niedziela, 22 stycznia 2023

Via Appia Antica

Dzień szczęśliwy, w którym wszystko - nawet znużenie, było na swoim miejscu. Dzień, w którym byłem dzieckiem przeżywającym fascynację odkrywania, choć tym razem nie poruszały mnie tajemnice świata, a wgląd we własne wnętrze. Dzień, który zostaje w pamięci na zawsze, i którego nie można powtórzyć.


Plan

A jeszcze rano wszystko mogło wyglądać inaczej. Poprzedniego dnia, gdy samolot podchodził do lądowania, wybuchły mi zatoki i do wieczora ból nawracał kilkakrotnie. Po słabo przespanej nocy rozważałem przełożenie maratonu na poniedziałek. Gdy te rozterki dotarły do uszu dzieciaków, gwałtownie zaprotestowały: 

- Tata biegnij dzisiaj, bo z tobą będziemy musieli cały dzień chodzić!

Z takim dopingiem nie mogłem dyskutować, ubrałem zatem strój biegowy, przygotowałem zegarek, listę z muzyką do słuchania, awaryjnie stary mp3 player, 30 euro i butelkę 0.5l wody. Żona podała jajecznicę i kawę na śniadanie, które zapewniły kalorie przynajmniej na połowę trasy.

Plan minimum zakładał przebiegnięcie od Koloseum do końca Via Appia Antica - starożytnej drogi rzymskiej. Wraz z powrotem i zwiedzeniem kilku ruin dałoby to dystans maratonu. Kusiło mnie jednak dorobienie ok. 10 km (po 5 w obie strony), żeby wejść na Castel Gandolfo i zobaczyć jezioro wulkaniczne Albano. Na mapce widać, jak wzdłuż planowanej trasy zieleń wcina się w zurbanizowane tereny wokół metropolii, co oznacza bieg w otoczeniu przyrody:



1-2 km: Za murami

Wystartowałem ok. 1 km od Koloseum przy egipskim obelisku. Zaskoczyło mnie, że tak blisko od starożytnego centrum pojawiły się nowoczesne bloki i budynki użyteczności publicznej.


Wystarczyło jednak zbiec ok. kilometra i sceneria gwałtownie się zmienia. Via Di Porta San Sebastiano, uliczka prowadząca bezpośrednio do Appia Antica, ciągnie się wzdłuż starych kościołów, willi i parków.


Hałas ruchu ulicznego szybko ustąpił odgłosom, jakich spodziewałbym się raczej w dżungli. Mnóstwo ptaków, w tym chyba nawet papugi. Tajemnica potęgowana murami, które odgradzają przechodnia od świata, za którym od wieków toczy się ukryte życie.


Natłoczenie interesujących budowli jest tak duże, że postanawiam w pierwszej części biegu delektować się tym co widzę, a zdjęcia wykonać w czasie powrotu, kiedy będę w stanie wybrać najciekawsze obiekty. Inaczej musiałbym co chwila się zatrzymywać i pstrykać fotki. Dlatego Mury Aureliana pojawią się pod koniec relacji.


3-5 km: Parco Regionale dell'Appia Antica

Za starożytnymi murami miejskimi biegnę kilkaset metrów wzdłuż ruchliwej ulicy do rozwidlenia. Appia Antica jest w tym miejscu użytkowana przez mieszkańców. Wcześniej zaplanowałem, by wybrać parkową odnogę, otwartą w godz. 9-18. Wzdłuż niej można zwiedzić różne pałace i podziemia. Widoki jednak lekko rozczarowują: równo przycięte trawniki z rzadkimi budowlami przypominają bardziej pole golfowe, niż starożytne rumowisko. Jestem jeszcze zbyt blisko miasta.

Od czasu do czasu kropi deszcz. W parku sporo spacerowiczów, biegaczy i rowerzystów. Po niecałych 2 km opuszczam park i natykam się na pierwsze pozostałości kamieni układanych przez rzymskich legionistów.



6-9 km: Chłonięcie Historii

Z każdym kolejnym kilometrem ubywa samochodów, aż w końcu dozwolony jest tylko ruch pieszo-rowerowy. Wyremontowane wille i świątynie ustępują ruinom. Tworzy to niesamowity klimat obcowania z duchami pokoleń, które kiedyś tu żyły. Pałace, z których został ledwie narożnik, ściany dawno opuszczonych klasztorów.


Nie ma już murów po bokach drogi, więc mogę biec po wydeptanych ścieżkach - znacznie przyjaźniejszych dla stóp od twardych kamieni.


Cmentarzysko cywilizacji skłania do zadumy nad życiem. Gdzieś z głębi wspomnień dociera scena z Thorgala - bohatera komiksów, który kształtował dzieciństwo mojego pokolenia. Thorgal i Shaniah płyną tratwą do początków czasu w Ponad Krainą Cieni.


Widzę jak w dorosłym życiu odtwarzam role napisane u samego jego zarania. Thorgal - wojownik, który zawsze wybiera prawość, samotnie pokonuje każdy problem. Gardzi bogactwem, do szczęścia wystarczy mu chatka na odludziu, a piękna Aaricia, choć marzy o spokojnym życiu w domku i wychowywaniu dzieci, ciągle musi się plątać w kłopoty ukochanego. Nosz kurde, w co ja wpakowałem swoją rodzinę. 


Dlaczego odrzucam łatwe życie i wygody? Bo gdy tylko mam wszystko co potrzebne do wygodnego życia, dopada mnie znużenie. Pcha mnie w kierunku więcej: więcej zarabiać, więcej akumulować. To sprawia, że czegokolwiek nie osiągnę, to natychmiast normalnieje i czuję się zmuszony do budowania czegoś większego. A i tak w końcu wszystko obróci się w pył, nawet te tysiącletnie ruiny. Dlatego w pewnym momencie życia wycofałem się w wysiłek. Jeśli pokonujesz maraton w mrozie, największą rozkosz daje gorąca kąpiel i kufelek piwa. Nie doceniamy pełnego żołądka i ciepłego mieszkania, które dostajemy od cywilizacji w gratisie. 

Pierwsze zetknięcie z koleinami wydrążonymi przez rzymskie rydwany,
które wyznaczyły rozstaw osi współczesnych pociągów.



10-17 km: Koniec Pierwszej Drogi

Z każdym kolejnym kilometrem trasa staje się coraz bardziej wiejska. Zadbane parki ustępują miejsca uprawom i łąkom.

Na jednej z polan wyłania się widok wzgórz do których zmierzam.


Przelotnie pada, ale mi to odpowiada: nie potrzebuję dużo pić. Temperatura koło 15 stopni.

Appia Antica dziczeje - gdzieniegdzie został z niej tylko wydeptany szlak. Może kamienie wybrali dawno temu okoliczni rolnicy do budowy zagród?


Park zawęża się do wstęgi wzdłuż drogi. Mijam lotnisko Ciampino, wyłaniają się nowoczesne osiedla. W pewnym momencie docierają do mnie jakieś krzyki. Dobiegam do stadionu - nasi grają z Canarinhos. Kibice szaleją.


Już tylko krótki odcinek dzieli mnie od miasteczka i ruchliwych ulic.


18-25 km: Castel Gandolfo

Przede mną kilka kilometrów bez większej historii. Trzeba uważać na rozpędzone samochody, czekać na światłach. Tradycyjnie gdy nie chce mi się zaglądać na mapę, wybieram zły zakręt i zbaczam z trasy. Tradycyjnie skręcam w pierwszy lepszy zakręt przez wzgórze, żeby wrócić na szlak. Mapa pokazuje, że przejścia nie ma, ale zdaję się na los - zazwyczaj udaje się coś wykombinować.

No i udaje się i tym razem: skończyła się droga, skończył chodnik, ale wyschnięte koryto strumienia doprowadza mnie do właściwej drogi.


Potem różne zawijasy w górę, aż wreszcie docieram do rogatek Castel Gandolfo i mogę zobaczyć Lago Albano:


Do historycznego centrum prowadzi miła dla oka droga.


Wraca ekscytacja. Nigdzie mi się nie spieszy. Na szczycie dołączam do turystów pykających selfiaki.



Załączam również fotografię z butelką wody, którą zabrałem ze sobą, ponieważ odegra ona jeszcze bardzo ważną rolę.

Przed startem wyobrażałem sobie, że w miasteczku wypiję kawkę, ale gdy widzę napis Vino na szyldzie, zmieniam zdanie. Trzeba się dobrze nawodnić, bo choć co jakiś czas kropi, kilkanaście stopni powyżej zera wyciąga wodę. Delektuję się kieliszkiem różowego wina, sączę małe piwo i zagryzam panini z mozarellą. 



Chwila przeciąga się, aż robi mi się zimno. Nim wstanę rozważam poproszenie barmana o napełnienie wodą mojej buteleczki lub wyrzucenie jej. Zostało ok. 100 ml wody. Ostatecznie czując się mocno napity, rezygnuję z uzupełnienia zapasu, ale też nie wyrzucam tego co zostało.

Po posileniu się zwiedzam jeszcze miasteczko i obieram drogę powrotną obok Castelromano. Zamek jednak przesłaniają mury i niewiele widać.




26-31 km: Standardowy Powrót

Po zbiegnięciu z Castel Gandolfo obieram najprostszą trasę do Appia Antica. Więcej myślę o organizacji biegu, niż tym co warto jeszcze zobaczyć. Teraz mogę włączyć muzę. Zamiast listy ze Spotify decyduję się na starą listę z dawno nie słuchanego odtwarzacza mp3. Z górki biegnę szybko, znajome utwory nadają tempo.

Rozglądam się za sklepami spożywczymi, żeby kupić wodę na ostatnie 20 km, ale jak na złość po drodze nie znajduję żadnego. I tak docieram do Mojej Drogi. Ten widok raduje serce.

Zmienia się też pogoda - zza chmur wychodzi słońce. Będzie ciężko z dwoma łykami wody... Ale po piwku chce mi się siku; z doświadczenia wiem, że to niezły rezerwuar wody, po który za jakiś czas sięgnie organizm. To już ta faza biegu, kiedy mózg z byle pierdoły robi problem, więc roztrząsam czy się nie odwodnię, dopóki w słuchawkach Iron Maiden nie zagrają Alexander The Great. Powoli wchodzę w trans.


32-40 km: Oświecenie

Wchodzę w fazę zespolenia ze światem. Czy z tego powodu biegam maratony? Wtedy nie ma takich pytań. Jestem tylko ja i Droga. Właściwie to nie ma Mnie - po prostu Jestem. Po kolei Judas Priest, Moonspell i Ozzy Osbourne grają Mr. Crowley. Słońce oświetla krajobrazy, żebym mógł wykonać zaległe fotografie Antiki.


Uśmiech sam ciśnie się na usta. Akwedukt, pasące się krowy i stara droga podobnie wyglądałyby kilkaset lat temu, co dziś.



I wtedy w słuchawkach wybrzmiewa The Siren Of The Woods Theriona. To nie może być przypadek. Cała sceneria jest idealna, żeby ten utwór zaczął się właśnie Teraz. Jedna z najważniejszych piosenek w moim życiu, starożytny mezopotamski tekst do zniewalającej kompozycji. Samo zdjęcie nie wystarczy, wykonuję krótki filmik drzew smaganych wietrzykiem i wiem już, że do Siren... zrobię teledysk z tego biegu.

Amon Sûl zauroczyła mnie w pierwszej części trasy. Teraz mam czas, by do niej zajrzeć.




Ruiny pałacu senatorów z czasów Kommodusa (tego z Gladiatora) i "Stonehenge". 



Powoli wracam na szlak turystyczny. Do upamiętnienia zostały ruiny kościoła i mauzoleum:




41-48 km: Wilson

Kilka razy wspominałem o prawie pustej buteleczce. Tutaj zaczyna się jej epopeja. Ostatnie 100 mililitrów wody pociągnęło mnie przez 24 km. Kiedy wyszło słońce, zgodnie z przewidywaniami skończyło się parcie na pęcherz. Później musiałem popijać wodę drobnymi łykami.

Po 40-stym kilometrze skończyła się ekstaza i zmagałem się ze znużeniem i odwodnieniem. I to było dobre. Nie chciałem już więcej piękna. Tym razem ominąłem park i biegłem częścią Appia Antica z ruchem samochodowym. Ciągle myślałem czy starczy wody, gdzie będzie jakiś sklep.

- Ciekawe, że można tak obsesyjnie myśleć o zwykłym przedmiocie jakim jest butelka wody - Pomyślałem. I wtedy jak na zawołanie mózg podrzucił obraz z Cast Away:


Moja Butelka to Wilson :D To było tak głupie, że aż śmieszne. Żadne zmęczenie nas nie położy, dopóki jesteśmy razem!

Przy Murach Aureliana wykonałem ostatnie zdjęcie z inspirowanych trasą, a Wilson wydał ostatni łyk wody.


Potem schowałem go pod pachę i obrałem kurs na Koloseum. Słońce znowu schowało się za chmurami i pragnienie gdzieś uszło. Im bliżej mety, tym więcej pary miałem jeszcze w nogach. Nie spodziewałem się takiej formy.

Przy Koloseum strzeliłem pro-forma fotkę:


I zakończyłem bieg przy obelisku.



Nagroda

Napisałem we wstępie "dzień szczęśliwy". I taki był do samego końca. Najpierw postawiłem Wilsona na stole. Zjadłem kilo mandarynek. Przez pół godziny stałem pod prysznicem i doświadczałem ciepłej wody spływającej z czubka głowy do stóp. Potem zjadłem pizzę. Na koniec otworzyłem wino i sączyłem z plastikowego pucharka. Wieczorem wyszedłem z córką na spacer po Wiecznym Mieście.



The Siren Of The Woods



13 komentarzy:

  1. Każdy człowiek jest trochę mniej lub bardziej odmiennym wszechświatem percepcji, którą na zasadzie lustra wyprojektowuje z wnętrza na zewnątrz. Dlatego tyle jest ścieżek. Twoja jest inspirująca do obserwowania od lat. Drogi się zmieniają, ważne żeby na dłużej z nich nie zbaczać. Ścieżki też się przenikają. W Twoim bieganiu jest wgląd w pięknej metaforze drogi. Czy poza bieganiem potrafisz przekierować się do wnętrza i odczuwać ("widzieć") więcej?
    Sceptyk.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie ciężko z tym. Za dużo myślę i analizuję, żeby w normalnym stanie poddać się na dłużej kontemplacji. Na pewno doświadczanie sztuki - od dziecka fascynowały mnie obrazy starych mistrzów. Ale tam bardziej pracuje wyobraźnia, wnikanie w scenę przedstawioną przez malarza, identyfikacja z postaciami. Aby zejść na głębsze poziomy jestestwa, potrzebuję wyłączyć myślenie poprzez wysiłek. Eksperymentowałem z postami, ale na razie ograniczyłem się tylko do okresowych (8/16). Posty do 24h działają raczej pobudzająco niż wyciszająco. Możliwe, że z wiekiem, gdy aktywność mózgu będzie spadać, łatwiej będzie medytować.

      Usuń
    2. Nie chcę Cię zniechęcać ale popatrz na ludzi starych. Pomimo spadku aktywności mózgu są często coraz bardziej zamknięci w swoich bańkach. Jakby czas nas hermetyzował w uwsteczniających nawykach wybudowanych w przeszłości i nie mających nic wspólnego z teraźniejszością. Mam te same kłopoty z nadmyślnością co Ty i też różnie kombinuję. Jest w buddyźmie ścieżka rozwoju oparta o intelekt (z tego co pamiętam), ale jakoś mi się to nie układa. To jak wąż zjadający swój ogon. Czym więcej myślisz tym większy labirynt tworzysz i bardziej sobie utrudniasz (przeintelektualizowujesz), wg mnie oczywiście. Mi ostatnio bardzo pomaga zrozumienie (logika). Raczej odnalazłem swoją drogę (wiadomo każdy musi odnaleźć swoją). Samo czytanie o tym rodzaju wznoszenia się (nawet bez praktyki) powoduje małą ekstazę, ale to po wielu latach. Gdybym to czytał 10 lat temu to bym to wyśmiał i zignorował. Klucz, jak wiadomo to praktyka. Czasem się zastanawiam, czy można tak się zmęczyć powtarzaniem danego etapu że samo Cię wrzuci na kolejny, bo jesteś znudzony aktualnym i masz intencję. Oczywiście równie dobrze może Cię zrzucić lub wyrzucić na "boki". I to właśnie była nadmyślność, za co sory.
      Sceptyk.

      Usuń
    3. Może nieprawidłowo się wyraziłem: droga intelektualna jest bardzo ważna również dla mnie. Do pewnego momentu była jedyna: przecież to intelekt jest pierwszym narzędziem, które styka się z nową koncepcją i musi ją jakoś przetłumaczyć na nasz wewnętrzny język. Także cały czas czytam i poszukuję innego ujęcia znanych tematów, żeby aktywować wewnętrzne procesy widzenia. Tylko to właśnie jest wtedy jak napisałeś, krążenie w jednym poziomie. W pewnym momencie trzeba wejrzeć (doświadczyć) głębiej, i tutaj intelekt już może stanowić przeszkodę.

      Zasklepienie umysłu jest realnym problemem. Myślę, że w dużej mierze demencja i podobne choroby są konsekwencją wszech otaczającej obfitości. Stąd też m.in. moje ascetyczne praktyki. Obserwując schematy postępowania człowieka na różnych etapach życia widać, że istnieje droga dojrzewania (np. jako dzieci chłoniemy świat i powtarzamy to co głoszą rodzice, gdy jesteśmy nastolatkami i rozwija się ego przeżywamy wszystko jako pępek świata, jesteśmy zero-jedynkowi itd.). Z wiekiem połączenia neuronalne ulegają wzmocnieniu i naszym zadaniem jest dbanie o prawidłowe nawyki, żeby się nie zasklepić. Na wiele zdarzeń reagujemy "hardwareowo", bo mamy już wypracowany schemat tysiącami próbek. Tego nie przeskoczymy - to domena starzenia się. Możliwe, że jeśli ktoś całe życie się modli/medytuje, to i do tej czynności powstają silne połączenia, dzięki którym łatwo wejść w stan.

      Usuń
  2. Witam. Dedek zazdroszczę Ci tego biegania. Przypomina mi się taka scena z Forest Gumpa jak biegnie przez 2 lata sam nie wie dlaczego. Pozdrawiam. Ps. Sceptyk już myślałem, że tu nie wpadasz. Cieszę się że jesteś. Brakuje mi twojego punktu widzenia świata. Pozdrawiam. Seba

    OdpowiedzUsuń
  3. Seba, żeby nie nadwyrężać gościnności Dedka, to jestem na twetterze (@nieopisanny). Jak chcesz to mogę Ci tam wrzucić literaturę z "tym" punktem widzenia rzeczywistości, pomimo że nie wierzę, że tak to działa. W sensie droga Ciebie wybiera bo jej szukasz, a nie jest Ci zapodawana. Dzięki i odpozdrawiam z sympatią.
    Do Dedka "wpadam" od kilku lat, wszedł już do mojej bańki bo myśli pozytywniej ode mnie i działa - takie uziemienie moich sceptycyzmów.

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam. Dzięki muszę tylko założyć sobie konto na Twitterze. Muszę trochę nadrobić w temacie bo czuję się jak jakiś mnich. Pozdrawiam. Seba

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja z kolei powoli się z Twittera leczę. Mam dostęp do jakościowych treści, ale tylko je bezmyślnie skanuję. Czas na informacyjny detox.

      Usuń
  5. TT i inne społecznościówki to tylko narzędzie. Nożem możesz kroić chleb lub wbić komuś w brzuch. Jest współczesną formą spotkań towarzyskich. Mechanika ludzkich zachowań wówczas i dziś pozostaje taka sama. Eksponowanie ego, dążenie do potwierdzenia, błędy poznawcze, motoryka emocji itd. Rynki jeszcze bardziej to podkręcają (lęk, euforia). Tak samo jak zarządzasz dobieraniem znajomych w świecie realnym i swoimi emocjami, tak samo zarządzasz znajomościami (tymi którymi się otaczasz) w necie. Interakcja jest inna ale w takim kierunku poszedł świat i tyle. Co do zasady w pełni się z Tobą zgadzam, że to pożeracz czasu, zagłuszacz instynktu i droga na manowce wśród tysiąca ślepych uliczek. Ale czy reale życie też nie jest podobnym gąszczem? Jeżeli już ogarniasz że chwalenie lub ganienie Ciebie przez innych w realu to tylko ich ekspresja wnętrza na zewnątrz i nic wspólnego nie ma z Tobą lub że na TT jest ogrom botów i innych form AI które mają Ci zrobić z umysłu sieczkę to tu czy tam będzie podobnie. Ponadto biologicze boty (ludzie w tym i ja sam) uprawiają w wyniku ułomności naszych osobowości i umysłów jeszcze większą dezorientację … wówczas zaczynasz to uwzględniać w zmiennych. Izolacja jest niezłą formą ale kontakt musisz mieć. Narzędzie można modyfikować. Ja np. nie ogarniam więcej niż 30 obserwowanych na TT. Za dużo szumu i rettwitów. Sam jak osioł to robię zwiększając ten szum. Zamierzam stosować zakałdki (tylko ja to widzę), ale chęć ekshibicjonizmu, szukania podobnych i uznania wciąż istnieje (ale jestem fajny- widzą mnie) To jest do dupy. To szukanie podobieństw i akceptacji. Masowa ludzka choroba. No dobra bo się rozpisałem. W skrócie kiedy już pomału widzisz jak pajacujesz równie wolno zaczynasz zmniejszać ilość swoich wydurnień i podrygów, które kiedyś nazywałeś sobą. To wszystko z uwzględnieniem że wszyscy jesteśmy odmienni pomimo społecznego fabrykowania na podobne klony.
    S.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze napisane. Mam kilka prywatnych list na tt, gdzie są jakościowe materiały. Ale ich ilość mnie przytłacza. Ktoś poświęca np tydzień na stworzenie raportu, na który tylko rzucam okiem i ewentualnie przypatrze się kilka sekund wykresom. Od jutra robię kilka dni przerwy od Twittera. Czas się ponudzić, żeby móc coś wymyśleć :)

      Usuń
  6. Wrzuć proszę mi na tt swoje jakościowe listy - widzę że można je wysyłać (na adres który podałem wyżej). Jak już wrócisz na TT;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oki, właściwie to będzie jedna lista, którą regularnie przeglądam i nie jestem w stanie i tak skonsumować treści :)
      Na razie pierwszy dzień odwyku pokazuje, jakim złodziejem czasu jest Twitter. Dawno temu były to portale, potem blogi (pamiętam tasiemcowe dyskusje na blogu W. Białka), w końcu Twitter. Blogi mają tę przewagę, że łatwo przeglądać archiwa. TT jest jak gazeta, tony newsów codziennie, jakość miesza się z bieżączką.

      Usuń
  7. Wiesz, to jeszcze zależy, kto jest na jakim etapie życiowym. Ty masz małe dzieci. Ja mam dużo czasu-zwłaszcza zimą, ale to grozi fiksowaniem się . Ostatnia moja fiksacja to eskalacja na Ukrainie. W końcu nie wiesz co jest prawdą a co Twoją wyobraźnią. W sumie te diety od info mają sens. S.

    OdpowiedzUsuń

W ramach eksperymentu wyłączam moderację komentarzy.

Zasady komentowania:
- żadnego spamu i reklam (także linków do serwisów w nazwie użytkownika),
- komentarze obraźliwe będą usuwane,
- proszę o zachowanie kultury i brak kłótni; różnice zdań należy wyrażać poprzez dyskusję wspartą argumentami.

Podtwórca