sobota, 14 grudnia 2019

Podsumowanie sezonu ultra cz. 1

I znów grudzień, miesiąc podsumowań. Wracam wspomnieniami do dłuższych biegów z 2019 roku.


Luty: Maraton Urodzinowy Tomka



To był naprawdę fajny bieg. Kręcenie kółek wokół stawu o obwodzie ok. 1.33 km, które złożyły się razem na pełny maraton. Co kilka kółek hyc na parking, i do bagażnika po kubeczek grzanego wina. Nigdy później nie biegało mi się już tak lekko po 30 km i nie wstawało tak ciężko następnego dnia.

Mam nadzieję, że blog Tomka będzie istniał do końca świata i jeden dzień dłużej, żebym kiedyś na emeryturze mógł zasiąść przy kominku i powspominać:
http://runaroundthelake.blogspot.com/2019/02/42-kilometry-na-42-gie-urodziny.html




Marzec: 50-tka do kolegów z Advy



Od września pracowałem w Gdańsku, ale wciąż z sentymentem wspominałem swoją pierwszą pełnowymiarową pracę (pierwsze 10 lat po studiach prowadziłem działalność, dopiero potem poszedłem na etat). W marcu postanowiłem odwiedzić kolegów i ukochane redłowskie klify. Trasa bez większych atrakcji, ulicami do Gdyni (dopiero w listopadzie odkryliśmy z Tomkiem skrót przez park krajobrazowy).

Szkoda, że jak zwykle nie robiłem zdjęć z biegu. Przypadkowo powstało tylko jedno. Na miejscu okazało się, że nie ma Piotrka, z którym biegałem dwa razy w Norwegii, więc usiadłem na jego miejscu i wysłałem fotkę z pytaniem "no i gdzie jesteś"?


Spotkanie było miłe, obskoczyłem kilka pięter, żeby z każdym pogadać, choć wiedziałem że to zamknięcie etapu w życiu. Nie da się dwa razy wejść do tej samej wody. Chcielibyśmy czasem przeżyć piękne momenty jeszcze raz, ale już nie to miejsce i nie ten czas. Coś, co przeżywamy po raz pierwszy zostaje w pamięci jak kotwica. W historii firmy jest tylko krótkim epizodem, natomiast we wspomnieniach jawi się jak moment "zawsze było tak, taki był nasz team, tu był nasz pokój" po którym już nic nie jest takie jak wcześniej.

Po odwiedzinach z Tomkiem D pobiegliśmy pomorsować na plażę w Redłowie, potem on wrócił do pracy a ja 25 km do domu.


Kwiecień: Maraton Gdański



Nie pamiętam już dlaczego zapisałem się na ten maraton. Na 2019 nie planowałem nic oficjalnego poza Ironmanem w Malborku na wrzesień. Pewnie jakiś impuls, niewątpliwie czułem się mocny w tamtym okresie, bo przez całą zimę truchtałem do pracy, robiąc dzień w dzień 15 km w obie strony (z powrotem głównie pod górę, więc większość trasy szedłem, chyba że był mróz). Choć był to trening bardzo niskiej jakości (efekt uboczny innych aktywności: dostanie się do pracy, słuchanie audiobooków), to objętość zrobiła swoje.

Biegłem za balonikami na 3:30 i z każdym kilometrem coraz bardziej dziwiło mnie, jak łatwo się biegnie. Wielkie odkrycie: kiedy masz formę, łatwo utrzymać tempo. No, może po 35 km było takie uczucie, że trzeba przyspieszać, żeby nadążyć. Ten maraton był jak dobrze wykonana robota. Czas 3:27:39 . Nie jest to jakieś mistrzostwo świata, ale już lata temu przestałem trenować dla życiówek i taki czas mnie całkiem satysfakcjonuje.




Maj: Maraton z Joszczim i Piotrem po TPK



Bieg z tych, które się pamięta, ale za Chiny nie umieściłbym go w czasie, gdyby nie Endomondo. Spotkaliśmy się z Joszczim i Piotrem przy Zieleniaku, pobiegliśmy do TPK i gadaliśmy całą trasę. W Oliwie odłączył się Piotr, na Wiszących Ogrodach Misiek (Joszczi). Szczęśliwie zostawił mi butelkę 0.33 l wody, bo jak zwykle zbagatelizowałem trasę. Na wymagające morenowe szlaki w TPK nic nie zabrałem mając w pamięci udany start w Maratonie Gdańskim. Tymczasem od kilku tygodni moja forma była już zniżkująca, bo przesiadłem się na rower i już nie biegałem do pracy. Znowu poczułem czym jest zmęczenie i ból.


Czerwiec: Czeski Film na Dzień Dziecka 54 km



Pisałem już o pantha rei? Przez 4 lata regularnie biegaliśmy razem z Tomkiem, Michałem (Misiek vel Joszczi),  przez 3 z Jarkiem (vel Stasiu). Pierwsze 80km, pierwsze 100km, pierwsze 150km na Łemkowynie. Wspieraliśmy się i nakręcaliśmy do kolejnych wyzwań. Czas mija, drogi się rozchodzą. W 2019 na palcach jednej ręki policzę okazje, kiedy udało nam się pobiec we 3. A na ultra zebraliśmy się tylko raz - na Dzień Dziecka.

To był "bieg jak dawniej". To co kocham w ultra: biegniesz tyle godzin, że zapominasz o wszystkim. Jest tylko przygoda, niespodzianki, a na koniec dobre piwo w Czeskim Filmie. Pobiegliśmy pierwszą częścią trasy legendarnego biegu Tricity Ultra 80.

Relacja Tomka:
http://runaroundthelake.blogspot.com/2019/06/first-time-is-charm-czyli-pierwsze.html

A ja zakosiłem mu kilka zdjęć:








10 komentarzy:

  1. Ten maraton gdański biegliśmy bo musieliśmy w ramach badań nad kupą ultrasa prowadzoną przez AWF

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie :D a w końcu tych wyników badań nam nie dali.

      Usuń
  2. Szkoda, że już niemal zima. Treningi już tylko mam w domu, może jeszcze czasami na rower wyjadę, gdy będzie nastrój, ale ogólnie to sezon zacznę dopiero w marcu. A ty pewnie nawet zimą biegasz, i to bez koszulki ;) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bez koszulki tylko po zmroku, w dzień zakładam krótki rękawek ;)
      Pozdro

      Usuń
    2. hehe

      Mam ciekawe spostrzeżenie. Przeczytałem kiedyś u Ciebie to:
      http://podtworca.blogspot.com/2018/03/zimno.html

      No i zacząłem brać te zimne prysznice, i w ogóle nie chorowałem. Zwłaszcza latem, były one dobroczynne. Od kilku miesięcy jednak, jakoś od września, kąpię się tylko w ciepłej wodzie, i przez cały listopad gardło mnie bolało i stawy, jak bym miał być chory. Nawet teraz lekko boli mnie gardło. Dziwne to, jakbym ciepłymi prysznicami osłabił swój system immunologiczny. Dlatego chyba muszę wrócić do tych zimnych pryszniców, ale nie ukrywam, że tak fajnie jest pod tą ciepłą wodą. Człowiek tak lubi swoją strefę komfortu.

      Ale zadowolony jestem, ze ostatnio regularnie medytuję. Co prawda nie długo, bo 15 minut, ale to zawsze coś. Często mi się nie chce, i robię wszystko aby nie pomedytować, gdyż dla mojego ego to zagrożenie (bo za dużo się o sobie mogę dowiedziec), a oficjalne tłumaczenie jest takie, że tracę czas, gdyż w te 15 minut mogę zrobić coś innego. Takie to gry uprawiamy ze sobą ;)

      Oprócz tego od dwóch tygodni trening autogenny Schultza, pół godziny. I już widzę jakieś efekty, uświadamiam sobie mianowicie, jak często jestem w ciągu dnia spięty, zwłaszcza, gdy siedzę przed kompem i patrzę w notowania. Absurd, jakbym był człowiekiem pierwotnym skulonym w trawie sawanny i wyczekiwał na lwa, który na mnie zaraz wskoczy.
      Muszę się nauczyć większego dystansu do tego wszystkiego, bo szkoda życia w takim stresie. Nawyki, nawyki, jeszcze raz nawyki, one konstytuują naszą osobowość w wielkiej części. I piękne jest to, że można to zmienić, ale wymaga to wysiłku, świadomego wysiłku. Tak jak Ty, biegasz, i samo to nie przyszło, musiałeś wykreować nawyk, a aby powstał nawyk, musiała istnieć świadomość, by utrzymać dyscyplinę.

      Jim Rohn powiedział "Motywacja jest twoim punktem startowym. Ale to dobre nawyki poprowadzą cię dalej." i w pełni się z tym zgadzam. Teraz, gdy idę na trening, nawet gdy mi się nie chcę, mam to w dupie, że mi się nie chce. Autopilot treningowy już został zaimplementowany w mój mózg.

      Ale mam też inne autopiloty, które chciałbym pozmieniać, i nad tym pracuję. Życie to droga. Ale nie ma co się obawiać doskonałości, nigdy jej nie osiągniemy ;)

      Idę chyba pod ten zimny prysznic, czas na piloerekcję ;)

      pozdrawiam !

      Usuń
    3. 15 minut medytacji to super wynik, mi się nie udaje 3 minut wytrzymać :/ Na razie wróciłem do podstaw i próbuję po kilka-kilkanaście sekund wiele razy w ciągu dnia. Dobre są też zwykłe głębokie wdechy - wychodzę na balkon dotlenić się, postoję i wracam.

      Pozdro

      Usuń
    4. No i po zimnym prysznicu..brr, ale było fajnie ;)

      Te 15 minut medytacji, to nie jest 15 minut w całkowitej koncentracji, jest w tym czasie wiele myśli, a czasami nawet głębokie rozmyślania i dopiero po kilkunastu sekundach łapię się na tym, że jakieś deliberacje uprawiałem. Akceptuję to, tak bowiem funkcjonuje umysł, a im bardziej chcemy go uciszyć, tym bardziej jest wrzaskliwy, dlatego jedynym sposobem, jest zwykła obserwacja, bez osądzania, czy dobrze medytuję czy źle. Raz jest lepiej, raz nieco gorzej, ale zawsze po takiej sesji jestem dużo bardziej wyciszony, i jakiś taki spokojnie szczęśliwy. Medytacja jak trening fizyczny, też się wydzielają endorfiny.
      Przeczytałem ostatnio "Świadomość Emocjonalna. Źródło Wewnętrznej Równowagi i Zrozumienia" Paul Ekman, Dalajlama XIV. Znakomita książka, sporo o medytacji, niekoniecznie w aspekcie religijnym. I to jest piękne w medytacji, można być nawet ateistą, aby odnosić z niej bardzo duże korzyści. Książka super, wiele uświadamia. Moim zdaniem świadomość swoich emocji, jest kluczem do głębszego rozwoju. Książka bardzo wnikliwa, to podróż przez różne emocje, samo jej czytanie rodzi większą świadomość. polecam

      Usuń
    5. Rozumiem. W sumie taki stan spokoju, bycia w tu i teraz udaje mi się osiągać podczas biegania. Pierwsze kilometry intensywnie myślę, planuję, porządkuję sprawy. Ale po ok 20-25 km mózg coraz mniej energii wydatkuje na myślenie i można wpaść w taki fajny stan jedności z naturą (szczególnie gdy biegnie się przez lasy, parki, klify).
      Dzięki za książki.

      Usuń
  3. To o czym piszesz to chyba tzw. euforia biegacza, chociaż sama nazwa raczej niezbyt trafiona. Mam taki stan na rowerze, po powiedzmy 50 kilometrze, czasami po setnym kilometrze. Staj super, wtedy już płynę, ale zarazem jestem skupiony.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dedi, Ty to alkoholik jesteś! :P

    OdpowiedzUsuń

W ramach eksperymentu wyłączam moderację komentarzy.

Zasady komentowania:
- żadnego spamu i reklam (także linków do serwisów w nazwie użytkownika),
- komentarze obraźliwe będą usuwane,
- proszę o zachowanie kultury i brak kłótni; różnice zdań należy wyrażać poprzez dyskusję wspartą argumentami.

Podtwórca