Minęło ze 20 lat odkąd zetknąłem się z Przebudzeniem Anthonego de Mello. Idea, że nie jesteśmy naszymi myślami była rewolucyjna. Kilka lat później, kiedy zacząłem grać na giełdzie i musiałem radzić sobie ze stresem i ekscytacją, wróciłem do czytania i oglądania różnych "przebudzonych" typu Eckhart Tolle. Okazało się, że nie jestem też Obserwatorem, który te myśli widzi i doświadcza emocji.
Mniejsza o teorie - ważniejsza w długim terminie okazała się praktyka uważności. Kierowanie uwagi na ciało doświadczające różnych stanów, pozwoliło odłączyć racjonalizujący umysł od reakcji zachodzących w ciele. Kiedy operujemy na poziomie konceptualnym, w ogóle nie dostrzegamy tego co się dzieje wewnątrz nas. Odgrywamy role wyuczone dawno temu i wzmacniane po każdym odtworzeniu. Czasem dochodzi do nas, że coś jest nie tak, więc mówimy "stresuję się, bo to", "denerwuję się, bo tamto". A czasami po prostu pijemy piwko i te nazwane emocje na chwile odchodzą.
Kierując regularnie uwagę do wewnątrz, kiedy czujemy opór przed rzeczywistością czy inny dyskomfort, zaprzęgamy umysł do znalezienia rozwiązania. Jeśli dyskomfort wynika z antycypacji przyszłego zdarzenia bądź innych konsekwencji, używam metod z książki "Pstryk - Jak zmieniać, żeby zmienić" i systemu Getting Things Done: jeśli możesz coś zrobić, poszukaj pierwszego prostego rozwiązania, które działa i zacznij działać. Wkrótce chmura niepewności zamieni się w serię drobnych zadań do rozwiązania, które wymagają albo twojego działania, albo oczekiwania na działanie stron trzecich.
W mojej praktyce najczęściej jednak dyskomfort przyciągający pochmurne myśli wynikał ze zwykłego przemęczenia organizmu od współczesnego, niezdrowego trybu życia. Równocześnie z Przebudzeniem rozpoczęła się moja droga fizycznego zdrowienia. Im starszy się stawałem, tym zdrowszy. W miarę jak poznawałem zasady odżywiania, ruchu, postów, krioterapii, snu, aplikowałem je do swojego trybu życia. Słuchanie własnego ciała to najlepszy sposób na uzdrowienie emocji.
Niedawno natrafiłem na ciekawy wątek wśród medytujących, związany z dolegliwościami żołądkowymi. Uznali, że to efekt uboczny medytacji. Zastanowiłem się nad tym, korzystając z wiedzy nabytej na innych polach. Układ trawienny ma swój własny układ nerwowy, nazywany też "drugim mózgiem". Jeśli obserwujemy swoje emocje, bardzo często odczuwamy je w okolicach brzucha. W moim przypadku również następował podobny proces, tj. odczuwanie mdłości na różne pokarmy w reakcji na obserwację. To właśnie z tego powodu skręciłem na dietę roślinną, zaaplikowałem posty, zrezygnowałem z cukru i alkoholu (zostawiłem furtkę na sporadyczne święta, ale mogę obyć się całkowicie bez niego).
Czy to jednak osłabienie? Po prostu wykształciła mi się w jelitach inna flora bakteryjna, którą dokarmiam kiszonkami, żeby utrzymać różnorodność. Z jednej strony stałem się nieodporny na silne dawki alkoholu (którego i tak nie piję), słodyczy czy mięsa, którego nie jem od 12 lat, z drugiej zjadam miksy roślin, których inni by nie strawili albo wręcz dostali alergii z powodu zbyt dużej dawki i braku odpowiednich szczepów bakterii w jelitach. Przez lata to właśnie brzuch prowadził mnie do uzyskania stanu pozytywnej neutralności. Czyli takiego, w którym nie odczuwam dyskomfortu.
Ale to nie jest stan permanentny. Kiedy usunąłem zdrowotne przyczyny kiepskich nastrojów, pewne schematy nadal wracają. To pochodzące jeszcze z głębokiego dzieciństwa algorytmy radzenia sobie ze stresującymi sytuacjami, których celem jest zapewnienie dziecku przetrwania. Nie znam dokładnych przyczyn tych sytuacji, nie to jest istotne: przyczyny zatarły się dawno temu, to co zostało, to utrwalony sposób postępowania, wryty w sam rdzeń wykształcającego się mózgu. Moi dziadkowie przeżyli wojnę, traumatyczne przeżycie dla całego pokolenia i przenieśli lęki na swoje potomstwo. W jakiejś formie te lęki trafiły z moich rodziców na mnie. Każdy niesie w sobie bagaż traum przodków.
Mój nieustannie powracający wewnętrzny przymus jest bardzo prosty (jak u większości ludzi, trudno żeby automatyczna reakcja dziecka była skomplikowana): ciągle coś robić, tworzyć, uczyć się i chwytać się nadziei, że jest coś po śmierci. Czegokolwiek jednak nie zrobiłem, nie dawało mi to satysfakcji. Kiedyś myślałem, że jak w ciągu roku zarobię pewną kwotę na giełdzie, to moje życie się odmieni - będę mógł skupić się na tworzeniu bez myślenia za co będziemy żyć. Ale nawet jak później zdarzało mi się ugrać tą kwotę w ciągu jednej sesji, moje poczucie bezpieczeństwa nie zmieniało się.
Piszę w czasie przeszłym, bo dzięki praktykowaniu obserwacji odpuściłem. Nadal tworzę za dużo niepotrzebnych "projektów", ale już nie przywiązuję do nich oczekiwań. Za dużo brałem odpowiedzialności na to co robię. Spalałem się, jeśli moje projekty nie zarabiały tym, którzy mi za nie zapłacili. Teraz po prostu robię uczciwie tak, żeby czuć przyjemność z pracy i daję sobie czas na odpoczynek po ukończeniu utworu.
Być może Tobą również często kieruje jakiś wewnętrzny przymus, że "tak trzeba". Choć jest on banalny dla osób z boku, to dla nas jest niedostrzegalny, ponieważ stanowi fundament naszej osobowości. Traktujemy go jak punkt wyjścia, wzorzec do porównań, a to co odstaje traktujemy jak "nienormalne". Trzeba się pokazać, trzeba być kimś, muszą cię szanować.
Jeśli czujesz nawracające niespełnienie z powodu jakichś powinności, masz do czynienia z takim właśnie algorytmem z wczesnego dzieciństwa. Większość ludzi nigdy się nad tym nie zastanawia. Jeśli algorytmy nie są zbyt uciążliwe, zabierają je do grobu. Niektórym pomaga psychoterapia. Czasami udaje się znaleźć przyczynę kompulsywnej reakcji. Zrozumienie schematu pomaga uwolnić się od niego: co sobie uświadamiasz, to też kontrolujesz. Czego sobie nie uświadamiasz, kontroluje ciebie.
Mi wystarczyło praktykowanie przebudzenia. Pauza za każdym razem, kiedy czuję, że coś jest nie tak. Wtedy świadoma obserwacja pozwala dostrzec impulsy i towarzyszące im myśli, że trzeba zachować się w określony sposób. Potem mogę nawet zdecydować, że wykonam wewnętrzny rozkaz. W końcu gdybym nie miał tak silnego przymusu wykonywania różnych prac, nie miałbym tego, co mam. Ale dzisiaj chcę celebrować życie. Dojrzewając jestem świadom jego kruchości i kończę każdy dzień z wdzięcznością, że był mi dany. Dlatego w trakcie pauzy mogę też zdecydować: nie tym razem. Sorry mózg, nie wykonam rozkazu, idę na spacer posłuchać muzyki.