wtorek, 27 lutego 2024

Barca Maraton

 Zasadniczo ludzie dążą do komfortu, żeby czuć się lepiej. Ja należę do tych, którzy praktykują dyskomfort, żeby cieszyć się ze zwyczajności. Możliwości jakie oferuje kapitalizm, często mnie przytłaczają. Sprzęty i gadżety, które innym ułatwiają życie, mi komplikują. Czasem niektóre aplikuję do życia i zazwyczaj jestem z nich zadowolony. Przywiązuję się, a potem i tak nie chcę zamieniać na lepsze. 

Podobnie mam z wycieczkami zagranicznymi. Po zwiedzeniu Rzymu, Luwru czy British Museum potrzebuję ze 3 lata spokoju. Nie da się wrócić do normalności po obcowaniu z dziełami, które kreowały moje dzieciństwo. Właściwie gdybym do końca życia miał już tylko zwiedzać polskie lasy i miasteczka z gotyckimi katedrami, zaakceptowałbym ten los. Widziałem wszystko o czym marzyłem. Dlatego do Barcelony leciałem niejako z obowiązku. Nadal podczas spacerów słuchałem składankę z Via Appia Antica, nie chciałem, żeby zatarły się wspomnienia i uczucia jakie przywołują.

Zakwaterowaliśmy się na tydzień w Dzielnicy Gotyckiej. Maraton wyznaczyłem na trzeci dzień pobytu. Pierwszego przylecieliśmy w nocy, drugi to wspólne zwiedzanie okolicy. Trzeci dzień pozwoli wypocząć dzieciakom, da im okazję namówić mamę na słodycze, za które ojciec nie zmierzy surowym wzrokiem. A ja będę mógł przenieść się do wymiaru, gdzie nie istnieje czas i obowiązki, i doświadczyć na własnych nogach, co tak fascynuje ludzi w stolicy Katalonii.


Park Ciutadella 1-2 km

Zacząłem z okolic łuku triumfalnego. Pierwszy etap to popularny wśród mieszkańców miasta Park Ciutadella. Jak to na początku wycieczki, wystrzelałem tu najwięcej zdjęć.



Aparat tego nie pokazuje. Jak się przybliży, w tle widać górę
 z majestatyczną świątynią na szczycie. Gdzieś tam miałem
tego dnia dobiec.



Z powodu suszy fontanny w mieście zostały
wyłączone.


Park przyjemny. Taki turystyczny szlagier, ale z duszą. Kilka historycznych zabudowań, budynek Parlamentu Katalonii. Pokrążyłem alejkami i ruszyłem w kierunku plaży.


Plaża 4 km

Jako że tradycyjnie zabrałem 0.3 litra wody i tym razem czekoladę zamiast wafelka, schłodzenie w morzu było integralną częścią biegu. Słońce w pełni, 15 stopni na plusie. Nie chciałem się odwodnić.



Kilka miesięcy temu kupiłem kamerkę biegową, żeby uwiecznić pętlę po nieużytkach i parkach, od której zaczynałem przygodę z bieganiem w 2011 roku i do dzisiaj najczęściej wybieram ją na spacer lub bieg 5 km. W ciągu kilkunastu lat wyrosło na trasie kilka osiedli, sporo ścieżek zostało wykostkowanych, ale jej charakter się zachował. Nakręciłem trasę, zrzuciłem na dysk i odłożyłem kamerkę do szuflady.

Przypomniałem o niej sobie przed wyjazdem do Barcelony. Coś tam kojarzyłem, że reklamowali ją jako wodoodporną. Postanowiłem więc sfilmować kilka scen z biegu, m.in. pływanie. Tak też uczyniłem tego przedpołudnia. Popływałem tu i tam, rzuciłem się na kilka fal. I kamerka padła. Później po powrocie sprawdziłem, że do filmowania pod wodą trzeba użyć specjalnego opakowania, które wrzuciłem do innej szafki, do której pamięć moja nie zagląda. No trudno. Znowu będą tylko fotki z biegu (później po powrocie do Gdańska jeden z ekranów kamerki odżył i udało się odzyskać nagranie, co możecie obejrzeć w teledysku na końcu tego wpisu).


Giełda 6 km

Z plaży ruszyłem już ku górom, zahaczając o wybrane wcześniej punkty w mieście. Zainteresowało mnie centrum handlowe z wielkim złotym dachem. W środku zobaczyłem wielki bazar, coś jak bydgoska giełda na Chemiku.



Trasa przez miasto nie została stworzona pod bieganie. Barcelona jest gęsto zasiedlona, pocięta ulicami na kwadraty, a żeby przez nie przejść, trzeba często czekać na światłach. Trudno złapać rytm.


Sagrada Familia 8-9 km

Trochę mi GPS zaczął wariować, więc dotarłem do Sagrady od innej strony niż planowałem. W pewnym momencie zza wierzchołków drzew dojrzałem majestatyczne wieże.


Kościół robi wrażenie. Pokręciłem się, porobiłem kilka zdjęć i ruszyłem dalej. Tak szczerze, to chciałem się już wyrwać z miasta.



Jardins del Doctor Pla i Armengol 11 km

W kierunku gór idzie się cały czas pod górę :) Biorąc pod uwagę, że co chwila przecinam skrzyżowania, nie ma dużego opóźnienia w stosunku do biegu. Ogrody doktora Pla okazały się przyjemnym przystankiem. Wreszcie mogłem potruchtać wśród drzew i skosztować pierwszej z wielu panoram tego dnia.


Fascynująca przebudowa basenu. 


Park Guinardo 12-13 km

Z ogrodów szedłem dalej pod górę. W końcu droga zamieniła się w schody.


I dotarłem do pierwszej prawdziwej górki w parku Guinardo. Niesamowite jak odległe wydawało się stamtąd morze. 



Telefon zupełnie mi zwariował i straciłem trasę zapisaną w Google Maps. Nie miałem jej też w zegarku, bo nawet jeśli kiedyś wiedziałem jak to zrobić, dawno zapomniałem. Poszukałem więc kilka punktów widokowych w górach i wybrałem wyznaczenie trasy.

Po minięciu szczytu ukazał się widok na wcześniej przesłoniętą część Barcelony i góry do których zdążałem.



Za miasto 14-16 km

Trasa była już dużo luźniejsza. Nadal wąskie uliczki wśród gęsto zabudowanych pagórków, ale bez ruchu samochodowego. Minąłem jakiś deptak miasteczka wchłoniętego przez wielkie miasto.


Jeszcze tylko wiadukt nad obwodnicą.




I wydostałem się! Z każdym kolejnym metrem zgiełk miasta cichł.


Mirador d'Horta 17 km

Pierwsza atrakcja wskazana przez mapę, punkt widokowy d'Horta znajduje się na półpustynnym wzgórzu.




Rozciąga się z niego widok na Park Guinardo, z którego przybiegłem i Park Gruell.


A potem odwróciłem się i ruszyłem ścieżką na pierwszy szczyt.




Parc Natural de Collserola 18-21 km

Wieńczy go samotne drzewo.





Biegło się super. Zbliżałem się jednak do półmaratonu, więc musiałem wyznaczyć jakiś punkt zwrotny. Pierwszym była wieża Vigia Montbau, do której prowadzi kawałek szlaku po skale.


Na miejsce dotarłem za szybko.



Sprawdziłem, że kolejny fajny punkt widokowy nazywa się Maria Gispert i stamtąd już definitywnie postanowiłem zacząć powrót, żeby zdążyć przed zmierzchem.

Do punktu dotarłem bardzo szybko. Pstryknąłem widok, który miał być ostatnim i otworzyłem czekoladę. Połówka maratonu, czas uzupełnić kalorie i łyknąć trochę wody.




Tibidabo 21-25 km

Kiedy się posilałem, wdałem się w rozmowę z dwoma niemieckimi dziadkami (a właściwie z jednym, bo drugi tylko się uśmiechał z ukosa, jakby bał się, że zaraz zażądam reparacji wojennych). Szli niebieskim szlakiem do wielkiego kościoła na szczycie góry. Spojrzałem w prawo i widok mnie urzekł.  Tyle kilometrów byłem sam, a kiedy miałem już zawracać, spotkałem tych ludzi. Uznałem, że to znak i trzeba biec dalej.


Sam szlak jest słabiej oznaczony niż te w Polsce. Kilka razy go zgubiłem, kilka razy biegłem ulicą albo jakąś ledwie widoczną ścieżką, z której musiałem zawracać. Ale kościół zawsze gdzieś się wyłaniał i przybliżał.



Schody na pół osoby

Na miejscu okazało się, że to cepelia. Świątynia jest nowa (budowana 1902-1962), na szczycie Jezus z Rio, obok park rozrywki. Ale było warto. Idealne zwieńczenie wyprawy.



Mówią, że stąd najlepszy widok na miasto


Do miasta i Camp Nou 26-32 km

Czas wracać. Wybrałem najszybszą trasę do Camp Nou i zacząłem zbiegać. Po niecałym kilometrze trafiłem na jakieś pół kilometra schodów w dół.


Fiku miku i już byłem w Barceloniku. Znowu od przedmieści ku szybko gęstniejącej zabudowie. Znalazłem jakąś boczną uliczkę, założyłem słuchawki, dojadłem czekoladę i zanurzyłem się w muzyce.




W mieście nie miałem już specjalnie nic do zobaczenia. Starałem się balansować między odległością od celu a omijaniem ruchliwych ulic.

Zaliczyłem stadion w budowie i sklepiki dla kibiców. 


Montjuic 33-37 km

Przedostatni etap podróży: wzgórze Montjuic. Dzień wcześniej doszliśmy do zamku od strony morza (schodząc zwiedziliśmy bardzo fajny park kaktusów). Tym razem podbiegłem od strony Muzeum Sztuki Katalońskiej.




Widok na szczyt Tibidabo

Droga polegała już na kluczeniu między turystami a światłami. Skręciłem w jakieś schody do parku i ścieżka zaprowadziła mnie do greckiego teatru. Oczami wyobraźni widziałem, jak 2000 lat temu Rzymianie oglądali tu swoje eposy. Spocząłem na kamieniu, dopiłem resztki wody i zajrzałem do internetu, żeby poznać historię miejsca. Podobnie jak Tibidabo, amfiteatr zbudowano w XX wieku. Trzeba było nie czytać :)



Barri Gotic 38-40 km

Na koniec zostawiłem najciekawszą dla mnie dzielnicę. Ale tego dnia nie miałem już ochoty na kluczenie po jej wąskich uliczkach. Katedra, rzymskie podziemia wymagały swojego czasu. Ten bieg miał swój urok w górach parku Collserola. Teraz pragnąłem tylko prysznica, 6-paka (0.25 litra) i wygodnego fotela.




Podsumowanie

Barcelona przypomina mi trochę Gdańsk: ma swoją bogatą historię, ale dużo w niej nowych "zabytków". Widać potrzebę Katalończyków na zaakcentowanie swojej tożsamości i tworzenie nowych narracji. Taki bieg jest tylko muśnięciem prawdziwego ducha miasta, którego poznaje się wraz z mieszkańcami. "Plastelinowe" budowle Gaudiego mają swój urok, ja jednak wolę strzelisty gotyk.

Na koniec kwestia, która mogła zaświtać ekipie biegowej. Jak zrobić maraton z elementami górskimi przy pełnym słońcu i 15 stopniach na 0.3 litra wody? Przetestowałem z sukcesem pewną koncepcję: bieg z zamkniętymi ustami. Oddychając ustami pozbywamy się wody z organizmu, podobnie jak pies, który w ten sposób odparowuje ciepło. Od kilku miesięcy biegam wolnym tempem, oddychając tylko nosem i wytrenowałem. Dobre, co?







sobota, 10 lutego 2024

Stan rynku w lutym 24

 Od ostatniego wpisu niewiele się zmieniło. Wąska grupa spółek bije rekordy i ciągnie indeks w górę, a szeroki rynek osuwa się.

W lipcu zeszłego roku cieszyłem się z czerwcowego sygnału kupna. Niestety siła szerokiego rynku potrwała tylko miesiąc, po czym większość spółek zaczęła się osuwać. Przedstawiłem wówczas najprostszy sygnał na szeroki rynek: przecięcie średnich na wykresie w skali miesięcznej. Niedawno z zaskoczeniem sprawdziłem, że w zeszłym miesiącu padł sygnał sprzedaży na szerokim rynku:


Przyczyna słabości tkwi w bardzo słabym zachowaniu NewConnect (stooqowy indeks ^_PL zawiera wszystkie spółki z GPW i NC). Cena do wartości księgowej notuje rekordy słabości.

Nadal pozostaje zatem otwarte pytanie: recesja czy euforia? Elementy euforii obserwuję od stycznia. Co jakiś czas coś odpala w kosmos. Wykorzystuję te ruchy do zamykania pozycji. Myślę, że euforia już jest, tylko wąska, ograniczona do wybranych spółek typu Budimex i lokalnych gwiazd typu DGA. Gorący kapitał spragniony jest spekulacji. W USA szaleją spółki AI. 

Odwrócenie krzywej rentowności trwa już rekordowo długo:


WIG pozostaje silny. Ale na jak długo? Po 2007 hossy kończyły się w skali najbliższych miesięcy:


Dotychczas brałem bardzo niskie wyceny szerokiego rynku za dobrą monetę: wciąż jest baza do silnej fali wzrostowej. Obecnie zaczynam się niepokoić - może jest odwrotnie - słabość szerokiego rynku i przedłużająca się inwersja krzywej rentowności wyprzedzają czarnego łabędzia?

6 lat temu opublikowałem pierwszy wpis o depresji 2025. Wtedy zakładałem kłopoty w Polsce. Dzisiaj wobec rosyjskiej inwazji, kłopotów Niemiec i Chin sytuacja rysuje się daleko bardziej poważnie. Ale to i tak nic w porównaniu z danymi klimatycznymi, które wykraczają poza alarmujące modele. 

Być może jestem obecnie mocno zbiasowany, od lat pisałem, że przełom 2023/2024 będzie ostatnim momentem na ewakuację. No właśnie - tylko gdzie? Co kupić na wypadek globalnej zawieruchy? Ciągle wydawało się, że jest jeszcze kilka lat spokoju. Ale ten czas się kończy. Na razie jestem jeszcze na rynku, bo skoro portfel rośnie, to nie będę siedział na gotówce. Chcę też skorzystać z finalnej euforii, skoro jeszcze jej nie było, a teraz widać ją tu i tam. Poza tym ostatnia bessa pokazała, że niektóre branże świetnie sobie w niej radzą.

Zapraszam do dyskusji.