wtorek, 10 stycznia 2023

Grand Prix

 Noszę się z tym wpisem od ponad 3 miesięcy. Kilka razy w trakcie biegów ułożyłem w głowie treść, ale jak zasiadłem przed komputerem, wena wyparowała. Dzisiaj pisać nie planowałem. Bąbelki ze Zlatego Bazanta przyniosły wspomnienia i zobaczymy czy poniosą do finału.

10 lat temu przebiegłem pierwszy maraton. 9 lat temu pierwszy ultra. I tak poszło: coraz dłuższe dystanse, coraz częstsze wypady z kolegami. Przyjaźń z Tomkiem, która zaowocowała biegami-przygodami. Ale wszystko ma swój kres; utrzymywanie formy na ultra wymaga dużo czasu. Za dużo. W 2021 odpuściłem sobie pół roku i zakończyłem sezon z 3 maratonami i jednym ultra. W 2022 nie było nawet jednego ultra - postanowiliśmy natomiast z Miśkiem i Piotrkiem wystartować w Grand Prix Maratonu 3 Jezior: imprezie złożonej z trzech biegów w Beskidzie Małym, rozgrywanych dzień po dniu 23-25 września na dystansach 3.5, 46 i 17 km.

Po zeszłorocznym wypadzie w Bieszczady doszliśmy do dwóch wniosków:

1. Szkoda czasu na PKP i autobusy, w samochodzie zaoszczędzimy sporo godzin.

2. Wyjedziemy dwa dni przed startem, żeby mieć więcej czasu na aklimatyzację w nowym miejscu. Dałoby to prawie tydzień wolnego (środa-poniedziałek).


Środa: Kurs Międzybrodzie

We wspólnym wyjeździe najważniejsza jest przygoda. Na drugim miejscu picie po biegu, przy czym picie rzadko kiedy ma związek z alkoholowymi ekscesami. Czasami jesteśmy tak wypruci, że kończy się jak w Stavanger, gdzie półśpiący wlałem w siebie piwo bezalkoholowe w puszce 0.2l i natychmiast zasnąłem. Albo jak po Sudeckiej Setce, kiedy upał wyciągnął tyle wody i kalorii z organizmu, że po kilku litrach piwa nawet się nie wysikałem.

Maraton 3 Jezior startuje w Międzybrodziu Bialskim i tam Piotrek wynajął dla nas domek.


W środę rano Michał zgarnął nas swoim Rio i obraliśmy kurs na Bielsko-Białą. Wraz z wejściem do samochodu jakiś przełącznik resetuje nasze dotychczasowe role społeczne. Nie mamy już pracy, rodzin; liczy się tylko jakie buty wzięliśmy na trasę (temat rzeka, szczególnie gdy biegniesz jesienią po górach 3 dni z rzędu i nie znasz podłoża), gdzie zjemy śniadanie (przed ultra nie istnieją żadne dietetyczne ograniczenia) i co kupimy do picia na wieczór.


W radiu w rocznicę swej śmierci przygrywał Leonard Cohen, a Michał wciąż kichał. Z każdą przejechaną setką katar się pogarszał.

Autostrada A1 połączyła Bałtyk z górami. W Bielsko-Białej byliśmy po ok. 5 godzinach. Zrobiliśmy zakupy i zjedliśmy obiad w centrum handlowym. Okoliczne góry wprawiły w przyjemne poruszenie.

Docieramy na miejsce. Do dyspozycji mamy górne piętro domku:


Obok płynie rzeczka i szumi wodospad:


Resztki słońca zza chmur pomagają znieść popołudniowy chłód.


Podobnie jak rok wcześniej, towarzyszy nam duch Tomka.



Wszystko gra poza grypą Michała. Mamy środę, pierwszy start wypada w piątek - czy przezwycięży wirusa i czy wirus nie przejdzie na pozostałą dwójkę?


Czwartek: Zwiedzanie i pizza 1/3

Rano Misiek źle się czuł, więc wybraliśmy się sami z Piotrkiem na zwiedzanie okolicy. Międzybrodzie  (tę nazwę zapamiętałem dopiero 4-rtego dnia wycieczki) Bielskie nie są duże, wiec szybko dotarliśmy nad Jezioro (a jakże) Międzybrodzkie.


Widoczki piękne jak to w górach, woda zimna jak to w górach.

W porze obiadowej okazało się, że w Międzybrodziu Bielskim nie ma żadnej otwartej restauracji czy baru. Przydrożna reklama informowała, że kolejna otwarta restauracja znajduje się w Międzybrodziu Żywieckim 3 km dalej. Zadzwoniłem, żeby się upewnić, że nie pocałujemy klamki i po potwierdzeniu że są otwarci, zapowiedziałem nasze nadejście.

Po 3 km Google Maps pokazał, że do naszej reklamowanej restauracji jest jeszcze 3 km. Zmieniliśmy więc plany i obraliśmy kurs na "pizzerię u Gafiego", do której było tylko 1.8 km. Na miejscu okazało się, że to food truck. Pizza smaczna, turystów o tej porze roku jak na lekarstwo.



Zawiedziony wegetarianą kot szuka nowego towarzystwa

Kiedy Gafi przygotowywał pizze, Michał skorzystał z okazji, by wyskoczyć po lekarstwo z wiśnióweczki do pobliskiego zajazdu.

Poza tym wieczór spędziliśmy na trzeźwo, chcieliśmy być wypoczęci i wyspani przed pierwszym biegiem.


Piątek: Czupel Vertical i pizza 2/3

Piątek upłynął na luzie. Otworzyli bary, zjechali się biegacze, odebraliśmy pakiety startowe. Nie chcieliśmy za dużo chodzić, żeby nogi maksymalnie odpoczywały przed maratonem.

Piątkowy bieg miał tylko 3.5 km, ale prowadził cały czas pod górę na najwyższy szczyt Beskidu Małego: Czupel. Wraz z zejściem dawało to już 7 km, więc jak ktoś mocniej pocisnął mógł już złapać zakwasy. 

Michał odpuścił start z powodu grypy, a my strzeliliśmy fotkę na mecie:





Po biegu zjedliśmy pizzę.

- I wiśnióweczkę - dodał Michał do zamówienia.




Wieczorem znowu byliśmy grzeczni. Niestety stan Michała się nie poprawiał i musiał zrezygnować ze startu w maratonie.


Sobota: Maraton 3 Jezior, pizza 3/3

Rano stawiamy się z Piotrkiem na starcie. Lekki chłodek wzmaga napięcie, z głośników przygrywa muzyczka, spiker zagrzewa do boju. Wreszcie odliczanie i start!

Tradycyjnie po pierwszych kilkuset metrach przesuwam się na koniec stawki. Ludzie zawsze za szybko biegną początek. Zamiast spokojnie podchodzić pod górki, wbiegają z całą grupą. Po kilkudziesięciu kilometrach trzeba zapłacić słony rachunek za te kilka minut ekscytacji.

Spotykam Hanię z Gdańska, która przebiegła chyba wszystkie organizowane w Polsce biegi długodystansowe. Obecnie wraca na te, które jej się podobały i Maraton 3 Jezior należy do kategorii - ukończyła go rok wcześniej. Miło się gawędzi. Na płaskim odcinku przyspieszam.

Kolejny rozmówca: starszy biegacz, pan Czesław, wygląd na ok. 65 lat. Opowiada jak w latach 80-tych wyjeżdżali wynajętą Nyską na ultra w Alpy Szwajcarskie. Kiedy zdradza swój wiek otwieram oczy ze zdziwienia: 76 lat. 

- Tak właśnie chciałbym się zestarzeć - mówię mu. Pan Czesław robi znak krzyża, dziękując Bogu za zdrowie i siłę. Rozmawiamy jeszcze kilka km, po czym porywa mnie któryś ze zbiegów.

Wzdłuż strzałek po zwycięstwo

Szlak jest wymagający: na 46 kilometrach aż 2.5 km przewyższeń. Góry nie są wysokie, dlatego większość trasy prowadzi bezpośrednio na i ze szczytów. W wyższych górach szlaki zazwyczaj okrążają szczyty i podejścia są łagodniejsze. W konsekwencji po zbiegnięciu do punktu w Czernichowie (27 km) mam już "spalone" uda.


Na upragnionym punkcie odżywczym uzupełniam kalorie i płyny. Jest jak na filmiku: wesoło, przygrywa kapela. Przepyszna zupa. Do mety jeszcze 20 km. Wydolność da się odbudować, ale uda już nie poniosą. Przekraczam Rubikon nad Sołą i zaczynam drugą część biegu.


Przy zaporze elektrowni skręcam na szczyt Jaworzyna.


Widoki piękne, ale zmęczenie odbiera radość. Ech, gdyby tak kiedyś przyjechać tu po prostu turystycznie, wejść na górę i poleżeć na trawie.


Na 40-stym km ostatni punkt odżywczy na górze Żar. Zbliżając się do niego wrażenie robi sztuczny zbiornik - trzecie jezioro z nazwy maratonu.


Ostatnie 6 km, głównie z górki, a dłuży się jakby to był drugi maraton. Za każdym zakrętem wypatruję oznak mety, nasłuchuję spikera, a potem okazuje się, że jeszcze kolejne odcinki do pokonania. Walka o życie. Wreszcie meta.



Pogoda dopisała IDEALNIE. Przez większość dnia chłodek i zachmurzenie, dzięki czemu nie odwodniłem się. Natomiast na mecie wyszło słońce, więc się nie wyziębiłem. Wilgotne ubranie, ciało bez energii na grzanie to przepis na niekontrolowane dreszcze. Korzystam z przerwy na przyjazd autobusu, żeby się wysuszyć i dogrzać. Na mecie czeka też pizza, którą zabieram na wieczorną imprezkę.


W autobusie zwożącym zawodników na start przysiada się biegacz. Kiedy opowiadam mu o panu Czesławie, okazuje się, że on biegł z nim i rozmawiał rok wcześniej. Taki zbieg okoliczności.


Sobota: imprezka i Latający Holender

Po powrocie i kąpieli idziemy we trójkę na obiad. Tym razem unikamy pizzy. Na mecie dostaliśmy żeton na posiłek regeneracyjny w restauracji, okazuje się nim być bardzo smaczny makaron z soczewicą. Do tego zamawiamy piwka.

- I wiśnióweczkę - dodaje Michał.

Zaczyna się pobiegowa imprezka. Nie do końca tradycyjna, bo na drugi dzień czeka nas kolejny bieg. Decyduję się zrezygnować z niego (planem minimum było ukończenie maratonu). Schodzi z nas część zmęczenia, gadamy o życiu, babach, sporcie sącząc wino i piwo. Porównujemy z Piotrkiem karate i boks.



Kiedy byłem jeszcze nad jeziorem, nagle wyłonił się z mgły galeon.

 - Kim jesteś? - pytam.

 - Latającym Holendrem - odpowiada kapitan statku.

 - A to ciekawe. Może przypadkiem wiesz jak uśmierzyć ból głowy i bezsenność po ciężkim maratonie? 

- Masz szczęście młody człowieku, gdyż znam pewien sposób. Oto specjalne ziele z Amsterdamu: nabij nim lufkę, przypal i się zaciągnij.

- Dziękuję kapitanie!

Tak było, nie zmyślam. Zatem nabiłem lufkę jak poradził kapitan i z Miśkiem wypaliliśmy ziele. Kończymy koło północy. Zasypiam bez problemu. Budzę się w środku nocy i słyszę jak Misiek krząta się po pokoju. Grypa mu dokucza, więc dopala ziele, a ja sobie myślę, że palenie z jednej lufki nie było najlepszym pomysłem...


Niedziela: Trzeci bieg, druga imprezka

Rano ledwie mogę usiąść na kibelku. Uda nie funkcjonują. Rezygnuję z trzeciego startu. Misiek konsekwentnie rezygnuje z powodu grypy, więc Piotrek wychodzi sam. Po 15 minutach jednak zmieniam zdanie. Zbudowałem swoją tożsamość na tym, że nigdy nie odpuszczam. Zawsze żartowaliśmy, że odpuszczanie w ultra wchodzi w krew.

Szlakiem Wołoskich Pasterzy: 17 km, 1.23 km przewyższeń, limit czasu 4 godziny. Można to przejść i zmieścić się w limicie. Jakoś będzie.

Zaraz po starcie włączam listę "memories" na Spotify'u. Popowo-rockowe szlagiery. Wolniejsze tempo, więcej podziwiania widoków.




Ostatnie 3 km to zejście z Czupela trasą pierwszego biegu. W słuchawkach "It's my life" Bon Joviego. Truchtam jak paralityk, starając się nie angażować ud. Ale jest super.

Na mecie humory dopisują. Teraz już czujemy się finiszerami. Misiek pyka nam fotki gdy odbieramy medale za Grand Prix.





I znowu obiad i imprezka. Leżymy w fotelach, sączymy browarki, M wiśnióweczkę, w TV leci mecz. Znowu jesteśmy w wieku naszych dzieciaków, gadamy o życiu, babach, sporcie...


Poniedziałek: Gofry i Powrót

Do wyjazdu zostało trochę czasu. Od środy kusi nas baner na jednej z nieczynnych knajpek:


Niestety w poniedziałek też się nie otworzyli. Pospacerowaliśmy nad jeziorem, a gofry i kawę upolowaliśmy w piekarni. 

Misiek! Jak tam Grand Prix?

Potem zapakowaliśmy się do samochodu i wróciliśmy do Matrixa.


1 komentarz:

W ramach eksperymentu wyłączam moderację komentarzy.

Zasady komentowania:
- żadnego spamu i reklam (także linków do serwisów w nazwie użytkownika),
- komentarze obraźliwe będą usuwane,
- proszę o zachowanie kultury i brak kłótni; różnice zdań należy wyrażać poprzez dyskusję wspartą argumentami.

Podtwórca