Rynek jaki jest, każdy widzi. Małe spółki tąpnęły we wrześniu i wszyscy zastanawiamy się jak długo i głęboko będą jeszcze spadać. Przeanalizujmy obecną bessę na szerokim rynku na tle wcześniejszych rynków niedźwiedzia:
Widzimy, że rynek spadał dłużej tylko w latach 2000-2002.
Świat:
Najbardziej interesuje mnie indeks rynków wschodzących, czyli tych, które ominęła hossa w ostatnich 10 latach. Zakładałem ruch korekcyjny znoszący ok. 50% hossy 2017, jak widać kurs ETFa spadł blisko, ale nie idealnie. Czy jeszcze przetestuje poziomy poniżej 40$ nie mam pojęcia - w skali miesięcznej to tylko kilka świeczek, które nie mają znaczenia gdy ogląda się dekady, natomiast dla ludzkiej psychiki to ciężkie dni i tygodnie.
Jak napisałem ostatnio: zmieniłem pracę i nie mam czasu na giełdę. Czasem zerknę na sesję giełdową, coś dobiorę, ale główna pozycja została już zbudowana. Pozostała amunicja czeka na start hossy.
Najbardziej pasowałby mi scenariusz wielomiesięcznej akumulacji/ubijania dna, wtedy można na spokojnie dokładać akcje do pozycji (tzw. odbicie U). Wariant szybkiego odbicia V jak w 2009 oznacza, że większość nie zdąży kupić akcji w dobrych cenach - na ten scenariusz mam wystarczająco rozbudowaną pozycję.
Jest jeszcze wariant negatywny L - brak odbicia i wieloletnie kiszenie po minimach. Coś jak akcje greckie czy portugalskie w ostatniej dekadzie. Na ten wariant pozostaje mi tylko selekcja spółek pod kątem wypłacanych dywidend i aktywne pogrywanie na krótkie ruchy. Bessa typu L oznaczałaby, że problemy prognozowane przeze mnie na rok ok. 2025 ujawnią się szybciej.
Póki co zakładam, że akcje polskie są bardzo niedowartościowane względem innych klas aktywów i w skali kilku lat powinny rosnąć. Spójrzmy np. na wysokość dywidend spółek z WIG vs lokaty:
Dywidendy WIG vs obligacje 10-letnie:
I sentyment do akcji na GPW:
Odkąd istnieją te wykresy, polskie spółki jeszcze nigdy nie były tak nisko wyceniane. W rozwiniętym państwie kapitalistycznym obecne wyceny potraktowałbym jak okazję życia, w Polsce niestety nie jest to oczywiste: państwo nie chroni akcjonariuszy mniejszościowych przed przekrętami "grubasów", ba, samo działa na szkodę kontrolowanych przez siebie zdrowych spółek, żeby realizować partyjne interesy. Po przeprowadzeniu wywiadów na temat PPK jestem pewien, że ten program będzie kompletną klapą. Nikt nie chce w nim uczestniczyć, wpadną tam tylko ci, którzy kładą lachę na wszystko i nie będzie im się chciało zanieść papierka z wypisem.
Dostałem kilka maili z zarzutami, że tak surowo oceniam obecne władze, pojawiły się nawet sugestie, że jestem z peło, czy innego kodu. Odkąd sięgam pamięcią krytykowałem posunięcia każdej władzy, choć po latach często pozytywnie patrzę na tego czy innego polityka. Jestem pro-państwowcem, zależy mi na sprawnej i silnej Polsce, w której moje dzieci będą miały przyszłość. To że wyciągam wnioski z nieudolności i ciemnoty PiS, nie znaczy że popieram polityków z opozycji, którym wciąż wydaje się, że jedyne czego pragną Polacy to przyjacielskiego poklepania po plecach przez zachodnich cool Europejczyków.
Mniejsza o to, szkoda strzępić języka, miało być o rynku. Mój główny plan się nie zmienia:
- 2018 rok miał być rokiem turbulencji i okazji do zakupów na lata; na razie pierwsza część przepowiedni się spełnia;
- do ok. 2024 liczę na ostatnią hossę na GPW przed wieloletnim strukturalnym kryzysem w Polsce;
- polskie akcje są rekordowo tanie do lokat i obligacji państwowych;
- w czasie gwałtownych ruchów cen akcji nie czytam newsów i nie patrzę w notowania; wolę zajrzeć na wykresy ze świecami miesięcznymi i szacunkowymi stopami zwrotu na następne 10 lat - tutaj stosunek ryzyko-nagroda jest bardzo korzystny; jak to mawiają Amerykanie: short term pain, long term gain :)
Blog o inwestowaniu, grze na giełdzie, rozwoju osobistym, przemyślenia na temat egzystencji, poszerzanie świadomości. Czasem trochę o żarciu i bieganiu - życie :) Napisz do mnie: deedees małpa o2 kropcia pl
sobota, 22 września 2018
niedziela, 9 września 2018
Holistyczna teoria rozwoju cz. 2: modlitwa i post
W pierwszym wpisie o holistycznej teorii rozwoju człowieka zarysowałem motywy przyświecające cyklowi. Po latach eksperymentowania z różnymi teoriami rozwojowymi, duchowymi i śledzenia na bieżąco badań naukowych z dziedzin psychologicznych, socjologicznych, dietetycznych etc. postanowiłem uporządkować koncepcje, które przez lata pojawiają się na blogu.
Pojęcie rozwoju w tym cyklu należy rozumieć nie jako osiąganie mistrzostwa w jakiejś dziedzinie, tylko dążenie do stanu w którym osiągamy pełnię potencjału: zdrowie, tężyznę fizyczną, jasność umysłu, poczucie spełnienia, sprawczości i sensu w życiu.
Aby osiągnąć ten potencjał praktykuję od lat:
1. dietę roślinną,
2. ćwiczenia fizyczne (w szczególności bieganie),
3. ćwiczenie układu odpornościowego (hartowanie, morsowanie),
rozpocząłem w tym roku:
4. post,
planuję rozpocząć:
5. ćwiczenia oddechowe,
6. medytację/kontemplację.
Dlaczego akurat takie punkty? Po pierwsze często większość z nich przewija się w książkach o zdrowiu, rozwoju, duchowości. Ponadto część z nich znajduje się w inspirującej mnie koncepcji tzw. Blue Zones, czyli miejsc na świecie, w których żyje najwięcej długowiecznych:
https://en.wikipedia.org/wiki/Blue_Zone
Powołując się na ten artykuł wymienię część wspólną społeczności żyjących od Japonii, poprzez Grecję, Sardynię po USA i Kostarykę:
1. rodzina
2. niepalenie papierosów
3. prawie wegetarianizm
4. regularna zrównoważona aktywność fizyczna
5. zaangażowanie społeczne
6. rośliny strączkowe w kuchni.
O rodzinie i zaangażowaniu społecznym nie planuję pisać w najbliższej przyszłości, natomiast pozostałe punkty zawierają się w moim zestawieniu. Poszerzyłem je jednak o inne aktywności, o których dobroczynności donoszą książki i filmy z youtube ;)
Metodą osiągania kolejnych kroków jest projektowanie nawyków i wdrażanie ich w życie, żeby zmiana przychodziła naturalnie z czasem.
Przy okazji wpisu o zimnie zapowiadałem, że zajmę się oddechem, jednakże na razie musiałem odłożyć temat na później, gdyż ćwiczenia bokserskie, które rozpocząłem w styczniu wymagają ode mnie za dużo samozaparcia. Wraz z końcem roku planuję przejść na mniej regularny trening i wtedy zajmę się oddechem na poważnie. Zaprojektuję codzienne krótkie ćwiczenia i co jakiś czas dłuższe treningi, które będę powtarzał przez ok. rok.
Modlitwa i post
Modlitwa i post przewijają się we wszystkich systemach religijnych jako droga do oświecenia, oczyszczenia wewnętrznego i spotkania Boga. Podobno słowiańskie słowo "bóg" pochodzi od indo-europejskiego słowa "bhog" i oznacza stan błogości..
Zacznijmy od zdefiniowania terminów:
Modlitwa - dla jednego może to być klasyczna rozmowa z Bogiem jako inteligentną siłą wyższą, dla innego uważność (skupienie na tu i teraz, odbieranie rzeczywistości zmysłami, a nie intepretowanie jej myślami), dla jeszcze innego jakiś inny rodzaj medytacji czy kontemplacji polegający na duchowym doświadczaniu świata.
Post - powstrzymanie się całkowite lub częściowe od jedzenia i/lub picia. Post to nie głodówka! Na poście całkowitym (tj. picie tylko wody) głodowałem 1 dzień z 7, później głód minął i zmagałem się z zupełnie innymi przeciwnościami.
Do medytacji/uważności poczyniłem w ostatnich kilkunastu latach wiele podejść, ale dotąd nie udało mi się zaszczepić jej jako trwałej życiowej praktyki. Jednakże ostatnie poznanie postu zmieniło moje postrzeganie. Do modlitwy potrzebne jest przygotowanie.
Zwróćcie uwagę w jak przewrotnych czasach żyjemy - dawniej ludzkość regularnie cierpiała głód, dzisiaj cierpimy głównie z przejedzenia; modlitwa była odskocznią od codziennej rutyny, dzisiaj naciskasz guzik laptopa, telewizora czy telefonu i bombardują cię nieskończone ciągi bodźców i informacji. Praktykowanie modlitwy i postu jest zaprzeczeniem konsumpcjonizmu, modelu w którym człowiek żyje by jeść, przetwarzać medialną papkę i używać przyjemności.
A jednak to właśnie w poście odnalazłem połączenie ze stanem błogości. Satysfakcji z życia takiego, jakim jest. Dokładniej to nie podczas postu, ale w następujących po nim dniach, kiedy dostarczyłem już organizmowi odżywcze składniki. Pierwsze dni wychodzenia z postu były przepełnione spokojem i stanem, który określałem jako "chillout". Dopiero po przeżyciu tego doświadczenia mogłem w pełni odczytać niektóre teksty religijne.
Piewcy postów obiecują liczne korzyści zdrowotne. Ja nie posiadam kompetencji, żeby polecać Wam odstawienie pokarmu. Powtarzałem już przy okazji pierwszego podejścia do postu, że należy być przygotowanym fizycznie i przez lata zdrowo się odżywiać.
Od mojego postu minęły ponad 2 tygodnie, opiszę zatem co "obiecywano" a co zauważyłem u siebie:
1. Sen miał się uregulować już od drugiego dnia postu; nie zauważyłem u siebie: było wręcz odwrotnie, co opisywałem w dzienniku postu - doświadczałem w nocy ataków energii, które wykręcały mi nogi i nie pozwalały spać całymi godzinami; po wyjściu z postu przez pierwszy tydzień spałem jak dziecko i miałem bardzo intensywne sny, ale potem wróciło do normy, czyli jak zbyt długo śpię, to w kolejnych dniach budzę się w środku nocy i mogę oglądać filmy na lapku.
2. Post ma leczyć różne przewlekłe problemy skórne, katary, bóle i tym podobne; w moim przypadku w czasie postu zniknął łupież i wysychająca skóra za uszami (podejrzewam efekt nadużywania słuchawek); 2 tygodnie później: po kilku dniach od umycia włosów łupież nawraca, a skóra schnie przy jednym uchu (przy drugim jest OK). Muszę zaznaczyć, że zdrowotne efekty obiecywane są dopiero po przejściu min. 10-dniowego postu, a w moim przypadku było 7 dni, ale i tak pewien efekt się na razie utrzymał. Zauważyłem też poprawę jeśli chodzi o katar, z którym zmagam się przez całe życie. Jesienią zaatakował wielu znajomych, a u mnie lepiej niż w wakacje przed postem.
3. Jelita - tu zauważyłem największy efekt. Na początku odwiedzałem toaletę kilka razy dziennie i odnosiłem wrażenie, że więcej ze mnie wychodzi, niż zjadam :) Teraz muszę korzystać już tylko 2 razy dziennie ale uwierzcie mi, jak głowa dostaje sygnał, że trzeba siadać, to mam sekundy na zorganizowanie miejscówki (szczęśliwie są to stałe godziny rano i po południu). I bez ściemy - do podtarcia wystarcza mi jeden symboliczny listek, układ po prostu pracuje jak wyregulowana niemiecka maszyna.
4. Waga - ważę 2kg mniej niż przed postem. Obecnie intensywnie przygotowuję się do biegu na 100km, więc skupiam się raczej na ćwiczeniach aerobowych a nie siłowych, co może blokować odbudowę masy. Wizualnie odzyskałem praktycznie całą muskulaturę.
5. Osiągi sportowe - ciężko mi ocenić. Minęło zbyt mało czasu, bym wcisnął jakieś zawody czy test. Tydzień temu w piątek pobiegłem maraton, o którym napomknę na koniec wpisu. Prawdziwym sprawdzianem będzie Kaszubska Poniewierka w przyszłą sobotę. Biorąc pod uwagę, że na ostatnich ultra umierałem przy słabym tempie, poprzeczka nie jest zawieszona wysoko :)
6. Zdrowe odżywianie - kolejny silny efekt. Organizm chce zdrowego pożywienia, owszem, zdarzyło się objadanie ciastami na weselu czy chrzcie, ale na co dzień poszukuję świeżych warzyw i owoców, kasz, potraw strączkowych, zup itp. Co więcej - zupełnie przeszła mi ochota na alkohol. Pierwsze piwo po poście wmusiłem w siebie, bo szkoda było wylać po paru łykach.
Co dalej?
Post był dla mnie ważnym życiowym krokiem. Wyrwał mnie z przekonania, że muszę jeść, żeby żyć. Jadłem głównie dla przyjemności i samo doświadczenie wolności od tego pragnienia było uwalniającym doświadczeniem. Wiem, że w jakiejś formie będę post powtarzał. Będzie potrzebny do medytacji. Jeśli zdecyduję się jeszcze na post o samej wodzie, to prędzej w wakacje na łonie przyrody, a nie w czasie pracy. Na początek przyszłego roku planuję test jakiegoś postu na lekkich warzywach i powiem szczerze, nie mogę się doczekać.
Wprowadziłem natomiast ścisłe przestrzeganie ograniczonego czasu na jedzenie i picie nie-wody: minimum 12-godzinna przerwa, a najlepiej 14-16 godzin odpoczynku od trawienia. Jak pisałem - ze względu na przygotowania do biegu podskoczył mi metabolizm i obecnie ostatni posiłek jem ok. 20.30 a pierwszy posiłek (owoce i kawa) ok. 10 rano, co daje 13 i pół godziny przerwy.
Pożegnanie z Gdynią
Zdjęcie, które widzicie u góry artykułu zrobiłem po przejściu na drugą stronę klifu orłowskiego. Po blisko 3 i pół roku pracy w Gdyni zmieniłem firmę na gdańską. W ostatni piątek sierpnia pożegnałem się z przyjaciółmi z pracy i ruszyłem na sentymentalny maraton do domu. Za wzgórzem widocznym na zdjęciu zostawiłem moje ukochane klify w Redłowie. Ruszałem z głową pełną niepokoju i myślotoku, a kończyłem fizycznie zresetowany i pozytywnie otwarty na przyszłość.
Na razie ze względu na dużą ilość materiału do nauki w nowej pracy ograniczę trochę aktywność na blogu.
poniedziałek, 3 września 2018
Jak przetrwać rzeź na GPW
To już moja 4-rta bessa na GPW na przestrzeni 10 lat. Właściwie mógłbym napisać, że odkąd gram na giełdzie, w Polsce trwa permanentna bessa. Najlepiej ukazuje ją wykres szerokiego rynku:
Uśrednione kursy wszystkich spółek notowane są mniej więcej na poziomach z końca największej bessy w historii Polski z lat 2007-2009. Nie widać tu bessy z przełomu 2015/2016, która dotknęła głównie duże spółki z WIG20.
Niestety jeśli spojrzymy na cenę do wartości księgowej dla indeksu WIG:
która wynosi obecnie 1.055 widzimy, że może być znacznie gorzej (0.85 w 2012 i 0.7 na dnie bessy w 2009). Odpowiadałoby to dalszym spadkom o 15 lub nawet 30%.
W 3 poprzednich przypadkach akumulowałem akcje podczas dojrzałej bessy, objęło to okresy:
- 10.2008-03.2009 - ok. 5 miesięcy przebywania na stracie względem maksymalnej wartości portfela,
- 05.2012-04.2013 - od stycznia 2013 portfel poprawił szczyt, czyli ok. 7 miesięcy na stracie względem ATH (all time high portfela),
- 01.2015-10.2016 (w pierwszej fazie SWIG80, WIG20 od jesieni, gdy zszedł poniżej 2000) - od kwietnia 2015 do listopada 2016 razem ok. 18 miesięcy na stracie względem ATH.
We wszystkich przypadkach zarobiłem kiedy przyszła hossa. Procentowo najlepiej w 2013, kwotowo w 2017. Ale jak widzicie nie było lekko - szczególnie bolały straty na początku 2016. Rąbnąłem się w przewidywaniach startu hossy o rok (taki był rozstrzał między dołkiem na małych i dużych spółkach). Wiedziałem jednak, że posiadam bardzo cenne i bardzo korzystnie kupione aktywa (m.in. PKO, PZU, GPW) i prędzej czy później zostaną one wycenione uczciwie. Tak też się stało - początek 2017 był jak bajka - portfel codziennie osiągał nowy szczyt. Ale potem pojawił się zgrzyt - to jeszcze nie była prawdziwa hossa. To było tylko odreagowanie w wielkiej bessie, zaledwie ząbek wzrostów na wykresie straconej dekady. Zamknąłem prawie całą pozycję (ok. 5 miesięcy po szczycie na SWIG80 i 5 miesięcy przed szczytem WIG20) i zacząłem czekać na rozwój bessy i szukać jej dołka.
Od czerwca 2018 intensywnie odbudowuję pozycję w akcjach. Tym razem to małe spółki pikują. Taki scenariusz zakładałem na początku roku (zagranica spuściła WIG20 w 2015, ale już trzyma pod przyszłą hossę na emerging markets), jednak jak zwykle dynamika bessy mnie zaskakuje. Niektóre spółki spadają poniżej poziomu wypłacanych jeszcze kilka lat temu dywidend.
Moje obecne zaangażowanie w akcje to ok. 60% z czego jakieś 2/3 przypada na małe spółki. Na dużych pozycja notuje wzrosty (zasługa głównie PZU i ETFWIG20L), ale małe systematycznie się osuwają. Spróbujmy oszacować najgorszy możliwy scenariusz:
- akcje ponownie osiągną najniższe w historii wyceny (c/wk 0.7)
- będę przebywał znowu 18 miesięcy na stracie względem szczytu, który mój portfel osiągnął w styczniu 2018.
Dawałoby to maksymalną stratę 30% z 60% pozycji akcyjnej, czyli aż 18% na portfelu i przebywanie na minusie aż do czerwca przyszłego roku. Dotychczas udawało mi się łagodzić spadki:
- rajdami na papierach, które w hossie miały zarobić założony poziom, ale znacząco zbliżyły się do niego już w bessie, więc je sprzedałem,
- S-kami na akcje z WIG20,
- kupowaniu panik na mułkach z WIG20 pod "5% i w nogi",
- kupowaniu śmieciowych opcji call na panikach,
- zgarnianiu dywidend,
- uśrednianiu na spadkach i oddawaniu na odbiciu, żeby obniżyć cenę żelaznego pakietu pod hossę.
Zakładam, że aktywne granie jest w stanie ograniczyć straty o połowę, czyli potencjał strat spada do ok. 9%. Wciąż bardzo dużo, ale ten scenariusz wydaje mi się mimo wszystko mało realny.
Niektóre spółki z portfela długoterminowego potrafią odreagować 100% w górę, a potem oddać cały zysk. Często kusi by je sprzedać, ale powiem wam, że za każdym razem w 3 poprzednich bessach kiedy tak robiłem, traciłem wielką okazję. Miałem JSW w 2016 po 14.xx, oddałem po 15 z groszem, bo przecież to bankrut (wcześniej był dołek po 8.xx), a potem kurs doszedł do ponad 100zł. Miałem w 2009 Ambrę po średnio 1.55, dołek był (bez skorygowania o dywidendy) po 1.17, zarobiłem 100% obracając papierem w trakcie hossy. Tymczasem spółka niedawno kosztowała 15 zł i przez lata wypłaciła kilka zł dywidend. Miałem wreszcie Monnari w 2013, kupowane poniżej 1zł, uśredniane po 1.1, 1.2, wywalone po 1.7 i 2.4. To było odpowiednio +70% i 100% zysku. Fajnie, ale potem kurs dobił do 20zł.
Spadki na szerokim rynku trwają już 19-sty miesiąc. Rekord spadków był w latach 2000-2002 - aż 25 miesięcy spadków:
Wszystkie bessy trwały odpowiednio: 13, 18, 25, 20, 22 i póki co 19 miesięcy.
Kupiłem za ułamek wartości dziesiątki dobrych spółek. Wśród nich mogą być perełki, które odrobią straty i w ciągu kilku lat urosną jeszcze setki procent. Te spółki nie spadają z powodu słabych wyników czy zagrożenia utratą płynności finansowej. Na rynku jest panika, kolejne fundusze wyprzedają spółki PKC, bo klienci umarzają jednostki na wyścigi. W skali kilku miesięcy nic nie zapowiada zmiany - nastawiam się na dalsze miesiące spadków, na które mam jeszcze 40% amunicji. Zwiastunem lepszych czasów będzie mniejsza dynamika spadków i ucieczka najlepszych spółek. Zobaczymy ile jeszcze fundy mają do wysypania.
Uśrednione kursy wszystkich spółek notowane są mniej więcej na poziomach z końca największej bessy w historii Polski z lat 2007-2009. Nie widać tu bessy z przełomu 2015/2016, która dotknęła głównie duże spółki z WIG20.
Niestety jeśli spojrzymy na cenę do wartości księgowej dla indeksu WIG:
która wynosi obecnie 1.055 widzimy, że może być znacznie gorzej (0.85 w 2012 i 0.7 na dnie bessy w 2009). Odpowiadałoby to dalszym spadkom o 15 lub nawet 30%.
W 3 poprzednich przypadkach akumulowałem akcje podczas dojrzałej bessy, objęło to okresy:
- 10.2008-03.2009 - ok. 5 miesięcy przebywania na stracie względem maksymalnej wartości portfela,
- 05.2012-04.2013 - od stycznia 2013 portfel poprawił szczyt, czyli ok. 7 miesięcy na stracie względem ATH (all time high portfela),
- 01.2015-10.2016 (w pierwszej fazie SWIG80, WIG20 od jesieni, gdy zszedł poniżej 2000) - od kwietnia 2015 do listopada 2016 razem ok. 18 miesięcy na stracie względem ATH.
We wszystkich przypadkach zarobiłem kiedy przyszła hossa. Procentowo najlepiej w 2013, kwotowo w 2017. Ale jak widzicie nie było lekko - szczególnie bolały straty na początku 2016. Rąbnąłem się w przewidywaniach startu hossy o rok (taki był rozstrzał między dołkiem na małych i dużych spółkach). Wiedziałem jednak, że posiadam bardzo cenne i bardzo korzystnie kupione aktywa (m.in. PKO, PZU, GPW) i prędzej czy później zostaną one wycenione uczciwie. Tak też się stało - początek 2017 był jak bajka - portfel codziennie osiągał nowy szczyt. Ale potem pojawił się zgrzyt - to jeszcze nie była prawdziwa hossa. To było tylko odreagowanie w wielkiej bessie, zaledwie ząbek wzrostów na wykresie straconej dekady. Zamknąłem prawie całą pozycję (ok. 5 miesięcy po szczycie na SWIG80 i 5 miesięcy przed szczytem WIG20) i zacząłem czekać na rozwój bessy i szukać jej dołka.
Od czerwca 2018 intensywnie odbudowuję pozycję w akcjach. Tym razem to małe spółki pikują. Taki scenariusz zakładałem na początku roku (zagranica spuściła WIG20 w 2015, ale już trzyma pod przyszłą hossę na emerging markets), jednak jak zwykle dynamika bessy mnie zaskakuje. Niektóre spółki spadają poniżej poziomu wypłacanych jeszcze kilka lat temu dywidend.
Moje obecne zaangażowanie w akcje to ok. 60% z czego jakieś 2/3 przypada na małe spółki. Na dużych pozycja notuje wzrosty (zasługa głównie PZU i ETFWIG20L), ale małe systematycznie się osuwają. Spróbujmy oszacować najgorszy możliwy scenariusz:
- akcje ponownie osiągną najniższe w historii wyceny (c/wk 0.7)
- będę przebywał znowu 18 miesięcy na stracie względem szczytu, który mój portfel osiągnął w styczniu 2018.
Dawałoby to maksymalną stratę 30% z 60% pozycji akcyjnej, czyli aż 18% na portfelu i przebywanie na minusie aż do czerwca przyszłego roku. Dotychczas udawało mi się łagodzić spadki:
- rajdami na papierach, które w hossie miały zarobić założony poziom, ale znacząco zbliżyły się do niego już w bessie, więc je sprzedałem,
- S-kami na akcje z WIG20,
- kupowaniu panik na mułkach z WIG20 pod "5% i w nogi",
- kupowaniu śmieciowych opcji call na panikach,
- zgarnianiu dywidend,
- uśrednianiu na spadkach i oddawaniu na odbiciu, żeby obniżyć cenę żelaznego pakietu pod hossę.
Zakładam, że aktywne granie jest w stanie ograniczyć straty o połowę, czyli potencjał strat spada do ok. 9%. Wciąż bardzo dużo, ale ten scenariusz wydaje mi się mimo wszystko mało realny.
Niektóre spółki z portfela długoterminowego potrafią odreagować 100% w górę, a potem oddać cały zysk. Często kusi by je sprzedać, ale powiem wam, że za każdym razem w 3 poprzednich bessach kiedy tak robiłem, traciłem wielką okazję. Miałem JSW w 2016 po 14.xx, oddałem po 15 z groszem, bo przecież to bankrut (wcześniej był dołek po 8.xx), a potem kurs doszedł do ponad 100zł. Miałem w 2009 Ambrę po średnio 1.55, dołek był (bez skorygowania o dywidendy) po 1.17, zarobiłem 100% obracając papierem w trakcie hossy. Tymczasem spółka niedawno kosztowała 15 zł i przez lata wypłaciła kilka zł dywidend. Miałem wreszcie Monnari w 2013, kupowane poniżej 1zł, uśredniane po 1.1, 1.2, wywalone po 1.7 i 2.4. To było odpowiednio +70% i 100% zysku. Fajnie, ale potem kurs dobił do 20zł.
Spadki na szerokim rynku trwają już 19-sty miesiąc. Rekord spadków był w latach 2000-2002 - aż 25 miesięcy spadków:
Wszystkie bessy trwały odpowiednio: 13, 18, 25, 20, 22 i póki co 19 miesięcy.
Kupiłem za ułamek wartości dziesiątki dobrych spółek. Wśród nich mogą być perełki, które odrobią straty i w ciągu kilku lat urosną jeszcze setki procent. Te spółki nie spadają z powodu słabych wyników czy zagrożenia utratą płynności finansowej. Na rynku jest panika, kolejne fundusze wyprzedają spółki PKC, bo klienci umarzają jednostki na wyścigi. W skali kilku miesięcy nic nie zapowiada zmiany - nastawiam się na dalsze miesiące spadków, na które mam jeszcze 40% amunicji. Zwiastunem lepszych czasów będzie mniejsza dynamika spadków i ucieczka najlepszych spółek. Zobaczymy ile jeszcze fundy mają do wysypania.
Subskrybuj:
Posty (Atom)