czwartek, 20 stycznia 2022

Wygląda jak kaczka i kwacze jak kaczka

If it looks like a duck, swims like a duck, and quacks like a duck, then it probably is a duck.


Dzisiaj kilka uwag o amerykańskich akcjach. Moje założenia:

1. W 2013 roku indeks definitywnie pokonał szczyty z 2000 i 2007 roku i wszedł w sekularny rynek byka, który w 2 poprzednich przypadkach trwał ok. 20 lat:


Wiadomo, że wnioskowanie z dwóch przypadków to wróżenie z fusów, ale nie mamy nic innego. Wcześniejsze zachowanie sztucznie stworzonego indeksu nie ma sensu, bo pieniądz oparty był o kruszce, więc wzrosty były w większości znoszone z racji ograniczonej ilości walut.

Założenie 1 brzmi zatem: jesteśmy w sekularnym rynku byka, który powinien potrwać jeszcze ok. 10 lat.

2. Założenie nr 2: bessy cykliczne związane z zacieśnianiem polityki monetarnej powtarzają się regularnie, ale w sekularnym rynku byka nie są głębokie i długie. 


Spójrzmy teraz na roczną stopę zwrotu z S&P500 na przestrzeni prawie 100 lat:


Od dołka wielkiej bessy 2000-2009 mieliśmy 4 cykliczne dołki na koniec miesiąca: 2012.05.31, 2016.02.29, 2018.12.31 i 2020.03.31. W tych momentach indeks przyniósł ujemny zwrot względem poziomu sprzed roku.

Do zejścia wskaźnika nie potrzeba żadnego krachu - wystarczy, że wartość indeksu nie zmieni się w ciągu roku i już spada do 0. Wystarczy zwykła konsolidacja.

Porównajmy teraz zachowanie bess na S&P500 w trakcie sekularnej hossy 1980-2000 ze szczytem z 19 lutego 2020. Wybrałem następujące daty do porównania:

(1987, 8, 26) (1990, 7, 16) (1994, 2, 2) (1998, 7, 20)


Bessa z 2020 zachowywała się dotychczas bardzo standardowo, zgodnie z projekcją modelu. Dlaczego zatem nie zawierzyć mu dalej? Zgodnie z modelem powinniśmy do ok. listopada 2022 obserwować ruch boczny z głębszymi niż dotychczas przecenami (zmienność). To pozwoliłoby akurat sprowadzić wskaźnik YoY lekko poniżej 0.


Na koniec dla zabawy wrzuciłem jeszcze porównanie z bessami:

(2011, 5, 2) (2015, 5, 15) (2020, 2, 19)

przyjmując za początek bessy ostatni szczyt z 04.01.2022:


Tutaj wymowa jest jeszcze bardziej optymistyczna (dołek już na koniec stycznia, a odrobienie całości spadków w lipcu 2022). 


sobota, 15 stycznia 2022

Refleksje po sezonie ultra 2021

 Za mną najmniej intensywny sezon biegów długodystansowych od 2013 roku. Ostatecznie przebiegłem 3 maratony i jeden ultra. Mniej wysiłkowych biegów pozwoliło spojrzeć na moje postanowienia z szerszej perspektywy. Wkrótce po tym jak zacząłem biegać w 2011 roku wiedziałem, że to droga na całe życie. 2021 nie różnił się pod kątem regularności od tego sprzed 10 lat: wychodziłem pobiegać, żeby się zrelaksować. Nawet 5 km pętla po parkach i ścieżkach niewiele różniła się od tamtej pierwszej. Na trasie wyrosło co prawda nowe osiedle,  a połowę ścieżek wyłożono kostką, ale nadal biegnie się wśród drzew i strumyków.


Biegałem co drugi dzień, a w dni niebiegowe wychodziłem na spacery. Słuchałem audiobooki i muzykę. Z każdym miesiącem spadała motywacja by wrócić od maratonów. Im dłużej pozostawałem w strefie komfortu, tym mniej ciągnęło mnie do fizycznych wyzwań.


Maraton Giby

Być może nie byłoby tego biegu, gdyby Michał nie zaproponował wspólnego startu z Piotrkiem w Bieszczadach. Relacja spisana na gorąco:

https://podtworca.blogspot.com/2021/08/samotnosc-dugodystansowca.html


Ostatni akapit wpisu pasuje tu na motto:

Dopiero w wannie, gdy popijam zimne piwko przychodzi chill out i satysfakcja, że zrobiłem coś trudnego i kompletnie niepotrzebnego. Kolejna batalia między potrzebą pozostawienia czegoś istotnego po sobie a byciem spełnionym bez żadnych warunków kończy się bez rozstrzygnięcia.

Od czasu do czasu potrzebujemy zrobić coś trudnego. Wiele piszę o zdrowej diecie, postach, unikaniu używek, treningach, ekspozycji na zimno. Robię to z trzech powodów: po pierwsze żeby mieć trwale lepsze samopoczucie. Kiedy zasmakujesz w spokoju i poczuciu mocy zdrowego, silnego organizmu, zaczynasz traktować wyrzeczenia związane ze zdrowym trybem życia jak lekarstwo.

Drugi powód może was zaskoczyć. Choć często powołuję się na kopiowanie praktyk społeczności długowiecznych, wcale nie zależy mi na długim życiu. Utrzymuję ciało w gotowości i podkręcam odporność, żeby robić rzeczy, które dla niewyćwiczonego ciała są zabójcze. Intensywność przeżyć z najtrudniejszych biegów jest tak silna, że wyrywa się w zwojach mózgu na całe życie. Pamiętasz najdrobniejsze szczegóły ze wspólnego posiłku na trasie, rozmowę z nowo poznanym towarzyszem, widok fiordu, twierdzy na szczycie, niekończącą się ścieżkę na Puck czy lody we Władku.

Trzeci powód: niezależność. Jestem (a raczej bywam) ascetą. Posiadanie mnie męczy. Uzależnienie od wygód, dostępności i ułatwień osłabia mnie. Im więcej posiadam, tym bardziej chcę od tego uciec. Uciekam od przymusu podejmowania drobnych decyzji, które drenują koncentrację. Jak mam coś do załatwienia w mieście, wsiadam na rower, albo idę pieszo 15 km tam i z powrotem, żeby nie myśleć jak się dostać samochodem czy komunikacją. Zależę od siebie. Traktuję ten czas jak okazję na ruch i posłuchanie powieści, a nie smutny obowiązek.

Na sezon zimowy zakładam sweter gdy jest poniżej 0, albo bluzkę jak powyżej. Jak jest mi zimno, to biegnę, jak się podgrzeję, to idę. Na wyjazd służbowy czy wycieczkę zabieram plecak z bielizną, zeszytem, ładowarką do telefonu i opcjonalnie lapkiem. Szczoteczka i przybory higieniczne są w nim na stałe. Nie jestem wolny od przywiązania do przedmiotów. W domu najwięcej miejsca zajmują moje kolekcje książek, komiksów, figurek, modeli, gier, przyrządy sportowe, instrumenty muzyczne. Mea culpa. Po prostu życie pozbawione przymusu dokonywania tak prozaicznych wyborów co ubrać, jak się uczesać, gdzie zostawić samochód w mieście i bez stania w korku jest prostsze. Mogę skupić się na tym, co naprawdę ważne, jestem panem swojego czasu w tych granicach, które zależą ode mnie.


Maraton TPK

Na przygotowanie się do Ultramaratonu Bieszczady 90 km miałem 2 i pół miesiąca. O motywacjach i treningu napisałem w pierwszej części relacji:

https://podtworca.blogspot.com/2021/10/ultra-bieszczady-90-cz-1-motywacje-i.html

Napomknąłem tam również o powyższym maratonie:

Na miesiąc przed startem zrobiliśmy z Miśkiem i Piotrem maraton po Trójmiejskim Parku Krajobrazowym (TPK). Forma była wyraźnie lepsza niż w Krasnopolu, nogi nie bolały na finiszu. Uwierzyłem wtedy, że dam radę w Bieszczadach.


Kiedy cel jest jasny: przebiec w górach 90 km, życie staje się prostsze. W tym czasie miałem dużo pracy, wykańczanie projektów, zakładanie kolejnej firmy. Musiałem w to wcisnąć intensywny codzienny trening. Kiedy coś musisz, motywacja i kalkulacje schodzą na drugi plan.

Uświadomiłem sobie również dlaczego w poprzedzających miesiącach tak łatwo było mi przestrzegać diety i postów. Gdy tylko podkręciłem trening na wysokie obroty pojawił się deficyt kaloryczny. Ciężko było go zasypać roślinami, coraz częściej sięgałem po słodycze. Zmęczenie fizyczne podnosiło kortyzol, więc sięgałem po alkohol. Sport i alkohol są ze sobą złączone od zawsze. Chyba nie pisałem jeszcze o imprezach po ultra. Najlepsze opisy wyszły spod pióra Tomka, np. o tym jak spędziliśmy dobę przed startem na 150 km w Beskidach:

http://runaroundthelake.blogspot.com/2016/04/ultrawyprawy-historie-prawdziwe-ut150.html

Do startu w Bieszczadach akceptuję słodycze i alkohol.

Kilka słów o Maratonie TPK. Spotkanie rano przy kościele na Kartuskiej w składzie Misiek, Piotrek i ja. Czwartek, wszyscy wzięli wolne, nikt na nas nie czeka. Decyzja prosta: lecimy na Pachołka zielonym szlakiem, powrót jakimś lżejszym. Czas schodzi na rozmowach. Tomek szóstym zmysłem wyczuwa, że coś biegamy, bo ni stąd ni zowąd dzwoni i straszy, że będę na kwarantannie, bo odesłali dzieciaki ze szkoły. Okazuje się jednak, że alarm fałszywy, rodzice mogą wychodzić.



W Oliwie przerwa w kawiarnio-piekarni. Punkt widokowy i powrót wśród pięknych lasów TPK. Nie chcemy, żeby tak szybko przygoda się skończyła. Na mecie co prawda bez popijawy, ale pizza też jest dobra.



Ultramaraton Bieszczadzki 90 km

Bieg, któremu poświęciłem 3 wyczerpujące wpisy. Dwa pozostałe:

https://podtworca.blogspot.com/2021/10/ultra-bieszczady-90-cz-2-przed-startem.html

https://podtworca.blogspot.com/2021/10/ultra-bieszczady-cz-3-bieg.html





Maraton Stogi

Ostatni maraton 2021 przebiegliśmy w Święto Niepodległości. Miesiąc po Bieszczadach. Skład ten sam. Michał i Piotr utrzymywali wysoką formę, ja się regenerowałem, czytaj wróciłem do trybu sprzed powrotu do maratonów.




Spotkanie rano przy małym stawie:



Gęby się cieszą, najbliższe 5 godzin spędzimy w Naszym Matriksie. Punkt docelowy to plaża Stogi, trasę wybieramy ad-hoc. Najpierw połowa "mojej" drugiej standardowej pętli do treningów pod górskie ultra, czyli moreny do Parku Oruńskiego. Za kanałem Raduni Piotr prowadzi Olszynką a na Stogach wybieramy szlak turystyczny.

Po dotarciu na plażę korzystam z okazji do zamorsowania.


A Piotrek strzela selfiaki:



W drugiej części maratonu wychodzę ze strefy komfortu. Wystarczył miesiąc regeneracji i powrót do lekkiego treningu, żeby większość formy z października wyparowała. Wróciłem do standardowego stanu "maraton w 5 godzin".

W centrum posililiśmy się u Pellowskiego, dopiliśmy napojami z Żabki i w trakcie powrotu do domu zaplanowaliśmy kolejną wyprawę. 


Refleksje na koniec roku.

Po latach regularnego comiesięcznego biegania (ultra)maratonów w 2021 odpuściłem. Przez 7 lat starałem się utrzymywać formę umożliwiającą zrobienie 100 km z marszu. Te biegi dawały mi dużo frajdy i przygód, ale pociągały za sobą zachowania, które uświadomiłem sobie dopiero wtedy, gdy w ósmym roku zrobiłem wielomiesięczną przerwę. Zdałem sobie sprawę, że na dłuższą metę zbyt wiele mnie to kosztuje. Chciałbym jeszcze kiedyś zrobić coś większego, jakiś bieg przez Francję, 250 km w jednym kawałku, coś mistycznego. Ale już wiem, że lepiej potraktować to jak projekt, któremu podporządkuję określony czas, podobnie jak intensywnie przygotowałem się do Bieszczad. 

Na 2022 nie mam żadnych założeń co do regularności biegania. Będę kontynuował lekki regularny trening, który mnie relaksuje. Chętnie wyskoczyłbym pobiegać za granicę, gdyby skończyła się koronapsychoza. Ponad 80 maratonów i ultra unaocznia mi jak wiele mogę osiągnąć, gdy skieruję na coś uwagę i poświęcę temu czas. Chyba dojrzewam, żeby wymyślić nowe cele.


niedziela, 9 stycznia 2022

Przecież mam haka

 Najgorszy scenariusz na przyszłość to taki, który realizuje się zgodnie z założeniami, ponieważ z każdym kolejnym etapem rośnie pewność co do końcowych rezultatów. Im bardziej wykresy rynkowe pokrywają się z wcześniejszymi analizami, tym bardziej kusi zagrać po bandzie - w końcu przecież mamy haka.


Grudzień był dobry dla portfela. Nie żeby rósł: po prostu trzymał wartość przy spadającym szerokim rynku. Postanowiłem zatem wykorzystać żelazne rezerwy gotówki trzymane pod głęboką bessę na zbudowanie pozycji na wyprzedanych małych spółkach pod tzw. efekt stycznia. Szybkość odbicia jak zwykle zaskoczyła mnie - SWIG80 błyskawicznie dotarł pod wybitą średnią 180-dniową:




Kolejny istotny dla mnie wskaźnik to poziom RSI: w bessie porusza się zazwyczaj w kanale 20-60, w trendzie bocznym 30-70, a w hossie 40-80. Nie jest to żelazna zasada: kiedy najbardziej w nią wierzysz, zawiedzie cię. Ale historycznie zazwyczaj działa i teraz też nie widzę przesłanek, żeby rynek dużo już pociągnął w górę.

Zachowanie SWIG80 przypomina mi to z 2014 roku:


Na koniec w temacie SWIG80 mój hak: uśrednione bessy vs obecna (zwracamy uwagę na timing, a nie poziomy cen):

Do lipca-sierpnia staram się zachomikować jak najwięcej gotówki i jednocześnie nie wypuścić pozycji długoterminowej.

Postanowiłem zatem przywrócić gotówkę do wcześniejszych poziomów, chociaż ciężko rozstawać się z niektórymi papierami. Klasyczne bierz 10% i w nogi.


Ignorancja

Co jeszcze skłania mnie do podwyższonej ostrożności? W kwestiach makro jestem ignorantem - wiem mniej więcej tyle, co inni użytkownicy Twittera, blogów, Youtube, czyli niewiele. W odróżnieniu do większości jestem jednak tego świadom, dlatego nie opieram gry o publicznie dostępne prognozy, ani nie szukam odpowiedzi na pytanie "dlaczego urosło/spadło". 

Ponadto kieruję się zasadą, że jeżeli jakiś scenariusz, który dotychczas świetnie się sprawdzał dotarł do mnie i zacząłem go sprawdzać na wykresach, to znaczy że właśnie leszcze z całego świata robią to samo i dojdą do tych samych wniosków co ja. Ignorancja jest moją bronią. Dlatego zawsze tak bardzo dywersyfikuję portfel - w grze tak chaotycznej jak giełda nie mogę pokładać pełnego zaufania w nawet najbardziej przekonujące analizy.

Brakuje mi jeszcze tej części Ignorancji, która pozwala kupić fajne, modne spółki, które potem rosną latami. Potrafię kierować się tym przy kupnie telewizora, książki, wiertarki, akumulatora czy subskrypcji VOD. Sięgam po to co znam i co jest pewniakiem. Na giełdzie mam za dużo informacji, złudnych przekonań i obaw, co przesłania mi ukrytą wartość czempionów: zdolność do monopolizowania branży w długim terminie.

Wróćmy jednak do "haka": ostatnio zauważyłem wysyp prognoz, że całe to inwestowanie w wartość to ściema, klasyczne wskaźniki fundamentalne są bezużyteczne itd. Posłuchajcie dokładnie wypowiedzi popularnego Youtubera:


W 2021 urosło rozgoryczenie na inwestowanie w wartość, kiedy obok urosły fortuny na krypto, NFT i FAANGach. Ta narracja, żeby kupić quality bez względu na cenę i patrzeć jak rośnie dociera do mnie zewsząd. Co ciekawe nie pamiętamy już tych, którzy polegli na meme stocks, SPACs, ARK itd. Patrzy się tylko na zwycięzców z tych, którzy przetrwali.

Podejście, że trzeba się obkupić w wielkie amerykańskie spółki, kiedy jednocześnie ich twórcy i główni udziałowcy masowo pozbywają się akcji (myślę, że sprzedaż pakietu Tesli przez Muska przejdzie do podręczników) zapalają mi czerwoną lampkę. Zerknijmy na wykres VALUE vs GROWTH:

źródło: https://seekingalpha.com/instablog/48562496-robbe-delaet/5679430-2022-will-growth-continue-to-collapse-and-value-continue-to-thrive

Mamy jako ludzie krótką pamięć. Wystarczy 3-6 miesięcy monotonnego trendu na jednej gałęzi rynku, żeby uwierzyć, że zawsze tak było i będzie. 

Widzicie teraz dlaczego trzymam małe polskie spółki z głęboko niedoszacowanymi wskaźnikami fundamentalnymi i to mimo założenia, że jesteśmy w cyklicznej bessie? Uważam, że rynek sfalsyfikuje narracje o bezpieczeństwie stabilnych amerykańskich spółek wycenianych na wielokrotność przychodów. Pod strzechy trafiła już narracja, że lepiej mieć Microsoft: stabilnego giganta z poważnego państwa z ceną do zysku 35 niż Kernel z zagrożonej, egzotycznej Ukrainy z ceną do zysku 2. Już każdy to wie, nawet taki ignorant jak ja. 

Jasne, że lepsze są poważne spółki z poważnych państw. Ale gdzieś leży granica, przy której bilans ryzyka do zysku odwraca się w drugą stronę. W grudniu 2022 albo będę pił szampana, albo:

Przecież miałem haka



sobota, 1 stycznia 2022

3 najlepsze audiobooki minionego roku

Od 2015 jestem uzależniony od audiobooków. Codzienna dawka powieści towarzyszy mi podczas spacerów, podróży, biegania i bezsennych nocy. Słuchanie książek podtrzymuje zdolność do koncentracji, którą z kolei podkopuje przeglądanie Twittera, Wykopu i blogów na telefonie. Ze smutkiem przyznaję, że czytanie książek stało się luksusem zarezerwowanym na letnie wylegiwanie na urlopie. Jest co prawda kategoria książek kibelkowych, które konsumuję w ilości 1-5 stron podczas codziennych posiedzeń, ale zazwyczaj to biografie, traktaty o ekonomii bądź wojnach. 

Tymczasem porządna, wciągająca powieść potrafi wciągnąć na cały dzień i przenieść w inny wymiar, w którym żyjemy po raz drugi. Do tego jednak potrzebny jest spokój, odcięcie od informacji, decyzji do podjęcia. Brakuje mi tego stanu ignorancji, obojętności na zdarzenia. Dawno temu odciąłem się od telewizji, wiadomości, portali informacyjnych, polityki. A jednak podstępne ego znalazło ujście w dyskusjach na Twitterze, potrzebie wyrażenia własnego zdania. 2022 będzie rokiem powrotu na ścieżkę mnicha, anonimowego siewcy idei.

Przejdźmy w końcu do zestawienia.

Miejsce 1: Ken Follett "Upadek gigantów"


I Wojna Światowa to mój konik od czasów emitowanego za dzieciaka (wczesne lata 90-te) serialu Młody Indiana Jones. Zaczytywałem się wtedy powieściami XIX-wiecznej imperialnej Europy (Verne, May) i książkami historycznymi o kolonializmie, odkryciach geograficznych, znałem na pamięć atlas historyczny. W tamtych czasach autorzy angielscy i francuscy byli jeszcze dumni ze spuścizny swoich państw.

Nie dziwi zatem, że książka o tematyce ostatniego konfliktu arystokracji przykuła moją uwagę. Jednak o pierwszym miejscu w zestawieniu zadecydowało więcej czynników. Sama powieść nie jest wybitna - postacie dość sztampowe, zbudowane według modeli z epoki oraz współczesnej tendencji do idealizowania grup uciśnionych (kobiet, niższe warstwy) podczas gdy gorsze cechy przypisane są białym, konserwatywnym wyższym klasom. Na szczęście dla powieści Follet nie przekroczył cienkiej linii między obiektywizmem i agitką. Realia epoki są przedstawione bardzo plastycznie, śledzimy akcję jednocześnie z perspektywy brytyjskiej, niemieckiej, rosyjskiej i amerykańskiej. 

Jesteśmy świadkami pieczołowicie odtworzonych zdarzeń, które doprowadziły do wojny, uczestniczymy w najważniejszych wydarzeniach politycznych, bitwach i strajkach. Już sam prolog przynosi przedsmak relizmu, który udało się osiągnąć nie tylko dzięki wiernym tamtej rzeczywistości opisom, ale i oprawie dźwiękowej, wykorzystującej trójwymiarowe techniki. Do dzisiaj pamiętam jak słuchałem o pierwszym dniu pracy w walijskiej kopalni 13-letniego Billy'ego. Dobiegające z różnych stron rozmowy, odgłosy pracy - czułem, jakbym tam był.

Bohaterów jest wielu, stąd Follet musiał zbudować konkretne charaktery, kierujące się dość przewidywalną logiką. Są oni jednak przekonujący. I tutaj kolejny atut słuchowiska: gra aktorska. Jak na bestseller przystało, głównym czynnikiem kierującym poczynaniami bohaterów jest miłość. Pary rozdzielone przez wojnę, status społeczny bądź majątkowy. Jeśli kogoś nie interesuje poważnie potraktowane historyczne tło powieści, może zwyczajnie z ciekawością śledzić relacje między bohaterami. A te bywają tak intensywnie zagrane przez aktorów, że kilka razy autentycznie się wzruszyłem. W rolach głównych wystąpili czołowi polscy aktorzy i ten warsztat się czuje.


Miejsce 2: Robert Galbraith (J. K. Rowling) "Niespokojna krew"


Nie czytałem Harry'ego Pottera i nigdy bym nie przypuszczał, że cykl detektywistyczny autorki przygód czarodzieja będzie moją ulubioną serią audiobooków. Początkowo sądziłem, że to z powodu lektora. Nie ma tu co prawda plejady aktorów, muzyki ani efektów dźwiękowych, jednak mistrzostwo Macieja Stuhra w oddawaniu indywidualnego charakteru każdej z postaci jest tak sugestywne, że widzę ich jakby w głowie odtwarzał się film.

Ale nawet genialny lektor nie podoła kiepskiej powieści - wcześniej porzuciłem słuchanie Morfiny Twardocha również świetnie czytanej przez Stuhra. Tymczasem cykl o Cormoranie Strike'u i Robin Ellacott jest jak najwyższej klasy powieść obyczajowa, w której akcja służy umiejscowieniu punktów na osi czasu, a nie podnoszeniu adrenaliny.

Chociaż osią każdego tomu jest zagadka, w istocie jest to powieść o poszukiwaniu własnej drogi. W Niespokojnej krwi bohaterowie są pod nieustanną presją codzienności. W naszym społeczeństwie identyfikującym spełnienie życiowe z karierą zawodową, ich cele na pozór wydają się proste: rozwój agencji detektywistycznej. Ale to tylko pozór. Ich motywacje są daleko głębsze. Rowling w sposób mistrzowski pokazuje sposób myślenia starającej się uwolnić od zaspakajania wszystkich Robin, jak i pozornie gburowatego Strike'a, który uświadamia sobie potrzeby uczuciowe najbliższych.

Obie części audiobooka trwają blisko 40 godzin. Niektórzy narzekają na dłużyzny. Dla mnie to była uczta i z apetytem czekam na kolejną część. Gdyby nie rozmach Upadku, dałbym powieści nawet pierwsze miejsce.


Miejsce 3: Ken Follett "Filary Ziemi"



Kolejna powieść Folletta, kolejna superprodukcja Audioteki, kolejny raz opowiada Krzysztofa Gosztyła. W kwestii nagrań i aktorów mógłbym powtórzyć to, co pisałem przy Upadku - intensywne oddziaływanie na wyobraźnię i emocje.

Być może, gdybym zaczął od Filarów, to je postawiłbym na pierwszym miejscu, a nie Upadek gigantów. Obie powieści są podobne w pieczołowitym podejściu do ukazania realiów epoki, myślenia ówczesnych ludzi i jednocześnie wprowadzają całą gamę sugestywnych bohaterów, którym kibicujemy. W Filarach akcja rozciągnięta jest na dekady, zatem Follett miał więcej miejsca na kreowanie bohaterów i ich ewolucję. Najbardziej urzekła mnie rola Piotra Cyrwusa jako przeora klasztoru w Kingsbridge.


A jakie są Wasze ulubione audiobooki? Co Was zaciekawiło, wzruszyło, zaintrygowało?