sobota, 18 kwietnia 2015

Upss

Pisałem kilka razy, że obecna sytuacja jest dla mnie dość niekomfortowa - z jednej strony długoterminowy sygnał kupna na polskich małych spółkach (SWIG80) oraz możliwość wystąpienia cyklicznej akumulacji przed kolejnym rynkiem byka, z drugiej dochodzenie przez S&P500 do poziomów czasowych, z których historycznie startowała bessa:


Co zatem robić? Zakupione od stycznia akcje dały zarobić już kilkanaście procent, ale wystarczy kilkudniowa panika, żeby cały zysk wyparował. Mimo to nie oddam już tych akcji - są kupione pod fundamenty, mają dużo gotówki na kontach i wypłacą dywidendy 3-8%. W razie spadków część zredukuję i odbiorę niżej, 2015 wciąż postrzegam jako czas akumulacji małych spółek przed solidną hossą.

wtorek, 7 kwietnia 2015

TriCity Ultra 80 - III edycja, zdjęcia i opis trasy

Rok temu zamieściłem opis biegu dookoła Trójmiasta, który stał się dla kolegów z naszego "klubu" wstępem do przygody z biegami ultra. Wkręciłem się - w 2014 przebiegłem 5 biegów ultra na dystansie powyżej 60 km i 7 na dystansie maratońskim. Euforia, którą opisałem po pierwszym biegu na 80 km okazała się powtarzalnym zjawiskiem, jakiego doświadczam po pokonaniu ok. 60 km, dlatego chętnie planowałem na ten rok z kolegami kilka ambitnych startów w biegach górskich.

Nie interesuje mnie na nich wynik, nie kręci mnie pokonywanie bólu czy walka ze sobą. Biegam, bo na długim dystansie mój organizm wchodzi w rodzaj transu, który objawia się doświadczaniem radości, lekkości i jedności z naturą. Nie chodzi tu o stan jakiegoś narkotycznego odlotu, tylko o zakodowany w homo sapiens mechanizm, który tysiące lat temu pozwalał naszym przodkom biegać setki kilometrów dniami i nocami. Mechanizm, z którego korzysta już niewiele prymitywnych ludów w Afryce i niektóre szczepy indian Tarahumara. Teorie na wrodzone predyspozycje ludzi do długodystansowych biegów zebrał i opisał McDougall w swojej kultowej książce Urodzeni Biegacze, a chyba najlepszym przykładem, że do niesamowitych osiągnięć w biegach ultra nie potrzeba przestrzegać zawodowego sportowego reżimu był staruszek Cliff Young, który całe życie ganiał po swoich australijskich pastwiskach i w wieku 61 lat zwyciężył bieg Sydney-Melbourne na dystansie 875 km..

Choć każdy z nas jest urodzonym biegaczem, z oczywistych względów przygotowanie do biegów ultra wymaga czasu, treningów i odpowiedniego odżywiania. Gepard jest najszybszym zwierzęciem na świecie, ale nawet ten zwinny kot nie pobiegnie od razu 100km/godz. jeżeli przez całe życie wylegiwał się w klatce i objadał przetworzonym pokarmem.

Po pozytywnych doświadczeniach z drugiej edycji biegu TriCity Ultra 80 postanowiliśmy oficjalnie ogłosić edycję wiosenną. Myśleliśmy nawet o zorganizowaniu profesjonalnego biegu z pomiarem czasu, punktami odżywczymi i znakowaniem trasy, ale że zawodowo zajmujemy się czymś zupełnie innym, doszliśmy do wniosku, że na razie pozostaniemy przy formule koleżeńskiej. Musimy jednak bardziej skupić się na organizacji, bo przy trzydziestu osobach utrzymywanie grupy w całości jest skomplikowanym zadaniem.

Na starcie okazało się, że sporo osób zgłosiło się, by przebiec z nami pierwsze 10, 20, 40 km, niektórzy pierwszy raz mierzyli się z tak długim dystansem. Było to miłe i uatrakcyjniło pierwszą część biegu. Na oficjalny wyścig na pełnym dystansie by się nie zgłosili, zatem mamy o czym myśleć przed kolejnymi edycjami.

28 marca przy Neptunie stawiło się 29 biegaczy i dobry duszek trójmiejskiego światka biegowego Agata Masulaniec, która strzeliła nam pamiątkowe fotki:


Punkt 7 ruszyliśmy Traktem Królewskim:



Kolejne fotografie zawdzięczamy Krzysztofowi Janickiemu, który wykorzystał koleżeńskie tempo do udokumentowania całego biegu.

Pierwszy przystanek, góra Gradowa z fortyfikacjami, z których rozciąga się widok na historyczny Gdańsk:



Następnie zbiegamy na żółty szlak i ku zaskoczeniu nawet rodowitych Gdańszczan niemal cały czas biegniemy lasami. Od Śródmieścia przez Wrzeszcz, większa część trasy biegnie wśród parków i wzgórz:

Nie ma ultra bez efektownej wywrotki, okolice Akademii Medycznej
Ciężko uwierzyć, że wokół leżą wielkie blokowiska, ale takie właśnie jest Trójmiasto -
w połowie zabudowania, w połowie lasy
Po ok. 10 km zbliżamy się do Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego, robimy przystanek by zebrać grupę i żegnamy pierwszych kolegów:


W Matemblewie obieramy kurs na zielony szlak, zaczynają się górki:



fot. waldekmis.pl

Pamiątkowe zdjęcie z punktu widokowego Pachołek na ok. 23 km trasy - tutaj grupa znów się przerzedza:



Zbliża się 30-sty kilometr i zaczyna (mi) robić się ciężko. Dotychczas sporo rozmawiałem, poznawałem towarzyszy biegu. Z Krzyśkiem wymienialiśmy doświadczenia z prowadzenia firmy i diety wegetariańskiej, z Piotrkiem bardzo ciekawą rozmowę o sposobach wysyłania satelitów na orbitę okołoziemską przerwała mi zadyszka przy wejściu na jedną z moren.

Obawiałem się tego biegu, bo ledwie tydzień wcześniej zakończyłem kurację antybiotykową na zapalenie zatok (niestety w głupi sposób załatwiłem się i zaprzepaściłem kilka miesięcy morsowania). Nie byłem jeszcze gotowy kondycyjnie na ten bieg, leśne krajobrazy i pagórki zaczęły tracić urok.



W Sopocie robimy zbiórkę, część towarzyszy kończy bieg, pora zatem na tradycyjną fotkę na schodach:


Na stacji Sopot Kamienny Potok kończy się szlak zielony i przechodzimy na czerwony.

Kolejne kilka kilometrów stało się koszmarem. Nie dawałem rady dogonić peletonu, a co zabawne, najbardziej wkurzało mnie to, że za miesiąc biegniemy 95 km w górach i będę znowu cierpiał. Zbieg, podejście, zbieg, podejście. Przecinamy Gdynię Karwiny i wbiegamy na szlak żółty. Na szczęście koło 40-stego km organizm uznał, że podtrzymywanie energii dla zrzędzącej części mózgu nie ma praktycznego uzasadnienia i odciął jej zasilanie. Zacząłem płynąć i zrobiło się pozytywnie. Przez parę km biegłem sam, nikogo nie ścigałem, zniknęli też biegacze z tyłu. Kawałek szlaku po grobli to jedno z najmilszych wspomnień:


Żółtym szlakiem docieramy do Gdyni Głównej:


Czas zatem na tradycyjną fotkę przy ORP Błyskawica!


Mali ultrasi z lewej strony zdjęcia to latorośle Waldka, który tutaj kończy przygotowanie do triatlonu. Zostaje nas zatem 13-stu, a to oznacza, że nie będzie problemu z upakowaniem się w Green Wayu. Na przyszłość koniecznie musimy zapowiadać się telefonicznie i ustalać z góry menu, bo pomimo starań dziewczyn z obsługi, oczekiwanie na wydanie posiłków wydłuża przerwę do ponad 40-stu minut. Wreszcie ruszamy w kierunku plaży tylko po to, by zaraz skręcić na redłowskie klify:


Klify redłowski i orłowski to ostatni trailowy akcent, ale za to jakie widoki!





Parszywa dwunastka

W końcu zbiegamy na plażę i promenadą kierujemy się w kierunku sopockiego mola. Ostatnie 20 kilka km to płaski odcinek po chodnikach.


Kolejny punkt zbiórki ustalamy przy PGE Arena. Kiedy opuszczamy molo pytam się organizmu, czy to już pora na prawdziwy bieg. Nie otrzymuję tak jednoznacznej odpowiedzi jak w listopadzie, jednak przyspieszaniu nie towarzyszą żadne oznaki zmęczenia, ani bólu. W ogóle przez cały bieg jedyne co mi doskwiera to słabsza kondycja, nogi, stawy i mięśnie znoszą wysiłek bez zarzutu. Postanawiam zatem choć przez chwilę pobiec na czele stawki. Ale gdzie tam, robocop w żółtej czapeczce lidera i amigo w okularach bez większego trudu oddalają się, aż znikają za horyzontem. Zobaczę ich dopiero za kilkanaście km przy stadionie, zatem nie ma co się męczyć, tylko cieszyć biegiem. Dość szybko spalam węglowodany, więc wizualizuję pepsi ze sklepiku w Brzeźnie. Znowu fajnie się rozmawia.

W Jelitkowie żegna się z nami Bartek - spieszy się na koncert Bryana Adamsa, do mety dobiegnie zatem dwunastu:



Widząc sylwetkę stadionu, czuję się jakbym był już na mecie. Do końca biegu co prawda jeszcze ok. 10 km, ale fizycznie nie czuje się już trudów. Wszystko co najtrudniejsze za nami, organizm wszedł w tryb ultra, gdybym miał biec do setki, musiałbym tylko uzupełnić bukłak z piciem i coś przetrącić:


Z atrakcji zostają jeszcze zabudowania stoczni i powrót na Główne Miasto przez bulwar nad Motławą:


Bieg kończymy prawie 12 godzin po starcie przy Złotej Bramie:



Niestety nie wszystkim, którzy planowali udało się zaliczyć pełen dystans. Trochę w tym naszej winy, bo opisaliśmy bieg jako wycieczkę dookoła Trójmiasta i wypunktowaliśmy najbardziej znane miejsca - stocznię, molo, Błyskawicę, zabytki, klify. Tymczasem ok. 50 z 80 kilometrów trasy to pagórkowate ścieżki leśne, a łączna ilość przewyższeń przekracza 1.5 km - niewiele mniej niż w lżejszych biegach górskich. Szczególnie pierwszy odcinek żółto-zielono-czerwono-żółty daje w kość biegaczom przyzwyczajonym do biegów po asfalcie. Dlatego m.in. powstał ten wpis, żeby pokazać trasę, podsunąć pomysły na treningi i zachęcić biegaczy z innych części kraju do odwiedzenia trójmiejskich szlaków - jak widzicie mamy tu sporo przyrody i nie wahamy się po niej biegać :)

Kolejną edycję biegu planujemy na cieplejszy miesiąc - może kwiecień jak w 2014 lub nawet maj. Jeszcze raz dziękuję Krzysztofowi za zdjęcia w wysokiej rozdzielczości, bez nich relacja byłaby znacznie uboższa.