wtorek, 31 grudnia 2024

Wiosenny maraton Marycha-Wigry

Maratony w otoczeniu przyrody mają w sobie coś z kontemplowania sztuki. Przyszłość nie istnieje, teraźniejszość odciska się w pamięci, że pamiętasz momenty z biegu jeszcze lata później. Lubię ten stan, kiedy wracasz na stary szlak i doświadczasz emocji z przeszłych wypraw. Łapiesz kontakt z wcześniejszymi instancjami siebie, jakby była między nimi ciągłość.

Niektórzy nie patrzą wstecz i prą do przodu. Ja byłem zawsze przywiązany do wspomnień. Ale te wraz z upływem życia zacierają się. Wszystko co nowe i ekscytujące wydarza się głównie w dzieciństwie i młodości. Kiedy doświadczysz już wystarczająco wiele, pojawia się rutyna. Nie istnieje już w pamięci konkretny wieczór spędzony z przyjaciółmi czy rodzinna wieczerza przy świątecznym stole - jest zlepek podobnych zdarzeń, strzępki konkretnych sytuacji, z których umysł wykreuje na zawołanie uśrednioną historię. Kiedyś chciałem zachować te wspomnienia, chciałem wierzyć, że nawet jeśli zacierają się w mózgu, to jakiś tajemniczy mechanizm świata zapisuje wszystko co do atomu. Pamiętam zdziwienie, kiedy przeczytałem wywiad z którymś z braci Gallagherów, jak stwierdził, że nic nie pamięta z lat największych sukcesów Oasis, bo ciągle imprezował i koncertował. Nie pojmowałem tego.

Z wiekiem zaakceptowałem ulotność historii i płynną strukturę mojej tożsamości. Tym co trzyma mnie przy wspomnieniach nie są konkretne fakty, tylko przyjemne uczucie, które pojawia się na skutek przeżywania ponownie przywoływanych z pamięci scen. Jest jeden typ wspomnień, które są bramą do stanu akceptacji, może tego mitycznego przebudzenia, jedności ze światem czy jak tam zwał. To wspomnienie zapisane jest w całym ciele. Jakiś bodziec: zapach, widok, głos otoczenia, aktywuje je i czuję wtedy zespolenie ze sobą z wszystkich poprzednich momentów. Widok drzewa czy kwiatu wywołuje szczery zachwyt. 

Najczęściej ten stan aktywuje się w otoczeniu przyrody podczas długich spacerów bądź turystycznych maratonów z muzyką lub audiobookiem. Nie inaczej było 30 marca 2024, kiedy to postanowiłem przebiec las koło teściów (Rezerwat Ostoja Bobrów Marycha) i północną część Parku Wigierskiego.

Pogoda: prawie idealna, jak na bieg ciut za ciepło. Przygotowanie: dreszczyk emocji przy decydowaniu czy zabrać na trasę chałwę, czy marcepan. Tym razem padło na wafelka i maltanki, oba w czekoladzie. Plus tradycyjnie 0.3 l wody. Założenie: nie odwodnię się, bo będę oddychał wyłącznie nosem.


Rozdział I: Do lasu (1-4 km)

Zaczynam wśród krasnych pól, gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała, gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina pała. Jest tak pięknie, że jeszcze nie czas na muzykę. Tereny wokół gospodarstwa to pola i pastwiska na wzgórzach, przetykane kępami drzew, strumieniami, bagnami i oczkami wodnymi.



Po szaroburych zimowych miesiącach cieszy każda oznaka budzącego się życia. Myślicie, że urzekł mnie ten bocian. A nie - to gniazdo wróbla Ćwirka, zamieszkującego spodnią część gniazda boćka. Mój telefon jak zwykle wszystko oddalił i rozmył, ale przypomniałem sobie dlaczego zrobiłem to zdjęcie :)


Na tę część trasy zawsze zabieram jakiegoś kija do odganiania przed luźno puszczonymi burkami. 


Rozdział II: Ostoja Bobrów Marycha (5-13 km)

Kija nie wyrzucam, przyda się w lesie na wypadek kontaktu z jakimś dzikiem. Raczej nie pomoże, ale przynajmniej człowiek czuje się raźniej. Do lasu wchodzę jako Gandalf Szary.


Próbuję zapisać w historii piękno pierwszych kwiatków. Nie udaje się.


Las jest poprzecinany kilkoma drogami, którymi poruszają się leśnicy i okoliczni mieszkańcy. Próbuję znaleźć alternatywne ścieżki leśne. Te niestety gubią się i kończą w losowych miejscach. Wtedy biorę mapę Googla i szukam charakterystycznych cieni na drzewach. Te cienie to zazwyczaj dzikie ścieżki. Okazuje się jednak, że tym razem to strumyczek-bagienko i muszę się wycofać.



Efekt przedzierania przez moczary: 4 kleszcze i ubłocone nogi.

Suchymi ścieżkami docieram do rzeczki Marychy. Bobrów nie ma, ale też jest zajebiście.


To jest wciąż etap rozruchu. W ciele jest jeszcze zbyt wiele napięć i zmagazynowanej szybko dostępnej energii, żeby wejść w stan drogi.


Etap leśny kończy się nad jeziorem Gremzdel, gdzie filmuję ogromne mrowisko, a potem uciekam w podskokach, żeby strząsnąć mrówki (video na priv).



Rozdział III: Pustkowie Smauga (14-20 km)

Odcinek Jegliniec-Granowo-Wiatrołuża Pierwsza brzmi jak określenie kampanii drugo-wojennej. Kocham nazwy miejscowości z tego regionu: Widugiery, Półkoty, Wiłkopedzie. Sam Tolkien by nie wymyślił.

Otwarta przestrzeń, niemal brak chmur oznacza jedno: zabraknie mi wody. Mam jeszcze asa w rękawie: schłodzenie w jeziorze. Gremzdel był niedostępny, a jezioro Jegliniec mijam od najwęższego boku. Zakładam słuchawki i odpływam. Wchodzi faza chillout, faza drogi: pustkowie Smauga. Gdzie nie spojrzysz, droga i polne krajobrazy.



Zmierzam do finału tego odcinka: Wigierskiego Parku Narodowego.


Rozdział IV: Wigierski Park Narodowy (21-30 km)

Jeszcze tylko jeden zakręt, jeden mostek i wyłania się ona: brama do lasu



Na wejściu niespodzianka: zakaz wstępu, żółty szlak zamknięty ze względu na uszkodzony most na rzeczce Wiatrołuży. Wyobraźnia podsuwa różne pytania: czy ktoś będzie mnie ścigał, czy most się rozpadł i wejście grozi ugrzęźnięciem w bagnie, ile km trzeba będzie w razie czego zawracać. Trudno, coś wymyślę, kiedy tam dotrę.

W Parku jest tak jak miało być: zielono, pagórkowato, klimat jak na obrazach Grottgera, brakuje tylko niedźwiedzia ostrzącego pazury o korę.


Ponieważ na każdym rozstaju mój szlak jest przekreślony, coraz bardziej nurtuje mnie czy uda się przejść przez most lub czy ewentualnie znajdę bród z suchymi brzegami. W końcu docieram do mostku i dylemat się rozwiązuje: most jest w porządku, ktoś po prostu przewrócił stare spróchniałe barierki. Serio? Sama rzeczka jest płytka i spokojnie bym ją przeszedł w wielu miejscach, choć po drugiej stronie rozciąga się już bagienko.


Stąd już tylko 2 km do jeziorka Gałęzistego, gdzie zaplanowałem kąpiel. Małe, urocze, krystalicznie czyste oczko z niewielką plażą. Na miejscu mijam spacerujące rodziny i pary. Pytam dwóch facetów zmierzających w kąpielówkach do samochodu:

- Woda ciepła?

- Ciepła!



No to wchodzę i... Ja p..! Zimniej niż morsowanie w przeręblu. Ponad 20 stopni różnicy między temperaturą powietrza a wody.

Ale to schłodzenie było ważne, bo wraz z końcem szlaku w parku kończy mi się zapas wody pitnej.



Rozdział V: Wrony (31-45 km)

Do pokonania został już tylko ostatni odcinek do domu i żadnych atrakcji na trasie. Gdybym wybrał drogę dookoła, jak w poprzednich latach, zaliczyłbym jeszcze kilka fajnych miejsc, ale po pierwsze maraton zamieniłby się w ultra, a na to się tego dnia nie przygotowałem, a po drugie: nie chciałem przedobrzyć.

Zostaje mi niecałe 3 km do ścieżki rowerowej wzdłuż drogi Suwałki-Sejny, a potem 12 km po twardej nawierzchni na pełnym słońcu. Po kąpieli nie założyłem słuchawek, nie mam już nastroju na muzę. Wkrada się już zmęczenie i odwodnienie.

I wtedy widzę:


Mała przydrożna kapliczka, konary drzew. Widok miły sercu każdego Polaka. 

Skręcam na punkt widokowy, żeby zerknąć na klasztor Wigry. Wpiszcie w Googlu wieża widokowa w Leszczewku, warto podskoczyć tam rowerem.


Nie mam już wody, nie mam wafelka i ciastek, minęła maratońska ścianka i znowu jestem szczęśliwy. Zostało jakieś półtora godziny do domu i nic nowego do zwiedzania: idealne warunki na podcast. Wyciągam słuchawki i przełączam mózg z analizowania "ile jeszcze" na wywiad o metodach poznawania własnych możliwości.

Ostatni widok, który zapada w pamięć: w pewnym momencie widzę wrony. O - myślę sobie - w Krasnopolu zawsze pełno ich przy cmentarzu. O - to już przecież Krasnopol. I wtedy impresja: rok wcześniej biegłem Maraton Suwałki-Krasnopol i urzekła mnie wieża krasnopolskiego kościoła na tle łąki z mleczami. Teraz widzę tę samą wieżę z drugiej strony - może dostrzeżesz ją i Ty? :D





9 komentarzy:

  1. Dla takich chwil/przeżyć warto biegać. Dla takich chwil/uczuć warto zaglądać na tego bloga. Dziękuję i pozdrawiam, mariusz

    OdpowiedzUsuń
  2. Dlatego teraz mam w planach przerzucenie się na biegi górskie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kocham te biegi ze względu na góry i ich nienawidzę ze względu na góry ;)

      Usuń
  3. Ten cień na zdjęciu to raczej Predator :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Xtb w końcu wbija na nowe hist maxy, jakościowe spółki a nie nie ma ich za, wiele na Gpw sobie poradzą, dedek masz jeszcze gdzieś tą projekcje z porównaniem xtb/cdr?Powrocileś na Xtb czy spokojnie czekasz na niższe poziomy?

    OdpowiedzUsuń
  5. dzięki za inspirujący wpis...dla tych co wolą rower suwalszczyzna daje również super możliwości, trasa dookoła Wigierskiego Parku Narodowego rewelacja, posezonowo jesiennie kolorki i przyroda, super przeżycia :-)
    pozdrawiam
    /\503

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam. Marzy mi się już wiosna. Pozdrawiam. Seba

    OdpowiedzUsuń

W ramach eksperymentu wyłączam moderację komentarzy.

Zasady komentowania:
- żadnego spamu i reklam (także linków do serwisów w nazwie użytkownika),
- komentarze obraźliwe będą usuwane,
- proszę o zachowanie kultury i brak kłótni; różnice zdań należy wyrażać poprzez dyskusję wspartą argumentami.

Podtwórca