Zdradzę wam w jaki sposób odeszły mi problemy ze snem. Odwróciłem zasadę stosowania uważności. Kiedyś robiłem to tak: jeśli przytłaczały mnie jakieś sytuacje bądź za dużo myślałem, nie mogąc już dłużej znosić dyskomfortu, wchodziłem w medytację uważności, żeby przykre uczucia wybrzmiały i odeszły. Było to skuteczne, ale nie rozwiązywało źródeł problemu. Wydawało mi się, że problemy leżą na zewnątrz a moim zadaniem jest trenować się w akceptowaniu ich i wykształcić mechanizmy rozpuszczania trosk w teraźniejszości.
W sierpniu 2023 wróciłem do psychologii. Odkopałem w archiwach blog 3dno, który niestety już zniknął z sieci. 10 lat temu wpisy autora o psychologii traktowałem jak ciekawostki. Artykuły czytane z nowym bagażem doświadczeń zrobiły na mnie duże wrażenie. Kupiłem kilka książek, ze szczególnym naciskiem na Aleksandra Lowena. Po latach uprawiania sportu i wsłuchiwania się w sygnały płynące z ciała koncepcja, żeby rozpatrywać człowieka jako jedność umysłu i ciała, przemawia do mnie zdecydowanie silniej, niż tylko intelektualne przepracowywanie problemów. Rozpoznawałem w ciele nienazwane uczucia i towarzyszące im napięcia mięśni, których istnienia nie byłem wcześniej świadomy.
Kwiatki z wczorajszego maratonu |
Algorytmy YouTube wyłapały moje nowe zainteresowania i podsunęły świetnych nauczycieli i niezliczone wykłady. Dojrzewałem do swojej eureki, którą stała się prosta koncepcja wyrażona przez Juliena Blanca: zamiast stosować uważność do ucieczki od niepokoju, potraktuj niepokój jak okazję do zagłębienia się w jego przyczyny właśnie poprzez medytację. Zadawaj pytania "dlaczego?", ignoruj odpowiedzi generowane przez umysł i czekaj cierpliwie, aż z nieświadomości wyłoni się odpowiedź. Czasem w postaci prostego zdania, czasem jednoznacznego obrazu, czasem tylko zrozumienia. Ta odpowiedź rozsunie tylko pierwszą warstwę niewiadomego, za którą leżą kolejne pokłady przekonań zbudowanych na pierwotnych wierzeniach, tożsamościach i dziecięcych traumach. Za każdym razem pytam siebie z życzliwą, nieoceniającą szczerością "dlaczego?" W ten sposób przebijam się przez kolejne warstwy i w pełni przeżywam towarzyszące im uczucia, aby pozwolić im wybrzmieć i opuścić ciało lub chociaż osłabić wpływ na system nerwowy.
Julien pokazał paradoks medytacji: jeżeli używasz jej do ucieczki, to nie wytrzymasz 10 minut, ba, nawet minuta sprawia problem, bo umysł znajduje nagle tysiąc ważniejszych tematów do przemyślenia lub ogarnia cię potworna nuda. Jeśli jednak użyjesz medytacji do poszukiwania nudy czy niepokoju, to praktycznie dostajesz na tacy klucz do swoich najgłębszych lęków i emocji. Po usłyszeniu tej nowiny, chwyciłem za zeszyt i rozpocząłem medytację. W ciągu jednego dnia zdiagnozowałem ponad 20 kluczowych przekonań, które zaburzały mój spokój. Docierałem do rzeczy których się wstydziłem, bądź z powodu których czułem się winny. I wybaczałem sobie, czasem się śmiałem, bo fundamenty moich przekonań potrafiły być naprawdę niedojrzałe, takie jakim byłem, gdy się zainstalowały.
Nie zawsze potrafiłem znaleźć przyczynę. Może pośrednie odpowiedzi nie były prawidłowe, może źle interpretowałem obraz podsunięty przez nieświadomość. Zapisywałem to co wyszło i zostawiałem na później. Przed spaniem zadawałem sobie pytanie o konkretne zachowanie bądź emocję i we śnie czasem otrzymywałem odpowiedź w postaci sytuacji, którą po przebudzeniu potrafiłem zinterpretować.
Pamiętam, że tego pierwszego dnia przepełniło mnie uczucie pełnego spokoju i miłości. Było tak intensywne, jakby serce chciało się wyrwać i wyfrunąć z klatki piersiowej. I nagle pojawiła się TA myśl, która zawsze gdzieś z tyłu błąkała się kiedy byłem szczęśliwy (ale i kiedy musiałem przetrwać coś bolesnego, smutnego bądź nudnego): TO minie. Dlaczego? Bo wszystko się kończy i umiera. Kiedyś odsunąłbym tą myśl, zepchnął skąd przybyła i udawał, że jej nie ma, żeby ten piękny stan nie odchodził. Ale moja radość nie byłaby już pełna. Tym razem objąłem TĘ myśl z pełną akceptacją jako immanentną cechę rzeczywistości i nic nie mogło zmącić mojej radości. Przez kilka godzin przebywałem w tym stanie pełni, nie potrzebowałem wzmacniać go muzyką, nic nie chciałem czytać. Kiedy się obudziłem nie było po nim śladu, ale nie tęskniłem. Wiedziałem, że to była czysta miłość i droga do niej prowadzi przez wewnętrzną zgodę i autentyczność, i nie raz będzie mi jeszcze dane jej skosztować.
Poszerzałem wiedzę, szczególnie o traumach rozumianych jako nierozładowana energia na skutek wystąpienia mechanizmu zamarcia. W zdarzeniach, które organizm interpretuje jako zagrażające życiu, operowanie schodzi do najpierwotniejszych części mózgu (tzw. gadzi mózg), gdzie obowiązują 3 podstawowe strategie: walka, ucieczka lub zamarcie (fight, flight or freeze). Szczególnie ta ostatnia strategia jest niebezpieczna dla ludzi, bo polega na koncentracji energii w układzie nerwowym pod działanie, które ma pomóc organizmowi wyrwać się z niebezpieczeństwa. Jeśli nie dojdzie do rozładowania tej energii, zostanie uwięziona "na zawsze" i do końca życia człowieka będzie źródłem niepokoju, niespełnienia bądź innego rodzaju problemów. Jest to temat rzeka i zostawiam go waszym studiom, mogę podrzucić kilka ciekawych nazwisk: Alexander Lowen, Gabor Mate, Tim Fletcher, Peter Levine.
Nie miałem też oczekiwań co do swojego stanu zdrowia, który wydawał mi się w porządku. Lata na diecie roślinnej, sport, wzmacnianie ciała ascetycznymi praktykami wzmocniło je. A jednak świadomość uczuć, które objawiają się w ciele odsłoniła miejsca zdegenerowane wewnętrznymi napięciami. Np. wykryłem napięcia w klatce piersiowej czy w gardle, które zaciskają się kiedy jestem podekscytowany. Znalazłem sposoby rozładowywania tych emocji poprzez otrząsanie. Po kilku miesiącach zauważyłem, że radykalnie spadł mi poziom wydzieliny w gardle. Całkowicie przestawiłem się na oddychanie nosem: nawet w trakcie biegów, co zresztą zacząłem wykorzystywać do eksperymentów z nawodnieniem i kontrolowaniem temperatury ciała.
A co ze snem przerywanym, od którego zacząłem wywód? Tu również niczego nie oczekiwałem. Nawet się przyzwyczaiłem i zaakceptowałem przerwy w spaniu (tzw. sen starożytnych). Po 3 godzinach budziłem się, odpalałem telefon, czytałem i oglądałem interesujące materiały, sporządzałem notatki na kolejny dzień, po czym po 3-4 godzinach wracałem do snu. Rano miałem już plan dnia. Żeby jednak upiec dwie pieczenie na jednym ogniu wprowadziłem zasadę, że przez pierwsze pół godziny po przebudzeniu medytuję, planuję, fantazjuję - cokolwiek, ale nie dotykam telefonu. I po kilku tygodniach okazało się, że w 4 na 5 przypadków po rozpoczęciu medytacji odzyskiwałem świadomość nad ranem po przespaniu praktycznie całej nocy. Przesunęła się tylko "co nieco" godzina startu: z ok. 9 na 5.