czwartek, 18 kwietnia 2019

Dwa sezony z chłodem

Kończy się drugi rok mojej przygody z zimnem. Przyczyny decyzji i oczekiwane efekty opisałem rok temu:
Od 2 lat nie ubrałem kurtki ani więcej niż jednej warstwy ubrania na krótki rękawek (sweter lub zwykła bluzka).

Sezon 2018/2019 przyniósł kilka nowych doświadczeń. 

Ponieważ we wrześniu zmieniłem pracę i do nowego miejsca mam 7.5 km, do końca października jeździłem rowerem, a gdy temperatura zeszła do okolic 0 przerzuciłem się na bieganie i chodzenie. Miałem zatem codzienny ok. 1-2 godzinny kontakt z zewnętrzną temperaturą w zależności czy wybrałem rower, czy nogi. Minusem był brak okazji do morsowania. Gdy pracowałem w Gdyni miałem 2.7 km do plaży, zatem co tydzień biegałem popluskać się w wodzie. Teraz z pracy do plaży mam 6 km, więc okazja do zaliczenia morsowania w tygodniu roboczym odpada. Sporadycznie biegałem lub dojeżdżałem w weekendy nad kaszubskie jeziora czy nad morze.

Po upalnym lecie podchodziłem bardzo entuzjastycznie do nadchodzącej zimy. Wydawało mi się, że sezon zimowy 2017/2018 upłynął bez większych zmagań. Po tygodniach męki z temperaturami bliskimi 30 stopni nie mogłem doczekać się spacerów po śniegu. Wierzyłem, że uodporniłem ciało na mrozy, podobnie jak przyzwyczaiłem je do biegania maratonów. Niestety nie jest to takie proste.

Przez wrzesień i październik bardzo polubiłem rower, ale gdy temperatura spadła w okolice 0 nad ranem musiałem z niego zrezygnować. Po drodze mam bardzo stromy zjazd (ul. Łostowicka) i raz, że bałem się poślizgnąć na lodzie, a dwa, marzły mi palce trzymane na hamulcach mimo zimowych rękawic. 

Truchtając upiekłem dwie pieczenie na jednym ogniu: szybko się ogrzewałem i podciągałem formę biegową robiąc 75 kilometrów tygodniowo. 



Najtrudniejszy był pierwszy kilometr (a właściwie moment przed nim), ponieważ odprowadzałem młodszą córkę do szkoły i nie mogłem rozgrzać się biegnąc. Wychodziłem w stroju sportowym tj. krótkie spodenki, krótki rękawek i plecak, który przy okazji zapewniał pewną ochronę plecom. Wtedy teoretycznie powinienem marznąć, ale zgodnie z procesami opisywanymi w "co nas nie zabije" mięśnie szybko się napinały i odgradzały od zewnętrznego zimna. Nie odczuwałem prawie dyskomfortu, a jednak stres przed zetknięciem z nim był tak nieprzyjemny, że pragnąłem odwlec wyjście z domu. Pamiętam codzienny rytuał oceny pogody przez okno: ile szronu/śniegu, czy wieje (nad Bałtykiem prawie zawsze wieje), czy niebo mocno zachmurzone, czy są jakieś szanse na słońce, gdy nadejdzie świt.

Tych kilka minut przed każdym wyjściem było najgorsze. Gdy już znajdowałem się na zewnątrz momentalnie adaptowałem się do pogody. Nie chodzi o to, że przestawało być zimno, ale dyskomfort z nim związany okazywał się łatwy do ogarnięcia. Po pożegnaniu z córką przechodziłem w tryb biegowy: zakładałem słuchawki, włączałem mp3 z audiobookiem i zasklepiałem się w swojej skorupie. Wokół było ciemno gdy biegłem do pracy, ciemno było gdy wracałem. Pierwszy kilometr na pełnym gazie i nie ważne czy 0, czy -10 stopni, przyjemne ciepło rozprowadza się ciele.

Najbardziej z okresu grudzień-luty zapamiętałem tę atmosferę odcięcia od świata realnego i wejścia w świat "Przebudzenia" Kinga a później "Bez skrupułów" Clancy'ego. Nie są to wybitni pisarze, ale u Kinga bardzo lubię klimat prowincjonalnej Ameryki (horrory mnie nudzą), natomiast historia Johna "mściciela" Clarka opowiedziana została niesamowicie plastycznie. Nie miałem żadnych problemów z wyobrażeniem sobie jak wychłodził się w delcie Mekongu kiedy biegłem w czapce z nawianego śniegu.

30 grudnia - maraton z Tomkiem 

Od lutego zaczęło jednak nawarstwiać się zmęczenie i znużenie. Problemem nie było zimno, tylko jednostajność "treningu". 2 godziny truchtania od poniedziałku do piątku zabrały czas innym formom aktywności. Miałem też dość tego niepokoju przed wyjściem, na szczęście rano było już widno i mogłem zacząć proces przyzwyczajania córki do samodzielnego wychodzenia. Doganiałem ją w pół drogi, dzięki czemu miałem czas na rozgrzanie się. O ile rano prawie całą trasę biegłem, to po południu byłem już psycho-fizycznie zmęczony i połowę trasy szedłem przechodząc w trucht głównie, żeby się rozgrzać. 

Wreszcie zaczęło pojawiać się słońce. Bezchmurne niebo, brak wiatru i słońce to luksus nawet przy -5 stopniach. O wiele gorzej znoszę silny wiatr z deszczem przy +2. Ponieważ od poniedziałku wróciłem na rower i zdążyłem kilka razy zgrzać się od słońca mogę uznać już sezon "krio" 2018/2019 za zamknięty. Kilka dodatkowych spostrzeżeń:

- w 2017/2018 nosiłem czapkę i rękawiczki; w 2018/2019 zrezygnowałem z nich i o ile w przypadku dłoni odczułem niedogodności (łatwo eliminowane wsadzeniem ich do kieszeni gdy nie biegłem), to w przypadku głowy poszło nadspodziewanie łatwo; całe życie wierzyłem, że trzeba chronić zatoki itp. ale ani razu ich nie zaziębiłem (mimo że kilka razy wiało tak, że potrafiło mnie zatrzymać i musiałem zakryć czoło ręką);

- miałem 2 czy 3 "grypy-jednodniówki" oraz przedłużający się katar wtedy gdy ktoś z rodziny chorował; o ile jednak taka grypa potrafiła rozłożyć innych na kilka dni, u mnie kończyło się na jednej cięższej nocy, a po drzemce w dzień szybko przechodziło;

- odporność na zimno nie wchodzi w krew; można wytrenować odporność na łagodny chłód tj. czujesz się neutralnie przy +5 stopniach lub nawet -2 stopniach gdy jest słońce i nie wieje, jednak w reszcie sytuacji trzeba pomagać sobie różnymi technikami; np. szybki chód, chowanie rąk do kieszeni, trzymanie ramion przy ciele czy bieganie w kółko gdy ciało się wychłodzi; 

- wiatr i wilgoć to "killerzy", powtarzam to już po raz n-ty, ale muszę znaleźć na nich sposób w sezonie 2019/2020;

- choć dobieganie do pracy było bardziej uklepywaniem nóg, niż budowaniem formy, pozwoliło mi uzyskać w ostatnią niedzielę czas 3:27:39 w maratonie; w przyszłym sezonie zamierzam wykorzystać zdobyte doświadczenia by stworzyć system, który pozwoli złamać 3 godziny w maratonie; system to nie trening pod jeden cel, ale zestaw aktywności, które łączą pożyteczne (dotarcie do pracy), rozrywkę (słuchanie powieści) z budowaniem formy pod biegowe życiówki.

4 komentarze:

  1. :D Noooo! Kto łamie trójkę palec do budki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko przez ciebie. Zakladam, że zlamiesz 3 na jesień i teraz ja się pouczę od mistrza :)

      Usuń

W ramach eksperymentu wyłączam moderację komentarzy.

Zasady komentowania:
- żadnego spamu i reklam (także linków do serwisów w nazwie użytkownika),
- komentarze obraźliwe będą usuwane,
- proszę o zachowanie kultury i brak kłótni; różnice zdań należy wyrażać poprzez dyskusję wspartą argumentami.

Podtwórca