wtorek, 18 grudnia 2018

Garść prognoz na 2019

Rok temu przedstawiłem prognozy na 2018 i dalszą przyszłość:
https://podtworca.blogspot.com/2017/12/garsc-prognoz-na-2018-i-pozniej.html

Pisałem:

Akcje
2018 według moich analiz powinien być rokiem specyficznym, ponieważ cykl wzrostowy na rynkach rozwijających się, do których należy Polska, powinien zderzyć się z fazą spadkową cyklu hossa-bessa. Stąd moje przygotowania do możliwych turbulencji i wysokiej zmienności. Na GPW szukałbym podobieństwa do tego, co działo się na amerykańskim rynku w 2011/2012 roku. U nas był wtedy krach, u nich szybkie sczyszczenie rynku i powrót hossy

Prognoza sprawdziła się dla WIG/WIG20, na małych i średnich spółkach mieliśmy (mamy) regularną bessę, której głębokość zeszła znacznie poniżej moich przewidywań.

Złoty
Zakładam, że w skali najbliższych kilku lat zobaczymy kontynuację umacniania złotego. Akurat 2018 może skorygować jego siłę, ale raczej nie spodziewam się już dolara i franka powyżej 4zł czy euro blisko 5.

Na razie się sprawdziło.

Surowce - urosły zgodnie z przewidywaniami, ale potem skraszowały wbrew przewidywaniom :)

Ogólnie jestem zadowolony z prognoz, ponieważ nakreśliły mapę, która pozwoliła mi dość skutecznie alokować środki w bardzo trudnym środowisku. 2018 był wyjątkowym rokiem w całej historii, gdyż straciły prawie wszystkie klasy aktywów wyceniane w dolarach:


Wciąż nie są to głębokie spadki, więc jakaś forma paniki i pogłębienia dołków jest wysoce prawdopodobna.

Pobawmy się zatem w prognozy na 2019.

S&P500

Ameryka jest już passe, ale wtrącę tu trzy grosze, bo wszędzie czytam, że jak ich rynek zacznie spadać, to u nas będzie armegeddon. Po pierwsze - liczę, że wreszcie doczekaliśmy się zmiany trendu na Emerging Markets / Developed Markets, czyli wreszcie rynki wschodzące powinny nadrabiać zaległości względem rozwiniętych, czego przedsmak mieliśmy w 2017 roku. Tak prezentuje się uaktualniony WIG20:S&P500 :


Także wreszcie po 10 latach na GPW mogę stosować w 2019 na WIG20 strategię BUY THE FUCKING DIP!! Kupię każdą zwałę, im mocniejszą tym wyższy lewar.

A sam S&P500 interesuje mnie tylko w kresce miesięcznej w skali 100 lat:



Wykres czytamy: pod elipsą ciężkie bessy raz na pokolenie, na czerwonej średniej wsparcia raz na kilka lat. Zakładam, że wsparcie wytrzyma i przyniesie odbicie, które interesuje mnie wyłącznie jako sygnał kupna dla rynków EM (w tym polskiego); w USA przez najbliższe 5 lat nie zamierzam inwestować.

Akcje polskie

Jak już napisałem: dla WIG20 będę stosował BTFD + kilka spółek na długi termin (głównie PZU ze średnią ok. 38, PEO 11x, OPL i resztki energetyków, które zaczynam odbierać, bo nie chcą się porządnie skorekcić).

Prawdziwym hitem powinny być małe i średnie spółki, roboczo zakładam że odbiją do poziomów ze stycznia 2018. Odbicie narysowałem z 1-3 miesięcznym oddaleniem, to jest czas na zrobienie dołka przez desperatów:

Drugie najdłuższe spadki po bessie 2000-2002 i RSI niski jak w najgorszych bessach

PLN

Uważam, że 2019 będzie łaskawszy dla złotego i na koniec roku umocni się do największych walut (USD, EUR, CHF itp.). Za wykres mógłby posłużyć wykres sprzed roku :)


No i to tyle z prognoz: pozostaje nam przecierpieć jeszcze kilka fal spadkowych, może jakiś szybki krach i panikę medialną, a potem przyjdzie hossanna na wysokościach :)



sobota, 15 grudnia 2018

Podsumowanie sezonu ultra cz. 2


Ultra Wieżyca (80km)



Po 80 km w Stavanger w kolejnym miesiącu planowałem przetruchtać coś lżejszego, szczególnie że był już maj i konkretne upały, które źle znoszę na długich trasach. Ponadto nie miałem czasu na treningi biegowe (co trenowałem opiszę w innym artykule) i biegałem tylko 1-2 razy w tygodniu. Zaproponowałem zatem chłopakom (Tomkowi, który wkręcił się już w codzienne mocne treningi i Michałowi oraz Piotrowi, którzy za miesiąc mieli startować na 240 km) turystyczny maraton po Kaszubach. Moja propozycja spotkała się z pozytywnym przyjęciem - do tego stopnia, że chłopacy rozwinęli ją do zdobycia najwyższego szczytu północnej Polski - oddalonej 40km od Gdańska Wieżycy. Problem w tym, że ja kompletnie nie zarejestrowałem tej rozmowy.

Kiedy zatem w środowy ranek ruszyliśmy ku kaszubskim lasom i jeziorom ja biegłem mentalnie maraton, a chłopacy dwa razy dłuższe ultra. Między moją formą a ich rozciągała się przepaść, gdy więc dotarło do mnie na co się zapisałem, pozostało już tylko cierpieć. To był jeden z najgorszych biegów jakie pamiętam. Niemiłosierny upał, zmęczenie i brak motywacji dręczyły mnie przez niekończące się godziny.


Po zdobyciu szczytu "góry" czułem jedynie zniechęcenie, że przede mną jeszcze 40 km drogi powrotnej:
Dobrze, że nie postanowili biec k..wa do Malborka
O, mam jednak jedno miłe wspomnienie. Do domu było już tylko kilka km. Tomek czekał na mnie na ławeczce przy wysypisku śmieci w Szadółkach. Posiedzieliśmy chwilę, zjadłem wafelka, popiłem wodą; cukier uderzył do krwi, woda wsiąkła we flaki i zacząłem odzyskiwać chęć do życia. A potem zaczęliśmy zbiegać i wszystko co złe odeszło. Nadal od domu dzieliło mnie jakieś 25 minut, ale mentalnie już odpoczywałem.


Maraton Verrucole



W czerwcu spędziliśmy w dwie rodziny (Tomka i moja) tydzień w górzystej (i uboższej) części Toskanii - Garfagnagnie. Mieszkaliśmy w zapomnianym przez Boga i turystów miasteczku-twierdzy Castiglione di Garfagnana. W jedynym sklepie z opcją baru przesiadywali podstarzali Włosi i uśmiechali się do naszych żon i bambini. Zakurzone widokówki, które zajmowały jedną gablotkę pochodziły z lat 80-tych. Jedni lubią atrakcje turystyczne, inni morze, a ja stare zamki i katedry na wzgórzach, dlatego czułem się tam jak ryba w wodzie.

Widok na ruiny zamku

Jowitka na moście


Słońce przygrzewało, atrakcji w promieniu 100km mnóstwo i do tego dzieciaki domagające się atencji, dlatego trudno było przekonać Tomka do maratonu. Poranna piątka to co innego, może w jakiś dzień półmaraton, ale zniknąć na prawie cały dzień to jednak zbyt mocno trąci egoizmem. W sukurs przyszła nam pogoda: na środę prognozy zapowiadały deszcz. Dzieciaki i tak świetnie będą bawić się razem w domu, a my będziemy mieć chłodzenie na trasie.

Za cel maratonu obraliśmy położoną na wzgórzu twierdzę Verrucole, którą wypatrzyłem na ulotce reklamującej atrakcje regionu.

Zaczęliśmy lokalnym szlakiem turystycznym, ale spuszczony luzem pies szybko nas z niego pogonił i musieliśmy kontynuować ulicą. Niebawem dotarliśmy do zwykłych terenów mieszkalno-przemysłowych i przez pierwsze kilkanaście kilometrów przedzieraliśmy się przez hałaśliwe zatłoczone drogi. Nawet po wbiegnięciu na zbocze łańcucha górskiego sytuacja się nie poprawiła - ruch był nadal spory, a piesi na tamtych ulicach najwyraźniej nie występują, bo auta jechały jakby nie chciały nas ominąć i dopiero w ostatnim momencie gwałtownie odbijały. Kierowcy najwyraźniej potrzebowali czas na dostosowanie się do nietypowej sytuacji.

Milczeliśmy. Tomek miał chyba wyrzuty sumienia, że zostawił rodzinę, a ja miałem wyrzuty, że on ma wyrzuty. Deszcz kropił, potem się bardziej rozkręcił. Okolica powoli zaczęła się przerzedzać, napotykaliśmy coraz więcej domków turystycznych i uroczych miejscowości. Biegliśmy zboczem górskim, z którego rozciągał się widok na zieloną dolinę.

Zdjęcie z drugiej strony doliny, kiedy przestało już padać.

Każda wyprawa ma swój punkt przełomowy, po którym w głowie zamienia się w przygodę. Nawet jak biegliśmy na tą cholerną Wieżycę, prawie na samym końcu poczułem że jestem w drodze, cel jest nieistotny, ponieważ liczy się to, że jestem. Ten maraton stał się przygodą, gdy zbiegliśmy na dno doliny i zaczęliśmy podejście na przeciwne zbocze. Deszcz osiągał apogeum, mieliśmy w nogach dopiero połowę trasy, ale rozmowy nagle zaczęły się kleić.

Przemoknięci i trochę wychłodzeni wyszliśmy z przełęczy i wtedy ją zobaczyliśmy. Gdzieś daleko na szczycie przez chmury burzowe przenikał zarys twierdzy Verrucole. Widok był mistyczny, w całej tej górsko-burzowej otoczce budziła grozę i majestat. Poczuliśmy rozpierającą radość, że za jakiś czas tam będziemy, i że pogoda jest właśnie taka, nie inna.

Wkrótce deszcz zaczął odpuszczać, a sama twierdza z bliska nie robi wielkiego wrażenia, ale to już nie było istotne. Smakowaliśmy wszystko co oferowała nam trasa.




Maraton opisał również Tomek:
http://runaroundthelake.blogspot.com/2018/06/maraton-di-garfagnana.html


Maraton 3 x Tryton



W maju doszło do nieplanowanej zmiany w moim życiu. Przyjąłem ciekawą ofertę pracy i od września wiele miało się zmienić. Przede wszystkim moja droga dojazdowa do biura. Pracowałem w Gdyni, ponad 30 km od domu, dlatego poza epizodycznymi wypadami rowerem dojeżdżałem tam samochodem. Teraz miałem pracować w centrum Gdańska w biurowcu Tryton. Miałem już serdecznie dość uzależnienia od samochodu i postanowiłem, że do nowej pracy będę jeździł rowerem i biegał.

W lipcu przetestowałem różne warianty tras z i do Trytona. Głównie zależało mi na odkryciu ścieżek, które pozwalają uniknąć spalin i hałasu. No i se tak pobiegałem.


To byłoby na tyle jeśli chodzi o drugą z trzech części podsumowujących biegowy 2018 rok. Praktycznie do października spisałem go treningowo na straty. Zmiana pracy, trenowanie odporności na zimno i trening bokserski za bardzo mnie angażowały. Żeby się zmobilizować zapisałem się na Kaszubską Poniewierkę (100km) i Ultramaraton Puszczy Bydgoskiej (67km), ale ten etap opiszę w ostatniej części podsumowań.

C.D.N.

niedziela, 9 grudnia 2018

Podsumowanie giełdowe 2018 i plany na 2019

Kiedy rok temu snułem plany giełdowe na 2018 byłem w dobrym humorze. 2017 dobrze zapłacił, w dodatku zdążyłem ewakuować się przed falą wyprzedaży. Dzisiaj też jestem w dobrym humorze, choć przyjąłem kilka ciosów i prawdopodobnie rynek mnie jeszcze poturbuje. O tym, dlaczego patrzę pozytywnie w przyszłość przeczytacie poniżej.

Tak pisałem rok temu:

Zakładam, że 2018 może być podobny do 2012 roku. Początek roku powinien przynieść przyspieszenie wzrostów na małych spółkach i wiarę w hossę, po czym cykliczna bessa przypomni o sobie i zobaczymy wtórne dno na SWIG80.

Gdybym nie napisał "wtórne dno", tylko "dalsze spadki" byłaby to prognoza idealna :) Miałem dwa silne założenia:

- po słabej hossie będzie słaba bessa, bo wyceny nie są wyśrubowane - sprawdziło się dla WIG, ale nie małych spółek, które zanurkowały daleko poniżej wartości księgowych,

- bessa uderzy mocniej w MWIG40 i SWIG80, a oszczędzi WIG20, bo ten przeszedł silną bessę w 2015/2016 roku - to się sprawdziło.

"Nie nastawiam się na duże zyski, spróbuję uniknąć odczuwalnych strat. Najbardziej obawiałbym się.. hossy takiej jak w 2006-2007 roku. Nie lubię gonić rynku, a moja pozycja jest jeszcze zbyt mała. Polskie akcje są tanie, płacą solidne dywidendy i zasługują na kilkuletni rynek byka. Nie widzę obecnie też podstaw do silnej bessy na GPW."

Wtórne dno wypadało mi gdzieś na kwiecień i do tego czasu prowadziłem portfel wzorcowo. W styczniu mój portfel osiągnął szczyt, skróciłem pozycje podebrane w czasie listopadowej paniki i trzymałem kciuki za powrót spadków, żeby odbudować pozycję.

Przyszedł kwiecień, ale coś mi nie grało. Nie było jeszcze synchronicznych spadków wszystkich branż. Akcje wielu dobrych spółek spadły, ale wzrosty na game-devach trwały w najlepsze. Dlatego kupowałem głównie spółki z WIG20 na panikach, co później uratowało wyniki portfela.

Wreszcie pod koniec czerwca przyszła upragniona fala wyprzedaży. Wszystko spadało równo na techniczne wsparcia, zabrałem się do odbudowywania pozycji. Przytoczę mój plan sprzed roku:

"Moja strategia na 2018 będzie zatem następująca:
1. Przez cały rok będę akumulował małe i średnie spółki doświadczające spadków, jeśli staną się bardzo tanie względem swoich przychodów, gotówki na koncie, wartości księgowej itd.

2. Spróbuję ustrzelić ewentualny wiosenny szczyt, jeżeli zobaczę mocne wzrosty na SWIG80 i euforię inwestorów indywidualnych, ponieważ wg moich analiz w 2018 powinna trwać cykliczna bessa.

3. Będę dalej wyszukiwał ETFy do zainwestowania na długi termin. Niestety Bossa zagranica radykalnie ograniczyła liczbę dostępnych ETFów i muszę znaleźć jakiegoś innego brokera.

4. Zamierzam czysto technicznie pogrywać na spółkach z WIG20 w obie strony. Tanio już było, drogo jeszcze nie jest, gdyby indeks wszedł w ruch horyzontalny lub jakiś szerszy kanał trendowy, pojawią się moje ulubione setupy.

5. Rozejrzę się za alternatywnymi sposobami inwestowania.
"

Akcje kupowane w czerwcu i lipcu szybko rosły i w sierpniu wydawało się, że lada moment portfel wejdzie na nowy szczyt. Spójrzcie na wykres, który opublikowałem pod koniec sierpnia:


To nie był odosobniony indeks, podobne wybicia z wieloletnich formacji zostały wyrysowane na wielu rynkach.

Wrześniowe tąpnięcie

Pierwszy tydzień września kompletnie mnie zaskoczył. Jestem na GPW 10 lat, ale pierwszy raz przeżyłem krach z portfelem wypchanym akcjami (ok. 60% kapitału). To doświadczenie wprowadziło zamęt w mój długoterminowy plan, ponieważ zacząłem szukać na siłę sposobów zabezpieczenia pozycji oraz odrobienia strat. Zacząłem zamykać zyskowne pozycje albo zamieniać pozycje długoterminowe na średnioterminowe. Potem byłem zmuszony czekać na korektę, żeby na nie wrócić.

Na swoją obronę mogę dodać, że nie miałem wtedy głowy do giełdy - akurat zacząłem nową pracę, zmieniłem auto, biegałem po urzędach i dopiero później, gdy oglądałem wykresy, dotarło do mnie co się wydarzyło.

Okazało się, że niedostatecznie przygotowałem czwarty punkt swojego planu na 2018. Miałem wiele okazji, żeby zarobić na technicznych zagraniach, ale rozproszyłem je na zbyt wiele kont i przestałem kontrolować egzekucje. Np. taki Tauron siedział na dwóch kontach jako długoterminowa inwestycja pod hossę, na jednym koncie na średni termin, a kiedy zobaczyłem na nim formację techniczną szukałem czwartego konta, żeby zagrać na szybko lub kupowałem kontrakty, żeby nie mieszać ich z akcjami. Kiedy w końcu przyszły mocne wzrosty na energetykach byłem już tak skołowany, że pozamykałem prawie wszystkie pozycje na TPE i PGE z niewielkimi zyskami, a teraz nie mogę doczekać się korekty, żeby na nie wrócić.

Odzyskanie równowagi

W końcu zrobiłem to, co powinienem był zrobić dawno temu - wyodrębniłem jedno konto do zagrań krótko i średnioterminowych, a pozostałe konta zostawiłem do akumulowania i trzymania długoterminowych pozycji. Pozwoliłem sobie na skracanie na nich pozycji tylko wtedy, gdy dany walor urósł zbyt mocno i zbyt szybko, np. oceniałem potencjał zysku na 100% w skali 2 lat, ale urósł 50% w tydzień, a jednocześnie nie wychwyciłem tego ruchu na koncie pod zagrania techniczne.

Nowa taktyka przyniosła efekty - portfel zaczął odrabiać wrześniowe straty i można powiedzieć, że dzisiaj, 9 grudnia 2018 zrealizowałem punkt 1 zeszłorocznego planu: zapakowałem się w akcje i fundusze po dobrych i bardzo dobrych cenach. Jestem gotowy na hossę, ale mam też odwody do obrony przed uderzeniami bessy.

Plan 2019

1. Zamierzam dalej akumulować solidne, mocno przecenione spółki, szczególnie te pikujące w dół, bo ludzie umarzają jednostki i fundusze sypią PKC. Jeśli ruszy hossa, będę trzymał akcje bez względu na korekty i sentyment. To bardzo trudne, bo powszechne oczekiwanie jest, że rynek może urośnie na początku roku, ale dno zrobi między wiosną a jesienią. Nie ma nic bardziej bolesnego na giełdzie, niż zamiana zysku w stratę, dlatego pokusa by sprzedać pozycję, która weszła na plus i wszyscy uważają, że zaraz znowu spadnie jest taka silna. Ja pamiętam jednak hossę 2009, kiedy to spółki rosły miesiącami i przynosiły setki procent zysku na samym odrabianiu strat z 2008.

Reasumując: siedzę na tyłku, kupiłem tanio i sprzedam kiedyś drogo.

2. W 2018 wiele akcji kupowałem na dołkach paniki, ale nie miałem planu na sprzedawanie ich na odbiciach. Tym razem mam specjalnie wydzielone konto na takie zagrania. Nie będzie mnie bolało, że skasowałem 20% zysku, choć po X latach byłoby z tego 2000%. Pod takie oczekiwania są konta do realizacji punktu 1 z planu.


Bessa na małych spółkach trwa już 21 miesięcy. Dotychczas najdłuższa bessa 2000-2002 trwała 25 miesięcy. W którym miejscu możemy być? Zwykły powrót indeksu w okolice szczytu z 2017 roku to już wysoki zysk, a co dopiero prawdziwa hossa, która też kiedyś wróci na GPW...




wtorek, 4 grudnia 2018

Podsumowanie sezonu ultra cz. 1

Grudzień, miesiąc podsumowań, planów i prognoz na nowy rok. Zaczynam od tradycyjnego opisu długich biegów z mijającego roku.

Maraton arktyczny



W kwietniu 2017 rozpocząłem przygodę z "krio", ćwiczeniami układu odpornościowego opartymi o chłód. Siedziałem wieczorami w gatkach na balkonie, brałem zimne prysznice, do zimy nosiłem tylko t-shirty i krótkie spodenki, po czym dołożyłem sweterek a spodenki zamieniłem na jeansy. Pogoda jednak nie rozpieszczała - temperatura rzadko spadało poniżej zera i musiałem czekać aż do lutego na dwucyfrowy wynik na minusie.

Odbyłem wcześniej sporo 5-10 kilometrowych biegów na mrozie w krótkich spodenkach i t-shircie (lub bez), jednak niewiele mówiły one o formie na 40 kilometrów. Moje doświadczenia z poprzednich lat na długich dystansach były dość jednoznaczne: zazwyczaj na mecie dostawałem drgawek z zimna. Paradoksalnie wywoływało je zakładanie zbyt wielu ciepłych warstw ubrań, co doprowadzało do wygrzania organizmu i biegnięcia w wilgotnym stroju. Po kilkudziesięciu kilometrach ciało emitowało mniej ciepła i wystarczyło się zatrzymać lub nawet mocniej spowolnić, by wilgotny kompres działał jak chłodziarka.

Wraz z treningiem krio zmieniłem taktykę: w październiku pobiegłem Łemkowynę w krótkim rękawku i nie doświadczyłem żadnego wychłodzenia na mecie. Podobnie było w grudniu (maraton 3 mola) w temperaturze ok. 0-2 stopnie. Maraton "arktyczny" przebiegłem w ok. -8 stopniach i pamiętam z niego głównie nieustanne zmagania z kostniejącymi dłoniami. Kiedy w połowie trasy zatrzymałem się na pączka męczyłem się z wyciągnięciem pieniędzy. W mrozie palce funkcjonują w kilkukrotnie zwolnionym tempie.


Po wyjściu z piekarni pokonałem kolejny kilometr w tempie poniżej 5 minut na km co rzadko zdarza mi się na maratonach wycieczkowych, ale w końcu się rozgrzałem. Skłamałbym, gdybym napisał, że był to maraton w którym nawiązałem kontakt ze sobą i czułem harmonię ze światem. Wielokrotnie balansowałem na granicy tego dziwnego stresu, który czuje się przed kontaktem z zimnem. Jeszcze o nim napiszę przy okazji wpisu o moich doświadczeniach z treningiem krio.

Maraton marcowy z Michałem i Piotrem

Michał i Piotr przygotowywali się do 240-kilometrowego górskiego ultra. W ramach treningów często biegli z pracy do domu. Umówiłem się z nimi w centrum na 16 w czwarty czwartek marca. Pogoda była optymalna, żadnych mrozów ani upałów, jeden z tych fajnych biegów, które upływają na rozmowach.



Fiordy Stavanger (80 km)



Dla takich wypraw zamierzam całe życie utrzymywać formę biegową. Do Norwegii polecieliśmy z Piotrkiem, z którym wcześniej biegałem już w Bergen i Atenach oraz Tomkiem, który kończył pierwszą fazę swojej epickiej drogi ze 123 do 85 kg.

Trasę zaprojektowałem według klasycznego schematu: znaleźć jakiś ciekawy punkt na mapie, zahaczyć o kilka innych ciekawych punktów i jakoś to będzie. Trafiło na szczyt Selvigstakken w parku Foreknuten. Zapuściłem nawet brodę, żeby nie wyróżniać się w kraju wikingów:



Po wyjściu z samolotu uderzył nas zapach gnojówki, który towarzyszył nam przez całą drogę przez zamieszkane tereny.

Tak było na ostatnich kilkuset metrach podejścia i samym szczycie:



Wcześniejsze wzgórza nim zaczęły się skały


Taka mała anegdotka: byliśmy drugi raz w Norwegii i kolejny raz spotkaliśmy się z życzliwością rodaków. Podczas wyprawy do Bergen w jakimś zapadłym Manger przypadkowo spotkany w markecie Polak podwiózł nas do wynajętego domku, a tutaj kiedy skończyły nam się zapasy wody spotkaliśmy schodzące szlakiem 3 dziewczyny z Polski, które odstąpiły nam swoje zapasy.

Schodząc ze szczytu zgubiliśmy szlak. Punkty namalowane na kamieniach zakrywał śnieg, szliśmy na czuja i skręciliśmy nie w ten wąwóz co trzeba. Potem już nie było jak się wycofać, zaczęliśmy zatem powoli schodzić po kamieniach, które zsunęły się ze szczeliny między górami. To był najtrudniejszy moment, ponieważ nie wiedzieliśmy czy zejście nie zwieńczy jakaś przepaść czy jeziorko, których wszędzie było pełno. W końcu jednak zbocze się wypłaszczyło i zobaczyliśmy "las" oddzielający nas od jeziora, którym mogliśmy wrócić na szlak:


Po zejściu cyknąłem fotkę naszej trasy ze szczytu, z tej perspektywy nie uwierzyłbym, że da się tamtędy zejść:


Wyprawę ze szczegółami opisał Tomek:
https://runaroundthelake.blogspot.com/2018/04/wyprawa-nad-fiordy-stavanger.html

Ja zakończę jeszcze jedną anegdotką. W trakcie biegów ultra do butów często wpadają różne kamyczki, patyczki i inne igliwia. Z reguły towarzyszą mi do końca trasy, tak bardzo nie chce mi się zatrzymywać, żeby je wyciągnąć. Czasem jednak coś kłuje tak mocno i nie chce się ułożyć, że w końcu trzeba zdjąć buta i wysypać dziadostwo. Tak też było kiedy już zeszliśmy z górskiego szlaku i biegliśmy drogą na Stavanger. Zdjąłem buta, przemoczoną skarpetkę (kilka razy przechodziliśmy przez strumienie i podtopione trawy), starannie wygarnąłem wszystko co wyglądało jak substancje obce, nałożyłem zestaw z powrotem, ale nieznośne kłucie nie przeszło. Co jest myślę, zdejmuję i przeczyszczam znowu ale dalej boli, aż nie da się iść. W końcu patrzę na stopę, a tam siny kalafior. Cha cha cha tak było!

C.D.N.


sobota, 1 grudnia 2018

Czwarty raz w ciągu 10 lat


Spójrzcie na wskaźnik MACD dający sygnał kupna z lokalnego kilkuletniego dołka. W ciągu ostatniej dekady taki sygnał padł trzykrotnie i za każdym razem oznaczał lokalną górkę, po której nastąpiło finalne 2-3 miesiące spadków, które kończyły bessę. Nie mam pojęcia jak będzie tym razem, ale jeśli zobaczę oznaki euforii czy mocniejszą białą świecę (rajd św. Mikołaja?), kupuję tanie opcje PUT na marzec.

Nieco inaczej przedstawia się sytuacja na WIGu:


Dołek na MACD został wyznaczony już w lipcu, a kolejna fala wyprzedaży nie spowodowała jego pogłębienia. Stosując analogię do trzech poprzednich dołków na MACD i kolejnego wyższego dołka mielibyśmy obecnie odpowiednik:
- startu hossy 2009 z niewielką korektą w czerwcu 2009,
- rajdu z początku 2012, który został całkowicie skasowany w czerwcu 2012,
- odbicia po referendum Brexitowym w czerwcu 2016, po którym rynek wszedł w konsolidację (akumulację) do listopada.

Mój plan:

- fundamentalnie kupionych akcji już nie oddam - nie mogę ryzykować zostania bez pozycji w scenariuszu V odbicia jak w 2009,

- wydzieliłem jedno konto na zagrania krótko/średnio-terminowe pod podwyższoną zmienność (akcje, opcje, kontrakty, certyfikaty), żeby zabezpieczyć się na scenariusz kolejnej fali wyprzedaży jak w 2012,

- mam wystarczająco dużo akcji, żeby partycypować w starcie hossy, jak i wystarczająco dużo środków, by kupić kolejne perełki na wypadek pogłębienia bessy.

środa, 28 listopada 2018

Make or break

Emerging Markets ETF odbił od 11-letniej linii wsparcia i jest atakuje roczny opór:


Podobnie ETF Poland:


ETFy na rynki wschodzące są odwrotnie skorelowane z dolarem, który wykazuje już oznaki zmęczenia:


Opór na EEM może chwilowo zadziałać, szczególnie że dolara przyciąga fibo61.8, ale w długim terminie jestem bykiem na akcjach.

Zajrzyjmy teraz na rynki wyceniane w rodzimych walutach. Moją uwagę przykuwają liderzy, wśród których mocna jest brazylijska BOVESPA:


Indeks potrzebował 10 lat na pokonanie szczytów hossy 2007, retest wybicia przebiegł pomyślnie i atakuje all time high. I'm sitting bull.

Na koniec polskie maluchy SWIG80:


Tu też atak na opór, tyle że na RSI ;)  Jestem już 75% w akcjach.


niedziela, 25 listopada 2018

Idący człowiek

Dziwna sprawa. Kiedyś chciałem spisać na blogu niemal każdą myśl, a obecnie czuję, jakbym nie miał nic do powiedzenia. Niby dzieje się sporo, zmiana pracy, nowe pomysły, koncepcje, kolejne książki i treningi, ale gdy zasiadam do pisania, jest tylko pustka.

Zapalnikiem dzisiejszego wpisu jest komiks "Idący człowiek", który oddaje mój stan w ostatnim czasie. W skrócie to japoński komiks o facecie, który chodzi po mieście. Od września, kiedy to zmieniłem miejsce pracy z Gdyni na Gdańsk, jestem takim facetem, który coraz więcej przyjemności znajduje w drodze do i z pracy.

Mangę czytamy od prawej do lewej (odwrotnie niż u nas) od góry do dołu


W zależności od trasy mam 7.5-9 km do biura. Postanowiłem, że nie będę korzystał z żadnych środków lokomocji poza rowerem i własnymi nogami. Początkowo jeździłem tylko rowerem, potem raz w tygodniu truchtałem, obecnie chodzę-biegam 3 razy w tygodniu. Na rowerze trochę zimno w dłonie (mam specjalne zimowe rękawiczki, ale jak zjeżdżam z góry i trzymam palce na hamulcach, to kostnieją), poza tym zaliczyłem już 3 wywrotki i realnie obawiam się o bezpieczeństwo. Szczególnie na odcinkach gdzie jeżdżą samochody.

Wegetarianin cyklista to jeden z głównych wrogów społeczeństwa; odprowadzany nienawistnym wzrokiem przez pieszych, gdy waży się wjechać na chodnik i jeszcze bardziej nielubiany przez kierowców, którym blokuje ulice. Kiedy jednak przechodzisz na drugą stronę barykady, zaczynasz dostrzegać jak bardzo polskie miasta są sterroryzowane przez samochody. Polskie śródmieścia to bród, smród i hałas. Przedostanie się przez wielkie skrzyżowania to ok. 5 minut czekania na falach czerwonych świateł i to pod warunkiem, że przechodzisz przez małe dojazdówki na czerwonym, bo nic nie jedzie (i nie ma w pobliżu policji).

Mogę tylko pomarzyć, by kiedyś nasze miasta wyglądały tak:



Odwiedziliśmy niedawno Bydgoszcz. Miasto nosi przydomek "brzydgoszcz", tymczasem każdy zakątek do którego ograniczono lub nawet odcięto napływ aut nagle obrasta kawiarenkami i deptakami. Spacerowaliśmy z dzieciakami od Długiej na Wyspę Młyńską, potem kładką koło opery i byliśmy zaskoczeni jak miasto wypiękniało. Wystarczy jednak przekroczyć granice starego miasta w kierunku dumnych 100 lat temu secesyjnych kamienic, by wejść w tryb walki o przetrwanie:



Dzielnica ma potencjał na małą Barcelonę, ale mieszkańcy nie wyobrażają sobie, że można żyć lepiej. Że się da, pokazują (jak zazwyczaj) na zachodzie:






środa, 14 listopada 2018

Trzy kluczowe wykresy

WIG20 : S&P500

Od 11 lat akcje amerykańskie są mocniejsze od polskich. Od 3 lat czekam na zmianę tego trendu i start wielkiej hossy na rynkach wschodzących. Może tym razem?

Drugi trend trwa na wszystkich spółkach z GPW:



Od 21 miesięcy niemal non stop spadki, tylko jeden miesiąc na plusie. Przebite dołki z 2009 roku, niebawem padnie dołek z 2012. W indeksie wydmuszka z Newconnecta waży tyle samo co PKO czy KGHM. Zdarzają się spółki wyceniane niżej niż gotówka na koncie (np. Galvo: blisko 4 miliony na koncie, dług 1.18mln, kapitalizacja 2.68mln, ED Invest 36 milionów w kasie przy 23 miliony kapitalizacji). Najwyraźniej rynek wycenia, że tę kasę przepalą ;)

Myślę, że to aberracja i prędzej, niż później wyceny ulegną urealnieniu. Rynek jest w mojej ulubionej fazie - jest tak tanio, że można bez stresu kupować paniki, a potem sprzedawać szybkie odbicia. Niedawno uśredniałem PEKAO i PGE, a wczoraj mogłem je oddać z fajnym zyskiem i przeskoczyć na Aliora i GPW. Oprócz tego cały czas dobieram akcje do portfela długoterminowego pod hossę.

Ostatni wykres to WIG:


Gdyby rynek ubił w tym miejscu dno, po latach cała bessa 2018 wyglądałaby jak zwykła korekta w trendzie wzrostowym.

niedziela, 4 listopada 2018

10 lat

I hop, stało się - blog Podtwórca ma już 10 lat. Zaczynałem jako 27 latek, dzisiaj mam lat 37. To brzmi jak pokoleniowa przepaść; wtedy czułem się jakbym dopiero co skończył studia, a dziś coraz częściej kwalifikuję się do grona 40-sto latków.

Myślałem, żeby jakoś podsumować minione 10 lat blogowej twórczości, ale archiwum i działy tematyczne robią to lepiej. Znalazło się kilka wpisów, które uznaję za wartościowe w morzu bieżących analiz giełdowych.

Cóż, nie oszukujmy się - od dłuższego czasu pisanie nie jest moją najmocniejszą stroną. Artykuły wychodzą rzadko, jedynie analizy giełdowe mógłbym produkować codziennie. Nawet teraz skrobiąc jubileuszowy wpis wolałbym wrzucić ciekawy wykres rynku tureckiego, a tak poczeka jeszcze kilka dni :)

Nie znaczy to, że blog się kończy. Zmiana pracy wiąże się przede wszystkim z nauką. I dojazdami, które postanowiłem oprzeć wyłącznie o siłę mięśni (rower i bieganie). A że jest już chłodno, to przy okazji zaliczam trening układu odpornościowego. Potem po powrocie trochę boksu, obowiązki domowe i zwyczajnie nie ma weny do pisania. A może nie mam na razie o czym pisać. Zawsze chciałem, żeby to co piszę niosło wartość dla Czytelników.

Najbardziej motywują rzeczy nowe, a z tymi spotykam się siłą rzeczy coraz rzadziej. Wszystko już czytałem, łącznie z opracowaniami na temat ciemnej materii i tajemniczych bombardowań wysokoenergetycznymi cząstkami, nawet jeśli niewiele z tego rozumiem. Ostatnie świeże tematy, którymi się zająłem to krio-terapia (półtora roku temu) i posty (w te wakacje), ale wyszły z tego ledwie trzy wpisy. Jest, jak jest, może jeszcze będę miał coś wartościowego do przekazania.

Dzięki, że tu wpadacie, czytacie i komentujecie!

dedek 'podtworca'

wtorek, 23 października 2018

DAX - złamany trend



Co my tu mamy (FDAX):

1. wyłamana linia trendu wzrostowego poprowadzona z samego dna paniki w lutym 2009
2. dywergencja na MACD od czerwca 2017
3. RGR

Wsparcia:

1. fibo38.2 okolice 9800
2. dolna banda skreślonego na zielono kanału.

Nie wygląda to dobrze z technicznego punktu widzenia.

Z drugiej strony - gdyby zrobili to szybko, a jak pokazuje historia na Daksie się nie patyczkują, byłby idealny setup..

niedziela, 14 października 2018

Kluczowe miesiące i trochę o strategii


Stracona dekada na wykresie Emerging markets ETF:


Wielokrotnie wskazywałem okolice zniesienia połowy hossy 2016-2017 jako istotne wsparcie. W październiku rejon ten został wreszcie przetestowany. W mediach panika, nerwowe oczekiwanie na start bessy w USA, tymczasem na tym wykresie nic wielkiego się nie stało. Jeśli rynki wschodzące wrócą z tych poziomów do wzrostów, na wieloletnich wykresach będzie to niezauważalny ząbek w wieloletnim rynku byka.

Patrząc historycznie bessa na szerokim rynku polskim powinna się wypalać:


W październiku mija 20-sty miesiąc bessy. Przyznam, że wrześniowa fala wyprzedaży negatywnie mnie zaskoczyła, ale przeszedłem już do porządku dziennego. Na akcjach kupowanych na długi termin jestem ok. 10% w plecy, ale udało się częściowo odegrać opcjami i certyfikatami na spadki.

Mój portfel składa się z trzech podstawowych części:

1. akcje małych i średnich spółek - kupowane na lata pod przyszłą hossę; największa pozycja w portfelu, ponieważ to na nich tym razem jest najwyższa przecena (odwrotność sytuacji z lat 2015-2016); dodatkowym zagrożeniem jest wycofywanie spółek z giełdy, w tym roku zostałem już wykupiony z Coliana, Protektora i Berlinga (dobre tyle, że zarobiłem, bo kupowałem tanio, ale ci którzy lata temu zaufali zarządom i głównym właścicielom zostali oszukani, ponieważ GPW i KNF nie dbają o prawa mniejszościowych akcjonariuszy i pozwalają na odbieranie im niedowartościowanych akcji);

2. akcje wig20, etf na wig20 - tutaj dopuszczam roszady na pozycjach, jak coś urośnie mocniej, to skracam, jak spadnie uśredniam; wig20 jest trwale niezdolny do wzrostów, tylko bańka spekulacyjna może na dłużej podnieść wyceny największych polskich spółek; ale warto je mieć, w długim terminie kupowanie tanio i sprzedawanie drożej działa

3. mnóstwo małych pozycji otwieranych pod krótko/średnio-terminowe scenariusze z pozytywną wartością oczekiwaną (opcje, kontrakty, certyfikaty, akcje); to moje pozytywne zaskoczenie - przez lata miałem problem z grą krótko/średnio-terminową, bo albo za szybko skalpowałem małe zyski, albo przetrzymywałem zyski oczekując na wysokie zwroty i zamiast tego wpadałem w straty (m.in. kilka razy wyzerowane opcje w 2016); tym razem nie patrzę na notowania, więc nie kasuję zbyt szybko pozycji, a jednocześnie nie muszę się odegrać, więc zamykam pozycje z solidnym zyskiem do wielkości pozycji, wtedy gdy ryzyko zmiany trendu krótkoterminowego rośnie; ponieważ pojedyncze pozycje są małe, mogę dowolnie długo czekać na nich na stracie, jeśli główny scenariusz nie zostaje zanegowany, a później prawie zawsze pozycje wchodzą w zyski.

Ten spokój trochę mnie martwi, przy dnie bessy nie powinno tak być. Powinienem być wkurzony, obwiniać polityków, a na blogu czytać bluzgi albo litościwe pouczenia, jak kończy się gra przeciwko trendowi. Może kolejne fale wyprzedaży wytrącą mnie jeszcze z tego stanu, ale może być też jak w 2016 roku o tej porze - miałem już zbudowaną pozycję pod hossę, od ponad roku przebywałem na stracie, ale byłem już zobojętniały na kolejne tąpnięcia. Luki w dół i paniczne wyprzedaże były wybierane w następnych dniach, ale jak tylko rynek dawał nadzieję, że rusza w górę, gruby sypał akcjami. Aż wreszcie w listopadzie przestał trzymać rynek i rozpoczął się mój najlepszy rajd na GPW.

Np. na WIG20 ostatnio straszy wielki RGR:


Podobna formacja 2 lata temu okazała się pułapką na niedźwiedzie. Czy tym razem będzie odwrotnie i zobaczymy spadki do ok. 2000? Mi to rybka - na czwartkowej panice pozamykałem krótkie i w scenariuszu spadkowym jestem (póki co) bezbronny. Ale nie będę panikował - przygotowałem już scenariusz na realizację RGRa i w długim terminie to właśnie spadki byłyby dla mnie najkorzystniejsze.

niedziela, 7 października 2018

Kolejny element strategii

Kilka dni temu dowiedziałem się z twittera o nowej ofercie PZU dla oszczędzających. Chodzi o inPzu, czyli nisko-kosztowe fundusze inwestycyjne. Płaci się tylko coroczną opłatę za zarządzanie 0.5%, możliwa jest konwersja jednostek między funduszami akcyjnymi, pieniężnymi i akcyjnymi w ramach tzw. parasola, czyli bez płacenia podatku od zysków.

Najpierw o plusach:
- brak opłat za kupno-sprzedaż jednostek, bardzo niska opłata za zarządzanie,
- możliwość realizowania strategii przesuwania środków między klasami aktywów w zależności od cykli koniunkturalnych.

Niestety są również minusy:
- benchmarkiem dla funduszu akcyjnego są indeksy cenowe (70% WIG20 + 20% mWIG40 + 10% WIBID 1M), zatem nie partycypujemy w dywidendach (podejrzewam, że trafiają do PZU jako ukryty przed klientem koszt).(* adnotacja na dole wpisu) Wystarczy porównać zachowanie indeksów WIG20 z WIG na przestrzeni 20 lat, żeby zauważyć, że polskie akcje przynoszą zyski tylko gdy wpływają do nas dywidendy; bez nich nie są w stanie konkurować nawet ze skarpetą.

Mimo to założyłem konto w inPZU i kupiłem fundusz akcji polskich. Dzięki możliwości odwlekania podatku będę na nim realizował strategię aktywnej alokacji kapitału. Obecnie akcje polskie są tanie, obligacje dość drogie a gotówka bardzo nisko oprocentowana. Kiedy akcje będą drogie, a obligacje będą płacić 5-6% zacznę konwertować środki na fundusz obligacyjny. Interesuje mnie również fundusz obligacji państw rozwiniętych, ale dopiero po zaprzestaniu QE przez ECB. Wtedy wyceny obligacji państw EU powinny się urealnić i wejść w trend spadkowy. Wyczekam do jakiejś paniki i mocnego odchylenia in minus względem pozostałych klas aktywów.

Fundusze pozwalają mi realizować moją ulubioną strategię "kupić tanio, sprzedać drogo". O ile w przypadku akcji istnieje silne ryzyko kupowania spadających noży (na zasadzie spadło 80%, kupiłem, a potem znowu spadło 80% :) , to w przypadku funduszy ryzyko jest na tyle rozproszone, że trzeba by trafić na jakąś Grecję, żeby zupełnie popłynąć. Jak wiadomo Polscy neokomuniści kopiują osiągnięcia greckie czy argentyńskie, ale powalenie gospodarki zajmie im jeszcze trochę czasu (Polska: depresja 2025). Strategia z założenia jest długoterminowa, fluktuacje w ramach sesji dziennych, tygodniowych czy nawet miesięcznych są nieistotne.

Rzut oka na uśredniony wykres akcji GPW:


Spadki z września trochę mnie zabolały. Wszystko leciało równo bez względu na fundamenty, dywidendy itd. Ale jeszcze bardziej boli mnie zdejmowanie spółek z GPW. Musiałem zamknąć pozycję na Protektorze (tu przynajmniej zaliczyłem fajny zysk po podniesieniu przez wzywającego ceny do 5zł). Natomiast ostatnia propozycja głównego akcjonariusza Berlinga to już jawne plucie mniejszościowym akcjonariuszom w twarz. Przez kilka miesięcy dusili kurs niewielkimi pakietami, żeby zbić średnią cenę i zaproponowali wykup po 3.70. Cwaniaki chcą zdjąć spółkę za mniej więcej kasę posiadaną przez spółkę na koncie. I najgorsze, że wywłaszczenie mniejszościowych udziałowców może im się udać, ponieważ GPW i KNF mają to kompletnie gdzieś.

Ochrona praw udziałowców to podstawa systemu kapitalistycznego, niestety geniusze z GPW/KNF nie zwracają na to uwagi. Wydaje im się, że niechęć do giełdy bierze się z braku szkoleń, mody czy innych pierdół. Tymczasem Polacy (niestety słusznie) uważają giełdę za szulernię i nie chcą być dawcami kapitału. Większość spółek wchodzących na GPW zalicza trwające latami spadki, a potem gdy już zaczynają odbijać, główny udziałowiec może je bez problemu zdjąć z giełdy i rzucić pozostałym właścicielom jakieś ochłapy.

Z tego powodu nie traktuję poważnie inwestycji na polskim rynku - akcje służą tylko do gry, załapania się na trend, a potem ucieczki przed bessą pewną jak śmierć i podatki.

Aktualizacja

Dziękuję Czytelnikowi, który przesłał mi odpowiedź z Centrum Obsługi Klienta TFI PZU:

[...]uprzejmie informujemy, że zgodnie z zapisami Prospektu Informacyjnego Funduszu inPZU SFIO, dywidendy, wypłacane przez spółki, wchodzące w skład indeksów, będą powiększać wartość aktywów Subfunduszu, jednocześnie zwiększać jego stopę zwrotu.

Zatem moje podejrzenia okazały się niesłuszne i dysponujemy naprawdę ciekawą opcją inwestycyjną.

sobota, 22 września 2018

Raport z rynku

Rynek jaki jest, każdy widzi. Małe spółki tąpnęły we wrześniu i wszyscy zastanawiamy się jak długo i głęboko będą jeszcze spadać. Przeanalizujmy obecną bessę na szerokim rynku na tle wcześniejszych rynków niedźwiedzia:

Widzimy, że rynek spadał dłużej tylko w latach 2000-2002.

Świat:


Najbardziej interesuje mnie indeks rynków wschodzących, czyli tych, które ominęła hossa w ostatnich 10 latach. Zakładałem ruch korekcyjny znoszący ok. 50% hossy 2017, jak widać kurs ETFa spadł blisko, ale nie idealnie. Czy jeszcze przetestuje poziomy poniżej 40$ nie mam pojęcia - w skali miesięcznej to tylko kilka świeczek, które nie mają znaczenia gdy ogląda się dekady, natomiast dla ludzkiej psychiki to ciężkie dni i tygodnie.

Jak napisałem ostatnio: zmieniłem pracę i nie mam czasu na giełdę. Czasem zerknę na sesję giełdową, coś dobiorę, ale główna pozycja została już zbudowana. Pozostała amunicja czeka na start hossy.

Najbardziej pasowałby mi scenariusz wielomiesięcznej akumulacji/ubijania dna, wtedy można na spokojnie dokładać akcje do pozycji (tzw. odbicie U). Wariant szybkiego odbicia V jak w 2009 oznacza, że większość nie zdąży kupić akcji w dobrych cenach - na ten scenariusz mam wystarczająco rozbudowaną pozycję.

Jest jeszcze wariant negatywny L - brak odbicia i wieloletnie kiszenie po minimach. Coś jak akcje greckie czy portugalskie w ostatniej dekadzie. Na ten wariant pozostaje mi tylko selekcja spółek pod kątem wypłacanych dywidend i aktywne pogrywanie na krótkie ruchy. Bessa typu L oznaczałaby, że problemy prognozowane przeze mnie na rok ok. 2025 ujawnią się szybciej.

Póki co zakładam, że akcje polskie są bardzo niedowartościowane względem innych klas aktywów i w skali kilku lat powinny rosnąć. Spójrzmy np. na wysokość dywidend spółek z WIG vs lokaty:


Dywidendy WIG vs obligacje 10-letnie:


I sentyment do akcji na GPW:

Odkąd istnieją te wykresy, polskie spółki jeszcze nigdy nie były tak nisko wyceniane. W rozwiniętym państwie kapitalistycznym obecne wyceny potraktowałbym jak okazję życia, w Polsce niestety nie jest to oczywiste: państwo nie chroni akcjonariuszy mniejszościowych przed przekrętami "grubasów", ba, samo działa na szkodę kontrolowanych przez siebie zdrowych spółek, żeby realizować partyjne interesy. Po przeprowadzeniu wywiadów na temat PPK jestem pewien, że ten program będzie kompletną klapą. Nikt nie chce w nim uczestniczyć, wpadną tam tylko ci, którzy kładą lachę na wszystko i nie będzie im się chciało zanieść papierka z wypisem.

Dostałem kilka maili z zarzutami, że tak surowo oceniam obecne władze, pojawiły się nawet sugestie, że jestem z peło, czy innego kodu. Odkąd sięgam pamięcią krytykowałem posunięcia każdej władzy, choć po latach często pozytywnie patrzę na tego czy innego polityka. Jestem pro-państwowcem, zależy mi na sprawnej i silnej Polsce, w której moje dzieci będą miały przyszłość. To że wyciągam wnioski z nieudolności i ciemnoty PiS, nie znaczy że popieram polityków z opozycji, którym wciąż wydaje się, że jedyne czego pragną Polacy to przyjacielskiego poklepania po plecach przez zachodnich cool Europejczyków.

Mniejsza o to, szkoda strzępić języka, miało być o rynku. Mój główny plan się nie zmienia:

- 2018 rok miał być rokiem turbulencji i okazji do zakupów na lata; na razie pierwsza część przepowiedni się spełnia;

- do ok. 2024 liczę na ostatnią hossę na GPW przed wieloletnim strukturalnym kryzysem w Polsce;

- polskie akcje są rekordowo tanie do lokat i obligacji państwowych;

- w czasie gwałtownych ruchów cen akcji nie czytam newsów i nie patrzę w notowania; wolę zajrzeć na wykresy ze świecami miesięcznymi i szacunkowymi stopami zwrotu na następne 10 lat - tutaj stosunek ryzyko-nagroda jest bardzo korzystny; jak to mawiają Amerykanie: short term pain, long term gain :)

niedziela, 9 września 2018

Holistyczna teoria rozwoju cz. 2: modlitwa i post



W pierwszym wpisie o holistycznej teorii rozwoju człowieka zarysowałem motywy przyświecające cyklowi. Po latach eksperymentowania z różnymi teoriami rozwojowymi, duchowymi i śledzenia na bieżąco badań naukowych z dziedzin psychologicznych, socjologicznych, dietetycznych etc. postanowiłem uporządkować koncepcje, które przez lata pojawiają się na blogu.

Pojęcie rozwoju w tym cyklu należy rozumieć nie jako osiąganie mistrzostwa w jakiejś dziedzinie, tylko dążenie do stanu w którym osiągamy pełnię potencjału: zdrowie, tężyznę fizyczną, jasność umysłu, poczucie spełnienia, sprawczości i sensu w życiu.

Aby osiągnąć ten potencjał praktykuję od lat:
1. dietę roślinną,
2. ćwiczenia fizyczne (w szczególności bieganie),
3. ćwiczenie układu odpornościowego (hartowanie, morsowanie),

rozpocząłem w tym roku:
4. post,

planuję rozpocząć:
5. ćwiczenia oddechowe,
6. medytację/kontemplację.


Dlaczego akurat takie punkty? Po pierwsze często większość z nich przewija się w książkach o zdrowiu, rozwoju, duchowości. Ponadto część z nich znajduje się w inspirującej mnie koncepcji tzw. Blue Zones, czyli miejsc na świecie, w których żyje najwięcej długowiecznych:
https://en.wikipedia.org/wiki/Blue_Zone
Powołując się na ten artykuł wymienię część wspólną społeczności żyjących od Japonii, poprzez Grecję, Sardynię po USA i Kostarykę:
1. rodzina
2. niepalenie papierosów
3. prawie wegetarianizm
4. regularna zrównoważona aktywność fizyczna
5. zaangażowanie społeczne
6. rośliny strączkowe w kuchni.

O rodzinie i zaangażowaniu społecznym nie planuję pisać w najbliższej przyszłości, natomiast pozostałe punkty zawierają się w moim zestawieniu. Poszerzyłem je jednak o inne aktywności, o których dobroczynności donoszą książki i filmy z youtube ;)


Metodą osiągania kolejnych kroków jest projektowanie nawyków i wdrażanie ich w życie, żeby zmiana przychodziła naturalnie z czasem.

Przy okazji wpisu o zimnie zapowiadałem, że zajmę się oddechem, jednakże na razie musiałem odłożyć temat na później, gdyż ćwiczenia bokserskie, które rozpocząłem w styczniu wymagają ode mnie za dużo samozaparcia. Wraz z końcem roku planuję przejść na mniej regularny trening i wtedy zajmę się oddechem na poważnie. Zaprojektuję codzienne krótkie ćwiczenia i co jakiś czas dłuższe treningi, które będę powtarzał przez ok. rok.

Modlitwa i post

Modlitwa i post przewijają się we wszystkich systemach religijnych jako droga do oświecenia, oczyszczenia wewnętrznego i spotkania Boga. Podobno słowiańskie słowo "bóg" pochodzi od indo-europejskiego słowa "bhog" i oznacza stan błogości.. 

Zacznijmy od zdefiniowania terminów:

Modlitwa - dla jednego może to być klasyczna rozmowa z Bogiem jako inteligentną siłą wyższą, dla innego uważność (skupienie na tu i teraz, odbieranie rzeczywistości zmysłami, a nie intepretowanie jej myślami), dla jeszcze innego jakiś inny rodzaj medytacji czy kontemplacji polegający na duchowym doświadczaniu świata.

Post - powstrzymanie się całkowite lub częściowe od jedzenia i/lub picia. Post to nie głodówka! Na poście całkowitym (tj. picie tylko wody) głodowałem 1 dzień z 7, później głód minął i zmagałem się z zupełnie innymi przeciwnościami.

Do medytacji/uważności poczyniłem w ostatnich kilkunastu latach wiele podejść, ale dotąd nie udało mi się zaszczepić jej jako trwałej życiowej praktyki. Jednakże ostatnie poznanie postu zmieniło moje postrzeganie. Do modlitwy potrzebne jest przygotowanie.

Zwróćcie uwagę w jak przewrotnych czasach żyjemy - dawniej ludzkość regularnie cierpiała głód, dzisiaj cierpimy głównie z przejedzenia; modlitwa była odskocznią od codziennej rutyny, dzisiaj naciskasz guzik laptopa, telewizora czy telefonu i bombardują cię nieskończone ciągi bodźców i informacji. Praktykowanie modlitwy i postu jest zaprzeczeniem konsumpcjonizmu, modelu w którym człowiek żyje by jeść, przetwarzać medialną papkę i używać przyjemności.

A jednak to właśnie w poście odnalazłem połączenie ze stanem błogości. Satysfakcji z życia takiego, jakim jest. Dokładniej to nie podczas postu, ale w następujących po nim dniach, kiedy dostarczyłem już organizmowi odżywcze składniki. Pierwsze dni wychodzenia z postu były przepełnione spokojem i stanem, który określałem jako "chillout". Dopiero po przeżyciu tego doświadczenia mogłem w pełni odczytać niektóre teksty religijne.

Piewcy postów obiecują liczne korzyści zdrowotne. Ja nie posiadam kompetencji, żeby polecać Wam odstawienie pokarmu. Powtarzałem już przy okazji pierwszego podejścia do postu, że należy być przygotowanym fizycznie i przez lata zdrowo się odżywiać.

Od mojego postu minęły ponad 2 tygodnie, opiszę zatem co "obiecywano" a co zauważyłem u siebie:

1. Sen miał się uregulować już od drugiego dnia postu; nie zauważyłem u siebie: było wręcz odwrotnie, co opisywałem w dzienniku postu - doświadczałem w nocy ataków energii, które wykręcały mi nogi i nie pozwalały spać całymi godzinami; po wyjściu z postu przez pierwszy tydzień spałem jak dziecko i miałem bardzo intensywne sny, ale potem wróciło do normy, czyli jak zbyt długo śpię, to w kolejnych dniach budzę się w środku nocy i mogę oglądać filmy na lapku.

2. Post ma leczyć różne przewlekłe problemy skórne, katary, bóle i tym podobne; w moim przypadku w czasie postu zniknął łupież i wysychająca skóra za uszami (podejrzewam efekt nadużywania słuchawek); 2 tygodnie później: po kilku dniach od umycia włosów łupież nawraca, a skóra schnie przy jednym uchu (przy drugim jest OK). Muszę zaznaczyć, że zdrowotne efekty obiecywane są dopiero po przejściu min. 10-dniowego postu, a w moim przypadku było 7 dni, ale i tak pewien efekt się na razie utrzymał. Zauważyłem też poprawę jeśli chodzi o katar, z którym zmagam się przez całe życie. Jesienią zaatakował wielu znajomych, a u mnie lepiej niż w wakacje przed postem.

3. Jelita - tu zauważyłem największy efekt. Na początku odwiedzałem toaletę kilka razy dziennie i odnosiłem wrażenie, że więcej ze mnie wychodzi, niż zjadam :) Teraz muszę korzystać już tylko 2 razy dziennie ale uwierzcie mi, jak głowa dostaje sygnał, że trzeba siadać, to mam sekundy na zorganizowanie miejscówki (szczęśliwie są to stałe godziny rano i po południu). I bez ściemy - do podtarcia wystarcza mi jeden symboliczny listek, układ po prostu pracuje jak wyregulowana niemiecka maszyna.

4. Waga - ważę 2kg mniej niż przed postem. Obecnie intensywnie przygotowuję się do biegu na 100km, więc skupiam się raczej na ćwiczeniach aerobowych a nie siłowych, co może blokować odbudowę masy. Wizualnie odzyskałem praktycznie całą muskulaturę.

5. Osiągi sportowe - ciężko mi ocenić. Minęło zbyt mało czasu, bym wcisnął jakieś zawody czy test. Tydzień temu w piątek pobiegłem maraton, o którym napomknę na koniec wpisu. Prawdziwym sprawdzianem będzie Kaszubska Poniewierka w przyszłą sobotę. Biorąc pod uwagę, że na ostatnich ultra umierałem przy słabym tempie, poprzeczka nie jest zawieszona wysoko :)

6. Zdrowe odżywianie - kolejny silny efekt. Organizm chce zdrowego pożywienia, owszem, zdarzyło się objadanie ciastami na weselu czy chrzcie, ale na co dzień poszukuję świeżych warzyw i owoców, kasz, potraw strączkowych, zup itp. Co więcej - zupełnie przeszła mi ochota na alkohol. Pierwsze piwo po poście wmusiłem w siebie, bo szkoda było wylać po paru łykach.


Co dalej?

Post był dla mnie ważnym życiowym krokiem. Wyrwał mnie z przekonania, że muszę jeść, żeby żyć. Jadłem głównie dla przyjemności i samo doświadczenie wolności od tego pragnienia było uwalniającym doświadczeniem. Wiem, że w jakiejś formie będę post powtarzał. Będzie potrzebny do medytacji. Jeśli zdecyduję się jeszcze na post o samej wodzie, to prędzej w wakacje na łonie przyrody, a nie w czasie pracy. Na początek przyszłego roku planuję test jakiegoś postu na lekkich warzywach i powiem szczerze, nie mogę się doczekać.

Wprowadziłem natomiast ścisłe przestrzeganie ograniczonego czasu na jedzenie i picie nie-wody: minimum 12-godzinna przerwa, a najlepiej 14-16 godzin odpoczynku od trawienia. Jak pisałem - ze względu na przygotowania do biegu podskoczył mi metabolizm i obecnie ostatni posiłek jem ok. 20.30 a pierwszy posiłek (owoce i kawa) ok. 10 rano, co daje 13 i pół godziny przerwy.

Pożegnanie z Gdynią

Zdjęcie, które widzicie u góry artykułu zrobiłem po przejściu na drugą stronę klifu orłowskiego. Po blisko 3 i pół roku pracy w Gdyni zmieniłem firmę na gdańską. W ostatni piątek sierpnia pożegnałem się z przyjaciółmi z pracy i ruszyłem na sentymentalny maraton do domu. Za wzgórzem widocznym na zdjęciu zostawiłem moje ukochane klify w Redłowie. Ruszałem z głową pełną niepokoju i myślotoku, a kończyłem fizycznie zresetowany i pozytywnie otwarty na przyszłość.

Na razie ze względu na dużą ilość materiału do nauki w nowej pracy  ograniczę trochę aktywność na blogu.

poniedziałek, 3 września 2018

Jak przetrwać rzeź na GPW

To już moja 4-rta bessa na GPW na przestrzeni 10 lat. Właściwie mógłbym napisać, że odkąd gram na giełdzie, w Polsce trwa permanentna bessa. Najlepiej ukazuje ją wykres szerokiego rynku:


Uśrednione kursy wszystkich spółek notowane są mniej więcej na poziomach z końca największej bessy w historii Polski z lat 2007-2009. Nie widać tu bessy z przełomu 2015/2016, która dotknęła głównie duże spółki z WIG20.


Niestety jeśli spojrzymy na cenę do wartości księgowej dla indeksu WIG:

która wynosi obecnie 1.055 widzimy, że może być znacznie gorzej (0.85 w 2012 i 0.7 na dnie bessy w 2009). Odpowiadałoby to dalszym spadkom o 15 lub nawet 30%.

W 3 poprzednich przypadkach akumulowałem akcje podczas dojrzałej bessy, objęło to okresy:
- 10.2008-03.2009 - ok. 5 miesięcy przebywania na stracie względem maksymalnej wartości portfela,
- 05.2012-04.2013 - od stycznia 2013 portfel poprawił szczyt, czyli ok. 7 miesięcy na stracie względem ATH (all time high portfela),
- 01.2015-10.2016 (w pierwszej fazie SWIG80, WIG20 od jesieni, gdy zszedł poniżej 2000) - od kwietnia 2015 do listopada 2016 razem ok. 18 miesięcy na stracie względem ATH.

We wszystkich przypadkach zarobiłem kiedy przyszła hossa. Procentowo najlepiej w 2013, kwotowo w 2017. Ale jak widzicie nie było lekko - szczególnie bolały straty na początku 2016. Rąbnąłem się w przewidywaniach startu hossy o rok (taki był rozstrzał między dołkiem na małych i dużych spółkach). Wiedziałem jednak, że posiadam bardzo cenne i bardzo korzystnie kupione aktywa (m.in. PKO, PZU, GPW) i prędzej czy później zostaną one wycenione uczciwie. Tak też się stało - początek 2017 był jak bajka - portfel codziennie osiągał nowy szczyt. Ale potem pojawił się zgrzyt - to jeszcze nie była prawdziwa hossa. To było tylko odreagowanie w wielkiej bessie, zaledwie ząbek wzrostów na wykresie straconej dekady. Zamknąłem prawie całą pozycję (ok. 5 miesięcy po szczycie na SWIG80 i 5 miesięcy przed szczytem WIG20) i zacząłem czekać na rozwój bessy i szukać jej dołka.

Od czerwca 2018 intensywnie odbudowuję pozycję w akcjach. Tym razem to małe spółki pikują. Taki scenariusz zakładałem na początku roku (zagranica spuściła WIG20 w 2015, ale już trzyma pod przyszłą hossę na emerging markets), jednak jak zwykle dynamika bessy mnie zaskakuje. Niektóre spółki spadają poniżej poziomu wypłacanych jeszcze kilka lat temu dywidend.

Moje obecne zaangażowanie w akcje to ok. 60% z czego jakieś 2/3 przypada na małe spółki. Na dużych pozycja notuje wzrosty (zasługa głównie PZU i ETFWIG20L), ale małe systematycznie się osuwają. Spróbujmy oszacować najgorszy możliwy scenariusz:
- akcje ponownie osiągną najniższe w historii wyceny (c/wk 0.7)
- będę przebywał znowu 18 miesięcy na stracie względem szczytu, który mój portfel osiągnął w styczniu 2018.

Dawałoby to maksymalną stratę 30% z 60% pozycji akcyjnej, czyli aż 18% na portfelu i przebywanie na minusie aż do czerwca przyszłego roku. Dotychczas udawało mi się łagodzić spadki:

- rajdami na papierach, które w hossie miały zarobić założony poziom, ale znacząco zbliżyły się do niego już w bessie, więc je sprzedałem,
- S-kami na akcje z WIG20,
- kupowaniu panik na mułkach z WIG20 pod "5% i w nogi",
- kupowaniu śmieciowych opcji call na panikach,
- zgarnianiu dywidend,
- uśrednianiu na spadkach i oddawaniu na odbiciu, żeby obniżyć cenę żelaznego pakietu pod hossę.

Zakładam, że aktywne granie jest w stanie ograniczyć straty o połowę, czyli potencjał strat spada do ok. 9%. Wciąż bardzo dużo, ale ten scenariusz wydaje mi się mimo wszystko mało realny.

Niektóre spółki z portfela długoterminowego potrafią odreagować 100% w górę, a potem oddać cały zysk. Często kusi by je sprzedać, ale powiem wam, że za każdym razem w 3 poprzednich bessach kiedy tak robiłem, traciłem wielką okazję. Miałem JSW w 2016 po 14.xx, oddałem po 15 z groszem, bo przecież to bankrut (wcześniej był dołek po 8.xx), a potem kurs doszedł do ponad 100zł. Miałem w 2009 Ambrę po średnio 1.55, dołek był (bez skorygowania o dywidendy) po 1.17, zarobiłem 100% obracając papierem w trakcie hossy. Tymczasem spółka niedawno kosztowała 15 zł i przez lata wypłaciła kilka zł dywidend. Miałem wreszcie Monnari w 2013, kupowane poniżej 1zł, uśredniane po 1.1, 1.2, wywalone po 1.7 i 2.4. To było odpowiednio +70% i 100% zysku. Fajnie, ale potem kurs dobił do 20zł.

Spadki na szerokim rynku trwają już 19-sty miesiąc. Rekord spadków był w latach 2000-2002 - aż 25 miesięcy spadków:



Wszystkie bessy trwały odpowiednio: 13, 18, 25, 20, 22 i póki co 19 miesięcy. 

Kupiłem za ułamek wartości dziesiątki dobrych spółek. Wśród nich mogą być perełki, które odrobią straty i w ciągu kilku lat urosną jeszcze setki procent. Te spółki nie spadają z powodu słabych wyników czy zagrożenia utratą płynności finansowej. Na rynku jest panika, kolejne fundusze wyprzedają spółki PKC, bo klienci umarzają jednostki na wyścigi. W skali kilku miesięcy nic nie zapowiada zmiany - nastawiam się na dalsze miesiące spadków, na które mam jeszcze 40% amunicji. Zwiastunem lepszych czasów będzie mniejsza dynamika spadków i ucieczka najlepszych spółek. Zobaczymy ile jeszcze fundy mają do wysypania.