czwartek, 11 grudnia 2014

Dieta cz. 5/5 Jesteś tym, co jesz

Nadchodzi koniec roku, więc czas na podsumowanie niektórych wątków - dziś biorę na tapetę cykl dietetyczny. Przyznam, że musiałem zajrzeć do pierwszej części cyklu, żeby zorientować się, dlaczego zacząłem pisać o jedzeniu :) Genezą były maile z pytaniami o dietę wegetariańską. Postanowiłem uporządkować i uzasadnić efekty swoich eksperymentów i studiów nad odżywianiem na przestrzeni 20 lat (z przerwami oczywiście).

Przez pierwsze 5 lat kierowałem się modnymi w latach 90-tych wśród kulturystów dietami wysoko-białkowymi i nisko-tłuszczowymi. Był to okres końca podstawówki (teraz gimnazjum) i szkoły średniej. Przejadanie się produktami mlecznymi i mięsem miało swoje konsekwencje zdrowotne, dlatego w wieku 20 lat bardzo silnie wpłynęła na mnie książka Tombaka. Tezy o szkodliwości mleka, mąki i cukru były na tamte czasy rewolucyjne. Zacząłem stosować diety oczyszczające, straciłem parę kg mięśni, ale odzyskałem węch i znacząco zredukowałem problemy laryngologiczne. Przemodelowanie myślenia (z dużo białka na dużo warzyw i owoców, unikać mącznych ciast, białego pieczywa itd.) przyczyniło się do zmiany nawyków żywieniowych i nawet jak przestałem zajmować się tematem odżywiania, nie groziła mi nadwaga.

Temat odżywiania wrócił w 2011 roku, kiedy zacząłem biegać. Raz że po lekkich posiłkach szybko mogłem wyskoczyć na trening, dwa że nie powodowały żadnych dolegliwości dziąseł i zębów. Włókna mięsa wchodziły w szpary między zębami i powodowały krwawienie. Pod wpływem książki duchowej jednego dnia przekroczyłem Rubikon i postanowiłem, że z mięs będę jadł tylko sporadycznie ryby. Kilka miesięcy później zrezygnowałem z każdego mięsa. 3 lata więcej potrzebowałem na odstawienie mleka i cukru.

Pisałem nie raz, że dieta jest rodzajem religii i nie chcę nikogo przekonywać do swoich racji. Chcę natomiast naświetlić motywy, interpretacje badań i własne doświadczenia, które być może okażą się dla kogoś pomocne. Zapewne część z nich jest błędna, chętnie dowiem się tego z Waszych komentarzy.

W ostatnim odcinku cyklu postanowiłem przedstawić swój punkt widzenia na przekonania i argumenty używane przez mięsożerców, wegetarian i wegan w dyskusjach.

Bez mięsa nie da się żyć.
Bzdura, szczególnie gdy jemy nabiał i jajka. Jeśli w ogóle rezygnujemy z produktów pochodzenia zwierzęcego, musimy suplementować witaminę B12. Istnieją społeczności wegańskie w Indiach i Iranie, które nie muszą jeść syntetycznej witaminy, ale dlatego, że spożywają niemyte warzywa i owoce. Z oczywistych względów jest to w naszym kręgu kulturowym niedopuszczalne.

Na naszej szerokości geograficznej jedzenie mięsa ma długą tradycję, bo zapewniało konserwację jedzenia na zimę (w postaci żywego inwentarza) i lepszą ochronę przed zimnem (tkanka tłuszczowa). Wiem coś niestety o tym, bo o ile całą pierwszą zimę przebiegałem w krótkich spodniach i zwykłej bluzie, to teraz w mrozy muszę biegać z 3 warstwami ubrań. Podjąłem w tym roku konkretną walkę z wyziębianiem organizmu (od sierpnia zimne prysznice, od października regularne morsowanie), więc jeśli będą efekty, napiszę o tym artykuł. W obecnych czasach zdobycie i przechowanie żywności nie jest żadnym problemem. W środku zimy możemy jeść świeżutkie owoce i warzywa z Afryki czy Ameryki Południowej, krajowe rośliny są przechowywane w takich warunkach, że dopiero na wiosnę tracą smak.

Człowiek jest roślinożercą.
Nie - człowiek jest wszystkożercą, ale ma więcej cech roślinożercy.

Jedzenie mięsa jest moralnie złe.
Grube nadużycie. W ogóle uważanie siebie za kogoś lepszego od innych, bo się nie je mięsa jest bardzo niebezpieczne, stąd pewnie tak wielu nawiedzonych kaznodziei wśród wegan. Z drugiej strony - jako dzieciak pod wpływem serialu Północ Południe zastanawiałem się czy wśród południowców byli dobrzy ludzie. No bo jak to, przecież tam było niewolnictwo; jak dobra, kochająca matka Orryego mogła żyć ze świadomością, że jej bogactwo jest zbudowane na wykorzystywaniu i katowaniu murzynów na plantacji? Potem w szkole odkrywałem kolejne "szokujące" fakty o eksploatowaniu ludzi w starożytnym Rzymie itd.

Dlaczego potrafimy być wobec jednych osób czuli i empatyczni, a innych traktować jak przedmiot? Wystarczy przestawić klapkę w mózgu i żołnierz nie zabija ludzi, tylko terrorystów. W czasie wojny secesyjnej znajdowano na polach bitwy karabiny z kilkunastoma ładunkami - żołnierze nie strzelali, bo nie chcieli zabijać. Tak narodziła się killologia - nauka o zabijaniu. Teraz żołnierze nie zabijają ludzi, tylko likwidują cele. Ten sam mechanizm sprawia, że nie czujemy żadnego dyskomfortu jedząc mięso. Widok cierpiących zwierząt w ubojni czy hodowli nie budzi emocji, bo to jedzenie, a nie żywe istoty. Ale już widok własnego psa, który może być głupszy od świni, to co innego - to istota z własnymi upodobaniami, przyjaciel rodziny itd.

Myślę, że kiedyś ludzie będą się dziwić, dlaczego zaawansowana cywilizacja z XXI wieku zjadała zwierzęta. Produkowali w fabrykach większość pożywienia, mięso przecież i tak pompowali chemikaliami, a mimo to nie tworzyli masowo produktów roślinnych smakujących jak mięso.

Używanie i jedzenie wszelkich produktów odzwierzęcych jest złe.
To stwierdzenie jest właśnie przykładem fanatyzmu. O ile rozumiem, że należy minimalizować cierpienie ssaków, ptaków, nawet ryb, to już wkładanie do worka z nimi owadów jest przegięciem. Największym przegięciem jest niejedzenie z tego powodu miodu. Gość się rozpisuje o stresie pszczoły w trakcie płoszenia dymem, a nie widzi problemu w tym, że sam zjada pryskane warzywa. Na każdą zestresowaną pszczółkę przypadają tysiące zagazowanych (na śmierć) owadów, które chciały podjeść liście soi, jednak miód niet, a soja tak. Kto miał drzewko owocowe na działce i go nie pryskał, ten wie, że po paru latach jakieś 80% owoców ma robale. Zgodnie z logiką nie krzywdzenia żadnego zwierzątka należałoby jeść tylko 20% zbiorów, a znalezione robaki humanitarnie eksmitować do nowych owoców.

Poza tym pszczelarze to jedna z najpożyteczniejszych grup zawodowych. W Japonii ingerencja przemysłu w środowisko jest tak duża, że pszczoły masowo wymierają i sadownicy muszą sami zapylać kwiaty. Gdyby nie pszczelarze-pasjonaci w Polsce, w niejednej gminie bezmyślni rolnicy wytruliby opryskami pszczoły.

Mięso jest smaczniejsze.
Wydaje się smaczniejsze, bo jemy je przez całe życie. Pamiętam, jak pierwszy raz po przejściu na wegetarianizm dostałem ślinotoku na zapach mięsa - w niedzielę rano, gdy żona gotowała dzieciom parówki. Zapach parówek, świeżej bułeczki i keczupu w niedzielny poranek miałem silnie zakorzeniony we wspomnieniach z dzieciństwa. Żadna wykwintna pieczeń nie pachniała tak zachęcająco. No może przypieczona skórka od kurczaka..

Teraz moje posiłki są bardzo proste. Kasze, ryż naturalny, potrawki z warzyw i surowe owoce. Wystarczy jakiś dłuższy wyjazd, w czasie którego karmię się kanapkami, pizzą i frytkami, bym marzył o furce ryżu z warzywami. Zresztą tym, co najlepiej pachnie w potrawach mięsnych są zioła i przyprawy zmieszane z tłuszczem. Spróbujcie kiedyś dobrze przyrządzone kotlety z ciecierzycy, fasoli czy soi.

Mięso daje energię.
Nie prawda. Białko jest najgorszym źródłem energii. Im bardziej mięso tłuste i spreparowane (mielone, smażone), tym więcej daje energii, ale co za problem uzyskać to z roślin. Zastanawiające, że wśród ultra-sportowców odsetek wegan i wegetarian jest wyższy, niż w reszcie populacji. Uważają, że szybciej się regenerują, mają mniej kontuzji i lepszą wytrzymałość. Ze swoich startów w biegach ultra wiem tyle, że po ok. 40-50 km nie mogę już patrzeć na cukier, nie jem żadnych żeli, izotoników, ani batonów, a pragnę jedynie pożywnego warzywnego obiadku. Choć na 80km spalam jakieś 6 tys. kalorii, kilkuset kaloryczny obiad stawia mnie na nogi. Dopiero z pełnym brzuchem mogę uzupełniać później energię słodkimi napojami lub czekoladą.

Tłuszcz zwierzęcy jest główną przyczyną chorób wieńcowych.
Prawda, choć ostatnie badania wskazują, że wydatnie pomaga mu w tym spożywanie węglowodanów prostych. Po tym jak w USA nakręcono spiralę anty-zwierzęco-tłuszczową i przemysł zaczął walić do wszystkiego margarynę i cukier (żeby jakoś smakowało) epidemia zawałów i otyłości tylko się zwiększyła. Dlatego powtarzam - wegetarianizm to nie dieta, dla zdrowia lepiej wyjdzie, jeśli będziemy jedli schabowego z ziemniakami i surówką, niż naleśniki, kluski i pierogi. Niemniej różnicę między olejem roślinnym i tłuszczem zwierzęcym dobrze widać po obiedzie - talerz po usmażonych warzywach mogę wymyć samą wodą, czego nie ma szans zrobić z talerzem pokrytym smalcem po mięsnej pieczeni. Jeśli podobnie jest w naszych tętnicach, nie dziwi, że połowa ludzi w społeczeństwach rozwiniętych umiera na choroby serca.

Uff rozpisałem się dziś. Temat odżywiania chwilowo wyczerpany, ale jeśli tylko pojawi się biedronkowa wyciskarka soków, znowu coś skrobnę. Jestem ciekaw Waszych opinii - czy ten cykl był dla Was ciekawy? Czy skorzystaliście z tego co napisałem?

Poprzednie części:
http://podtworca.blogspot.com/2014/05/dieta-cz1-system-wierzen.html
http://podtworca.blogspot.com/2014/06/dieta-cz2-wybor.html
http://podtworca.blogspot.com/2014/09/dieta-cz-3-natura-paleo-i-wege.html
http://podtworca.blogspot.com/2014/11/dieta-cz-45-sodka-smierc.html

12 komentarzy:

  1. Moim zdaniem ludzie problem jedzenia zaczynają rozwiązywać od niewłaściwej strony: od technikaliów: "jaka dieta?", a nie od fundamentów: "po co jem?"

    boff
    Jestem przekonany, że wiele osób które nie mogą poradzić sobie z własną dietą (mnie też to dotyczyło) ma problem wynikający z tego, że jedzą po części dlatego, żeby dostarczyć sobie endorfin. Skompensować stres czy poczucie braku szczęścia we własnym życiu.

    Moja dieta zmieniła się diametralnie od momentu gdy przestałem sięgać po jedzenie jako po "znieczulacz" slużący poprawie nastroju. Skończyłem z obiadami do syta, przekąskami na pierwsze zawołanie czy alkoholem bez okazji. Pomagają przy tym techniki opisywane przez ciebie na blogu - zamiast sięgnąć po "znieczulacz", obserować swoje uczucie dyskomfortu i zaakceptować je, nie szukając szybkiego rozwiązania.

    Przestawienie organizmu na "nie jedzenie bez powodu" wymaga kilku ciężkich dni, podczas których brzuch wysyła sygnały jakby zaraz miał sam się strawić. Gdy przetrzymałem ten czas, byłem zdziwiony jak mało mogę jeść i czuć się dobrze. Dzięki temu mogłem zacząć myśleć o tym, żeby jeść dobrze.

    I tu jest dopiero miejsce na takie rozważania jak w dzisiejszym wpisie. Może to być dieta wegetariańska, a może być - jak w moim przypadku - jedzenie wartościowych rzeczy 'po trochu z wszystkiego'. Co zrobiłem:
    - odstawiłem cukier pod każdą postacią, alkohol bez okazji, ziemniaki, pieczywo sporadycznie razowe (białe to definitywnie), unikam na ile mogę produktów przetworzonych, ,
    - jem za to dobre mięso z przyprawami bez sosów które sam przygotuję, ryby, warzywa, ryże, kasze, nabiał (nieprzetworzony - jeśli jogurty to naturalne), dużo owoców, zupy własnej produkcji.
    Wydając takie same pieniądze na jedzenie, mogę kupić najlepsze składniki.

    Czuję się zdecydowanie zdrowszy, a przede wszystkim wyzwolony od poczucia, że to potrzeba jedzenia kontroluje mnie, a nie odwrotnie.

    P.S.
    Tak na marginesie: dla tych, którzy nie zamierzają wprowadzać gruntownej zmiany do sposobu jedzenia, najprostszym półśrodkiem, żeby jeść mniej jest - z mojego doświadczenia - zakazanie sobie pieczywa i słodyczy, ale zostawienie sobie opcji na przegryzienie czegoś konkretnego w rodzaju żółtego sera czy suchej kiełbasy. Zauważyłem, że drożdżówka czy kanapka z czymś to najłatwiejsza rzecz do zjedzenia gdy chodzi za nami ochota. Kawałek żółtego sera nasyci nas gdy naprawdę jesteśmy glodni, ale nie sięgniemy po niego z nudów czy dla przyjemności. Takie przynajmniej było moje doświadczenie z czasow zanim jednoznacznie rozprawiłem się z tematem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za ten komentarz. Nakreśliłeś bardzo ważny aspekt jedzenia, którego nie uwzględniłem w tym cyklu. Również kiedyś często jadłem z nudów, nie mówiąc o piwkowaniu dla poprawy nastroju, które praktykowałem praktycznie cały czas. Masa postów na tym blogu powstawała właśnie w ramach takiego odprężenia przy browarku :) Dopiero od 2 tygodni pod wpływem Tomka 'runarun' ograniczyłem picie alkoholu do piątku i soboty.

      Potwierdzam skuteczność sera jako przekąski - jak organizm chce czegoś bardziej białkowego niż orzechy, owoce czy awokado, plaster żółtego sera świetnie syci (bardzo lubię przegryźć go jeszcze świeżą papryką).

      Usuń
  2. Mam nadzieję, że nauka rozwiąże ten problem i wkrótce będziemy w stanie hodować mięso jak rośliny. Z lewej rośnie szyneczka a z prawej boczek. Nie będzie problemu zabijania świadomej istoty. Z czasem to rozwiązanie będzie tańsze i wyprze tradycyjny chów. I ja będę syty i owca cała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już koncerny usilnie nad tym pracują. Będzie to na pewno zdrowe i odżywcze, jak wszystko co nam produkują!
      Tylko naturalna produkcja się sprawdza. Natura jest doskonała, a my tylko produkujemy marne podróbki.

      Usuń
    2. W krajach rozwiniętych koncerny i tak już przejmują produkcję mięsa. Pewnie to urban legend, ale hodowca trzody mówił mi, że Amerykanie mają wielkie dupy, bo faszerują świnie hormonami na przyrost szynki :) Nim szynka trafi na stół jest pompowana chemikaliami, żeby uzyskać 1.5kg masy z 1kg mięsa, a potem moczona w różnych kadziach z etykietami 'wędzona', 'babuni' itp. Więc IMO gdyby udało się stworzyć syntetycznie mięso z roślin i jakichś krzyżówek z genami, byłoby to lepsze dla środowiska (wycinka lasów pod uprawy paszy, metan produkowany przez krowy), zdrowia konsumenta (brak antybiotyków) i sumienia.

      Co do tego trucia przez koncerny, to niestety sami wybieramy niezdrowe jedzenie. Jakiś czas temu zaopatrywaliśmy się w żywność w hali targowej w Gdańsku. Były tam boksy z wędlinami różnych producentów z tradycyjnymi chemiczno-mięsnymi podrobami i jeden boks z naturalną żywnością. Szynka z tego boksu smakowała jakby się samemu upiekło, nie psuła się, tylko schła itd. Te pierwsze oblegane w soboty, a przy naturalnej żywności 0 klientów. Nie wiem czy się utrzymali, ale ludzie wybierają portfelem i to jest przyczyna zwycięstwa koncernów.

      Usuń
    3. Kiedyś żywność, zwłaszcza mięso nie była tak faszerowana chemią i wszyscy byli zadowoleni. Rolnicy mieli zbyt, ludzie byli zdrowsi, produkcja i dystrybucja była głównie lokalna, a nie globalna.
      Teraz się okazuje, że przy masowej produkcji i zastosowanie różnych chytrych sposobów na obniżenie kosztów ceny wcale wiele nie spadły (o ile w ogóle), za to cena prawdziwej żywności poszybowała w kosmos, że stać na nią tylko nielicznych.

      Usuń
    4. Harnaś, kiedyś ludzie mogli kupić dużo mniej żywności niż dziś, choć przy jej produkcji pracowało kilka razy więcej ludzi. Przeciętny chłop miał parę świnek, konia, drób, ziemniaki, zboże, sad, do tego odstawiał mleko w kankach. To było prawdziwe jedzenie, ale szybko się psuło (jak był upał, to mleko kwaśniało w butelce, nim zdążyłeś je donieść do domu), produkcja była rozproszona i nieefektywna.

      Dziś jakościowe jedzenie jest drogie, ale czy droższe niż adekwatne sprzed 30 lat, to bym polemizował. Ludzie i tak wolą zapłacić 2-3 razy mniej za przemysłowe. Mało kto chce zostać na wsi, więc gospodarstwa są coraz większe i bardziej wyspecjalizowane (albo mleko, albo trzoda, albo ferma kur, albo zboża, albo szklarnia z warzywami itd.).

      Największą ceną jaką za to płacimy jest jałowienie odmian (np. czytałem, że kiedyś uprawiano ok. 24 rodzaje marchwi, teraz kilka, w dodatku mają drastycznie mniej witamin i składników odżywczych, bo mają rosnąć szybko, gęsto i puchnąć).

      Kolejna wielka strata to przemysłowa śmierć zwierząt. W USA, Holandii czy Danii można mówić o małych fabrykach. Przetrzymywane w betonowych klatkach mutanty, karmione paszami i trupami własnego gatunku (co doprowadziło lata temu do choroby szalonych krów).

      Dlatego uważam, że przemysł powinien dążyć (pod wpływem odgórnych czynników - prawo, edukacja, informacja na etykiecie) do rozwijania większej liczby odmian, z minimalnymi wymogami co do ilości witamin, błonnika itp. oraz zastępowania taniego mięsa (które i tak powstaje w fatalnych warunkach, jest nasycone chemią, hormonami i antybiotykami) przemysłowymi przeróbkami roślin. Wprowadzone zostałyby zasady hodowli, które bez problemu spełniłby rolnik (dostęp do słońca, powietrza, łąki, przerób obornika), ale nie fabryka mięsa.

      Usuń
    5. Ale dzieje się dokładnie odwrotnie. Celem polityki rolnej UE jest wyeliminowanie małych gospodarstw i promowanie gospodarstw przemysłowych. Wystarczyłoby zabronić stosowanie niektórych środków chemicznych, pasz, czy praktyk i wielkotowarowa produkcja straciła by rację bytu - z korzyścią dla ludzi i przyrody.
      Młodzi nie chcą zostać na wsi, bo sensowne pieniądze zarabia się tylko w dużej, wspieranej dotacjami skali.
      Drożej/taniej to jest względne. Problemem nie jest cena tylko dostępność pracy i zapłata za nią.
      Niszczone jest drobne rolnictwo, małe przedsiębiorstwa, dzięki czemu mamy rosnące bezrobocie i wymuszanie niskich płac przez wielkie koncerny. W efekcie koncerny nie wiedzą co robić z gotówką, a ludzie nie mają pracy i pieniędzy.
      System jest chory, sterowany przez psychopatów, którzy celowo doprowadzają do tragedii całych społeczeństw.

      Usuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Polecama wyciskarkę Eldom PJ400.
    Jest naprawdę dobra, kupiłem ją rodzicom. Sam mam droższego Huroma i żałuję, że nie było tych wyciskarek jak kupowałem Huroma.
    Jest to jedyna tańsza wyciskarka z dostępnymi częściami zamiennymi. Pozostałe tanie wyciskarki to jednorazówki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Części zamienne w rozsądnych cenach to konkret. Moja na razie ma dwa lata i daje radę. Ten eldom gdyby wszedł do jakiejś sieciówki a la biedronka pewnie tez kosztowałby 250 pln.

      Usuń

W ramach eksperymentu wyłączam moderację komentarzy.

Zasady komentowania:
- żadnego spamu i reklam (także linków do serwisów w nazwie użytkownika),
- komentarze obraźliwe będą usuwane,
- proszę o zachowanie kultury i brak kłótni; różnice zdań należy wyrażać poprzez dyskusję wspartą argumentami.

Podtwórca