Obiecałem Piotrkowi post o przetrzymywaniu cięższych okresów, więc dziś o tym.
Nie jestem zbyt dobrym przykładem przedsiębiorcy. Najważniejszym motywem, który pchnął mnie do otworzenia działalności, była potrzeba tworzenia gier według własnych pomysłów. Z czasem chciałbym rysować komiksy. Z tworzenia komiksów wyżyć się w Polsce nie da, więc muszę najpierw sporo zarobić, żeby zająć się tak drogim hobby :)
Obecnie jestem w niezwykle trudnej dla mojej natury sytuacji, czyli wyrwany z zacisza twórczego kącika, koresponduję z różnymi wydawcami, piszę oferty, negocjuję ceny, zlecam tłumaczenia i biegam po urzędach, bo nie dostarczyłem jakiegoś tam papierka. Robię też zlecenie, nad którym za cholerę nie mogę się skupić (kwestia niedogadania zakresów odpowiedzialności) i żeby nie myśleć o tym wszystkim, gram na giełdzie.
Fizycznie zdecydowanie nie przypominam Billa Gatesa, ale pasuję do stereotypu bujającego gdzieś w obłokach programisty, który na swoim Linuksiku robi 1000 rzeczy na raz (właśnie policzyłem, że na 4 pulpitach otworzyłem 3 przeglądarki z kilkudziesięcioma zakładkami, 2 arkusze kalkulacyjne, 2 sesje ssh, 4 edytory dokmentów, klienta poczty, 16 zakładek konsoli, program z muzyką, narzędzia programistyczne i pare okien kadu - klienta gg). Na biurku stos zeszytów, dokumentów i faktur przemieszanych ze sprzętem elektronicznym, płytami CD, zabawkami córki, czekoladą itd. (całe szczęście, że kupiłem biurko narożne z pókami po sufit).
Z takim bagażem przyzwyczajeń ciężko przebić się w biznesie. Nie biorę zleceń (chyba, że zleceniodawca daje mi wolną rękę), zazwyczaj sięgam po dziedziny na które standardowa odpowiedź polskich wydawców brzmi: "takie programy się nie sprzedają" (na szczęście paru zagranicznych myśli inaczej).
Próbowałem zmienić podejście, uginać się pod zamawiających, dłubać strony internetowe, ale nie udało się. Niemniej te pare lat przetrwałem i się rozwijam, dlatego napiszę swoje "dobre rady", które dla wielu z was zapewne o kant d.. będą potrzebne ;)
1. Wierz w Boga. Nawet najtęższe umysły powątpiewają czy matematyka jest wieczna, czy empiryczna i czy można rozbijać nieskończoność na przeliczalną i continuum (z góry zawodowych matematyków proszę o wybaczenie za niedokładne wyrażanie pojęć). Warto móc odnieść się do czegoś trwałego. Jako człowiek praktyczny, stawiam na Boga, ponieważ ilekroć się pomodliłem w trudnych chwilach, zawsze się skończyły ;)
2. Nim zwrócisz się do Boga, naucz się słuchać statystyki i szacuj - statystycznie zdarzenia najbardziej prawdopodobne się najczęściej wydarzają (dalej uśmieszki już sobie daruję ;) <- ten ostatni).
3. Zabierając się za coś statystycznie mało prawdopodobnego, miej w świadomości efekt motyla i kiedy nie musisz się skupiać na najważniejszych sprawach, rób małe rzeczy, które mogą otworzyć nowe drogi. W ten sposób zostałem eksporterem, kiedy cały mój plan tworzenia gier dla polskich dystrybutorów a potem wydawnictwo wzięły w łeb. Filmik wrzucony na youtube, inteligentny komentarz na forum, mail do Kamerunu - nigdy nic nie wiadomo.
4. Czytaj życiorysy i cytaty ludzi, którzy wiele osiągnęli (nawet jeśli statystycznie połowa z nich o kant...). Do moich ulubionych należą W.Churchila (nota bene niesamowitego skurwiela, który dla "dobra" sprawy poświęcił a to Lusitanie, a to Coventry, a to Polskę). Np. taki: "nigdy się nie poddawaj, nigdy, nigdy, nigdy", albo "sukces składa się z przechodzenia od porażki do porażki, bez utraty entuzjazmu". Oczywiście doradzam dużą dozę samokrytycyzmu, żeby nie narazić się na śmieszność jak niektórzy nieszczęśnicy z programów ala idol, którzy wierzą w swój talent i latami katują nim otoczenie.
5. Działaj fundamentalnie (tu jedno z lepszych żydowskich powiedzeń: "żyj tak, jakbyś miał umrzeć jutro, gospodaruj jakbyś miał żyć wiecznie"). Nie ma co od razu skupiać się na pieniądzach (chyba, że są potrzebne do inwestycji). Jeśli nie masz długów, buduj historię firmy: sfinalizowane projekty, kontakty i przede wszystkim ucz się. Biznes to świetna szkoła charakteru.
Nie każdą strategię jesteś w stanie przyswoić, znajdź najbardziej ci odpowiadającą i ją drąż. Ja wybrałem duże projekty (jak na możliwości 2-3 osób), finansowane własnymi środkami. To ryzykowna strategia, ponieważ jeden nietrafiony produkt może wyłożyć firmę (jeśli po roku pracy nie znajdę nabywców). W dodatku ZUS zadba, żebyś nawet podczas najnudniejszych prac poczuł adrenalinkę. Z drugiej strony widząc progress i okładki swoich programów w sklepach (internetowych) całego świata, mam siłę by rozwijać się dalej.
6. Szanuj ludzi i ich czas. Niejednokrotnie spotkasz się z chamstwem, lekceważeniem czy wrogością. Szkoda marnować energię na walkę z głupcami. Kiedyś się niesamowicie wszystkim przejmowałem, teraz prostackim zachowaniem trudno mnie wyprowadzić z równowagi. W negocjacjach czy kontaktach z innymi jestem zupełnie szczery, jak czegoś nie umiem, przyznaję się, nie cierpię ściemniania. Dzięki temu mam trwałe, dobre kontakty.
7. Pamiętaj, że rodzina jest najważniejsza, jak się domu nie układa, prędzej czy później przełoży się na pracę.
8. Na koniec gwoli przypomnienia - dużo dystansu do siebie.
Napisałem kilka punktów, które sprawiają, że dalej trwam. Nie wiem co będzie dalej, ponieważ z powodu kryzysu jeden z poważnych kontrahentów wstrzymał się z inwestycjami. Z drugiej strony finalizuję kilka umów, zahaczę o rynek amerykański, złoty spada i nie zabezpieczałem się opcjami (hehe). Ostatnie zdanie to oczywiście żart, fakt że słaby złoty jest mi jak najbardziej na rękę, ale instrumenty finansowe przy moich obrotach są póki co niepotrzebne.
I ostatnia sprawa, o której tak często zapominamy: życie mamy tylko jedno i jeśli marzymy, żeby coś osiągnąć, trzeba się za to zabrać, bo drugiej szansy nie będzie. Takie banalne zdanie, ale jak często jesteśmy świadomi jego znaczenia?
Blog o inwestowaniu, grze na giełdzie, rozwoju osobistym, przemyślenia na temat egzystencji, poszerzanie świadomości. Czasem trochę o żarciu i bieganiu - życie :) Napisz do mnie: deedees małpa o2 kropcia pl
piątek, 27 marca 2009
wtorek, 17 marca 2009
Zmiana podejścia
Ostatnie wpisy przesyciłem krytyką. Po wnikliwszych badaniach, wielu sformułowań bym nie umieścił. Tak to już jest, że im więcej się człowiek dowie, z tym większą pokorą podchodzi do głoszenia prostych tez.
Podoba mi się sposób, w jaki Ryszard Kapuściński podchodził do swoich książek. Uważał, że aby napisać jedną stronę, potrzeba przeczytać średnio 100 stron innych książek i dokumentów. Po tym poznajemy wielkich ludzi, że pragną odsłonić kolejną cząstkę prawdy, zamiast budować iluzje.
Będąc zielonym w jakiejś dziedzinie, warto przeczytać nawet nędzne streszczenie ważnego traktatu. Przychodzi jednak kiedyś moment, w którym stwierdzamy, że wszystko już gdzieś przeczytaliśmy i szukamy księgi-esencji.
Prowadzę firmę od prawie 4 lat i czuję, że coraz mniej mogę przekazać innym. Być może to wynik przyzwyczajenia do traktowania pewnych spraw jako zwyczajnych, podczas gdy za pierwszym razem zdawały się nie do przebrnięcia. Co mogę powiedzieć po tych (prawie) 4 latach, to że większość książek, blogów i tzw. złotych rad dotyczących biznesu, o kant dupy można rozbić.
Niezaprzeczalnie wszystkie te porady miałyby sens, gdyby je pisano jako podręcznik użytkownika gry komputerowej. Próba wdrożenia ich w życie przy moim temperamencie, może zakończyć się co najwyżej załamaniem nerwowym. Zaplanuj, zorganizuj, kontroluj, jak słyszę te rzeczy, dostaję gęsiej skórki. Efekt? Setki rozpisanych zadań, stosy niepozałatwianych spraw. Jako produkt cywilizacji, mierzący i oceniający wszystko wokół, wystawiam sobie przez to złe oceny i źle się czuję.
Kiedy czytam podręcznik savoir vivre'u sprzed 150 lat, bawią mnie rytuały panienek i dżentelmenów z dobrych domów. Niedaleko tym pląsom do godów kwok i kogucików. Wystarczy jednak przypatrzeć się zasadom negocjacji czy rozmów kwalifikacyjnych a widać podobne wyuczone schematy.
Żeby nie zwariować, wracam do korzeni. W szkole radziłem sobie dobrze, ponieważ zajmowałem się tylko tym co mnie interesuje a reszta sama przychodziła. Rzeczy nieważne odkładałem na ostatnią chwilę i potem hurtowo odwalałem. Metoda świetnie zdała egzamin na studiach, choć chyba tylko jedna sesja obyła się bez poprawek. Za to pracę dyplomową zacząłem już na 3-cim roku i po kilku resetach obroniłem jako jeden z pierwszych.
Dopiero budując firmę starałem się na poważnie zmienić naturę. Planowałem terminy, na bieżąco wypełniałem rubryczki księgowe i harmonogramy. Ziarnko do ziarnka i zbierze się miarka. Miarka się zebrała, ale zaległości, bo już wysiadłem. Pisałem nie raz, że nie rozumiem polskiego zamiłowania do komplikowania wszystkiego co proste. 4 lata potrzebowałem, żeby zrozumieć, że jedyna droga do zdrowego życia, to traktowanie całego tego "państwa" jak szkoły, która nie przeszkadza, jeśli odpowiednio się ustawimy.
ZUS i urząd skarbowy to zaborca, który niszczy tkankę społeczną, a pozostali rodacy to mieszkańcy folwarków. Szlachciury wszystko wiedzą najlepiej, a chłopi odwalają pańszczyznę. I znowu jednoznacznie oceniam, ale stety/niestety tak w skrócie wygląda nasza rzeczywistość. Jeśli chcę oficjalnie trwać w polskim systemie, to albo zginam kark i przechodzę na pańszczyznę, albo biorę wszystko na głowę i wysiadam na serce przy 50-tce.
Pozostaje mi ostatnia droga, umiłowana przez dawnych rewolucjonistów, dzisiejszy PSL i Kościół, czyli życie z boku we własnej organizacji. W przeciwieństwie do dwóch ostatnich zamierzam przynajmniej utrzymywać się ze swojej pracy.
Podoba mi się sposób, w jaki Ryszard Kapuściński podchodził do swoich książek. Uważał, że aby napisać jedną stronę, potrzeba przeczytać średnio 100 stron innych książek i dokumentów. Po tym poznajemy wielkich ludzi, że pragną odsłonić kolejną cząstkę prawdy, zamiast budować iluzje.
Będąc zielonym w jakiejś dziedzinie, warto przeczytać nawet nędzne streszczenie ważnego traktatu. Przychodzi jednak kiedyś moment, w którym stwierdzamy, że wszystko już gdzieś przeczytaliśmy i szukamy księgi-esencji.
Prowadzę firmę od prawie 4 lat i czuję, że coraz mniej mogę przekazać innym. Być może to wynik przyzwyczajenia do traktowania pewnych spraw jako zwyczajnych, podczas gdy za pierwszym razem zdawały się nie do przebrnięcia. Co mogę powiedzieć po tych (prawie) 4 latach, to że większość książek, blogów i tzw. złotych rad dotyczących biznesu, o kant dupy można rozbić.
Niezaprzeczalnie wszystkie te porady miałyby sens, gdyby je pisano jako podręcznik użytkownika gry komputerowej. Próba wdrożenia ich w życie przy moim temperamencie, może zakończyć się co najwyżej załamaniem nerwowym. Zaplanuj, zorganizuj, kontroluj, jak słyszę te rzeczy, dostaję gęsiej skórki. Efekt? Setki rozpisanych zadań, stosy niepozałatwianych spraw. Jako produkt cywilizacji, mierzący i oceniający wszystko wokół, wystawiam sobie przez to złe oceny i źle się czuję.
Kiedy czytam podręcznik savoir vivre'u sprzed 150 lat, bawią mnie rytuały panienek i dżentelmenów z dobrych domów. Niedaleko tym pląsom do godów kwok i kogucików. Wystarczy jednak przypatrzeć się zasadom negocjacji czy rozmów kwalifikacyjnych a widać podobne wyuczone schematy.
Żeby nie zwariować, wracam do korzeni. W szkole radziłem sobie dobrze, ponieważ zajmowałem się tylko tym co mnie interesuje a reszta sama przychodziła. Rzeczy nieważne odkładałem na ostatnią chwilę i potem hurtowo odwalałem. Metoda świetnie zdała egzamin na studiach, choć chyba tylko jedna sesja obyła się bez poprawek. Za to pracę dyplomową zacząłem już na 3-cim roku i po kilku resetach obroniłem jako jeden z pierwszych.
Dopiero budując firmę starałem się na poważnie zmienić naturę. Planowałem terminy, na bieżąco wypełniałem rubryczki księgowe i harmonogramy. Ziarnko do ziarnka i zbierze się miarka. Miarka się zebrała, ale zaległości, bo już wysiadłem. Pisałem nie raz, że nie rozumiem polskiego zamiłowania do komplikowania wszystkiego co proste. 4 lata potrzebowałem, żeby zrozumieć, że jedyna droga do zdrowego życia, to traktowanie całego tego "państwa" jak szkoły, która nie przeszkadza, jeśli odpowiednio się ustawimy.
ZUS i urząd skarbowy to zaborca, który niszczy tkankę społeczną, a pozostali rodacy to mieszkańcy folwarków. Szlachciury wszystko wiedzą najlepiej, a chłopi odwalają pańszczyznę. I znowu jednoznacznie oceniam, ale stety/niestety tak w skrócie wygląda nasza rzeczywistość. Jeśli chcę oficjalnie trwać w polskim systemie, to albo zginam kark i przechodzę na pańszczyznę, albo biorę wszystko na głowę i wysiadam na serce przy 50-tce.
Pozostaje mi ostatnia droga, umiłowana przez dawnych rewolucjonistów, dzisiejszy PSL i Kościół, czyli życie z boku we własnej organizacji. W przeciwieństwie do dwóch ostatnich zamierzam przynajmniej utrzymywać się ze swojej pracy.
poniedziałek, 9 marca 2009
Ekonomia (nie)naturalna?
Punktem wyjścia do rozważań o współczesnym porządku społecznym jest PKB i wzrost gospodarczy. "Powiedz jaki PKB ma twój kraj, a powiem ci kim jesteś".
Przyjęliśmy konsumpcjonizm jak naturalny porządek rzeczy a odrzuciliśmy ascetyzm, umartwianie i modlitwę. Bogactwo zawsze było w mniejszym lub większym stopniu wyznacznikiem wartości człowieka. Z biedą wiążą się zazwyczaj patologie. Nie zamierzam krytykować konsumpcjonizmu, z którego sam korzystam, ani propagować jakichś idei. Wypunktuję swoje przemyślenia na temat obecnej ekonomii.
Aby obecny system przetrwał, człowiek powinien:
1. Jeść dużo mięsa, słodyczy i innych potraw, wymagających jak największych nakładów pracy. Dzięki temu nie tylko uzależni się od jedzenia, ale szybko zacznie chorować, da pracę lekarzowi, rehabilitantowi, przedstawicielowi medycznemu, kosmetyczce i (kiedyś) chirurgowi plastycznemu. Zapewni pracę i godziwe zarobki wielu gałęziom przemysłu i rolnictwa.
2. Oglądać filmy (masowo), grać i czytać thrillery, bo to zapewni mu stały dopływ bodźców i podgrzeje emocje. Scenariusz powinien zaskakiwać zwrotami akcji, zły charakter wymyślnie zabijać ofiary a efekty specjalne wgniatać w fotel. To zapewni pracę wyższym szkołom, specom od technologii, producentom alkoholu, reklam, mass-mediom itd.
3. Jak najczęściej przemieszczać się samochodem a wakacje spędzać za granicą. Koniecznie uprawiać jakiś sport np. narciarstwo, żeglarstwo albo skoki spadochronowe.
4. W piątki/weekendy rozerwać się w mieście, pubie, dyskotece, zjeść kolację w restauracji.
5. Ubezpieczyć mieszkanie od pożaru, samochód od stłuczki, kradzieży, zęby od wypadania plomb i rower od przebicia opony.
Nie piszę tego z sarkazmem, taka jest prawda, żeby obecny system przetrwał, trzeba wciąż generować potrzeby i rozwiązania. Człowiek musi być nienasycony, w wiecznej chorobie i lęku, tylko wtedy można mu dostarczać lekarstwa. Wyobraźmy sobie, jaka nastałaby tragedia, gdybyśmy wszyscy pomyśleli sobie: nic do szczęścia mi nie potrzeba ponad to co mam: rodzinę, przyrodę i pełen brzuch.
Stymulowanie potrzeb i ciągłego nienasycenia pobudza rozwój gospodarki. Płacimy jednak za to ogromną cenę. Uczestniczymy w wirtualnej grze, w której zdobywamy zupełnie nieistotne punkty pracy, pozycji i prestiżu. Stresujemy się, kiedy nie wypełniamy abstrakcyjnych planów, jakbyśmy byli obiektami z gry komputerowej, których sens istnienia sprowadza się do upgrade'ów i podwyższania pozycji gracza w rankingu.
Aby doprowadzić do perfekcji dzisiejszy system brakuje tylko jednego: skutecznej utylizacji. Wtedy osiągniemy ideał: jedne fabryki będą produkować miliony telewizorów, a drugie odzyskiwać z nich surowce, ubojnie wyprodukują tysiące prosiaków, a specjalne elektrownie przerobią resztki jedzenia (jakieś 50%) na prąd. Nic się nie zmarnuje, energia będzie krążyć jak we wzorach fizycznych.
Stare religie i filozofie odchodzą. Duch konkwistadora zwyciężył naiwny świat Indian. Przyszłością Ziemian jest ekspansja, dla której potrzeba wzrostu dużo większego niż obecny. Ciekawość i rządza muszą przezwyciężyć śmierć, byśmy dosięgnęli gwiazd.
Dziś bardzo niepraktyczny wpis. Nie umiem przekazywać jasno myśli. Zastanawia mnie, czy obecna gospodarka brnie dobrą drogą, czy zbłądziliśmy i za jakiś czas nastąpi korekta. W mojej wymarzonej gospodarce odżywialibyśmy się warzywami, rybami i ciemnym pieczywem na zakwasie. Artyści i naukowcy latami szlifowaliby kunszt i wiedzę, by odkryć kolejny kawałek prawdy. Lekarze nie przepisywaliby tabletek, żeby wyrobić limit recept, a sensem życia nie byłoby "użyj i zapomnij".
Przyjęliśmy konsumpcjonizm jak naturalny porządek rzeczy a odrzuciliśmy ascetyzm, umartwianie i modlitwę. Bogactwo zawsze było w mniejszym lub większym stopniu wyznacznikiem wartości człowieka. Z biedą wiążą się zazwyczaj patologie. Nie zamierzam krytykować konsumpcjonizmu, z którego sam korzystam, ani propagować jakichś idei. Wypunktuję swoje przemyślenia na temat obecnej ekonomii.
Aby obecny system przetrwał, człowiek powinien:
1. Jeść dużo mięsa, słodyczy i innych potraw, wymagających jak największych nakładów pracy. Dzięki temu nie tylko uzależni się od jedzenia, ale szybko zacznie chorować, da pracę lekarzowi, rehabilitantowi, przedstawicielowi medycznemu, kosmetyczce i (kiedyś) chirurgowi plastycznemu. Zapewni pracę i godziwe zarobki wielu gałęziom przemysłu i rolnictwa.
2. Oglądać filmy (masowo), grać i czytać thrillery, bo to zapewni mu stały dopływ bodźców i podgrzeje emocje. Scenariusz powinien zaskakiwać zwrotami akcji, zły charakter wymyślnie zabijać ofiary a efekty specjalne wgniatać w fotel. To zapewni pracę wyższym szkołom, specom od technologii, producentom alkoholu, reklam, mass-mediom itd.
3. Jak najczęściej przemieszczać się samochodem a wakacje spędzać za granicą. Koniecznie uprawiać jakiś sport np. narciarstwo, żeglarstwo albo skoki spadochronowe.
4. W piątki/weekendy rozerwać się w mieście, pubie, dyskotece, zjeść kolację w restauracji.
5. Ubezpieczyć mieszkanie od pożaru, samochód od stłuczki, kradzieży, zęby od wypadania plomb i rower od przebicia opony.
Nie piszę tego z sarkazmem, taka jest prawda, żeby obecny system przetrwał, trzeba wciąż generować potrzeby i rozwiązania. Człowiek musi być nienasycony, w wiecznej chorobie i lęku, tylko wtedy można mu dostarczać lekarstwa. Wyobraźmy sobie, jaka nastałaby tragedia, gdybyśmy wszyscy pomyśleli sobie: nic do szczęścia mi nie potrzeba ponad to co mam: rodzinę, przyrodę i pełen brzuch.
Stymulowanie potrzeb i ciągłego nienasycenia pobudza rozwój gospodarki. Płacimy jednak za to ogromną cenę. Uczestniczymy w wirtualnej grze, w której zdobywamy zupełnie nieistotne punkty pracy, pozycji i prestiżu. Stresujemy się, kiedy nie wypełniamy abstrakcyjnych planów, jakbyśmy byli obiektami z gry komputerowej, których sens istnienia sprowadza się do upgrade'ów i podwyższania pozycji gracza w rankingu.
Aby doprowadzić do perfekcji dzisiejszy system brakuje tylko jednego: skutecznej utylizacji. Wtedy osiągniemy ideał: jedne fabryki będą produkować miliony telewizorów, a drugie odzyskiwać z nich surowce, ubojnie wyprodukują tysiące prosiaków, a specjalne elektrownie przerobią resztki jedzenia (jakieś 50%) na prąd. Nic się nie zmarnuje, energia będzie krążyć jak we wzorach fizycznych.
Stare religie i filozofie odchodzą. Duch konkwistadora zwyciężył naiwny świat Indian. Przyszłością Ziemian jest ekspansja, dla której potrzeba wzrostu dużo większego niż obecny. Ciekawość i rządza muszą przezwyciężyć śmierć, byśmy dosięgnęli gwiazd.
Dziś bardzo niepraktyczny wpis. Nie umiem przekazywać jasno myśli. Zastanawia mnie, czy obecna gospodarka brnie dobrą drogą, czy zbłądziliśmy i za jakiś czas nastąpi korekta. W mojej wymarzonej gospodarce odżywialibyśmy się warzywami, rybami i ciemnym pieczywem na zakwasie. Artyści i naukowcy latami szlifowaliby kunszt i wiedzę, by odkryć kolejny kawałek prawdy. Lekarze nie przepisywaliby tabletek, żeby wyrobić limit recept, a sensem życia nie byłoby "użyj i zapomnij".
czwartek, 5 marca 2009
Gry komputerowe przyszłością Twojego dziecka! Współcześni bogacze.
Odkąd istnieje ludzkość a może i pierwiastek inteligencji w organizmach żywych, większość kombinuje, jak się ustawić, żeby utrzymywała ją reszta.
Gatunek Homo Sapiens ma w tym względzie problem szczególny, ponieważ kiedy już odpowiednio się ustawi, stoi przed nim dużo większe wyzwanie: jak bogactwo utrzymać. Nie wchodząc zbyt głęboko w dywagacje, dziś krótko napiszę, jak doszło do kryzysu.
Świat składa się z cykli, które obserwujemy w przyrodzie, kulturze, polityce czy na giełdzie. Nawet śledząc życie pokoleń widzimy, że zazwyczaj po budujących bogactwo rodzicach, kolejne pokolenie woli skupić się na uciechach życia i dopiero ich dzieci odkrywają korzyści płynące z pracy i ascetyzmu.
Po latach kumulowania bogactwa, Amerykanie przerzucili większość aktywności w wirtualne pomnażanie kapitału. W 2007 roku zyski banków stanowiły 40% wszystkich zysków amerykańskich firm. Finansiści zarabiali najwyższe pensje i mnożyli się odwrotnie proporcjonalnie do inżynierów czy rzemieślników. Podobnie jak w totolotku, średnia wygrana na szeroko rozumianej giełdzie, jest ujemna (pewny zysk posiada jedynie organizator gry). Nie chcę wchodzić w szczegóły platform wymiany kapitału ani podważać ich sensowności. One są potrzebne, niestety w obecnej formie wiele sensownych instrumentów (np. opcje) służy w większości grze. Grze w której jedną stroną są wyszkoleni gracze, a drugą dawcy kapitału.
Wielu ekonomistów od lat ostrzegało, że odejście od produkcji wartości w spekulowanie na rynkach finansowych doprowadzi do katastrofy. Tu nie potrzeba żadnej teorii, do zrozumienia że system padnie, jeśli coraz więcej ludzi będzie przerzucać żetony. Jaki procent ceny paliwa w zeszłym roku stanowił realny koszt jego wydobycia i przetworzenia, a ile z tego płaciliśmy funduszom, które znalazły w ropie dobrą inwestycję? Giełdy są potrzebne, żeby stymulować rozwój jednych dziedzin (kiedy te są w hossie), ale również po to, żeby przesuwać akcent na inne.
Przerost instytucji finansowych doprowadził do sytuacji, w której zwykłych ludzi nie stać na kupno mieszkania. Aby mieć własne M, musisz przez 30 lat dzielić się zarobkami z bankierami. W Ameryce rządzący przekonują ludzi o jakichś nagłych atakach (zatrzymany przepływ 550 mld $ z września 2008), jakby kryzys wybuchł nie z powodu wieloletniej degrengolady, ale złośliwego ataku z zewnątrz.
Zamiast pozwolić pęknąć bańkom banków i funduszy i pozwolić na ich redukcję, jak kiedyś górników, kolejarzy czy wojskowych, rządy drenują kieszenie podatników by utrzymać obecny system. Przyczyniają się do utrzymania wysokich cen mieszkań, bo tylko to zagwarantuje miejsca pracy bankierom albo pośrednikom finansowym, którzy potrafili skasować roczną pensję nauczyciela za podpisanie umowy. Nawet polski rząd, dotychczas wstrzemięźliwy w "pomaganiu", zamierza finansować kredyty (czyli banki i deweloperów) i opóźnić spadek cen nieruchomości.
Obecny kryzys uwidacznia zasadniczą rozbieżność między kapitalizmem a wolnym rynkiem. Kapitalizm szuka pewnych zysków, wolny rynek jest dynamiczny. Kapitalizm NIE LUBI wolnego rynku. Wolny rynek nie dotyczy tylko produktów, ale i zawodów: dziś weryfikuje nadmiar kapitalistów, jutro może wyrzucić mnie z biznesu. Jeśli jednak uważasz, że sposób, w jaki rynek dziś funkcjonuje jest optymalny, zainwestuj czas w naukę gry na automatach, podłączaj się pod trendy i korzystaj z uroków finansokracji.
Gatunek Homo Sapiens ma w tym względzie problem szczególny, ponieważ kiedy już odpowiednio się ustawi, stoi przed nim dużo większe wyzwanie: jak bogactwo utrzymać. Nie wchodząc zbyt głęboko w dywagacje, dziś krótko napiszę, jak doszło do kryzysu.
Świat składa się z cykli, które obserwujemy w przyrodzie, kulturze, polityce czy na giełdzie. Nawet śledząc życie pokoleń widzimy, że zazwyczaj po budujących bogactwo rodzicach, kolejne pokolenie woli skupić się na uciechach życia i dopiero ich dzieci odkrywają korzyści płynące z pracy i ascetyzmu.
Po latach kumulowania bogactwa, Amerykanie przerzucili większość aktywności w wirtualne pomnażanie kapitału. W 2007 roku zyski banków stanowiły 40% wszystkich zysków amerykańskich firm. Finansiści zarabiali najwyższe pensje i mnożyli się odwrotnie proporcjonalnie do inżynierów czy rzemieślników. Podobnie jak w totolotku, średnia wygrana na szeroko rozumianej giełdzie, jest ujemna (pewny zysk posiada jedynie organizator gry). Nie chcę wchodzić w szczegóły platform wymiany kapitału ani podważać ich sensowności. One są potrzebne, niestety w obecnej formie wiele sensownych instrumentów (np. opcje) służy w większości grze. Grze w której jedną stroną są wyszkoleni gracze, a drugą dawcy kapitału.
Wielu ekonomistów od lat ostrzegało, że odejście od produkcji wartości w spekulowanie na rynkach finansowych doprowadzi do katastrofy. Tu nie potrzeba żadnej teorii, do zrozumienia że system padnie, jeśli coraz więcej ludzi będzie przerzucać żetony. Jaki procent ceny paliwa w zeszłym roku stanowił realny koszt jego wydobycia i przetworzenia, a ile z tego płaciliśmy funduszom, które znalazły w ropie dobrą inwestycję? Giełdy są potrzebne, żeby stymulować rozwój jednych dziedzin (kiedy te są w hossie), ale również po to, żeby przesuwać akcent na inne.
Przerost instytucji finansowych doprowadził do sytuacji, w której zwykłych ludzi nie stać na kupno mieszkania. Aby mieć własne M, musisz przez 30 lat dzielić się zarobkami z bankierami. W Ameryce rządzący przekonują ludzi o jakichś nagłych atakach (zatrzymany przepływ 550 mld $ z września 2008), jakby kryzys wybuchł nie z powodu wieloletniej degrengolady, ale złośliwego ataku z zewnątrz.
Zamiast pozwolić pęknąć bańkom banków i funduszy i pozwolić na ich redukcję, jak kiedyś górników, kolejarzy czy wojskowych, rządy drenują kieszenie podatników by utrzymać obecny system. Przyczyniają się do utrzymania wysokich cen mieszkań, bo tylko to zagwarantuje miejsca pracy bankierom albo pośrednikom finansowym, którzy potrafili skasować roczną pensję nauczyciela za podpisanie umowy. Nawet polski rząd, dotychczas wstrzemięźliwy w "pomaganiu", zamierza finansować kredyty (czyli banki i deweloperów) i opóźnić spadek cen nieruchomości.
Obecny kryzys uwidacznia zasadniczą rozbieżność między kapitalizmem a wolnym rynkiem. Kapitalizm szuka pewnych zysków, wolny rynek jest dynamiczny. Kapitalizm NIE LUBI wolnego rynku. Wolny rynek nie dotyczy tylko produktów, ale i zawodów: dziś weryfikuje nadmiar kapitalistów, jutro może wyrzucić mnie z biznesu. Jeśli jednak uważasz, że sposób, w jaki rynek dziś funkcjonuje jest optymalny, zainwestuj czas w naukę gry na automatach, podłączaj się pod trendy i korzystaj z uroków finansokracji.
poniedziałek, 2 marca 2009
Panie Palikot, bierz się pan do roboty
Lubię Palikota, chłop rozkręcił firmę, wspiera przedsiębiorczość w regionie, imponuje inteligencją i autoironią. Z komisją Przyjazne Państwo wiązałem wiele nadziei. Marzy mi się sytuacja jak na zachodzie, gdzie małym firmom się nie przeszkadza, niskie przychody są zwolnione od podatków i ogólnie praca z punktu widzenia państwa nie jest przestępstwem, ale realną wartością.
Palikot nie ukrywa politycznych ambicji. Niestety uwierzył, jak wszyscy politycy przed nim, że polityka to PR i szum w mediach. Ok teksty na blogu są śmieszne, aluzje celne, ale ile można? Nabijanie się z Kaczora jest dobre dla licealistów, żeby zdobyć poparcie trzeba zostawić po sobie coś trwałego. Polska to nie Wenezuela (jeszcze), gdzie showman zdobywa władzę dzięki pajacowaniu w TV.
Palikot wierzy, że najpierw zrobi show, aby zdobyć władzę, a potem czas na reformy. Takie numery może by przeszły w czasach hossy, kiedy zblazowani ludzie od polityków chcą tylko spokoju. Ten rząd jest już spalony, żadna ekipa nie jest w stanie przetrwać kryzysu, bez względu na kompetencje i chęci. Politycy wierzą, że ustępując strajkującym grupom społecznym, kupią poparcie. Nic bardziej mylnego: czy się ugną, czy wypracują kompromis, sytuacja ogólna będzie na tyle zła, że nawet ci strajkujący zwrócą się przeciwko rządowi.
Palikot to gość, który mógłby zagrać w tak tragicznej dla PO sytuacji va banque. Masakra na urzędach (możnaby np. do końca roku wypłacać urzędnikom pensje, ale zredukować etaty o 50%). W tym czasie zwolnieni ludzie, mając stabilne kilkanaście miesięcy pensji (przewidzianej w budżecie) mogą zakładać firmy. Jestem wrogiem urzędów, ale nie urzędników. Nie ich wina, że przyszło im szkodzić społeczeństwu. Główną winę ponoszą twórcy przeregulowanych ustaw, bijących absurdami na głowę nawet regulacje Unii Europejskiej.
Redukcja urzędów ma sens wyłącznie z powrotem do swodoby działalności gospodarczej, która istniała w Polsce w pierwszych latach "kapitalizmu". Ponadto powszechny dostęp do zawodów prawniczych dla absolwentów prawa. Rozśmieszają mnie cwaniaki z korporacji, broniący obecnego systemu. Prawo w Polsce nie działa, oszukany człowiek jest bezbronny, w tej sytuacji gorzej być nie może. Jeśli zostaniesz przerobiony np. przez ubezpieczyciela, po 3 latach procesów odzyskasz pare tys. z odsetkami, jedyne co możesz zrobić, to zacisnąć zęby i przełknąć stratę. Inaczej niż w USA, gdzie koncern-oszust płaci 100 razy większą karę niż ukradł i drugi raz numeru nie wykręca.
Dzisiaj ludzie, którzy płacą po kilka tysięcy rocznie za ubezpieczenie kredytów mieszkaniowych, nie zobaczą złamanego grosza, kiedy stracą pracę, bo na adwokatów (dbających o wysoką jakość usług) stać wyłącznie koncerny. Nawet ci, którzy nie poddadzą się przez lata procesów, zwyciężą conajwyżej moralnie, bo odszkodowanie nie wystarczy na opłacenie różnicy w cenie mieszkania. Nie muszę dodawać, że te "ubezpieczenia" to ściema, potrzebna żeby w reklamie pokazać, że bank oferuje niższą prowizję od kredytu.
Trzy kroki gwarantują nam szybki koniec kryzysu i wysoki wzrost gospodarczy:
1. Zlikwidowanie przepisów i urzędów z gwałtownością dorównującą postępom GPW w ostatnim roku.
2. Otwarcie zawodów prawniczych, prawo ma wkońcu karać za przestępstwa a nie im ZAPOBIEGAĆ, bo to się nigdy nie udaje.
3. Ukrócenie bezkarności banków, które stoją ponad prawem i chronione przez państwo wpływają na nierównomierny podział bogactwa (tym zajmę się w kolejnym wpisie).
Palikot nie ukrywa politycznych ambicji. Niestety uwierzył, jak wszyscy politycy przed nim, że polityka to PR i szum w mediach. Ok teksty na blogu są śmieszne, aluzje celne, ale ile można? Nabijanie się z Kaczora jest dobre dla licealistów, żeby zdobyć poparcie trzeba zostawić po sobie coś trwałego. Polska to nie Wenezuela (jeszcze), gdzie showman zdobywa władzę dzięki pajacowaniu w TV.
Palikot wierzy, że najpierw zrobi show, aby zdobyć władzę, a potem czas na reformy. Takie numery może by przeszły w czasach hossy, kiedy zblazowani ludzie od polityków chcą tylko spokoju. Ten rząd jest już spalony, żadna ekipa nie jest w stanie przetrwać kryzysu, bez względu na kompetencje i chęci. Politycy wierzą, że ustępując strajkującym grupom społecznym, kupią poparcie. Nic bardziej mylnego: czy się ugną, czy wypracują kompromis, sytuacja ogólna będzie na tyle zła, że nawet ci strajkujący zwrócą się przeciwko rządowi.
Palikot to gość, który mógłby zagrać w tak tragicznej dla PO sytuacji va banque. Masakra na urzędach (możnaby np. do końca roku wypłacać urzędnikom pensje, ale zredukować etaty o 50%). W tym czasie zwolnieni ludzie, mając stabilne kilkanaście miesięcy pensji (przewidzianej w budżecie) mogą zakładać firmy. Jestem wrogiem urzędów, ale nie urzędników. Nie ich wina, że przyszło im szkodzić społeczeństwu. Główną winę ponoszą twórcy przeregulowanych ustaw, bijących absurdami na głowę nawet regulacje Unii Europejskiej.
Redukcja urzędów ma sens wyłącznie z powrotem do swodoby działalności gospodarczej, która istniała w Polsce w pierwszych latach "kapitalizmu". Ponadto powszechny dostęp do zawodów prawniczych dla absolwentów prawa. Rozśmieszają mnie cwaniaki z korporacji, broniący obecnego systemu. Prawo w Polsce nie działa, oszukany człowiek jest bezbronny, w tej sytuacji gorzej być nie może. Jeśli zostaniesz przerobiony np. przez ubezpieczyciela, po 3 latach procesów odzyskasz pare tys. z odsetkami, jedyne co możesz zrobić, to zacisnąć zęby i przełknąć stratę. Inaczej niż w USA, gdzie koncern-oszust płaci 100 razy większą karę niż ukradł i drugi raz numeru nie wykręca.
Dzisiaj ludzie, którzy płacą po kilka tysięcy rocznie za ubezpieczenie kredytów mieszkaniowych, nie zobaczą złamanego grosza, kiedy stracą pracę, bo na adwokatów (dbających o wysoką jakość usług) stać wyłącznie koncerny. Nawet ci, którzy nie poddadzą się przez lata procesów, zwyciężą conajwyżej moralnie, bo odszkodowanie nie wystarczy na opłacenie różnicy w cenie mieszkania. Nie muszę dodawać, że te "ubezpieczenia" to ściema, potrzebna żeby w reklamie pokazać, że bank oferuje niższą prowizję od kredytu.
Trzy kroki gwarantują nam szybki koniec kryzysu i wysoki wzrost gospodarczy:
1. Zlikwidowanie przepisów i urzędów z gwałtownością dorównującą postępom GPW w ostatnim roku.
2. Otwarcie zawodów prawniczych, prawo ma wkońcu karać za przestępstwa a nie im ZAPOBIEGAĆ, bo to się nigdy nie udaje.
3. Ukrócenie bezkarności banków, które stoją ponad prawem i chronione przez państwo wpływają na nierównomierny podział bogactwa (tym zajmę się w kolejnym wpisie).
Subskrybuj:
Posty (Atom)