Ostatni miesiąc na giełdzie był słaby. Zakończyłem skromnym wynikiem +300.05zł i to tylko dzięki dywidendom TPSA i Arctic. Pierwsza spółka już wypadła z portfela - plan wyjścia z dywidendą na czysto osiągnięty dużo szybciej niż oczekiwałem.
Natomiast Arctic będzie poligonem doświadczalnym strategii inwestowania zgodnie z sygnałami kilkutygodniowymi. Przedwczoraj padł sygnał sprzedaży, dlatego zredukowałem pakiet. Kiedy padnie sygnał K odbiorę 100 sztuk. Jak mawia Buffet "pieniądze na giełdzie płyną od aktywnych do cierpliwych", dlatego zmieniam swoje podejście: zamiast zgadywać w którym kierunku podążą indeksy będę otwierał i zamykał pozycje na akcjach według wskazań prostych średnich na wykresach dziennych.
Fluktuacje portfela całkowicie przestały mnie emocjonować (super), dlatego czas pograć w strategie (mój ulubiony typ gier) a nie FPSa jak to niedawno powiedział spekulancik, po tym jak wyczyścił konto na FX ;)
W związku z tym zaprzestanę publikowania regularnego dziennika - swoje ruchy będę opisywał wtedy, kiedy zrobię jakieś konkretne posunięcie. Tradycyjnie nie omieszkam wrzucić ciekawych wykresów i zależności, które akurat się nawiną.
Wobec lipcowej siły WIG20 kupiłem trochę małych i średnich spółek, licząc że tradycyjnie ruszą za lokomotywą. Albo się przeliczyłem, albo źle obstawiłem, bo po początkowych rajdach na RHD i ZUK kursy zawróciły i skończyłem z małymi pakietami i groszowymi zyskami. RHD zawrócił do trójkąta i po 7zł znowu odbiorę. ZUK nadal na sygnale K. Z MCI wyszedłem tuż przed odpałem, ale powiedzmy, że jeszcze wtedy nie byłem gotowy do podejścia średnioterminowego.
Newconnect:
Z rocznego trójkąta wybiła Liberty, ale na razie na niskim obrocie. Coś ruszyło na LUG. WDM i BPC, dwa fundusze na razie opadają - może któryś powtórzy ostatni rajd powiązanego z nimi LST?
Środki zainwestowane w akcje i certyfikaty towarowe zmalały do ok. 12500zł (ok. 42% przeznaczonej w tym roku kwoty). Jeśli pojawią się sygnały kupna na akcjach zacznę odważniej otwierać pozycje. Forex na razie odpuściłem - akcje lepiej znam i na nich chcę najpierw opracować strategie wejść, wyjść. Ponadto moja aktywność na akcjach sprowadza się do złożenia kilku zleceń z rana i mogę zająć się pracą a ruchy na walutach generują za dużo emocji i zakłócają umysł.
Tymczasem wyjeżdżamy na tradycyjne wakacje na wsi; czyste powietrze, lasy, łąki, piwko i książki, czyli raj na ziemi ;) Pozdrawiam wszystkich czytelników bloga i do zobaczenia wkrótce.
Blog o inwestowaniu, grze na giełdzie, rozwoju osobistym, przemyślenia na temat egzystencji, poszerzanie świadomości. Czasem trochę o żarciu i bieganiu - życie :) Napisz do mnie: deedees małpa o2 kropcia pl
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą firma. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą firma. Pokaż wszystkie posty
piątek, 30 lipca 2010
sobota, 5 grudnia 2009
Czass na sss, projekty
Nie napisałem w piątek dziennika transakcji, ponieważ byłem u jednego wydawcy. Rozmowa przebiegła w miłej atmosferze i z przedstawionych kilku opcji coś się w przyszłym roku urodzi. Nawiązaliśmy również kontakt z niezwykle ciekawą parą grafików, co może nam pomóc wejść szczebel wyżej w produkcji.
Wspominam na blogu rozmowę, gdyż pojawiła się opcja stworzenia przez nas gry, o której nawet nie marzyłem w najśmielszych snach. Jeśli początkowo luźna koncepcja przerodzi się w realny pomysł, przestanę być taki tajemniczy i szeroko opiszę projekt, bo jestem do niego tak zapalony, że mógłbym go zrobić za darmo :)
Tymczasem krótko dziennik transakcji. W czwartek sprzedałem ostatnią poważniejszą paczkę akcji w postaci WDM. Zysk skromny (średnia sprzedaż po 0.695), liczyłem na podjazd do ok. 80gr, ale brak popytu, osuwanie kursu i bliska cena zakupu (po redukcji wzrosła do ok. 0.67) skłoniły mnie do realizacji zysku, który szybko mógł zamienić się w stratę.
Wspominam na blogu rozmowę, gdyż pojawiła się opcja stworzenia przez nas gry, o której nawet nie marzyłem w najśmielszych snach. Jeśli początkowo luźna koncepcja przerodzi się w realny pomysł, przestanę być taki tajemniczy i szeroko opiszę projekt, bo jestem do niego tak zapalony, że mógłbym go zrobić za darmo :)
Tymczasem krótko dziennik transakcji. W czwartek sprzedałem ostatnią poważniejszą paczkę akcji w postaci WDM. Zysk skromny (średnia sprzedaż po 0.695), liczyłem na podjazd do ok. 80gr, ale brak popytu, osuwanie kursu i bliska cena zakupu (po redukcji wzrosła do ok. 0.67) skłoniły mnie do realizacji zysku, który szybko mógł zamienić się w stratę.
środa, 4 listopada 2009
Za szukanie pracy należy się 800zł/mies.
Taką informację przeczytałem właśnie na portalu o finansach. Rzecz dotyczy przedsiębiorców, którzy zawiesili DG z powodu braku zleceń. To, że w tym czasie nie można wykonywać ani kupować żadnych prac jest logiczne. Jednak wg ZUSu również wysyłanie ofert i rozmowy z kontrahentami są wykonywaniem działalności.
Zatem proponuję ZUSowi taki myk, który na pewno zapewni miliardy: niech każdy bezrobotny, który szuka pracy, płaci 800zł miesięcznie! Nie tylko załatamy dziurę budżetową, ale i będzie nas stać na kolejne pół miliona urzędasów, żeby Polska rosła w siłę.
Zatem proponuję ZUSowi taki myk, który na pewno zapewni miliardy: niech każdy bezrobotny, który szuka pracy, płaci 800zł miesięcznie! Nie tylko załatamy dziurę budżetową, ale i będzie nas stać na kolejne pół miliona urzędasów, żeby Polska rosła w siłę.
piątek, 29 maja 2009
Inwestycje na koniec maja
Mój portfel majowy jak Wig: raz w górę, raz w dół. Na większości inwestycji straty, które zniwelował nagły wystrzał Ambry. Zamknięcie stratnej pozycji na spadki ropy (certyfikaty RCSCRAOPEN) zakończyło dotychczasowy "bezpieczny" rajd na ropie.
"Miałeś chamie złoty róg" chciałoby się powiedzieć (250 RCCRUAOPEN), ale cóż: nie pierwsza, nie ostatnia stracona szansa (poszły po 9.95). Ważne, że udało mi się wycofać większość środków z giełdy z zyskiem.
Zostawiłem TPSA pod dywidendę (nawet dokupiłem trochę po 17.01 i 16.51, łącznie mam 190 akcji), i otworzyłem dziś zabezpieczającą S-kę. Walor porusza się w kanale spadkowym i dziś odbił od oporu. Jeśli dobije przed dywidendą do 15 zł, kupię kolejne akcje (po 16 też) a wahania góra-dół będę się starał wyłapywać kontraktami.
Kupiłem też ok. 4 uncje srebra w bardzo ładnych medalach ze starymi kolejkami. Chciałem kupić sztabki, ale dostępne są tylko sztabki z bajerami, które zwiększają 2-3 krotnie cenę. Z kosztami przesyłki (2 przesyłki) otrzymałem cenę 69.22/uncja, co nie odbiega tak bardzo od ceny spot (w porównaniu z innymi sztabkami/monetami w sklepach).
Za dużo pieniędzy nie chcę lokować w metale, bo upadku pieniądza fiat w najbliższych latach jeszcze się nie spodziewam a giełda chroni przed inflacją w miarę dobrze. Kiedy kryzys się rozpanoszy w Polsce na dobre, chciałbym zapolować na jakiś kawałek ziemi pod domek.
Z akcji zostawiłem 2000 IDM (long term), podskubuję na spadkach Ambrę (626 sztuk) i Agorę (48). Nie są to najlepsze strategie inwestowania, ale Ago jest bardzo przeceniona i nie chcę powtórzyć błędu ze sprzedażą Lotosa. Obie spółki (Ambrę i Agorę) kupuję od listopada i sprzedaję w okolicach lokalnych górek. Obserwuję ich wskaźniki fundamentalne i nie budzą moich podejrzeń, dlatego przed startem hossy będą stanowiły znaczącą część portfela. Na razie większość sprzedałem, bo za dużo sygnałów zwiastuje cięższą sytuację Polski i falę spadkową. Te kilkaset akcji jest zabezpieczeniem przed nagłym wzrostem.
Na koniec kupiłem 500 akcji Dudy jako zakład, że uda mu się przetrwać. Dzienny STS dał w ciągu sesji sygnał kupna, jednak na koniec kurs się osunął. Powinienem był odczekać do zamknięcia sesji, ale cena papiera i liczba akcji jest tak niska, że nie będę się nim stresował.
Większość małych spółek mocno podrożała od lutego i są znacznie droższe, niż były np. w 2005 roku, dlatego spodziewam się na nich spadków. Będę wtedy zbierał małe pakiety wybranych spółek (łapacz noży). Tak robiłem w styczniu-lutym i całkiem nieźle na tym wyszedłem, kiedy gwałtownie odbiły w górę. Powtarzam jeszcze raz, że na taką strategię pozwalam sobie w przypadku spółek z kontrolowanym zadłużeniem, zyskami z działalności i przecenionych 80-90% od historycznych szczytów.
Gra, którą próbowałem sprzedać w ostatnich miesiącach, poszła do Czech/Słowacji oraz Rosji i WNP. Mamy też umowę na Amerykę, ale coś się start opóźnia. Liczyliśmy na więcej, zwłaszcza zawiodłem się na polskich wydawcach, którzy wzięli program do testów a potem nie raczyli nawet odpowiedzieć na maile. Rozmawiam jeszcze z paroma zagranicznymi wydawcami, ale patrząc na ich entuzjazm, w najbliższym czasie rozstrzygnięć się nie spodziewam. Na pół roku działalności zarobiliśmy, więc zaczęliśmy kolejny projekt. Uderzymy z oboma ponownie jesienią.
Wiem od jednego sprzedawcy gier, że sytuacja polskich wydawców jest ciężka. Również Rosjanie opisali minorowo swój rynek, więc będę się cieszył z neutralnego zamknięcia tego roku. Stąd zainteresowanie giełdą i finansami. Zbyt wiele lat żyłem w nieświadomości, jak ważne to sprawy. Ale nic straconego - obecne czasy są świetną szkołą inwestowania, myślę że już w przyszłym roku nauka solidnie zaprocentuje.
"Miałeś chamie złoty róg" chciałoby się powiedzieć (250 RCCRUAOPEN), ale cóż: nie pierwsza, nie ostatnia stracona szansa (poszły po 9.95). Ważne, że udało mi się wycofać większość środków z giełdy z zyskiem.
Zostawiłem TPSA pod dywidendę (nawet dokupiłem trochę po 17.01 i 16.51, łącznie mam 190 akcji), i otworzyłem dziś zabezpieczającą S-kę. Walor porusza się w kanale spadkowym i dziś odbił od oporu. Jeśli dobije przed dywidendą do 15 zł, kupię kolejne akcje (po 16 też) a wahania góra-dół będę się starał wyłapywać kontraktami.
Kupiłem też ok. 4 uncje srebra w bardzo ładnych medalach ze starymi kolejkami. Chciałem kupić sztabki, ale dostępne są tylko sztabki z bajerami, które zwiększają 2-3 krotnie cenę. Z kosztami przesyłki (2 przesyłki) otrzymałem cenę 69.22/uncja, co nie odbiega tak bardzo od ceny spot (w porównaniu z innymi sztabkami/monetami w sklepach).
Za dużo pieniędzy nie chcę lokować w metale, bo upadku pieniądza fiat w najbliższych latach jeszcze się nie spodziewam a giełda chroni przed inflacją w miarę dobrze. Kiedy kryzys się rozpanoszy w Polsce na dobre, chciałbym zapolować na jakiś kawałek ziemi pod domek.
Z akcji zostawiłem 2000 IDM (long term), podskubuję na spadkach Ambrę (626 sztuk) i Agorę (48). Nie są to najlepsze strategie inwestowania, ale Ago jest bardzo przeceniona i nie chcę powtórzyć błędu ze sprzedażą Lotosa. Obie spółki (Ambrę i Agorę) kupuję od listopada i sprzedaję w okolicach lokalnych górek. Obserwuję ich wskaźniki fundamentalne i nie budzą moich podejrzeń, dlatego przed startem hossy będą stanowiły znaczącą część portfela. Na razie większość sprzedałem, bo za dużo sygnałów zwiastuje cięższą sytuację Polski i falę spadkową. Te kilkaset akcji jest zabezpieczeniem przed nagłym wzrostem.
Na koniec kupiłem 500 akcji Dudy jako zakład, że uda mu się przetrwać. Dzienny STS dał w ciągu sesji sygnał kupna, jednak na koniec kurs się osunął. Powinienem był odczekać do zamknięcia sesji, ale cena papiera i liczba akcji jest tak niska, że nie będę się nim stresował.
Większość małych spółek mocno podrożała od lutego i są znacznie droższe, niż były np. w 2005 roku, dlatego spodziewam się na nich spadków. Będę wtedy zbierał małe pakiety wybranych spółek (łapacz noży). Tak robiłem w styczniu-lutym i całkiem nieźle na tym wyszedłem, kiedy gwałtownie odbiły w górę. Powtarzam jeszcze raz, że na taką strategię pozwalam sobie w przypadku spółek z kontrolowanym zadłużeniem, zyskami z działalności i przecenionych 80-90% od historycznych szczytów.
Gra, którą próbowałem sprzedać w ostatnich miesiącach, poszła do Czech/Słowacji oraz Rosji i WNP. Mamy też umowę na Amerykę, ale coś się start opóźnia. Liczyliśmy na więcej, zwłaszcza zawiodłem się na polskich wydawcach, którzy wzięli program do testów a potem nie raczyli nawet odpowiedzieć na maile. Rozmawiam jeszcze z paroma zagranicznymi wydawcami, ale patrząc na ich entuzjazm, w najbliższym czasie rozstrzygnięć się nie spodziewam. Na pół roku działalności zarobiliśmy, więc zaczęliśmy kolejny projekt. Uderzymy z oboma ponownie jesienią.
Wiem od jednego sprzedawcy gier, że sytuacja polskich wydawców jest ciężka. Również Rosjanie opisali minorowo swój rynek, więc będę się cieszył z neutralnego zamknięcia tego roku. Stąd zainteresowanie giełdą i finansami. Zbyt wiele lat żyłem w nieświadomości, jak ważne to sprawy. Ale nic straconego - obecne czasy są świetną szkołą inwestowania, myślę że już w przyszłym roku nauka solidnie zaprocentuje.
czwartek, 30 kwietnia 2009
Pierwszy tydzień z kontraktami
Zakończony umiarkowaną klapą :) 567 zł w plecy z tysiąca przeznaczonego na wstępną naukę. Założyłem konto w bossie, żeby przygotować się na spadki. Ponieważ nie mogłem doczekać się wypróbowania sił na osławionych futach, zaczałem najpierw (23.04) na fpko. Po wykonaniu z 10 przeróżnych transakcji straciłem tylko 36 zł (wszystkie kwoty podaję z prowizjami).
Ponieważ obrót był trochę mały, następnego dnia przerzuciłem się na fkgh i tu już wtopiłem konkretniej: 97 zł. Najlepsze jest to, że na ten dzień liczyłem na wzrosty (i kupiłem trochę akcji, które przyniosły zyski), ale grałem wyłącznie s-ki. Jedyny pozytyw był taki, że w każdym wypadku zdążyłem je odkupić przed odpałem w górę i strata tylko taka.
Sesję poniedziałkową skończyłem ze stratą 80 zł (fpko i fkgh) i nadal niewiele wyniosłem. Wreszcie we wtorek, kiedy już chciałem grać zgodnie z ruchem (na spadki), najpierw stchórzyłem i odkupiłem s-kę ze stratą 21 zł, by za chwilę znowu wziąć S 1 zł niżej. Potem krótki trend się odwrócił i kolejnego dnia oddałem s-kę ze stratą 236 zł.. Tyle kosztowały dwa impulsywne ruchy.
W środę zrozumiałem, że kontraktami nie ma co grać przeciwko trendowi, ale po analizie wykresów, zagrałem pod odbicie od oporu HG.F (copper futures - miedź). KGHM silnie reaguje na te ruchy. Miedź pięła się w górę, aż puknęła w opór i odbiła w dół. Wziąłem short fkgh świadomie. Niestety niedługo potem miedź przebiła opory i wraz z nią KGHM. Inne akcje WIG szybowały w górę również.
Dziś trzymałem s fkgh przez cały dzień, licząc jednak na ruch powrotny HG.F, który moim zdaniem już nastąpił. Kurs fkgh zatrzymał się 5 gr przed moim stopem (59.5), potem się osuwał. Kiedy miedź zaczęła się obsuwać, pozbyłem się shorta ze stratą 111 zł. Gdybym trzymał do końca, oddałbym bez strat (kurs spadł aż na 56.85), ale jak zwykle w krytycznym momencie musiałem wyjść i wolałem skończyć spekulację na kontrakcie.
Najlepsze, że na 80% obstawiam w poniedziałek spadki (obecnie widzę podwójny szczyt), ale nie mam więcej zamiaru zgadywać szczytów, tylko grać z trendem. Kontrakty na akcje są wstępem do fwig20, ale jeszcze sporo się muszę nauczyć, nim zacznę grę na poważniejszych kwotach.
Dzisiejszy dzień zaliczam mimo wszystko do udanych, choć jestem (prawie) pewien, że short na kghm dałby mi zyski w poniedziałek. Oddanie go było jedyną transakcją na kontraktach, opanowałem wszystkie impulsy - i te pro-zakupowe i panikę, kiedy kurs leciał na 59.
Przy okazji kupiłem 100 akcji TPSA. Jak wiadomo to dobra spółka na spadki (wtedy rośnie), więc dobrze kupić w tak atrakcyjnej cenie. A nawet jeśli spadnie dalej, poczekam na dywidendę - 8.5% w miesiąc (stosunek ceny zakupu do kwoty dywidendy) nie da mi teraz żadna lokata. A w to, że osiągnie 20zł ciągu paru miesięcy jakoś nie wątpię. Coś mi się zresztą wydaje, że od poniedziałku zobaczymy piękne wzrosty na tej spółce i duże spadki na pozostałych walorach WIG20 (wtedy znowu wezmę tego cholernego s fkgh). A jak będą wzrosty, to tylko się cieszyć - mam jeszcze trochę IDMu i chętnie pospekuluję na czymś innym.
Ropa ciągle w miejscu z tendencją do spadków. Na certy na ropę nie mam stopa, złoty już zaczął się osłabiać, więc prędzej czy później sprzedam je z zyskiem 4-6% (od początku roku już 7 razy powtórzyłem ten schemat).
Jak widać moja strategia polega na wielu ruchach i kasowaniu kilku % zysku. Z małych kwot zbierają sie poważniejsze sumki, ale cały czas pracuję nad zmianami. Na liczne transakcje przeszedłem po złych ruchach z początku giełdowej działalności w zeszłym roku (mniej więcej takich, jak gra na kontraktach z zeszłego tygodnia). Straty po 50%, kupowanie na górce itd. Gra na czuja, bez znajomości analizy technicznej. Nie byłoby to złe, gdybym trzymał się początkowych założeń, że gram na długi termin i nie patrzę na wykresy.
Jednak przyznam szczerze, gra na GPW wciągnęła mnie, a jeszcze bardziej światowa ekonomia, teorie fal, analiza techniczna. Jest to kolejne spojrzenie na człowieka, inny sposób poznawania rzeczywistości. Rozwinąłem również przez ten okres swój charakter. Początkowe straty wynikały ze strachu przed porażką albo niemożności pogodzenia się z jakimiś śmiesznymi stratami typu 20 zł. Teraz podchodzę dużo mniej emocjonalnie, na akcjach wyszedłem na plus, ubezpieczam się surowcami i przygotowuję do "hedgu" na kontraktach.
Nie wiem czy hipotetyczna fala wyniszczająca nastąpi, być może akcje nie spadną mocno, gdyż powstrzyma je przed spadkiem inflacja. Chcę wykorzystać obecny okres do wzmożonej nauki, jak powiedzmy za rok rozpocznie się nowa hossa, zastosuję zwyczajnie strategię "kup i trzymaj".
Zachodzi pytanie, skąd mam na to wszystko czas, skoro prowadzę biznes? Pisałem wcześniej, że skończyłem dwa duże projekty. Pierwszy był zleceniem, na drugi poszukuję kupców sam. Wysłałem ze sto maili i teraz koło marketingowe się kręci. Sprzedaż poszła na Czechy, Słowację i Amerykę Północną. Zaawansowane rozmowy są z Australią, Rosją i trochę się dzieje w Polsce. Póki co nic pewnego, ale tak to niestety wygląda - negocjacje potrafią trwać nawet pół roku. Więc, żeby się odstresować, włączam tabelki z GPW :)
Ostatnio wypełnia mnie jednak natchnienie na nową robotę, potrzebuję tylko podpisania jeszcze jednej umowy, żeby zabezpieczyć ten rok i wreszcie ku nowej grze. Dopóki nie mam zapewnionego finansowania, nie biorę się za conajmniej półroczny projekt.
Ponieważ obrót był trochę mały, następnego dnia przerzuciłem się na fkgh i tu już wtopiłem konkretniej: 97 zł. Najlepsze jest to, że na ten dzień liczyłem na wzrosty (i kupiłem trochę akcji, które przyniosły zyski), ale grałem wyłącznie s-ki. Jedyny pozytyw był taki, że w każdym wypadku zdążyłem je odkupić przed odpałem w górę i strata tylko taka.
Sesję poniedziałkową skończyłem ze stratą 80 zł (fpko i fkgh) i nadal niewiele wyniosłem. Wreszcie we wtorek, kiedy już chciałem grać zgodnie z ruchem (na spadki), najpierw stchórzyłem i odkupiłem s-kę ze stratą 21 zł, by za chwilę znowu wziąć S 1 zł niżej. Potem krótki trend się odwrócił i kolejnego dnia oddałem s-kę ze stratą 236 zł.. Tyle kosztowały dwa impulsywne ruchy.
W środę zrozumiałem, że kontraktami nie ma co grać przeciwko trendowi, ale po analizie wykresów, zagrałem pod odbicie od oporu HG.F (copper futures - miedź). KGHM silnie reaguje na te ruchy. Miedź pięła się w górę, aż puknęła w opór i odbiła w dół. Wziąłem short fkgh świadomie. Niestety niedługo potem miedź przebiła opory i wraz z nią KGHM. Inne akcje WIG szybowały w górę również.
Dziś trzymałem s fkgh przez cały dzień, licząc jednak na ruch powrotny HG.F, który moim zdaniem już nastąpił. Kurs fkgh zatrzymał się 5 gr przed moim stopem (59.5), potem się osuwał. Kiedy miedź zaczęła się obsuwać, pozbyłem się shorta ze stratą 111 zł. Gdybym trzymał do końca, oddałbym bez strat (kurs spadł aż na 56.85), ale jak zwykle w krytycznym momencie musiałem wyjść i wolałem skończyć spekulację na kontrakcie.
Najlepsze, że na 80% obstawiam w poniedziałek spadki (obecnie widzę podwójny szczyt), ale nie mam więcej zamiaru zgadywać szczytów, tylko grać z trendem. Kontrakty na akcje są wstępem do fwig20, ale jeszcze sporo się muszę nauczyć, nim zacznę grę na poważniejszych kwotach.
Dzisiejszy dzień zaliczam mimo wszystko do udanych, choć jestem (prawie) pewien, że short na kghm dałby mi zyski w poniedziałek. Oddanie go było jedyną transakcją na kontraktach, opanowałem wszystkie impulsy - i te pro-zakupowe i panikę, kiedy kurs leciał na 59.
Przy okazji kupiłem 100 akcji TPSA. Jak wiadomo to dobra spółka na spadki (wtedy rośnie), więc dobrze kupić w tak atrakcyjnej cenie. A nawet jeśli spadnie dalej, poczekam na dywidendę - 8.5% w miesiąc (stosunek ceny zakupu do kwoty dywidendy) nie da mi teraz żadna lokata. A w to, że osiągnie 20zł ciągu paru miesięcy jakoś nie wątpię. Coś mi się zresztą wydaje, że od poniedziałku zobaczymy piękne wzrosty na tej spółce i duże spadki na pozostałych walorach WIG20 (wtedy znowu wezmę tego cholernego s fkgh). A jak będą wzrosty, to tylko się cieszyć - mam jeszcze trochę IDMu i chętnie pospekuluję na czymś innym.
Ropa ciągle w miejscu z tendencją do spadków. Na certy na ropę nie mam stopa, złoty już zaczął się osłabiać, więc prędzej czy później sprzedam je z zyskiem 4-6% (od początku roku już 7 razy powtórzyłem ten schemat).
Jak widać moja strategia polega na wielu ruchach i kasowaniu kilku % zysku. Z małych kwot zbierają sie poważniejsze sumki, ale cały czas pracuję nad zmianami. Na liczne transakcje przeszedłem po złych ruchach z początku giełdowej działalności w zeszłym roku (mniej więcej takich, jak gra na kontraktach z zeszłego tygodnia). Straty po 50%, kupowanie na górce itd. Gra na czuja, bez znajomości analizy technicznej. Nie byłoby to złe, gdybym trzymał się początkowych założeń, że gram na długi termin i nie patrzę na wykresy.
Jednak przyznam szczerze, gra na GPW wciągnęła mnie, a jeszcze bardziej światowa ekonomia, teorie fal, analiza techniczna. Jest to kolejne spojrzenie na człowieka, inny sposób poznawania rzeczywistości. Rozwinąłem również przez ten okres swój charakter. Początkowe straty wynikały ze strachu przed porażką albo niemożności pogodzenia się z jakimiś śmiesznymi stratami typu 20 zł. Teraz podchodzę dużo mniej emocjonalnie, na akcjach wyszedłem na plus, ubezpieczam się surowcami i przygotowuję do "hedgu" na kontraktach.
Nie wiem czy hipotetyczna fala wyniszczająca nastąpi, być może akcje nie spadną mocno, gdyż powstrzyma je przed spadkiem inflacja. Chcę wykorzystać obecny okres do wzmożonej nauki, jak powiedzmy za rok rozpocznie się nowa hossa, zastosuję zwyczajnie strategię "kup i trzymaj".
Zachodzi pytanie, skąd mam na to wszystko czas, skoro prowadzę biznes? Pisałem wcześniej, że skończyłem dwa duże projekty. Pierwszy był zleceniem, na drugi poszukuję kupców sam. Wysłałem ze sto maili i teraz koło marketingowe się kręci. Sprzedaż poszła na Czechy, Słowację i Amerykę Północną. Zaawansowane rozmowy są z Australią, Rosją i trochę się dzieje w Polsce. Póki co nic pewnego, ale tak to niestety wygląda - negocjacje potrafią trwać nawet pół roku. Więc, żeby się odstresować, włączam tabelki z GPW :)
Ostatnio wypełnia mnie jednak natchnienie na nową robotę, potrzebuję tylko podpisania jeszcze jednej umowy, żeby zabezpieczyć ten rok i wreszcie ku nowej grze. Dopóki nie mam zapewnionego finansowania, nie biorę się za conajmniej półroczny projekt.
środa, 15 kwietnia 2009
Nie chcę być Jankiem Muzykantem
Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego Polska jest kulturalną pustynią? Dlaczego Mickiewicz, Słowacki, Chopin tworzyli za granicą? Czy wiecie, że pochodzący z Polski, nasi starsi bracia w wierze, założyli w Stanach legendarne Warner Bros, Max Factor czy Goldwyn Mayer?
Oficjalnie wszystek zło przynieśli zaborcy, hitlerowcy i komuniści. Komuna padła, tymczasem emigruje kolejne pokolenie. Kto tym razem jest winny - Unia, postkomuniści, Kaczyńscy?
Niestety my. Born to lose. Orły z podciętymi skrzydłami. Najbardziej żałosna myśl, jaką ostatnio usłyszałem brzmi: "jak cię nie stać na 850 zł ZUS, to daruj sobie taki biznes".
Widzę Janku, że ładnie grasz i to lubisz, doceniam twoje ambicje, cieszę się, że wiele od życia nie wymagasz, ale zobacz: zarabiasz z tego tylko 1500, zapłacisz 850 ZUS, 150 księgowej i zostaje ci 500 na życie, bądźże poważnym człowiekiem i porzuć skrzypeczki. Ciotka Halinka robotę załatwi na kasie w markecie, dostaniesz 1200, ale na rękę! Pograsz sobie po pracy, dla przyjemności jak wuj Roman na harmoszce. Co mówisz? Że możesz dorobić stówkę, sprzedając swoje grajki na płycie CD? A wiesz, że do tego trzeba kasę fiskalną i vat 15 przez 12?
We Francji można wyżyć z rysowania komiksów? W Irlandii do 17 tys. Euro nie płaciłbyś podatku a obowiązkowe ubezpieczenia miałbyś za 175 Euro rocznie? Janku, spójrz ilu u nas biednych ludzi, ktoś musi im wypłacić zasiłki i pobudować mieszkania socjalne. Pamiętaj, my Polacy to ofiary losu, bardzo ciężko przeżyliśmy II Wojnę i komunę, więc potrzeba nam prawdziwej pracy na taśmie, a nie jakiegoś pitu-pitu-brzdęku-brzdęku.
Widzę, że nadal się upierasz, żeby rzępolić po swojemu. Za granicę sprzedajesz utwory przez pej pala? A dziś w dzienniku mówili, że US prześwietli internet, lepiej sobie to daruj, tylko stówka miesięcznie a jakie ryzyko. Co też gadasz, myślisz, że za granicą lepiej, że ktoś tam na ciebie czeka? A zresztą, jak uważasz, będziesz tam conajwyżej za kelnera robił.
Oficjalnie wszystek zło przynieśli zaborcy, hitlerowcy i komuniści. Komuna padła, tymczasem emigruje kolejne pokolenie. Kto tym razem jest winny - Unia, postkomuniści, Kaczyńscy?
Niestety my. Born to lose. Orły z podciętymi skrzydłami. Najbardziej żałosna myśl, jaką ostatnio usłyszałem brzmi: "jak cię nie stać na 850 zł ZUS, to daruj sobie taki biznes".
Widzę Janku, że ładnie grasz i to lubisz, doceniam twoje ambicje, cieszę się, że wiele od życia nie wymagasz, ale zobacz: zarabiasz z tego tylko 1500, zapłacisz 850 ZUS, 150 księgowej i zostaje ci 500 na życie, bądźże poważnym człowiekiem i porzuć skrzypeczki. Ciotka Halinka robotę załatwi na kasie w markecie, dostaniesz 1200, ale na rękę! Pograsz sobie po pracy, dla przyjemności jak wuj Roman na harmoszce. Co mówisz? Że możesz dorobić stówkę, sprzedając swoje grajki na płycie CD? A wiesz, że do tego trzeba kasę fiskalną i vat 15 przez 12?
We Francji można wyżyć z rysowania komiksów? W Irlandii do 17 tys. Euro nie płaciłbyś podatku a obowiązkowe ubezpieczenia miałbyś za 175 Euro rocznie? Janku, spójrz ilu u nas biednych ludzi, ktoś musi im wypłacić zasiłki i pobudować mieszkania socjalne. Pamiętaj, my Polacy to ofiary losu, bardzo ciężko przeżyliśmy II Wojnę i komunę, więc potrzeba nam prawdziwej pracy na taśmie, a nie jakiegoś pitu-pitu-brzdęku-brzdęku.
Widzę, że nadal się upierasz, żeby rzępolić po swojemu. Za granicę sprzedajesz utwory przez pej pala? A dziś w dzienniku mówili, że US prześwietli internet, lepiej sobie to daruj, tylko stówka miesięcznie a jakie ryzyko. Co też gadasz, myślisz, że za granicą lepiej, że ktoś tam na ciebie czeka? A zresztą, jak uważasz, będziesz tam conajwyżej za kelnera robił.
poniedziałek, 6 kwietnia 2009
Quo vadis
Zacząłem czytać książkę Cejrowskiego "Gringo wśród dzikich plemion". Wcześniej wchłonąłem "Rio Anaconda" i tak mi się podobała, że musiałem odczekać kilka miesięcy, żeby zabrać się za kolejną odsłonę przygód naszego podróżnika.
W TV pan Wojtek słynie z ciętego języka, bywa chamski, bezczelny, zdarza mu się ględzić i zaprzeczać samemu sobie (jak to facet, zawsze ma rację, nawet jak udawadnia coś innego, niż twierdził wcześniej). W powieści obcujemy z zupełnie innym człowiekiem, pełnym pokory, szacunku i autoironii.
"Rio Anaconda" (napisana później, ale przeczytałem ją wcześniej) zawiera nieprawdopodobne metafizyczne opisy, które przeciętny racjonalny czytelnik może uznać za fantazje autora. Nie wiem na ile teksty są autentycznymi informacjami, a na ile interpretacją (Cejrowski przetłumaczył znakowo-myślowy kontakt z szamanem na język książki). Jak się przeczytało trochę żywotów świętych, wywiadów z egzorcystami, wschodnich mistrzów Chi qung itp. można poprzez wyszukiwanie podobieństw zobaczyć to, co chce się widzieć. Ja autorowi wierzę, choć nie byłem tam, nie widziałem skrawka tego co on, cudów nie przeżyłem (a może i były, ale potem je zracjonalizowałem).
Wracając do "Gringo...", która na razie (jakieś 2/3 książki) jest zdecydowanie podróżnicza, spodobał mi się opis rozmowy z indianinem, który całe dnie spędzał w hamaku. Filozofia życia tego człowieka sprowadza się do bycia, bez zawracania sobie głowy myśleniem, pracą ani tym bardziej czymś tak abstrakcyjnym jak planowanie.
Poznawanie innej kultury zmienia nas tak szybko, że tego nie zauważamy. Rok czy dwa temu przeczytałem "Przebudzenie" de Mello. Najpierw nie zgadzałem się z wieloma tezami, potem zauważyłem, że już nimi myślę. Tak skonstruowany jest chyba człowiek, że jak poznaje myśl bliższą prawdy, niepostrzeżenie uznaje ją za swoją.
Wiele starych lęków zostało we mnie, wiele złych nawyków tkwi w umyśle, nie wiem czy kiedykolwiek zaakceptuję ich obecność, by przestały zatruwać życie. Wiem, że w te wakacje kupuję hamak, idę gdzieś w Kaszuby i przez pare dni przemierzam pola, lasy i wyleguję się w hamaku, nie myśląc o niczym.
Żeby nie brzmiało za słodko, zrobię mały test postanowień noworocznych:
1. Sprzedaż linków przez stronę. Jeszcze tego nie ma! Czemu? Rozmawiam z inną firmą w sprawie stworzenia wspólnego sklepu i jak widać nie wierzymy w projekt za bardzo.
2. Artykuły. Napisałem jeden i na razie źródło wyschło. Ale miło było.
3. Książeczki. Na razie nie ma czasu.
4. Sprzedaż płyt CD z grami. Trochę zaczęliśmy do szkół, ale nie ma kto się tym zająć.
Ostatnio rozsyłam po świecie oferty, trochę rozmów zaczętych, na konkrety przyjdzie poczekać. Wykańczająca robota, marzę o pracy nad nową grą. Niestety, najpierw trzeba mieć finansowanie.
Giełda. Po ostatnich wzrostach wreszcie na +. Miałbym już całkiem niezły urobek, gdyby nie sprzedaż Lotosa po 8.26 . Jak widać wychodzi ze mnie myślenie zachodnie, zero indiańskiego poczucia rzeczywistości :)
W TV pan Wojtek słynie z ciętego języka, bywa chamski, bezczelny, zdarza mu się ględzić i zaprzeczać samemu sobie (jak to facet, zawsze ma rację, nawet jak udawadnia coś innego, niż twierdził wcześniej). W powieści obcujemy z zupełnie innym człowiekiem, pełnym pokory, szacunku i autoironii.
"Rio Anaconda" (napisana później, ale przeczytałem ją wcześniej) zawiera nieprawdopodobne metafizyczne opisy, które przeciętny racjonalny czytelnik może uznać za fantazje autora. Nie wiem na ile teksty są autentycznymi informacjami, a na ile interpretacją (Cejrowski przetłumaczył znakowo-myślowy kontakt z szamanem na język książki). Jak się przeczytało trochę żywotów świętych, wywiadów z egzorcystami, wschodnich mistrzów Chi qung itp. można poprzez wyszukiwanie podobieństw zobaczyć to, co chce się widzieć. Ja autorowi wierzę, choć nie byłem tam, nie widziałem skrawka tego co on, cudów nie przeżyłem (a może i były, ale potem je zracjonalizowałem).
Wracając do "Gringo...", która na razie (jakieś 2/3 książki) jest zdecydowanie podróżnicza, spodobał mi się opis rozmowy z indianinem, który całe dnie spędzał w hamaku. Filozofia życia tego człowieka sprowadza się do bycia, bez zawracania sobie głowy myśleniem, pracą ani tym bardziej czymś tak abstrakcyjnym jak planowanie.
Poznawanie innej kultury zmienia nas tak szybko, że tego nie zauważamy. Rok czy dwa temu przeczytałem "Przebudzenie" de Mello. Najpierw nie zgadzałem się z wieloma tezami, potem zauważyłem, że już nimi myślę. Tak skonstruowany jest chyba człowiek, że jak poznaje myśl bliższą prawdy, niepostrzeżenie uznaje ją za swoją.
Wiele starych lęków zostało we mnie, wiele złych nawyków tkwi w umyśle, nie wiem czy kiedykolwiek zaakceptuję ich obecność, by przestały zatruwać życie. Wiem, że w te wakacje kupuję hamak, idę gdzieś w Kaszuby i przez pare dni przemierzam pola, lasy i wyleguję się w hamaku, nie myśląc o niczym.
Żeby nie brzmiało za słodko, zrobię mały test postanowień noworocznych:
1. Sprzedaż linków przez stronę. Jeszcze tego nie ma! Czemu? Rozmawiam z inną firmą w sprawie stworzenia wspólnego sklepu i jak widać nie wierzymy w projekt za bardzo.
2. Artykuły. Napisałem jeden i na razie źródło wyschło. Ale miło było.
3. Książeczki. Na razie nie ma czasu.
4. Sprzedaż płyt CD z grami. Trochę zaczęliśmy do szkół, ale nie ma kto się tym zająć.
Ostatnio rozsyłam po świecie oferty, trochę rozmów zaczętych, na konkrety przyjdzie poczekać. Wykańczająca robota, marzę o pracy nad nową grą. Niestety, najpierw trzeba mieć finansowanie.
Giełda. Po ostatnich wzrostach wreszcie na +. Miałbym już całkiem niezły urobek, gdyby nie sprzedaż Lotosa po 8.26 . Jak widać wychodzi ze mnie myślenie zachodnie, zero indiańskiego poczucia rzeczywistości :)
poniedziałek, 10 listopada 2008
Czy chciwość jest dobra
Znane powiedzenie uknute przez Amerykanów, ukazuje właśnie swoje owoce. Wydaje się, że człowiek dążąc do maksymalizacji zysków, tnie koszty i ulepsza jakość usług. Niestety jak zwykle teoria odbiega od rzeczywistości. Po pierwsze wielu ludzi wybiera drogę na skróty - cena produktu maleje wraz z jego jakością, która pozornie się nie zmienia. Po drugie kiedy ktoś zyskuje dzięki nieuczciwym praktykom i nie zostanie dostatecznie szybko negatywnie zweryfikowany, inni zmuszeni są często iść w jego ślady.
Przykład: rynek wędlin. Większość ludzi kieruje się przy zakupie wyglądem produktu i ceną. Masarze w pogoni za zyskiem zaczęli moczyć mięso w roztworach azotowych, które zwiększają wagę o 50%. Takie napuchnięte szynki moczą następnie w kolejnych chemikaliach, tym razem zawierających barwniki i sztuczne aromaty. Ta patologia objęła już niemal cały rynek, ponieważ uczciwi producenci nie byli w stanie konkurować cenowo swoimi wyrobami. Mając wybór: upadek lub nieuczciwość, wybrali to drugie.
Jakie istnieje lekarstwo na nieuczciwe praktyki? Odpowiedź jest prosta: uczciwość i informowanie. Konsument nie jest idiotą, jeśli poczuje się oszukany, odejdzie od firmy i powie o tym znajomym. Zwróćmy uwagę jak często nieuczciwy producent zmienia markę firmy: najpierw wypuszcza produkty dobrej jakości, potem ją obniża i siłą rozpędu kasuje ogromne zyski. Ale kiedy prawda wychodzi na jaw, jedyne co mu pozostaje to zmiana logo i próba zrobienia ludzi w konia w ten sam sposób. Na szczęście historia się za nim ciągnie, raz utracone zaufanie bardzo ciężko nadrobić.
Dobry przykład odwrotnego podejścia prezentuje znana piekarnia Pellowski z Gdańska. Kiedy większość piekarzy dmuchała swoje wypieki spulchniaczami i innymi świństwami, żeby obniżyć cenę (podobno w marketach dodają do chleba gips, ale mam nadzieję, że to plotka), Pellowski pozostawił tradycyjny zakwas i wszedł w rynek zdrowej żywności. Zwykły chleb razowy na zakwasie jest bardzo zdrowy, naprawdę nie trzeba wiele, żeby wypromować swoją markę. Tymczasem nadal większość piekarzy sprzedaje pod tą nazwą bułki z karmelem i dziwi się, że obroty spadają.
Zarabianie pieniędzy to nie grzech, choć tak wielu ludzi w Polsce lubi to powtarzać. W szkole wszyscy klepią "lepiej być niż mieć", a potem robią dokładnie odwrotnie. Prawda jest taka, że łatwiej "być", kiedy "masz", ale nie ma to żadnego związku z chciwością. Majątek zdobyty uczciwą pracą się nie rozpłynie. Fortuny marnotrawią ludzie, którzy je dziedziczą, wygrywają na loterii lub kradną. Kolejny raz widzimy, że sukces jest miarą nie tylko umiejętności ale i moralności człowieka.
Jak odnieść do praktyki te wywody:
1. Postępuj zawsze uczciwie, nawet jeśli ci się to nie opłaca. Załóżmy taki przypadek: przyjmujesz niskopłatne zlecenie od małej firmy i zabierasz się za nie. W trakcie przychodzi bardzo atrakcyjna oferta od dużej firmy. W takiej sytuacji korci, żeby wyłgać się od słabego zlecenia i dobrze zarobić na lepszym. Zastanów się jednak ile tracisz: dla pierwszego zleceniodawcy jesteś spalony, wyrobił sobie o tobie złe zdanie (o którym napomknie innym, kto wie czy nie twojemu nowemu zleceniodawcy). Przekroczyłeś też pewną granicę, kolejna "zdrada" może ci przyjść łatwiej. Każdy "pierwszy raz" jest najtrudniejszy, kolejne dużo łatwiej podjąć i sobie wytłumaczyć. Twoja historia jest twoją wizytówką, od niej zależy ilość zleceń w dłuższej perspektywie. Małe cwaniactwo potrafi wszystko popsuć.
2. Szanuj każdego klienta i podwykonawcę. Kultura biznesu stoi w Polsce na niskim poziomie, wielokrotnie zdarzyło mi się zostać olanym przez potencjalnych kooperantów, którym zapomniało się zapłacić w ciągu 2 przepisowych tygodni faktury. Takie głupoty jak wywiązanie się z mniej istotnej umowy, nie zaprzątały im czasu, bo zajmowali się rzeczami "wielkimi". Niektórzy wręcz wychodzą z założenia, że jeśli ktoś nie wykona kilku telefonów, to można w ogóle mu nie zapłacić. Z tego też powodu (nauczony doświadczeniem), przed każdą transakcją przeszukuję dokładnie zasoby internetu o danej firmie i jej pracownikach.
Podchodzę do tematu tak: jeśli otwieram firmę, to muszę odsłonić swoją prywatność i umieścić swoje dane w serwisach temu poświęconych. Opisuję też rzetelnie swoje produkty i oddaję je pod ocenę społeczności. Nawet na głupią i złośliwą krytykę odpowiadam bez emocji, nigdy nie obrażam oponenta.
3. Myśl o swojej firmie w długoterminowej perspektywie. Nawet jeśli nie doczekasz lepszych czasów i wcześniej zamkniesz działalność, zachowasz dobre zdanie o sobie. Nie szukaj winnych na zewnątrz, nie buduj obrazu napastliwego świata. Nie zmienisz go, natomiast siebie tak. Nie myśl o ktrótkotrwałej korzyści, pilnuj żeby obie strony zyskały na współpracy - jeśli obaj nie wygrywacie, nikt nie wygrywa. Ja mam taką zasadę, że przy pierwszym przedsięwzięciu wyceniam swoją pracę niżej niż jest warta (informując o tym drugą stronę), żeby zmniejszyć ryzyko ewentualnej straty zleceniodawcy. Jeśli zlecenie mu się opłaci, kolejne jest bardziej intratne. Jeśli nie, zachowujemy dobrą relację a kontakt pozostaje w odwodzie na inne czasy.
4. Unikaj nieporozumień. Jeśli handlujesz z klientami detalicznymi, dokładnie wyjaśnij wszystkie aspekty transakcji. Miałem przypadek z aroganckim typem, który nazwymyślał mi, ponieważ poczta nie przysłała mu na czas produktu za 26 zł. Facet przez 15 minut wyliczał swoje stanowiska, zarobki i wykrzykiwał żale. Takim działaniem odkrył jedynie swoje kompleksy i niezbyt wygórowanych lotów kulturę, ja natomiast nauczyłem się, żeby przed każdą transakcją klient potwierdził, że rozumie warunki sprzedaży. Takich przypadków na szczęście jest bardzo mało, większość ludzi jest miła i rozumie przeciwności losu (poczta). Problematyczne firmy i klienci stanowią na szczęście mniejszość.
5. Nie stawiaj tylko na zysk. To co robisz, musi nieść wartość dla klientów, inaczej szybko ich stracisz. Jeśli naprawdę posiadasz unikalne zdolności, prędzej czy później na nich zarobisz. Spójrz w swoje życie: czy masz lojalnych przyjaciół, dobre stosunki z byłymi pracownikami/kooperantami, czy możesz bez negatywnych emocji spotkać wszystkich kolegów z byłej klasy. To jak jesteś odbierany przez otoczenie, wiele mówi o twojej przyszłej działalności (czy ludzie na niej skorzystają).
Przykład: rynek wędlin. Większość ludzi kieruje się przy zakupie wyglądem produktu i ceną. Masarze w pogoni za zyskiem zaczęli moczyć mięso w roztworach azotowych, które zwiększają wagę o 50%. Takie napuchnięte szynki moczą następnie w kolejnych chemikaliach, tym razem zawierających barwniki i sztuczne aromaty. Ta patologia objęła już niemal cały rynek, ponieważ uczciwi producenci nie byli w stanie konkurować cenowo swoimi wyrobami. Mając wybór: upadek lub nieuczciwość, wybrali to drugie.
Jakie istnieje lekarstwo na nieuczciwe praktyki? Odpowiedź jest prosta: uczciwość i informowanie. Konsument nie jest idiotą, jeśli poczuje się oszukany, odejdzie od firmy i powie o tym znajomym. Zwróćmy uwagę jak często nieuczciwy producent zmienia markę firmy: najpierw wypuszcza produkty dobrej jakości, potem ją obniża i siłą rozpędu kasuje ogromne zyski. Ale kiedy prawda wychodzi na jaw, jedyne co mu pozostaje to zmiana logo i próba zrobienia ludzi w konia w ten sam sposób. Na szczęście historia się za nim ciągnie, raz utracone zaufanie bardzo ciężko nadrobić.
Dobry przykład odwrotnego podejścia prezentuje znana piekarnia Pellowski z Gdańska. Kiedy większość piekarzy dmuchała swoje wypieki spulchniaczami i innymi świństwami, żeby obniżyć cenę (podobno w marketach dodają do chleba gips, ale mam nadzieję, że to plotka), Pellowski pozostawił tradycyjny zakwas i wszedł w rynek zdrowej żywności. Zwykły chleb razowy na zakwasie jest bardzo zdrowy, naprawdę nie trzeba wiele, żeby wypromować swoją markę. Tymczasem nadal większość piekarzy sprzedaje pod tą nazwą bułki z karmelem i dziwi się, że obroty spadają.
Zarabianie pieniędzy to nie grzech, choć tak wielu ludzi w Polsce lubi to powtarzać. W szkole wszyscy klepią "lepiej być niż mieć", a potem robią dokładnie odwrotnie. Prawda jest taka, że łatwiej "być", kiedy "masz", ale nie ma to żadnego związku z chciwością. Majątek zdobyty uczciwą pracą się nie rozpłynie. Fortuny marnotrawią ludzie, którzy je dziedziczą, wygrywają na loterii lub kradną. Kolejny raz widzimy, że sukces jest miarą nie tylko umiejętności ale i moralności człowieka.
Jak odnieść do praktyki te wywody:
1. Postępuj zawsze uczciwie, nawet jeśli ci się to nie opłaca. Załóżmy taki przypadek: przyjmujesz niskopłatne zlecenie od małej firmy i zabierasz się za nie. W trakcie przychodzi bardzo atrakcyjna oferta od dużej firmy. W takiej sytuacji korci, żeby wyłgać się od słabego zlecenia i dobrze zarobić na lepszym. Zastanów się jednak ile tracisz: dla pierwszego zleceniodawcy jesteś spalony, wyrobił sobie o tobie złe zdanie (o którym napomknie innym, kto wie czy nie twojemu nowemu zleceniodawcy). Przekroczyłeś też pewną granicę, kolejna "zdrada" może ci przyjść łatwiej. Każdy "pierwszy raz" jest najtrudniejszy, kolejne dużo łatwiej podjąć i sobie wytłumaczyć. Twoja historia jest twoją wizytówką, od niej zależy ilość zleceń w dłuższej perspektywie. Małe cwaniactwo potrafi wszystko popsuć.
2. Szanuj każdego klienta i podwykonawcę. Kultura biznesu stoi w Polsce na niskim poziomie, wielokrotnie zdarzyło mi się zostać olanym przez potencjalnych kooperantów, którym zapomniało się zapłacić w ciągu 2 przepisowych tygodni faktury. Takie głupoty jak wywiązanie się z mniej istotnej umowy, nie zaprzątały im czasu, bo zajmowali się rzeczami "wielkimi". Niektórzy wręcz wychodzą z założenia, że jeśli ktoś nie wykona kilku telefonów, to można w ogóle mu nie zapłacić. Z tego też powodu (nauczony doświadczeniem), przed każdą transakcją przeszukuję dokładnie zasoby internetu o danej firmie i jej pracownikach.
Podchodzę do tematu tak: jeśli otwieram firmę, to muszę odsłonić swoją prywatność i umieścić swoje dane w serwisach temu poświęconych. Opisuję też rzetelnie swoje produkty i oddaję je pod ocenę społeczności. Nawet na głupią i złośliwą krytykę odpowiadam bez emocji, nigdy nie obrażam oponenta.
3. Myśl o swojej firmie w długoterminowej perspektywie. Nawet jeśli nie doczekasz lepszych czasów i wcześniej zamkniesz działalność, zachowasz dobre zdanie o sobie. Nie szukaj winnych na zewnątrz, nie buduj obrazu napastliwego świata. Nie zmienisz go, natomiast siebie tak. Nie myśl o ktrótkotrwałej korzyści, pilnuj żeby obie strony zyskały na współpracy - jeśli obaj nie wygrywacie, nikt nie wygrywa. Ja mam taką zasadę, że przy pierwszym przedsięwzięciu wyceniam swoją pracę niżej niż jest warta (informując o tym drugą stronę), żeby zmniejszyć ryzyko ewentualnej straty zleceniodawcy. Jeśli zlecenie mu się opłaci, kolejne jest bardziej intratne. Jeśli nie, zachowujemy dobrą relację a kontakt pozostaje w odwodzie na inne czasy.
4. Unikaj nieporozumień. Jeśli handlujesz z klientami detalicznymi, dokładnie wyjaśnij wszystkie aspekty transakcji. Miałem przypadek z aroganckim typem, który nazwymyślał mi, ponieważ poczta nie przysłała mu na czas produktu za 26 zł. Facet przez 15 minut wyliczał swoje stanowiska, zarobki i wykrzykiwał żale. Takim działaniem odkrył jedynie swoje kompleksy i niezbyt wygórowanych lotów kulturę, ja natomiast nauczyłem się, żeby przed każdą transakcją klient potwierdził, że rozumie warunki sprzedaży. Takich przypadków na szczęście jest bardzo mało, większość ludzi jest miła i rozumie przeciwności losu (poczta). Problematyczne firmy i klienci stanowią na szczęście mniejszość.
5. Nie stawiaj tylko na zysk. To co robisz, musi nieść wartość dla klientów, inaczej szybko ich stracisz. Jeśli naprawdę posiadasz unikalne zdolności, prędzej czy później na nich zarobisz. Spójrz w swoje życie: czy masz lojalnych przyjaciół, dobre stosunki z byłymi pracownikami/kooperantami, czy możesz bez negatywnych emocji spotkać wszystkich kolegów z byłej klasy. To jak jesteś odbierany przez otoczenie, wiele mówi o twojej przyszłej działalności (czy ludzie na niej skorzystają).
czwartek, 6 listopada 2008
Dotacje
Większość ludzi otwierających firmy, interesują dotacje. Sam z jednej skorzystałem i przyznam, że pomimo początkowego sceptycyzmu, sporo na tym zyskałem.
Jednym z większych problemów przy rozpoczynaniu jakichkolwiek przedsięwzięć, jest brak wiedzy o tym, co mamy robić. Piszę wiedzy a nie informacji, bo nawet najlepiej poinformowany człowiek nie jest świadom co będzie robił, dopóki tego nie zacznie. Temat dotacji wydaje się prosty, kiedy komuś doradzamy "weź dotację" i trudny gdy poznajemy, co należy zrobić, żeby ją otrzymać. Nim dostaniemy jakiekolwiek pieniądze, będziemy musieli przejść cykl szkoleń (nie wszędzie), napisać biznesplan, oszacować potencjalne koszty i przychody. Dla większości ludzi będzie to pierwsze zetknięcie z usystematyzowanym i rozbudowanym planowaniem.
Opiszę jak wyglądały dotacje z funduszy unijnych i krótko (nie mam dużej wiedzy, tyle co mi kolega opowiedział) o dotacjach z urzędu pracy.
Dotacje unijne. Używam potocznej nazwy, w rzeczywistości to dotacje realizowane przy udziale środków unijnych i budżetowych, głównie przez PARP. Nie wiem jak teraz wyglądają szczegółowe zasady (z nimi jest zawsze taki problem, że trudno wyłowić to co istotne w zalwie informacji), ale chodzi o to, że PARP zleca projekty różnym organizacjom (wtedy nazywały się beneficjentami) a te organizacje robią szkolenia i przekazują pieniądze przedsiębiorcom (zwanym beneficjentami ostatecznymi). Pamiętam, że nazwy miały być zmienione, bo ludzie mylili beneficjentów z beneficjentami ostatecznymi.
Jeśli chcesz założyć firmę i szukasz dotacji, kierujesz się do takiego beneficjenta (by zostać beneficjentem ostatecznym :). Organizacja przeprowadza selekcję, jeśli chętnych jest więcej niż miejsc (i żeby odrzucić niepoważne pomysły). Nie jest to nic trudnego, jeśli wierzysz w swój biznes, masz doświadczenie w tym, co chesz robić lub zrobiłeś już pierwsze kroki, możesz być prawie pewny przejścia. Jest też test i rozmowa z psychologiem, w których przekonujesz, że warto ufać ludziom i by osiągnąć sukces, trzeba być uczciwym (uwierz mi, że choć to brzmi jak banał, jest to szczera prawda). Selekcji nie powinni się zwłaszcza bać ludzie skromni, pracowici introwertycy - przebojowość nie jest promowana, nikt nie zakłada że będziesz budować korporację, wystarczy że łatwo się nie poddajesz, masz plany awaryjne i wykazujesz odpowiedzialność.
Załóżmy, że przechodzisz selekcję i wydaje ci się, że dotację masz w ręku. Tu niestety zaczynają się schody: nie możesz jeszcze założyć firmy, najpierw przechodzisz cykl szkoleń (wszystko darmowe). Trwają ok. 2 miesiące (z pisaniem biznesplanu). Nie wszystkie szkolenia są wartościowe czy potrzebne, ale masz dużą szansę, by posłuchać doświadczonego biznesmena, księgowego czy prawnika. Poznasz też ludzi ze swojej grupy, wymienisz doświadczenia i dowiesz coś o sobie podczas wspólnych gier z psychologiem. Przygotowujesz biznesplan (z pomocą doradców), składasz i czekasz na pieniądze.
Jeśli liczyłeś, ze szybko je dostaniesz, kupisz sprzęt i zaczniesz pracować, możesz się mocno rozczarować. Parę lat temu średni czas oczekiwania wynosił jakieś pół roku, warto poszukać na googlu czy coś się zmieniło. Za pieniądze z dotacji możesz kupić tylko środki inwestycyjne (np. komputer, biurko, samochód, telefon, strona internetowa), nie możesz kupić żadnych towarów ani usług, które byś potem odsprzedał. Na szczęście jest coś takiego jak wsparcie pomostowe, czyli pewna kwota wypłacana co miesiąc przez pół roku od momentu rozpoczęcia działalności (np. 700 zł/mies.). Opłacisz z tego ZUS i jeszcze trochę w kieszeni zostanie.
Choć na papierze koszt inwestycji wygląda atrakcyjnie (dostajesz 75% pieniędzy), w rzeczywistości musisz posiadać kapitał, bo w początkowej fazie ponosisz prawie połowę wydatków. Po pierwsze płacisz VAT (który możesz nieprędko odzyskać), po drugie nie dostajesz od razu całych 75% ceny netto inwestycji, tylko zaliczkę 80% (czyli 60% ceny netto) a pozostałe 20% rozliczysz po wielu miesiącach.
Przykładowo: planujesz kupić komputer za 2000 netto i nie osiągasz jeszcze dochodów (start biznesu). Dostajesz zaliczkę 1200, jednak za komputer płacisz 2440 (2k + VAT). Czyli na starcie musisz wyłożyć ponad 50% kwoty. Dopiero jak coś zarobisz i odzyskasz VAT (przy dotacji 20 tys. może to potrwać), rozliczysz faktury (długotrwały proces), ostateczny koszt komputera wyniesie 500 zł - 19% (wkońcu wrzucasz go w koszt) = 405 zł.
Dużo łatwiej jest w przypadku dotacji z Urzędu Pracy. Musisz być bezrobotny (w praktyce rejestrujesz się, żeby następnego dnia złożyć wniosek z biznesplanem, chyba że mieszkasz w dużym mieście, gdzie trzeba być trwale bezrobotnym i zarejestrowanym ponad 3 miesiące - to zadecydowało, że musiałem szukać unijnej). Pieniędzy dostajesz mniej, ale od razu całą kwotę i z tego co wiem rozliczanie jest mniej restrykcyjne. Szkolenie jeśli jest, to krótkie kilkudniowe. Jeśli spieszysz się z założeniem firmy i uczysz na własną rękę, to rozwiązanie wydaje się lepsze.
Dla mnie osobiście rozwiązanie pierwsze okazało się lepsze - z planowanych źródeł dochodu niewiele wypaliło i opóźnienie o 2 miesiące założenia firmy, wsparcie przez pół roku (łącznie 4200), poznanie kilku ciekawych ludzi i szkolenie z księgowości i prawa, bardzo się przydały.
Jednym z większych problemów przy rozpoczynaniu jakichkolwiek przedsięwzięć, jest brak wiedzy o tym, co mamy robić. Piszę wiedzy a nie informacji, bo nawet najlepiej poinformowany człowiek nie jest świadom co będzie robił, dopóki tego nie zacznie. Temat dotacji wydaje się prosty, kiedy komuś doradzamy "weź dotację" i trudny gdy poznajemy, co należy zrobić, żeby ją otrzymać. Nim dostaniemy jakiekolwiek pieniądze, będziemy musieli przejść cykl szkoleń (nie wszędzie), napisać biznesplan, oszacować potencjalne koszty i przychody. Dla większości ludzi będzie to pierwsze zetknięcie z usystematyzowanym i rozbudowanym planowaniem.
Opiszę jak wyglądały dotacje z funduszy unijnych i krótko (nie mam dużej wiedzy, tyle co mi kolega opowiedział) o dotacjach z urzędu pracy.
Dotacje unijne. Używam potocznej nazwy, w rzeczywistości to dotacje realizowane przy udziale środków unijnych i budżetowych, głównie przez PARP. Nie wiem jak teraz wyglądają szczegółowe zasady (z nimi jest zawsze taki problem, że trudno wyłowić to co istotne w zalwie informacji), ale chodzi o to, że PARP zleca projekty różnym organizacjom (wtedy nazywały się beneficjentami) a te organizacje robią szkolenia i przekazują pieniądze przedsiębiorcom (zwanym beneficjentami ostatecznymi). Pamiętam, że nazwy miały być zmienione, bo ludzie mylili beneficjentów z beneficjentami ostatecznymi.
Jeśli chcesz założyć firmę i szukasz dotacji, kierujesz się do takiego beneficjenta (by zostać beneficjentem ostatecznym :). Organizacja przeprowadza selekcję, jeśli chętnych jest więcej niż miejsc (i żeby odrzucić niepoważne pomysły). Nie jest to nic trudnego, jeśli wierzysz w swój biznes, masz doświadczenie w tym, co chesz robić lub zrobiłeś już pierwsze kroki, możesz być prawie pewny przejścia. Jest też test i rozmowa z psychologiem, w których przekonujesz, że warto ufać ludziom i by osiągnąć sukces, trzeba być uczciwym (uwierz mi, że choć to brzmi jak banał, jest to szczera prawda). Selekcji nie powinni się zwłaszcza bać ludzie skromni, pracowici introwertycy - przebojowość nie jest promowana, nikt nie zakłada że będziesz budować korporację, wystarczy że łatwo się nie poddajesz, masz plany awaryjne i wykazujesz odpowiedzialność.
Załóżmy, że przechodzisz selekcję i wydaje ci się, że dotację masz w ręku. Tu niestety zaczynają się schody: nie możesz jeszcze założyć firmy, najpierw przechodzisz cykl szkoleń (wszystko darmowe). Trwają ok. 2 miesiące (z pisaniem biznesplanu). Nie wszystkie szkolenia są wartościowe czy potrzebne, ale masz dużą szansę, by posłuchać doświadczonego biznesmena, księgowego czy prawnika. Poznasz też ludzi ze swojej grupy, wymienisz doświadczenia i dowiesz coś o sobie podczas wspólnych gier z psychologiem. Przygotowujesz biznesplan (z pomocą doradców), składasz i czekasz na pieniądze.
Jeśli liczyłeś, ze szybko je dostaniesz, kupisz sprzęt i zaczniesz pracować, możesz się mocno rozczarować. Parę lat temu średni czas oczekiwania wynosił jakieś pół roku, warto poszukać na googlu czy coś się zmieniło. Za pieniądze z dotacji możesz kupić tylko środki inwestycyjne (np. komputer, biurko, samochód, telefon, strona internetowa), nie możesz kupić żadnych towarów ani usług, które byś potem odsprzedał. Na szczęście jest coś takiego jak wsparcie pomostowe, czyli pewna kwota wypłacana co miesiąc przez pół roku od momentu rozpoczęcia działalności (np. 700 zł/mies.). Opłacisz z tego ZUS i jeszcze trochę w kieszeni zostanie.
Choć na papierze koszt inwestycji wygląda atrakcyjnie (dostajesz 75% pieniędzy), w rzeczywistości musisz posiadać kapitał, bo w początkowej fazie ponosisz prawie połowę wydatków. Po pierwsze płacisz VAT (który możesz nieprędko odzyskać), po drugie nie dostajesz od razu całych 75% ceny netto inwestycji, tylko zaliczkę 80% (czyli 60% ceny netto) a pozostałe 20% rozliczysz po wielu miesiącach.
Przykładowo: planujesz kupić komputer za 2000 netto i nie osiągasz jeszcze dochodów (start biznesu). Dostajesz zaliczkę 1200, jednak za komputer płacisz 2440 (2k + VAT). Czyli na starcie musisz wyłożyć ponad 50% kwoty. Dopiero jak coś zarobisz i odzyskasz VAT (przy dotacji 20 tys. może to potrwać), rozliczysz faktury (długotrwały proces), ostateczny koszt komputera wyniesie 500 zł - 19% (wkońcu wrzucasz go w koszt) = 405 zł.
Dużo łatwiej jest w przypadku dotacji z Urzędu Pracy. Musisz być bezrobotny (w praktyce rejestrujesz się, żeby następnego dnia złożyć wniosek z biznesplanem, chyba że mieszkasz w dużym mieście, gdzie trzeba być trwale bezrobotnym i zarejestrowanym ponad 3 miesiące - to zadecydowało, że musiałem szukać unijnej). Pieniędzy dostajesz mniej, ale od razu całą kwotę i z tego co wiem rozliczanie jest mniej restrykcyjne. Szkolenie jeśli jest, to krótkie kilkudniowe. Jeśli spieszysz się z założeniem firmy i uczysz na własną rękę, to rozwiązanie wydaje się lepsze.
Dla mnie osobiście rozwiązanie pierwsze okazało się lepsze - z planowanych źródeł dochodu niewiele wypaliło i opóźnienie o 2 miesiące założenia firmy, wsparcie przez pół roku (łącznie 4200), poznanie kilku ciekawych ludzi i szkolenie z księgowości i prawa, bardzo się przydały.
środa, 5 listopada 2008
Jak się uchronić przed fallstartem
Większość mediów sprowadza problemy przedsiębiorców do trudności z rejestracją firmy i braku jednego okienka. Są to przeszkody podobne do utknięcia w korku w czasie dojazdu do pracy. Uciążliwe jednego dnia, w dłuższej perspektywie nikt o nich nie pamięta. Prawdziwa szkoła to pierwsze pół roku działalności, kiedy budujemy mechanizmy naszej firmy oraz pierwsze pół roku po dwóch latach, kiedy ZUS skacze nam do 800 zł/miesiąc. Dla tych, którym się udało, zmiana "składki" nie ma znaczenia, dla wciąż raczkujących (a tych jak pokazują moje doświadczenia jest więcej) to koszmar.
Jeśli wyciągałeś 2000 zł miesięcznie, po opłaceniu ubezpieczenia społecznego (ok. 100 zł) i składki zdrowotnej (ok. 200 zł), podatku (ok. 100-200 zł po odliczeniu różnych kosztów i ok. 160 zł zdrowotnej), zostało ci na rękę jakieś 1500 zł. Kwota pozwalająca przeżyć i planować dalsze ruchy. Po 2 latach z ok. 300 zł ZUS rośnie do 800 zł i jeśli co miesiąc wystawiasz fakturę na 2000 zł, zostanie ci w kieszeni ok. 1000 zł.
Jeśli zarabiałeś 1500 zł miesięcznie, po opłaceniu ZUS i rozliczeniu rocznym miałeś średnią ok. 1350 zł, kiedy zaczynasz płacić 800 zł, albo zaciskasz zęby i zarabiasz 750 zł z wiarą, że jeszcze będzie lepiej, albo zamykasz interes, albo przepisujesz go na kogoś z rodziny i dalej płacisz 300 zł. Ostatni przypadek szczególnie boli ludzi praworządnych, ciężko pracujących by poprawić swój los, ponieważ co jakiś czas muszą wysłuchiwać wszelakiej maści socjologów z ciepłych budżetowych posadek, którzy pouczają jak pięknie by w Polsce było, gdyby ludzie nie kombinowali.
Skok składek musisz przewidzieć, jeśli wystawiasz faktury rzadko. Np. tworzysz produkt, za który wystawisz fakturę za pół roku na 20000 zł. Nim zobaczysz pieniądze, wpłacisz 4800 zł. Przykłady które podaję, dotyczą działalności o niskich kosztach, inaczej wygląda to kiedy zakładasz sklep, jednak problemy z ZUS dla małych pozostają zawsze.
Dlaczego tyle piszę o składkach. Otóż bardzo ważnym problemem ludzi startujących w biznesie, jest nie zwracanie uwagi na koszty stałe. Startujący przedsiębiorca liczy, że szybko zacznie zarabiać, często posiada wypracowany lub pożyczony kapitał. Tymczasem rezerwy szybko się kurczą, bo zakładane plany sprzedaży zazwyczaj drastycznie odbiegają od rzeczywistości. Ludzie przyzwyczajeni do wysokich dochodów na etacie, czują stres, kiedy miesięczny przychód jest niższy a już w ogóle wielu załamuje się, kiedy nie zarabiają nic i dokładają do interesu.
Żeby uniknąć fallstartu, musisz się odpowiednio przygotować:
1. Zbierz kapitał, który pozwoli ci przetrwać najbliższe pół roku przy założeniu, że nic nie zarobisz. Jeśli zakładasz firmę, ponieważ to jedyny sposób byś zaczął zarabiać, poszukaj możliwości wsparcia w rodzinie, urzędzie pracy. Im więcej dowiesz się przed założeniem firmy, tym mniej potem stracisz. Jeśli decydujesz się na kredyt, zrób biznesplan, nawet gdy nie jest wymagany.
2. Staraj się znaleźć zleceniodawcę przed założeniem firmy. Stałe zlecenia od początku to wielki komfort, uważaj jednak, żeby nie uśpił cię brak zagrożeń. Sytuacja może się w każdej chwili zmienić, trzeba przeżyć trochę goryczy porażki i "biedy", żeby nauczyć się je pokonywać.
3. Naucz się jak prowadzić księgowość, nawet jeśli będziesz ją podzlecać firmie księgowej. Umiejętność kalkulowania kosztów i przychodów jest niezbędna do stabilnej pracy. Produkty, które kupujesz jako zwykły klient, zaliczone w koszt firmy są ok. 40% tańsze (odzyskujesz 22% VAT i odpisujesz 19% ceny netto od podatku). Żyj oszczędnie, na konsumowanie owoców przyjdzie czas. Wielu znanych bogaczy, którzy doszli do majątku swoją pracą (a nie odziedziczyli), żyje skromnie i oszczędnie. Podkreślają, że większą wartością jest kształtowanie charakteru i poczucie własnej wartości, niż rozrywka. Człowiek spełniony się nie nudzi, nie potrzebuje kupować przyjemności, żeby zasypać pustkę życia.
4. Oszacuj dokładnie co naprawdę będzie ci potrzebne. Załóżmy, że masz trochę kapitału i chcesz poczynić pewne inwestycje. Jako przyszły biznesmen potrzebujesz laptopa, komórkę z abonamentem i drukarkę laserową. Tylko czy na pewno musisz mieć to wszystko od razu? Jeśli nie masz jeszcze stałych zarobków, używaj stary komputer. Jeśli nie potrzebujesz ciągle dzwonić do klientów, wystarczy ci na początek komórka na kartę. Jak drukujesz niewielkie ilości na swoje potrzeby, kup tanią drukarkę atramentową lub używaną laserową. Zachowaj pieniądze na czarną godzinę albo zainwestuj w towary.
Jeśli chcesz otworzyć firmę za rok czy w bliższej przyszłości, zacznij odkładać pieniądze na inwestycje. Choć rozsądnym wydawałoby się kupować je wcześniej, byłaby to duża strata, ponieważ np. laptop kosztowałby cię jako osobę prywatną ok. 40% więcej.
Pamiętaj, że choć sprzęt się bardzo szybko rozwija, to nie oznacza to, że stary jest słaby. Ja kupiłem skaner za 200 zł, który parę lat wcześniej kosztował kilkukrotnie więcej i miał wysoką pozycję w rankingu jakość/cena. Sprawuje się bardzo dobrze. Komputery do pracowni nabyłem w firmie sprzedającej zachodni sprzęt poleasingowy renomowanych marek i zaoszczędziłem ponad 60%. Jeśli potrzebujesz specyficzną maszynę czy narzędzia, śledź licytacje - firmy wciąż bankrutują i ich majątek wyprzedawany jest często za bezcen.
Jeśli wyciągałeś 2000 zł miesięcznie, po opłaceniu ubezpieczenia społecznego (ok. 100 zł) i składki zdrowotnej (ok. 200 zł), podatku (ok. 100-200 zł po odliczeniu różnych kosztów i ok. 160 zł zdrowotnej), zostało ci na rękę jakieś 1500 zł. Kwota pozwalająca przeżyć i planować dalsze ruchy. Po 2 latach z ok. 300 zł ZUS rośnie do 800 zł i jeśli co miesiąc wystawiasz fakturę na 2000 zł, zostanie ci w kieszeni ok. 1000 zł.
Jeśli zarabiałeś 1500 zł miesięcznie, po opłaceniu ZUS i rozliczeniu rocznym miałeś średnią ok. 1350 zł, kiedy zaczynasz płacić 800 zł, albo zaciskasz zęby i zarabiasz 750 zł z wiarą, że jeszcze będzie lepiej, albo zamykasz interes, albo przepisujesz go na kogoś z rodziny i dalej płacisz 300 zł. Ostatni przypadek szczególnie boli ludzi praworządnych, ciężko pracujących by poprawić swój los, ponieważ co jakiś czas muszą wysłuchiwać wszelakiej maści socjologów z ciepłych budżetowych posadek, którzy pouczają jak pięknie by w Polsce było, gdyby ludzie nie kombinowali.
Skok składek musisz przewidzieć, jeśli wystawiasz faktury rzadko. Np. tworzysz produkt, za który wystawisz fakturę za pół roku na 20000 zł. Nim zobaczysz pieniądze, wpłacisz 4800 zł. Przykłady które podaję, dotyczą działalności o niskich kosztach, inaczej wygląda to kiedy zakładasz sklep, jednak problemy z ZUS dla małych pozostają zawsze.
Dlaczego tyle piszę o składkach. Otóż bardzo ważnym problemem ludzi startujących w biznesie, jest nie zwracanie uwagi na koszty stałe. Startujący przedsiębiorca liczy, że szybko zacznie zarabiać, często posiada wypracowany lub pożyczony kapitał. Tymczasem rezerwy szybko się kurczą, bo zakładane plany sprzedaży zazwyczaj drastycznie odbiegają od rzeczywistości. Ludzie przyzwyczajeni do wysokich dochodów na etacie, czują stres, kiedy miesięczny przychód jest niższy a już w ogóle wielu załamuje się, kiedy nie zarabiają nic i dokładają do interesu.
Żeby uniknąć fallstartu, musisz się odpowiednio przygotować:
1. Zbierz kapitał, który pozwoli ci przetrwać najbliższe pół roku przy założeniu, że nic nie zarobisz. Jeśli zakładasz firmę, ponieważ to jedyny sposób byś zaczął zarabiać, poszukaj możliwości wsparcia w rodzinie, urzędzie pracy. Im więcej dowiesz się przed założeniem firmy, tym mniej potem stracisz. Jeśli decydujesz się na kredyt, zrób biznesplan, nawet gdy nie jest wymagany.
2. Staraj się znaleźć zleceniodawcę przed założeniem firmy. Stałe zlecenia od początku to wielki komfort, uważaj jednak, żeby nie uśpił cię brak zagrożeń. Sytuacja może się w każdej chwili zmienić, trzeba przeżyć trochę goryczy porażki i "biedy", żeby nauczyć się je pokonywać.
3. Naucz się jak prowadzić księgowość, nawet jeśli będziesz ją podzlecać firmie księgowej. Umiejętność kalkulowania kosztów i przychodów jest niezbędna do stabilnej pracy. Produkty, które kupujesz jako zwykły klient, zaliczone w koszt firmy są ok. 40% tańsze (odzyskujesz 22% VAT i odpisujesz 19% ceny netto od podatku). Żyj oszczędnie, na konsumowanie owoców przyjdzie czas. Wielu znanych bogaczy, którzy doszli do majątku swoją pracą (a nie odziedziczyli), żyje skromnie i oszczędnie. Podkreślają, że większą wartością jest kształtowanie charakteru i poczucie własnej wartości, niż rozrywka. Człowiek spełniony się nie nudzi, nie potrzebuje kupować przyjemności, żeby zasypać pustkę życia.
4. Oszacuj dokładnie co naprawdę będzie ci potrzebne. Załóżmy, że masz trochę kapitału i chcesz poczynić pewne inwestycje. Jako przyszły biznesmen potrzebujesz laptopa, komórkę z abonamentem i drukarkę laserową. Tylko czy na pewno musisz mieć to wszystko od razu? Jeśli nie masz jeszcze stałych zarobków, używaj stary komputer. Jeśli nie potrzebujesz ciągle dzwonić do klientów, wystarczy ci na początek komórka na kartę. Jak drukujesz niewielkie ilości na swoje potrzeby, kup tanią drukarkę atramentową lub używaną laserową. Zachowaj pieniądze na czarną godzinę albo zainwestuj w towary.
Jeśli chcesz otworzyć firmę za rok czy w bliższej przyszłości, zacznij odkładać pieniądze na inwestycje. Choć rozsądnym wydawałoby się kupować je wcześniej, byłaby to duża strata, ponieważ np. laptop kosztowałby cię jako osobę prywatną ok. 40% więcej.
Pamiętaj, że choć sprzęt się bardzo szybko rozwija, to nie oznacza to, że stary jest słaby. Ja kupiłem skaner za 200 zł, który parę lat wcześniej kosztował kilkukrotnie więcej i miał wysoką pozycję w rankingu jakość/cena. Sprawuje się bardzo dobrze. Komputery do pracowni nabyłem w firmie sprzedającej zachodni sprzęt poleasingowy renomowanych marek i zaoszczędziłem ponad 60%. Jeśli potrzebujesz specyficzną maszynę czy narzędzia, śledź licytacje - firmy wciąż bankrutują i ich majątek wyprzedawany jest często za bezcen.
wtorek, 4 listopada 2008
Dla kogo firma
Potocznie przyjmuje się, że by prowadzić firmę, trzeba mieć pewne cechy osobowości: przebojowość, umiejętność przewodzenia, silne poczucie własnej wartości, łatwność nawiązywania kontaktów - jednym słowem energiczny ekstrawertyk z grupy tych 20%, które decydują o życiu pozostałych 80. Jeśli posiadasz te cechy, trochę pokory, do tego potrafisz się uczyć i nie poddajesz się z byle powodu, masz spore szanse na sukces. Nie ma dla Ciebie znaczenia czy będziesz sprzedawał skarpetki, produkował śrubki, czy stawiał domy. Liczy się organizowanie, budowanie i mnożenie zysków. Okazuje się, że jakkolwiek wśród rekinów biznesu wielu pasuje do tego profilu, większość właścicieli firm (często bardzo dobrze prosperujących) posiada cechy osobowości zupełnie przeciętne. Sukces osiągnęli dzięki determinacji i zdolności uczenia się dzięki kryzysom.
Zacznijmy od tego, czym w ogóle jest sukces dla przedsiębiorcy. Dla jednego to zbudowanie potężnej korporacji, innego zadowala stały pokaźny przychód, niejeden realizuje poprzez firmę swoje pasje i wcale nie musi zarabiać wielkich pieniędzy. Już te różnice ukazują, że branie pod uwagę wyłącznie cech osobowości, nie determinuje powodzenia.
Na swojej drodze spotkałem wielu ludzi startujących i okrzepłych w biznesie. Część z nich zamknęła już działalność, niektórzy bardzo się rozwinęli, najliczniejsza jest grupa (do której sam należę) "walczących" czyli takich, którzy nadal kumulują środki i zbierają doświadczenia. Przedsiębiorców dzielę na kilka typów:
Organizator. Przywołany wcześniej przeze mnie tzw. człowiek sukcesu. W szkole uczył się przeciętnie (poza przedmiotami, które go zaintrygowały), brylował wśród wielu grup towarzyskich, na studniówkę przyprowadził jedną ze szkolnych "lasek". Podejmuje ryzyko, nie przywiązuje nadmiernej wagi do strat, poszukuje optymalnych form działalności. Zajmuje się rzeczami najważniejszymi, co tylko może podzleca innym firmom, buduje zespół wspólników/pracowników. Ma duże szanse na zbudowanie solidnej firmy, jednak często płaci za to zdrowiem, rozpadem rodziny. Towarzyszy mu napięcie związane z ogromną odpowiedzialnością (negocjuje umowy, dopilnowuje pracowników, wysłuchuje narzekania dziewczyny, że nie ma dla niej czasu). Wiecznie w drodze i przy telefonie.
Rzemieślnik. Typ człowieka, który posiadł (dzięki ciężkiej pracy i/lub talentom) unikatową umiejętność lub zwyczajnie solidny fach. Znajdziemy ich na budowie, kładą kafelki, przycinają bukiety, piszą oprogramowanie, grzebią w samochodach lub wywożą szambo. Pracę nie zawsze kochają, większą wagę przywiązują do życia osobistego. Zazwyczaj pracują sami lub w małym zespole podobnych fachowców (często na czarno). Zarabiają różnie, generalnie z racji posiadanych umiejętności, zapotrzebowanie na nich jest. Z punktu widzenia zamawiającego wystarczy, żeby byli w miarę kontaktowi, solidni i dotrzymywali terminy. Do tej grupy dorzuciłbym artystów (ilustratorzy, muzycy), którzy mają trudniejszy start (atutem są niskie koszty) i dłużej pracują na uznanie, ale mają dużo wyższy potencjał rozwoju.
Handlowiec. Człowiek o pewnych wspólnych cechach organizatora (brak sztywnego przywiązania do dziedziny działalności, łatwe nawiązywanie kontaktów) i rzemieślnika (celem nie jest budowa coraz większej organizacji, tylko maksymalizacja zysków i konsumpcja). Największy kapitał to kontakty, wbrew obiegowej opinii dobry handlowiec musi być uczciwy, przy współpracy najważniejsze jest zaufanie.
Spełniony. Ludzie, którzy odnieśli jakieś sukcesy w pracy, mają pieniądze, przyjaciół, odbyli dziesiątki inspirujących podróży po świecie i chcieliby spełnić swoje marzenie: otworzyć knajpkę, biuro podróży, galerię czy firmę szkoleniową. Ich cechy osobowościowe są przeróżne, łączy stabilizacja życiowa, zaufanie do własnych umiejętności i wyborów (potwierdzona dotychczasowym życiem).
Z każdym typem (w rzeczywistości jest ich dużo więcej, nakreśliłem tylko kilka podstawowych, z którymi najczęściej się stykam) wiążą się szanse i zagrożenia. Niedługo je opiszę.
Zacznijmy od tego, czym w ogóle jest sukces dla przedsiębiorcy. Dla jednego to zbudowanie potężnej korporacji, innego zadowala stały pokaźny przychód, niejeden realizuje poprzez firmę swoje pasje i wcale nie musi zarabiać wielkich pieniędzy. Już te różnice ukazują, że branie pod uwagę wyłącznie cech osobowości, nie determinuje powodzenia.
Na swojej drodze spotkałem wielu ludzi startujących i okrzepłych w biznesie. Część z nich zamknęła już działalność, niektórzy bardzo się rozwinęli, najliczniejsza jest grupa (do której sam należę) "walczących" czyli takich, którzy nadal kumulują środki i zbierają doświadczenia. Przedsiębiorców dzielę na kilka typów:
Organizator. Przywołany wcześniej przeze mnie tzw. człowiek sukcesu. W szkole uczył się przeciętnie (poza przedmiotami, które go zaintrygowały), brylował wśród wielu grup towarzyskich, na studniówkę przyprowadził jedną ze szkolnych "lasek". Podejmuje ryzyko, nie przywiązuje nadmiernej wagi do strat, poszukuje optymalnych form działalności. Zajmuje się rzeczami najważniejszymi, co tylko może podzleca innym firmom, buduje zespół wspólników/pracowników. Ma duże szanse na zbudowanie solidnej firmy, jednak często płaci za to zdrowiem, rozpadem rodziny. Towarzyszy mu napięcie związane z ogromną odpowiedzialnością (negocjuje umowy, dopilnowuje pracowników, wysłuchuje narzekania dziewczyny, że nie ma dla niej czasu). Wiecznie w drodze i przy telefonie.
Rzemieślnik. Typ człowieka, który posiadł (dzięki ciężkiej pracy i/lub talentom) unikatową umiejętność lub zwyczajnie solidny fach. Znajdziemy ich na budowie, kładą kafelki, przycinają bukiety, piszą oprogramowanie, grzebią w samochodach lub wywożą szambo. Pracę nie zawsze kochają, większą wagę przywiązują do życia osobistego. Zazwyczaj pracują sami lub w małym zespole podobnych fachowców (często na czarno). Zarabiają różnie, generalnie z racji posiadanych umiejętności, zapotrzebowanie na nich jest. Z punktu widzenia zamawiającego wystarczy, żeby byli w miarę kontaktowi, solidni i dotrzymywali terminy. Do tej grupy dorzuciłbym artystów (ilustratorzy, muzycy), którzy mają trudniejszy start (atutem są niskie koszty) i dłużej pracują na uznanie, ale mają dużo wyższy potencjał rozwoju.
Handlowiec. Człowiek o pewnych wspólnych cechach organizatora (brak sztywnego przywiązania do dziedziny działalności, łatwe nawiązywanie kontaktów) i rzemieślnika (celem nie jest budowa coraz większej organizacji, tylko maksymalizacja zysków i konsumpcja). Największy kapitał to kontakty, wbrew obiegowej opinii dobry handlowiec musi być uczciwy, przy współpracy najważniejsze jest zaufanie.
Spełniony. Ludzie, którzy odnieśli jakieś sukcesy w pracy, mają pieniądze, przyjaciół, odbyli dziesiątki inspirujących podróży po świecie i chcieliby spełnić swoje marzenie: otworzyć knajpkę, biuro podróży, galerię czy firmę szkoleniową. Ich cechy osobowościowe są przeróżne, łączy stabilizacja życiowa, zaufanie do własnych umiejętności i wyborów (potwierdzona dotychczasowym życiem).
Z każdym typem (w rzeczywistości jest ich dużo więcej, nakreśliłem tylko kilka podstawowych, z którymi najczęściej się stykam) wiążą się szanse i zagrożenia. Niedługo je opiszę.
poniedziałek, 3 listopada 2008
Słowem wstępu
Wielu ludzi marzy o własnej firmie. Kiedy siedzisz przykuty do biurka albo powlekasz nogami w zakładzie, tudzież śpisz na wykładzie i na jawie widzisz siebie rozciągniętego w prezesowskim fotelu, bycie bossem wygląda jak wielka odskocznia od prozy życia.
Pamiętam siebie sprzed trzech lat, odchodzącego z pracy na własne, przepełnionego zapałem i motywacją. Nie bujałem w obłokach, pierwsze cele były skromne: przetrwać i zdobyć przyczółki do rozwoju. Dziś, pomimo kilku sukcesów i stromych porażek, cele pozostały te same. Nawet kapitał dowlókł się do stanu początkowego. Czy jestem w punkcie wyjścia? Na pewno nie, zyskałem masę doświadczeń, kilka wartościowych kontaktów, znalazłem się w tej mniejszości, która przetrwała 2 pierwsze lata. Z drugiej strony niepewność jutra, 3 lata bez wygód i z zarobkami wielokrotnie niższymi, niż kolegów z roku, którzy wybrali etat.
Opiszę w tym blogu swoje spostrzeżenia, które mogą przydać się przyszłym przedsiębiorcom. Przy okazji publikując codziennie post, liczę na przywrócenie systematyczności, która w biznesie jest niezbędna, a którą zatraciłem w natłoku spraw "niezwłocznych".
Pamiętam siebie sprzed trzech lat, odchodzącego z pracy na własne, przepełnionego zapałem i motywacją. Nie bujałem w obłokach, pierwsze cele były skromne: przetrwać i zdobyć przyczółki do rozwoju. Dziś, pomimo kilku sukcesów i stromych porażek, cele pozostały te same. Nawet kapitał dowlókł się do stanu początkowego. Czy jestem w punkcie wyjścia? Na pewno nie, zyskałem masę doświadczeń, kilka wartościowych kontaktów, znalazłem się w tej mniejszości, która przetrwała 2 pierwsze lata. Z drugiej strony niepewność jutra, 3 lata bez wygód i z zarobkami wielokrotnie niższymi, niż kolegów z roku, którzy wybrali etat.
Opiszę w tym blogu swoje spostrzeżenia, które mogą przydać się przyszłym przedsiębiorcom. Przy okazji publikując codziennie post, liczę na przywrócenie systematyczności, która w biznesie jest niezbędna, a którą zatraciłem w natłoku spraw "niezwłocznych".
Subskrybuj:
Posty (Atom)