Blog o inwestowaniu, grze na giełdzie, rozwoju osobistym, przemyślenia na temat egzystencji, poszerzanie świadomości. Czasem trochę o żarciu i bieganiu - życie :) Napisz do mnie: deedees małpa o2 kropcia pl
piątek, 26 sierpnia 2011
Inwestuj w dywidendy!
Zarobisz 2.1% :) Ale i tak się opłaca, bo "this time is different".
PS To zdecydowanie nie jest porada inwestycyjna w rozumieniu art. jakiegoś tam z ustawy jakiejś tam.
czwartek, 25 sierpnia 2011
Śmieciuch po piątaka?
Plus taka sobie projekcja naszej złotówki:
L USDPLN, SL 2.76.
Zaczynam się obawiać, że naprawdę ktoś zagra pod bankructwo Polski :/
poniedziałek, 22 sierpnia 2011
Czy to już okazja?
Przeglądam blogi i fora, żeby odczytać sentyment. Rzuciło mi się w oczy, że wielu graczy powtarza jak mantrę "spółki są mocno przecenione, a fundamenty mamy teraz o wiele lepsze niż w 2008".
Proponuję zatem spojrzeć na kilka spółek za okres ostatnich 10 lat. Ponieważ stooq modyfikuje wykresy o dywidendy i PP, tam gdzie się da, umieszczam wykresy futures na akcje. Zastosuję też pewną manipulację - wykresy będą liniowe, nie logarytmiczne. Chodzi o pokazanie jak bardzo bańka kredytowa 2004-2007 wpłynęła na kursy akcji. Ludzie porównują aktualny kurs do wycen z czasów tamtego szaleństwa, tymczasem jeśli odrzucić hiperboliczne wzrosty..
KGHM (FKGH):
PKO (FPKO):
Getin:
Hydrobudowa:
Gant (tutaj inaczej niż na logarytmicznym się nie dało :) :
W perspektywie kilku miesięcy jakieś odreagowanie się należy, ale czy w ciągu najbliższego roku warto zostawać z akcjami? Mam odmienną opinię. Rynek dąży do równowagi. Polska załapała się na końcówkę rajdu na kredytowym sterydzie. Uwierzyliśmy, że "cash is trash", lepiej mieć cokolwiek niż żetony z Monopoly. Zapominamy, że emitenci tych żetonów używają ich do przejmowania firm, ziemi i zniewalania całych narodów. Gram pod tezę, że nie porzucą najbardziej efektywnego narzędzia podboju.
Proponuję zatem spojrzeć na kilka spółek za okres ostatnich 10 lat. Ponieważ stooq modyfikuje wykresy o dywidendy i PP, tam gdzie się da, umieszczam wykresy futures na akcje. Zastosuję też pewną manipulację - wykresy będą liniowe, nie logarytmiczne. Chodzi o pokazanie jak bardzo bańka kredytowa 2004-2007 wpłynęła na kursy akcji. Ludzie porównują aktualny kurs do wycen z czasów tamtego szaleństwa, tymczasem jeśli odrzucić hiperboliczne wzrosty..
KGHM (FKGH):
PKO (FPKO):
Getin:
Hydrobudowa:
Gant (tutaj inaczej niż na logarytmicznym się nie dało :) :
W perspektywie kilku miesięcy jakieś odreagowanie się należy, ale czy w ciągu najbliższego roku warto zostawać z akcjami? Mam odmienną opinię. Rynek dąży do równowagi. Polska załapała się na końcówkę rajdu na kredytowym sterydzie. Uwierzyliśmy, że "cash is trash", lepiej mieć cokolwiek niż żetony z Monopoly. Zapominamy, że emitenci tych żetonów używają ich do przejmowania firm, ziemi i zniewalania całych narodów. Gram pod tezę, że nie porzucą najbardziej efektywnego narzędzia podboju.
piątek, 19 sierpnia 2011
2 scenariusze
Scenariusz 1, krótkoterminowy:
Scenariusz 2, roczny:
Rynek i tak pójdzie swoją drogą, ale na podobne warianty trzeba być przygotowanym. Czy dziś jest okazja na zakupy pod "dywidendy" 5-8% jak tydzień temu? (scenariusz 2). Czy może gramy S i czekamy na twarde wsparcia na fibo61.8 lub fibo50 na S&P500. Zwróćmy uwagę, że Europa już poniżej zeszłorocznych dołków, a USA wciąż powyżej 1020. DAX blisko fib61.8, Ameryka wstrzymana na fibo38.2!
Wolałbym scenariusz 1, czyli WIG20 niedługo w okolicach 1900 i zakupy przecenionych akcji tuż przed wypłatą dywidend. Potem conajmniej kwartał wzrostów (fala B) z kulminacją gdzieś w grudniu-styczniu i wyniszczająca fala C.
Scenariusz 2, roczny:
Rynek i tak pójdzie swoją drogą, ale na podobne warianty trzeba być przygotowanym. Czy dziś jest okazja na zakupy pod "dywidendy" 5-8% jak tydzień temu? (scenariusz 2). Czy może gramy S i czekamy na twarde wsparcia na fibo61.8 lub fibo50 na S&P500. Zwróćmy uwagę, że Europa już poniżej zeszłorocznych dołków, a USA wciąż powyżej 1020. DAX blisko fib61.8, Ameryka wstrzymana na fibo38.2!
Wolałbym scenariusz 1, czyli WIG20 niedługo w okolicach 1900 i zakupy przecenionych akcji tuż przed wypłatą dywidend. Potem conajmniej kwartał wzrostów (fala B) z kulminacją gdzieś w grudniu-styczniu i wyniszczająca fala C.
środa, 17 sierpnia 2011
Level up
Przez rok intensywnie studiowałem książki i wykłady o duchowości. Najmniej czasu poświęciłem praktyce. Łatwiej nakarmić wiecznie głodny wiedzy umysł, niż wyciszyć się i pobyć choć kilka minut w trwałym kontakcie z rzeczywistością.
W lutym przeprowadziliśmy się do nowego mieszkania, które okazało się inspirującą lokalizacją. Z jednej strony nowe osiedla po horyzont, miejski standard, z drugiej stary, zarośnięty park z dworkiem i stawem w środku. 50 metrów i można poczuć się jak w lesie. Dalej hektary nieużytków, stawy, sady, strumienie i gdzieniegdzie nowe osiedla.
Zacząłem prawie codziennie spacerować. Na wiosnę urodziło nam się drugie dziecko, ładowałem je do chusty i wychodziłem do lasku. Śpiew ptaków, zapach drzew i spokojna toń wody. Nawet teraz siedząc w pracowni słyszę cykanie świerszczy (ptaki niestety już ucichły). Tej wiosny zacząłem się powoli wybudzać.
Wcześniej zdarzało mi się spacerować, jednak zapętlałem się wtedy w myślach. Jeśli zachwycał mnie krajobraz, to wyłącznie jako inspiracja do klimatycznej gry, scenariusza czy filmu, który kiedyś miałbym stworzyć. Większe wrażenie robiła ilustracja do książki Tolkiena, niż widok prawdziwej przyrody. Wydawało mi się to normalne, jednak po lekturze E. Tolle'a zrozumiałem, że to była tylko klatka, w której przebywałem całe życie. Choć czasami myśli przynosiły sentymentalne uniesienia, były głównie źródłem udręki i lęków, czego nie byłem świadomy.
W jakiś sposób prawdziwe JA próbowało z tym walczyć. Podczas studiów całymi nocnymi godzinami siedziałem przed monitorem i słuchałem teledyski. Wtedy zdarzały się momenty, w których nie przetwarzałem nowych informacji, nie przebywałem w krainie fantazji lub wydumanych życiowych scenariuszy. Czasami wtapiałem się w nastrój chwili i czas znikał.
Nie chcę przez to powiedzieć, że byłem nieszczęśliwy. Każdy rozdział życia miał w sobie coś magicznego. Przywiązywałem się do chwil, miejsc i ludzi. Jednak brakowało mi prawdy. Szukałem jej w naukach ścisłych, psychologii, filozofii. Dość szybko pojąłem, że samorealizacja poprzez pracę czy osiągnięcia jest ułudą.
Dopiero zetknięcie z tematyką przebudzenia pokazało mi drogę. Ścieżkę wąską, krętą i często znikającą w gęstym lesie myśli i emocji. Wchodzę na nią i zbaczam od ponad roku i już wiem, że przebudzenie to nie proces liniowy. Jest falowy, jak natura rzeczywistości. Czasem jestem, czasem śpię, czasem ego, iluzoryczna tożsamość, przejmuje kontrolę i pisze tragikomedię życia.
Fakt, że się zmieniam uświadamiam sobie w pośredni sposób. To nie jest tak, że podejmuję pewne postanowienie i niesiony motywacją postępuję jak jakiś święty. Kiedyś tak mi się zdarzało. Przeczytałem w szkole średniej "Idiotę" Dostojewskiego i chciałem być dobry jak książę Myszkin. Albo mężny jak Thorgal. Wiele było tych ideałów. W rzeczywistości karmiłem tylko ego, które pragnęło wyróżniać się, być lepszym od innych.
Zmiany zachodzą jakby bez udziału umysłu. Prawie przestałem jeść mięso. Nie z przekonań czy poprzez decyzję, samo się dzieje. Dziąsła zaczęły krwawić, brzuch buntować, więc zamiast po pieczone udko zacząłem sięgać po warzywa. Głód zanika. Odkąd piekę razowca na zakwasie wystarczy mi zjeść kilka kromek w ciągu dnia.
Zdecydowanie mniej oceniam. Bycie ocenianym jest jednym z najmniej przyjemnych przeżyć. "Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni".
Nie analizuję wciąż dlaczego coś zrobiłem, jak mogło się inaczej potoczyć, co sobie ktoś o mnie pomyślał. To przychodzi z wiekiem, ale dzięki lekturom przebudzonych mam ten komfort przeżywania życia bez niepotrzebnych dylematów. "Robię co robię, bo to robię".
W maju zacząłem biegać. Najpierw przez park, po połowie kilometra się męczyłem. Miesiąc później na drugim kilometrze wypluwałem płuca. W kolejnym tygodniu dobiłem do trzeciego kilometra. Wczoraj przed pracą zrobiłem przebieżkę 10km, potem prysznic i jak nowo narodzony wziąłem się do roboty. Im więcej energii z siebie daję, tym więcej jej mam.
Przestałem wierzyć, że jestem maszyną, która musi jeść, by mieć paliwo. Jako nastolatek trenowałem mięśnie, dużo czytałem Muscle&Fitness, przez wiele lat nieświadomie pochłaniałem za dużo białka, "żeby się mięśnie nie spalały". Niedawno przez 2 tygodnie prawie nic nie jadłem, biegałem co drugi dzień po 5-6km, a organizm nie stracił na wadze. Czytałem o świętych, którzy przez lata nic nie jedli. Nie dlatego, że postanowili nie jeść, tylko przestawali odczuwać od pewnego momentu potrzebę jedzenia. Karmili się "ciałem Chrystusa" (każda religia inaczej sobie nazwała ten proces). Ci, którzy kopiowali ich zewnętrzne zachowania umierali z głodu lub cierpieli na anoreksję i inne choroby. Daleki jestem od takiego stanu i wcale do niego nie dążę. Może za jakiś czas organizm sobie odbije ten brak apetytu i zacznę dużo jeść.
Słucham organizmu, uczę się odróżnić zachciankę umysłu, który uruchamia uwarunkowany odruch ("zjedz coś słodkiego, bo potrzebuję endorfinkę", "wypij piwko, bo chcę się wyluzować") od prawdziwej potrzeby organizmu na przyjmowanie pokarmu. Ze słodyczami i piwem różnie bywa, ale jeden z odruchów stracił nade mną kontrolę. Kiedyś nie potrafiłem się opanować przed spróbowaniem wszystkiego. Znacie ten motyw? Jesteście np. na weselu, zjedliście obiad, ale podali przystawki i każdej chcecie zjeść, choć nie ma gdzie tego upchnąć. Już pękacie, kiedy przynoszą ciasta, oczywiście kawałek z każdego ląduje na talerzu. Potem jakiś owoc, sok, a tu już tort kroją. Cieszy mnie, że od paru tygodni nie zawsze ulegam wewnętrznemu przymusowi zjedzenia czegoś smacznego, kiedy tego nie potrzebuję.
To są takie małe zmiany, które się pojawiają. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że nie zmuszam się do nich, nie stawiam sobie celów ani postanowień. To się dzieje samo. Jeśli ulegam pokusie, to ulegam. Nie walcząc z nią już częściowo wygrywam, bo płynąca z niej przyjemność jest krótkotrwała i nie doprasza się o więcej.
Jak się coś zmieni, napiszę. Jestem ciekawy co będzie dalej. Czy procesy się będą pogłębiać, czy nastąpi reakcja ego i powrót do dawnych lęków i nawyków?
W lutym przeprowadziliśmy się do nowego mieszkania, które okazało się inspirującą lokalizacją. Z jednej strony nowe osiedla po horyzont, miejski standard, z drugiej stary, zarośnięty park z dworkiem i stawem w środku. 50 metrów i można poczuć się jak w lesie. Dalej hektary nieużytków, stawy, sady, strumienie i gdzieniegdzie nowe osiedla.
Zacząłem prawie codziennie spacerować. Na wiosnę urodziło nam się drugie dziecko, ładowałem je do chusty i wychodziłem do lasku. Śpiew ptaków, zapach drzew i spokojna toń wody. Nawet teraz siedząc w pracowni słyszę cykanie świerszczy (ptaki niestety już ucichły). Tej wiosny zacząłem się powoli wybudzać.
Wcześniej zdarzało mi się spacerować, jednak zapętlałem się wtedy w myślach. Jeśli zachwycał mnie krajobraz, to wyłącznie jako inspiracja do klimatycznej gry, scenariusza czy filmu, który kiedyś miałbym stworzyć. Większe wrażenie robiła ilustracja do książki Tolkiena, niż widok prawdziwej przyrody. Wydawało mi się to normalne, jednak po lekturze E. Tolle'a zrozumiałem, że to była tylko klatka, w której przebywałem całe życie. Choć czasami myśli przynosiły sentymentalne uniesienia, były głównie źródłem udręki i lęków, czego nie byłem świadomy.
W jakiś sposób prawdziwe JA próbowało z tym walczyć. Podczas studiów całymi nocnymi godzinami siedziałem przed monitorem i słuchałem teledyski. Wtedy zdarzały się momenty, w których nie przetwarzałem nowych informacji, nie przebywałem w krainie fantazji lub wydumanych życiowych scenariuszy. Czasami wtapiałem się w nastrój chwili i czas znikał.
Nie chcę przez to powiedzieć, że byłem nieszczęśliwy. Każdy rozdział życia miał w sobie coś magicznego. Przywiązywałem się do chwil, miejsc i ludzi. Jednak brakowało mi prawdy. Szukałem jej w naukach ścisłych, psychologii, filozofii. Dość szybko pojąłem, że samorealizacja poprzez pracę czy osiągnięcia jest ułudą.
Dopiero zetknięcie z tematyką przebudzenia pokazało mi drogę. Ścieżkę wąską, krętą i często znikającą w gęstym lesie myśli i emocji. Wchodzę na nią i zbaczam od ponad roku i już wiem, że przebudzenie to nie proces liniowy. Jest falowy, jak natura rzeczywistości. Czasem jestem, czasem śpię, czasem ego, iluzoryczna tożsamość, przejmuje kontrolę i pisze tragikomedię życia.
Fakt, że się zmieniam uświadamiam sobie w pośredni sposób. To nie jest tak, że podejmuję pewne postanowienie i niesiony motywacją postępuję jak jakiś święty. Kiedyś tak mi się zdarzało. Przeczytałem w szkole średniej "Idiotę" Dostojewskiego i chciałem być dobry jak książę Myszkin. Albo mężny jak Thorgal. Wiele było tych ideałów. W rzeczywistości karmiłem tylko ego, które pragnęło wyróżniać się, być lepszym od innych.
Zmiany zachodzą jakby bez udziału umysłu. Prawie przestałem jeść mięso. Nie z przekonań czy poprzez decyzję, samo się dzieje. Dziąsła zaczęły krwawić, brzuch buntować, więc zamiast po pieczone udko zacząłem sięgać po warzywa. Głód zanika. Odkąd piekę razowca na zakwasie wystarczy mi zjeść kilka kromek w ciągu dnia.
Zdecydowanie mniej oceniam. Bycie ocenianym jest jednym z najmniej przyjemnych przeżyć. "Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni".
Nie analizuję wciąż dlaczego coś zrobiłem, jak mogło się inaczej potoczyć, co sobie ktoś o mnie pomyślał. To przychodzi z wiekiem, ale dzięki lekturom przebudzonych mam ten komfort przeżywania życia bez niepotrzebnych dylematów. "Robię co robię, bo to robię".
W maju zacząłem biegać. Najpierw przez park, po połowie kilometra się męczyłem. Miesiąc później na drugim kilometrze wypluwałem płuca. W kolejnym tygodniu dobiłem do trzeciego kilometra. Wczoraj przed pracą zrobiłem przebieżkę 10km, potem prysznic i jak nowo narodzony wziąłem się do roboty. Im więcej energii z siebie daję, tym więcej jej mam.
Przestałem wierzyć, że jestem maszyną, która musi jeść, by mieć paliwo. Jako nastolatek trenowałem mięśnie, dużo czytałem Muscle&Fitness, przez wiele lat nieświadomie pochłaniałem za dużo białka, "żeby się mięśnie nie spalały". Niedawno przez 2 tygodnie prawie nic nie jadłem, biegałem co drugi dzień po 5-6km, a organizm nie stracił na wadze. Czytałem o świętych, którzy przez lata nic nie jedli. Nie dlatego, że postanowili nie jeść, tylko przestawali odczuwać od pewnego momentu potrzebę jedzenia. Karmili się "ciałem Chrystusa" (każda religia inaczej sobie nazwała ten proces). Ci, którzy kopiowali ich zewnętrzne zachowania umierali z głodu lub cierpieli na anoreksję i inne choroby. Daleki jestem od takiego stanu i wcale do niego nie dążę. Może za jakiś czas organizm sobie odbije ten brak apetytu i zacznę dużo jeść.
Słucham organizmu, uczę się odróżnić zachciankę umysłu, który uruchamia uwarunkowany odruch ("zjedz coś słodkiego, bo potrzebuję endorfinkę", "wypij piwko, bo chcę się wyluzować") od prawdziwej potrzeby organizmu na przyjmowanie pokarmu. Ze słodyczami i piwem różnie bywa, ale jeden z odruchów stracił nade mną kontrolę. Kiedyś nie potrafiłem się opanować przed spróbowaniem wszystkiego. Znacie ten motyw? Jesteście np. na weselu, zjedliście obiad, ale podali przystawki i każdej chcecie zjeść, choć nie ma gdzie tego upchnąć. Już pękacie, kiedy przynoszą ciasta, oczywiście kawałek z każdego ląduje na talerzu. Potem jakiś owoc, sok, a tu już tort kroją. Cieszy mnie, że od paru tygodni nie zawsze ulegam wewnętrznemu przymusowi zjedzenia czegoś smacznego, kiedy tego nie potrzebuję.
To są takie małe zmiany, które się pojawiają. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że nie zmuszam się do nich, nie stawiam sobie celów ani postanowień. To się dzieje samo. Jeśli ulegam pokusie, to ulegam. Nie walcząc z nią już częściowo wygrywam, bo płynąca z niej przyjemność jest krótkotrwała i nie doprasza się o więcej.
Jak się coś zmieni, napiszę. Jestem ciekawy co będzie dalej. Czy procesy się będą pogłębiać, czy nastąpi reakcja ego i powrót do dawnych lęków i nawyków?
piątek, 12 sierpnia 2011
Bessa B
Wiele wskazuje na to, że dynamiczna fala spadków za nami. Nazwałem ją falą A bessy, zatem konsekwentnie obecne wzrosty traktuję korekcyjnie. Myślę, że przybiorą one formę V, będą takim mini-fraktalem kopiującym odreagowanie bessy 2007-2009 w 2009 roku. Czyli: kto nie wsiadł do pociągu z akcjami, nie zarobi. Kto kupi za późno, zostanie z trefnym towarem.
Fale B charakteryzują się tym, że większość bierze je za nową hossę. Były duże spadki, pojawiły się atrakcyjne wyceny, zyski przedsiębiorstw wciąż świetne, wskaźniki C/Z i div yield przepiękne. Obejrzyjmy taką Hydrobudowę - C/Z 6.52, C/Wk 0.52, albo Mostostal Płock. Idealne spółki na długi termin! Tylko dlaczego wciąż spadają od 4 lat? Popatrzmy na WIG_BUDOWNICTWO:
Tutaj kryje się odpowiedź. Gigantyczne kontrakty za unijną kasę się kurczą, spółki najwidoczniej przejadły większość zysków i zmierzają w kierunku wycen z 2005 roku. Deweloperka i inwestycje infrastrukturalne napędzały hossę po wstąpieniu do Unii. Teraz wskazują na szykujące się kłopoty w branży. Ale wciąż dobrze zarabiają, na co łapią się tabuny inwestorów liczących na wzrosty do wartości księgowych.
Na blogach pojawiły się 2 scenariusze, oba bycze :) Owszem, jest sporo piewców armagedonu, ale wśród zawodowców nie widać wiary w nowe dołki. Na tle ostatnich 8 lat aktualne poziomy wydają się bardzo atrakcyjne. Pierwszy scenariusz to analogia do 1998 roku:
Zaznaczyłem strzałkami gdzie widzą wejście zwolennicy tej analogii i gdzie wyjście. Kolejna analogia, to S&P500 1987 (świsnąłem obrazek z bloga W. Białka):
Nanieśmy jednak te daty na wykres cykliczny S&P500 P/E:
Pod jedynką scenariusz 1998 a pod "Black Monday" 1987 rok. Price/Earnings nie pokazuje dokładnie wartości indeksu. W końcówce lat 70-tych widzimy spadki do początku lat 80-tych a indeks już wtedy rósł. Inflacja rosła szybciej, niż wyceny spółek. Co inne jest jednak istotne: obie analogie znajdują się w prawie 30-letnim cyklu WZROSTU tego wskaźnika, natomiast aktualna sytuacja jest dopiero lekko za połową cyklu SPADKOWEGO.
Coraz bardziej skłaniam się do scenariusza deflacyjnego kryzysu. To oznaczałoby, że akcje będą jeszcze dużo tańsze. Wcześniej obstawiałem Wielką Hossę analogiczną do tej, która wystartowała w latach 80-tych już za rok. Miała ją napędzać pękająca bańka na obligacjach i ucieczka kapitału w aktywa. Tymczasem coraz bardziej widzę nas w analogii do początku lat 40-stych. To by oznaczało, że bondy będą się trzymać jeszcze prawie dekadę.
Pomarańczową linią zaznaczyłem jak to widzę (choć nie potrafię sobie wyobrazić :) Może jakiś ogląd da nam japoński NIKKEI za ostatnie 30 lat:
Według tej analogii bylibyśmy właśnie u progu XXI wieku. Nawet podobną świecę wyrysowaliśmy he, he.
Fale B charakteryzują się tym, że większość bierze je za nową hossę. Były duże spadki, pojawiły się atrakcyjne wyceny, zyski przedsiębiorstw wciąż świetne, wskaźniki C/Z i div yield przepiękne. Obejrzyjmy taką Hydrobudowę - C/Z 6.52, C/Wk 0.52, albo Mostostal Płock. Idealne spółki na długi termin! Tylko dlaczego wciąż spadają od 4 lat? Popatrzmy na WIG_BUDOWNICTWO:
Tutaj kryje się odpowiedź. Gigantyczne kontrakty za unijną kasę się kurczą, spółki najwidoczniej przejadły większość zysków i zmierzają w kierunku wycen z 2005 roku. Deweloperka i inwestycje infrastrukturalne napędzały hossę po wstąpieniu do Unii. Teraz wskazują na szykujące się kłopoty w branży. Ale wciąż dobrze zarabiają, na co łapią się tabuny inwestorów liczących na wzrosty do wartości księgowych.
Na blogach pojawiły się 2 scenariusze, oba bycze :) Owszem, jest sporo piewców armagedonu, ale wśród zawodowców nie widać wiary w nowe dołki. Na tle ostatnich 8 lat aktualne poziomy wydają się bardzo atrakcyjne. Pierwszy scenariusz to analogia do 1998 roku:
Zaznaczyłem strzałkami gdzie widzą wejście zwolennicy tej analogii i gdzie wyjście. Kolejna analogia, to S&P500 1987 (świsnąłem obrazek z bloga W. Białka):
Nanieśmy jednak te daty na wykres cykliczny S&P500 P/E:
Pod jedynką scenariusz 1998 a pod "Black Monday" 1987 rok. Price/Earnings nie pokazuje dokładnie wartości indeksu. W końcówce lat 70-tych widzimy spadki do początku lat 80-tych a indeks już wtedy rósł. Inflacja rosła szybciej, niż wyceny spółek. Co inne jest jednak istotne: obie analogie znajdują się w prawie 30-letnim cyklu WZROSTU tego wskaźnika, natomiast aktualna sytuacja jest dopiero lekko za połową cyklu SPADKOWEGO.
Coraz bardziej skłaniam się do scenariusza deflacyjnego kryzysu. To oznaczałoby, że akcje będą jeszcze dużo tańsze. Wcześniej obstawiałem Wielką Hossę analogiczną do tej, która wystartowała w latach 80-tych już za rok. Miała ją napędzać pękająca bańka na obligacjach i ucieczka kapitału w aktywa. Tymczasem coraz bardziej widzę nas w analogii do początku lat 40-stych. To by oznaczało, że bondy będą się trzymać jeszcze prawie dekadę.
Pomarańczową linią zaznaczyłem jak to widzę (choć nie potrafię sobie wyobrazić :) Może jakiś ogląd da nam japoński NIKKEI za ostatnie 30 lat:
Według tej analogii bylibyśmy właśnie u progu XXI wieku. Nawet podobną świecę wyrysowaliśmy he, he.
czwartek, 11 sierpnia 2011
Mały fundusz dywidendowy na WIG20
Spółki dywidendowe co jakiś czas goszczą w moim portfelu. Poza nielicznymi wyjątkami zazwyczaj kupuję płynne spółki z WIG20 z atrakcyjnymi wskaźnikami fundamentalnymi. W zeszłym roku były to m.in. PGN, PGE i TPS. Niekoniecznie czekam do dywidendy - jeśli kurs przed odcięciem pobije poziom z punktu mojego kupna + dywidenda, upłynniam walor.
Od wczoraj skupiłem kilka pakietów akcji:
PKO (div yield ~ 5.9%)
PGE (div yield ~ 3.5%)
PZU (div yield ~ 8.0%)
Uśredniony procent jak na lokacie. Do września jest czas, żeby wyjść z zyskiem; jeśli nie, wpadną całkiem przyzwoite dywidendy i poczekam z akcjami do kolejnego roku. Dotychczas najdłużej czekałem z wyjściem na czysto z dywidendą na Tepsie w 2009 roku (prawie pół roku).
Od wczoraj skupiłem kilka pakietów akcji:
PKO (div yield ~ 5.9%)
PGE (div yield ~ 3.5%)
PZU (div yield ~ 8.0%)
Uśredniony procent jak na lokacie. Do września jest czas, żeby wyjść z zyskiem; jeśli nie, wpadną całkiem przyzwoite dywidendy i poczekam z akcjami do kolejnego roku. Dotychczas najdłużej czekałem z wyjściem na czysto z dywidendą na Tepsie w 2009 roku (prawie pół roku).
środa, 10 sierpnia 2011
Spójrz na wykres..
Spójrz na wykres:
i odpowiedz sobie na pytania:
- czy akcje są skrajnie przewartościowane?
- czy nigdy nie spadło tak mocno?
- czy nie może być już taniej?
Dziś mieliśmy prawdziwą panikę na giełdach. Na dniach spodziewam się małego odreagowania. Ale popatrzmy na wykresy - cały spadek od szczytu nie robi żadnego wrażenia na tle poprzednich bess. Osobiście gram pod analogię z 1978 roku, czyli spadamy do przyszłego roku bez pogłębiania dołków z 2009. Przynajmniej na S&P500, bo małe spółki w Polsce mogą jeszcze zdrowo oberwać.
i odpowiedz sobie na pytania:
- czy akcje są skrajnie przewartościowane?
- czy nigdy nie spadło tak mocno?
- czy nie może być już taniej?
Dziś mieliśmy prawdziwą panikę na giełdach. Na dniach spodziewam się małego odreagowania. Ale popatrzmy na wykresy - cały spadek od szczytu nie robi żadnego wrażenia na tle poprzednich bess. Osobiście gram pod analogię z 1978 roku, czyli spadamy do przyszłego roku bez pogłębiania dołków z 2009. Przynajmniej na S&P500, bo małe spółki w Polsce mogą jeszcze zdrowo oberwać.
poniedziałek, 8 sierpnia 2011
Bessa A
Witam po urlopie. Było świetnie, humor popsuły mi tylko spadki, na które czekałem od ponad pół roku! Szorciłem WIG20 ze zmiennym szczęściem od stycznia, ale ten posypał się dopiero, kiedy wylegiwałem się nad jeziorem i sączyłem browarki 400 km od domu. Wielki pech.
Dziś przeglądam wykresy i spróbuję opracować jakiś plan na jutro. Patrząc na WIG:
widzę jeszcze miejsce do szybkiego zjazdu na ok. 38800, gdzie biegnie fibo38.2 hossy od 2009 roku. Dla FW20 to poziom ok. 2286. Tam powinno na jakiś czas wyhamować. Otrzymalibyśmy wówczas impuls A bessy i na kilka miesięcy rozpoczęli korektę B spadków.
Małe spółki, mała projekcja:
Czytuję analityków fundamentalnych. Kupują niskie wskaźniki C/Z, C/WK. Po kilkudziesięcioprocentowych spadkach widzą wszędzie okazje. Kupują złotówkę majątku spółki za 30 groszy i chcą czekać na wielokrotną przebitkę. Tylko co to jest "wartość księgowa"? Deweloperzy kupili wyspekulowaną ziemię za gigantyczny kredyt i tak ją wyceniają w swoich księgach. Teraz czekają, aż ceny wrócą na "godziwy" poziom.
Popatrzmy jednak na pieniądz jak na towar. Dziś jest go jeszcze dużo, ale wkrótce zacznie brakować (delewarowanie, wysokie stopy proc.). Wierzę w teorię "spiskową", że bankierzy wywołują kolaps deflacyjny, żeby przejąć aktywa za bezcen. W 1989 roku w Polsce były ogromne kompleksy przemysłowe. Gdyby wtedy zapytać ekonomistów, ile są warte, wzięliby tabelki z uśrednionymi cenami ziemi, budynków, maszyn, towarów w magazynach etc. i wyliczali godziwe kwoty. W realu niestety z tych godziwych kwot budżet zobaczył promile, bo nie chodziło tu o prywatyzację, tylko o przejęcie aktywów krajów byłego bloku komunistycznego przez zachodnich bankierów.
Nie chcę się wdawać w dysputy, ile to naprawdę było warte (jakiś zakład produkował 27 telewizorów w przeliczeniu na pracownika, po prywatyzacji kilkanaście tys.). Chodzi mi o pewną ideę postępowania bankierów, którzy posiadają kontrolę nad podażą pieniądza - najpierw zalewają rynek tanim kredytem (ostatnio ekstremalnie tanim), potem gwałtownie przykręcają kurek i windują odsetki. Ten mechanizm został świetnie opisany w książce "Wojna o pieniądz" S. Hongbinga.
Pieniądz to towar. Towarem są prawa do utworów artystycznych, patenty na algorytmy czy akcje przedsiębiorstwa. Niektórzy kupują akcje, żeby uchronić się przed niekontrolowanym dodrukiem pieniądza. A jaka gwarancja, że zarząd tej spółki nie uchwali nowej emisji i nie rozwodni akcji? Posiadanie zarówno waluty jak i akcji opiera się na zaufaniu do ich emitenta.
"Dajcie mi kontrolę nad podażą pieniądza, a nie będę dbał o to, kto stanowi prawa" powiedział dawno temu Rothschild. Jego potomkowie tę kontrolę zdobyli. Czy naprawdę wierzycie, że bankierzy pozbawią się swojej największej broni - dolara, i pozwolą na hiperinflacyjne wyjście z długów? Dług to pieniądz niewolników; nawet jeśli nie masz kredytu, Twój rząd zadbał, abyś spłacał go w podatkach.
Tak samo jak może zabraknąć chleba, ropy czy sznurków do snopowiązałki, może zabraknąć dolara, franka czy jena. Decyduje o tym pare klanów bankierów; z dala od gabinetów polityków, prezydenta USA czy innych oficjalnie znanych pacynek. Jeśli postanowili ściągnąć kapitał z rynku, to najlepsze spółki wymiękną, będą jak ciało super-sportowca pozbawione krwi.
Być może tak nie jest, świat jest bardziej złożony. Jednak trzeba mieć świadomość, że w systemie "zniewolonego" pieniądza istnieją skuteczne mechanizmy przejmowania bogactwa i rzucania na kolana całych państw. Ludzie wytwarzają na kredyt realne dobra, które są później przejmowane za długi. Zwłaszcza w krajach rozwijających się, gdzie banksterka robi co chce, a jak ktoś się stawia (Saddam, Kadafi) to się go napada i zabija.
Z tą świadomością łatwiej zrozumieć, dlaczego zdrowa spółka, generująca przychody i wypłacająca dywidendy spada w bessie na absurdalne poziomy. To nie tylko psychologia, to także płynność. W lutym 2009 roku hossa startowała z ekstremalnie niskiego sentymentu, ale już latem nastroje panowały bycze. Kto wsiadł do pociągu na wiosnę, zarobił krocie na V-shaped "recovery". Recovery było tylko papierowe, ale dopływ gotówki z Fedu napompował indeksy.
Do wielkiej hossy potrzebujemy jeszcze miesięcy spadków na giełdach, bujania w miejscu i zniechęcenia do akcji, żeby spółki zmieniły właścicieli.
Większość graczy łapie teraz noże w nadziei na mocne odbicie ala wiosna 2009. Popatrzmy na analogię SWIG80 - jeśli założymy, że dziś sytuacja jest podobna do października 2001, to spadki potrwałyby jeszcze ok. roku a następnie kolejne pół roku ubijania dna (hossa ruszyła w kwietniu 2003). Obstawiam, że tym razem nie będzie odbicia w stylu V. Zamiast półrocznej racy w górę zobaczymy męczącego boczniaka na dnie, dlatego nie ma co się spieszyć z kupowaniem "bo tanio". Będzie taniej a promocja będzie trwać długo, większość inwestorów się do tego czasu wykruszy.
PS
Na SWIG80 mamy chyba lukę otwarcia, lukę kontynuacji i lukę wyczerpania:
Wsparcie na fibo50 puściło, zatem target fibo61.8 -> ~8600.
Dziś przeglądam wykresy i spróbuję opracować jakiś plan na jutro. Patrząc na WIG:
widzę jeszcze miejsce do szybkiego zjazdu na ok. 38800, gdzie biegnie fibo38.2 hossy od 2009 roku. Dla FW20 to poziom ok. 2286. Tam powinno na jakiś czas wyhamować. Otrzymalibyśmy wówczas impuls A bessy i na kilka miesięcy rozpoczęli korektę B spadków.
Małe spółki, mała projekcja:
Czytuję analityków fundamentalnych. Kupują niskie wskaźniki C/Z, C/WK. Po kilkudziesięcioprocentowych spadkach widzą wszędzie okazje. Kupują złotówkę majątku spółki za 30 groszy i chcą czekać na wielokrotną przebitkę. Tylko co to jest "wartość księgowa"? Deweloperzy kupili wyspekulowaną ziemię za gigantyczny kredyt i tak ją wyceniają w swoich księgach. Teraz czekają, aż ceny wrócą na "godziwy" poziom.
Popatrzmy jednak na pieniądz jak na towar. Dziś jest go jeszcze dużo, ale wkrótce zacznie brakować (delewarowanie, wysokie stopy proc.). Wierzę w teorię "spiskową", że bankierzy wywołują kolaps deflacyjny, żeby przejąć aktywa za bezcen. W 1989 roku w Polsce były ogromne kompleksy przemysłowe. Gdyby wtedy zapytać ekonomistów, ile są warte, wzięliby tabelki z uśrednionymi cenami ziemi, budynków, maszyn, towarów w magazynach etc. i wyliczali godziwe kwoty. W realu niestety z tych godziwych kwot budżet zobaczył promile, bo nie chodziło tu o prywatyzację, tylko o przejęcie aktywów krajów byłego bloku komunistycznego przez zachodnich bankierów.
Nie chcę się wdawać w dysputy, ile to naprawdę było warte (jakiś zakład produkował 27 telewizorów w przeliczeniu na pracownika, po prywatyzacji kilkanaście tys.). Chodzi mi o pewną ideę postępowania bankierów, którzy posiadają kontrolę nad podażą pieniądza - najpierw zalewają rynek tanim kredytem (ostatnio ekstremalnie tanim), potem gwałtownie przykręcają kurek i windują odsetki. Ten mechanizm został świetnie opisany w książce "Wojna o pieniądz" S. Hongbinga.
Pieniądz to towar. Towarem są prawa do utworów artystycznych, patenty na algorytmy czy akcje przedsiębiorstwa. Niektórzy kupują akcje, żeby uchronić się przed niekontrolowanym dodrukiem pieniądza. A jaka gwarancja, że zarząd tej spółki nie uchwali nowej emisji i nie rozwodni akcji? Posiadanie zarówno waluty jak i akcji opiera się na zaufaniu do ich emitenta.
"Dajcie mi kontrolę nad podażą pieniądza, a nie będę dbał o to, kto stanowi prawa" powiedział dawno temu Rothschild. Jego potomkowie tę kontrolę zdobyli. Czy naprawdę wierzycie, że bankierzy pozbawią się swojej największej broni - dolara, i pozwolą na hiperinflacyjne wyjście z długów? Dług to pieniądz niewolników; nawet jeśli nie masz kredytu, Twój rząd zadbał, abyś spłacał go w podatkach.
Tak samo jak może zabraknąć chleba, ropy czy sznurków do snopowiązałki, może zabraknąć dolara, franka czy jena. Decyduje o tym pare klanów bankierów; z dala od gabinetów polityków, prezydenta USA czy innych oficjalnie znanych pacynek. Jeśli postanowili ściągnąć kapitał z rynku, to najlepsze spółki wymiękną, będą jak ciało super-sportowca pozbawione krwi.
Być może tak nie jest, świat jest bardziej złożony. Jednak trzeba mieć świadomość, że w systemie "zniewolonego" pieniądza istnieją skuteczne mechanizmy przejmowania bogactwa i rzucania na kolana całych państw. Ludzie wytwarzają na kredyt realne dobra, które są później przejmowane za długi. Zwłaszcza w krajach rozwijających się, gdzie banksterka robi co chce, a jak ktoś się stawia (Saddam, Kadafi) to się go napada i zabija.
Z tą świadomością łatwiej zrozumieć, dlaczego zdrowa spółka, generująca przychody i wypłacająca dywidendy spada w bessie na absurdalne poziomy. To nie tylko psychologia, to także płynność. W lutym 2009 roku hossa startowała z ekstremalnie niskiego sentymentu, ale już latem nastroje panowały bycze. Kto wsiadł do pociągu na wiosnę, zarobił krocie na V-shaped "recovery". Recovery było tylko papierowe, ale dopływ gotówki z Fedu napompował indeksy.
Do wielkiej hossy potrzebujemy jeszcze miesięcy spadków na giełdach, bujania w miejscu i zniechęcenia do akcji, żeby spółki zmieniły właścicieli.
Większość graczy łapie teraz noże w nadziei na mocne odbicie ala wiosna 2009. Popatrzmy na analogię SWIG80 - jeśli założymy, że dziś sytuacja jest podobna do października 2001, to spadki potrwałyby jeszcze ok. roku a następnie kolejne pół roku ubijania dna (hossa ruszyła w kwietniu 2003). Obstawiam, że tym razem nie będzie odbicia w stylu V. Zamiast półrocznej racy w górę zobaczymy męczącego boczniaka na dnie, dlatego nie ma co się spieszyć z kupowaniem "bo tanio". Będzie taniej a promocja będzie trwać długo, większość inwestorów się do tego czasu wykruszy.
PS
Na SWIG80 mamy chyba lukę otwarcia, lukę kontynuacji i lukę wyczerpania:
Wsparcie na fibo50 puściło, zatem target fibo61.8 -> ~8600.
Subskrybuj:
Posty (Atom)