realiami świata zwierząt, bo każde sprzeczne z nim działanie prędzej czy później jest korygowane.
wtorek, 8 września 2009
Hossa inflacyjna, odrodzenie czy pułapka? (filozoficznie)
USDPLN wybił poniżej przedstawionej wczoraj linii kanału wzrostowego. Miedź walczy o nowy szczyt, złoto przekroczyło historyczną granicę 1000$, ropa odbija, indeks dolara leci w dół, indeksy giełdowe pną się w górę:
Wskaźniki P/E coraz bliższe wartościom ze szczytów hossy:
Miliardy wpompowane w tonące finansowe giganty, dopłaty do nowych kredytów hipotecznych i za złomowanie samochodów + kreatywna księgowość i statystyka dostarczyły "lepsze od prognoz" wyniki gospodarcze za minione miesiące. Skutecznie zafałszować nie udało się tylko danych o bezrobociu.
O realnym stanie koniunktury niech wypowiadają się eksperci, ja mogę zgadywać na podstawie wykresów i wychodzi mi, że mamy do czynienia albo z hossą inflacyjną, albo wielką pułapką. Niby jest deflacja, kasowanie bilionów toksycznych aktywów, z drugiej strony Fed część tych "aktywów" kupuje po nominalnej cenie. Tanieją płody rolne (ktoś pamięta jeszcze marcowe prognozy nowego cyklu byka na żywności?), choć jej ceny w sklepach rosną. Rosną opłaty za energię, chociaż obok kopalń zalegają hałdy niesprzedanego węgla.
Jeśli USA załatwia problem długu dewaluacją dolara, wzrosty na surowcach i giełdach są naturalną konsekwencją upadku waluty. Tak było w latach 70-tych i 30-stych, kiedy realnie akcje taniały, a nominalnie conajmniej stały w miejscu.
Gra może być jednak dużo bardziej wyrafinowana. Eksport pieniądza daje większe i nieporównanie łatwiejsze dochody, niż produkcja realnych dóbr. Tylko głupiec pozbawiałby się fabryki obietnic, na które popyt nadal ustawia się w kolejce. Dzięki globalizacji urząd skarbowy można postawić w każdym kraju (urząd ten nazywa się giełdą papierów wartościowych) i kreować przeróżne trendy. Im bardziej oderwane od gospodarki, tym łatwiej zmylić przeciwnika, tym mniej ludzi zdąży się w porę połapać, gdzie kiełkuje bańka. Potrzeba derywatów, które pozwolą niewielkim kosztem sterować cenami oraz prasy, która odpowiednio nastawi opinię publiczną i nakieruje masy na pompowanie finalnych balonów.
Prasa/analitycy świetnie nam wytłumaczą szalone wzrosty lub spadki cen nieruchomości, złota, ropy czy akcji. Co ważniejsze sami będą święcie wierzyć w to co piszą i stosować się do swoich złotych rad. Do kontroli nad stadem baranów wystarczy jeden baca i pare wyszkolonych psów.
To co piszę brzmi jak teoria spiskowa, ale spójrzmy racjonalnie. W każdej dziedzinie ludzkiej aktywności istnieją jednostki posiadające umiejętności większe, niż miliony ludzi razem wziętych. Ktoś projektuje symulator bomby jądrowej, ktoś przeszczepia ludzkie organy, ktoś buduje teleskop Hubble'a. W świecie finansów również rodzą się geniusze, którzy wiedzą jak ograć innych.
Naiwnością jest wierzyć w nieuchronność procesów ekonomicznych, tak jak mało który historyk wyznaje już tezy o nieuchronności wydarzeń historycznych. Świat jest chaotyczny, szaleńcy, załamania pogody czy wynalazki zmieniają na zawsze ciąg zdarzeń. Jedno co się nie zmienia, to nasza ludzka natura. Im mniejszą wiedzą dysponujemy, tym większą wykazujemy ignorancję.
Wyobraźmy sobie, że ktoś formułuje prognozę na przyszłość, która uwzględnia wszystkie aktualne czynniki i niezwykle trafnie opisuje rzeczywistość. Co robią osoby zainteresowane w temacie? Reagują. Starają się powstrzymać lub odwrócić zapowiedziane konsekwencje. W ten sposób prognoza może być całkowicie nietrafiona, choć mogłaby się wydarzyć, gdyby analityk zachował ją dla siebie i nie wystąpiły nieprzewidziane losowe wypadki.
Po co piszę o tym wszystkim? Ponieważ po opanowaniu (mniej więcej) najważniejszej zasady "tnij straty, nie zyski", dojrzewam do kolejnej podstawowej nauki "trade what you see, not what you think" :)
Wskaźniki P/E coraz bliższe wartościom ze szczytów hossy:
Miliardy wpompowane w tonące finansowe giganty, dopłaty do nowych kredytów hipotecznych i za złomowanie samochodów + kreatywna księgowość i statystyka dostarczyły "lepsze od prognoz" wyniki gospodarcze za minione miesiące. Skutecznie zafałszować nie udało się tylko danych o bezrobociu.
O realnym stanie koniunktury niech wypowiadają się eksperci, ja mogę zgadywać na podstawie wykresów i wychodzi mi, że mamy do czynienia albo z hossą inflacyjną, albo wielką pułapką. Niby jest deflacja, kasowanie bilionów toksycznych aktywów, z drugiej strony Fed część tych "aktywów" kupuje po nominalnej cenie. Tanieją płody rolne (ktoś pamięta jeszcze marcowe prognozy nowego cyklu byka na żywności?), choć jej ceny w sklepach rosną. Rosną opłaty za energię, chociaż obok kopalń zalegają hałdy niesprzedanego węgla.
Jeśli USA załatwia problem długu dewaluacją dolara, wzrosty na surowcach i giełdach są naturalną konsekwencją upadku waluty. Tak było w latach 70-tych i 30-stych, kiedy realnie akcje taniały, a nominalnie conajmniej stały w miejscu.
Gra może być jednak dużo bardziej wyrafinowana. Eksport pieniądza daje większe i nieporównanie łatwiejsze dochody, niż produkcja realnych dóbr. Tylko głupiec pozbawiałby się fabryki obietnic, na które popyt nadal ustawia się w kolejce. Dzięki globalizacji urząd skarbowy można postawić w każdym kraju (urząd ten nazywa się giełdą papierów wartościowych) i kreować przeróżne trendy. Im bardziej oderwane od gospodarki, tym łatwiej zmylić przeciwnika, tym mniej ludzi zdąży się w porę połapać, gdzie kiełkuje bańka. Potrzeba derywatów, które pozwolą niewielkim kosztem sterować cenami oraz prasy, która odpowiednio nastawi opinię publiczną i nakieruje masy na pompowanie finalnych balonów.
Prasa/analitycy świetnie nam wytłumaczą szalone wzrosty lub spadki cen nieruchomości, złota, ropy czy akcji. Co ważniejsze sami będą święcie wierzyć w to co piszą i stosować się do swoich złotych rad. Do kontroli nad stadem baranów wystarczy jeden baca i pare wyszkolonych psów.
To co piszę brzmi jak teoria spiskowa, ale spójrzmy racjonalnie. W każdej dziedzinie ludzkiej aktywności istnieją jednostki posiadające umiejętności większe, niż miliony ludzi razem wziętych. Ktoś projektuje symulator bomby jądrowej, ktoś przeszczepia ludzkie organy, ktoś buduje teleskop Hubble'a. W świecie finansów również rodzą się geniusze, którzy wiedzą jak ograć innych.
Naiwnością jest wierzyć w nieuchronność procesów ekonomicznych, tak jak mało który historyk wyznaje już tezy o nieuchronności wydarzeń historycznych. Świat jest chaotyczny, szaleńcy, załamania pogody czy wynalazki zmieniają na zawsze ciąg zdarzeń. Jedno co się nie zmienia, to nasza ludzka natura. Im mniejszą wiedzą dysponujemy, tym większą wykazujemy ignorancję.
Wyobraźmy sobie, że ktoś formułuje prognozę na przyszłość, która uwzględnia wszystkie aktualne czynniki i niezwykle trafnie opisuje rzeczywistość. Co robią osoby zainteresowane w temacie? Reagują. Starają się powstrzymać lub odwrócić zapowiedziane konsekwencje. W ten sposób prognoza może być całkowicie nietrafiona, choć mogłaby się wydarzyć, gdyby analityk zachował ją dla siebie i nie wystąpiły nieprzewidziane losowe wypadki.
Po co piszę o tym wszystkim? Ponieważ po opanowaniu (mniej więcej) najważniejszej zasady "tnij straty, nie zyski", dojrzewam do kolejnej podstawowej nauki "trade what you see, not what you think" :)
poniedziałek, 7 września 2009
Dolar - klucz do najbliższej przyszłości
Blogerzy prognozujący przyszłe ruchy giełd podzielili się na zwolenników "piątej fali" z zasięgiem 2400-2600 na Wig20 oraz "fundamentalistów", widzących conajmniej głębszą korektę. Obok nich jak zwykle duża grupa czekających na sygnały, która nie myśli co będzie, tylko jak ruch wykorzystać.
Po dzisiejszych wzrostach wydaje się, że przeważa opcja wzrostowa, jednak ostatecznego sygnału wyczekuję na kursie USDPLN:
Jeśli jutro wybije dołem, kupuję akcje, jeśli odbije w górę, czekam. Pisałem w zeszłym tygodniu na chacie Appa, że spodziewam się rysowania RGRa, więc wcale nie zdziwiłaby mnie parodniowa konsola i potem spadki. Nie ma to znaczenia, najważniejsze teraz to rozumnie przygotować się i umiejętnie wykorzystać ruch, który wykona rynek.
Po dzisiejszych wzrostach wydaje się, że przeważa opcja wzrostowa, jednak ostatecznego sygnału wyczekuję na kursie USDPLN:
Jeśli jutro wybije dołem, kupuję akcje, jeśli odbije w górę, czekam. Pisałem w zeszłym tygodniu na chacie Appa, że spodziewam się rysowania RGRa, więc wcale nie zdziwiłaby mnie parodniowa konsola i potem spadki. Nie ma to znaczenia, najważniejsze teraz to rozumnie przygotować się i umiejętnie wykorzystać ruch, który wykona rynek.
czwartek, 3 września 2009
Dziennik transakcji 1w09
W sierpniu wyprzedałem większość akcji i ominął mnie ostatni gwałtowny rajd na północ, który z początkiem września został całkowicie zniesiony. Ponieważ sprawy biznesowe przyspieszyły, mogłem poświęcić im czas bez stresowania się sytuacją na GPW. Wiele godzin spędziłem również na studiowaniu blogów, analizowaniu popełnionych błędów i decyzji.
O moich inwestycjach mogę powiedzieć tyle, że popełniałem błędy duże i wielkie :) Biorąc pod uwagę czas wejścia na rynek (październik 2008) uzyskana stopa zwrotu jest bardzo skromna (ok. 15%). Cel określony na początku roku to 20%, więc mimo wszystko liczę na wykonanie planu. Zbiorcze podsumowanie roku napiszę w październiku.
Tymczasem postanowiłem bardziej sformalizować dziennik transakcji. Opisy poczynionych inwestycji prowadzę od samego początku, jednak mieszają się z wpisami o innej tematyce. Teraz każdy taki wpis będzie zatytułowany "Dziennik transakcjiw". Wpisy posłużą mi do oceny podjętych decyzji i wyciąganiu wniosków na przyszłość.
Jestem nastawiony niedźwiedzio do rynku, choć nie stawiam na to wielkich pieniędzy. Mylę się zbyt często, by ryzykować jak w maju (kontrakty na spadki) czy początku sierpnia (wyprzedaż wszystkiego przy pierwszej lepszej korekcie). Niemniej ogólny strach przed S-kami, spotykana na forach pewność, że obecne gwałtowne spadki to tylko korekta, odstraszają mnie na razie od kupowania akcji.
Niedługo przeprowadzę badania nad wpisami na forum bankier.pl, myślę że na ich podstawie da się zbudować całkiem wiarygodny wskaźnik wyprzedzający :) Podobały mi się np. ostatnie wpisy o wyleszczaniu.
Pisałem poprzednio, że kupuję spółki z NC. Obecna korekta potraktowała je jednak surowo, więc zredukowałem je do tego stopnia, że ryzykuję obecnie tylko wypracowanym zyskiem. W ten sposób wyrzucam je z notowań i zakopuję na lata. Czasem sprawdzę, czy któraś nie padła :) Zakopane:
WDM, Hydrapres, Index Copernicus, Fast Finance, Makolab, TSCapital.
W portfelu nadal kisi się Tepsa (220 akcji), spełniająca rolę lokaty, z której odsetki pobrałem wcześniej (dywidenda). Większych zagrożeń tu nie widzę, biorąc pod uwagę wypłaconą dywidendę jestem tu na symbolicznym plusie.
Ostatnia pozycja to certyfikaty na spadki ropy (RCSCRAOPEN), które podtrzymują mój kontakt z giełdą. Wykresy, którymi się posługuję przy ich akumulacji/redukcji:
2-godzinny SC.F . Sytuacja na ropie jest bliźniaczo podobna do okresu maj-połowa lipca. Do wypełnienia poprzedniego wzorca potrzeba tylko zjazdu na 62$ (zaznaczone czerwoną linią). Wtedy zredukowałbym pozycję.
Drugi wykres wyraża moje długoterminowe nastawienie do ropy, aczkolwiek wcale nie zdziwiłbym się, gdyby wystrzeliła do 80$, osiągając 38.2% zniesienia spadków. W zeszłym roku, kiedy akcje spadały, hossa na ropie trwała w najlepsze. Czy powtórzymy ten schemat? Akcje już 38.2% spadków zniosły.
Kolejny interesujący mnie indeks - SWIG80 - gwałtownie wrócił do okolic dolnego ograniczenia kanału wzrostowego:
Mamy do czynienia albo ze świetną okazją, jak widzi to większość graczy, albo początkiem korekty. Osobiście wolałbym zobaczyć ten indeks w okolicy średniej 200-sesyjnej, ale rynek rzadko robi prezenty :]
Ostatni indeks to SHANGHAI:
Krótka piłka: skoro w Chinach jest tak cudownie, to utrzymają się w hossie, jak nie, to podążymy za nimi w otchłanie depresji. Ja nie widzę większych oznak poprawy, indeksy większości Emerging Markets już kilkadziesiąt % wyżej niż w 2005/2006 roku, kiedy szalała hossa.
Widziałem gdzieś wykres przepływów kapitału na giełdach USA, z którego wynika, że wszyscy stamtąd wieją. Może cała ta hossa jest ucieczką od dolara i próbą ratowania majątku Amerykanów w światowych aktywach. Może USA jednak takie słabe nie są i na razie golą świat świeżo drukowanymi dolarami a potem równie gwałtownie te dolarki wycofają i sobie poprawią bilanse. Z udawanym pieniądzem wszystko można, dopóki ludzie udają, że w niego wierzą.
Zwracam uwagę, że od czerwca indeks dolara praktycznie stoi w miejscu pomimo wzrostów na giełdach.
O moich inwestycjach mogę powiedzieć tyle, że popełniałem błędy duże i wielkie :) Biorąc pod uwagę czas wejścia na rynek (październik 2008) uzyskana stopa zwrotu jest bardzo skromna (ok. 15%). Cel określony na początku roku to 20%, więc mimo wszystko liczę na wykonanie planu. Zbiorcze podsumowanie roku napiszę w październiku.
Tymczasem postanowiłem bardziej sformalizować dziennik transakcji. Opisy poczynionych inwestycji prowadzę od samego początku, jednak mieszają się z wpisami o innej tematyce. Teraz każdy taki wpis będzie zatytułowany "Dziennik transakcji
Jestem nastawiony niedźwiedzio do rynku, choć nie stawiam na to wielkich pieniędzy. Mylę się zbyt często, by ryzykować jak w maju (kontrakty na spadki) czy początku sierpnia (wyprzedaż wszystkiego przy pierwszej lepszej korekcie). Niemniej ogólny strach przed S-kami, spotykana na forach pewność, że obecne gwałtowne spadki to tylko korekta, odstraszają mnie na razie od kupowania akcji.
Niedługo przeprowadzę badania nad wpisami na forum bankier.pl, myślę że na ich podstawie da się zbudować całkiem wiarygodny wskaźnik wyprzedzający :) Podobały mi się np. ostatnie wpisy o wyleszczaniu.
Pisałem poprzednio, że kupuję spółki z NC. Obecna korekta potraktowała je jednak surowo, więc zredukowałem je do tego stopnia, że ryzykuję obecnie tylko wypracowanym zyskiem. W ten sposób wyrzucam je z notowań i zakopuję na lata. Czasem sprawdzę, czy któraś nie padła :) Zakopane:
WDM, Hydrapres, Index Copernicus, Fast Finance, Makolab, TSCapital.
W portfelu nadal kisi się Tepsa (220 akcji), spełniająca rolę lokaty, z której odsetki pobrałem wcześniej (dywidenda). Większych zagrożeń tu nie widzę, biorąc pod uwagę wypłaconą dywidendę jestem tu na symbolicznym plusie.
Ostatnia pozycja to certyfikaty na spadki ropy (RCSCRAOPEN), które podtrzymują mój kontakt z giełdą. Wykresy, którymi się posługuję przy ich akumulacji/redukcji:
2-godzinny SC.F . Sytuacja na ropie jest bliźniaczo podobna do okresu maj-połowa lipca. Do wypełnienia poprzedniego wzorca potrzeba tylko zjazdu na 62$ (zaznaczone czerwoną linią). Wtedy zredukowałbym pozycję.
Drugi wykres wyraża moje długoterminowe nastawienie do ropy, aczkolwiek wcale nie zdziwiłbym się, gdyby wystrzeliła do 80$, osiągając 38.2% zniesienia spadków. W zeszłym roku, kiedy akcje spadały, hossa na ropie trwała w najlepsze. Czy powtórzymy ten schemat? Akcje już 38.2% spadków zniosły.
Kolejny interesujący mnie indeks - SWIG80 - gwałtownie wrócił do okolic dolnego ograniczenia kanału wzrostowego:
Mamy do czynienia albo ze świetną okazją, jak widzi to większość graczy, albo początkiem korekty. Osobiście wolałbym zobaczyć ten indeks w okolicy średniej 200-sesyjnej, ale rynek rzadko robi prezenty :]
Ostatni indeks to SHANGHAI:
Krótka piłka: skoro w Chinach jest tak cudownie, to utrzymają się w hossie, jak nie, to podążymy za nimi w otchłanie depresji. Ja nie widzę większych oznak poprawy, indeksy większości Emerging Markets już kilkadziesiąt % wyżej niż w 2005/2006 roku, kiedy szalała hossa.
Widziałem gdzieś wykres przepływów kapitału na giełdach USA, z którego wynika, że wszyscy stamtąd wieją. Może cała ta hossa jest ucieczką od dolara i próbą ratowania majątku Amerykanów w światowych aktywach. Może USA jednak takie słabe nie są i na razie golą świat świeżo drukowanymi dolarami a potem równie gwałtownie te dolarki wycofają i sobie poprawią bilanse. Z udawanym pieniądzem wszystko można, dopóki ludzie udają, że w niego wierzą.
Zwracam uwagę, że od czerwca indeks dolara praktycznie stoi w miejscu pomimo wzrostów na giełdach.
Subskrybuj:
Posty (Atom)