wtorek, 10 lutego 2009

Przygotujmy się na zmiany

Na naszych oczach dochodzi do zmiany światowego ładu. Jeszcze kilka lat temu czytałem wywody ekonomistów, że dzięki taniemu importowi z Dalekiego Wschodu mamy bujny rozwój gospodarczy i niską inflację. Niewolnictwo nie jest systemem trwałym, upadło w każdej cywilizacji i dzisiaj obserwujemy początki jego kresu w Chinach, Indiach i innych krajach regionu.

Pisałem już o ulotności zachodniego PKB, generowanego np. przez salony urody, usługi finansowe czy turystykę. Wszystko w teorii wyglądało pięknie, ludzie mieli realizować w pracy pasje i jednocześnie wygodnie żyć. Jak burżuazja i arystokracja w XIX wieku, której ciężka praca robotników zapewniała tanie, masowe dobra, społeczność zachodnia dostaje(wała?) niemal darmowe towary od chińskich robotników.

Dla Chińczyków (będę tym słowem określał wszystkich współczesnych "niewolników") wyzysk w fabrykach był i tak wielkim awansem w porównaniu z nędznym wiejskim życiem. Ale człowiek marzy, chce się piąć wyżej. Jak powiedział pewien Hindus: "człowiek powinien nie mieć nic, lub mieć wszystko, bo jak ma trochę, to zawsze chce więcej". Chińczycy dostali "trochę", ściągnęli kapitał, fabryki, technologie, wykształcili zręby kadr i przestał opłacać im się obecny układ. Nie chodzi tu o to, że nie chcą by dalej było, jak było. Dalej po prostu się nie da.

Plan amerykański zakłada pożyczenie setek miliardów od eksporterów, którzy mają być zainteresowani trwaniem obecnego układu i dalej sprzedawać Ameryce towary za swoje pieniądze. Jednak Chińczycy zasmakowali lepszego życia i pójdą drogą dawnych europejskich socjalistów: będą żądać pracy, lepszych warunków bytowych, ubezpieczeń. Władze Chin mają do wyboru: przedłużyć agonię obecnego systemu i pociągnąć go jeszcze kilka lat, albo całą parę skierować w rynek wewnętrzny i dać ludowi lepsze życie.

Że nie jest to prosta sprawa, przekonuje historia Europy. Człowiek syty zaczyna spoglądać na kwestię praw, demokracji i wolności słowa. Te zabójcze dla azjatyckiego despotyzmu idee spowodują powstania, rewolucje i bunty (które zresztą już są w Chinach zachodnich od lat, ale niewiele do nas dociera). Na razie to bunty chłopów przeciwko nierównościom społecznym i ekonomicznym oraz z powodu silnych różnic kulturowych (na zachodzie mieszka wielu muzułmanów).

Obama obiecał Amerykanom zmianę i ją faktycznie dostaną, choć nie taką, o jakiej marzyli. Ludziom wydaje się, że wystarczy usunąć układy, lobbystów i przywrócić zdrowe regulacje, żeby było fajnie jak wcześniej. Pomijam wiarę w kredytowany dobrobyt, ale też przekonanie, że wsadzi się pieniądze do funduszu i za rok wyciągnie 30% więcej. Że zdobędzie się wielkie pieniądze grając na rynkach. Wielkie zyski nadal będą się pojawiać na rynkach wschodzących, gdzie wzrost gospodarczy realnie wiąże się z polepszeniem bytu człowieka. Skończy się natomiast iluzoryczny "wzrost gospodarczy" w USA, wynikający z dania bezdomnemu domu na kredyt. Ludzie będą zmuszeni do wykonywania potrzebnych prac i zdziwią się, jak wiele dziedzin opanowali imigranci i jak trudno z nimi konkurować z dotychczasowymi nawykami.

Szansa Zachodu na czerpanie korzyści z tych procesów wiąże się z wolnym przepływem kapitału. Ostatnie wzrosty na GPW były przykładem, ile można wycisnąć ze słabiej rozwiniętego kraju (korzyść napływu kapitału była obopulna). O uzależnieniu od kapitału przekonała się Rosja, z której po inwazji na Gruzję, uciekły zachodnie fundusze i kraj stanął na krawędzi bankructwa. Pytanie co zrobią Chińczycy, którzy nazbierali setki mld dolarów i szykują się do wielkich centralnych inwestycji. Bardzo prawdopodobne, że jeśli nie pożyczą ich Amerykanom, ci zdewaluują dolara (zresetują długi) i zostaną z kupką papierków. Wtedy USA może zapomnieć o zarabianiu na rozwoju Dalekiego Wschodu.

Wydaje mi się, że Amerykanie zaplanowali już odejście od dolara jako światowej waluty. Okaże się wówczas, że cała wojna w Iraku była niepotrzebna (wywołali ją, żeby utrzymać światowy handel ropą w dolarach). Plan Obamy, który zakłada odbudowę gospodarki już teraz budzi kontrowersje izolacjonistycznymi zapisami (m.in. zakaz używania importowanej stali). Amerykanie muszą przywrócić gałęzie przemysłu, które wywędrowały na Daleki Wschód.

System w którym centrum zarządzające i projektowe mieściło się w kraju rozwiniętym a cała produkcja w Azji, pozwolił latami czerpać wielkie zyski. Ostatecznie jednak Amerykanie zostali jak kiedyś Brytyjczycy, z rozbudowanym aparatem państwowym i wielkimi symbolami roztrwonionego bogactwa.

Pisałem już wcześniej, że jeśli chodzi o gospodarkę, nadal wierzę w ducha Zachodu, możliwości rozumu i przewagę wolności nad poddaństwem. Niemniej w perspektywie najbliższych lat (10, 20, 30?) społeczeństwa zachodnie będą mozolnie budować bogactwo w starym stylu i dopiero jakaś fala rewolucji młodzieżowych wyrwie je ponownie w stronę konsumpcji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

W ramach eksperymentu wyłączam moderację komentarzy.

Zasady komentowania:
- żadnego spamu i reklam (także linków do serwisów w nazwie użytkownika),
- komentarze obraźliwe będą usuwane,
- proszę o zachowanie kultury i brak kłótni; różnice zdań należy wyrażać poprzez dyskusję wspartą argumentami.

Podtwórca