niedziela, 1 listopada 2020

Maraton Skarszewy-Przywidz

Szlak zielony jest jednym z ciekawszych i chyba najtrudniejszym szlakiem w Trójmiejskim Parku Krajobrazowym. Mierzyłem się z nim wielokrotnie na zawodach, biegach z kolegami i przygotowaniach do biegów górskich.

III edycja TriCity Ultra, wspinaczka na morenę


Skarszewy

W sobotę, ostatniego dnia października postanowiłem poznać źródła szlaku, czyli odcinek od Skarszew. Żona zawiozła mnie na start o 10.30 ok. 40 km od Gdańska i zacząłem szukać oznaczenia szlaku. Kręciłem się po rynku:



Stara część miasteczka usytuowana jest na wzgórzu, co dodaje mu uroku. Brakuje mi gór w tym roku, kilka lat biegania ultramaratonów górskich zaszczepiło tęsknotę za przestrzenią i majestatycznymi widokami. W końcu dzięki internetowej mapce i pomocy miejscowych namierzyłem szlak, i szybko opuściłem teren zurbanizowany. Na horyzoncie pojawiły się wzgórza, niestety mój aparat z telefonu robi słabe zdjęcia widoków.


W Wolnym Dworze jest rozwidlenie, na którym nie ma żadnego oznaczenia. Biegałem wzdłuż dróg poszukując jakiegokolwiek śladu szlaku. W końcu skręciłem w drogę przez pole, która rokowała największe szanse na bycie szlakiem. 



Jesień

Jesień i wiosna to moje ulubione pory roku. Nie jest ani za gorąco, ani za zimno, przyroda jest najpiękniejsza. Gęba sama się uśmiecha na słońcu, a jako bonus głośno przelatują gęsi.


Wreszcie po ponad kilometrze samotna brzoza potwierdza, że znajduję się na zielonym szlaku. Monotonne pola powoli się kończą, trafiam na więcej łąk i drzew w skrajni. Między nimi mnóstwo pajęczyn, po chwili mam nimi oblepione ręce, włosy i koszulkę.

Na jednym ze wzgórz jakieś ruiny, nie wiem czego, ale fajnie to wygląda. Szlak kieruje na Górę Zamkową.


Wreszcie zakręcam w las i szlak zielony zaczyna przypominać ten z TPK - strome zbocza, zbiegi i podbiegi. Pojawia się też komplikacja - liście kompletnie przykryły ścieżki i bardzo łatwo zgubić dość oszczędnie stawiane oznaczenia szlaku.

To był piękny widok z góry, ale aparat ujął tylko drzewa :)

Czuję się jak w Bieszczadach czy ziemi łemkowskiej. Z konstatacją stwierdzam, że szlak jest znacznie dłuższy niż trasa Skarszewy-Gdańsk, a mój telefon stracił już 30% baterii po ledwie 8 km biegu. Strava zjada więcej prądu od Endomondo. Decyzje o rozłożeniu trasy odkładam na później, ale muszę zrezygnować z robienia zdjęć. Włączanie aparatu bardzo szybko rozładowuje telefon w jesiennym chłodzie. Szkoda, trasa wzdłuż rzeki Wietcisy zasługuje na odrębny album.


Szlak zielony istnieje tylko teoretycznie

W pagórkowatym lesie kilka razy szlak znika, jakby ktoś zatarł po nim ślady. Na niektórych drzewach oznaczenia są ledwie widoczne, innym razem w poprzek ktoś postawił paliki z napisem "Zakaz wstępu. Teren prywatny" albo wychodzę z lasu na zaorane pole i mogę tylko zgadywać w którym miejscu za 100 m mam wrócić na trasę. Dlatego staram się trzymać rzeki.

W końcu znajduję ostatni znak: skręt w lewo (odbicie od rzeki na górę). Wchodzę tam i żegnam się ze szlakiem na 9 kilometrów. Gdzieś tam powinienem się kierować na bród przez rzekę, ale na mapce Stravy nie widać żadnego oprócz oficjalnego mostu. Lecę zatem lasami, polami, mokradłami. Buty kompletnie przemoczone, ale to nie problem, bieganie po górskich potokach i błotach nauczyło mnie, że stopa później wyschnie (choć w norweskich fiordach przypłaciłem tę pewność bólami przemoczonych stóp). 

Ostatnie zdjęcie, dowód działalności bobrów

Ok. 15-stego km muszę uzupełnić płyny. Na trasę zabrałem tylko awaryjną puszkę 0.2l energetyka Verva ze stacji benzynowej i 2 cukierki. Założyłem, że jak zawsze będę kupował prowiant na trasie. Słodki napój daje energię i w końcu przekraczam rzekę i kieruję się przez Stary Wiec -  Szczodrowski Młyn na Szczodrowo, gdzie wrócę na zielony szlak.


Powrót na zielony szlak

W Szczodrowie rzeczywiście odnajduję oznaczenia; zamiast 12 zrobiłem 19km. Zbliża się połowa maratonu, a jestem prawie tak samo daleko od Gdańska, co ze Skarszew. Nie ma opcji, żebym dotarł pieszo do domu, szczególnie, że po 16 będzie się już ściemniać, a nie wziąłem latarki czołówki. Postanawiam, że dotrę do Przywidza i zadzwonię do żony, żeby mnie zgarnęła.

Teraz priorytet to znalezienie sklepu. Jeszcze nie odczuwam pragnienia, ale wraz z odwodnieniem organizm będzie słabł. Kolejny przystanek: Nowy Wiec. Sklep jest, niestety czynny 8-11, 15-18, a jest dopiero przed 14. Trudno, będą kolejne wsie. O naiwności - kolejne "wsie" to luźne skupiska kilku domów/gospodarstw bez żadnych spożywczaków.

Trasa prowadzi głównie lasami i malowniczymi wzgórzami. Zakładam słuchawki i włączam audiobooka Shantaram, historię Australijczyka, który uciekł z więzienia do Bombaju i przeszedł duchową przemianę. Powieść bardzo długa, 800 stron, zapewne nie dałbym rady jej przeczytać, ale słuchana podczas codziennych spacerów i biegów stanowi doskonałą odskocznię od kilku tygodni. Jest flow, przebywam jednocześnie w Kaszubach, Indiach, wyzwalam się z czasu.

Za Drzewinką po 29 kilometrach znowu zonk. Dobrze oznaczony szlak przecina ogrodzone karczowisko. Obchodzę je, ale po drugiej stronie nie odnajduję żadnych oznaczeń. Postanawiam przeciąć las najkrótszą trasą (bateria już poniżej 30%). 


Przywidz

Przeciskam się przez chaszcze, omijam grzęzawiska, odnajduję jakieś ścieżki, które wkrótce naturalnie zanikają. W końcu wychodzę na pola, z których kieruję się bezpośrednio do drogi utwardzonej. Jestem już dość zmęczony, chce mi się pić. Wyłączam audiobooka, dyskomfort nie pozwala już się skupić na akcji i kontynuuję bieg ulicą. Do celu zostało 5 km. Daremnie wypatruję sklepów spożywczych.

Do Przywidza zbiegam z góry, wraca mi radość biegowa, smakuję ostatnią godzinę przed zmierzchem. Wreszcie trafiam do miasteczka, kupuję sok gruszkowy i piwo. Dzwonię do żony, żeby mnie zgarnęła (odległość do Gdańska taka jak ze Skarszew - 40 km :D). Czekając na nią dokręcam 2 kilometry, zwiedzam okolicę. Zaczyna się ściemniać, muszę się ruszać, żeby nie marznąć.



Epilog

To był zdecydowanie jeden z najfajniejszych maratonów w tym roku. Dotychczas zawsze startowałem z domu, więc siłą rzeczy pierwsza część trasy prowadziła przez znane mi tereny. Maraton ze Skarszew od początku do końca prowadził nowymi trasami. Poznałem mniej uczęszczaną i słabiej zaludnioną część Kaszub. Prawie nie spotykałem ludzi, mijałem opuszczone domy i ruiny młyna, czasem musiałem opędzać się kijem od spuszczonych luzem psów.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

W ramach eksperymentu wyłączam moderację komentarzy.

Zasady komentowania:
- żadnego spamu i reklam (także linków do serwisów w nazwie użytkownika),
- komentarze obraźliwe będą usuwane,
- proszę o zachowanie kultury i brak kłótni; różnice zdań należy wyrażać poprzez dyskusję wspartą argumentami.

Podtwórca