Odkąd Ben spuścił wodę ogłaszając QE2, zielona kupa wciąż spływa kanałem (spadkowym). Przedstawiałem swoje targety dla par walutowych: EURUSD i AUDUSD. Dzisiaj Aussie dobił wkońcu do 1.033 i wpadła mi S-ka na tej parze.
Kiedy wyznaczałem ten poziom wszystko wydawało się proste. Kiedy już został zdobyty, pojawiły się wątpliwości: DX.F połamał wsparcia, więc teoretycznie dolar powinien osłabiać się dalej. Z drugiej strony USD_I się wybronił:
Zwracałem również uwagę, że spodziewam się fałszywego wybicia w dół na dolarze oraz testu ok. 1.43 na EURUSD. Czy wybicie było fałszywe, to się dopiero okaże, Euro już trochę niżej.
Dzisiaj kończy się jakiś tam program oddawania kasy bankom, którą Fed ściągnął w 2008 roku. Przez ostatnie miesiące 200mld usd pomagało ratować gospodarkę poprzez pompowanie cen żywności i ropy. Przy okazji polecam dzisiejszy wpis AppFunds o generale hossy. W skrócie Chińczycy nie mają już gdzie składować miedzi, więc trzymają ją na zewnątrz :)
Nie ma to i tak znaczenia wobec dodruku kasy. W jeden dzień Fed może podwoić ilość dolarów w galaktyce albo ściągnąć kilkaset mld z rynku i spowodować krach. Póki co nastawieni są na pompę i żadne trzęsienie ziemi czy wyciek plutonu nie może zmienić kierunku indeksów.
Jednak S otworzyłem. Pod ten wykres:
EURUSD:
Opór linii spadkowej, fibo23.6 i sma200 - niezła mieszanka. Teoretycznie silna, ale ta hossa mnie nauczyła, że opory są od tego, żeby je łamać, więc przebicie oporu może wygenerować bardzo silną świecę.
Na koniec niespodzianka - stooq poszerzył S&P500 o dane od 1802 roku! Zapuszczam zatem analizera na 4 lata wstecz:
Pojawiła nam się nowa analogia: rok 1895. Zaglądam na wiki i: http://en.wikipedia.org/wiki/Panic_of_1893 Kolejna analogia wskazana przez analizera - już w 2009 roku wykrył Panic of 1907, dzisiaj z nowymi danymi pokazał także 1893. Nadal obstaję, że jesteśmy już w bessie.
Blog o inwestowaniu, grze na giełdzie, rozwoju osobistym, przemyślenia na temat egzystencji, poszerzanie świadomości. Czasem trochę o żarciu i bieganiu - życie :) Napisz do mnie: deedees małpa o2 kropcia pl
środa, 30 marca 2011
środa, 23 marca 2011
Srebro idzie na rekord, dolar szuka dna
40 usd za uncję powinno zostać przebite, na 42.xx opór fibo:
Padły wsparcia na indeksach dolara. Pisałem, że się tego spodziewam - fałszywego wybicia w dół, które radykalnie obrzydzi dolara. Dziś w onecie przeczytałem, że poszczególne stany USA przyjmują już ustawy o srebrze i złocie jako legalnych środkach płatniczych. Zapewne to rozsądne rozwiązanie, jednak budzą moją podejrzliwość podobne artykuły akurat teraz - czy nie jest to ustawianie publiki?
USDCHF już praktycznie bije w dno:
EURUSD - brakuje jeszcze troszkę do oporu:
Mój scenariusz - w najbliższych tygodniach zobaczymy dużą zmienność. Dolar będzie jeszcze troszkę niżej, ale rekordy na AUD czy CHF względem dolara będą szybko zamieniane w mini-wodospady.. przed kolejnymi pompkami. Zwróćcie uwagę, że pokazuję wykresy miesięczne i tygodniowy - trend będzie się odwracał w bólach.
Dlatego jak zwrócił uwagę jeden z komentatorów warto zająć się czymś ciekawym, np. pieczeniem chleba. Dla mnie ryzyko grania przeciwko dolarowi jest już zbyt wysokie, choć jestem niemal pewien, że zobaczymy na nim małą panikę. Jeśli srebro osiągnie 42$, rozważę otwieranie L na USD.
Padły wsparcia na indeksach dolara. Pisałem, że się tego spodziewam - fałszywego wybicia w dół, które radykalnie obrzydzi dolara. Dziś w onecie przeczytałem, że poszczególne stany USA przyjmują już ustawy o srebrze i złocie jako legalnych środkach płatniczych. Zapewne to rozsądne rozwiązanie, jednak budzą moją podejrzliwość podobne artykuły akurat teraz - czy nie jest to ustawianie publiki?
USDCHF już praktycznie bije w dno:
EURUSD - brakuje jeszcze troszkę do oporu:
Mój scenariusz - w najbliższych tygodniach zobaczymy dużą zmienność. Dolar będzie jeszcze troszkę niżej, ale rekordy na AUD czy CHF względem dolara będą szybko zamieniane w mini-wodospady.. przed kolejnymi pompkami. Zwróćcie uwagę, że pokazuję wykresy miesięczne i tygodniowy - trend będzie się odwracał w bólach.
Dlatego jak zwrócił uwagę jeden z komentatorów warto zająć się czymś ciekawym, np. pieczeniem chleba. Dla mnie ryzyko grania przeciwko dolarowi jest już zbyt wysokie, choć jestem niemal pewien, że zobaczymy na nim małą panikę. Jeśli srebro osiągnie 42$, rozważę otwieranie L na USD.
wtorek, 22 marca 2011
Czasem trzeba wziąć sprawy w swoje ręce
Rozpisywałem się kiedyś o zdrowym odżywianiu i oczyszczaniu organizmu. Jednym z kluczowych elementów diety jest chleb - za odpowiednim chlebem razowym na zakwasie jeździliśmy specjalnie do centrum miasta. Jednak było to dość niewygodne rozwiązanie, nie zawsze znalazł się czas. Choć w sprawie chleba cena nie grała roli, to w ciągu roku bochenek zdrożał z 3.60 na 4.60 .
Piszę w czasie przeszłym, bo od niedzieli pieczemy sami chleb. Jestem w szoku - upieczenie wybornego razowca na zakwasie jest bardzo proste! Znajomi dali nam zakwas i przepis na 'chleb, który się zawsze udaje'. Chleb wyszedł już za pierwszym razem, ale 'ideał' osiągnęliśmy dopiero przy drugim pieczeniu, kiedy podmieniliśmy porcję mąki żytniej na grahamkę, dodaliśmy otręby owsiane i ziarna słonecznika oraz zamiast smarować masłem foremki, wyłożyliśmy je papierem do pieczenia.
Chleb udał się znakomicie, smakuje lepiej niż większość chlebów, po które jeździliśmy do specjalnych sklepów. Co najważniejsze nie ma w nim żadnych spulchniaczy, drożdży ani barwników - same zdrowe ziarna z pełnego przemiału.
Wczoraj kupiliśmy zapasy mąki razowej w młynie (2zł/kilo), więc cena takiego bochenka nawet po doliczeniu kosztów prądu jest śmiesznie niska w porównaniu ze sklepowymi. Całe szczęście, że rynek mąki nie jest w rękach monopolistów, bo lobbyści szybko przepchęliby w Sejmie odpowiednią ustawę zakazującą sprzedaży razówki (w trosce o zdrowie obywateli oczywiście).
Na życzenie czytelniczki przepis:
1. Najpierw potrzebujemy zakwas. My dostaliśmy w słoiczku, ale można ponoć łatwo zrobić: do plastikowej/szklanej miski (nie używać metalowych) wsypać mąkę żytnią razową typ 2000 i dokładnie tyle samo letniej wody (czyli np. szklanka mąki + szklanka wody). Wymieszać i zostawić przykryte ręcznikiem w ciepłym miejscu na noc. Zakwas można dokarmiać co kilka dni, czyli dosypywać znowu mąkę i wodę w tych samych proporcjach. Zakwas powinien zrobić się taką szarą papką, może przechodzić w biały kolor. Pachnie jak sfermentowane jabłka, ocet winny.
2. Jak mamy zakwas, wieczorem przygotowujemy zaczyn: w naszym przypadku do zapełnienia 2 foremek na babki użyliśmy 4 i pół szklanki mąki żytniej razowej i 4 i pół szklanki letniej przegotowanej wody. Wymieszać to DREWNIANĄ łyżką z zakwasem (z godzinę wcześniej wyjęty z lodówki). Słoika po zakwasie nie myjemy, tylko zostawiamy, żeby obsechł (po jakimś czasie warto umyć, ale nie trzeba za każdym razem jak wyjmujemy zakwas). Zaczyn w misce postawiliśmy na letnim kaloryferze i przykrylismy ręcznikiem.
3. Rano zaczyn ma dużo bąbli i pachnie jak zakwas. Teraz można eksperymentować - wg oryginalnego przepisu dajemy mniej więcej tyle samo co do zaczynu mąki białej żytniej lub pszennej aż ciasto będzie stawiało opór. My daliśmy 2 szklanki białej żytniej typ 750, dwie szklanki grahamki typ 1850, pół szklanki otrębów owsianych i garść słoneczników. Za pierwszym razem zrobiliśmy chleb tylko na żytniej (tj. razowa i biała żytnia) i chleb smakował gorzej - grahamka i otręby nadają typowy chlebowy aromat. Do ciasta dodaliśmy 3 płaskie łyżki soli (nawet niepełne).
Ciasto nie powinno być tak gęste jak np. ciasto drożdżowe - jakbyśmy z niego ulepili ciastka, to by się rozlazły. Ale nie jest też za miękkie, jak się nakłada na łyżkę i odwróci powinno powoli się rozciągać nim spadnie.
4. Wsadzamy troszkę ciasta do słoiczka - to będzie nasz zakwas na kolejne pieczenie.
5. Foremki wykładamy papierem do pieczenia (w oryginalnym przepisie smarujemy masłem), wypełniamy ciastem (do ok. połowy) i zostawiamy na 3 godziny (my odstawiliśmy na letni kaloryfer przykryte recznikiem). Jak chlebki urosną (nie czekać aż zaczą pękać, bo opadną) wstawiamy do rozgrzanego piekarnika na ok. 180 stopni. Za namową dziewczyny spotkanej w młynie dałem na starcie trochę wyższą temperaturę, żeby gluten z pszenicy spuchł. Po 5 minutach ustawiłem na 175 stopni.
6. Pieczemy godzinę, wyciągamy foremki z piekarnika i od razu chleb z foremek. Czekamy aż wystygnie i robimy fotkę ;)
Piszę w czasie przeszłym, bo od niedzieli pieczemy sami chleb. Jestem w szoku - upieczenie wybornego razowca na zakwasie jest bardzo proste! Znajomi dali nam zakwas i przepis na 'chleb, który się zawsze udaje'. Chleb wyszedł już za pierwszym razem, ale 'ideał' osiągnęliśmy dopiero przy drugim pieczeniu, kiedy podmieniliśmy porcję mąki żytniej na grahamkę, dodaliśmy otręby owsiane i ziarna słonecznika oraz zamiast smarować masłem foremki, wyłożyliśmy je papierem do pieczenia.
Chleb udał się znakomicie, smakuje lepiej niż większość chlebów, po które jeździliśmy do specjalnych sklepów. Co najważniejsze nie ma w nim żadnych spulchniaczy, drożdży ani barwników - same zdrowe ziarna z pełnego przemiału.
Wczoraj kupiliśmy zapasy mąki razowej w młynie (2zł/kilo), więc cena takiego bochenka nawet po doliczeniu kosztów prądu jest śmiesznie niska w porównaniu ze sklepowymi. Całe szczęście, że rynek mąki nie jest w rękach monopolistów, bo lobbyści szybko przepchęliby w Sejmie odpowiednią ustawę zakazującą sprzedaży razówki (w trosce o zdrowie obywateli oczywiście).
Na życzenie czytelniczki przepis:
Chleb który zawsze wychodzi
by Ewa&Marek
1. Najpierw potrzebujemy zakwas. My dostaliśmy w słoiczku, ale można ponoć łatwo zrobić: do plastikowej/szklanej miski (nie używać metalowych) wsypać mąkę żytnią razową typ 2000 i dokładnie tyle samo letniej wody (czyli np. szklanka mąki + szklanka wody). Wymieszać i zostawić przykryte ręcznikiem w ciepłym miejscu na noc. Zakwas można dokarmiać co kilka dni, czyli dosypywać znowu mąkę i wodę w tych samych proporcjach. Zakwas powinien zrobić się taką szarą papką, może przechodzić w biały kolor. Pachnie jak sfermentowane jabłka, ocet winny.
2. Jak mamy zakwas, wieczorem przygotowujemy zaczyn: w naszym przypadku do zapełnienia 2 foremek na babki użyliśmy 4 i pół szklanki mąki żytniej razowej i 4 i pół szklanki letniej przegotowanej wody. Wymieszać to DREWNIANĄ łyżką z zakwasem (z godzinę wcześniej wyjęty z lodówki). Słoika po zakwasie nie myjemy, tylko zostawiamy, żeby obsechł (po jakimś czasie warto umyć, ale nie trzeba za każdym razem jak wyjmujemy zakwas). Zaczyn w misce postawiliśmy na letnim kaloryferze i przykrylismy ręcznikiem.
3. Rano zaczyn ma dużo bąbli i pachnie jak zakwas. Teraz można eksperymentować - wg oryginalnego przepisu dajemy mniej więcej tyle samo co do zaczynu mąki białej żytniej lub pszennej aż ciasto będzie stawiało opór. My daliśmy 2 szklanki białej żytniej typ 750, dwie szklanki grahamki typ 1850, pół szklanki otrębów owsianych i garść słoneczników. Za pierwszym razem zrobiliśmy chleb tylko na żytniej (tj. razowa i biała żytnia) i chleb smakował gorzej - grahamka i otręby nadają typowy chlebowy aromat. Do ciasta dodaliśmy 3 płaskie łyżki soli (nawet niepełne).
Ciasto nie powinno być tak gęste jak np. ciasto drożdżowe - jakbyśmy z niego ulepili ciastka, to by się rozlazły. Ale nie jest też za miękkie, jak się nakłada na łyżkę i odwróci powinno powoli się rozciągać nim spadnie.
4. Wsadzamy troszkę ciasta do słoiczka - to będzie nasz zakwas na kolejne pieczenie.
5. Foremki wykładamy papierem do pieczenia (w oryginalnym przepisie smarujemy masłem), wypełniamy ciastem (do ok. połowy) i zostawiamy na 3 godziny (my odstawiliśmy na letni kaloryfer przykryte recznikiem). Jak chlebki urosną (nie czekać aż zaczą pękać, bo opadną) wstawiamy do rozgrzanego piekarnika na ok. 180 stopni. Za namową dziewczyny spotkanej w młynie dałem na starcie trochę wyższą temperaturę, żeby gluten z pszenicy spuchł. Po 5 minutach ustawiłem na 175 stopni.
6. Pieczemy godzinę, wyciągamy foremki z piekarnika i od razu chleb z foremek. Czekamy aż wystygnie i robimy fotkę ;)
niedziela, 20 marca 2011
Latin Empire vs China czyli co się dzieje w Afryce
W XIX wieku prawie cała Afryka została podbita przez mocarstwa europejskie. Ostatnie niezależne państwo - Abisynia (Etiopia) zostało podbite w połowie lat 30-stych przez faszystowskie Włochy.
Wkrótce po II Wojnie rozpoczął się proces dekolonizacji Afryki, byłe prowincje stawały się niepodległymi państwami. Początkowo wiele państw radziło sobie dość przyzwoicie, elity wykształcone w metropoliach naśladowały europejski porządek.
Szybko jednak wyszedł na wierzch główny problem granic nowopowstałych krajów - podzielone pod kątem interesów imperiów w XIX wieku, zupełnie nie odpowiadały etnicznej strukturze społeczeństw. W jednym państwie żyły często nienawidzące się plemiona, co gorsza odłamy tego samego plemienia zamieszkiwały państwa sąsiedzkie. Doprowadziło to do niekończących się wojen domowych i rebelii.
Mocarstwa europejskie i USA nie zrezygnowały zresztą ze swoich wpływów - zamiast bezpośredniej zwierzchności politycznej zastosowały zależność ekonomiczną. W czasach kolonialnych Europejczycy budowali w Afryce miasta, koleje, infrastrukturę. Kiedy korporacje amerykańskie i europejskie zastąpiły państwa kolonialne, priorytety się zmieniły - celem korporacji stało się całkowite uzależnienie państewek afrykańskich od eksploatacji surowców.
Bogactwa naturalne stały się przekleństwem dla Afrykańczyków. Metodą dziel i rządź korporacje napuszczają na siebie plemiona, dozbrajają samozwańczych komendantów, żeby lokalne rządy istniały tylko na papierze. Enklawami spokoju są kopalnie, plantacje i zakłady, w których niewolnicy pracują za miskę jedzenia.
W latach 70-tych Somalię nawiedziła susza. Dzisiaj ten kraj kojarzy się z obrazkami wynędzniałych szkieletów ludzi koczujących w namiotach i niewiele grubszych bandytów z karabinami. Dlaczego? Ponieważ kraj dosłownie zalany został "darmową" żywnością. W kilka lat zbankrutowali somalijscy farmerzy; kraj który miewał przejściowe problemy z głodem spowodowane suszami stał się całkowicie zależny od "pomocy". W warunkach szybkiej wymiany ludności, wystarczyło wymarcie jednego pokolenia ludzi znających zasady uprawy i hodowli, żeby jedynym modelem jaki znają miliony ludzi była nędza, wegetacja, przemoc i głód.
W procesie kolonializacji ekonomicznej aktywny udział ma sterowany przez USA Bank Światowy. Najpierw hojnie udziela kredytów na rozwój państw, potem okazuje się, że dłużnik nie spłaci kredytu nigdy, a jednak bankrutem nie jest. Dług służy wyłącznie utrzymywaniu niewolników. Mechanizm zniewalania całych narodów afrykańskich pokazano w filmie "Zaróbmy jeszcze więcej" (do obejrzenia za darmo na http://vod.onet.pl/zarobmy-jeszcze-wiecej,6217,film.html ). Polecam film, pokazuje współczesną rzeczywistość finansową, m.in. miliony pustych domów w Hiszpanii traktowanych jako inwestycje (żeby zwiększych ich wartość obok buduje się pola golfowe, do nawodnienia których zużywa się wody wystarczającej dla zaspokojenia potrzeb połowy ludności kraju).
Były pracownik BŚ nie kryje zasad systemu - jak jakiś kacyk się stawia, organizuje się w jego kraju opozycję. Jeśli to się nie udaje, próbuje się go zabić. W ostateczności organizuje się kampanię medialną i wysyła chłopców z karabinami, żeby przywrócić nadzieję/demokrację/wolność.
Od kilku lat Afryka stała się ogromnym terenem inwestycyjnym dla Chin. Nie jest prawdą, żę Chińczycy wszystkie rezerwy trzymają w obligacjach USA. Sukcesywnie pozbywają się dolara, inwestując w kraje Trzeciego Świata (teraz mówimy Rozwijające się), miliardy dolarów z Chin podtrzymują Grecję i resztę PIIGS a nawet Białoruś. To się oczywiście bardzo nie podoba USA i Europie, które przez setki lat dzielą między siebie wpływy w Azji i Afryce.
Dotychczas oskarżali głównie Chiny o podtrzymywanie reżimów lokalnych kacyków, blokowanie demokracji. Jednak sam PR nie wystarczał, kapitał chiński zdobywa wpływy bardzo szybko. Dlatego "Latin Empire" (nazwę tak kraje zachodnie) postanowiły zabezpieczyć swoje interesy. Zaczęło się od kontroli nad szlakami morskimi pod pretekstem ochrony przed piratami somalijskimi. To ciekawe, że można w kilka dni zorganizować napad na silnie uzbrojoną Libię, a nie da się rozprawić z typkami porywającymi statki na bieda-kutrach, zamieszkującymi kilka nadmorskich wiosek.
Pół NATO trzyma swoje okręty do ochrony przed obdartymi piratami? Kilka bombardowań i akcji komandosów wystarczyłoby, żeby zaorać ich siedziby razem z całą "flotą".
Prawdopodobnie we Francji zrodziła się idea odbudowy wpływów na terenach dawnego Imperium Rzymskiego/kolonializmu XIX-wiecznego, czyli tzw. Unia Śródziemnomorska. Trzeba się spieszyć, pozycja Chin rośnie, upadek dolara jako waluty rezerwowej jest kwestią czasu. Zachód musi obsadzić jak najwięcej krajów, nim dojdzie do spięcia z Chinami. USA i UK zaangażowały się głównie na Bliskim Wschodzie, Francja przejmuje ciężar okupacji Afryki (jedną z pierwszych decyzji Sarkozy'ego była interwencja w Czadzie).
Niemcy budują ścisły sojusz z Rosją, która z etnicznego punktu widzenia straciła już Daleki Wschód na rzecz Chin. Rosja to ostatnie Imperium kolonialne, które wciąż się nie rozpadło, odpadnięcie Kaukazu i Dalekiego Wschodu jest jednak tylko kwestią czasu. Na tej mapce można zobaczyć granice Chin z 1820 i 1990:
Logiczne jest, że 10-krotnie liczniejszy naród (a raczej zlepek narodowości), którego historia na tych terenach jest tysiące razy dłuższa od rosyjskiego panowania będzie dążył do powrotu do dawnych granic. W przypadku Chińczyków wcale nie musi to być agresywna polityka - północne granice Chin zmieniały się wraz z granicą klimatyczną, kiedy klimat się oziębił opuścili te tereny.
Pośpiech z jakim zorganizowano napaść na Libię sugeruje, że historia zaczyna przyspieszać. Czy zniewolenie poprzez kredyt przestanie działać w bliskiej przyszłości i dla zachowania kontroli nad danym terenem potrzebna jest armia? Czy rządy zachodnie hedge'ują już hiperinflację?
Wkrótce po II Wojnie rozpoczął się proces dekolonizacji Afryki, byłe prowincje stawały się niepodległymi państwami. Początkowo wiele państw radziło sobie dość przyzwoicie, elity wykształcone w metropoliach naśladowały europejski porządek.
Szybko jednak wyszedł na wierzch główny problem granic nowopowstałych krajów - podzielone pod kątem interesów imperiów w XIX wieku, zupełnie nie odpowiadały etnicznej strukturze społeczeństw. W jednym państwie żyły często nienawidzące się plemiona, co gorsza odłamy tego samego plemienia zamieszkiwały państwa sąsiedzkie. Doprowadziło to do niekończących się wojen domowych i rebelii.
Mocarstwa europejskie i USA nie zrezygnowały zresztą ze swoich wpływów - zamiast bezpośredniej zwierzchności politycznej zastosowały zależność ekonomiczną. W czasach kolonialnych Europejczycy budowali w Afryce miasta, koleje, infrastrukturę. Kiedy korporacje amerykańskie i europejskie zastąpiły państwa kolonialne, priorytety się zmieniły - celem korporacji stało się całkowite uzależnienie państewek afrykańskich od eksploatacji surowców.
Bogactwa naturalne stały się przekleństwem dla Afrykańczyków. Metodą dziel i rządź korporacje napuszczają na siebie plemiona, dozbrajają samozwańczych komendantów, żeby lokalne rządy istniały tylko na papierze. Enklawami spokoju są kopalnie, plantacje i zakłady, w których niewolnicy pracują za miskę jedzenia.
W latach 70-tych Somalię nawiedziła susza. Dzisiaj ten kraj kojarzy się z obrazkami wynędzniałych szkieletów ludzi koczujących w namiotach i niewiele grubszych bandytów z karabinami. Dlaczego? Ponieważ kraj dosłownie zalany został "darmową" żywnością. W kilka lat zbankrutowali somalijscy farmerzy; kraj który miewał przejściowe problemy z głodem spowodowane suszami stał się całkowicie zależny od "pomocy". W warunkach szybkiej wymiany ludności, wystarczyło wymarcie jednego pokolenia ludzi znających zasady uprawy i hodowli, żeby jedynym modelem jaki znają miliony ludzi była nędza, wegetacja, przemoc i głód.
W procesie kolonializacji ekonomicznej aktywny udział ma sterowany przez USA Bank Światowy. Najpierw hojnie udziela kredytów na rozwój państw, potem okazuje się, że dłużnik nie spłaci kredytu nigdy, a jednak bankrutem nie jest. Dług służy wyłącznie utrzymywaniu niewolników. Mechanizm zniewalania całych narodów afrykańskich pokazano w filmie "Zaróbmy jeszcze więcej" (do obejrzenia za darmo na http://vod.onet.pl/zarobmy-jeszcze-wiecej,6217,film.html ). Polecam film, pokazuje współczesną rzeczywistość finansową, m.in. miliony pustych domów w Hiszpanii traktowanych jako inwestycje (żeby zwiększych ich wartość obok buduje się pola golfowe, do nawodnienia których zużywa się wody wystarczającej dla zaspokojenia potrzeb połowy ludności kraju).
Były pracownik BŚ nie kryje zasad systemu - jak jakiś kacyk się stawia, organizuje się w jego kraju opozycję. Jeśli to się nie udaje, próbuje się go zabić. W ostateczności organizuje się kampanię medialną i wysyła chłopców z karabinami, żeby przywrócić nadzieję/demokrację/wolność.
Od kilku lat Afryka stała się ogromnym terenem inwestycyjnym dla Chin. Nie jest prawdą, żę Chińczycy wszystkie rezerwy trzymają w obligacjach USA. Sukcesywnie pozbywają się dolara, inwestując w kraje Trzeciego Świata (teraz mówimy Rozwijające się), miliardy dolarów z Chin podtrzymują Grecję i resztę PIIGS a nawet Białoruś. To się oczywiście bardzo nie podoba USA i Europie, które przez setki lat dzielą między siebie wpływy w Azji i Afryce.
Dotychczas oskarżali głównie Chiny o podtrzymywanie reżimów lokalnych kacyków, blokowanie demokracji. Jednak sam PR nie wystarczał, kapitał chiński zdobywa wpływy bardzo szybko. Dlatego "Latin Empire" (nazwę tak kraje zachodnie) postanowiły zabezpieczyć swoje interesy. Zaczęło się od kontroli nad szlakami morskimi pod pretekstem ochrony przed piratami somalijskimi. To ciekawe, że można w kilka dni zorganizować napad na silnie uzbrojoną Libię, a nie da się rozprawić z typkami porywającymi statki na bieda-kutrach, zamieszkującymi kilka nadmorskich wiosek.
Pół NATO trzyma swoje okręty do ochrony przed obdartymi piratami? Kilka bombardowań i akcji komandosów wystarczyłoby, żeby zaorać ich siedziby razem z całą "flotą".
Prawdopodobnie we Francji zrodziła się idea odbudowy wpływów na terenach dawnego Imperium Rzymskiego/kolonializmu XIX-wiecznego, czyli tzw. Unia Śródziemnomorska. Trzeba się spieszyć, pozycja Chin rośnie, upadek dolara jako waluty rezerwowej jest kwestią czasu. Zachód musi obsadzić jak najwięcej krajów, nim dojdzie do spięcia z Chinami. USA i UK zaangażowały się głównie na Bliskim Wschodzie, Francja przejmuje ciężar okupacji Afryki (jedną z pierwszych decyzji Sarkozy'ego była interwencja w Czadzie).
Niemcy budują ścisły sojusz z Rosją, która z etnicznego punktu widzenia straciła już Daleki Wschód na rzecz Chin. Rosja to ostatnie Imperium kolonialne, które wciąż się nie rozpadło, odpadnięcie Kaukazu i Dalekiego Wschodu jest jednak tylko kwestią czasu. Na tej mapce można zobaczyć granice Chin z 1820 i 1990:
Logiczne jest, że 10-krotnie liczniejszy naród (a raczej zlepek narodowości), którego historia na tych terenach jest tysiące razy dłuższa od rosyjskiego panowania będzie dążył do powrotu do dawnych granic. W przypadku Chińczyków wcale nie musi to być agresywna polityka - północne granice Chin zmieniały się wraz z granicą klimatyczną, kiedy klimat się oziębił opuścili te tereny.
Pośpiech z jakim zorganizowano napaść na Libię sugeruje, że historia zaczyna przyspieszać. Czy zniewolenie poprzez kredyt przestanie działać w bliskiej przyszłości i dla zachowania kontroli nad danym terenem potrzebna jest armia? Czy rządy zachodnie hedge'ują już hiperinflację?
środa, 16 marca 2011
Powrót do podstaw
Tnij straty,
pozwól zyskom rosnąć.
Podstawowa zasada giełdowa.
Gdzieś na necie błąka się ok. 30 kolejnych etapów rozwoju tradera. W skrócie polegają na tym, że znajdujesz jakąś metodę na zarabianie a potem na skutek łamania zasad wracasz do punktu wyjścia. Rynek nie był dla mnie ostatnio szczodry, popłynąłem na certach na spadki ropy. Potem chciałem odrobić stratę i zająłem kilka pozycji, które gdyby je rozegrać jak dotychczas (tj. łap 50-150zł i w nogi) dałyby zysk. Jednak strata na certach była kilkanaście razy wyższa, dlatego chciałem odrobić straty proporcjonalnie. No i dołożyłem kolejnych strat.
Nieoczekiwanie te straty wpłynęły na mnie bardzo uspokajająco. Po części dlatego, że przestałem już kisić pozycje wbrew trendowi :) Najważniejsze jednak, że nabrałem dystansu. Nagle zobaczyłem, jak niepotrzebnie miotam się od ponad 2 lat. Sygnały działają, wykresy chodzą w trendach i odbijają się od średnich, a ja zawsze zarabiam grosze. Żeby zarobić więcej zwiększam lewar, co zwiększa tylko ryzyko i w kilka dni potrafi zniweczyć 2-miesięczne ciułanie.
Zdiagnozowałem takie, ciągle powtarzane błędy:
1. Ścinanie zysków. Czasami wręcz ścinanie blisko 0, jak tylko pozycja wychodzi z minusów na plus. Strach przed wejściem w kontynuowany ruch.
Znamy to wszyscy, obstawiamy na czymś spadki, nagle idzie strzał w górę. Modlimy się, żeby tylko wyjść na 0 - jak kurs wraca, zamykamy pozycję. Potem spada dalej i już boimy się powrócić na rynek, bo pewnie zaraz zawróci.
Drugi przykład: dostaję na 3 akcjach sygnał kupna. Kupuję wszystkie 3. 2 idą do góry, jest zysk, nagle mała korekta - strach, że zysk zamieni się w stratę; uciekam z groszowym zyskiem.. a kurs leci dalej na północ. Trzecia spółka nie rośnie, sygnał był fałszywy. Więc siedzę na niej i czekam aż wyjdę chociaż na 0.. Efekt? Tracę na niej wszystko co zarobiłem na dwóch poprzednich.
Nie ma znaczenia jaką trafność ma twoja metoda, jeśli wyciągniesz z potencjału ruchu max 10%. Wystarczy kilka procent fałszywych sygnałów, żeby wszystko zniweczyć.
Obecna hossa (choć ja już od lutego uważam, że jesteśmy w bessie :) ) jest trudna. Mówi się, że w hossie każdy zarabia i dopiero bessa weryfikuje. Tak było w 2009 roku, kiedy faktycznie wszystko rosło i nawet nietrafiony zakup po kilku tygodniach/miesiącach wychodził na plusy. Popatrzmy na wykres ilustrujący liczbę rosnących spółek na GPW:
Widzimy wyraźnie, że praktycznie od sierpnia 2009 (z małą przerwą marzec-kwiecień 2010) statystyczna szansa na trafienie w spółkę rosnącą jest mniejsza niż 50%. Właściwie od października zeszłego roku większość spółek spada, choć indeksy WIG/WIG20 pokazują coś innego.
Spadający ADLINE nie oznacza, że akcje są w bessie. Np. taki PGNiG spadał przez większość roku, kiedy jednak już rósł, to konkretnie na wysokich obrotach. Jednakże jeśli akcje spadają częściej, niż rosną, to i sygnały kupna częściej są fałszywe.
I faktycznie - wiele wybić z trójkątów, przełamania średnich lub linii spadkówych było negowanych na kolejnych sesjach. Łatwiej zarobić na łapaniu noża i korekcie spadków, niż na klasycznym sygnale kupna po konsolidacji na wysokim poziomie. Przecież to jak w bessie!
Tutaj upatruję zbyt długiego trwania w błędnej grze, ponieważ często otwierałem pozycję średnioterminową na akcjach i naprawdę chciałem czekać z zyskiem, ale wychodziłem ze stratami (np. Arctic). Więc znowu upewniałem się, że lepiej chwycić mały zysk i wiać, niż szukać trendów. Problem był taki, że szukałem okazji wśród małych i średnich spółek, tymczasem trendy wzrostowe były na WIG20. Miałem PGN, PGE, TPS w świetnych cenach i na nich skubałem, zamiast nic nie robić i poczekać z realizacją zysku na jakimś oporze.
Trendy były też na walutach, a ja wciąż grałem na umocnienie dolara, zamiast siedzieć np. na franku szwajcarskim czy jenie. Tutaj kłania się kolejny błąd:
2. Zgadywanie szczytów i dołków. Czyli znowu łamanie podstaw. O ile czasami to zdaje egzamin (punkty przesilenia można wyznaczyć), to lokalne zmiany trendów są tak rzadkie, że polowanie na nie jest stratą czasu. Nie będę tu więcej pisał, bo z tym ostatnio sobie w miarę radzę - powstrzymuję się od gry, zamiast otwierać bezsensowne pozycje pod prąd.
3. Największy błąd jaki popełniałem obok ścinania zysków to traktowanie każdej inwestycji osobno. Chciałem, żeby każda transakcja była zyskowna lub przynajmniej niewiele traciła. Nie dość, że zabierało to masę czasu (analizowanie każdej spółki z osobna, gapienie się w notowania i wykresy), to zupełnie traciłem z oczu to co jest w tym wszystkim najważniejsze: stan portfela.
Skupianie energii na posiadaniu racji (wybrałem dobrze spółkę/kontrakt) a nie zwrocie z całości zwięszało mi tylko statystyki trafności a nie wielkość portfela. Co z tego, że trafiłem 5 razy po 100zł, jak za szóstym razem powieźli mnie na 600.
4. Kolejny błąd, a w zasadzie defekt postrzegania, to odnoszenie wielkości, którymi operuję na rynku do prawdziwych towarów. Dopóki w umyśle zysk/strata jest porównywana z dniówką, czynszem, nowym telefonem, komputerem itd. nie ma szans na chłodną grę. Emocje przesłaniają umysł racjonalny.
Te 4 błędy uważam za kluczowe w słabych wynikach. Poczyniłem zatem odpowiednie kroki:
1. Zmniejszyłem kilkukrotnie wielkość zaangażowania. Żeby całkowicie wyeliminować myślenie o pieniądzach gram na fx 2 mikrolotami wyłącznie patrząc na wykres intraday (i ewentualnie godzinowy do optymalizacji wejścia). Skupiam się tylko i wyłącznie na przestrzeganiu zasad otwierania/zamykania pozycji. To czy zarobię na tym, czy nie, nie ma znaczenia.
Efekt: zero stresu i emocji, zaglądam czasami na wykres, z czasem i to zniknie. Postawiony TP i SL wystarczają. Czasami sytuacja się zmienia na tyle, że warto wcześniej zamknąć pozycję, zwłaszcza na wykresach intraday, na to wypracuję praktyki.
2. Przestałem prowadzić dziennik transakcji. Niektórym to pomaga, w moim przypadku cała para szła w poszczególne elementy portfela a nie portfel jako całość. Jakieś kombinowane strategie jak tu uratować daną inwestycję, redukcje, uśredniania. Teraz liczy się tylko wykres: jak sygnał zostaje zanegowany zamykam pozycję nie martwiąc się, jaką stratę wygenerowała.
W ten sposób umykają mi kwoty. Nie ma już pieniędzy, są figury, emocje tracą kontrolę nad procesem decyzyjnym.
Początek zmian był tradycyjny - zaczął się od wtopy :) IDM wybił na wysokim obrocie linię trendu spadkowego, kupiłem, po czym odpadł. Podobnie było w zeszłym roku, kiedy chciałem grać w oparciu o średnie - pierwsze sygnały na Arctic i EURUSD były fałszywe. Dopiero kolejne dałyby zysk, ale mnie już przy tym nie było. Tym razem IDM wywaliłem bez większego stresu. Była jakaś strata, nieduża, kolejnego dnia kurs dopiero zanurkował - i to już konkretna korzyść. Zapewne wcześniej siedziałbym na nim dalej i liczył na powrót w okolice zakupu.
3 otwarte pozycje na razie rosną, nie pamiętam, żebym kiedyś tak długo trzymał zysk. Do realizacji TP jeszcze trochę brakuje, SL póki co poniżej ceny zakupu, więc wszystko może zamknąć się na minusie. Łączna wiekość pozycji: 2/3 środków. Zobaczymy co będzie..
Zdiagnozowałem takie, ciągle powtarzane błędy:
1. Ścinanie zysków. Czasami wręcz ścinanie blisko 0, jak tylko pozycja wychodzi z minusów na plus. Strach przed wejściem w kontynuowany ruch.
Znamy to wszyscy, obstawiamy na czymś spadki, nagle idzie strzał w górę. Modlimy się, żeby tylko wyjść na 0 - jak kurs wraca, zamykamy pozycję. Potem spada dalej i już boimy się powrócić na rynek, bo pewnie zaraz zawróci.
Drugi przykład: dostaję na 3 akcjach sygnał kupna. Kupuję wszystkie 3. 2 idą do góry, jest zysk, nagle mała korekta - strach, że zysk zamieni się w stratę; uciekam z groszowym zyskiem.. a kurs leci dalej na północ. Trzecia spółka nie rośnie, sygnał był fałszywy. Więc siedzę na niej i czekam aż wyjdę chociaż na 0.. Efekt? Tracę na niej wszystko co zarobiłem na dwóch poprzednich.
Nie ma znaczenia jaką trafność ma twoja metoda, jeśli wyciągniesz z potencjału ruchu max 10%. Wystarczy kilka procent fałszywych sygnałów, żeby wszystko zniweczyć.
Obecna hossa (choć ja już od lutego uważam, że jesteśmy w bessie :) ) jest trudna. Mówi się, że w hossie każdy zarabia i dopiero bessa weryfikuje. Tak było w 2009 roku, kiedy faktycznie wszystko rosło i nawet nietrafiony zakup po kilku tygodniach/miesiącach wychodził na plusy. Popatrzmy na wykres ilustrujący liczbę rosnących spółek na GPW:
Widzimy wyraźnie, że praktycznie od sierpnia 2009 (z małą przerwą marzec-kwiecień 2010) statystyczna szansa na trafienie w spółkę rosnącą jest mniejsza niż 50%. Właściwie od października zeszłego roku większość spółek spada, choć indeksy WIG/WIG20 pokazują coś innego.
Spadający ADLINE nie oznacza, że akcje są w bessie. Np. taki PGNiG spadał przez większość roku, kiedy jednak już rósł, to konkretnie na wysokich obrotach. Jednakże jeśli akcje spadają częściej, niż rosną, to i sygnały kupna częściej są fałszywe.
I faktycznie - wiele wybić z trójkątów, przełamania średnich lub linii spadkówych było negowanych na kolejnych sesjach. Łatwiej zarobić na łapaniu noża i korekcie spadków, niż na klasycznym sygnale kupna po konsolidacji na wysokim poziomie. Przecież to jak w bessie!
Tutaj upatruję zbyt długiego trwania w błędnej grze, ponieważ często otwierałem pozycję średnioterminową na akcjach i naprawdę chciałem czekać z zyskiem, ale wychodziłem ze stratami (np. Arctic). Więc znowu upewniałem się, że lepiej chwycić mały zysk i wiać, niż szukać trendów. Problem był taki, że szukałem okazji wśród małych i średnich spółek, tymczasem trendy wzrostowe były na WIG20. Miałem PGN, PGE, TPS w świetnych cenach i na nich skubałem, zamiast nic nie robić i poczekać z realizacją zysku na jakimś oporze.
Trendy były też na walutach, a ja wciąż grałem na umocnienie dolara, zamiast siedzieć np. na franku szwajcarskim czy jenie. Tutaj kłania się kolejny błąd:
2. Zgadywanie szczytów i dołków. Czyli znowu łamanie podstaw. O ile czasami to zdaje egzamin (punkty przesilenia można wyznaczyć), to lokalne zmiany trendów są tak rzadkie, że polowanie na nie jest stratą czasu. Nie będę tu więcej pisał, bo z tym ostatnio sobie w miarę radzę - powstrzymuję się od gry, zamiast otwierać bezsensowne pozycje pod prąd.
3. Największy błąd jaki popełniałem obok ścinania zysków to traktowanie każdej inwestycji osobno. Chciałem, żeby każda transakcja była zyskowna lub przynajmniej niewiele traciła. Nie dość, że zabierało to masę czasu (analizowanie każdej spółki z osobna, gapienie się w notowania i wykresy), to zupełnie traciłem z oczu to co jest w tym wszystkim najważniejsze: stan portfela.
Skupianie energii na posiadaniu racji (wybrałem dobrze spółkę/kontrakt) a nie zwrocie z całości zwięszało mi tylko statystyki trafności a nie wielkość portfela. Co z tego, że trafiłem 5 razy po 100zł, jak za szóstym razem powieźli mnie na 600.
4. Kolejny błąd, a w zasadzie defekt postrzegania, to odnoszenie wielkości, którymi operuję na rynku do prawdziwych towarów. Dopóki w umyśle zysk/strata jest porównywana z dniówką, czynszem, nowym telefonem, komputerem itd. nie ma szans na chłodną grę. Emocje przesłaniają umysł racjonalny.
Te 4 błędy uważam za kluczowe w słabych wynikach. Poczyniłem zatem odpowiednie kroki:
1. Zmniejszyłem kilkukrotnie wielkość zaangażowania. Żeby całkowicie wyeliminować myślenie o pieniądzach gram na fx 2 mikrolotami wyłącznie patrząc na wykres intraday (i ewentualnie godzinowy do optymalizacji wejścia). Skupiam się tylko i wyłącznie na przestrzeganiu zasad otwierania/zamykania pozycji. To czy zarobię na tym, czy nie, nie ma znaczenia.
Efekt: zero stresu i emocji, zaglądam czasami na wykres, z czasem i to zniknie. Postawiony TP i SL wystarczają. Czasami sytuacja się zmienia na tyle, że warto wcześniej zamknąć pozycję, zwłaszcza na wykresach intraday, na to wypracuję praktyki.
2. Przestałem prowadzić dziennik transakcji. Niektórym to pomaga, w moim przypadku cała para szła w poszczególne elementy portfela a nie portfel jako całość. Jakieś kombinowane strategie jak tu uratować daną inwestycję, redukcje, uśredniania. Teraz liczy się tylko wykres: jak sygnał zostaje zanegowany zamykam pozycję nie martwiąc się, jaką stratę wygenerowała.
W ten sposób umykają mi kwoty. Nie ma już pieniędzy, są figury, emocje tracą kontrolę nad procesem decyzyjnym.
Początek zmian był tradycyjny - zaczął się od wtopy :) IDM wybił na wysokim obrocie linię trendu spadkowego, kupiłem, po czym odpadł. Podobnie było w zeszłym roku, kiedy chciałem grać w oparciu o średnie - pierwsze sygnały na Arctic i EURUSD były fałszywe. Dopiero kolejne dałyby zysk, ale mnie już przy tym nie było. Tym razem IDM wywaliłem bez większego stresu. Była jakaś strata, nieduża, kolejnego dnia kurs dopiero zanurkował - i to już konkretna korzyść. Zapewne wcześniej siedziałbym na nim dalej i liczył na powrót w okolice zakupu.
3 otwarte pozycje na razie rosną, nie pamiętam, żebym kiedyś tak długo trzymał zysk. Do realizacji TP jeszcze trochę brakuje, SL póki co poniżej ceny zakupu, więc wszystko może zamknąć się na minusie. Łączna wiekość pozycji: 2/3 środków. Zobaczymy co będzie..
piątek, 11 marca 2011
Jen przed zmianą trendu może zaskoczyć
W czerwcu zeszłego roku zamieściłem wykres miesięczny USDJPY sugerujący długotrwałe spadki:
Na dziś wygląda to tak:
Dostawiłem kreseczkę sugerującą możliwe wybicie z kreślonego od kilku miesięcy trójkąta. Coraz bardziej skłaniam się do scenariusza z fałszywym wybiciem dolara w dół przed zmianą trendu.
Zasięg wybicia z tego potężnego trójkąta wygląda nieprawdopodobnie. Wszyscy oczekują załamania obligacji japońskich i wielkiej inflacji a Jen ciągle się umacnia. Gdzie jest kres? Zajrzyjmy na JPY_I:
Trójkąt czy kanał? Oto jest pytanie :) Realizacja trójkąta to jakieś 72 jeny za dolara.
Przejdę na wykres tygodniowy:
Kurs walczy na wsparciu SMA45. Zajrzałem na poprzedni cykl silnego umocnienia jena z 2000 roku. Walka na SMA45 odbyła się w podobnych warunkach 2-krotnie (zaznaczyłem punktami 1 i 2). Następnie przeniosłem wynikające z tamtych analogii wybicia i otrzymałem 2 hipotetyczne zachowania.
Po co ta zabawa? Otóż trwałe zejście poniżej SMA45 definitywnie odwróci trend aprecjacji jena na lata. Zrealizuje się "wreszcie" scenariusz drukowania potężnego długu Japonii.
Natomiast jeszcze jedno dynamiczne wybicie w górę ze SMA45 zmiecie z rynku graczy liczących na odbicie USDJPY. Nie mam niestety dostępu do danych o koncentracji pozycji na jenie, obiło mi się jednak o uszy, że ogromna większość spekulantów jest po długiej stronie na USDJPY. Sam niedawno otwierałem długą pozycję po tym, jak jakaś agencja ogłosiła, że obniżą rating długu Japonii. Był chwilowy pik a potem spadki. Dokładnie tak samo jak dzisiaj po wieściach o tsunami i trzęsieniu ziemi - USDJPY podskoczył, po czym dosłownie się zapadł.
Wg mnie wystrzał JPY na 360 (w przypadku USDJPY to byłoby gdzieś pomiędzy 75-78) byłby okazją na zajęcie długoterminowej krótkiej pozycji na jenie. Natomiast zamknięcie tygodnia pod SMA45 będzie sygnałem początku zmiany trendu już teraz. Realizacja całego wybicia z trójkąta to jakaś ekstremalna sytuacja porównywalna z 1995 rokiem - i jednocześnie gigantyczna okazja na skracania jena.
Na dziś wygląda to tak:
Dostawiłem kreseczkę sugerującą możliwe wybicie z kreślonego od kilku miesięcy trójkąta. Coraz bardziej skłaniam się do scenariusza z fałszywym wybiciem dolara w dół przed zmianą trendu.
Zasięg wybicia z tego potężnego trójkąta wygląda nieprawdopodobnie. Wszyscy oczekują załamania obligacji japońskich i wielkiej inflacji a Jen ciągle się umacnia. Gdzie jest kres? Zajrzyjmy na JPY_I:
Przejdę na wykres tygodniowy:
Kurs walczy na wsparciu SMA45. Zajrzałem na poprzedni cykl silnego umocnienia jena z 2000 roku. Walka na SMA45 odbyła się w podobnych warunkach 2-krotnie (zaznaczyłem punktami 1 i 2). Następnie przeniosłem wynikające z tamtych analogii wybicia i otrzymałem 2 hipotetyczne zachowania.
Po co ta zabawa? Otóż trwałe zejście poniżej SMA45 definitywnie odwróci trend aprecjacji jena na lata. Zrealizuje się "wreszcie" scenariusz drukowania potężnego długu Japonii.
Natomiast jeszcze jedno dynamiczne wybicie w górę ze SMA45 zmiecie z rynku graczy liczących na odbicie USDJPY. Nie mam niestety dostępu do danych o koncentracji pozycji na jenie, obiło mi się jednak o uszy, że ogromna większość spekulantów jest po długiej stronie na USDJPY. Sam niedawno otwierałem długą pozycję po tym, jak jakaś agencja ogłosiła, że obniżą rating długu Japonii. Był chwilowy pik a potem spadki. Dokładnie tak samo jak dzisiaj po wieściach o tsunami i trzęsieniu ziemi - USDJPY podskoczył, po czym dosłownie się zapadł.
Wg mnie wystrzał JPY na 360 (w przypadku USDJPY to byłoby gdzieś pomiędzy 75-78) byłby okazją na zajęcie długoterminowej krótkiej pozycji na jenie. Natomiast zamknięcie tygodnia pod SMA45 będzie sygnałem początku zmiany trendu już teraz. Realizacja całego wybicia z trójkąta to jakaś ekstremalna sytuacja porównywalna z 1995 rokiem - i jednocześnie gigantyczna okazja na skracania jena.
czwartek, 10 marca 2011
Wybicie do końca tygodnia?
Mielą zieloną kupę, że aż strach pozycję zająć. Najpierw popatrzmy z perspektywy:
I zbliżenie:
Na RSI linia spadkowa już puściła, na wykresie cenowym wciąż walka na oporze. Jeszcze ciekawiej wygląda USDAUD:
Wybicie z tego trójkąta (klina?) wskaże kierunek dla indeksów.
USDPLN i 2 najbliższe scenariusze:
Na koniec, żeby trochę popsuć szyki niedźwiedziom, niewykończona struktura na bondach:
Przebicie linii spadkowej to również wyjście indeksu dolara górą, spadki na giełdach i towarach. Zejście 10-latek w dół na ok. 117 to wybicie dołem (czyli trójkąt USDAUD w dół, EURUSD pod linię trendu spadkowego na 1.43, 2.74 zł za dolara i idealna okazja na zakupy w dołku).
I zbliżenie:
Na RSI linia spadkowa już puściła, na wykresie cenowym wciąż walka na oporze. Jeszcze ciekawiej wygląda USDAUD:
Wybicie z tego trójkąta (klina?) wskaże kierunek dla indeksów.
USDPLN i 2 najbliższe scenariusze:
Na koniec, żeby trochę popsuć szyki niedźwiedziom, niewykończona struktura na bondach:
Przebicie linii spadkowej to również wyjście indeksu dolara górą, spadki na giełdach i towarach. Zejście 10-latek w dół na ok. 117 to wybicie dołem (czyli trójkąt USDAUD w dół, EURUSD pod linię trendu spadkowego na 1.43, 2.74 zł za dolara i idealna okazja na zakupy w dołku).
czwartek, 3 marca 2011
Bondy póki co zgodnie z planem
Bondy w dół, giełdy w górę, dolar w miejscu:
Na FW20 mieliśmy dzisiaj masakrę niedźwiedzi. Rosnący LOP, pęknięte opory i wybicie nad SMA45. Do wygaśnięcia serii marcowej najprawdopodobniej byki odzyskają inicjatywę.
2 tygodnie to czas wystarczający do uklepania dna przez amerykańskie 10-latki. Zagadką będzie zachowanie w tym czasie dolara. Wobec dotychczas silnych JPY i CHF zielony rozpoczął odrabianie strat, na EUR dalej wzrosty.
Zaryzykowałem dziś i kupiłem trochę akcji (WDM, IDM, LST). Nie wiem na ile trwałe będą te wzrosty, ale jeśli blue chipy mogą rosnąć przez 2 tygodnie, upatruję szansy na zarobek w wybiciu przez NCINDEX linii trendu spadkowego i korektę na fibo38.2/ema180 lub nawet fibo50/sma45:
Na FW20 mieliśmy dzisiaj masakrę niedźwiedzi. Rosnący LOP, pęknięte opory i wybicie nad SMA45. Do wygaśnięcia serii marcowej najprawdopodobniej byki odzyskają inicjatywę.
2 tygodnie to czas wystarczający do uklepania dna przez amerykańskie 10-latki. Zagadką będzie zachowanie w tym czasie dolara. Wobec dotychczas silnych JPY i CHF zielony rozpoczął odrabianie strat, na EUR dalej wzrosty.
Zaryzykowałem dziś i kupiłem trochę akcji (WDM, IDM, LST). Nie wiem na ile trwałe będą te wzrosty, ale jeśli blue chipy mogą rosnąć przez 2 tygodnie, upatruję szansy na zarobek w wybiciu przez NCINDEX linii trendu spadkowego i korektę na fibo38.2/ema180 lub nawet fibo50/sma45:
Subskrybuj:
Posty (Atom)