Pierwsza połowa lat 90-tych, lekcja historii. Pan zadaje pytanie: jak myślicie, dlaczego Kolumb popłynął na zachód? Zgłaszam się bez zastanowienia. Byłem jednym z pupili pana od historii, a wśród pozostałych nauczycieli miałem również tzw. dobrą opinię. Nie dlatego, żebym był kujonem czy się podlizywał - bywałem arogancki, gadałem w ławce i biłem się na przerwach jak inni chłopcy, próbujący zabłysnąć przed grupą. Byłem jednak lubiany przez nauczycieli i sam ich lubiłem, bo zawsze widziałem w nich ludzi, którzy pracują dla nas; nawet z nudnych przedmiotów się starałem, żeby nie sprawić im zawodu, że ich wysiłek poszedł na marne. Nie bez znaczenia był fakt, że od wczesnej podstawówki nauczyłem się całego atlasu geograficznego i historycznego na pamięć i łapczywie zwiedzałem okoliczne księgarnie w poszukiwaniu nowych źródeł.
No, ale wróćmy do tego dnia w dużej bydgoskiej szkole. Zostaję wytypowany do odpowiedzi: rzucam z automatu argumenty o handlu, przyprawach z Indii, skróceniu szlaków itd. itp. Ku mojemu zaskoczeniu pan się pyta: co jeszcze? Zgłaszają się inni uczniowie, dochodzą nowe sensowne przyczyny, ale nauczyciel wciąż nie uzyskał satysfakcjonującej odpowiedzi. Kiedy wreszcie się poddajemy, unosi dłoń na wysokość ust niczym grecki filozof i odkrywa przed nami największą tajemnicę podróży Kolumba: ciekawość.
Dlaczego zapamiętałem tamtą lekcję sprzed ok. 25 lat? Bo nie mogłem w nią uwierzyć. Wydawała mi się kompletnie nieistotna. Zaczytywałem się książkami historycznymi, w których głównym motorem ludzkich działań było zdobycie władzy, bogactwa, sławy, ewentualnie jakaś namiętna miłość czy patriotyzm, ale wzmianek o ciekawości albo nie było, albo musiałem ją nieświadomie pomijać. Ta sama ciekawość, która pchała mnie do wskakiwania w kolejne sporty i sztuki, do nieustannego próbowania, by poczuć "jak to jest", pozostawała poza moją świadomością jako czynnik sprawczy. Coś jednak sprawiało, że przez kolejne lata odpowiedź pana od historii wracała do mnie jak bumerang.
11 lat temu zacząłem przygodę z giełdą. Zapewne początkowo marzyłem o wielkich zyskach, zwyciężaniu w grze, byciu podziwianym jak Livermore czy Buffet, ale z perspektywy czasu widzę, że to nie tym emocjom zawdzięczam dziesiątki tysięcy godzin przesiedzianych przed taśmą i wykresami. Byłem, jestem i pozostanę na rynku z powodu ciekawości. Nie oczekuję za ten trud żadnej nagrody, to realizowanie potrzeby dotarcia do prawdy o sobie i zjawiskach na świecie jest wystarczającą nagrodą. Pieniądze są tylko bonusem.
8 lat temu kończę 30 lat, przechodzę na wegetarianizm i zaczynam biegać. Argumentuję: z mięsa rezygnuję z powodów zdrowotnych, bieganie pozwala podładować baterie, wybiegać stresy. A jednak z czasem brnę dalej: maratony, ultramaratony, rezygnacja z nabiału, posty, krio - aktywności, po których bliscy prędzej martwią się o moje zdrowie. Czytam o "herosie", który wygrywa na 150 km i sam też zapisuję się na taki dystans. Czy dlatego by być podziwianym? Nie. Już dawno wkroczyłem na tereny, po których stąpanie jest uznawane w najlepszym razie za dziwactwo i muszę się pilnować, by nie zostać tak zaszufladkowanym.
To opowieści stojące za pokonywaniem ludzkich ograniczeń są tak fascynujące, że nie mogę powstrzymać się przed dalszymi ćwiczeniami i przesuwaniem granic. De Mello kiedyś pięknie napisał: nie jesteś w stanie opisać osobie, która nigdy nie piła alkoholu, na czym polega upojenie. Słowa z książek mi nie wystarczają - poznawanie ich prawdziwego znaczenia to najbardziej pasjonujący element drogi.
Jeśli ciekawość to pierwszy stopień do piekła, dawno już tam jestem. I tak mi się podoba, że wciąż schodzę głębiej.