Blog o inwestowaniu, grze na giełdzie, rozwoju osobistym, przemyślenia na temat egzystencji, poszerzanie świadomości. Czasem trochę o żarciu i bieganiu - życie :) Napisz do mnie: deedees małpa o2 kropcia pl
wtorek, 23 grudnia 2014
Zawieszenie bloga
Po 6 latach regularnego pisania bloga przychodzi czas, w którym nie daję rady pogodzić wszystkich aktywności. W pewnym momencie trzeba odciąć część zadań, choćbyśmy je lubili, żeby skoncentrować wysiłki na tym, co najważniejsze. Na jakiś czas robię przerwę od pisania. Dziękuję wszystkim, którzy czytali bloga, komentowali i pisali maile.
piątek, 19 grudnia 2014
Podsumowania roku: pamięć i byt
Dobiega końca kolejny rok. Zabawne - gdy myślę o początkach blogowania, nie widzę od tamtego czasu jakichś istotnych zmian w życiu; wciąż wydaje mi się, jakbym pisał od niedawna. Tymczasem mająca rok w 2008 r. córka chodzi już do szkoły, a druga, której wtedy nie było jeszcze w planach, do przedszkola. Odprowadzanie i przyprowadzanie ich wyznacza codzienny rytm. Jeżeli będę żył za 20 lat i ten blog przetrwa w sieci, to chyba tylko dzięki niemu dowiem się ile spraw wydarzyło się w moim życiu.
Czasami trafiam na swoje stare wpisy i dziwię się, że wiedziałem coś, czego teraz nie wiem. Że coś studiowałem i ćwiczyłem, ale już nie pamiętam i gdy przeczytam podobną rzecz w jakiejś książce rozwojowej, to jestem pełen zdumienia - cóż za świetne rozwiązanie! gdybym wcześniej je znał i stosował... Zapominanie jest wpisane w strukturę mózgów; za każdym razem gdy coś sobie przypominamy, dokonujemy reinterpretacji i w pamięci zachowujemy zmodyfikowane wspomnienie. Mechanizm ten można wykorzystać do tworzenia fałszywych wspomnień, ale historia Sołomona Szerieszewskiego przekonuje, że zapominanie to rozsądny wynalazek ewolucyjny.
Podziwiamy ludzi, którzy dokonali wielkich rzeczy, tymczasem jeśli przez kolejne lata trwali w stagnacji, okazują się zwykłymi przeciętniakami. Aktor tworzy głęboką, chwytającą za serce kreację w filmie sprzed 30 lat, a w dzisiejszym wywiadzie słyszysz tylko "ja to, ja tamto". Jeszcze gorzej kończą mistrzowie duchowi. Kiedy interesowałem się przebudzeniem przeczytałem wiele otwierających oczy artykułów m.in. Osho, tymczasem facet skończył jako zbzikowany dziadzio z rozdętym ego.
Filary nauk o przebudzeniu opierają się o nie identyfikowanie się z koncepcjami kim jesteś. Nie jesteś myślami, uczuciami, historią człowieka. Myśli i uczucia są reakcjami w ciele, wspomnienia są strukturami w mózgu. Ego to zbiór wyobrażeń z którymi się identyfikujesz. W rzeczywistości każde takie wyobrażenie jest tylko modelem. Może uważasz siebie za czułego człowieka, ale jeśli doznasz wypadku, w którym uszkodzona zostanie struktura mózgu odpowiedzialna za empatię, staniesz się nieczułym na cierpienie innych psychopatą. Czy to nadal będziesz ty, czy już inna osoba? Będziesz odczuwał wszystko jak przed wypadkiem, ale dobro i zło zredukuje się do 'przyjemnie-nieprzyjemne dla mnie'. Trudno wyobrazić sobie, że można np. stracić pamięć i w konsekwencji nie czuć nic wobec bliskich.
Tak bardzo boimy się, że możemy być tymczasowym układem biologicznych struktur wymieniających sygnały, że tworzymy wizje niepodzielnych, duchowych substancji, które mają wszystkie "nasze" własności (uczucia, wspomnienia, myśli). Nawet ateista uważający religijne wyobrażenia za bzdury i uznający maszynowo-komputerową wizję człowieka, postrzega swoje życie w relacji "ja i świat". To "ja" jest takim samym zbiorem przekonań co "ja" głęboko wierzącego. Czymże jest zatem prawdziwe JA, o którym nauczają duchowi przewodnicy? Odpowiedzi na to pytanie nie należy szukać w definicjach, bramą do niej ma być doświadczanie 'tu i teraz', wiecznego teraźniejszego momentu. Odpowiedź też nie daje ukojenia umysłowi, gdyż sprowadza się do akceptacji Rzeczywistości. JA JESTEM to wszystko co jest prawdziwe, reszta jest modelem, interpretacją, wierzeniem.
Według duchowych mistrzów dopiero w stanie pogodzenia możemy świadomie projektować nasze życie, inaczej sięganie po marzenia będzie tylko próbą ucieczki przed lękiem o unicestwienie. Gdy akceptujesz obecny moment na zewnątrz nic się nie zmienia: dalej planujesz, marzysz, chodzisz do pracy, spotykasz się ze znajomymi, doświadczasz radości i smutku, jednak wewnętrznie czujesz się już spełniony. Ale nawet celebrowanie Istnienia nie chroni nas przed zejściem ze ścieżki i zbzikowaniem na starość :)
Czasami trafiam na swoje stare wpisy i dziwię się, że wiedziałem coś, czego teraz nie wiem. Że coś studiowałem i ćwiczyłem, ale już nie pamiętam i gdy przeczytam podobną rzecz w jakiejś książce rozwojowej, to jestem pełen zdumienia - cóż za świetne rozwiązanie! gdybym wcześniej je znał i stosował... Zapominanie jest wpisane w strukturę mózgów; za każdym razem gdy coś sobie przypominamy, dokonujemy reinterpretacji i w pamięci zachowujemy zmodyfikowane wspomnienie. Mechanizm ten można wykorzystać do tworzenia fałszywych wspomnień, ale historia Sołomona Szerieszewskiego przekonuje, że zapominanie to rozsądny wynalazek ewolucyjny.
Podziwiamy ludzi, którzy dokonali wielkich rzeczy, tymczasem jeśli przez kolejne lata trwali w stagnacji, okazują się zwykłymi przeciętniakami. Aktor tworzy głęboką, chwytającą za serce kreację w filmie sprzed 30 lat, a w dzisiejszym wywiadzie słyszysz tylko "ja to, ja tamto". Jeszcze gorzej kończą mistrzowie duchowi. Kiedy interesowałem się przebudzeniem przeczytałem wiele otwierających oczy artykułów m.in. Osho, tymczasem facet skończył jako zbzikowany dziadzio z rozdętym ego.
Filary nauk o przebudzeniu opierają się o nie identyfikowanie się z koncepcjami kim jesteś. Nie jesteś myślami, uczuciami, historią człowieka. Myśli i uczucia są reakcjami w ciele, wspomnienia są strukturami w mózgu. Ego to zbiór wyobrażeń z którymi się identyfikujesz. W rzeczywistości każde takie wyobrażenie jest tylko modelem. Może uważasz siebie za czułego człowieka, ale jeśli doznasz wypadku, w którym uszkodzona zostanie struktura mózgu odpowiedzialna za empatię, staniesz się nieczułym na cierpienie innych psychopatą. Czy to nadal będziesz ty, czy już inna osoba? Będziesz odczuwał wszystko jak przed wypadkiem, ale dobro i zło zredukuje się do 'przyjemnie-nieprzyjemne dla mnie'. Trudno wyobrazić sobie, że można np. stracić pamięć i w konsekwencji nie czuć nic wobec bliskich.
Tak bardzo boimy się, że możemy być tymczasowym układem biologicznych struktur wymieniających sygnały, że tworzymy wizje niepodzielnych, duchowych substancji, które mają wszystkie "nasze" własności (uczucia, wspomnienia, myśli). Nawet ateista uważający religijne wyobrażenia za bzdury i uznający maszynowo-komputerową wizję człowieka, postrzega swoje życie w relacji "ja i świat". To "ja" jest takim samym zbiorem przekonań co "ja" głęboko wierzącego. Czymże jest zatem prawdziwe JA, o którym nauczają duchowi przewodnicy? Odpowiedzi na to pytanie nie należy szukać w definicjach, bramą do niej ma być doświadczanie 'tu i teraz', wiecznego teraźniejszego momentu. Odpowiedź też nie daje ukojenia umysłowi, gdyż sprowadza się do akceptacji Rzeczywistości. JA JESTEM to wszystko co jest prawdziwe, reszta jest modelem, interpretacją, wierzeniem.
Według duchowych mistrzów dopiero w stanie pogodzenia możemy świadomie projektować nasze życie, inaczej sięganie po marzenia będzie tylko próbą ucieczki przed lękiem o unicestwienie. Gdy akceptujesz obecny moment na zewnątrz nic się nie zmienia: dalej planujesz, marzysz, chodzisz do pracy, spotykasz się ze znajomymi, doświadczasz radości i smutku, jednak wewnętrznie czujesz się już spełniony. Ale nawet celebrowanie Istnienia nie chroni nas przed zejściem ze ścieżki i zbzikowaniem na starość :)
poniedziałek, 15 grudnia 2014
Sypią się domki z kart
Rynek zabiera w dalszą podróż tylko niewielką część tych,
którzy od początku zajęli prawidłową pozycję.
J. Livermore
W listopadzie pisałem, że najsłabsze indeksy akcji traktuję jak wskaźniki wyprzedzające. Ostatnio słabeusze zanotowali takie spadki, że poziomów wsparcia trzeba szukać w minionych dekadach:
Portugalia |
Grecja |
Putinkraj z hipotetycznym zasiegiem spadków na wypadek bankructwa |
Najlepiej trzyma się oczywiście USA, ale i tutaj ryzyko rośnie z każdym miesiącem, tygodniem, dniem:
Aż się prosi o analogię do 1980 |
Ostatnie tąpnięcie na oprocentowaniu obligacji zwiększa szanse na coś więcej niż paro-procentową korektę:
V korekty nauczyły już graczy, żeby po każdym spadku zamykać krótkie lub BTFD (buy the fucking dip), więc nowy historyczny rekord w grudniu jest powszechnie spodziewany. Czy ktoś trzyma krótkie pozycje z horyzontem długoterminowym?
Przejdźmy na nasze podwórko. Zgodnie z przewidywaniami WIG20USD nie poradził sobie z linią bessy i kontynuuje łagodny trend spadkowy:
Jednocześnie sugerując się przeszłymi analogiami jest blisko (gdyby timing został zachowany, co prawie się nie zdarza) ustalenia dołka, po którym 'nigdy nie było już taniej'. Niestety, gdyby timing dalej działał, to ten dołek powinien być ubijany jeszcze przez prawie 2 lata ;)
Lider słabeuszy z naszego rynku wybija zeszłoroczne dno:
a WIG20 po raz piąty spada na wsparcie trendu bocznego:
W sierpniu obstawiłem wybicie linii trendu (na 2300) i start trendu spadkowego. Dostałem po łapach i teraz otworzyłem tylko niewielką pozycję kontaktową. To też pewien znak..
Wsparcie widać na indeksie rynków wschodzących:
Podsumujmy:
- indeksy akcji silnych gospodarek na wsparciach trendów wzrostowych,
- indeksy akcji przeciętnych gospodarek na wsparciach trendów bocznych,
- indeksy akcji słabych gospodarek pikują w dół.
czwartek, 11 grudnia 2014
Dieta cz. 5/5 Jesteś tym, co jesz
Nadchodzi koniec roku, więc czas na podsumowanie niektórych wątków - dziś biorę na tapetę cykl dietetyczny. Przyznam, że musiałem zajrzeć do pierwszej części cyklu, żeby zorientować się, dlaczego zacząłem pisać o jedzeniu :) Genezą były maile z pytaniami o dietę wegetariańską. Postanowiłem uporządkować i uzasadnić efekty swoich eksperymentów i studiów nad odżywianiem na przestrzeni 20 lat (z przerwami oczywiście).
Przez pierwsze 5 lat kierowałem się modnymi w latach 90-tych wśród kulturystów dietami wysoko-białkowymi i nisko-tłuszczowymi. Był to okres końca podstawówki (teraz gimnazjum) i szkoły średniej. Przejadanie się produktami mlecznymi i mięsem miało swoje konsekwencje zdrowotne, dlatego w wieku 20 lat bardzo silnie wpłynęła na mnie książka Tombaka. Tezy o szkodliwości mleka, mąki i cukru były na tamte czasy rewolucyjne. Zacząłem stosować diety oczyszczające, straciłem parę kg mięśni, ale odzyskałem węch i znacząco zredukowałem problemy laryngologiczne. Przemodelowanie myślenia (z dużo białka na dużo warzyw i owoców, unikać mącznych ciast, białego pieczywa itd.) przyczyniło się do zmiany nawyków żywieniowych i nawet jak przestałem zajmować się tematem odżywiania, nie groziła mi nadwaga.
Temat odżywiania wrócił w 2011 roku, kiedy zacząłem biegać. Raz że po lekkich posiłkach szybko mogłem wyskoczyć na trening, dwa że nie powodowały żadnych dolegliwości dziąseł i zębów. Włókna mięsa wchodziły w szpary między zębami i powodowały krwawienie. Pod wpływem książki duchowej jednego dnia przekroczyłem Rubikon i postanowiłem, że z mięs będę jadł tylko sporadycznie ryby. Kilka miesięcy później zrezygnowałem z każdego mięsa. 3 lata więcej potrzebowałem na odstawienie mleka i cukru.
Pisałem nie raz, że dieta jest rodzajem religii i nie chcę nikogo przekonywać do swoich racji. Chcę natomiast naświetlić motywy, interpretacje badań i własne doświadczenia, które być może okażą się dla kogoś pomocne. Zapewne część z nich jest błędna, chętnie dowiem się tego z Waszych komentarzy.
W ostatnim odcinku cyklu postanowiłem przedstawić swój punkt widzenia na przekonania i argumenty używane przez mięsożerców, wegetarian i wegan w dyskusjach.
Bez mięsa nie da się żyć.
Bzdura, szczególnie gdy jemy nabiał i jajka. Jeśli w ogóle rezygnujemy z produktów pochodzenia zwierzęcego, musimy suplementować witaminę B12. Istnieją społeczności wegańskie w Indiach i Iranie, które nie muszą jeść syntetycznej witaminy, ale dlatego, że spożywają niemyte warzywa i owoce. Z oczywistych względów jest to w naszym kręgu kulturowym niedopuszczalne.
Na naszej szerokości geograficznej jedzenie mięsa ma długą tradycję, bo zapewniało konserwację jedzenia na zimę (w postaci żywego inwentarza) i lepszą ochronę przed zimnem (tkanka tłuszczowa). Wiem coś niestety o tym, bo o ile całą pierwszą zimę przebiegałem w krótkich spodniach i zwykłej bluzie, to teraz w mrozy muszę biegać z 3 warstwami ubrań. Podjąłem w tym roku konkretną walkę z wyziębianiem organizmu (od sierpnia zimne prysznice, od października regularne morsowanie), więc jeśli będą efekty, napiszę o tym artykuł. W obecnych czasach zdobycie i przechowanie żywności nie jest żadnym problemem. W środku zimy możemy jeść świeżutkie owoce i warzywa z Afryki czy Ameryki Południowej, krajowe rośliny są przechowywane w takich warunkach, że dopiero na wiosnę tracą smak.
Człowiek jest roślinożercą.
Nie - człowiek jest wszystkożercą, ale ma więcej cech roślinożercy.
Jedzenie mięsa jest moralnie złe.
Grube nadużycie. W ogóle uważanie siebie za kogoś lepszego od innych, bo się nie je mięsa jest bardzo niebezpieczne, stąd pewnie tak wielu nawiedzonych kaznodziei wśród wegan. Z drugiej strony - jako dzieciak pod wpływem serialu Północ Południe zastanawiałem się czy wśród południowców byli dobrzy ludzie. No bo jak to, przecież tam było niewolnictwo; jak dobra, kochająca matka Orryego mogła żyć ze świadomością, że jej bogactwo jest zbudowane na wykorzystywaniu i katowaniu murzynów na plantacji? Potem w szkole odkrywałem kolejne "szokujące" fakty o eksploatowaniu ludzi w starożytnym Rzymie itd.
Dlaczego potrafimy być wobec jednych osób czuli i empatyczni, a innych traktować jak przedmiot? Wystarczy przestawić klapkę w mózgu i żołnierz nie zabija ludzi, tylko terrorystów. W czasie wojny secesyjnej znajdowano na polach bitwy karabiny z kilkunastoma ładunkami - żołnierze nie strzelali, bo nie chcieli zabijać. Tak narodziła się killologia - nauka o zabijaniu. Teraz żołnierze nie zabijają ludzi, tylko likwidują cele. Ten sam mechanizm sprawia, że nie czujemy żadnego dyskomfortu jedząc mięso. Widok cierpiących zwierząt w ubojni czy hodowli nie budzi emocji, bo to jedzenie, a nie żywe istoty. Ale już widok własnego psa, który może być głupszy od świni, to co innego - to istota z własnymi upodobaniami, przyjaciel rodziny itd.
Myślę, że kiedyś ludzie będą się dziwić, dlaczego zaawansowana cywilizacja z XXI wieku zjadała zwierzęta. Produkowali w fabrykach większość pożywienia, mięso przecież i tak pompowali chemikaliami, a mimo to nie tworzyli masowo produktów roślinnych smakujących jak mięso.
Używanie i jedzenie wszelkich produktów odzwierzęcych jest złe.
To stwierdzenie jest właśnie przykładem fanatyzmu. O ile rozumiem, że należy minimalizować cierpienie ssaków, ptaków, nawet ryb, to już wkładanie do worka z nimi owadów jest przegięciem. Największym przegięciem jest niejedzenie z tego powodu miodu. Gość się rozpisuje o stresie pszczoły w trakcie płoszenia dymem, a nie widzi problemu w tym, że sam zjada pryskane warzywa. Na każdą zestresowaną pszczółkę przypadają tysiące zagazowanych (na śmierć) owadów, które chciały podjeść liście soi, jednak miód niet, a soja tak. Kto miał drzewko owocowe na działce i go nie pryskał, ten wie, że po paru latach jakieś 80% owoców ma robale. Zgodnie z logiką nie krzywdzenia żadnego zwierzątka należałoby jeść tylko 20% zbiorów, a znalezione robaki humanitarnie eksmitować do nowych owoców.
Poza tym pszczelarze to jedna z najpożyteczniejszych grup zawodowych. W Japonii ingerencja przemysłu w środowisko jest tak duża, że pszczoły masowo wymierają i sadownicy muszą sami zapylać kwiaty. Gdyby nie pszczelarze-pasjonaci w Polsce, w niejednej gminie bezmyślni rolnicy wytruliby opryskami pszczoły.
Mięso jest smaczniejsze.
Wydaje się smaczniejsze, bo jemy je przez całe życie. Pamiętam, jak pierwszy raz po przejściu na wegetarianizm dostałem ślinotoku na zapach mięsa - w niedzielę rano, gdy żona gotowała dzieciom parówki. Zapach parówek, świeżej bułeczki i keczupu w niedzielny poranek miałem silnie zakorzeniony we wspomnieniach z dzieciństwa. Żadna wykwintna pieczeń nie pachniała tak zachęcająco. No może przypieczona skórka od kurczaka..
Teraz moje posiłki są bardzo proste. Kasze, ryż naturalny, potrawki z warzyw i surowe owoce. Wystarczy jakiś dłuższy wyjazd, w czasie którego karmię się kanapkami, pizzą i frytkami, bym marzył o furce ryżu z warzywami. Zresztą tym, co najlepiej pachnie w potrawach mięsnych są zioła i przyprawy zmieszane z tłuszczem. Spróbujcie kiedyś dobrze przyrządzone kotlety z ciecierzycy, fasoli czy soi.
Mięso daje energię.
Nie prawda. Białko jest najgorszym źródłem energii. Im bardziej mięso tłuste i spreparowane (mielone, smażone), tym więcej daje energii, ale co za problem uzyskać to z roślin. Zastanawiające, że wśród ultra-sportowców odsetek wegan i wegetarian jest wyższy, niż w reszcie populacji. Uważają, że szybciej się regenerują, mają mniej kontuzji i lepszą wytrzymałość. Ze swoich startów w biegach ultra wiem tyle, że po ok. 40-50 km nie mogę już patrzeć na cukier, nie jem żadnych żeli, izotoników, ani batonów, a pragnę jedynie pożywnego warzywnego obiadku. Choć na 80km spalam jakieś 6 tys. kalorii, kilkuset kaloryczny obiad stawia mnie na nogi. Dopiero z pełnym brzuchem mogę uzupełniać później energię słodkimi napojami lub czekoladą.
Tłuszcz zwierzęcy jest główną przyczyną chorób wieńcowych.
Prawda, choć ostatnie badania wskazują, że wydatnie pomaga mu w tym spożywanie węglowodanów prostych. Po tym jak w USA nakręcono spiralę anty-zwierzęco-tłuszczową i przemysł zaczął walić do wszystkiego margarynę i cukier (żeby jakoś smakowało) epidemia zawałów i otyłości tylko się zwiększyła. Dlatego powtarzam - wegetarianizm to nie dieta, dla zdrowia lepiej wyjdzie, jeśli będziemy jedli schabowego z ziemniakami i surówką, niż naleśniki, kluski i pierogi. Niemniej różnicę między olejem roślinnym i tłuszczem zwierzęcym dobrze widać po obiedzie - talerz po usmażonych warzywach mogę wymyć samą wodą, czego nie ma szans zrobić z talerzem pokrytym smalcem po mięsnej pieczeni. Jeśli podobnie jest w naszych tętnicach, nie dziwi, że połowa ludzi w społeczeństwach rozwiniętych umiera na choroby serca.
Uff rozpisałem się dziś. Temat odżywiania chwilowo wyczerpany, ale jeśli tylko pojawi się biedronkowa wyciskarka soków, znowu coś skrobnę. Jestem ciekaw Waszych opinii - czy ten cykl był dla Was ciekawy? Czy skorzystaliście z tego co napisałem?
Poprzednie części:
http://podtworca.blogspot.com/2014/05/dieta-cz1-system-wierzen.html
http://podtworca.blogspot.com/2014/06/dieta-cz2-wybor.html
http://podtworca.blogspot.com/2014/09/dieta-cz-3-natura-paleo-i-wege.html
http://podtworca.blogspot.com/2014/11/dieta-cz-45-sodka-smierc.html
Przez pierwsze 5 lat kierowałem się modnymi w latach 90-tych wśród kulturystów dietami wysoko-białkowymi i nisko-tłuszczowymi. Był to okres końca podstawówki (teraz gimnazjum) i szkoły średniej. Przejadanie się produktami mlecznymi i mięsem miało swoje konsekwencje zdrowotne, dlatego w wieku 20 lat bardzo silnie wpłynęła na mnie książka Tombaka. Tezy o szkodliwości mleka, mąki i cukru były na tamte czasy rewolucyjne. Zacząłem stosować diety oczyszczające, straciłem parę kg mięśni, ale odzyskałem węch i znacząco zredukowałem problemy laryngologiczne. Przemodelowanie myślenia (z dużo białka na dużo warzyw i owoców, unikać mącznych ciast, białego pieczywa itd.) przyczyniło się do zmiany nawyków żywieniowych i nawet jak przestałem zajmować się tematem odżywiania, nie groziła mi nadwaga.
Temat odżywiania wrócił w 2011 roku, kiedy zacząłem biegać. Raz że po lekkich posiłkach szybko mogłem wyskoczyć na trening, dwa że nie powodowały żadnych dolegliwości dziąseł i zębów. Włókna mięsa wchodziły w szpary między zębami i powodowały krwawienie. Pod wpływem książki duchowej jednego dnia przekroczyłem Rubikon i postanowiłem, że z mięs będę jadł tylko sporadycznie ryby. Kilka miesięcy później zrezygnowałem z każdego mięsa. 3 lata więcej potrzebowałem na odstawienie mleka i cukru.
Pisałem nie raz, że dieta jest rodzajem religii i nie chcę nikogo przekonywać do swoich racji. Chcę natomiast naświetlić motywy, interpretacje badań i własne doświadczenia, które być może okażą się dla kogoś pomocne. Zapewne część z nich jest błędna, chętnie dowiem się tego z Waszych komentarzy.
W ostatnim odcinku cyklu postanowiłem przedstawić swój punkt widzenia na przekonania i argumenty używane przez mięsożerców, wegetarian i wegan w dyskusjach.
Bez mięsa nie da się żyć.
Bzdura, szczególnie gdy jemy nabiał i jajka. Jeśli w ogóle rezygnujemy z produktów pochodzenia zwierzęcego, musimy suplementować witaminę B12. Istnieją społeczności wegańskie w Indiach i Iranie, które nie muszą jeść syntetycznej witaminy, ale dlatego, że spożywają niemyte warzywa i owoce. Z oczywistych względów jest to w naszym kręgu kulturowym niedopuszczalne.
Na naszej szerokości geograficznej jedzenie mięsa ma długą tradycję, bo zapewniało konserwację jedzenia na zimę (w postaci żywego inwentarza) i lepszą ochronę przed zimnem (tkanka tłuszczowa). Wiem coś niestety o tym, bo o ile całą pierwszą zimę przebiegałem w krótkich spodniach i zwykłej bluzie, to teraz w mrozy muszę biegać z 3 warstwami ubrań. Podjąłem w tym roku konkretną walkę z wyziębianiem organizmu (od sierpnia zimne prysznice, od października regularne morsowanie), więc jeśli będą efekty, napiszę o tym artykuł. W obecnych czasach zdobycie i przechowanie żywności nie jest żadnym problemem. W środku zimy możemy jeść świeżutkie owoce i warzywa z Afryki czy Ameryki Południowej, krajowe rośliny są przechowywane w takich warunkach, że dopiero na wiosnę tracą smak.
Człowiek jest roślinożercą.
Nie - człowiek jest wszystkożercą, ale ma więcej cech roślinożercy.
Jedzenie mięsa jest moralnie złe.
Grube nadużycie. W ogóle uważanie siebie za kogoś lepszego od innych, bo się nie je mięsa jest bardzo niebezpieczne, stąd pewnie tak wielu nawiedzonych kaznodziei wśród wegan. Z drugiej strony - jako dzieciak pod wpływem serialu Północ Południe zastanawiałem się czy wśród południowców byli dobrzy ludzie. No bo jak to, przecież tam było niewolnictwo; jak dobra, kochająca matka Orryego mogła żyć ze świadomością, że jej bogactwo jest zbudowane na wykorzystywaniu i katowaniu murzynów na plantacji? Potem w szkole odkrywałem kolejne "szokujące" fakty o eksploatowaniu ludzi w starożytnym Rzymie itd.
Dlaczego potrafimy być wobec jednych osób czuli i empatyczni, a innych traktować jak przedmiot? Wystarczy przestawić klapkę w mózgu i żołnierz nie zabija ludzi, tylko terrorystów. W czasie wojny secesyjnej znajdowano na polach bitwy karabiny z kilkunastoma ładunkami - żołnierze nie strzelali, bo nie chcieli zabijać. Tak narodziła się killologia - nauka o zabijaniu. Teraz żołnierze nie zabijają ludzi, tylko likwidują cele. Ten sam mechanizm sprawia, że nie czujemy żadnego dyskomfortu jedząc mięso. Widok cierpiących zwierząt w ubojni czy hodowli nie budzi emocji, bo to jedzenie, a nie żywe istoty. Ale już widok własnego psa, który może być głupszy od świni, to co innego - to istota z własnymi upodobaniami, przyjaciel rodziny itd.
Myślę, że kiedyś ludzie będą się dziwić, dlaczego zaawansowana cywilizacja z XXI wieku zjadała zwierzęta. Produkowali w fabrykach większość pożywienia, mięso przecież i tak pompowali chemikaliami, a mimo to nie tworzyli masowo produktów roślinnych smakujących jak mięso.
Używanie i jedzenie wszelkich produktów odzwierzęcych jest złe.
To stwierdzenie jest właśnie przykładem fanatyzmu. O ile rozumiem, że należy minimalizować cierpienie ssaków, ptaków, nawet ryb, to już wkładanie do worka z nimi owadów jest przegięciem. Największym przegięciem jest niejedzenie z tego powodu miodu. Gość się rozpisuje o stresie pszczoły w trakcie płoszenia dymem, a nie widzi problemu w tym, że sam zjada pryskane warzywa. Na każdą zestresowaną pszczółkę przypadają tysiące zagazowanych (na śmierć) owadów, które chciały podjeść liście soi, jednak miód niet, a soja tak. Kto miał drzewko owocowe na działce i go nie pryskał, ten wie, że po paru latach jakieś 80% owoców ma robale. Zgodnie z logiką nie krzywdzenia żadnego zwierzątka należałoby jeść tylko 20% zbiorów, a znalezione robaki humanitarnie eksmitować do nowych owoców.
Poza tym pszczelarze to jedna z najpożyteczniejszych grup zawodowych. W Japonii ingerencja przemysłu w środowisko jest tak duża, że pszczoły masowo wymierają i sadownicy muszą sami zapylać kwiaty. Gdyby nie pszczelarze-pasjonaci w Polsce, w niejednej gminie bezmyślni rolnicy wytruliby opryskami pszczoły.
Mięso jest smaczniejsze.
Wydaje się smaczniejsze, bo jemy je przez całe życie. Pamiętam, jak pierwszy raz po przejściu na wegetarianizm dostałem ślinotoku na zapach mięsa - w niedzielę rano, gdy żona gotowała dzieciom parówki. Zapach parówek, świeżej bułeczki i keczupu w niedzielny poranek miałem silnie zakorzeniony we wspomnieniach z dzieciństwa. Żadna wykwintna pieczeń nie pachniała tak zachęcająco. No może przypieczona skórka od kurczaka..
Teraz moje posiłki są bardzo proste. Kasze, ryż naturalny, potrawki z warzyw i surowe owoce. Wystarczy jakiś dłuższy wyjazd, w czasie którego karmię się kanapkami, pizzą i frytkami, bym marzył o furce ryżu z warzywami. Zresztą tym, co najlepiej pachnie w potrawach mięsnych są zioła i przyprawy zmieszane z tłuszczem. Spróbujcie kiedyś dobrze przyrządzone kotlety z ciecierzycy, fasoli czy soi.
Mięso daje energię.
Nie prawda. Białko jest najgorszym źródłem energii. Im bardziej mięso tłuste i spreparowane (mielone, smażone), tym więcej daje energii, ale co za problem uzyskać to z roślin. Zastanawiające, że wśród ultra-sportowców odsetek wegan i wegetarian jest wyższy, niż w reszcie populacji. Uważają, że szybciej się regenerują, mają mniej kontuzji i lepszą wytrzymałość. Ze swoich startów w biegach ultra wiem tyle, że po ok. 40-50 km nie mogę już patrzeć na cukier, nie jem żadnych żeli, izotoników, ani batonów, a pragnę jedynie pożywnego warzywnego obiadku. Choć na 80km spalam jakieś 6 tys. kalorii, kilkuset kaloryczny obiad stawia mnie na nogi. Dopiero z pełnym brzuchem mogę uzupełniać później energię słodkimi napojami lub czekoladą.
Tłuszcz zwierzęcy jest główną przyczyną chorób wieńcowych.
Prawda, choć ostatnie badania wskazują, że wydatnie pomaga mu w tym spożywanie węglowodanów prostych. Po tym jak w USA nakręcono spiralę anty-zwierzęco-tłuszczową i przemysł zaczął walić do wszystkiego margarynę i cukier (żeby jakoś smakowało) epidemia zawałów i otyłości tylko się zwiększyła. Dlatego powtarzam - wegetarianizm to nie dieta, dla zdrowia lepiej wyjdzie, jeśli będziemy jedli schabowego z ziemniakami i surówką, niż naleśniki, kluski i pierogi. Niemniej różnicę między olejem roślinnym i tłuszczem zwierzęcym dobrze widać po obiedzie - talerz po usmażonych warzywach mogę wymyć samą wodą, czego nie ma szans zrobić z talerzem pokrytym smalcem po mięsnej pieczeni. Jeśli podobnie jest w naszych tętnicach, nie dziwi, że połowa ludzi w społeczeństwach rozwiniętych umiera na choroby serca.
Uff rozpisałem się dziś. Temat odżywiania chwilowo wyczerpany, ale jeśli tylko pojawi się biedronkowa wyciskarka soków, znowu coś skrobnę. Jestem ciekaw Waszych opinii - czy ten cykl był dla Was ciekawy? Czy skorzystaliście z tego co napisałem?
Poprzednie części:
http://podtworca.blogspot.com/2014/05/dieta-cz1-system-wierzen.html
http://podtworca.blogspot.com/2014/06/dieta-cz2-wybor.html
http://podtworca.blogspot.com/2014/09/dieta-cz-3-natura-paleo-i-wege.html
http://podtworca.blogspot.com/2014/11/dieta-cz-45-sodka-smierc.html
wtorek, 9 grudnia 2014
To ile pan chcesz za ten fotoplastikon?
Od jakiegoś tygodnia reklamy karmią nas super promocją obligacji "Czternastka dla oszczędnych", które można kupić tylko w grudniu. Oprocentowanie wynosi - uwaga: 2.14% w skali roku! WTF? Ktoś się na to skusi? Może jakiś milioner, który boi się trzymać kasę w bankach (w końcu gwarancje obejmują tylko jakieś 100 tys. euro) i nie wie jak zainwestować bezpieczniej? Więcej płacą nawet na lokatach w mBanku.
Ostatni raz reklamy obligacji pamiętam chyba z czasów gdy oprocentowanie wynosiło 10% w skali roku. Za Buzka albo wczesnego Milera. Przy okazji wtedy też kopalnie bankrutowały, a cała Polska zrzucała się na wypłaty dla górników przebywających na urlopach (zrzeszonych oczywiście w Związkach Zawodowych Pracowników Przebywających na Urlopach Górniczych).
Popatrzmy zatem na 10-letnie polskie obligacje z naniesionym WIG:
Dołek ze stycznia 2009 zbiegł się z ostatnią falą wyprzedaży na akcjach, natomiast w maju 2013 akcje i obligi wspólnie ubiły dno (choć tajemnicza ręka rynku zrobiła na WIG jeszcze 2 wodospady w czerwcu i wrześniu). Czyżby kolejny element pasujący do układanki - jeszcze nie hossa, tylko tumult do co najmniej wiosny?
Ostatni raz reklamy obligacji pamiętam chyba z czasów gdy oprocentowanie wynosiło 10% w skali roku. Za Buzka albo wczesnego Milera. Przy okazji wtedy też kopalnie bankrutowały, a cała Polska zrzucała się na wypłaty dla górników przebywających na urlopach (zrzeszonych oczywiście w Związkach Zawodowych Pracowników Przebywających na Urlopach Górniczych).
Popatrzmy zatem na 10-letnie polskie obligacje z naniesionym WIG:
Dołek ze stycznia 2009 zbiegł się z ostatnią falą wyprzedaży na akcjach, natomiast w maju 2013 akcje i obligi wspólnie ubiły dno (choć tajemnicza ręka rynku zrobiła na WIG jeszcze 2 wodospady w czerwcu i wrześniu). Czyżby kolejny element pasujący do układanki - jeszcze nie hossa, tylko tumult do co najmniej wiosny?
poniedziałek, 8 grudnia 2014
WIG a BRIC i SPX
Jako że zacząłem studiować fundamenty pod kolejną hossę, interesuje mnie jej potencjalny rozmiar. Przypomnę, że okres od listopada 2013 traktuję jako cykliczną bessę na szerokim polskim rynku. Choć w tym czasie WIG, MWIG40 czy WIG20TR nie spełniały technicznych kryteriów bessy (przez większość roku pozostawały w trendzie bocznym, a dzięki ostatniej fali wzrostowej notują nawet plusy w skali roku - w tym momencie WIG jest np. 1.18% wyżej niż rok temu :) , to dla przeciętnego inwestora bezpieczniej było spędzić miniony rok poza GPW, ponieważ cena większości akcji spadała. Indeksy były trzymane wysoko drogimi spółkami, których strach było kupić (LPP, CCC), z kolei wiele tanich spółek, śpiących na gotówce nie było komu pompować.
Oscylator EM/DM publikuje co jakiś czas W. Białek. Przypomnę, że ostatni szczyt siły rynków rozwijających się do rozwiniętych nastąpił w grudniu 2010 roku i od tamtego czasu trend się odwrócił. Kulminacja słabości Emerging Markets do Developed spodziewana wg oscylatora jest na przełomie 2016-2017 roku. Jak w tym czasie zachowa się polska giełda, skoro nasza gospodarka zaliczana jest do EM? Pewne światło może rzucić wykres z ostatnich 5 lat:
Widzimy, że WIG plasuje się pomiędzy silnymi indeksami S&P500 i DAX a Emerging Markets Index MSCI Ishares.
Nie mogłem niestety znaleźć danych historycznych dla okresów wcześniejszych niż 2004-2005 rok, dlatego postanowiłem zbudować indeks BRIC z brazylijskiej Bovespy, rosyjskiego RTS, indyjskiego SENSEX i chińskiego SSE COMP:
Następnie podzieliłem BRIC / SPX żeby uzyskać wykres siły pierwszego, względem drugiego:
Nie jest to idealny oscylator, bo wszystkie 4 indeksy liczone są razem dopiero od 1995 roku (SENSEX od 1979, BVP 1989, SSE 1990, RTS 1995), chciałem jednak zajrzeć daleko. Wykres nie dostarcza też prostej odpowiedzi - Ameryka jest na kursie do wygenerowania 'all time high' względem BRIC. Czy będzie to powrót do trendu czy podwójne dno ciężko jest teraz wyrokować. Po stronie BRIC mamy rozpędzone Indie, startujące Chiny, schłodzoną Brazylię i zdołowaną Rosję:
A w USA akcje dochodzą do najwyższych cen w historii względem gospodarki:
Należy jednak pamiętać, że oscylator może dalej spadać, gdyby w przypadku światowej korekty Ameryka spadała wolniej, niż kraje BRIC.
A jaki wniosek dla naszego grajdołka? Dalej czekam na 'great call' na GPW, zaczyna robić się ciekawie, ale analizy wciąż pokazują, że na prawdziwe okazje trzeba jeszcze poczekać.
Oscylator EM/DM publikuje co jakiś czas W. Białek. Przypomnę, że ostatni szczyt siły rynków rozwijających się do rozwiniętych nastąpił w grudniu 2010 roku i od tamtego czasu trend się odwrócił. Kulminacja słabości Emerging Markets do Developed spodziewana wg oscylatora jest na przełomie 2016-2017 roku. Jak w tym czasie zachowa się polska giełda, skoro nasza gospodarka zaliczana jest do EM? Pewne światło może rzucić wykres z ostatnich 5 lat:
Widzimy, że WIG plasuje się pomiędzy silnymi indeksami S&P500 i DAX a Emerging Markets Index MSCI Ishares.
Nie mogłem niestety znaleźć danych historycznych dla okresów wcześniejszych niż 2004-2005 rok, dlatego postanowiłem zbudować indeks BRIC z brazylijskiej Bovespy, rosyjskiego RTS, indyjskiego SENSEX i chińskiego SSE COMP:
BRIC i SPX |
Następnie podzieliłem BRIC / SPX żeby uzyskać wykres siły pierwszego, względem drugiego:
Nie jest to idealny oscylator, bo wszystkie 4 indeksy liczone są razem dopiero od 1995 roku (SENSEX od 1979, BVP 1989, SSE 1990, RTS 1995), chciałem jednak zajrzeć daleko. Wykres nie dostarcza też prostej odpowiedzi - Ameryka jest na kursie do wygenerowania 'all time high' względem BRIC. Czy będzie to powrót do trendu czy podwójne dno ciężko jest teraz wyrokować. Po stronie BRIC mamy rozpędzone Indie, startujące Chiny, schłodzoną Brazylię i zdołowaną Rosję:
A w USA akcje dochodzą do najwyższych cen w historii względem gospodarki:
A jaki wniosek dla naszego grajdołka? Dalej czekam na 'great call' na GPW, zaczyna robić się ciekawie, ale analizy wciąż pokazują, że na prawdziwe okazje trzeba jeszcze poczekać.
czwartek, 4 grudnia 2014
Grać z trendem albo spekulować na przykładzie kruszców
Kiedy zaczynałem grać na giełdzie w 2008 roku kruszce stawały się modne wśród blogerów-inwestorów. Rok-dwa później na portalach aukcyjnych wybuchła jakaś mania - wszyscy chcieli mieć sztabki z czystego złota i srebra, bo tylko w nich miało być możliwe odkładanie na emeryturę. Sam kupowałem trochę srebra, ale gdy jego cena podwoiła się w 2011, wyprzedałem kolekcję (z ciężkim sercem, bo podobały mi się medale kolejek i samochodów). Skusiła mnie zwyczajnie okazja - w swojej dotychczasowej "inwestorskiej" karierze nigdy wcześniej nie wytrzymałem z jakimś aktywem do 100% wzrostu ceny, bo ciągle gapiłem się w notowania i jak tylko moje akcje czy certyfikaty notowały zysk, to go kasowałem.
W 2011 obserwowaliśmy na kruszcach klasyczną bańkę. Max Keiser nawoływał w swoich filmikach do kupowania srebra i wystrzelenia JP Morgan z shortów. Gdy cena zaczęła wymykać się spod kontroli Chicago Mercantile Exchange podwyższyło dwukrotnie wymagany depozyt i zbiło cenę. Wychodzenie z kruszców funduszy hedge dopełniło dzieła i trend trwający 10 lat się odwrócił. Kluczowe jest ostatnie zdanie - 10 lat. Tyle czasu srebro rosło sobie 12-krotnie z poziomu nieco ponad 4 dolarów do 49. A tłum rzucił się na nie gdy cena przebiła 20$ (też należałem do tej grupy). Srebro wyrażone w złotych: 16.48 w 2001 vs 133.85 w 2011.
Od czasu pęknięcia bańki minęły 3 lata. To bardzo długo dla posiadaczy kruszców, którzy kupili drogo i nie sprzedali w porę. Wielu uśredniało lub dopiero dołączało do posiadających, bo wcześniej tylko obserwowali i bali się kupić drogo, ale gdy cena spadła o 30%, wreszcie pojawiła się super okazja... Wyłamanie bariery 1500$ za uncję złota w 2013 pogrzebało wiele nadziei, natomiast ostatnia fala spadkowa, gdy na srebrze trzasło wsparcie na 18.6$ nie została jakoś specjalnie odnotowana - blogi o kruszcach świecą pustkami. Ci, którzy jeszcze niedawno ekscytowali się złotem/srebrem pochowali zbiory i zajęli się innymi sprawami. Ostatecznie metal jeść nie musi, a kiedyś trend się odwróci.
Nanieśmy klasyczny model bańki na wykres złota (trochę go powyginałem, żeby pasował do dat) :
Raczej wątpię, czy ostatnie podejście pod linię trendu to 'Return to the mean'. Nawet jeśli, to nie liczyłbym na kontynuację trendu z takim nachyleniem jak dotychczas w ciągu najbliższych lat. Zbyt wielu ludzi zostało poparzonych. Rozciągnijmy wykres w czasie:
Poprzednia spektakularna hossa na kruszcach trwała również 10 lat, po czym przeszła w 20-letnią bessę. Ktoś powie, że nie była to bessa, tylko konsolidacja, inny zauważy, że w przeciągu tych lat były wielomiesięczne okresy, które można nazwać hossą. Owszem - ale w tym czasie na złocie mogli zarobić tylko spekulanci/gracze, a nie inwestorzy. Podobnie jest dzisiaj - gracze co jakiś czas ogłaszają, że kupują złoto na wsparciach, tyle że za pomocą instrumentów pochodnych i wywalają po wzroście o kilka procent.
Rozpatrzmy teraz wykres srebra w PLN:
Ten kanał obrazuje inflację polskiej waluty. I tu skłaniałbym się do umiarkowanego optymizmu wśród posiadaczy kruszców - może hossa szybko nie wróci, ale też złote aktywa nie powinny już tracić. Będą spełniały rolę zabezpieczenia przed erozją papierowego pieniądza - czyli to, co głoszono jako obowiązujący paradygmat gdy cena była 100% wyższa.
Wnioski z tego wpisu?
1. Określenie trendu na aktywie, w które inwestujesz to podstawa. Jeżeli akcje, kruszce czy obligacje rosną i jesteś po długiej stronie, utrzymuj pozycję. Gdy fundamenty mówią, że jest już drogo, bierz część zysku, a resztę zabezpiecz.
2. Jeżeli aktywo, w które inwestujesz jest w trendzie spadkowym, możesz na nim tylko spekulować w krótkim terminie. Trendy trwają dłużej niż się wszystkim wydaje, co sam mogę zaświadczyć nietrafionymi prognozami zakończenia hossy w USA w tym roku.
3. Jeżeli nie znasz się na inwestowaniu/spekulacji, ale kupiłeś coś w trendzie za 5 dwunasta (jak ja w srebro w 2009-2010) i obserwujesz wokół euforię, uciekaj z zyskiem i nie wracaj! Ilu ludzi złapało Pana Boga za nogi, gdy sprzedali w 2007 dwa razy drożej mieszkanie nabyte kilka lat wcześniej, by za chwilę wpakować się w potężny kredyt na apartament czy dom. Trendy trwają latami, a pierwszy spadek ceny o 10-30% od szczytu to zaledwie preludium urealnienia (a potem zdołowania) ceny.
Trzy oczywiste zasady, które stosuje na odwrót większość ludzi inwestujących w akcje, kruszce, nieruchomości, ziemię i inne aktywa.
W 2011 obserwowaliśmy na kruszcach klasyczną bańkę. Max Keiser nawoływał w swoich filmikach do kupowania srebra i wystrzelenia JP Morgan z shortów. Gdy cena zaczęła wymykać się spod kontroli Chicago Mercantile Exchange podwyższyło dwukrotnie wymagany depozyt i zbiło cenę. Wychodzenie z kruszców funduszy hedge dopełniło dzieła i trend trwający 10 lat się odwrócił. Kluczowe jest ostatnie zdanie - 10 lat. Tyle czasu srebro rosło sobie 12-krotnie z poziomu nieco ponad 4 dolarów do 49. A tłum rzucił się na nie gdy cena przebiła 20$ (też należałem do tej grupy). Srebro wyrażone w złotych: 16.48 w 2001 vs 133.85 w 2011.
Od czasu pęknięcia bańki minęły 3 lata. To bardzo długo dla posiadaczy kruszców, którzy kupili drogo i nie sprzedali w porę. Wielu uśredniało lub dopiero dołączało do posiadających, bo wcześniej tylko obserwowali i bali się kupić drogo, ale gdy cena spadła o 30%, wreszcie pojawiła się super okazja... Wyłamanie bariery 1500$ za uncję złota w 2013 pogrzebało wiele nadziei, natomiast ostatnia fala spadkowa, gdy na srebrze trzasło wsparcie na 18.6$ nie została jakoś specjalnie odnotowana - blogi o kruszcach świecą pustkami. Ci, którzy jeszcze niedawno ekscytowali się złotem/srebrem pochowali zbiory i zajęli się innymi sprawami. Ostatecznie metal jeść nie musi, a kiedyś trend się odwróci.
Nanieśmy klasyczny model bańki na wykres złota (trochę go powyginałem, żeby pasował do dat) :
Raczej wątpię, czy ostatnie podejście pod linię trendu to 'Return to the mean'. Nawet jeśli, to nie liczyłbym na kontynuację trendu z takim nachyleniem jak dotychczas w ciągu najbliższych lat. Zbyt wielu ludzi zostało poparzonych. Rozciągnijmy wykres w czasie:
Uwaga: linie pokazują zasięgi czasowe, a nie cenowe |
Poprzednia spektakularna hossa na kruszcach trwała również 10 lat, po czym przeszła w 20-letnią bessę. Ktoś powie, że nie była to bessa, tylko konsolidacja, inny zauważy, że w przeciągu tych lat były wielomiesięczne okresy, które można nazwać hossą. Owszem - ale w tym czasie na złocie mogli zarobić tylko spekulanci/gracze, a nie inwestorzy. Podobnie jest dzisiaj - gracze co jakiś czas ogłaszają, że kupują złoto na wsparciach, tyle że za pomocą instrumentów pochodnych i wywalają po wzroście o kilka procent.
Rozpatrzmy teraz wykres srebra w PLN:
Ten kanał obrazuje inflację polskiej waluty. I tu skłaniałbym się do umiarkowanego optymizmu wśród posiadaczy kruszców - może hossa szybko nie wróci, ale też złote aktywa nie powinny już tracić. Będą spełniały rolę zabezpieczenia przed erozją papierowego pieniądza - czyli to, co głoszono jako obowiązujący paradygmat gdy cena była 100% wyższa.
Wnioski z tego wpisu?
1. Określenie trendu na aktywie, w które inwestujesz to podstawa. Jeżeli akcje, kruszce czy obligacje rosną i jesteś po długiej stronie, utrzymuj pozycję. Gdy fundamenty mówią, że jest już drogo, bierz część zysku, a resztę zabezpiecz.
2. Jeżeli aktywo, w które inwestujesz jest w trendzie spadkowym, możesz na nim tylko spekulować w krótkim terminie. Trendy trwają dłużej niż się wszystkim wydaje, co sam mogę zaświadczyć nietrafionymi prognozami zakończenia hossy w USA w tym roku.
3. Jeżeli nie znasz się na inwestowaniu/spekulacji, ale kupiłeś coś w trendzie za 5 dwunasta (jak ja w srebro w 2009-2010) i obserwujesz wokół euforię, uciekaj z zyskiem i nie wracaj! Ilu ludzi złapało Pana Boga za nogi, gdy sprzedali w 2007 dwa razy drożej mieszkanie nabyte kilka lat wcześniej, by za chwilę wpakować się w potężny kredyt na apartament czy dom. Trendy trwają latami, a pierwszy spadek ceny o 10-30% od szczytu to zaledwie preludium urealnienia (a potem zdołowania) ceny.
Trzy oczywiste zasady, które stosuje na odwrót większość ludzi inwestujących w akcje, kruszce, nieruchomości, ziemię i inne aktywa.
poniedziałek, 1 grudnia 2014
Nawyki cz. 4: nawyk a zwyczaj
W poprzedniej części cyklu opisałem dlaczego motywacja nie jest skuteczna i jak wyrugować ją z planów długotrwałej zmiany. Przypomnę: w klasycznym modelu rozwoju kluczowe czynniki to motywacja i silna wola. Jakkolwiek są one potrzebne, to nie wystarczają do osiągnięcia mistrzowskiej biegłości. A nawet jeżeli opierając się tylko na sile woli osiągniemy ponadprzeciętne rezultaty, zapłacimy za to wysoką cenę na innych polach, ponieważ zasoby sił samokontroli są ograniczone (więcej w pierwszej części cyklu). Dlatego wprowadzanie zmian od początku powinno wiązać się z budowaniem nawyków, żeby rozpoczynanie i kontynuowanie naszych pożądanych działań (bieganie, pisanie, sprzątanie itd.) odbywało się automatycznie.
Metoda, którą zaproponowałem na wprowadzenie trwałej zmiany opiera się na rozpoczęciu zmiany w sposób radykalnie prosty. Tak prosty, że przełożenie tego na później jest bardziej skomplikowane, niż wykonanie pojedynczego ćwiczenia. Jeśli chcesz np. trenować mięśnie, to zacznij od 1 pompki dziennie przez tydzień i dokładaj jedną co tydzień lub co 2, lub co miesiąc - nie ważne ile będziesz teraz ćwiczył, ważne żebyś to robił każdego dnia. Kiedy wykonasz to proste ćwiczenie jest wysoce prawdopodobne, że skusisz się na więcej i czasami wykonasz np. pół-godzinny trening, zamiast kilku pompek. Ważne jest jednak, żebyś nie nakręcał się pod wpływem adrenaliny i nie zmieniał minimalnych wymagań treningowych, bo przyjdą dni, w których będziesz wydrenowany z sił samokontroli i nie dasz rady zmusić się do podkręconego treningu.
To jednak nie wszystko. Dopóki nie wprowadzisz rytuałów (definicja w poprzednim wpisie) budujesz przyzwyczajenie, a nie nawyk. To bardzo ważna różnica, ponieważ jak pamiętamy struktura nawyku jest taka:
rytuał - działanie - nagroda
natomiast przyzwyczajenie to:
działanie - nagroda
Jednak działanie nie następuje samo z siebie - nawet jeżeli działaniem jest banalnie prosty trening, to mimo wszystko potrzeba zużyć jakąś porcję siły woli lub poczuć motywację. Dlatego prawdziwy schemat przyzwyczajenie wygląda tak:
(motywacja lub postanowienie) - działanie - nagroda
I teraz już widzimy jakie zagrożenie czyha za rogiem - jeśli tylko przyzwyczajenie stanie się wystarczająco złożone (np. 50 pompek dziennie po roku) radykalnie rośnie ryzyko, że w nim nie wytrwamy. Po prostu świadomość, że musimy wykonać danego dnia zbyt złożony czy długi trening zacznie nas stresować, będziemy odwlekać działanie, czasem nie znajdziemy motywacji do końca dnia. Każde pomyślenie o treningu i podjęcie decyzji czy ćwiczyć już, czy później, będzie zużywało porcję siły woli. Jeden opuszczony dzień nie robi problemu, dwa to już wstęp do nowego nawyku - braku działania. Dlatego nawyki są tak ważne w naszym życiu - pozwalają latami wytrwać w powtarzaniu pewnych czynności. Jeśli są to twórcze i pożyteczne powtórzenia, składają się na nasz sukces.
Rytuały są dopasowane do naszych upodobań, np. osoba lubiąca uporządkowany plan dnia może sobie ustawić trening na określoną godzinę. Rytuałem będzie nadejście godziny, sprawdzanie na zegarku i oczekiwanie na start. Dobrym sposobem jest podczepianie nawyku pod coś, co robimy zawsze np. "Kiedy się budzę, robię X pompek na początek dnia" albo "robię trening przed obiadem". Na bardziej skomplikowany trening możemy mieć cały zestaw takich aktywatorów, np. latem często biegałem ze słuchawkami i teraz gdy mam ochotę posłuchać muzyki, odzywa mi się potrzeba biegania.
Kiedy bardzo nam się nie chce zabrać za jakąś robotę, dobry jest aktywator "5 głębokich oddechów" (zaczynając te 10-15 sekundowe oddechy ustawiamy się mentalnie, że właśnie zaczęliśmy pracę). Jeśli nadal się nie chce, robimy kolejne 5 oddechów, pozostając w trybie "pracuję". Z każdą minutą rośnie szansa na pojawienie się motywacji, bo w czasie inhalacji zaczynamy się koncentrować na pracy. O wiele łatwiej zacząć głęboko oddychać, niż pracować.
Zaletą rytuałów jest to, że sprzęgają się z czynnością, którą mają poprzedzać. Np. jeżeli przed startem treningu zawsze puszczasz jakiś utwór (aktywator), to gdy będziesz trenował w innym miejscu, poczujesz potrzebę odsłuchania utworu. Dzięki temu, gdy wypracujemy jakiś konstruktywny nawyk, możemy użyć go jako aktywatora do innej pożądanej czynności i upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Ja tak zrobiłem z ćwiczeniami wzroku, rozciąganiem, medytacją i pisaniem, co szczegółowo opiszę w kolejnej części cyklu.
Poprzednie części:
http://podtworca.blogspot.com/2014/10/nawyki-cz-1-nie-tedy-droga.html
http://podtworca.blogspot.com/2014/10/nawyki-cz-2-co-to-po-co-to-i-jak-to.html
http://podtworca.blogspot.com/2014/11/nawyki-cz-3-motywacja.html
Metoda, którą zaproponowałem na wprowadzenie trwałej zmiany opiera się na rozpoczęciu zmiany w sposób radykalnie prosty. Tak prosty, że przełożenie tego na później jest bardziej skomplikowane, niż wykonanie pojedynczego ćwiczenia. Jeśli chcesz np. trenować mięśnie, to zacznij od 1 pompki dziennie przez tydzień i dokładaj jedną co tydzień lub co 2, lub co miesiąc - nie ważne ile będziesz teraz ćwiczył, ważne żebyś to robił każdego dnia. Kiedy wykonasz to proste ćwiczenie jest wysoce prawdopodobne, że skusisz się na więcej i czasami wykonasz np. pół-godzinny trening, zamiast kilku pompek. Ważne jest jednak, żebyś nie nakręcał się pod wpływem adrenaliny i nie zmieniał minimalnych wymagań treningowych, bo przyjdą dni, w których będziesz wydrenowany z sił samokontroli i nie dasz rady zmusić się do podkręconego treningu.
To jednak nie wszystko. Dopóki nie wprowadzisz rytuałów (definicja w poprzednim wpisie) budujesz przyzwyczajenie, a nie nawyk. To bardzo ważna różnica, ponieważ jak pamiętamy struktura nawyku jest taka:
rytuał - działanie - nagroda
natomiast przyzwyczajenie to:
działanie - nagroda
Jednak działanie nie następuje samo z siebie - nawet jeżeli działaniem jest banalnie prosty trening, to mimo wszystko potrzeba zużyć jakąś porcję siły woli lub poczuć motywację. Dlatego prawdziwy schemat przyzwyczajenie wygląda tak:
(motywacja lub postanowienie) - działanie - nagroda
I teraz już widzimy jakie zagrożenie czyha za rogiem - jeśli tylko przyzwyczajenie stanie się wystarczająco złożone (np. 50 pompek dziennie po roku) radykalnie rośnie ryzyko, że w nim nie wytrwamy. Po prostu świadomość, że musimy wykonać danego dnia zbyt złożony czy długi trening zacznie nas stresować, będziemy odwlekać działanie, czasem nie znajdziemy motywacji do końca dnia. Każde pomyślenie o treningu i podjęcie decyzji czy ćwiczyć już, czy później, będzie zużywało porcję siły woli. Jeden opuszczony dzień nie robi problemu, dwa to już wstęp do nowego nawyku - braku działania. Dlatego nawyki są tak ważne w naszym życiu - pozwalają latami wytrwać w powtarzaniu pewnych czynności. Jeśli są to twórcze i pożyteczne powtórzenia, składają się na nasz sukces.
Rytuały są dopasowane do naszych upodobań, np. osoba lubiąca uporządkowany plan dnia może sobie ustawić trening na określoną godzinę. Rytuałem będzie nadejście godziny, sprawdzanie na zegarku i oczekiwanie na start. Dobrym sposobem jest podczepianie nawyku pod coś, co robimy zawsze np. "Kiedy się budzę, robię X pompek na początek dnia" albo "robię trening przed obiadem". Na bardziej skomplikowany trening możemy mieć cały zestaw takich aktywatorów, np. latem często biegałem ze słuchawkami i teraz gdy mam ochotę posłuchać muzyki, odzywa mi się potrzeba biegania.
Kiedy bardzo nam się nie chce zabrać za jakąś robotę, dobry jest aktywator "5 głębokich oddechów" (zaczynając te 10-15 sekundowe oddechy ustawiamy się mentalnie, że właśnie zaczęliśmy pracę). Jeśli nadal się nie chce, robimy kolejne 5 oddechów, pozostając w trybie "pracuję". Z każdą minutą rośnie szansa na pojawienie się motywacji, bo w czasie inhalacji zaczynamy się koncentrować na pracy. O wiele łatwiej zacząć głęboko oddychać, niż pracować.
Zaletą rytuałów jest to, że sprzęgają się z czynnością, którą mają poprzedzać. Np. jeżeli przed startem treningu zawsze puszczasz jakiś utwór (aktywator), to gdy będziesz trenował w innym miejscu, poczujesz potrzebę odsłuchania utworu. Dzięki temu, gdy wypracujemy jakiś konstruktywny nawyk, możemy użyć go jako aktywatora do innej pożądanej czynności i upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Ja tak zrobiłem z ćwiczeniami wzroku, rozciąganiem, medytacją i pisaniem, co szczegółowo opiszę w kolejnej części cyklu.
Poprzednie części:
http://podtworca.blogspot.com/2014/10/nawyki-cz-1-nie-tedy-droga.html
http://podtworca.blogspot.com/2014/10/nawyki-cz-2-co-to-po-co-to-i-jak-to.html
http://podtworca.blogspot.com/2014/11/nawyki-cz-3-motywacja.html
Subskrybuj:
Posty (Atom)