Japonia:
Na miesięcznym trend wzrostowy.
Emerging Markets ETF:
Wyjście na top wszech czasów, lekka cofka i szeroki rejon wsparcia. Do 40 tys. przyjmuję scenariusz korekty i akumulacji.
EPOL (ETF Poland):
Jesteśmy już w rejonie wsparcia, możliwe zejście na 50% zniesienia hossy 2017. Mój bazowy scenariusz zakłada przebywanie na tym terenie przez kilka miesięcy/do roku i budowanie długoterminowej pozycji.
PSI20 Portugalia:
Jeden z moich faworytów na najbliższe lata. ETF PGAL w portfelu od roku, na razie bez fajerwerków, ale i tak bije lokaty ;)
Na całym świecie rysują się bycze formacje po wielu latach trendów bocznych i spadkowych. Stracone dekady, 20-lecia, a nawet 30-lecie (Japonia) nie mogą trwać w nieskończoność. Kiedyś przyjdzie dekada lub dwie wzrostu, na którą trzeba być przygotowanym. Szkoda, że UE i nadgorliwy KNF zablokowały nam możliwość inwestowania w tanie ETFy :(
Blog o inwestowaniu, grze na giełdzie, rozwoju osobistym, przemyślenia na temat egzystencji, poszerzanie świadomości. Czasem trochę o żarciu i bieganiu - życie :) Napisz do mnie: deedees małpa o2 kropcia pl
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą świat. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą świat. Pokaż wszystkie posty
wtorek, 1 maja 2018
sobota, 30 grudnia 2017
Garść prognoz na 2018 i później
Zakreślony w poprzednim wpisie plan na 2018 nie obejmuje podstawowych założeń mojej długoterminowej strategii. Choć pisałem o tym w co drugim giełdowym wpisie, powtórzę: moja strategia zakłada granie z trendami opartymi o cykle, w szczególności kilkuletnie cykle przepływu kapitału między rynkami rozwiniętymi i rozwijającymi się (ok. 6-7 lat) oraz cykle hossy-bessy na GPW (ok. 3.5 roku).
Akcje
2018 według moich analiz powinien być rokiem specyficznym, ponieważ cykl wzrostowy na rynkach rozwijających się, do których należy Polska, powinien zderzyć się z fazą spadkową cyklu hossa-bessa. Stąd moje przygotowania do możliwych turbulencji i wysokiej zmienności. Na GPW szukałbym podobieństwa do tego, co działo się na amerykańskim rynku w 2011/2012 roku. U nas był wtedy krach, u nich szybkie sczyszczenie rynku i powrót hossy:
Jednym słowem dalej gram pod analogię, którą również prezentuję od kilku lat, że:
- bańka 2007 w Polsce była odpowiednikiem bańki dotcomów z 2000 r.,
- bessa 2015/2016 na WIG20 była odpowiednikiem bessy 2007/2008 w USA (w obu przypadkach wtórny dołek po ok. 8 latach od szczytu bańki),
- hossa 2016/2017 na WIG20 była odpowiednikiem hossy 2009/2010.
PLN
Tak przedstawia się koszyk walut rynków rozwijających się do dolara.
Polski złoty ubił dno szybciej:
Zakładam, że w skali najbliższych kilku lat zobaczymy kontynuację umacniania złotego. Akurat 2018 może skorygować jego siłę, ale raczej nie spodziewam się już dolara i franka powyżej 4zł czy euro blisko 5.
Jednocześnie uważam, że jeśli:
- Polska uniknie poważniejszych turbulencji,
- rząd nie przywróci reform emerytalnych,
- w ciągu kilku lat zobaczymy dolara czy franka poniżej 3zł,
będzie to ostatni dzwonek na pozbycie się kredytów walutowych i kupienie za silnego złotego aktywów zagranicznych przed wysoce prawdopodobnym załamaniem systemu emerytalnego. Kryzys demograficzny z grubsza widzę tak:
- jeśli Polska nie przyjmie euro, to rząd będzie drukował walutę i posypie się PLN, akcje mogą przechować wartość jak np. w Argentynie,
- jeśli Polska przyjmie euro, w wyniku dewaluacji na wartości stracą akcje, mieszkania, ziemia itd.
Na razie jednak moja pozycja to:
Long PLN, czyli nie kupuję walut.
Surowce
Przepływ kapitału do rynków rozwijających się oznacza zwiększony popyt na surowce. Poprzedni cykl napędzały surowce potrzebne do budowy gigantycznej infrastruktury, głównie w Chinach oraz w końcowej fazie paliwa i kruszce.
Na nowy kierunek ekspansji gospodarczej typowane są kraje leżące nad Oceanem Indyjskim oraz Afryka. Ponadto już w tym roku ruszyły do góry tzw. metale ziem rzadkich używane do produkcji np. aut elektrycznych.
Tutaj moja luźna projekcja zachowania indeksu surowcowego CRB:
Nie umiem ocenić, które surowce urosną najmocniej, może któryś z czytelników orientuje się w temacie, natomiast jako gracz "cyklista" otworzyłem już pewne pozycje:
- ETFy na uran i technologie solarne, czyli ekspozycja na producentów energii, którzy mają zastąpić paliwa kopalne,
- kupiłem mocno przecenione spółki spożywcze na GPW jak Colian, Otmuchów, Atlanta Poland czy Indykpol.
Jak widać wierzę w kilkuletni trend wzrostowy na towarach, więc będzie wiele okazji do zajęcia pozycji na odpowiednich spółkach, funduszach i towarach.
Akcje
2018 według moich analiz powinien być rokiem specyficznym, ponieważ cykl wzrostowy na rynkach rozwijających się, do których należy Polska, powinien zderzyć się z fazą spadkową cyklu hossa-bessa. Stąd moje przygotowania do możliwych turbulencji i wysokiej zmienności. Na GPW szukałbym podobieństwa do tego, co działo się na amerykańskim rynku w 2011/2012 roku. U nas był wtedy krach, u nich szybkie sczyszczenie rynku i powrót hossy:
Jednym słowem dalej gram pod analogię, którą również prezentuję od kilku lat, że:
- bańka 2007 w Polsce była odpowiednikiem bańki dotcomów z 2000 r.,
- bessa 2015/2016 na WIG20 była odpowiednikiem bessy 2007/2008 w USA (w obu przypadkach wtórny dołek po ok. 8 latach od szczytu bańki),
- hossa 2016/2017 na WIG20 była odpowiednikiem hossy 2009/2010.
PLN
Tak przedstawia się koszyk walut rynków rozwijających się do dolara.
Polski złoty ubił dno szybciej:
Zakładam, że w skali najbliższych kilku lat zobaczymy kontynuację umacniania złotego. Akurat 2018 może skorygować jego siłę, ale raczej nie spodziewam się już dolara i franka powyżej 4zł czy euro blisko 5.
Jednocześnie uważam, że jeśli:
- Polska uniknie poważniejszych turbulencji,
- rząd nie przywróci reform emerytalnych,
- w ciągu kilku lat zobaczymy dolara czy franka poniżej 3zł,
będzie to ostatni dzwonek na pozbycie się kredytów walutowych i kupienie za silnego złotego aktywów zagranicznych przed wysoce prawdopodobnym załamaniem systemu emerytalnego. Kryzys demograficzny z grubsza widzę tak:
- jeśli Polska nie przyjmie euro, to rząd będzie drukował walutę i posypie się PLN, akcje mogą przechować wartość jak np. w Argentynie,
- jeśli Polska przyjmie euro, w wyniku dewaluacji na wartości stracą akcje, mieszkania, ziemia itd.
Na razie jednak moja pozycja to:
Long PLN, czyli nie kupuję walut.
Surowce
Przepływ kapitału do rynków rozwijających się oznacza zwiększony popyt na surowce. Poprzedni cykl napędzały surowce potrzebne do budowy gigantycznej infrastruktury, głównie w Chinach oraz w końcowej fazie paliwa i kruszce.
Na nowy kierunek ekspansji gospodarczej typowane są kraje leżące nad Oceanem Indyjskim oraz Afryka. Ponadto już w tym roku ruszyły do góry tzw. metale ziem rzadkich używane do produkcji np. aut elektrycznych.
Tutaj moja luźna projekcja zachowania indeksu surowcowego CRB:
Nie umiem ocenić, które surowce urosną najmocniej, może któryś z czytelników orientuje się w temacie, natomiast jako gracz "cyklista" otworzyłem już pewne pozycje:
- ETFy na uran i technologie solarne, czyli ekspozycja na producentów energii, którzy mają zastąpić paliwa kopalne,
- kupiłem mocno przecenione spółki spożywcze na GPW jak Colian, Otmuchów, Atlanta Poland czy Indykpol.
Jak widać wierzę w kilkuletni trend wzrostowy na towarach, więc będzie wiele okazji do zajęcia pozycji na odpowiednich spółkach, funduszach i towarach.
środa, 12 lipca 2017
Wielka rotacja
To chase, or not to chase,
that is the question.
Od ponad 2 lat jestem fanem wielkiej hossy na rynkach wschodzących. Hossy, która będzie przecinana ze dwiema 30-50% bessami, ale jednak po każdej takiej przecenie akcje wyjdą na nowe szczyty. Kapitał z napompowanych amerykańskich aktywów będzie przepływał do opuszczonych przez dekadę akcji różnych BRICS, CIVETS, MINTS czy TIMPS (swoją drogą gdzie do cholery jest Polska?).
Wielka rotacja nie jest tajemnicą, odbywa się dość cyklicznie co ok. 6 lat. Zasadnicze pytanie brzmi (jeśli cykl zostanie zachowany): jaką przyjmie formułę? Najczęściej spotykam się z oczekiwaniami perturbacji podobnych do czasów pęknięcia bańki w USA w 2000 roku. Wtedy WIG20 w ciągu 3 lat wykonał aż 2 nieudane wybicia w górę i 3 razy się zawalił, nim wreszcie ruszył pod niebiosa:
Dlatego dynamiczny rajd na początku tego roku pod opór został wykorzystany przez większość traderów do skrócenia pozycji. Co jeśli jednak perturbacje skończyły się w latach 2015-2016? Kto został z akcjami? Mocne, czy słabe ręce? Dzisiejsze wybicie na rynkach wschodzących może sugerować, że reguły gry się zmieniły i strumienie pieniędzy zaczną płynąć na rynki wschodzące i zastopują poważniejsze korekty:
Swoje nastawienie opisałem pod artykułem sytuacja win-win. Trzymam akcje i nie boję się spadków, bo inkasowane dywidendy są znacznie wyższe od dostępnych lokat. Na rynku prawie nie ma amatorów. Wymarli na newconnectach, polimexach i idmach, krwawe żniwo zebrały emisje dla akcjonariatu obywatelskiego, inwestycje w kruszce i gra na foreksie. Prawdziwych leszczy spotkamy już tylko w branżach mających swoje 5 minut, jak deweloperzy gier, kryptowaluty czy obligacje śmieciowe (u nas dla niepoznaki nazywane korporacyjnymi).
Ale nawet mało który zawodowiec (do których mi wciąż daleko) jest przygotowany na coś takiego, co zdarzyło się na początku lat 80-tych w gospodarkach rozwiniętych:
Bessy na rynkach wschodzących 2007, 2011, 2015 wryły się w pamięć tak mocno, że trzymanie akcji na rosnącym rynku dłużej niż rok wydaje się głupotą. Obowiązuje strategia BIS (bierz i sp..). Sam czekam na sygnały euforii, żeby sprzedać akcje, bo przecież w 2018 'musi' zacząć się bessa. A co jeśli tym razem nie uda się już kupić tanio? Czy wsiądę do odjeżdżającego pociągu? Wszystko czego nauczyłem się grając w trakcie straconej dekady na GPW będzie balastem przy podejmowaniu skutecznych decyzji.
Gold/silver ratio mimo korekty dalej wskazuje na rotację dm->em:
Tymczasem do portfela ETF trafia mały pakiet Portugalii:
Mocarna gospodarka to to nie jest, do emerging też się nie wlicza, ale odchorowała już chyba PIGSy, dobrze sobie radzą w eksporcie, no i mają biedrę ;)
PS
Ten wpis nie jest rekomendacją, zwracam uwagę na możliwą zmianę reguł gry i potrzebę dostosowania się. Sytuacja zmienia się dynamicznie; choć od miesięcy hossa jest moim scenariuszem głównym, dostrzegam zagrożenia polityczne, napięcia wewnątrz Unii, pełzający konflikt między Stanami i Chinami, a także tykający kryzys finansowy gdy zaczną padać galerie handlowe. Jeżeli ryzyko zacznie się materializować, będę o tym pisał.
poniedziałek, 27 marca 2017
Rynkowe pułapki
Zewsząd spotykam się z poglądem, że hossa jest już bardzo dojrzała, bo trwa 8 lat i za każdym rogiem czai się jeśli nie krach, to przynajmniej bessa. O ile przyszłych ruchów cen nie potrafię przewidzieć, to w kwestii hossy mam odmienne zdanie. Spójrzmy na amerykański indeks S&P500:
Owszem - 360% zwrot za ostatnie 8 lat robi wrażenie, ale jeśli policzymy zysk od szczytu z 2000 roku, mamy tylko 54% zysku za 17 lat. Wszystko zależy od perspektywy.
Prezentowany od kilku lat wykres cykli na S&P500 sugeruje, że w roku 2015 akcje przeszły łagodną bessę:
Wyjdźmy poza rynek amerykański. Jeśli przyjąć definicję, że bessa to spadek cen o 20%, to na największym ETFie skupiającym światowe akcje w latach 2007-2017 wystąpiły aż 3 bessy:
ETF na rynki wschodzące to właściwie nieustanna bessa od 10 lat:
Przyzwyczailiśmy się, że wartość firm w długim terminie nie rośnie, tylko oscyluje. Jednakże przez cały ten okres rosła ilość pieniądza, rozwijała się infrastruktura, poprawiała sytuacja ludzi, zwiększały pensje. Kapitał płynął jednak do bezpiecznych instrumentów. Widać to szczególnie na polskim rynku, gdy porównamy dywidendy z obligacjami:
oraz lokatami:
Do szczęścia przydałby mi się jeszcze wykres rentowności z wynajmu mieszkań, ale myślę, że i tutaj widzielibyśmy rosnącą z czasem atrakcyjność dywidend względem wynajmu.
Dość często natrafiam również na porównanie obecnej sytuacji do roku 2000: akcje amerykańskie biły wtedy rekordy, dolar był najsilniejszą walutą, ropa od roku odbijała, nawet polski WIG wykonał podobną hossę:
Z tego względu wielu komentujących nie traktuje akcji jako długoterminowej inwestycji, bo za rogiem czai się bessa w USA, a w Polsce gdyby historia miała zarymować nadeszłaby 3-letnia bessa.
Ze względu na atrakcyjny zwrot z dywidend myślę, że jeśli już brać pod uwagę pesymistyczny scenariusz, to jesteśmy gdzieś w okolicach 2002 roku:
Dolar uformował wtedy szczyt, a WIG20 oddał wkrótce całe wypracowane odbicie. Muszę przygotować się i na taki scenariusz, aczkolwiek wciąż zakładam, że bliższa rzeczywistości jest taka analogia:
Przemawiają za nią obrazy techniczne na rynkach rozwiniętych, tu dla przykładu Wielka Brytania:
czy prezentowany wcześniej ETF ACWI, który po bessie z 2015 wybił nowe szczyty i rozprawił się ze straconą dekadą. W takim scenariuszu pozostawanie poza rynkiem może być większą pułapką, niż nacięcie się na kolejny dech bessy.
A jakie są wasze analizy? Jakie szanse i zagrożenia dostrzegacie za trzymaniem akcji polskich/zagranicznych spółek?
Owszem - 360% zwrot za ostatnie 8 lat robi wrażenie, ale jeśli policzymy zysk od szczytu z 2000 roku, mamy tylko 54% zysku za 17 lat. Wszystko zależy od perspektywy.
Prezentowany od kilku lat wykres cykli na S&P500 sugeruje, że w roku 2015 akcje przeszły łagodną bessę:
Wyjdźmy poza rynek amerykański. Jeśli przyjąć definicję, że bessa to spadek cen o 20%, to na największym ETFie skupiającym światowe akcje w latach 2007-2017 wystąpiły aż 3 bessy:
ETF na rynki wschodzące to właściwie nieustanna bessa od 10 lat:
Przyzwyczailiśmy się, że wartość firm w długim terminie nie rośnie, tylko oscyluje. Jednakże przez cały ten okres rosła ilość pieniądza, rozwijała się infrastruktura, poprawiała sytuacja ludzi, zwiększały pensje. Kapitał płynął jednak do bezpiecznych instrumentów. Widać to szczególnie na polskim rynku, gdy porównamy dywidendy z obligacjami:
oraz lokatami:
Do szczęścia przydałby mi się jeszcze wykres rentowności z wynajmu mieszkań, ale myślę, że i tutaj widzielibyśmy rosnącą z czasem atrakcyjność dywidend względem wynajmu.
Dość często natrafiam również na porównanie obecnej sytuacji do roku 2000: akcje amerykańskie biły wtedy rekordy, dolar był najsilniejszą walutą, ropa od roku odbijała, nawet polski WIG wykonał podobną hossę:
Z tego względu wielu komentujących nie traktuje akcji jako długoterminowej inwestycji, bo za rogiem czai się bessa w USA, a w Polsce gdyby historia miała zarymować nadeszłaby 3-letnia bessa.
Ze względu na atrakcyjny zwrot z dywidend myślę, że jeśli już brać pod uwagę pesymistyczny scenariusz, to jesteśmy gdzieś w okolicach 2002 roku:
Dolar uformował wtedy szczyt, a WIG20 oddał wkrótce całe wypracowane odbicie. Muszę przygotować się i na taki scenariusz, aczkolwiek wciąż zakładam, że bliższa rzeczywistości jest taka analogia:
Przemawiają za nią obrazy techniczne na rynkach rozwiniętych, tu dla przykładu Wielka Brytania:
czy prezentowany wcześniej ETF ACWI, który po bessie z 2015 wybił nowe szczyty i rozprawił się ze straconą dekadą. W takim scenariuszu pozostawanie poza rynkiem może być większą pułapką, niż nacięcie się na kolejny dech bessy.
A jakie są wasze analizy? Jakie szanse i zagrożenia dostrzegacie za trzymaniem akcji polskich/zagranicznych spółek?
sobota, 14 listopada 2015
Stało się, co miało się stać
There are three types of people in this world:
those who make things happen,
those who watch things happen
and those who wonder what happened.
O tym, że będą kolejne zamachy islamistów wiedzieliśmy od lat. Bezpieczny świat Zachodu co jakiś czas doznaje szoku, gdy doświadcza codzienności regionów Bliskiego Wschodu czy Afryki. Od miesięcy wzbierały w polskim internecie strachy przed uchodźcami i migrantami ekonomicznymi. Jakkolwiek sam uważam islam za relikt, system nie przystający do aktualnej rzeczywistości, tłamszący ludzką kreatywność i degradujący kobiety, przestrzegam przed uwiedzeniem się medialnej krucjacie anty-islamskiej. Za grupami terrorystycznymi zawsze stoją jakieś potężne organizacje - ktoś musi wyłożyć grube pieniądze na rekrutację i utrzymanie w gotowości bojowników, wyposażenie w sprzęt, zorganizowanie komórek, przerzutu itd. Dla grupy fanatyków są to koszty nie do przeskoczenia, ale dla wywiadów państw niewielka cena za realizację makro-celów.
Z większości analiz bije strach przed upadkiem Europy. O Europę się nie bójcie - Zachód ma bogatą historię radzenia sobie z problematycznymi mniejszościami. Nie ma w historii Europy stulecia bez jakiejś rzezi Albigensów, Hugenotów, Żydów, Cyganów, komunistów, nacjonalistów, reakcjonistów itd. Czy w ciągu ostatnich kilku dekad Europejczycy stali się radykalnie inni? W żadnym wypadku - nadal w imię panującej ideologii piętnuje się przeciwników i wyrzuca poza nawias społeczny. Przez ostatnie dekady panującą ideologią było multi-kulti, więc zwalczano głównie konserwatywne chrześcijaństwo. Zapewne rządzący liczyli, że napływający masowo emigranci z dawnych kolonii porzucą swoje prymitywne wierzenia w zetknięciu z cywilizacją i staną się zwykłymi obywatelami. Z jakichś powodów tak się nie stało - obowiązująca dotychczas oficjalna wykładnia głosi, że to na skutek rasizmu białych, odszczepieńcy mainstreamu twierdzą natomiast, że problemem jest zakorzenione nieprzystosowanie kulturowe napływającej ludności lub/oraz socjal. Zapewne jest po trochu jednego, drugiego i trzeciego, bo USA posiadające znacznie większą pulę emigrantów nie ma aż takich problemów - tam jak chcesz żyć, musisz pracować, a jak pracujesz, to zarabiasz, jak zarabiasz, to wydajesz i zaczynasz zrównywać się z innymi konsumentami.
Jeśli problemy z mniejszością muzułmańską wyrwą się spod kontroli, Zachód zrobi to co zwykle - nakręci spiralę strachu, aż dojdzie do "niekontrolowanego" wybuchu nienawiści połączonego z rządzą odwetu i dojdzie do masowych wysiedleń. Zamachy terrorystyczne są doskonałym narzędziem do realizacji polityki daleko wykraczającej poza ramy prawne. W sytuacji nadzwyczajnej naród sam wymusi zrzeczenie się wolności, a siły porządkowe zadbają o szybkie "ostateczne rozwiązanie". Za kilka dekad zrobi się rachunek sumienia, przeprosi, przyzna kilka rent i po sprawie.
Niemożliwe? Po II Wojnie Światowej w postępowej dziś Norwegii dokonywano eksperymentów na "niemieckich bękartach" (dzieciach Norweżek i byłego okupanta), w Szwecji na niepełnosprawnych intelektualnie. Dzisiaj w imię obowiązującego światopoglądu usuwa się w Danii płody z chorobami, więc nie rodzą się tam np. dzieci z zespołem Downa. Tylko jedno się nie zmienia: przeświadczenie mieszkańców Zachodu, że czynią dobrze, skoro zbudowali najwygodniejszą do życia cywilizację. W pamiętnikach żołnierzy Wehrmachtu czy Waffen SS, nie znajdziecie skruchy za to co wyczyniali w podbijanych krajach. Bije pewność, że bronili świat przed bolszewicką zarazą, że pokazali słowiańskim borostworom nowoczesne niemieckie farmy i warsztaty. Pod kołderką egalitarnych haseł tkwi wciąż to samo myślenie bogatych, czystych ludzi z białym uśmiechem.
Zinstytucjonalizowany 'humanitaryzm' będzie wyznawany, dopóki będzie ludziom wygodnie. Kiedy poczucie zagrożenia wywołane zamachami i problemami ekonomicznymi urośnie, zostanie zastąpiony jakąś ideą 'walki z przemocą'. My nie będziemy reżyserami tego przedstawienia, możemy co najwyżej zdecydować czy zostaniemy trybikami machiny, które po latach zostaną kozłami ofiarnymi, czy staniemy z boku i spróbujemy to jakoś ogarnąć, żeby zachować się w porządku.
poniedziałek, 8 grudnia 2014
WIG a BRIC i SPX
Jako że zacząłem studiować fundamenty pod kolejną hossę, interesuje mnie jej potencjalny rozmiar. Przypomnę, że okres od listopada 2013 traktuję jako cykliczną bessę na szerokim polskim rynku. Choć w tym czasie WIG, MWIG40 czy WIG20TR nie spełniały technicznych kryteriów bessy (przez większość roku pozostawały w trendzie bocznym, a dzięki ostatniej fali wzrostowej notują nawet plusy w skali roku - w tym momencie WIG jest np. 1.18% wyżej niż rok temu :) , to dla przeciętnego inwestora bezpieczniej było spędzić miniony rok poza GPW, ponieważ cena większości akcji spadała. Indeksy były trzymane wysoko drogimi spółkami, których strach było kupić (LPP, CCC), z kolei wiele tanich spółek, śpiących na gotówce nie było komu pompować.
Oscylator EM/DM publikuje co jakiś czas W. Białek. Przypomnę, że ostatni szczyt siły rynków rozwijających się do rozwiniętych nastąpił w grudniu 2010 roku i od tamtego czasu trend się odwrócił. Kulminacja słabości Emerging Markets do Developed spodziewana wg oscylatora jest na przełomie 2016-2017 roku. Jak w tym czasie zachowa się polska giełda, skoro nasza gospodarka zaliczana jest do EM? Pewne światło może rzucić wykres z ostatnich 5 lat:
Widzimy, że WIG plasuje się pomiędzy silnymi indeksami S&P500 i DAX a Emerging Markets Index MSCI Ishares.
Nie mogłem niestety znaleźć danych historycznych dla okresów wcześniejszych niż 2004-2005 rok, dlatego postanowiłem zbudować indeks BRIC z brazylijskiej Bovespy, rosyjskiego RTS, indyjskiego SENSEX i chińskiego SSE COMP:
Następnie podzieliłem BRIC / SPX żeby uzyskać wykres siły pierwszego, względem drugiego:
Nie jest to idealny oscylator, bo wszystkie 4 indeksy liczone są razem dopiero od 1995 roku (SENSEX od 1979, BVP 1989, SSE 1990, RTS 1995), chciałem jednak zajrzeć daleko. Wykres nie dostarcza też prostej odpowiedzi - Ameryka jest na kursie do wygenerowania 'all time high' względem BRIC. Czy będzie to powrót do trendu czy podwójne dno ciężko jest teraz wyrokować. Po stronie BRIC mamy rozpędzone Indie, startujące Chiny, schłodzoną Brazylię i zdołowaną Rosję:
A w USA akcje dochodzą do najwyższych cen w historii względem gospodarki:
Należy jednak pamiętać, że oscylator może dalej spadać, gdyby w przypadku światowej korekty Ameryka spadała wolniej, niż kraje BRIC.
A jaki wniosek dla naszego grajdołka? Dalej czekam na 'great call' na GPW, zaczyna robić się ciekawie, ale analizy wciąż pokazują, że na prawdziwe okazje trzeba jeszcze poczekać.
Oscylator EM/DM publikuje co jakiś czas W. Białek. Przypomnę, że ostatni szczyt siły rynków rozwijających się do rozwiniętych nastąpił w grudniu 2010 roku i od tamtego czasu trend się odwrócił. Kulminacja słabości Emerging Markets do Developed spodziewana wg oscylatora jest na przełomie 2016-2017 roku. Jak w tym czasie zachowa się polska giełda, skoro nasza gospodarka zaliczana jest do EM? Pewne światło może rzucić wykres z ostatnich 5 lat:
Widzimy, że WIG plasuje się pomiędzy silnymi indeksami S&P500 i DAX a Emerging Markets Index MSCI Ishares.
Nie mogłem niestety znaleźć danych historycznych dla okresów wcześniejszych niż 2004-2005 rok, dlatego postanowiłem zbudować indeks BRIC z brazylijskiej Bovespy, rosyjskiego RTS, indyjskiego SENSEX i chińskiego SSE COMP:
![]() |
BRIC i SPX |
Następnie podzieliłem BRIC / SPX żeby uzyskać wykres siły pierwszego, względem drugiego:
Nie jest to idealny oscylator, bo wszystkie 4 indeksy liczone są razem dopiero od 1995 roku (SENSEX od 1979, BVP 1989, SSE 1990, RTS 1995), chciałem jednak zajrzeć daleko. Wykres nie dostarcza też prostej odpowiedzi - Ameryka jest na kursie do wygenerowania 'all time high' względem BRIC. Czy będzie to powrót do trendu czy podwójne dno ciężko jest teraz wyrokować. Po stronie BRIC mamy rozpędzone Indie, startujące Chiny, schłodzoną Brazylię i zdołowaną Rosję:
A w USA akcje dochodzą do najwyższych cen w historii względem gospodarki:
A jaki wniosek dla naszego grajdołka? Dalej czekam na 'great call' na GPW, zaczyna robić się ciekawie, ale analizy wciąż pokazują, że na prawdziwe okazje trzeba jeszcze poczekać.
piątek, 23 maja 2014
Dwie złote zasady giełdy i co nas może czekać
Zasada 1: Nie skracaj rynku, którego rząd drukuje własną walutę (dla bardziej doświadczonych traderów: kupuj rynki, których rząd drukuje walutę)
Zasada 2: Nie kupuj waluty kraju, który drukuje swoją walutę (lub dla bardziej zaawansowanych: skracaj walutę kraju, który drukuje swoją walutę):
Dlaczego sformułowałem te zasady jako zakazy gry, a nie reguły wejścia na rynek? Ponieważ 80% traderów traci, więc należy mieć zasady radykalnie ograniczające ryzyko, a dopiero potem szukać sposobności zarabiania.
Od jakiegoś czasu mamieni jesteśmy dodrukiem w Europie. Nie chcę spekulować pod jego start lub brak, wiem jednak, że jeśli faktycznie ECB rozpocznie QE, to na pewno nie kupię euro ani nie będę skracał europejskich parkietów, dopóki dodruk będzie trwał. Znajdzie się milion argumentów, że to nic nie da, że Grecja, Hiszpania czy Portugalia idą na dno, ale te rynki dawno temu już zanurkowały, a teraz czekają tylko na świeżutką walutę, która magicznie rozwiąże problemy.
QE w Stanach sprowadziło demokrację do oligarchii, 1% najbogatszych kontroluje już 20% majątku narodowego, blisko 10% obywateli stoi w kolejkach po bony żywnościowe. Żadne imperium nie przetrwało rządów magnaterii, dlatego jestem gorącym przeciwnikiem druku w UE w takiej formie, jaką przeprowadziła Ameryka. Traktowanie reszty narodu jak idiotów, którzy nie widzą niesprawiedliwości w podziale wypracowanego majątku ma krótkie nóżki - w końcu propaganda nie wystarczy do zachęcania ludzi, aby poświęcali swoje życie w wyprawach wojennych, które nie służą wolnościowym ideałom, tylko interesom garstki ludzi (kiedyś służyły interesom wszystkich mieszkańców imperium, dlatego łatwiej było wierzyć, że są to wojny sprawiedliwe).
Po ataku na WTC miliony Amerykanów zgłaszało się na ochotnika, żeby bronić kraj. Na fali patriotycznej euforii długo nie widzieli sprzeczności, że bronią go w Afganistanie, a za chwilę w Iraku. Dziś na wojny wyjeżdżają głównie spragnieni przygody młodzieńcy i najemnicy, którzy lubią tę zabawę i świadomość, że w każdym calu górują nad przeciwnikiem. Co będzie gdy trafią na równorzędnego, zdeterminowanego przeciwnika? Zwieją, bo nikt rozsądny nie poświęci życia dla paru miliardów więcej na koncie jakiegoś Buffeta.
Demoralizacja małymi kroczkami wdziera się do społeczeństwa, aż nie ma komu bronić państwa, nie ma komu dbać o dobro wspólne. Tak właśnie skończyła Rzeczpospolita, która pozwoliła magnaterii zdusić szlachtę. "Z samych panów zguba Polaków" powtarzali ludzie, którzy wbrew propagandzie PRL stanowili bardzo świadomą grupę społeczną. W ciągu dwóch stuleci szlachta rozciągnęła wpływy Polski między dwa morza, ale rosnące wpływy magnaterii pozwoliły skorumpować sejmy i sparaliżować państwo. Dzieła zniszczenia dopełniły walki o wpływy między magnatami, posiłkowanie się zagranicznymi agenturami, co w efekcie doprowadziło do zniknięcia Polski z map.
Wróćmy do giełdy - 50 największych europejskich spółek:
Zmagania przy 50% zniesieniu wielkiej bessy. Zaglądam na hiszpański IBEX lub francuski CAC - indeksy były na tych poziomach 15, 16 lat temu. To nie są poziomy do wygodnego szorcenia, jest ciśnienie na dodruk. Z tej przyczyny nie szukam tu okazji do krótkiej pozycji, raczej chciałbym spadków, żeby móc kupić tanio certyfikaty na wzrosty.
Scenariusz mógłby wyglądać tak: tąpnięcie na rynku, pesymizm, fatalne dane z gospodarek UE, straszenie krachem, media przypominają sobie od funduszu Eurogeddon, ECB ogłasza przy aplauzie publiczności start dodruku i wtedy trzymamy się 2 złotych zasad giełdy.
Zasada 2: Nie kupuj waluty kraju, który drukuje swoją walutę (lub dla bardziej zaawansowanych: skracaj walutę kraju, który drukuje swoją walutę):
![]() |
na dolarze widać okresy chwilowego wstrzymywania dodruku |
![]() |
za to na jenie i wcześniej NIKKEI idealnie uchwycony moment startu druku |
Dlaczego sformułowałem te zasady jako zakazy gry, a nie reguły wejścia na rynek? Ponieważ 80% traderów traci, więc należy mieć zasady radykalnie ograniczające ryzyko, a dopiero potem szukać sposobności zarabiania.
Od jakiegoś czasu mamieni jesteśmy dodrukiem w Europie. Nie chcę spekulować pod jego start lub brak, wiem jednak, że jeśli faktycznie ECB rozpocznie QE, to na pewno nie kupię euro ani nie będę skracał europejskich parkietów, dopóki dodruk będzie trwał. Znajdzie się milion argumentów, że to nic nie da, że Grecja, Hiszpania czy Portugalia idą na dno, ale te rynki dawno temu już zanurkowały, a teraz czekają tylko na świeżutką walutę, która magicznie rozwiąże problemy.
QE w Stanach sprowadziło demokrację do oligarchii, 1% najbogatszych kontroluje już 20% majątku narodowego, blisko 10% obywateli stoi w kolejkach po bony żywnościowe. Żadne imperium nie przetrwało rządów magnaterii, dlatego jestem gorącym przeciwnikiem druku w UE w takiej formie, jaką przeprowadziła Ameryka. Traktowanie reszty narodu jak idiotów, którzy nie widzą niesprawiedliwości w podziale wypracowanego majątku ma krótkie nóżki - w końcu propaganda nie wystarczy do zachęcania ludzi, aby poświęcali swoje życie w wyprawach wojennych, które nie służą wolnościowym ideałom, tylko interesom garstki ludzi (kiedyś służyły interesom wszystkich mieszkańców imperium, dlatego łatwiej było wierzyć, że są to wojny sprawiedliwe).
Po ataku na WTC miliony Amerykanów zgłaszało się na ochotnika, żeby bronić kraj. Na fali patriotycznej euforii długo nie widzieli sprzeczności, że bronią go w Afganistanie, a za chwilę w Iraku. Dziś na wojny wyjeżdżają głównie spragnieni przygody młodzieńcy i najemnicy, którzy lubią tę zabawę i świadomość, że w każdym calu górują nad przeciwnikiem. Co będzie gdy trafią na równorzędnego, zdeterminowanego przeciwnika? Zwieją, bo nikt rozsądny nie poświęci życia dla paru miliardów więcej na koncie jakiegoś Buffeta.
Demoralizacja małymi kroczkami wdziera się do społeczeństwa, aż nie ma komu bronić państwa, nie ma komu dbać o dobro wspólne. Tak właśnie skończyła Rzeczpospolita, która pozwoliła magnaterii zdusić szlachtę. "Z samych panów zguba Polaków" powtarzali ludzie, którzy wbrew propagandzie PRL stanowili bardzo świadomą grupę społeczną. W ciągu dwóch stuleci szlachta rozciągnęła wpływy Polski między dwa morza, ale rosnące wpływy magnaterii pozwoliły skorumpować sejmy i sparaliżować państwo. Dzieła zniszczenia dopełniły walki o wpływy między magnatami, posiłkowanie się zagranicznymi agenturami, co w efekcie doprowadziło do zniknięcia Polski z map.
Wróćmy do giełdy - 50 największych europejskich spółek:
Zmagania przy 50% zniesieniu wielkiej bessy. Zaglądam na hiszpański IBEX lub francuski CAC - indeksy były na tych poziomach 15, 16 lat temu. To nie są poziomy do wygodnego szorcenia, jest ciśnienie na dodruk. Z tej przyczyny nie szukam tu okazji do krótkiej pozycji, raczej chciałbym spadków, żeby móc kupić tanio certyfikaty na wzrosty.
Scenariusz mógłby wyglądać tak: tąpnięcie na rynku, pesymizm, fatalne dane z gospodarek UE, straszenie krachem, media przypominają sobie od funduszu Eurogeddon, ECB ogłasza przy aplauzie publiczności start dodruku i wtedy trzymamy się 2 złotych zasad giełdy.
czwartek, 27 lutego 2014
Analizer - skończyły się proste odpowiedzi
Publikowane na blogu analogie z analizera bardzo skutecznie pomagały trzymać rękę na pulsie do 2011 roku. Po tamtym czasie jednoznaczne wskazania się skończyły. Dziś na prośbę Czytelnika publikuję aktualne wykresy dla S&P500 (300 ostatnich tygodni) :
Najbardziej zbliżone kształtem okresy kończą się odpowiednio:
2007-11-09
1993-03-12
1926-04-02
W jednym przypadku mamy początek wielkiej bessy z 2008, w obu pozostałych niewielkie korekty przed dalszymi wzrostami zakończonymi eksplozją indeksu po kilku latach.
Przychylam się do analiz z bloga Solarcycles, że demografia nie sprzyja już akcjom. Przez cały XX wiek liczba ludzi na świecie rosła hiperbolicznie, ale na początku XXI w. trend zaczął się odwracać. Jeszcze pod koniec XX wieku w Japonii, która weszła we wciąż trwającą bessę (24 lata!), ok. 2006 w Europie Zachodniej, a 5 lat później w USA. Za rok szczyt demograficzny powinny osiągnąć Chiny (spotęgowany prowadzoną od lat polityką jednego dziecka).
Zatem dla dalszych wzrostów liczy się tylko dodruk i rozwój gospodarczy (w tej kolejności). Wstrzykiwanie bilionów dolarów, euro czy jenów do systemu wywołało inflację aktywów. W założeniach miało to zapobiec spirali deflacyjnej, która pogrążyła gospodarki w latach 30-stych. W skrócie gdy ceny spadają, rośnie wartość pieniądza, ludzie więc oszczędzają zamiast kupować i brać kredyty; brak zamówień w firmach powoduje topnienie zysków, firmy więc zaczynają zwalniać, bezrobotni nie kupują, więc popyt spada jeszcze bardziej. Ci, którzy mają pieniądze czają się na okazje, bo taka jest natura homo sapiens, że nie kupuje gdy cena spada, tylko gdy rośnie, najlepiej wtedy gdy kupują wszyscy wokół, a wyceny są kosmiczne. Brak kredytów to również brak świeżej krwi w systemie, a ta upływa wraz ze spłacanymi ratami.
W latach 30-stych rządy radziły sobie z deflacją inicjując masowe zbrojenia, budowę okręgów przemysłowych, infrastruktury. Zaciągany pod te inwestycje kredyt był źródłem podaży pieniądza i pozwalał zwalczać bezrobocie. Niestety pokłosiem polityki państwowych zamówień była II Wojna Światowa. Świadomy podobnych zagrożeń Fed postanowił walczyć z deflacją w inny sposób - skupił bezwartościowe aktywa banków, żeby nie padły jak Lehman i pozwolił im zaciągać darmowy kredyt, licząc że rynek wie lepiej niż rząd, jak wydać pieniądze.
Ten pieniądz powędrował do korporacji i w miarę stabilnych państw, bo tylko one mogły i chciały pożyczać. Przeciętny Kowalski wyszedł z giełdy w trakcie paniki 2008, a nadwyżki zamiast inwestować, przelewa na raty za mieszkanie warte dziś 30% mniej, niż gdy zaciągał kredyt. Ludzie oszczędzają, korporacje i rządy tanio pożyczają. Rządy głównie na podtrzymanie socjalu/dobrobytu/spokoju społecznego (gdy kończy się tani kredyt, pierwsze dostają po łbie państwa peryferyjne, widzimy to choćby na Ukrainie, Turcji, a wkrótce w Rosji).
Dlaczego natomiast pożyczają korporacje, skoro mają gigantyczne rezerwy? W założeniach "prywatne" firmy powinny inwestować i tworzyć miejsca pracy, jednakże odbicie w gospodarce i zatrudnieniu jest tak rachityczne, że nie odzwierciedla wkładanego do firm kapitału. Korporacje są już tak wielkie, że nie bardzo mogą dalej rosnąć, dlatego np. pożyczają pod skup własnych akcji. Mniej akcji, rośnie wartość księgowa i dywidenda na akcję, rośnie zatem też cena. Zyskują na tym główni udziałowcy, gdyż nie są zainteresowani zarabianiem na fluktuacjach ceny, tylko na dywidendach; im mniej akcji, tym większy mają udział w przedsiębiorstwie. Doszło do takiego absurdu, że 85 najbogatszych ludzi świata ma tyle, co 3.5 miliarda biednych.
Na dłuższą metę taka oligarchizacja ludzkości jest nie do utrzymania. Stosunek majątku najbogatszych do reszty urósł do ekstremów, ponieważ dodrukowany pieniądz poszedł w ich aktywa. Wzrost był tak szybki, że raczej spodziewam się równie szybkiego spadku (tego stosunku), niż powolnego odrabiania strat przez biednych. Dla rządzących najlepszym rozwiązaniem byłaby łagodna inflacja rozpoczęta wzrostami pensji pracowników, czyli biedni bogaciliby się w relacji do najbogatszych. Czarny scenariusz to Ukraina, gdzie ludzie biednieli, biednieli, aż obalili paru oligarchów i sfilmowali ich złote sedesy.
Tyle można powiedzieć ogólnie, bo gdy wchodzimy w szczegóły, to liczą się uwarunkowania w danym kraju, mentalność mieszkańców, relacje z sąsiadami, baza kapitałowa itd. itp. Nas graczy-inwestorów interesuje odpowiedź na pytanie jak zachowają się giełdy. Czy będzie bessa związana z zakończeniem taniego finansowania korporacji i państw (analogia 2007-2008), czy raczej pieniądza nadrukowano tak dużo, że rynki pomielą trochę w miejscu, a potem wystrzelą wraz z inflacją jak po 1993 czy 1926.
Nikt nie potrafi dziś przewidzieć jak zachowają się rynki w skali najbliższych lat. Czasem analogii jest bardzo wiele, stare miary funkcjonują i wtedy można z wysokim prawdopodobieństwem odgadnąć przyszłość. Tym razem stare miary zawodzą, od kilkunastu lat predykcje oparte o klasyczne wskaźniki P/E czy div yield wskazują nieustanne przewartościowanie, a jednak rynki potrafią rosnąć o kilkaset procent. Dopiero gdy koryguje się indeksy o podaż pieniądza, znajduje się uzasadnienie dla nieustającej hossy. Nie możemy być jednak pewni, że banki centralne będą nieustannie drukowały - BOJ przez kilkanaście lat nie drukował i choć NIKKEI zaliczał wciąż nowe dołki, przeciętni Japończycy nie biednieli. Ich klasa średnia ma się lepiej od amerykańskiej, której Fed podobno pomaga swoimi programami.
Scenariusz bazowy pod który gram zakłada coś na kształt flash-crash lub łagodną bessę w Stanach i Niemczech oraz dokończenie fali spadkowej z 2011 na rynkach wschodzących, spowodowane ograniczaniem dolarowej płynności. Sytuacja może wymknąć się spod kontroli w przypadku Chinageddonu czy jakiejś konfrontacji Zachodu z Rosją, ale pod takie wydarzenia pozycje budują tylko najbardziej wtajemniczeni lub wyznawcy AT:
Najbardziej zbliżone kształtem okresy kończą się odpowiednio:
2007-11-09
1993-03-12
1926-04-02
W jednym przypadku mamy początek wielkiej bessy z 2008, w obu pozostałych niewielkie korekty przed dalszymi wzrostami zakończonymi eksplozją indeksu po kilku latach.
Przychylam się do analiz z bloga Solarcycles, że demografia nie sprzyja już akcjom. Przez cały XX wiek liczba ludzi na świecie rosła hiperbolicznie, ale na początku XXI w. trend zaczął się odwracać. Jeszcze pod koniec XX wieku w Japonii, która weszła we wciąż trwającą bessę (24 lata!), ok. 2006 w Europie Zachodniej, a 5 lat później w USA. Za rok szczyt demograficzny powinny osiągnąć Chiny (spotęgowany prowadzoną od lat polityką jednego dziecka).
Zatem dla dalszych wzrostów liczy się tylko dodruk i rozwój gospodarczy (w tej kolejności). Wstrzykiwanie bilionów dolarów, euro czy jenów do systemu wywołało inflację aktywów. W założeniach miało to zapobiec spirali deflacyjnej, która pogrążyła gospodarki w latach 30-stych. W skrócie gdy ceny spadają, rośnie wartość pieniądza, ludzie więc oszczędzają zamiast kupować i brać kredyty; brak zamówień w firmach powoduje topnienie zysków, firmy więc zaczynają zwalniać, bezrobotni nie kupują, więc popyt spada jeszcze bardziej. Ci, którzy mają pieniądze czają się na okazje, bo taka jest natura homo sapiens, że nie kupuje gdy cena spada, tylko gdy rośnie, najlepiej wtedy gdy kupują wszyscy wokół, a wyceny są kosmiczne. Brak kredytów to również brak świeżej krwi w systemie, a ta upływa wraz ze spłacanymi ratami.
W latach 30-stych rządy radziły sobie z deflacją inicjując masowe zbrojenia, budowę okręgów przemysłowych, infrastruktury. Zaciągany pod te inwestycje kredyt był źródłem podaży pieniądza i pozwalał zwalczać bezrobocie. Niestety pokłosiem polityki państwowych zamówień była II Wojna Światowa. Świadomy podobnych zagrożeń Fed postanowił walczyć z deflacją w inny sposób - skupił bezwartościowe aktywa banków, żeby nie padły jak Lehman i pozwolił im zaciągać darmowy kredyt, licząc że rynek wie lepiej niż rząd, jak wydać pieniądze.
Ten pieniądz powędrował do korporacji i w miarę stabilnych państw, bo tylko one mogły i chciały pożyczać. Przeciętny Kowalski wyszedł z giełdy w trakcie paniki 2008, a nadwyżki zamiast inwestować, przelewa na raty za mieszkanie warte dziś 30% mniej, niż gdy zaciągał kredyt. Ludzie oszczędzają, korporacje i rządy tanio pożyczają. Rządy głównie na podtrzymanie socjalu/dobrobytu/spokoju społecznego (gdy kończy się tani kredyt, pierwsze dostają po łbie państwa peryferyjne, widzimy to choćby na Ukrainie, Turcji, a wkrótce w Rosji).
Dlaczego natomiast pożyczają korporacje, skoro mają gigantyczne rezerwy? W założeniach "prywatne" firmy powinny inwestować i tworzyć miejsca pracy, jednakże odbicie w gospodarce i zatrudnieniu jest tak rachityczne, że nie odzwierciedla wkładanego do firm kapitału. Korporacje są już tak wielkie, że nie bardzo mogą dalej rosnąć, dlatego np. pożyczają pod skup własnych akcji. Mniej akcji, rośnie wartość księgowa i dywidenda na akcję, rośnie zatem też cena. Zyskują na tym główni udziałowcy, gdyż nie są zainteresowani zarabianiem na fluktuacjach ceny, tylko na dywidendach; im mniej akcji, tym większy mają udział w przedsiębiorstwie. Doszło do takiego absurdu, że 85 najbogatszych ludzi świata ma tyle, co 3.5 miliarda biednych.
Na dłuższą metę taka oligarchizacja ludzkości jest nie do utrzymania. Stosunek majątku najbogatszych do reszty urósł do ekstremów, ponieważ dodrukowany pieniądz poszedł w ich aktywa. Wzrost był tak szybki, że raczej spodziewam się równie szybkiego spadku (tego stosunku), niż powolnego odrabiania strat przez biednych. Dla rządzących najlepszym rozwiązaniem byłaby łagodna inflacja rozpoczęta wzrostami pensji pracowników, czyli biedni bogaciliby się w relacji do najbogatszych. Czarny scenariusz to Ukraina, gdzie ludzie biednieli, biednieli, aż obalili paru oligarchów i sfilmowali ich złote sedesy.
Tyle można powiedzieć ogólnie, bo gdy wchodzimy w szczegóły, to liczą się uwarunkowania w danym kraju, mentalność mieszkańców, relacje z sąsiadami, baza kapitałowa itd. itp. Nas graczy-inwestorów interesuje odpowiedź na pytanie jak zachowają się giełdy. Czy będzie bessa związana z zakończeniem taniego finansowania korporacji i państw (analogia 2007-2008), czy raczej pieniądza nadrukowano tak dużo, że rynki pomielą trochę w miejscu, a potem wystrzelą wraz z inflacją jak po 1993 czy 1926.
Nikt nie potrafi dziś przewidzieć jak zachowają się rynki w skali najbliższych lat. Czasem analogii jest bardzo wiele, stare miary funkcjonują i wtedy można z wysokim prawdopodobieństwem odgadnąć przyszłość. Tym razem stare miary zawodzą, od kilkunastu lat predykcje oparte o klasyczne wskaźniki P/E czy div yield wskazują nieustanne przewartościowanie, a jednak rynki potrafią rosnąć o kilkaset procent. Dopiero gdy koryguje się indeksy o podaż pieniądza, znajduje się uzasadnienie dla nieustającej hossy. Nie możemy być jednak pewni, że banki centralne będą nieustannie drukowały - BOJ przez kilkanaście lat nie drukował i choć NIKKEI zaliczał wciąż nowe dołki, przeciętni Japończycy nie biednieli. Ich klasa średnia ma się lepiej od amerykańskiej, której Fed podobno pomaga swoimi programami.
Scenariusz bazowy pod który gram zakłada coś na kształt flash-crash lub łagodną bessę w Stanach i Niemczech oraz dokończenie fali spadkowej z 2011 na rynkach wschodzących, spowodowane ograniczaniem dolarowej płynności. Sytuacja może wymknąć się spod kontroli w przypadku Chinageddonu czy jakiejś konfrontacji Zachodu z Rosją, ale pod takie wydarzenia pozycje budują tylko najbardziej wtajemniczeni lub wyznawcy AT:
piątek, 21 lutego 2014
Dramat Słowian
Ten tekst chodził mi od jakiegoś czasu po głowie, ale za każdym razem gdy siadałem do pisania, zderzałem się z pustką. Czegoś brakowało. Dopiero ostatnie tragiczne wydarzenia na Ukrainie pchnęły mnie do przelania na ekran tego co myślę, ponieważ patrząc na rozstrzeliwanych powstańców, chowających się za drewnianymi tarczami, wiedziałem co czują.
Wiecie na czym się bogacili nasi przodkowie za czasów sprzed króla Ćwieczka? W VIII wieku Europa przeżywała gigantyczną hossę napędzaną handlem niewolnikami. Kto miał trochę wojów, brał się za najazdy i eksport podbitych ludzi do potężnych kalifatów arabskich, sięgających od Bagdadu po Hiszpanię. Najliczniejszą grupę niewolników stanowili Słowianie, których napadali Germanie, Skandynawowie oraz.. słowiańscy sąsiedzi np. Czesi. Tereny dawnego Cesarstwa Rzymskiego miały cywilizacyjne fundamenty, miasta, zamki, na terenach słowiańskich były tylko bory, pola, drewniane grody i słabo zorganizowani rolnicy, których łatwo było pobić i powyłapywać. Nie ma się co dziwić, że na ludzkim towarze majątki zbijały także lokalne rzezimieszki.
Bez wdawania się w dywagacje pokażę, że deficyt wolności utrzymał się w krajach słowiańskich do dziś. Dokonam tego porównując w przejaskrawiony sposób jak rozumiane są pewne pojęcia w państwie słowiańskim (PS), a jak w "mitycznym państwie zachodnim" (MPZ).
1. Obywatel
MPZ: jednostka dostarczająca wartość do społeczeństwa np. w postaci podatków. Im bogatszy, tym lepiej, bo bogatsze i silniejsze jest państwo. Obywatele MPZ są bogaci i generalnie martwią się konsekwencjami swoich wyborów, a nie zewnętrznymi zagrożeniami.
PS: własność państwa, która ma dostarczać środki (podatki, mięso armatnie) na utrzymanie władzy. Nie może być zbyt bogaty, bo będzie chciał wolności i zmian, nie może być za biedny, bo będzie się buntował. Obywatele są trzymani na smyczy paragrafów, urzędów, kredytów itd. Obywatel ma nie podskakiwać.
2. Policja i inne resorty siłowe
MPZ: mają chronić obywateli przed przestępcami i pilnować, żeby majątek publiczny nie był rozkradany. Zabójstwa polityków i dziennikarzy są rzadkie. Kary rzadko dotyczą zwykłych ludzi, na drobne występki przymyka się oko.
PS: Policja i służby mają chronić władzę przed obywatelami i ściągać z nich haracz. Wielkie afery olewane są z automatu, przy mniejszych szuka się kozły ofiarne. Zbyt natarczywi dziennikarze i politycy popełniają samobójstwa przed weekendem lub giną w wypadkach. Z całą surowością egzekwowane jest prawo, gdy dochodzi do takich przestępstw jak niezapalenie świateł w słoneczny dzień, przejście przez ulicę na czerwonym świetle gdy nic nie jedzie, jazda po piwku na rowerze itp. To ostatnie nie dotyczy oczywiście przedstawicieli władzy, resortów siłowych, wymiaru sprawiedliwości i innych nietykalnych.
3. Prawo, praca, administracja
MPZ: prawo służy harmonijnej koegzystencji w społeczeństwie. Podatki rozłożone równomiernie: dochody minimalne nieopodatkowane, płaci się podatki od posiadanego majątku. Władza to praca, można do niej dojechać metrem lub rowerem.
PS: prawo służy eliminacji podskakujących władzy oraz ograniczaniu konkurencji monopolistom. Majątki generalnie nieopodatkowane, bo w rękach "swoich", natomiast bardzo wysoko opodatkowana praca, z góry blokowana przepisami i koncesjami wszelka inicjatywa. Władza to prestiż, limuzyny i bezkarność.
Mógłbym tak pisać jeszcze dużo, ale nie to jest istotą wpisu - chciałem tylko pokazać, że to niewolnictwo ciągle w nas tkwi. Jasne, że mityczne państwa zachodnie mają multum problemów, mafia włoska jest gorsza od polskiej. Nasze słowiańskie państwo jest tylko odbiciem naszego zniewolonego społeczeństwa. Jest takie, jakimi my jesteśmy w swojej masie. Jeśli tego nie akceptujemy możemy próbować to zmienić, wyjechać lub zacząć pić. Wiele się w Polsce zmienia na lepsze, ale wszystko to może prysnąć, jeśli nie zmieni się nasza mentalność.
Wiele razy pisałem, że największą "zbrodnią" jaką popełniła PO było porzucenie programu z 2007 roku, który wyniósł ich do władzy. W przeciwieństwie do przeciwników Tuska nie uważam go za żadnego aferzystę. Jest to zwyczajny nieudolny lider, który miał możliwość uczynić Polskę bogatą bogactwem swoich obywateli, ale odpuścił w przedbiegach. Czy nie uwierzył w Polaków, czy przeraziła go skala kontroli obcych służb nad państwem, tego się pewnie nie dowiemy.
Przykład Ukrainy pokazuje, jak kończą państwa nie dające ludziom perspektyw. Powstańcy nie giną na barykadach, bo uwiodły ich obietnice walczących o wpływy mocarstw. Oni po prostu mają dość tej gównianej beznadziei, kłamstw, wszechobecnej korupcji. Po latach upodleń nie mają nic do stracenia i choć przez chwilę walcząc z systemem czują się wolni. W jednym z wywiadów redaktorka pyta grupkę protestujących - Co sądzicie o waszych (opozycyjnych) przywódcach? - Odpowiada jej parsknięcie - Nie mamy liderów, to my wszyscy jesteśmy przywódcami. Podobne świadectwa składali uczestnicy polskich powstań czy wydarzeń z czasów stanu wojennego. Tamte chwile gdy byli razem i przeżywali wolność utkwiły im do końca życia. Założę się, że większość z nich nie wierzyła, że w kraju będzie lepiej. Inaczej nie szliby na śmierć, jak kamienie na szaniec.
Słowiański głód wolności nie ma zaspokojenia w żadnym słowiańskim państwie. Najsilniejsze z nich, Rosja, to rządzona przez bezlitosnych bandytów satrapia, nie mająca żadnej oferty dla swojego społeczeństwa. Jedyne co potrafią robić najlepiej na świecie, to siać chaos i zniewolenie. Są najlepsi jeśli trzeba rozmontować inne państwo czy wybić jego elity, ale gdy trzeba podłączyć prąd lub kanalizację w mieście, system już nie daje rady.
Trudno w to uwierzyć, ale dla Ukraińców Polska jest uosobieniem sukcesu. Osobiście niczego mi nie brakuje i zgadzam się z tymi, którzy głoszą, że nigdy w historii nie mieliśmy tak dobrze. Niestety uważam, że polskie elity nie zdają sobie sprawy, jak kruche jest nasze położenie, ponieważ nie jest poparte szacunkiem dla własnego państwa. Nie mieliśmy rozruchów tylko dzięki temu, że 2 miliony Polaków wyemigrowało za chlebem/szacunkiem/perspektywami. Przez 7 lat rządów Tuska nie zrobiono prawie nic, żeby umożliwić Polakom rozwój - podatki podniesione, administracja rozdęta (słynne redukcje etatów, po których wzrosła liczba urzędników), dokręcanie śruby zwykłym obywatelom, zamiatanie afer i żenujące wpadki prokuratury czy urzędów (w stylu nie kontrolowaliśmy Amber Gold, bo urzędniczka zapomniała wpisać do jakiegoś rejestru).
Mamy jeden z najwyższych poziomów kontroli nad obywatelami, państwo polskie spełnia w różnym stopniu wszystkie grzechy, które wypisałem w punktach. Kto będzie bronił takiego państwa? Gdzie są nasi liderzy? Nie ma ich! Nie ma nikogo w Polsce, kto spełniałby moje potrzeby: budowy państwa opartego na szacunku do człowieka, silnego gospodarczo, wynoszącego na wysokie stanowiska mądrych ludzi. Jeśli kacapy rozmontują Ukrainę, będziemy następni w kolejce. Ucieczka pod skrzydła Niemiec, zamiast budować silne państwo jest skrajną głupotą; dziś są z nami w sojuszu, jutro mogą dogadać się z Rosją na nowy porządek i dowiemy się, że nie zasługujemy na własne państwo, że jesteśmy burzycielami. W kraju będzie szalał inspirowany przez obce służby chaos, a Polacy będą przekonani, że nie potrafią sami się rządzić. Dopiero z kolejną okupacją przyjdzie otrzeźwienie, że może być jeszcze gorzej. Wtedy co? Nowe beznadziejne powstanie, bezsensowne śmierci. Historia znowu ma zatoczyć koło?
Wiecie na czym się bogacili nasi przodkowie za czasów sprzed króla Ćwieczka? W VIII wieku Europa przeżywała gigantyczną hossę napędzaną handlem niewolnikami. Kto miał trochę wojów, brał się za najazdy i eksport podbitych ludzi do potężnych kalifatów arabskich, sięgających od Bagdadu po Hiszpanię. Najliczniejszą grupę niewolników stanowili Słowianie, których napadali Germanie, Skandynawowie oraz.. słowiańscy sąsiedzi np. Czesi. Tereny dawnego Cesarstwa Rzymskiego miały cywilizacyjne fundamenty, miasta, zamki, na terenach słowiańskich były tylko bory, pola, drewniane grody i słabo zorganizowani rolnicy, których łatwo było pobić i powyłapywać. Nie ma się co dziwić, że na ludzkim towarze majątki zbijały także lokalne rzezimieszki.
Bez wdawania się w dywagacje pokażę, że deficyt wolności utrzymał się w krajach słowiańskich do dziś. Dokonam tego porównując w przejaskrawiony sposób jak rozumiane są pewne pojęcia w państwie słowiańskim (PS), a jak w "mitycznym państwie zachodnim" (MPZ).
1. Obywatel
MPZ: jednostka dostarczająca wartość do społeczeństwa np. w postaci podatków. Im bogatszy, tym lepiej, bo bogatsze i silniejsze jest państwo. Obywatele MPZ są bogaci i generalnie martwią się konsekwencjami swoich wyborów, a nie zewnętrznymi zagrożeniami.
PS: własność państwa, która ma dostarczać środki (podatki, mięso armatnie) na utrzymanie władzy. Nie może być zbyt bogaty, bo będzie chciał wolności i zmian, nie może być za biedny, bo będzie się buntował. Obywatele są trzymani na smyczy paragrafów, urzędów, kredytów itd. Obywatel ma nie podskakiwać.
2. Policja i inne resorty siłowe
MPZ: mają chronić obywateli przed przestępcami i pilnować, żeby majątek publiczny nie był rozkradany. Zabójstwa polityków i dziennikarzy są rzadkie. Kary rzadko dotyczą zwykłych ludzi, na drobne występki przymyka się oko.
PS: Policja i służby mają chronić władzę przed obywatelami i ściągać z nich haracz. Wielkie afery olewane są z automatu, przy mniejszych szuka się kozły ofiarne. Zbyt natarczywi dziennikarze i politycy popełniają samobójstwa przed weekendem lub giną w wypadkach. Z całą surowością egzekwowane jest prawo, gdy dochodzi do takich przestępstw jak niezapalenie świateł w słoneczny dzień, przejście przez ulicę na czerwonym świetle gdy nic nie jedzie, jazda po piwku na rowerze itp. To ostatnie nie dotyczy oczywiście przedstawicieli władzy, resortów siłowych, wymiaru sprawiedliwości i innych nietykalnych.
3. Prawo, praca, administracja
MPZ: prawo służy harmonijnej koegzystencji w społeczeństwie. Podatki rozłożone równomiernie: dochody minimalne nieopodatkowane, płaci się podatki od posiadanego majątku. Władza to praca, można do niej dojechać metrem lub rowerem.
PS: prawo służy eliminacji podskakujących władzy oraz ograniczaniu konkurencji monopolistom. Majątki generalnie nieopodatkowane, bo w rękach "swoich", natomiast bardzo wysoko opodatkowana praca, z góry blokowana przepisami i koncesjami wszelka inicjatywa. Władza to prestiż, limuzyny i bezkarność.
Mógłbym tak pisać jeszcze dużo, ale nie to jest istotą wpisu - chciałem tylko pokazać, że to niewolnictwo ciągle w nas tkwi. Jasne, że mityczne państwa zachodnie mają multum problemów, mafia włoska jest gorsza od polskiej. Nasze słowiańskie państwo jest tylko odbiciem naszego zniewolonego społeczeństwa. Jest takie, jakimi my jesteśmy w swojej masie. Jeśli tego nie akceptujemy możemy próbować to zmienić, wyjechać lub zacząć pić. Wiele się w Polsce zmienia na lepsze, ale wszystko to może prysnąć, jeśli nie zmieni się nasza mentalność.
Wiele razy pisałem, że największą "zbrodnią" jaką popełniła PO było porzucenie programu z 2007 roku, który wyniósł ich do władzy. W przeciwieństwie do przeciwników Tuska nie uważam go za żadnego aferzystę. Jest to zwyczajny nieudolny lider, który miał możliwość uczynić Polskę bogatą bogactwem swoich obywateli, ale odpuścił w przedbiegach. Czy nie uwierzył w Polaków, czy przeraziła go skala kontroli obcych służb nad państwem, tego się pewnie nie dowiemy.
Przykład Ukrainy pokazuje, jak kończą państwa nie dające ludziom perspektyw. Powstańcy nie giną na barykadach, bo uwiodły ich obietnice walczących o wpływy mocarstw. Oni po prostu mają dość tej gównianej beznadziei, kłamstw, wszechobecnej korupcji. Po latach upodleń nie mają nic do stracenia i choć przez chwilę walcząc z systemem czują się wolni. W jednym z wywiadów redaktorka pyta grupkę protestujących - Co sądzicie o waszych (opozycyjnych) przywódcach? - Odpowiada jej parsknięcie - Nie mamy liderów, to my wszyscy jesteśmy przywódcami. Podobne świadectwa składali uczestnicy polskich powstań czy wydarzeń z czasów stanu wojennego. Tamte chwile gdy byli razem i przeżywali wolność utkwiły im do końca życia. Założę się, że większość z nich nie wierzyła, że w kraju będzie lepiej. Inaczej nie szliby na śmierć, jak kamienie na szaniec.
Słowiański głód wolności nie ma zaspokojenia w żadnym słowiańskim państwie. Najsilniejsze z nich, Rosja, to rządzona przez bezlitosnych bandytów satrapia, nie mająca żadnej oferty dla swojego społeczeństwa. Jedyne co potrafią robić najlepiej na świecie, to siać chaos i zniewolenie. Są najlepsi jeśli trzeba rozmontować inne państwo czy wybić jego elity, ale gdy trzeba podłączyć prąd lub kanalizację w mieście, system już nie daje rady.
Trudno w to uwierzyć, ale dla Ukraińców Polska jest uosobieniem sukcesu. Osobiście niczego mi nie brakuje i zgadzam się z tymi, którzy głoszą, że nigdy w historii nie mieliśmy tak dobrze. Niestety uważam, że polskie elity nie zdają sobie sprawy, jak kruche jest nasze położenie, ponieważ nie jest poparte szacunkiem dla własnego państwa. Nie mieliśmy rozruchów tylko dzięki temu, że 2 miliony Polaków wyemigrowało za chlebem/szacunkiem/perspektywami. Przez 7 lat rządów Tuska nie zrobiono prawie nic, żeby umożliwić Polakom rozwój - podatki podniesione, administracja rozdęta (słynne redukcje etatów, po których wzrosła liczba urzędników), dokręcanie śruby zwykłym obywatelom, zamiatanie afer i żenujące wpadki prokuratury czy urzędów (w stylu nie kontrolowaliśmy Amber Gold, bo urzędniczka zapomniała wpisać do jakiegoś rejestru).
Mamy jeden z najwyższych poziomów kontroli nad obywatelami, państwo polskie spełnia w różnym stopniu wszystkie grzechy, które wypisałem w punktach. Kto będzie bronił takiego państwa? Gdzie są nasi liderzy? Nie ma ich! Nie ma nikogo w Polsce, kto spełniałby moje potrzeby: budowy państwa opartego na szacunku do człowieka, silnego gospodarczo, wynoszącego na wysokie stanowiska mądrych ludzi. Jeśli kacapy rozmontują Ukrainę, będziemy następni w kolejce. Ucieczka pod skrzydła Niemiec, zamiast budować silne państwo jest skrajną głupotą; dziś są z nami w sojuszu, jutro mogą dogadać się z Rosją na nowy porządek i dowiemy się, że nie zasługujemy na własne państwo, że jesteśmy burzycielami. W kraju będzie szalał inspirowany przez obce służby chaos, a Polacy będą przekonani, że nie potrafią sami się rządzić. Dopiero z kolejną okupacją przyjdzie otrzeźwienie, że może być jeszcze gorzej. Wtedy co? Nowe beznadziejne powstanie, bezsensowne śmierci. Historia znowu ma zatoczyć koło?
czwartek, 20 lutego 2014
Stary-nowy paradygmat, czyli business as usual
Co jakiś czas natrafiam w sieci na wykresy np. wielkiej formacji megafona, która miałaby się zrealizować w Stanach. Wg autorów tych projekcji (zazwyczaj bazujących na falach Elliotta albo astrologii finansowej) indeksy amerykańskie zejdą poniżej dołków z 2009 roku. Cóż, na świecie wszystko jest możliwe, ale nie postawiłbym złotówki na takie projekcje. Z prostego powodu - w obecnym systemie pieniądza fiat rynki są skazane na wzrosty, ponieważ aby system trwał, musi zachodzić nieustanna kreacja pieniądza. Popatrzmy jak przybywało dolarów w ciągu ostatnich 14-stu lat:
Od 2000 roku "total money" wzrosło z ok. 43 bilionów do blisko 120 bln. Do 2008 roku było to "zdrowy" wzrost oparty o kredyt (zdrowy z punktu widzenia monetarystów, którym nie przeszkadzało dmuchanie bani na nieruchomościach), ale nawet gdy doszło do słynnej deflacji, Fed natychmiast uruchomił drukarki i uzupełnił braki w bilansach. Kiedy firmy i ludzie nie brali kredytów, brał je rząd, co jakiś czas serwując obywatelom szopkę pod tytułem podnoszenie limitu zadłużenia (mogliby ustawić ten limit do PKB i bolączki by zniknęły, ale może o to chodzi, żeby był show).
W internecie możemy znaleźć dziesiątki wykresów pokazujących, że aktualne wyceny akcji są księżycowe. Choć uważam, że mamy do czynienia z przegrzaniem i przewartościowaniem w USA czy Niemczech, to daleki jestem od twierdzenia, że na akcjach jest bańka porównywalna do tej z 2000 roku. Wystarczy do tego prosta matematyka (wielkości podaję na oko z wykresu, nie chodzi o dokładne wyliczenia, ale pokazanie skali) :
top 2000: 1550
total money: 43 bln
top/money: 36
top 2007: 1560
total money: 83
top/money: 18.8
top 2014: 1850
total money: 120
top/money: 15.4
Gdybym miał dane pod ręką i więcej czasu, pobawiłbym się w poszukiwanie średnich i ekstremalnych kapitalizacji giełd, ale myślę że z tych wyliczeń widać, że o ile oczekiwanie solidnej korekty ala flash-crash ma racjonalne uzasadnienie, to granie pod armagedon jest obarczone bardzo wysokim ryzykiem.
Permabears mają jeszcze 2 argumenty w zanadrzu:
1. Rekordowy sentyment na giełdach ("ostatecznie jeśli wzrosty potrwają, to będę jednym z tych 10%, który zapłaci 90% byków"). Jest to dobry wskaźnik na mocniejszą korektę, ale po pierwsze nie wiadomo jaki będzie sentyment na dnie korekty, a po drugie nie zwracają uwagi na inwestorów, którzy siedzą w obligacjach i przechodzą na rynki akcyjne.
2. 24-letnia bessa na NIKKEI. Japonia jest specyficznym krajem - zamkniętym dla obcych z hermetycznym rynkiem i silnym kultem pracy (kraje bez takiego kultu przebywają w permanentnej inflacji). Kiedy pękała bańka na akcjach i nieruchomościach, odwracał się również trend demograficzny, jednak ubywających Japończyków nie zastąpili imigranci. Bank centralny nie drukował też waluty jak szalony, co widać choćby na tym wykresie:
800 u szczytu bańki w 1989 roku vs ok. 1000 pod koniec 2007. Jak na 18 lat to tyle co nic - tymczasem w Stanach od 2000 do 2014 mamy wzrost blisko 3-krotny! Zupełnie inne kraje, zupełnie inna polityka monetarna. Jak to mawiają misie przez zaciśnięte zęby po każdej pompce: "liczy się tylko dodruk".
Nie biorę pod uwagę krajów nie prowadzących własnej polityki pieniężnej jak np. Grecja, której giełda jest na poziomach z 1990 roku. Gdyby nie mieli euro, drukarki pracowałyby pełną parą, a świeżutkie drahmy pompowałyby giełdy, towary, ziemię i co tam jeszcze się da.
Od 2000 roku "total money" wzrosło z ok. 43 bilionów do blisko 120 bln. Do 2008 roku było to "zdrowy" wzrost oparty o kredyt (zdrowy z punktu widzenia monetarystów, którym nie przeszkadzało dmuchanie bani na nieruchomościach), ale nawet gdy doszło do słynnej deflacji, Fed natychmiast uruchomił drukarki i uzupełnił braki w bilansach. Kiedy firmy i ludzie nie brali kredytów, brał je rząd, co jakiś czas serwując obywatelom szopkę pod tytułem podnoszenie limitu zadłużenia (mogliby ustawić ten limit do PKB i bolączki by zniknęły, ale może o to chodzi, żeby był show).
W internecie możemy znaleźć dziesiątki wykresów pokazujących, że aktualne wyceny akcji są księżycowe. Choć uważam, że mamy do czynienia z przegrzaniem i przewartościowaniem w USA czy Niemczech, to daleki jestem od twierdzenia, że na akcjach jest bańka porównywalna do tej z 2000 roku. Wystarczy do tego prosta matematyka (wielkości podaję na oko z wykresu, nie chodzi o dokładne wyliczenia, ale pokazanie skali) :
top 2000: 1550
total money: 43 bln
top/money: 36
top 2007: 1560
total money: 83
top/money: 18.8
top 2014: 1850
total money: 120
top/money: 15.4
Gdybym miał dane pod ręką i więcej czasu, pobawiłbym się w poszukiwanie średnich i ekstremalnych kapitalizacji giełd, ale myślę że z tych wyliczeń widać, że o ile oczekiwanie solidnej korekty ala flash-crash ma racjonalne uzasadnienie, to granie pod armagedon jest obarczone bardzo wysokim ryzykiem.
Permabears mają jeszcze 2 argumenty w zanadrzu:
1. Rekordowy sentyment na giełdach ("ostatecznie jeśli wzrosty potrwają, to będę jednym z tych 10%, który zapłaci 90% byków"). Jest to dobry wskaźnik na mocniejszą korektę, ale po pierwsze nie wiadomo jaki będzie sentyment na dnie korekty, a po drugie nie zwracają uwagi na inwestorów, którzy siedzą w obligacjach i przechodzą na rynki akcyjne.
2. 24-letnia bessa na NIKKEI. Japonia jest specyficznym krajem - zamkniętym dla obcych z hermetycznym rynkiem i silnym kultem pracy (kraje bez takiego kultu przebywają w permanentnej inflacji). Kiedy pękała bańka na akcjach i nieruchomościach, odwracał się również trend demograficzny, jednak ubywających Japończyków nie zastąpili imigranci. Bank centralny nie drukował też waluty jak szalony, co widać choćby na tym wykresie:
800 u szczytu bańki w 1989 roku vs ok. 1000 pod koniec 2007. Jak na 18 lat to tyle co nic - tymczasem w Stanach od 2000 do 2014 mamy wzrost blisko 3-krotny! Zupełnie inne kraje, zupełnie inna polityka monetarna. Jak to mawiają misie przez zaciśnięte zęby po każdej pompce: "liczy się tylko dodruk".
Nie biorę pod uwagę krajów nie prowadzących własnej polityki pieniężnej jak np. Grecja, której giełda jest na poziomach z 1990 roku. Gdyby nie mieli euro, drukarki pracowałyby pełną parą, a świeżutkie drahmy pompowałyby giełdy, towary, ziemię i co tam jeszcze się da.
poniedziałek, 3 lutego 2014
Bujanie z wystrzałem w tle (wyniki ankiety)
Dziękuję za oddanie głosów w ankiecie:
Wyniki nieznacznie premiują obóz niedźwiedzi (zakładając, że 2400 to poziom neutralny, mamy 47% misiów i 53% byczków). Jeśli jednak przyjmiemy za poziom konsolidacji obszar między 2200 a 2600 pkt, to zauważymy, że aż 45% graczy nie wierzy w silniejszy impuls w ciągu blisko połowy roku. Ostatnie 2 i pół roku przyzwyczaiło nas do beztrendzia na WIG20, zatem nie dziwi taki rozkład opinii:
28% misie,
45% neutralni,
27% byczki.
Moja analiza nastroju blogerów i komentujących wskazuje na dominujące podejście:
Wszystkie wskaźniki fundamentalne oraz makro są jeszcze w strefie 'komfortu', nie pojawiły się żadne sygnały, które tradycyjnie przepowiadały bessę (np. podwyżki stóp procentowych, spadające PMI, CLI itd.). Gdyby spadki rozpoczęły się teraz (a właściwie w listopadzie 2013), to byłby to ewenement.
Zwróciłbym jednak uwagę, że gdy w połowie 2012 roku startowała hossa na WIG, większość tych wskaźników również nie wskazywała typowego początku rynku byka - wskaźniki wyprzedzające spadały, nie zaczął się nawet cykl obniżek stóp procentowych. SWIG80 pozostający od listopada w formacji 'budowanie szczytu' daje nam jeszcze statystycznie ok. pół roku na zmianę trendu, a to wystarczająco dużo czasu na 'przygotowanie' wskaźników.
Tym czego poszukuję, jest najbardziej prawdopodobny scenariusz dla szerokiego rynku. Jeśli szeroki rynek ma rosnąć, to ładuję się w akcje, bo nawet strzelając na chybił-trafił zarobię. Jeśli ma spadać, tym bardziej ładuję się w krótkie, bo wtedy wszystko razem pikuje na łeb, na szyję. Jeśli ma iść w bok, to jest problem, bo trzeba szukać wiarygodnych sygnałów na wybranych aktywach, trzymać większość gotówki w odwodzie i jak się nie jest świetnym traderem, łatwo oddać wypracowane wcześniej zyski.
Nie zgadzam się z opinią, że niejednoznaczna prognoza jest bezwartościowa. Niejednoznaczna prognoza z wieloma wariantami daje mi informację, że należy stać z boku i oczekiwać, który z nich zwycięży. Czekam na gotówce już od kilku miesięcy i wciąż nie mogę namierzyć jednoznacznego sygnału, który uwiarygodniłby jeden z głównych scenariuszy dla szerokiego rynku. Np. dominujący scenariusz z początków 2011 roku zakładał silne spadki, scenariusz z lata 2012 wsparty wycenami fundamentalnymi spółek zakładał hossę na małych i średnich spółkach. Dominujący od października 2013 scenariusz dla polskiego rynku zakłada budowanie szczytu, zatem zostaje krótkoterminowe pogrywanie na akcjach i pochodnych.
Zbliżający się dominujący scenariusz zakłada zakończenie konsolidacji na rynkach rozwijających się i zmianę trendu lub wejście w konsolidację rynków rozwiniętych. Spójrzmy na wykresy:
EM są w trendzie bocznym, DM w rosnącym. Jak zinterpretować mój scenariusz:
Wariant 1: DM wchodzą w konsolidację, towary kończą bessę, EM wybijają górą. Wariant uwiarygodniony tradycyjnymi cyklami, rynki wschodzące, oparte o sprzedaż surowców, korzystają z wciąż taniego dolara i zbyt wolnego ograniczania dodruków (np. ograniczenie QE zbalansowane stymulacją ECB).
Wariant 2: Ograniczenie płynności i koniec taniego dolara powodują, że rynki rozwinięte załamują się, a EM i towary wybijają dołem. Ten wariant uwiarygodniają trendy spadkowe względem dolara na walutach państw surowcowych jak Australia, Turcja, RPA czy Rosja i w konsekwencji mocno rosnące tam stopy procentowe, które duszą gospodarki.
Widzimy zatem, że nie mam jeszcze jednoznacznego scenariusza, pod który mógłbym położyć pieniądze jak to było w 2011 (s-ki, certy na spadki), 2012 czy 2013 (akcje małych i średnich spółek). Oczywiście wariantów jest znacznie więcej, to że wyodrębniłem akurat te 2, to mój subiektywny wybór. Teraz poszukuję sygnałów, które przeważą szalę na jeden z nich. Początek roku trochę silniej skłania mnie do opcji nr 2, szczególnie, że pojawiają się pierwsze symptomy zmiany trendu w USA.
Przypomnijmy jeden z zeszłorocznych wykresów ( http://podtworca.blogspot.com/2013/04/rynek-byka-w-usa-po-krachu.html ) :
Na dziś wygląda on tak:
Zgodnie z założeniami sprzed prawie roku akcje amerykańskie mocno urosły i weszły w rejony pierwszych rynków niedźwiedzia: 1987 (wtedy był szybki krach zamiast bessy) i 2007. Kolejne analogie dają jeszcze ponad rok hossy, ale np. w 1980 również było mocne strząśnięcie, po którym na pół roku wróciły wzrosty.
Załamanie na Apple nie powstrzymało jednak wzrostów NASDAQ, który ma obecnie nowego lidera w postaci Google:
Pierwsze istotne opory biegną dopiero powyżej 1500$ za akcję!
Interpretacja: panika może się pojawić w każdym momencie i wtedy będę szorcił, ale jeśli Google będzie kontynuował wzrosty, to przyczaję się z krótkimi na rynki, gdy dojdzie do 1.5k, bo indeksy raczej nie będą w tym czasie spadać wbrew liderowi.
Podsumowując:
jesteśmy blisko wybicia. Jedna z analogii przewiduje nawet panikę startującą w przyszłym tygodniu, która zawiozłaby S&P500 na 15xx a WIG20 mógłby zobaczyć jedynkę z przodu (pod tę analogię, gdyby indeksy rosły przez najbliższy tydzień przyszykowałem scenariusz zagrania, jednak wyniki ankiety nie uwiarygodniły go, dlatego nie został tu opisany). Równie dobrze wybicie może być na północ i rajd na rynkach wschodzących oraz towarach. Np. metale przemysłowe ostatnio spadały, ale kawa urosła i zacząłem ją redukować z ostatecznym celem 150$.
Dla GPW scenariusz krótkoterminowych zagrań pozostaje w mocy, scenariusz zagrań z trendem czeka na zwycięstwo jednego z dwóch opisanych wariantów.
Wyniki nieznacznie premiują obóz niedźwiedzi (zakładając, że 2400 to poziom neutralny, mamy 47% misiów i 53% byczków). Jeśli jednak przyjmiemy za poziom konsolidacji obszar między 2200 a 2600 pkt, to zauważymy, że aż 45% graczy nie wierzy w silniejszy impuls w ciągu blisko połowy roku. Ostatnie 2 i pół roku przyzwyczaiło nas do beztrendzia na WIG20, zatem nie dziwi taki rozkład opinii:
28% misie,
45% neutralni,
27% byczki.
Moja analiza nastroju blogerów i komentujących wskazuje na dominujące podejście:
Wszystkie wskaźniki fundamentalne oraz makro są jeszcze w strefie 'komfortu', nie pojawiły się żadne sygnały, które tradycyjnie przepowiadały bessę (np. podwyżki stóp procentowych, spadające PMI, CLI itd.). Gdyby spadki rozpoczęły się teraz (a właściwie w listopadzie 2013), to byłby to ewenement.
Zwróciłbym jednak uwagę, że gdy w połowie 2012 roku startowała hossa na WIG, większość tych wskaźników również nie wskazywała typowego początku rynku byka - wskaźniki wyprzedzające spadały, nie zaczął się nawet cykl obniżek stóp procentowych. SWIG80 pozostający od listopada w formacji 'budowanie szczytu' daje nam jeszcze statystycznie ok. pół roku na zmianę trendu, a to wystarczająco dużo czasu na 'przygotowanie' wskaźników.
Tym czego poszukuję, jest najbardziej prawdopodobny scenariusz dla szerokiego rynku. Jeśli szeroki rynek ma rosnąć, to ładuję się w akcje, bo nawet strzelając na chybił-trafił zarobię. Jeśli ma spadać, tym bardziej ładuję się w krótkie, bo wtedy wszystko razem pikuje na łeb, na szyję. Jeśli ma iść w bok, to jest problem, bo trzeba szukać wiarygodnych sygnałów na wybranych aktywach, trzymać większość gotówki w odwodzie i jak się nie jest świetnym traderem, łatwo oddać wypracowane wcześniej zyski.
Nie zgadzam się z opinią, że niejednoznaczna prognoza jest bezwartościowa. Niejednoznaczna prognoza z wieloma wariantami daje mi informację, że należy stać z boku i oczekiwać, który z nich zwycięży. Czekam na gotówce już od kilku miesięcy i wciąż nie mogę namierzyć jednoznacznego sygnału, który uwiarygodniłby jeden z głównych scenariuszy dla szerokiego rynku. Np. dominujący scenariusz z początków 2011 roku zakładał silne spadki, scenariusz z lata 2012 wsparty wycenami fundamentalnymi spółek zakładał hossę na małych i średnich spółkach. Dominujący od października 2013 scenariusz dla polskiego rynku zakłada budowanie szczytu, zatem zostaje krótkoterminowe pogrywanie na akcjach i pochodnych.
Zbliżający się dominujący scenariusz zakłada zakończenie konsolidacji na rynkach rozwijających się i zmianę trendu lub wejście w konsolidację rynków rozwiniętych. Spójrzmy na wykresy:
![]() |
Rynki rozwijające się. |
![]() |
MSCI World, czyli głównie rynki rozwinięte. |
EM są w trendzie bocznym, DM w rosnącym. Jak zinterpretować mój scenariusz:
Wariant 1: DM wchodzą w konsolidację, towary kończą bessę, EM wybijają górą. Wariant uwiarygodniony tradycyjnymi cyklami, rynki wschodzące, oparte o sprzedaż surowców, korzystają z wciąż taniego dolara i zbyt wolnego ograniczania dodruków (np. ograniczenie QE zbalansowane stymulacją ECB).
Wariant 2: Ograniczenie płynności i koniec taniego dolara powodują, że rynki rozwinięte załamują się, a EM i towary wybijają dołem. Ten wariant uwiarygodniają trendy spadkowe względem dolara na walutach państw surowcowych jak Australia, Turcja, RPA czy Rosja i w konsekwencji mocno rosnące tam stopy procentowe, które duszą gospodarki.
Widzimy zatem, że nie mam jeszcze jednoznacznego scenariusza, pod który mógłbym położyć pieniądze jak to było w 2011 (s-ki, certy na spadki), 2012 czy 2013 (akcje małych i średnich spółek). Oczywiście wariantów jest znacznie więcej, to że wyodrębniłem akurat te 2, to mój subiektywny wybór. Teraz poszukuję sygnałów, które przeważą szalę na jeden z nich. Początek roku trochę silniej skłania mnie do opcji nr 2, szczególnie, że pojawiają się pierwsze symptomy zmiany trendu w USA.
Przypomnijmy jeden z zeszłorocznych wykresów ( http://podtworca.blogspot.com/2013/04/rynek-byka-w-usa-po-krachu.html ) :
Na dziś wygląda on tak:
Zgodnie z założeniami sprzed prawie roku akcje amerykańskie mocno urosły i weszły w rejony pierwszych rynków niedźwiedzia: 1987 (wtedy był szybki krach zamiast bessy) i 2007. Kolejne analogie dają jeszcze ponad rok hossy, ale np. w 1980 również było mocne strząśnięcie, po którym na pół roku wróciły wzrosty.
Załamanie na Apple nie powstrzymało jednak wzrostów NASDAQ, który ma obecnie nowego lidera w postaci Google:
Pierwsze istotne opory biegną dopiero powyżej 1500$ za akcję!
Interpretacja: panika może się pojawić w każdym momencie i wtedy będę szorcił, ale jeśli Google będzie kontynuował wzrosty, to przyczaję się z krótkimi na rynki, gdy dojdzie do 1.5k, bo indeksy raczej nie będą w tym czasie spadać wbrew liderowi.
Podsumowując:
jesteśmy blisko wybicia. Jedna z analogii przewiduje nawet panikę startującą w przyszłym tygodniu, która zawiozłaby S&P500 na 15xx a WIG20 mógłby zobaczyć jedynkę z przodu (pod tę analogię, gdyby indeksy rosły przez najbliższy tydzień przyszykowałem scenariusz zagrania, jednak wyniki ankiety nie uwiarygodniły go, dlatego nie został tu opisany). Równie dobrze wybicie może być na północ i rajd na rynkach wschodzących oraz towarach. Np. metale przemysłowe ostatnio spadały, ale kawa urosła i zacząłem ją redukować z ostatecznym celem 150$.
Dla GPW scenariusz krótkoterminowych zagrań pozostaje w mocy, scenariusz zagrań z trendem czeka na zwycięstwo jednego z dwóch opisanych wariantów.
Subskrybuj:
Posty (Atom)