wtorek, 28 sierpnia 2018

Polowanie na trend

WIG20USD technicznie, jak go widzi świat:


Po 11 latach bessy i konsolidacji marzy mi się wreszcie trend wzrostowy. Kilka lat hossy, takiej prawdziwej, której jeszcze nie miałem okazji przeżyć na parkiecie. Zaczynałem grę na giełdzie we wrześniu 2008, krach z października był niesamowitym doświadczeniem, które uformowało mnie na lata i pozwoliło zarabiać na bardzo trudnym rynku. Ale prawdziwe pieniądze robi się kiedy kapitał płynie na rynki, a naszym zadaniem jest siedzieć, nie kombinować i utrzymywać pozycję.

Na dziś technika pokazuje zmianę trendu. Dla porównania przypominam sobie NIKKEI z 2012 roku:



Może nie ta skala czasowa, ale tamto wybicie uświadomiło mi, jak zmienne są rynki. Mogą bujać w miejscu 4 lata, a później iść w jednym kierunku jak po sznurku i odstawiać wszystkie wskaźniki fundamentalne, makro i cykle. Czasem nie ma co kombinować, czasem najważniejsza jest zwykła analiza techniczna.

piątek, 24 sierpnia 2018

Polska: Depresja 2025

Sygnalizowałem, że od dawna przygotowuję się do tego wpisu. Najpierw chciałem podzielić go na części i solidnie uzasadnić każdy punkt analizy. Ostatecznie uznałem, że "dzieło" mnie przerasta i po prostu wymienię wszystkie punkty, załaduję do każdego odpowieni wykres i krótką notkę, a głębsze analizy zostawię na dyskusję, jeśli taka nastąpi.

Oto mój bazowy scenariusz dla Polski: zbankrutujemy w okolicach 2025. Nie twierdzę, że będziemy chodzić po śmietnikach czy coś takiego, ale jako społeczeństwo dostaniemy solidnie po tyłku, nasze oszczędności zostaną zdewaluowane lub w jakiś inny sposób utracimy majątki (albo jeszcze gorzej - porządek społeczny).

Skupiam się tylko na argumentach wewnętrznych, nie mam pojęcia jak potoczy się polityka zagraniczna, która może kompletnie wywrócić przedstawione wnioski.

Demografia

źródło: Michał Stopka
http://www.michalstopka.pl/

Największy wyż w historii Polski przypada na lata 50-te. Blisko 800 tys. urodzeń co roku.

Zakładając średni rok narodzin dla tego pokolenia jako 1955, w 2025 będą mieli 70 lat. Zakładając średni wiek emerytalny w Polsce 62.5, będą już 7.5 roku na emeryturze.

Średnia długość życia w Polsce ok. 78 lat.

W tym czasie na rynek będzie wchodzić pokolenie 2000, dołek urodzeń to 2003 ok. 350 tys. dzieci.

Rynek zostanie zalany mieszkaniami po odchodzących dziadkach, których nie będzie komu przekazać. Aktywa banków staną się toksyczne.

Co robi rząd, żeby przeciwdziałać problemowi?

PO: 6 latki do szkół, żeby dorosłe konie szybciej kończyły naukę i stały się odpowiedzialne, 67 lat wiek emerytalny.

PiS: Uwalenie obu reform. Przyznam, że po tym bezmyślnym przekreśleniu szans Polski straciłem wiarę w rozsądek Polaków i zacząłem przygotowywać scenariusz ratunkowy.


Systemowo zła alokacja aktywów

Czego się Polak nauczył przez ostatnie dziesięciolecia? Forsa to tylko papier, giełda to oszustwo, prawdziwą wartość mają nieruchomości i ziemia. Cena może na kilka lat spaść, ale w końcu i tak odbiją. Jeśli Niemiec czy Rusek nie zburzy,  przetrwają każdy krach. I to po części prawda, ale...

Ale jeśli wszyscy robią to samo, wszyscy "inwestują" w mury, to mamy do czynienia z systemowym ryzykiem. Mury nic nie produkują, co gorsza wymagają co jakiś czas doinwestowania. Wiem, można wynająć, można w najgorszym wypadku sprzedać, tylko kto to kupi w 2025 roku?

Szansa była w giełdzie, niestety Państwo Polskie i GPW zawiodły. Nie stworzyły warunków do uczciwego obrotu, wspierania prywatnego biznesu i ochrony akcjonariuszy mniejszościowych.


Co robi rząd?

Wiem, że NBP, RPP itp. to nie rząd, ale powiedzmy sobie szczerze, w komunie państwo to PARTIA, a jak partia każe grzać koniunkturę, to się grzeje, nawet jeśli to konsumpcja na kredyt. Niskie stopy procentowe, brak alternatyw dla murów, które "zawsze przechowują wartość".

A - rząd w ramach przeciwdziałania przygotowuje ustawę opodatkowującą ucieczkę kapitału za granicę. ONI już wiedzą, co będzie.

Neokomuniści aka PRL bis

Mentalność ludzi rządzących Polską nieświadomie ujawnił niedawno prof. Łon z Rady Polityki Pieniężnej:

Dynamiczne, nacechowane bardzo wysokim poziomem dumy narodowej wypowiedzi prezydenta R. T. Erdogana przyczyniły się do ukształtowania się kursu liry tureckiej na poziomie korzystnym dla tureckiego eksportu oraz tureckiej turystyki.


5 lat temu dolar kosztował 2 liry, 3 lata temu 3.5 liry, dzisiaj 6 lir. Rozumiecie przekaz? Na co chłopom pańszczyźnianym oszczędności, ważne że znowu są tani i mają dla kogo robić.

Co jest celem komunistów, kiedy przejmują kopalnie, nacjonalizują molochy energetyczne, zbrojeniówkę i banki? Zysk? Nie, zysk to zło! Przedsiębiorstwa państwowe nie muszą zarabiać jak to powiedział minister Tchórzewski. Każdy moloch ma 3 podstawowe cele:

- utrzymać koncesjonowany monopol państwowy,
- utrzymać zatrudnienie i zapewnić spokój społeczny,
- zapewnić strumień pieniędzy dla rządzącego stada.

Dzisiaj prawie cała polska energetyka: PGE, Tauron, Energa i Enea są wyceniane 30% wyżej niż producent gier CD Projekt. Wiem, to śmieszne, ale na dziś to fakt. Żeby nie rozpisywać dlaczego, opowiem wam krótką historyjkę:

Przychodzi inżynier Waciak do towarzysza ministra energetyki i mówi: 
- Panie ministrze! Wymyśliłem tanie panele słoneczne, które można montować na szybach, samochodach, dachach, nawet na głowie nosić.
- O to bardzo ciekawe - mówi minister. 
- To jeszcze nic towarzyszu! Wykonałem też baterie, które przechowają nadwyżki mocy bez większych strat przez wiele dni. Polska może rozpocząć proces przechodzenia z trujących, drogich i banowanych przez cały świat rozwinięty paliw kopalnych do energii, która da nam niezależność od sąsiadów, grup nacisku a w naszych miastach nie będzie trujących oparów siarki. Co wy na to panie ministrze?
Minister oparł brodę na dłoni, zamyślił się głęboko i rzekł: - wypierdalaj do Ameryki.

Cha, cha. Spodziewaliście się wyrafinowanej riposty? Logika tych ludzi jest prosta jak budowa cepa. Inwestowanie w myśl ludzką, prywatne projekty naukowo-badawcze są niepatriotyczne.


Co robi rząd?

Obejrzyjcie Dziennik TVP, autentycznie, poziom żenady i propagandy jak w kronikach PRL z lat 50-tych. Nawet zwykli Rosjanie się śmieją, że ich Pravda jest bardziej wyrafinowana.


17 lat za Grecją, Portugalią i Hiszpanią

Teza wysunięta przez Wojtka Białka 5 lat temu, którą pewnie już zapomniał, ale mi utkwiła, bo już wtedy wyliczyłem okolice 2025 jako krach na nieruchomościach. W skrócie: dyktaktury, które przechodzą do demokracji notują przez ok. 17 lat (pół pokolenia) dynamiczny wzrost, po czym dotyka je silny kryzys. Zostawiam wykresy:





Co robi rząd?

Widzi ścianę i dociska pedał gazu.


Czy można temu zapobiec?

Tak. Należy:

- natychmiast przywrócić reformę 6-latki do szkół i emerytury od 67 lat dopóki budżet się nie zawalił;

- zatrudniać na najwyższe stanowiska najlepszych, wyselekcjonowanych kandydatów; i nie za 6000, bo jak powiedziała kiedyś Bieńkowska za tyle w ministerstwie będzie pracował złodziej, albo idiota (wybaczcie ci z wyższych państwowych stanowisk, którzy to czytacie; znam urzędników i wiem ile szkoleń musieli przejść, jak się wkurzają na partyjniaków na górze; to tylko przenośnia, jak przyjdzie do was rekruter z korpo i powie daję 20 tysi, to nie będziecie się zastanawiać, nie?);

- traktować ludzi poważnie, przywrócić pluralizm mediów, traktować obywatela jako człowieka, którego chcemy przekonać, a nie tępaka, któremu trzeba wbić do głowy partyjną wykładnię;

- postawić na kapitalizm; stworzyć spółki publiczno-prywatne z naukowcami, inżynierami które realizowałyby konkretne cele, jak zwiększenie udziału OZE w energetyce najniższym kosztem, utworzyć banki wody na wydrenowanych terenach itp.; państwo musi otaczać ochroną takie spółki i dostarczać zleceń, żeby wyhodować polską krzemową dolinę;

- znieść nadinterpretacje ochrony danych osobowych, ktore od początku służą ukrywaniu przed opinią publiczną przestępstw gospodarczych i dzięki temu wykorzystać społeczną kontrolę nad nieprawidłowościami w kraju (ludzie sami namierzaliby oszustwa i przyspieszali interwencje służb);

Pomysłów mógłbym pisać jeszcze wiele, ale w sumie po co. Już za późno..

PS
To jest scenariusz na kolejny cykl rotacji kapitału między rynkami wschodzącymi a rozwiniętymi. Do tego czasu bal na Tytaniku trwa! Kupujemy akcje, pompujemy balony i czekamy aż się dolar zesra na 1 z przodu. Mamy jeszcze jakieś 6 lat ;)

PS2
Będę uradowany, jeśli ta prognoza się nie wypełni. Będę wracał do niej każdego roku i zobaczymy, które punkty tracą moc. Z pewnością możemy spodziewać się niespodziewanego.

PS3
Właśnie mi Linkwithin podpowiedział, że rozważałem już podobne scenariusze pod koniec zeszłego roku i nawet zarysowałem potencjalne środki zaradcze:
http://podtworca.blogspot.com/2017/12/scenariusze-na-ktore-kazdy-polak-musi.html


niedziela, 19 sierpnia 2018

Analiza szerokiego rynku

Nie samym głodem żyje człowiek, pora więc na analizę giełdową. Na tapetę biorę wykres szerokiego rynku (wszystkie spółki z GPW), który wielokrotnie wskazywał mi kiedy redukować, a kiedy powiększać pozycję. Odwoływałem się od jakiegoś czasu do pewnej analogii, którą dzisiaj przedstawię bardziej szczegółowo.


Rozpatrzmy 3 bessy od 2007 roku.

1. Ok. roczny silny trend spadkowy.
2. Korekta, która daje nadzieję, że to już koniec spadków. W obecnej bessie ta korekta wystąpiła w styczniu, i był jedyny miesiąc w tym roku, kiedy fundusze akcyjne zanotowały dodatnie saldo wpłat.
3. Wyprzedaż akcji po przebiciu poprzedniego dołka.
4. Faza uspokojenia, w której szeroki rynek się osuwa, ale najlepsze spółki są już w trendach wzrostowych lub konsolidują się przed hossą.

Według tej analizy możemy być już w fazie uspakajania bessy. Zaznaczam, że na tym wykresie taką samą wagę posiada wydmuszka z Necwonnecta wyceniana na 2 miliony, jak i moloch z WIG20 za kilkadziesiąt miliardów.

Dla mnie jest to okres budowania pozycji przed przyszłą hossą. Wyszukuję mocno przecenione w czasie bessy spółki, które wytwarzają realne towary/usługi, zarabiają pieniądze, wypłacają dywidendy (które przy niskiej wycenie biją lokaty na głowę). Niektóre pozycje muszę ucinać krótko po kupnie - zazwyczaj to spółki, które posiadały świetne wskaźniki w czasach taniego pieniądza, ale odkąd Fed przykręca kurek z dolarem, kapitał na świecie się kurczy i spółki te tracą płynność. W ten sposób płacę za odstępstwo od zasady, żeby kupować spółki z niskim zadłużeniem i sporą ilością gotówki na koncie - czasem łapanie noża po mocnym spadku zbyt bardzo kusi (ostatnio taka sytuacja PCM).

Moja strategia akumulacji zakłada, że nie dojdzie do głębszego krachu. Muszę być jednak ubezpieczony również na wypadek wywindowania dolara w celu rozłożenia na kolana słabszych gospodarek. Do tego dobrze nadają się spółki z WIG20 - rządzi tam zagranica; w tym roku całkiem dobrze wychodzą mi krótkoterminowe zagrania (głównie kupowanie panik i wywalanie na odbiciu, ale też kilka razy przyszorciłem).

Większość analiz z którymi się zetknąłem, przewiduje koniec bessy na mniej więcej wiosnę 2019. Z tej analizy wynika, że dołek może być szybciej i warto nie spóźnić się na zakupy. Powoli dochodzę do 50% wypełnienia portfela akcjami (plus ok. 10% w ETFach). Jest jeszcze amuniacja na reakcję.


czwartek, 16 sierpnia 2018

Dziennik postu

Nim zacznę, kilka słów wyjaśnienia. Post-głodówka nie wziął się spontanicznie. Od lat wiedziałem, że kiedyś to zrobię, jednak nie byłem jeszcze gotowy. Uzależnienie od jedzenia, lęk przed spaleniem mięśni, potrzeba utrzymywania formy pozwalającej w każdej chwili przebiec 100km blokowały mnie przed rozpoczęciem postu. Nie posiadałem też wystarczającej wiedzy o skutkach i zagrożeniach.

Pojawiały się jednak kolejne publikacje, które potwierdzały pozytywne aspekty postów. Dlatego zacząłem wprowadzać niewielkie zmiany do stylu życia np.:

- pieczenie i gotowanie zamiast smażenia,
- zastępowanie roślinami produktów mlecznych i jaj,
- unikanie wysokoenergetycznej żywności,
- min. 12 godzin przerwy od jedzenia w ciągu doby.

Jestem wielkim zwolennikiem małych zmian. Te przygotowania trwały lata i nie wymagały wyrzeczeń - wręcz przeciwnie, im dłużej pozostawałem w mocy zdrowych nawyków, tym bardziej chciałem je poszerzać. Nic na siłę. Przystępując do postu jestem w świetnej formie, mam organizm wytrenowany biegami ultra do kilkutysięcznych deficytów kalorycznych, mogę zaczynać :)

Przygotowanie

Przygotowania powinny trwać dwa dni, w moim przypadku były to wtorek i środa, jednak wtorek nie należał do zbyt wzorcowych. Małżonka przygotowała zapiekankę ziemniaczaną ze szpinakiem, fetą i parmezanem. Nie żałowałem sobie ani wypieku, ani proseco. W środę zjadłem 4 talerze zupy burakowej (buraki, włoszczyzna, ziemniaki, cebula) i kilka jabłek oraz nektarynek. Dokuczał mi głód, który ustępował po wypiciu kawy (wypiłem 3 czarne). W nocy głód o dziwo ustąpił, ale długo nie mogłem zasnąć - mózg pracował na zbyt wysokich obrotach.

Dzień 1

Rano. Wstałem wyspany, nie czuję głodu. Sączę kranówkę.
Południe. Wciąż bez głodu. Poszło już z litr kranówy, trzeba było czymś zastąpić kawę :)

Godzinny spacer nastroił mnie pozytywnie. Poczucia głodu nie ma, jest natomiast ogromne pragnienie by coś zjeść, wypić dla przyjemności. Odstawienie jedzenia, kawy, soków jest jak odstawienie narkotyku. Pragnę się najeść pysznymi potrawami, żeby pławić się w przyjemnym poczuciu sytości i czuć wydychany aromat potrawy.

Pojawiła się sugestia, że zamiast głodować, należy ćwiczyć. Rozumiem, że ktoś myśli, że postanowiłem schudnąć czy coś takiego. Obecnie wyglądam tak i nie zamierzam tracić kilogramów:



Po spacerze zdrzemnąłem się. Ciepła kąpiel bardzo relaksująca, przed snem czuję się świetnie. Obejrzę odcinek "Narcos" i do spania.

Dzień 2

W nocy dość słabo spałem - najpierw nie mogłem zasnąć z powodu jakiegoś pobudzenia, pospałem ok. 3 godziny i obudziłem się o 3.30. Nie mogłem spać, więc obejrzałem kolejny odcinek serialu, poczytałem coś, ale byłem zmęczony i trochę słabo się czułem po wypiciu wody. Raz mi się cofnęły kwasy żołądkowe. W końcu przed 6 zasnąłem na prawie 3 godziny. Obudziłem się osłabiony, czułem się jak po rotawirusie, chciało mi się wymiotować. Podejrzewam, że to od przełykanej śliny. Ciągle spływa mi śluz z zatoków. Kiedyś o tym pisałem, że moja przygoda z dietami zaczęła się, kiedy zawiodło kilkuletnie laryngologiczne:
http://podtworca.blogspot.com/2009/05/ksiazki-cz-2.html
Z tego co tam właśnie przeczytałem, to robiłem już raz tygodniową głodówkę, ale na sokach :)

Ok. godz. 10 byłem tak osłabiony, że musiałem się położyć. Zacząłem się pocić, serce szybko biło. Po jakimś czasie wszystko przeszło i czuję się normalnie - jedynie lekko pobolewa mnie głowa. Czytałem, że ból utrzymuje się przez pierwsze 3 dni. Podgrzałem dzieciom obiad i w ogóle mnie do niego nie ciągnęło. Nie tylko nie ma głodu, ale zniknęło też pragnienie jedzenia aromatycznych potraw, które wczoraj mnie męczyło przez cały dzień.

Potrzebowałem natomiast spaceru, więc o 12.30 wyszedłem na pół godziny do parku wykorzystując przerwę obiadową :) Kiedy wracałem po schodach znowu wzięły mnie poty, ale bez zmęczenia. Jestem pod wrażeniem, jak szybko zniknął głód i pragnienie przyjemności z jedzenia. Jest tylko ćmienie w głowie.

Kolejne godziny pracy przy komputerze potęgowały zmęczenie i ból głowy. Po 16 byłem już tak padnięty, że zasnąłem. Sen mnie nie wzmocnił, ból głowy przeszkadzał, czułem się jak na kacu. Dopiero gdy rodziną poszliśmy na spacer wróciły mi siły i zanikł ból. Po powrocie czuję się dobrze, ale podejrzewam, że noc będzie ciężka.

Przed spaniem. Wszystkie dolegliwości zniknęły, w czasie kąpieli czułem przypływ lekkiej euforii. Umysł pracował jasno, zmysły się wyostrzają. Flegma wciąż spływa do gardła, ale wygląda już jak ślina. Jestem podekscytowany i nie ma jeszcze mowy o spaniu, zarzucę kolejny odcinek Narcos i coś poczytam. Acha - zważyłem się i od początku postu straciłem 4 kg (74.5->70.5), to o 2 kg za dużo, ale mam nadzieję, że w następnych dniach spadek wyhamuje. Zakładałem, że poniżej 68 nie zejdę.

Dzień 3

Jak na razie najlepsza noc - wyspałem się i rano czułem się dobrze. Dopiero po wypiciu szklanki wody wróciły słabości. Chciało mi się wymiotować, ale na szczęście jakieś resztki wyszły drugą stroną ;)  Pojechaliśmy do marketu i tam dalej byłem dość słaby. Nie działały na mnie zapachy z pobocznych barów (poza pizzą), natomiast jak zobaczyłem świeżutkie śliweczki po 1.85 za kilo, stoiska z nektarynkami i arbuzy odezwała się potrzeba czerpania przyjemności z jedzenia.

Czułem się coraz lepiej, więc postanowiłem w czasie obiadu przejść się na spacer. Jak dużo czasu jest do zagospodarowania, kiedy się pije tylko wodę. Normalnie człowiek zawsze coś zje, spije kawkę, zrobi jakiś deser. Przygotowywanie i spożywanie jedzenia zajmuje całe godziny w ciągu dnia. I to jest fajne, okazja do wspólnego spędzania czasu.

Podczas spaceru czułem spokój, dostrzegałem niezliczone odcienie zieleni w krzakach i drzewach. Ale gdy słońce wychodziło zza chmur robił się upał, a ja od rana nic nie wypiłem (miałem lekki wodowstręt), więc zacząłem się odwadniać. Po 6.7 km wróciłem, wypiłem szklankę wody i przysnąłem. Potem leżałem, rozmawialiśmy, czułem się OK, nagle wstałem zbyt gwałtownie, żeby iść do łazienki i przez chwilę mnie zamroczyło. Potem nie wiem, czy skoczyła adrenalina, czy późnym popołudniem robi się lepiej, znowu jak poprzedniego dnia całe zmęczenie odpłynęło.

Pojechałem na spotkanie z kolegami i przez 4 godziny nie czułem żadnego osłabienia. Wręcz mnie czasem nosiło. Było przyjemnie chłodno, chłopaki pili piwo a ja sączyłem wodę i nawet mnie nie ciągnęło do piwa.

Czy taki stan jest fajniejszy niż normalny? Nie - choć czuję lekki chillout, to nie wyobrażam sobie życia bez tych małych przyjemności ze zjadania roślinnych posiłków, owoców, orzechów, picia kawy, czasem piwa, wina; wspólnych spotkań przy stole itd.

Waga przed spaniem 69.9, 0.6 kg mniej niż wczoraj, więc tempo wyhamowało i jest nadzieja, że nie spadnie poniżej 68.

Dzień 4

Od czwartego dnia miałem oczekiwać jasności umysłu, euforii itp. To chyba zaczęło się wczoraj wieczorem, ale nie jest jakimś intensywnym stanem. Nie odczuwam lęków, niepokojów ani zmartwień. Zapewne im dłużej się nie je, tym bardziej ten stan zmienia się w apatię, ale na razie mam mnóstwo przemyśleń i z łatwością się koncentruję.

Przez pierwsze dwa dni wyczekiwałem nocy, żeby to się już skończyło, zastanawiałem się jak wytrzymam do środy. Obecnie się przyzwyczaiłem, w takim stanie mógłbym trwać i trwać (oczywiście to tylko stan przejściowy).

W nocy długo nie mogłem zasnąć, byłem zbyt nakręcony. Pierwszy sen był intensywny i kiedy obudziłem się po 3 godzinach, mógłbym zaczynać dzień. Przeczytałem całego neta i nad ranem ponownie zasnąłem. Schemat się powtórzył - po drugim śnie obudziłem się słabszy. Ładowałem się do południa, aż zaczęło mnie nosić na spacer. Początek był zmysłowy, znacznie więcej słyszałem, widziałem i czułem niż normalnie. Kiedy chodzę wokół stawów zwykle jestem zamknięty w klatce myśli, dzisiaj mimo rozmyślań aż musiałem się zatrzymać, by posłuchać szum trzcin:


Nie miałem jednak tylu sił co wczoraj. Wejście w słońcu pod górę zmęczyło mnie i postanowiłem skończyć po ok. 2.5km. Po powrocie oczekiwałem słabości i drzemki, ale tym razem nie nadeszły - i dobrze, może lepiej prześpię noc :)

Resztę dnia spędziłem w domu czytając, oglądając filmy, zrobiłem analizę i napisałem artykuł o giełdzie, poleżałem w ciepłej kąpieli, chyba nic nowego do nocy nie zajdzie.

Odnotowuję dwa pierwsze namacalne dowody skuteczności postu:
- zniknął mi łupież, który pojawiał się 3-4 dni po myciu włosów (nawet szamponem przeciwłupieżowym),
- za uchem miałem suchą skórę, którą zdrapywałem i nawracała - po niej też nie ma śladu.

Waga: 68.9 kg, ajć :/

Dzień 5

Powtarza się scenariusz - w nocy jakaś ekscytacja, która nie daje mi zasnąć (odpłynąłem dopiero ok. 2 w nocy), a rano jestem słabszy. Pojechałem do pracy i nawet sporo zrobiłem. No bo co innego miałem do roboty - na kawę nie wychodzę, obiad odpuszczam i nagle okazuje się, że 8 godzin to strasznie długo. Zagrałem też w ping ponga, pogadałem, wróciłem do domu.

Cały dzień popijałem wodę, nawet mnie ok. 21 trochę przeczyściło. Stanąłem na wadze z obawą, że zobaczę 68 na liczniku, a tymczasem pokazało: 69.3 kg :) Nawodniłem się i przybrałem 0.4 kg.

Dziś bez większych przemyśleń. Dzień mnie nużył, planuję już wyjście z głodówki. Na początku soki warzywne, później zupki przecierowe itd. No i trening od samego początku, bo we wrześniu biegniemy z Tomkiem setkę.

Zostały mi dwa dni postu. W ostatnim zamierzam wygospodarować więcej czasu na spacery, kontemplację przyrody, może uda się zajrzeć głębiej w swoje wnętrze. Póki co wszystko przebiega dość normalnie: myślę o swoich przyziemnych celach, analizuję, śledzę blogi, twittera, giełdę.

Dzień 6

Zasypiałem koło północy z radością, że w końcu nie ma fazy ekscytacji, tylko zwykła senność. Niestety już 2 godziny później zbudziła mnie "inwacja mocy". Nie byłem w stanie leżeć, musiałem wyjść do innego pokoju, robić pompki, przysiady, spacerować po balkonie, żeby rozprowadzić tę energię. Ok. 5 nad ranem odpuściło na tyle, że mogłem zasnąć ponownie. O 8 musiałem już wstawać do pracy, więc przespałem ok. 5 godzin łącznie.

Kolejna doba z deficytem snu wpłynęła na resztę dnia. Praca szła jako-tako, niestety siedzenie przed komputerem w czasie postu działa dodatkowo deprymująco na psychikę. W przerwie obiadowej wyszedłem na spacer i odbiłem się trochę. Po pracy znowu wyszedłem, przy okazji przytargałem parę kilo warzyw i owoców na fazę wychodzenia z postu.

Wieczorem udało mi się pożądnie zdrzemnąć, potem ciepła kąpiel i czuję się bardzo dobrze. Chrzanię fazę nocnej eksplozji - przygotowałem ubrania i po prostu wyjdę wtedy na spacer. To już ostatnia noc postu, a jutro zostaję z dzieciakami, więc mam cały dzień na drzemkę, spacery i przygotowanie soków.

Waga 67.8, nie byłem w stanie pić tyle co wczoraj. Trudno, jutro wieczorem rozpoczniemy odbudowę.

Dzień 7

Noc standardowa: 2 godziny snu i pobudka na atak mocy wykręcający nogi. Pomyślałem, że to może z powodu nietrenowania, w końcu od lat są przyzwyczajone do biegania i ćwiczeń. Poradziłem sobie w ten sposób, że w drugim pokoju ułożyłem stos z poduszek, położyłem na nie nogi i leżałem w pozycji U. Atak trwał krócej, więc zasnąłem szybciej i spałem dłużej.

Przed południem ruszyłem na ostatni spacer. Skłamałbym, gdybym powiedział, że przeżyłem jakieś oświecenie, wyostrzenie zmysłów czy tym podobne rzeczy. Nadal potok myśli zalewał głowę. Czułem się też wyraźnie słabszy, niż podczas spaceru z dnia 3. Natomiast przyroda nadal działa kojąco, gdy szedłem wśród drzew banan nie schodził mi z twarzy.

Nie pisałem o tym wcześniej, ale największą dolegliwością podczas całego postu jest nieustający niesmak w ustach. Podobno to od wątroby, która przetwarza tłuszcz z ciała. Czucie tego kwasu nieustannie przypominało mi, że coś jest nie tak.



Po południu rozpocząłem fazę wychodzenia z postu. Po wysączeniu 2 szklanek rozcieńczonego soku z grapefruita uderzył we mnie cukrowy haj. Drugiego owoca już nie chciałem, za to wypiłem powoli sok z całego słoika ogórków kiszonych. Co to był za aromat. Później wycisnąłem sok z buraka, marchwii i papryki. Pycha! Czułem się fantastycznie. Jakbym nigdy nie był na poście. Wszystko funkcjonuje jak tydzień temu. Na koniec zjadłem dwa talerze zupy przecierowej przygotowanej na jutrzejszy dzień z takiego zestawu (papryki były upieczone przed zmiksowaniem):


Post odbił się na sylwetce, jednak z tego co czytałem zeszła ze mnie głównie woda:


To na razie tyle. Odczekam teraz jakiś czas. Zobaczę jak dalej będzie się zachowywać ciało, jak będzie przebiegał powrót do formy, czy ten post zmieni coś w moim życiu i wtedy napiszę wnioski wraz z odnośnikami do zewnętrznych źródeł. Co mogę potwierdzić, to że po dłuższym poście przechodzi ochota na jakiekolwiek niezdrowe jedzenie. Organizm pragnie witamin, mdły przecier z warzyw smakuje tak fantastycznie jak wtedy, gdy miałem 7 miesięcy.



wtorek, 14 sierpnia 2018

Holistyczna teoria rozwoju człowieka cz. 1

Kiedyś sporo pisałem o samorozwoju, zdrowiu, poszerzaniu świadomości. Od dłuższego czasu mam blokadę. Ciągle przenikają mnie jakieś przemyślenia, pomysły, ale nie potrafię sklecić z tego artykułu. Lata temu słowa wypływały same, a dziś pustka. Chciałbym jednak zdać krótki raport, ponieważ cały czas pracuję nad sobą: poszukuję nowe ćwiczenia, czytam książki, testuję na sobie teorie.

Kilka lat temu przechodziłem okres fascynacji filozofiami buddyjskimi przetrawionymi na grunt racjonalnej myśli zachodniej. De Mello, Tolle, wszystko było takie nowe i odkrywcze. Później przyszedł czas na zgłębianie nauki i wiele "duchowych" teorii nie przeszło weryfikacji. Im więcej naukowych źródeł przyswajałem, tym trudniej było sformułować jakąkolwiek myśl, by nie złapać się na głoszeniu bredni.

Z drugiej strony kiedy zacząłem robić rzeczy, które z "naukowego" punktu widzenia miały być samobójstwem dla mojego organizmu (regularne biegi ultra i dieta wegetariańska, chodzenie zimą w krótkim rękawku i bez czapki), zauważyłem, że wielu wniosków z badań naukowych dotyczących zdrowia nie można rzutować na całą populację. Żeby nie wydłużać wywodu: jeśli będziesz przyjmować niewielką dawkę trucizny, po jakimś czasie twój organizm osiągnie odporność na stężenia, które innych zabiją.

Uprawiając długodystansowe biegi, adaptując się do zimna zacząłem przesuwać granice swojego poznania. Lata temu wyciągałem wnioski z tego co sam doświadczałem. Później dowiedziałem się, że z naukowego punktu widzenia to błędna droga i prawdą jest tylko to, czego można dowieść i eksperymentalnie powtórzyć. Jednakże kiedy wchodzisz na terra incognita, okazuje się, że stricte naukowych teorii nie ma. Nie istnieją ścisłe definicje, badania i analizy często prowadzą do odmiennych wniosków.

A ja skupiam się na rzeczach najważniejszych. Jestem uzależniony od poznawania prawdy. Wcześniej ograniczałem się głównie do rozumowania, ale dzisiaj widzę, że także to kim jesteśmy, determinuje jak patrzymy na rzeczywistość. Nie chodzi o tak zwaną mądrość życiową - ta zazwyczaj zbudowana jest na własnych doświadczeniach i choć często pozwala skutecznie przejrzeć motywy ludzkich zachowań, nie jest wystarczająca. Żadna teoria ani własne doświadczenie nie odpowiedzą nam, skąd się wzięliśmy na tym świecie, ani skąd i po co się wziął ten świat. Możemy go jednak zaakceptować, a nawet pokochać i odnaleźć sens bez względu na zewnętrzne okoliczności.

Rozpoczynam nowy minicykl rozwojowy, w którym postaram się przedstawić koncepty, które pozwalają głębiej spojrzeć na rzeczywistość. Pełne zrozumienie tego co piszę wymaga ćwiczeń i przejścia przez często nieprzyjemne stany, ale myślę że warto przeprowadzić przez nie swój organizm (i umysł).

Piszę strasznie ogólnikowo, ale na szczegóły przyjdzie czas. Na razie zostawię Wam tylko tę przynętę. Tym wpisem dodaję otuchy również sobie, bo pojutrze rozpoczynam 7-dniowy post (nie będę nic jadł, tylko pił wodę). Poszczenie jest częścią holistycznej teorii rozwoju człowieka, dlatego chcę wprowadzić je do swojego życia.


niedziela, 12 sierpnia 2018

Rzut oka na prehistoryczne wykresy

Coraz rzadziej odpalam komputer stacjonarny z Linuxem. Kiedy miałem firmę, stała na nim cała infrastruktura, pierwsze co robiłem po przebudzeniu to włączałem komputer, uruchamiałem skrypty startowe i dopiero szedłem do łazienki. Po powrocie do biurka czekały już gotowe do pracy programy deweloperskie, przeglądarki i aplikacje giełdowe.

Obecnie, w erze smartfonów i laptopów komputer stacjonarny włączam głównie w weekendy. Jest już wiekowy, ale nadal ma przewagi nad laptopem: porządne głośniki, duży monitor, zaciąga pocztę z kont, do których zapomniałem już haseł i.. jako jedyna maszyna pozwala odpalić analizy techniczne napisane w javie na stooqu. To wciąż moje ulubione narzędzie do AT, choć ostatnio coraz częściej wklejam analizy robione w nowej wersji html5. Niestety nowe narzędzie stooq nie pozwala zapisywać analiz, a w starej wersji mam kilka kwiatków, które od lat pozwalają mi monitorować sytuację na indeksach.

Weźmy np. pojawiający się od 2012 roku analizator rynków byka w USA:

W 2015 skutecznie wytypował start bessy, a na 2018 przewidywał silniejszą korektę w hossie. Można się spierać czy w 2015 roku była bessa w USA, ja stoję na stanowisku, że była (czytałem niedawno, że przeciętna spółka z indeksu S&P500 straciła wtedy ok. 30%), nie ma natomiast wątpliwości, że na rynku polskim mieliśmy silną bessę, która zjadła blisko 1000 punktów na WIG20.

Dla miesięcznego WIGu nie znalazłem jakiejś magii, pozostajemy w mocy kanału wzrostowego:


Ciekawą analizę znalazłem dla SWIG80_PB:


Nie mam pojęcia kiedy powstała, ale jeśli zauważona wcześniej analogia wygląda sensownie.

A zatem moja strategia nie zmienia się, mimo lokalnych kraszków i wieszczenia armagedonów, wykorzystuję paniki do powiększania pozycji i pozostaję jak:







poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Zapomniane spółki

W poszukiwaniu okazji inwestycyjnych na GPW w stylu "kup i zapomnij" trafiam na coraz bardziej niszowe spółki. Nikłe obroty, trwające latami osuwanie i zdrowo wyglądające wskaźniki fundamentalne. Najprawdopodobniej spadki na nich mają swoje uzasadnienie, wystarczy często zajrzeć na stronę z opiniami o spółce jako pracodawcy i wyłania się smutny obraz polskiego folwarku, w którym pracownik "chłop pańszczyźniany" traktowany jest po chamsku i żałośnie opłacany.

Proponuję powymieniać się pomysłami na takie spółki, które w przypadku poprawy koniunktury, wdrożenia jakichś programów naprawczych czy zwyczajnie napłynięcia większego kapitału na GPW mogłyby odrobić część strat. Nie chodzi tu o wyłowienie perły, tylko otworzenie kilkunastu-kilkudziesięciu niewielkich pozycji na tanich spółkach, którym nie grozi bankructwo.

Moją uwagę przykuły dziś:

- Wojas - trend spadkowy trwa,  kurs zalicza nowe dołki i po 4.50 zacznie to wyglądać ciekawie - czy ktoś analizował spółkę?

- ZPUE -  spółka straciła jakieś 70% od szczytów i wróciła do poziomów z 2011 roku. Nie wygląda szczególnie atrakcyjnie (Altman 4.85), ma duże przychody w stosunku do kapitalizacji i bardzo dużo fundów w akcjonariacie. Warto zakopać tu parę groszy na kilka lat?

- XTB - niedługo będą mieli więcej kasy na koncie, niż kapitalizacji i w sumie nie wiem dlaczego nie rosną - rynek obawia się, że kłamią jak wcześniej Getback, grożą im masowe pozwy w sądach lub mają trupa w szafie jak dzisiejszy BAH? Skusiłem się na pakiecik, nawet większy niż standardowo, choć wcześniej nie dotykałem tej spółki. Może robiliście tu swoje analizy?

- Elbudowa - fundamentalnie wygląda jak okazja X-lecia, a leci jak kamień. Wychodzi fund? Trup w szafie?



czwartek, 2 sierpnia 2018

Nawyki

Temat nawyków gościł na blogu wielokrotnie. Myślałem, że wiem już wystarczająco dużo, by świadomie projektować je w swoim życiu. A jednak w streszczeniach książek i filmikach z Youtube brakuje wielu istotnych informacji. Szykuje się kolejny rozwojowy wpis.