czwartek, 27 lutego 2014

Analizer - skończyły się proste odpowiedzi

Publikowane na blogu analogie z analizera bardzo skutecznie pomagały trzymać rękę na pulsie do 2011 roku. Po tamtym czasie jednoznaczne wskazania się skończyły. Dziś na prośbę Czytelnika publikuję aktualne wykresy dla  S&P500 (300 ostatnich tygodni) :









Najbardziej zbliżone kształtem okresy kończą się odpowiednio:

2007-11-09
1993-03-12
1926-04-02

W jednym przypadku mamy początek wielkiej bessy z 2008, w obu pozostałych niewielkie korekty przed dalszymi wzrostami zakończonymi eksplozją indeksu po kilku latach.

Przychylam się do analiz z bloga Solarcycles, że demografia nie sprzyja już akcjom. Przez cały XX wiek liczba ludzi na świecie rosła hiperbolicznie, ale na początku XXI w. trend zaczął się odwracać. Jeszcze pod koniec XX wieku w Japonii, która weszła we wciąż trwającą bessę (24 lata!), ok. 2006 w Europie Zachodniej, a 5 lat później w USA. Za rok szczyt demograficzny powinny osiągnąć Chiny (spotęgowany prowadzoną od lat polityką jednego dziecka).

Zatem dla dalszych wzrostów liczy się tylko dodruk i rozwój gospodarczy (w tej kolejności). Wstrzykiwanie bilionów dolarów, euro czy jenów do systemu wywołało inflację aktywów. W założeniach miało to zapobiec spirali deflacyjnej, która pogrążyła gospodarki w latach 30-stych. W skrócie gdy ceny spadają, rośnie wartość pieniądza, ludzie więc oszczędzają zamiast kupować i brać kredyty; brak zamówień w firmach powoduje topnienie zysków, firmy więc zaczynają zwalniać, bezrobotni nie kupują, więc popyt spada jeszcze bardziej. Ci, którzy mają pieniądze czają się na okazje, bo taka jest natura homo sapiens, że nie kupuje gdy cena spada, tylko gdy rośnie, najlepiej wtedy gdy kupują wszyscy wokół, a wyceny są kosmiczne. Brak kredytów to również brak świeżej krwi w systemie, a ta upływa wraz ze spłacanymi ratami.

W latach 30-stych rządy radziły sobie z deflacją inicjując masowe zbrojenia, budowę okręgów przemysłowych, infrastruktury. Zaciągany pod te inwestycje kredyt był źródłem podaży pieniądza i pozwalał zwalczać bezrobocie. Niestety pokłosiem polityki państwowych zamówień była II Wojna Światowa. Świadomy podobnych zagrożeń Fed postanowił walczyć z deflacją w inny sposób - skupił bezwartościowe aktywa banków, żeby nie padły jak Lehman i pozwolił im zaciągać darmowy kredyt, licząc że rynek wie lepiej niż rząd, jak wydać pieniądze.

Ten pieniądz powędrował do korporacji i w miarę stabilnych państw, bo tylko one mogły i chciały pożyczać. Przeciętny Kowalski wyszedł z giełdy w trakcie paniki 2008, a nadwyżki zamiast inwestować, przelewa na raty za mieszkanie warte dziś 30% mniej, niż gdy zaciągał kredyt. Ludzie oszczędzają, korporacje i rządy tanio pożyczają. Rządy głównie na podtrzymanie socjalu/dobrobytu/spokoju społecznego (gdy kończy się tani kredyt, pierwsze dostają po łbie państwa peryferyjne, widzimy to choćby na Ukrainie, Turcji, a wkrótce w Rosji).

Dlaczego natomiast pożyczają korporacje, skoro mają gigantyczne rezerwy? W założeniach "prywatne" firmy powinny inwestować i tworzyć miejsca pracy, jednakże odbicie w gospodarce i zatrudnieniu jest tak rachityczne, że nie odzwierciedla wkładanego do firm kapitału. Korporacje są już tak wielkie, że nie bardzo mogą dalej rosnąć, dlatego np. pożyczają pod skup własnych akcji. Mniej akcji, rośnie wartość księgowa i dywidenda na akcję, rośnie zatem też cena. Zyskują na tym główni udziałowcy, gdyż nie są zainteresowani zarabianiem na fluktuacjach ceny, tylko na dywidendach; im mniej akcji, tym większy mają udział w przedsiębiorstwie. Doszło do takiego absurdu, że 85 najbogatszych ludzi świata ma tyle, co 3.5 miliarda biednych.

Na dłuższą metę taka oligarchizacja ludzkości jest nie do utrzymania. Stosunek majątku najbogatszych do reszty urósł do ekstremów, ponieważ dodrukowany pieniądz poszedł w ich aktywa. Wzrost był tak szybki, że raczej spodziewam się równie szybkiego spadku (tego stosunku), niż powolnego odrabiania strat przez biednych. Dla rządzących najlepszym rozwiązaniem byłaby łagodna inflacja rozpoczęta wzrostami pensji pracowników, czyli biedni bogaciliby się w relacji do najbogatszych. Czarny scenariusz to Ukraina, gdzie ludzie biednieli, biednieli, aż obalili paru oligarchów i sfilmowali ich złote sedesy.

Tyle można powiedzieć ogólnie, bo gdy wchodzimy w szczegóły, to liczą się uwarunkowania w danym kraju, mentalność mieszkańców, relacje z sąsiadami, baza kapitałowa itd. itp. Nas graczy-inwestorów interesuje odpowiedź na pytanie jak zachowają się giełdy. Czy będzie bessa związana z zakończeniem taniego finansowania korporacji i państw (analogia 2007-2008), czy raczej pieniądza nadrukowano tak dużo, że rynki pomielą trochę w miejscu, a potem wystrzelą wraz z inflacją jak po 1993 czy 1926.

Nikt nie potrafi dziś przewidzieć jak zachowają się rynki w skali najbliższych lat. Czasem analogii jest bardzo wiele, stare miary funkcjonują i wtedy można z wysokim prawdopodobieństwem odgadnąć przyszłość. Tym razem stare miary zawodzą, od kilkunastu lat predykcje oparte o klasyczne wskaźniki P/E czy div yield wskazują nieustanne przewartościowanie, a jednak rynki potrafią rosnąć o kilkaset procent. Dopiero gdy koryguje się indeksy o podaż pieniądza, znajduje się uzasadnienie dla nieustającej hossy. Nie możemy być jednak pewni, że banki centralne będą nieustannie drukowały - BOJ przez kilkanaście lat nie drukował i choć NIKKEI zaliczał wciąż nowe dołki, przeciętni Japończycy nie biednieli. Ich klasa średnia ma się lepiej od amerykańskiej, której Fed podobno pomaga swoimi programami.

Scenariusz bazowy pod który gram zakłada coś na kształt flash-crash lub łagodną bessę w Stanach i Niemczech oraz dokończenie fali spadkowej z 2011 na rynkach wschodzących, spowodowane ograniczaniem dolarowej płynności. Sytuacja może wymknąć się spod kontroli w przypadku Chinageddonu czy jakiejś konfrontacji Zachodu z Rosją, ale pod takie wydarzenia pozycje budują tylko najbardziej wtajemniczeni lub wyznawcy AT:


piątek, 21 lutego 2014

Dramat Słowian

Ten tekst chodził mi od jakiegoś czasu po głowie, ale za każdym razem gdy siadałem do pisania, zderzałem się z pustką. Czegoś brakowało. Dopiero ostatnie tragiczne wydarzenia na Ukrainie pchnęły mnie do przelania na ekran tego co myślę, ponieważ patrząc na rozstrzeliwanych powstańców, chowających się za drewnianymi tarczami, wiedziałem co czują.

Wiecie na czym się bogacili nasi przodkowie za czasów sprzed króla Ćwieczka? W VIII wieku Europa przeżywała gigantyczną hossę napędzaną handlem niewolnikami. Kto miał trochę wojów, brał się za najazdy i eksport podbitych ludzi do potężnych kalifatów arabskich, sięgających od Bagdadu po Hiszpanię. Najliczniejszą grupę niewolników stanowili Słowianie, których napadali Germanie, Skandynawowie oraz.. słowiańscy sąsiedzi np. Czesi. Tereny dawnego Cesarstwa Rzymskiego miały cywilizacyjne fundamenty, miasta, zamki, na terenach słowiańskich były tylko bory, pola, drewniane grody i słabo zorganizowani rolnicy, których łatwo było pobić i powyłapywać. Nie ma się co dziwić, że na ludzkim towarze majątki zbijały także lokalne rzezimieszki.

Bez wdawania się w dywagacje pokażę, że deficyt wolności utrzymał się w krajach słowiańskich do dziś. Dokonam tego porównując w przejaskrawiony sposób jak rozumiane są pewne pojęcia w państwie słowiańskim (PS), a jak w "mitycznym państwie zachodnim" (MPZ).

1. Obywatel

MPZ: jednostka dostarczająca wartość do społeczeństwa np. w postaci podatków. Im bogatszy, tym lepiej, bo bogatsze i silniejsze jest państwo. Obywatele MPZ są bogaci i generalnie martwią się konsekwencjami swoich wyborów, a nie zewnętrznymi zagrożeniami.

PS: własność państwa, która ma dostarczać środki (podatki, mięso armatnie) na utrzymanie władzy. Nie może być zbyt bogaty, bo będzie chciał wolności i zmian, nie może być za biedny, bo będzie się buntował. Obywatele są trzymani na smyczy paragrafów, urzędów, kredytów itd. Obywatel ma nie podskakiwać.

2. Policja i inne resorty siłowe

MPZ: mają chronić obywateli przed przestępcami i pilnować, żeby majątek publiczny nie był rozkradany. Zabójstwa polityków i dziennikarzy są rzadkie. Kary rzadko dotyczą zwykłych ludzi, na drobne występki przymyka się oko.

PS: Policja i służby mają chronić władzę przed obywatelami i ściągać z nich haracz. Wielkie afery olewane są z automatu, przy mniejszych szuka się kozły ofiarne. Zbyt natarczywi dziennikarze i politycy popełniają samobójstwa przed weekendem lub giną w wypadkach. Z całą surowością egzekwowane jest prawo, gdy dochodzi do takich przestępstw jak niezapalenie świateł w słoneczny dzień, przejście przez ulicę na czerwonym świetle gdy nic nie jedzie, jazda po piwku na rowerze itp. To ostatnie nie dotyczy oczywiście przedstawicieli władzy, resortów siłowych, wymiaru sprawiedliwości i innych nietykalnych.

3. Prawo, praca, administracja

MPZ: prawo służy harmonijnej koegzystencji w społeczeństwie. Podatki rozłożone równomiernie: dochody minimalne nieopodatkowane, płaci się podatki od posiadanego majątku. Władza to praca, można do niej dojechać metrem lub rowerem.

PS: prawo służy eliminacji podskakujących władzy oraz ograniczaniu konkurencji monopolistom. Majątki generalnie nieopodatkowane, bo w rękach "swoich", natomiast bardzo wysoko opodatkowana praca, z góry blokowana przepisami i koncesjami wszelka inicjatywa. Władza to prestiż, limuzyny i bezkarność.


Mógłbym tak pisać jeszcze dużo, ale nie to jest istotą wpisu - chciałem tylko pokazać, że to niewolnictwo ciągle w nas tkwi. Jasne, że mityczne państwa zachodnie mają multum problemów, mafia włoska jest gorsza od polskiej. Nasze słowiańskie państwo jest tylko odbiciem naszego zniewolonego społeczeństwa. Jest takie, jakimi my jesteśmy w swojej masie. Jeśli tego nie akceptujemy możemy próbować to zmienić, wyjechać lub zacząć pić. Wiele się w Polsce zmienia na lepsze, ale wszystko to może prysnąć, jeśli nie zmieni się nasza mentalność.

Wiele razy pisałem, że największą "zbrodnią" jaką popełniła PO było porzucenie programu z 2007 roku, który wyniósł ich do władzy. W przeciwieństwie do przeciwników Tuska nie uważam go za żadnego aferzystę. Jest to zwyczajny nieudolny lider, który miał możliwość uczynić Polskę bogatą bogactwem swoich obywateli, ale odpuścił w przedbiegach. Czy nie uwierzył w Polaków, czy przeraziła go skala kontroli obcych służb nad państwem, tego się pewnie nie dowiemy.

Przykład Ukrainy pokazuje, jak kończą państwa nie dające ludziom perspektyw. Powstańcy nie giną na barykadach, bo uwiodły ich obietnice walczących o wpływy mocarstw. Oni po prostu mają dość tej gównianej beznadziei, kłamstw, wszechobecnej korupcji. Po latach upodleń nie mają nic do stracenia i choć przez chwilę walcząc z systemem czują się wolni. W jednym z wywiadów redaktorka pyta grupkę protestujących - Co sądzicie o waszych (opozycyjnych) przywódcach? - Odpowiada jej parsknięcie - Nie mamy liderów, to my wszyscy jesteśmy przywódcami. Podobne świadectwa składali uczestnicy polskich powstań czy wydarzeń z czasów stanu wojennego. Tamte chwile gdy byli razem i przeżywali wolność utkwiły im do końca życia. Założę się, że większość z nich nie wierzyła, że w kraju będzie lepiej. Inaczej nie szliby na śmierć, jak kamienie na szaniec.

Słowiański głód wolności nie ma zaspokojenia w żadnym słowiańskim państwie. Najsilniejsze z nich, Rosja, to rządzona przez bezlitosnych bandytów satrapia, nie mająca żadnej oferty dla swojego społeczeństwa. Jedyne co potrafią robić najlepiej na świecie, to siać chaos i zniewolenie. Są najlepsi jeśli trzeba rozmontować inne państwo czy wybić jego elity, ale gdy trzeba podłączyć prąd lub kanalizację w mieście, system już nie daje rady.

Trudno w to uwierzyć, ale dla Ukraińców Polska jest uosobieniem sukcesu. Osobiście niczego mi nie brakuje i zgadzam się z tymi, którzy głoszą, że nigdy w historii nie mieliśmy tak dobrze. Niestety uważam, że polskie elity nie zdają sobie sprawy, jak kruche jest nasze położenie, ponieważ nie jest poparte szacunkiem dla własnego państwa. Nie mieliśmy rozruchów tylko dzięki temu, że 2 miliony Polaków wyemigrowało za chlebem/szacunkiem/perspektywami. Przez 7 lat rządów Tuska nie zrobiono prawie nic, żeby umożliwić Polakom rozwój - podatki podniesione, administracja rozdęta (słynne redukcje etatów, po których wzrosła liczba urzędników), dokręcanie śruby zwykłym obywatelom, zamiatanie afer i żenujące wpadki prokuratury czy urzędów (w stylu nie kontrolowaliśmy Amber Gold, bo urzędniczka zapomniała wpisać do jakiegoś rejestru).

Mamy jeden z najwyższych poziomów kontroli nad obywatelami, państwo polskie spełnia w różnym stopniu wszystkie grzechy, które wypisałem w punktach. Kto będzie bronił takiego państwa? Gdzie są nasi liderzy? Nie ma ich! Nie ma nikogo w Polsce, kto spełniałby moje potrzeby: budowy państwa opartego na szacunku do człowieka, silnego gospodarczo, wynoszącego na wysokie stanowiska mądrych ludzi. Jeśli kacapy rozmontują Ukrainę, będziemy następni w kolejce. Ucieczka pod skrzydła Niemiec, zamiast budować silne państwo jest skrajną głupotą; dziś są z nami w sojuszu, jutro mogą dogadać się z Rosją na nowy porządek i dowiemy się, że nie zasługujemy na własne państwo, że jesteśmy burzycielami. W kraju będzie szalał inspirowany przez obce służby chaos, a Polacy będą przekonani, że nie potrafią sami się rządzić. Dopiero z kolejną okupacją przyjdzie otrzeźwienie, że może być jeszcze gorzej. Wtedy co? Nowe beznadziejne powstanie, bezsensowne śmierci. Historia znowu ma zatoczyć koło?

czwartek, 20 lutego 2014

Stary-nowy paradygmat, czyli business as usual

Co jakiś czas natrafiam w sieci na wykresy np. wielkiej formacji megafona, która miałaby się zrealizować w Stanach. Wg autorów tych projekcji (zazwyczaj bazujących na falach Elliotta albo astrologii finansowej) indeksy amerykańskie zejdą poniżej dołków z 2009 roku. Cóż, na świecie wszystko jest możliwe, ale nie postawiłbym złotówki na takie projekcje. Z prostego powodu - w obecnym systemie pieniądza fiat rynki są skazane na wzrosty, ponieważ aby system trwał, musi zachodzić nieustanna kreacja pieniądza. Popatrzmy jak przybywało dolarów w ciągu ostatnich 14-stu lat:


Od 2000 roku "total money" wzrosło z ok. 43 bilionów do blisko 120 bln. Do 2008 roku było to "zdrowy"  wzrost oparty o kredyt (zdrowy z punktu widzenia monetarystów, którym nie przeszkadzało dmuchanie bani na nieruchomościach), ale nawet gdy doszło do słynnej deflacji, Fed natychmiast uruchomił drukarki i uzupełnił braki w bilansach. Kiedy firmy i ludzie nie brali kredytów, brał je rząd, co jakiś czas serwując obywatelom szopkę pod tytułem podnoszenie limitu zadłużenia (mogliby ustawić ten limit do PKB i bolączki by zniknęły, ale może o to chodzi, żeby był show).

W internecie możemy znaleźć dziesiątki wykresów pokazujących, że aktualne wyceny akcji są księżycowe. Choć uważam, że mamy do czynienia z przegrzaniem i przewartościowaniem w USA czy Niemczech, to daleki jestem od twierdzenia, że na akcjach jest bańka porównywalna do tej z 2000 roku. Wystarczy do tego prosta matematyka (wielkości podaję na oko z wykresu, nie chodzi o dokładne wyliczenia, ale pokazanie skali) :

top 2000:      1550
total money:   43 bln
top/money:     36

top 2007:     1560
total money:  83
top/money:    18.8

top 2014:     1850
total money:  120
top/money:    15.4

Gdybym miał dane pod ręką i więcej czasu, pobawiłbym się w poszukiwanie średnich i ekstremalnych kapitalizacji giełd, ale myślę że z tych wyliczeń widać, że o ile oczekiwanie solidnej korekty ala flash-crash ma racjonalne uzasadnienie, to granie pod armagedon jest obarczone bardzo wysokim ryzykiem.

Permabears mają jeszcze 2 argumenty w zanadrzu:

1. Rekordowy sentyment na giełdach ("ostatecznie jeśli wzrosty potrwają, to będę jednym z tych 10%, który zapłaci 90% byków"). Jest to dobry wskaźnik na mocniejszą korektę, ale po pierwsze nie wiadomo jaki będzie sentyment na dnie korekty, a po drugie nie zwracają uwagi na inwestorów, którzy siedzą w obligacjach i przechodzą na rynki akcyjne.

2. 24-letnia bessa na NIKKEI. Japonia jest specyficznym krajem - zamkniętym dla obcych z hermetycznym rynkiem i silnym kultem pracy (kraje bez takiego kultu przebywają w permanentnej inflacji). Kiedy pękała bańka na akcjach i nieruchomościach, odwracał się również trend demograficzny, jednak ubywających Japończyków nie zastąpili imigranci. Bank centralny nie drukował też waluty jak szalony, co widać choćby na tym wykresie:


800 u szczytu bańki w 1989 roku vs ok. 1000 pod koniec 2007. Jak na 18 lat to tyle co nic - tymczasem w Stanach od 2000 do 2014 mamy wzrost blisko 3-krotny! Zupełnie inne kraje, zupełnie inna polityka monetarna. Jak to mawiają misie przez zaciśnięte zęby po każdej pompce: "liczy się tylko dodruk".

Nie biorę pod uwagę krajów nie prowadzących własnej polityki pieniężnej jak np. Grecja, której giełda jest na poziomach z 1990 roku. Gdyby nie mieli euro, drukarki pracowałyby pełną parą, a świeżutkie drahmy pompowałyby giełdy, towary, ziemię i co tam jeszcze się da.

piątek, 14 lutego 2014

Spadaj pan

Zgodnie z krachowymi analogiami S&P500 wczoraj lub dziś ustanowi lokalny szczyt niższy niż z początku stycznia i rozpocznie się niekontrolowany zjazd. Postanowiłem zagrać pod tę projekcję (właściwie to pogrywam już od listopada zeszłego roku skracając szczyty i redukując na dołkach). Popatrzmy na wykres:


Na GPW mamy sporo możliwości zagrania na krótko bez lewara, np. certyfikaty na spadki DAX czy ES.F (z różnymi dźwigniami, największa to x4) . Nikogo nie namawiam do gry przeciwko takiemu trendowi! Sam unikam lewara i krótkie pozycje stanowią niewielką część portfela. Są opcją na wypadek mocnego spadku - wtedy dadzą szybko zarobić, natomiast ewentualne dalsze wzrosty nie zagrożą portfelowi, ponieważ z poziomu 1820 pkt wzrost na np. 2000 to tylko 10%. Bez problemu wytrzymam taką stratę dodatkowo pogrywając longi z trendem krótkoterminowym.

Dla mnie sztuka spekulacji polega na kupieniu tanio i sprzedaniu drogo (lub na odwrót). Kiedy cena dochodzi do absurdalnych poziomów nagle okazuje się, że wszyscy zaczynają grać z trendem. Natrafiłem na kilka takich wpisów na blogach - gracze, którzy dotychczas poszukiwali długoterminowych zagrań, teraz kupują longi i piramidują pozycje na zachodnie indeksy. Rynek zrobił się dla nich prosty, wystarczy kupić na SMA50/100/200 i dokładać gdy rośnie. W 2013 rzadko widywałem podobne analizy, choć wtedy ta prawidłowość się krystalizowała.

Silną alternatywą dla spadków teraz jest "horror 2010", czyli okres styczeń-kwiecień 2010:


Wtedy podobnie jak teraz mocniejsza fala spadkowa przyszła na przełomie stycznia i lutego, a potem przez ponad miesiąc indeks piął się po 0.1-0.2% każdego dnia, robiąc nowy szczyt. Był to niezwykle męczący okres dla misiów, kiedy wielu wymiękło nastąpił flash-crash i cała piramidka zawaliła się w 2 dni.

Za tą analogią może też przemawiać zachowanie NASDAQ100:


który hiperbolicznie pnie się w kierunku kolejnego fibo.

WIG20 oczami zagranicy:


czwarte podejście do linii bessy. Kiedyś wreszcie puści i może być gorąco. Co ciekawe zachowanie indeksu pasuje do obu koncepcji dla S&P500:

1. jeśli teraz crash w Stanach, to u nas zejście np. na dolną bandę lub niżej,

2. jeśli Stany idą na nowy szczyt, to my możemy razem z innymi rynkami wschodzącymi wybić wyraźnie opór i kiedy tamci zaczną spadki, my przetestujemy dotychczasową linię bessy jako wsparcie.

Towary

Czekam na zamknięcie miesiąca - jeśli aktualne świece nie zmienią się, to oznacza że wystartowała inflacyjna część hossy (dolar w dół, surowce w górę) :


tu bym jednak uważał, bo na walutach i indeksach pochodnych od nich, trendy są bardzo zdradliwe - sygnały, które wzorcowo działają dla akcji, tutaj częściej są pułapkami.

Podsumowując:

- zbudowana bezpieczna pozycja krótka na S&P500 i DAX pod scenariusz załamania rynku i spadku S&P500 poniżej 1600,

- krótkoterminowa gra na FW20, ostatnio głównie L,

- zamknięta pozycja na kawie (wzrosty były zbyt szalone, ale jeśli rynek da jeszcze szansę to zaczaję się na cukier i/lub pszenicę),

- zostały 2 spółki z newconnect (LUG i Galvo),

- większość środków w gotówce.




poniedziałek, 3 lutego 2014

Bujanie z wystrzałem w tle (wyniki ankiety)

Dziękuję za oddanie głosów w ankiecie:


Wyniki nieznacznie premiują obóz niedźwiedzi (zakładając, że 2400 to poziom neutralny, mamy 47% misiów i 53% byczków). Jeśli jednak przyjmiemy za poziom konsolidacji obszar między 2200 a 2600 pkt, to zauważymy, że aż 45% graczy nie wierzy w silniejszy impuls w ciągu blisko połowy roku. Ostatnie 2 i pół roku przyzwyczaiło nas do beztrendzia na WIG20, zatem nie dziwi taki rozkład opinii:

28% misie,
45% neutralni,
27% byczki.

Moja analiza nastroju blogerów i komentujących wskazuje na dominujące podejście:

Wszystkie wskaźniki fundamentalne oraz makro są jeszcze w strefie 'komfortu', nie pojawiły się żadne sygnały, które tradycyjnie przepowiadały bessę (np. podwyżki stóp procentowych, spadające PMI, CLI itd.). Gdyby spadki rozpoczęły się teraz (a właściwie w listopadzie 2013), to byłby to ewenement.

Zwróciłbym jednak uwagę, że gdy w połowie 2012 roku startowała hossa na WIG, większość tych wskaźników również nie wskazywała typowego początku rynku byka - wskaźniki wyprzedzające spadały, nie zaczął się nawet cykl obniżek stóp procentowych. SWIG80 pozostający od listopada w formacji 'budowanie szczytu' daje nam jeszcze statystycznie ok. pół roku na zmianę trendu, a to wystarczająco dużo czasu na 'przygotowanie' wskaźników.

Tym czego poszukuję, jest najbardziej prawdopodobny scenariusz dla szerokiego rynku. Jeśli szeroki rynek ma rosnąć, to ładuję się w akcje, bo nawet strzelając na chybił-trafił zarobię. Jeśli ma spadać, tym bardziej ładuję się w krótkie, bo wtedy wszystko razem pikuje na łeb, na szyję. Jeśli ma iść w bok, to jest problem, bo trzeba szukać wiarygodnych sygnałów na wybranych aktywach, trzymać większość gotówki w odwodzie i jak się nie jest świetnym traderem, łatwo oddać wypracowane wcześniej zyski.

Nie zgadzam się z opinią, że niejednoznaczna prognoza jest bezwartościowa. Niejednoznaczna prognoza z wieloma wariantami daje mi informację, że należy stać z boku i oczekiwać, który z nich zwycięży. Czekam na gotówce już od kilku miesięcy i wciąż nie mogę namierzyć jednoznacznego sygnału, który uwiarygodniłby jeden z głównych scenariuszy dla szerokiego rynku. Np. dominujący scenariusz z początków 2011 roku zakładał silne spadki, scenariusz z lata 2012 wsparty wycenami fundamentalnymi spółek zakładał hossę na małych i średnich spółkach. Dominujący od października 2013 scenariusz dla polskiego rynku zakłada budowanie szczytu, zatem zostaje krótkoterminowe pogrywanie na akcjach i pochodnych.

Zbliżający się dominujący scenariusz zakłada zakończenie konsolidacji na rynkach rozwijających się i zmianę trendu lub wejście w konsolidację rynków rozwiniętych. Spójrzmy na wykresy:

Rynki rozwijające się.

MSCI World, czyli głównie rynki rozwinięte.

EM są w trendzie bocznym, DM w rosnącym. Jak zinterpretować mój scenariusz:

Wariant 1: DM wchodzą w konsolidację, towary kończą bessę, EM wybijają górą. Wariant uwiarygodniony tradycyjnymi cyklami, rynki wschodzące, oparte o sprzedaż surowców, korzystają z wciąż taniego dolara i zbyt wolnego ograniczania dodruków (np. ograniczenie QE zbalansowane stymulacją ECB).

Wariant 2: Ograniczenie płynności i koniec taniego dolara powodują, że rynki rozwinięte załamują się, a EM i towary wybijają dołem. Ten wariant uwiarygodniają trendy spadkowe względem dolara na walutach państw surowcowych jak Australia, Turcja, RPA czy Rosja i w konsekwencji mocno rosnące tam stopy procentowe, które duszą gospodarki.

Widzimy zatem, że nie mam jeszcze jednoznacznego scenariusza, pod który mógłbym położyć pieniądze jak to było w 2011 (s-ki, certy na spadki), 2012 czy 2013 (akcje małych i średnich spółek). Oczywiście wariantów jest znacznie więcej, to że wyodrębniłem akurat te 2, to mój subiektywny wybór. Teraz poszukuję sygnałów, które przeważą szalę na jeden z nich. Początek roku trochę silniej skłania mnie do opcji nr 2, szczególnie, że pojawiają się pierwsze symptomy zmiany trendu w USA.

Przypomnijmy jeden z zeszłorocznych wykresów ( http://podtworca.blogspot.com/2013/04/rynek-byka-w-usa-po-krachu.html ) :


Na dziś wygląda on tak:


Zgodnie z założeniami sprzed prawie roku akcje amerykańskie mocno urosły i weszły w rejony pierwszych rynków niedźwiedzia: 1987 (wtedy był szybki krach zamiast bessy) i 2007. Kolejne analogie dają jeszcze ponad rok hossy, ale np. w 1980 również było mocne strząśnięcie, po którym na pół roku wróciły wzrosty.

Załamanie na Apple nie powstrzymało jednak wzrostów NASDAQ, który ma obecnie nowego lidera w postaci Google:


Pierwsze istotne opory biegną dopiero powyżej 1500$ za akcję!

Interpretacja: panika może się pojawić w każdym momencie i wtedy będę szorcił, ale jeśli Google będzie kontynuował wzrosty, to przyczaję się z krótkimi na rynki, gdy dojdzie do 1.5k, bo indeksy raczej nie będą w tym czasie spadać wbrew liderowi.

Podsumowując:

jesteśmy blisko wybicia. Jedna z analogii przewiduje nawet panikę startującą w przyszłym tygodniu, która zawiozłaby S&P500 na 15xx a WIG20 mógłby zobaczyć jedynkę z przodu (pod tę analogię, gdyby indeksy rosły przez najbliższy tydzień przyszykowałem scenariusz zagrania, jednak wyniki ankiety nie uwiarygodniły go, dlatego nie został tu opisany). Równie dobrze wybicie może być na północ i rajd na rynkach wschodzących oraz towarach. Np. metale przemysłowe ostatnio spadały, ale kawa urosła i zacząłem ją redukować z ostatecznym celem 150$.

Dla GPW scenariusz krótkoterminowych zagrań pozostaje w mocy, scenariusz zagrań z trendem czeka na zwycięstwo jednego z dwóch opisanych wariantów.