środa, 28 marca 2018

Już prawie


WIG

9 luty:
 dzisiaj:

Tauron:


W podsumowania, rozmyślania i aktualizacje pobawię się w święta :)

PS Projekcja dotyczy tylko dużych spółek z WIG20, na małych, średnich i pozostałym szerokim rynku  trzymam się tej analogii:



niedziela, 18 marca 2018

Trochę makro na nowy tydzień

Minął kolejny tydzień, w którym głównie pogrywałem na akcjach z WIG20. Z długoterminowych zakupów wpadło coś z newconnecta (!) i Pekao na IKE (jak odbije, to sprzedam, jak spadnie, będę dobierał pod dywidendę). Czaję się na PZU i dalej czekam co pokaże rynek.

Dzisiaj korzystając z serwisu makrosfera.net na tapetę biorę SWIG80 oraz:
- indeks wskaźników wyprzedzających dla Polski (CLI),
- wartość przedsiębiorstw do zysku operacyjnego (EV/EBIT),
- wskaźnik koniunktury w placówkach bankowych (PENGAB),
- indeks aktywności gospodarczej w sektorze wytwórczym (PMI Poland).


CLI kompletnie rozjechał się ostatnimi laty, ale może jego wielomiesięczny trend spadkowy tłumaczy słabość polskich spółek. Cenną informacją jest to, że hossa zaczynała się, gdy CLI ubijał dno.

EV/EBIT obrazuje niskie wyceny akcji, jednakże widać powtarzający się cykl, który wszedł w fazę spadkową.


Pengab i PMI zaliczyły niższe odczyty z wysokich poziomów. Widzimy korelację z indeksem małych spółek.

Żaden z tych wskaźników nie przesądza bessy, jednak jak powtarzałem wielokrotnie od listopada zeszłego roku: w tym roku planuję zbudowanie pozycji akcyjnej pod nową hossę, zatem interesują mnie jak najlepsze ceny solidnych spółek. I na razie 3 z 4 wskaźników sugerują czekanie na niższe wyceny, ale CLI ostrzega już przed możliwą ucieczką pociągu.

sobota, 10 marca 2018

Rynkowe zawieszenie

Mój dotychczasowy pogląd na rynki nie odbiega od projekcji na 2018 zaprezentowanej pod koniec zeszłego roku ( http://podtworca.blogspot.com/2017/12/garsc-prognoz-na-2018-i-pozniej.html ). Chciałbym coś kupić na dłużej, ale albo cena jest za wysoka, albo cena już OK, ale technika premiuje spadki. Polski rynek znajduje się w zawieszeniu, które przez ostatnie 10 lat okazywało się dystrybucją w bessie. Ale nie fiksuję się na spadki, w 2005 akcje też nie wyglądały najlepiej, a wkrótce okazało się, że startują do szalonej hossy.

Po prostu nie wiem co robić, więc siedzę głównie na gotówce i od czasu do czasu pogrywam krótkoterminowo.

Jeśli miałbym znaleźć w WIG20 spółkę, która technicznie opisuje moje podejście, byłby to KGHM:


Średnie kroczące wskazują na trend spadkowy, a kurs broni się na wsparciu fibo38.2. W krótkim terminie możliwy jest rajd w górę, ale w skali tygodni/miesięcy bardziej skłaniałbym się do wyłamania wsparcia i ruchu na zniesienie 50% całej fali wzrostowej od dołka bessy. Strzałkami zaznaczyłem zwiększony wolumen na spadkach.

Fundamentalnie nie jest ani tanio, ani drogo. Cena do wartości księgowej dla WIG:


Czy przed nami wybicie dna potwierdzające trend spadkowy, czy ubijanie nowego poziomu na dość niskim poziomie 1.2? MACD pod kreską. Przez lata wyceny spółek konsolidowały się przy spadającej zmienności, jeśli zmieni się paradygmat jak w USA ok. 2012, powinniśmy zaakceptować znacznie wyższe ceny za majątki spółek.

WIG20_PB:

Podobnie jak na WIGu, trend boczny, może już spadkowy, przez lata było taniej.

MWIG40_PB:

Drogo w stosunku do poprzedniej dekady, trend boczny. A może to właśnie ten indeks pokazuje, że czas zaakceptować wyższe wyceny i lokować oszczędności w biznesach?

SWIG80_PB:

Spadał przez wiele miesięcy, sentyment rekordowo niski, a wyceny wciąż nie wydają się okazyjne.

I na koniec kwiatek - bijący kolejne rekordy słabości indeks spółek z Newconnect.. drożeje względem wartości księgowej:


To nie jest środowisko, w którym lubię budować pozycję akcyjną. Potrzebuję więcej czasu lub sygnałów od rynku.


sobota, 3 marca 2018

Zimno

Kąpiel w lodowej brei, przyjemne ciepełko, gdy na zewnątrz -13 stopni..


W zakładce "Bieganie, dieta, zimno" nie pojawił się jeszcze odrębny artykuł poświęcony ostatniemu zagadnieniu. Pisałem kiedyś, że morsuję, że sporadycznie przez kilka miesięcy brałem zimne prysznice, ale nigdy nie miało to głębszego uzasadnienia. Utarło się, że hartowanie organizmu wzmacnia odporność, więc włączyłem ćwiczenia z zimnem do swoich aktywności, licząc na podleczenie moich przewlekłych problemów laryngologicznych.

Wszystko zmieniło się, gdy Tomek przedstawił mi książkę "Co nas nie zabije" o Wimie Hofie, człowieku który powołując się na zaszyte w naszych organizmach mechanizmy ewolucyjne wchodzi w krótkich spodenkach na Kilimandżaro przy odczuwalnej temperaturze -30 stopni, pływa między przeręblami pod lodem, a zimą siedzi na śniegu w gaciach tak długo, aż ten się roztopi pod tyłkiem. Książka napisana przez dziennikarza zajmującego się prześwietlaniem fałszywych guru, który uwierzył dopiero gdy zobaczył i doświadczył na własnej skórze trafiła do mnie.

9 lat temu opisałem książkę, która zmieniła moje życie. Jest to książka Tombaka, do czytania którego racjonalny człowiek dziś się nie przyzna. Owszem jest tam mnóstwo szarlatanerii, pseudo teorie oczyszczania organizmu, przywoływanie jakichś mitycznych społeczności, które nie znają raka (obalone przez naukę) i nie pamiętam co jeszcze, uważam jednak, że swoimi głównymi tezami opisującymi problemy zdrowotne współczesnych ludzi trafił on w sedno:
1. nieprawidłowa postawa kręgosłupa,
2. nieprawidłowy oddech,
3. nieprawidłowa dieta,
4. unikanie zimna.
Mogłem coś przestawić, nie pamiętam już książki, ale ta wyliczanka mi utkwiła, podobnie jak opis cygańskich dzieciaków, które chodzą boso po śniegu i nie chorują :)

Spraw kręgosłupa jeszcze nie dotykałem, czekają na swoją kolej. Dotychczas skupiałem się głównie na diecie, bo doświadczałem z niej bezpośrednie przełożenie na zdrowie i wyniki sportowe. Teorie Wima Hofa skupiają się na oddechu i uaktywnianiu mechanizmów ewolucyjnych, które pozwalają ludziom przetrwać w ekstremalnych warunkach. Według niego jeśli cały czas przebywamy w komfortowych warunkach, te mechanizmy mogą zacząć działać przeciwko ciału, podobnie jak układ odpornościowy powoduje alergie, gdy organizm notorycznie przebywa w sterylnym środowisku.

Podstawowa implikacja płynąca z teorii Hofa jest taka, że skoro te mechanizmy odpornościowe ma każdy człowiek, to stosunkowo łatwo możemy przekształcić się ze zmarźlucha w urodzonego wikinga. To nie kwestia genów, tylko treningu. Jedną z najważniejszych nauk życiowych, którymi kieruję się w życiu jest to, że wszystkiego można się nauczyć. Kwestia odpowiedniego treningu, wytrwałości i wypracowania nawyków potrzebnych do utrwalenia nowych umiejętności.

Przystąpiłem zatem do testów metody Wima. Był koniec kwietnia, nie miałem już niestety szans na pływanie w przeręblu, choć pogoda zrobiła mi niespodziankę, gdy 1 maja popruszył śnieg. Ustaliłem zasady:

1. po każdej kąpieli/prysznicu biorę min. 2.5 minuty prysznic zimną wodą,
2. codziennie min. 2.5 minuty siedzę wieczorem w samych gatkach na balkonie,
3. do końca października chodzę tylko w krótkich spodenkach i krótkim rękawku, nie używam bluz, swetrów, kurtek ani innych okryć.

Z biegowych treningów pamiętałem, że temperatura zewnętrzna nie jest istotna, bo jeśli jest mi zimno, wystarczy się trochę intensywnie poruszać i organizm się podgrzeje. Bywało trudno jak podczas lipcowego urlopu, gdy cały tydzień padało i nad ranem przywitały mnie 3 stopnie nad jeziorem, albo gdy w październiku truchtałem na obiad w krótkich spodenkach i podkoszulku i ludzie patrzyli się na mnie jak na debila.

W listopadzie zostawiłem zasady 1. i 2. a 3. zmieniłem na:

3. nie noszę kurtek, mogę włożyć tylko jedną warstwę ubrania na krótki rękawek: bluzę lub sweter,
4. biegam tylko w t-shircie lub bez koszulki,
5. przynajmniej raz w tygodniu morsuję.

Miałem półroczne przygotowanie do chłodu, nie odczuwałem zatem  dolegliwości z jego powodu, żadna choroba mnie nie drasnęła, ale przed pierwszym morsowaniem w sezonie czułem stres. Był 26 października 2017, kilkanaście stopni powyżej 0, ale dopiero gdy wyszedłem na zewnątrz, wiedziałem, że będzie dobrze. Pobiegłem na moją ulubioną plażę w Redłowie (klify nadają jej polinezyjski wygląd) i łapałem adrenalinkę w wodzie.




Wiedziałem już, że dodatnia temperatura nie jest wyzwaniem, organizm funkcjonuje bez przeszkód.

Żono wróciłem z biegania, daj ać ja pobruczę a ty poczywaj.


Pogoda w grudniu nie rozpieszczała, zazwyczaj było powyżej 0. Przetestowałem zasady na maratonie:

Rano był śnieg, ale potem stopniał, to jeszcze nie było to.

Pogoda nie sprawiała żadnych problemów, no może poza kończynami, to odrębna kwestia - jestem nisko-ciśnieniowcem i strasznie wyziębiają mi się dłonie i stopy. Szybko tracę w nich czucie i musiałem biegać w rękawiczkach. Maraton pokazał, że odporność na zimno można wypracować kilkumiesięcznym treningiem. To nie było kilka minut w gaciach na zewnątrz, tylko 5 godzin w temperaturze 0-3 stopni w ubraniu letnim. Owszem, przez ten czas się ruszałem, ale uwierzcie mi, gdy pokonacie 46 km, ciało nie jest już tak skore do zużywania energii na ogrzanie.

OK - wszystko było fajnie, dopóki temperatura oscylowała koło 0 stopni, ale co będzie gdy spadnie poniżej -5, -10, -20? Gdzie leży granica? Dopiero w drugiej połowie stycznia miałem możliwość sprawdzenia pierwszego progu. Spadł śnieg, termometr pokazał -5 stopni, wreszcie mogłem topić śnieg tyłkiem jak Wim Hof:



Kilka razy pobiegłem bez koszulki:


Jedyną niedogodnością były marznące sutki gdy biegłem pod wiatr. Również chodzenie w samym swetrze, czapce i rękawiczkach było naturalne. Nawet przyjemniej byłoby w bluzie, bo sweter przepuszcza wiatr, ale ma też kieszenie, w które mogę później schować te rękawiczki i czapkę. Krótki rękawek zostawiałem gdy wychodziłem na krócej, np. wynieść śmieci czy do sklepu. Po pierwsze był to element treningu, po drugie naprawdę przyzwyczaiłem się do zimna i te kilka minut nie było w stanie wpłynąć na moje poczucie komfortu.

Morsowanie cały czas bez problemu, relaks w wodzie, potem adrenalina i zwierzęca jedność z naturą.



W lutym przetestowałem odporność na maratonie przy -8 stopniach. Tym razem było mi ciężko, strasznie zmarzły przedramiona, straciłem czucie w palcach (dopóki nie wpadłem na pomysł, żeby je zacisnąć wewnątrz biegowych rękawiczek i ogrzewać ciepłem dłoni). Mimo przerw na widoczki i pączka oraz turystycznego charakteru biegu, miałem lepszy czas niż w ostatnim sierpniowym Maratonie Solidarności - energiczny bieg był jedynym sposobem na ogrzanie się.


Po tym maratonie doszedłem do wniosku, że poniżej -8 nie ma sensu się męczyć i na biegi dłuższe niż 20 km będę zakładał ciepłe rękawiczki oraz t-shirt z długimi rękawami. Kiedy nadeszła obecna fala mrozów i pobiegliśmy z chłopakami 25 km ten zestaw sprawdził się doskonale:

Jak widać Tomek (ten bez czapki) też praktykuje kuracje zimnem.


Niestety tej zimy nie miałem okazji przetestować swojego ciała w temperaturach niższych niż -13 stopni, bo takich nie doświadczyłem. Siedzenie w gaciach przy -13 jest przyjemniejsze, niż przy +2, gdy zacina śnieg z deszczem, co jest częste nad morzem. Silny wiatr potrafi zmrozić do kości, ale wystarczy że na chwilę zanika a ciało rozluźnia się i nie odczuwa zimna.

Tylko raz dostałem trzęsawki, było to pod ciepłym prysznicem, kiedy wróciłem z 50-minutowego wypadu nad morze przy -13 stopniach. Plaża zamarzła i szukałem wejścia do wody, co do którego miałbym pewność, że mam tam grunt pod nogami.

Plaża się cofnęła o kilkanaście metrów
W końcu znalazłem zatoczkę z lodową breją i w niej posiedziałem. Dopóki przebywałem na mrozie, wszystko było ok, mięśnie się napięły i nie przepuszczały zimna do wnętrza ciała. Problem następuje gdy wchodzimy do ciepłego pomieszczenia - mięśnie rozkurczają się i chłód przenika do środka. Lejesz gorącą wodę na rękę, a ona jest wciąż lodowata i zaczyna drżeć. Lekarstwem okazał się szybki trening bokserski, ale o tym kiedy indziej :)

Sezon zimowy 2017-2018 zbliża się do końca. Chyba nie będzie już zimniej, więc po ponad 10 miesiącach mogę napisać wnioski:

1.
Metoda Wima Hofa działa. Kilka prostych ćwiczeń wykonywanych codziennie (zimny prysznic, 30 szybkich oddechów i siedzenie na balkonie), kilka zasad typu nie nosić kurtki zimą, od wiosny do jesieni krótki rękawek, i stajemy się odporni na zimno.

Stoję na podwórku i gadam z kumplem, który trzęsie się w kurtce i nie może się nadziwić, że nie mam nawet gęsiej skórki w krótkim rękawku. Mówię mu, że też może to wyćwiczyć, a on że nigdy nie lubił zimna i pewnie mam geny.

2.
Żadnego śladu grypy czy innej choroby. Radykalne zmniejszyły się moje problemy laryngologiczne. Nie zeszły do 0, nadal muszę używać chusteczki, ale na oko jest to jakieś 20-30% kataru, jaki towarzyszył mi we wcześniejszych latach. Nie liczyłem tutaj na przełom taki jak dała zmiana diety (opisałem przy okazji książki Tombaka, jak dzięki zmianie nawyków żywieniowych odzyskałem węch i odblokował mi się nos na noc). Sprawa jest rozwojowa. Nie mogę też ocenić teorii Hofa na temat leczenia zimnem schorzeń stawów, Parkinsona itp. bo żadnej takiej dolegliwości na szczęście nie mam.

3. Granicę można wciąż przesuwać, nie wiem gdzie leży ona dla mojego organizmu.


Kuracje zimnem wchodzą do mojego stałego repertuaru. Stały się częścią mojej "zdrowotnej" tożsamości podobnie jak:

1. dieta wegetariańska,
2. bieganie i ćwiczenia fizyczne.

Dołączone w 2017:
3. kuracje zimnem.

Do głębszego poznania i wdrożenia:
4. ćwiczenia oddechowe.

Prawidłowy oddech, poznawanie i przesuwanie granic zbadam w 2018. Pewne techniki już stosuję, bez nich np. nie biegałbym ultramaratonów, ale potrzebuję książki na miarę "Nowoczesnych zasad odżywiania" Campbella dla diety, "Urodzonych biegaczy" McDougalla dla biegania czy
"Co nas nie zabije" Carneya dla zimna.