niedziela, 28 czerwca 2020

5 przygód na 5 lat

Gdybym miał CD PROJEKT od 1 zł,
a przygód bym nie miał,
to nic bym nie miał.
W. Buffet 1975

Kiedy człowiek jest młody myśli głównie o tym co zrobi, co chciałby osiągnąć. Wraz z wiekiem coraz częściej patrzy wstecz. Czasem by powspominać, czasem by poanalizować, czy mógł dokonać lepszego wyboru. Gdzieś przeczytałem ciekawą anegdotkę:

Siedzi sobie dwóch facetów przy piwku na działce. Jeden mówi do drugiego:
- Gdybym był miliarderem jak Jobs, to bym więcej czasu cieszył się życiem, a nie tylko pracował.
- Dlatego nie jesteś miliarderem - odpowiada mu drugi.

Życie daje nam nieograniczone możliwości, ale ograniczony czas. Gdybym poświęcił życie na zostanie człowiekiem bardzo majętnym, to najprawdopodobniej już bym nim był. Okazje były. Jednak chciałem też założyć rodzinę, tworzyć niezależne produkcje, pobiec maraton, potem 100 km, potem 150, chciałem podróżować po innych krajach, smakować życie, dużo czytać itd. Punkt, w którym się znajduję, jest konsekwencją podjętych wyborów.

W dzieciństwie zaczytywałem się Szklarskim, Vernem, Mayem. Uwielbiałem filmy historyczne i marynistyczne. Nie byłem jednak typem podróżnika - wolałem odbywać przygody w wyobraźni, niż wyjść na dwór. Sytuacja zmieniła się dopiero, gdy zacząłem biegać w 2011 roku. Początkowo kręciłem kółka po nieużytkach w okolicach osiedla. Po roku wybrałem się na pierwszy bieg zorganizowany (10 km Bieg Niepodległości w Gdyni). Wkręciłem się. 2013 - pierwszy maraton, wyprawy z kolegami do okolicznych lasów, wyjazdy na inne biegi. W 2014 pierwszy ultramaraton, pierwsze TriCity Ultra 80 km, wyprawa na Hel 100 km, wspólny wyjazd na pierwszy zorganizowany bieg w górach (Łemkowyna Ultra Trail 70 km).

Wtedy bardziej skupiałem się na wynikach: jaki czas na 5, 10 czy 42 km, jaki rekord odległości. Gdyby jednak chodziło o wyniki, już dawno porzuciłbym bieganie. Tym co liczyło się najbardziej, co zrozumiałem dopiero później, były przygody. W pewnym sensie przeżywałem zdarzenia, o których mogłem kiedyś tylko czytać: wyprawa w nieznany teren, towarzysze, ekstremalne zmęczenie, piękno przyrody.

Od jakiegoś czasu czuję potrzebę, by z dziesiątek wypraw wybrać te, które najbardziej zapadły w pamięć. Oto 5 przygód z ostatnich 5 lat.


2015 - Fiesta Łemkowyna (150 km)

Choć od czwartku do niedzieli rano przespałem łącznie ok. 5 godzin, pokonałem w górach 150 km i przez kilka godzin miałem halucynacje, nie był to najtrudniejszy bieg w życiu. Dobrze się przygotowałem. Był to natomiast bieg, w którym wyjątkowo długo przebywałem w stanie "tu i teraz". Odległość kilometrowo-godzinowa do mety była nierealna, że myślenie o celu nie miało sensu. Liczyła się tylko droga. Wielokrotnie czułem się, jakbym wyszedł poza racjonalny świat i stapiałem się ze światem. Zmęczone ciało nie traciło energii na jałowe interpretacje tworzone przez mózg. Powstawały niezwykle silne obrazy, jak np. ten:

Suniesz sam przez noc w sąsiedztwie mając tylko majestatyczne czarne szczyty i gdzieniegdzie wątłe światełka z okien domków, by w finale wejść w gwarny rozświetlony punkcik na ziemi. Małe kolorowe mrowisko w wielkiej ciemnej pustce. Stacja Puławy Górne...

Potem autobus odwiózł nas na start, ale przygoda trwała jeszcze dwa dni :)




http://podtworca.blogspot.com/2015/10/fiesta-emkowyna.html


2016 - Orkan Tor (100 km)

Kwiecień 2014, wracam Polskim Busem z Orlen Warsaw Marathon. Przysiada się pozytywnie zakręcona dziewczyna, z tych co w 3 godziny opowiedzą ci całe swoje życie. Sporo mówi o swoim hobby: wyszukiwaniu promocyjnych połączeń lotniczych po Europie, noclegach u poznanych przez internet znajomych. Mnie bardziej interesuje, gdy opisuje jak jej chłopak zarabia na grach komputerowych w Google Play, ale ta rozmowa uzmysławia mi, jak łatwo w obecnych czasach wyskoczyć za grosze do innego kraju.

Po Łemkowynie 2015 jestem w fazie "setkę (km) wciągam na śniadanie".  Chciałbym przeżyć coś więcej niż zorganizowany bieg; zaczynam myśleć o krainie marzeń z czasów, gdy zaczytywałem się Thorgalem. Kilkanaście miesięcy dojrzewania do decyzji, godzina planowania i organizowania wyprawy. To że akurat jest zima wydaje się nieistotnym szczegółem...


http://podtworca.blogspot.com/2016/02/humory-thora-cz-1.html
http://podtworca.blogspot.com/2016/02/humory-tora-cz-2.html
http://podtworca.blogspot.com/2016/02/humory-tora-cz-3.html


2016 - Lambrusco i d'Iseo (70 km)

Planowałem umieścić po jednym biegu z każdego roku, ale rok 2016 to była kumulacja wypraw i przyćmił 2017.

Po Bergen posypały się kolejne imprezy biegowe i wyjazdy. Ciężko wybrać z nich jeden najlepszy. Na pewno jednym z fajniejszych wspomnień była Sudecka 100 i uczta po biegu pod zabitym deskami budynkiem dworca. Krótkie podsumowanie wypraw umieściłem tu:

http://podtworca.blogspot.com/2016/12/podsumowanie-sezonu-ultra.html

Ale specjalne miejsce w pamięci zajmuje wyprawa z Tomkiem do Włoch, by obiec jezioro lago d'Iseo. Po raz pierwszy nie polecieliśmy, by się tylko zmagać z dystansem, a na koniec imprezować. Mieliśmy całe 3 dni, które wykorzystaliśmy na zwiedzanie i pochłanianie galonów lambrusco. To było idealnie wyważone połączenie rozrywki z wysiłkiem.



I napiszę to po raz setny - jak to dobrze, że był Tomek i napisał relację:

http://runaroundthelake.blogspot.com/2016/11/giro-del-lago-diseo-dzien-1-idea-i.html
http://runaroundthelake.blogspot.com/2016/11/giro-del-lago-diseo-dzien-2-bieg.html
http://runaroundthelake.blogspot.com/2016/11/giro-del-lago-diseo-dzien-3-powrot-i.html


2018 - Powrót na fiordy (77 km)

Mijają lata, coraz trudniej zebrać się, by gdzieś wspólnie pojechać. Trzeba oddawać czas pożyczony wcześniej od rodziny, pracy i innych aktywności. Ale przynajmniej wybór jest prosty - największa przygoda 2018 to wylot do Stavanger:



http://runaroundthelake.blogspot.com/2018/04/wyprawa-nad-fiordy-stavanger.html



2019 - Malbork Ironman (226 km = 3.8 + 180 + 42.2)

2019 również nie obfitował we wspólne wyjazdy. Pojechaliśmy z Tomkiem na Rzeźnika w Bieszczady. Było super; jak dawniej. Ale przygodą 2019 został pierwszy start w triathlonie.



http://podtworca.blogspot.com/2019/09/plan-ironman.html
http://podtworca.blogspot.com/2019/09/jestes-ironman.html


2020?

Ostatnie lata przyniosły uspokojenie. Nadal biegam ok. raz w miesiącu maraton, żeby podtrzymać gotowość na wypadek czegoś większego. Ale na razie nie planuję większych wypraw. Biznes i giełda mocniej mnie angażują. Jednak księga przygód nie jest kompletna. Od dłuższego czasu rodzi się w głowie plan na bardziej duchową podróż.

środa, 24 czerwca 2020

WIG Chemia przed długoterminowym sygnałem

Prezentowałem niedawno wykres akumulacji Zakładów Azotowych Puławy. Wczoraj uchwalono dywidendę ok. 6%, spółka kosztuje 50 gr za 1 zł majątku. Cały sektor chemiczny pozostaje w bessie od 2017 roku. Ale wkrótce (na wykresie miesięcznym) to może się zmienić:



Obszary zaznaczone kółkiem to kilkumiesięczne okresy akumulacji pod oporami silnych rynków niedźwiedzia. Pokonanie tych oporów wiązało się z kilkuletnimi okresami wzrostów na spółkach chemicznych.

To kolejny element mojej strategii. Mając za plecami:
- silne fundamenty, niskie wyceny, cash flow, dywidendy,
- szansę na uczestniczenie w kilkuletnim trendzie wzrostowym,
spółki chemiczne stanowią dość istotny składnik mojego portfela akcyjnego.


piątek, 19 czerwca 2020

O regresji do średniej i strategii

W lutym napisałem post "Trend z każdego robi durnia lub geniusza", w którym zakładałem, że spadki na polskich energetykach wpisują się w pewien schemat: fundamenty nie mają znaczenia, liczy się tylko impet trendu, ale takie skrajne wychylenia są dość szybko korygowane:

https://podtworca.blogspot.com/2020/02/trend-z-kazdego-robi-durnia-lub-geniusza.html


Energetyki

Przypomnijmy wykres WIG_ENERGIA z tamtego okresu:



Jak sytuacja wygląda obecnie:


Rynek pokazał jak wygląda porządne skrajne wychylenie - wsparcie dosłownie runęło, a moja pozycja na energetyce spadła do śmieciowych poziomów. Uśredniłem ją z założeniem, że zredukuję jak będzie wracać do wyłamanych wsparć. Wsparcia teoretycznie powinny zamienić się w opory, ale rynek przeskoczył je w locie. A ja niepotrzebnie pozbawiłem się części bardzo tanio kupionych akcji.

Ok, kolejny raz o tym jak rynek mnie ogłupił nie będę już pisał. Grunt, że jest zarobek i zostało jeszcze trochę akcji. Pytanie: co dalej? Moja strategia jest bardzo prosta, zresztą pisałem o niej już od 2018: paliwa kopalne są passe, nacisk na samochody elektryczne będzie się tylko pogłębiał. Im dalej w przyszłość, tym większe oparcie gospodarki o prąd elektryczny. Wie o tym PKN, dlatego przejęli Energę. Wiedzą o tym "grubasy", dlatego spuścili na dno PGE, Taurona i Eneę, żeby przejąć jak najwięcej akcji. Zakładam, że energetyki są jak PKN i Lotos w 2009 - przez następne 10 lat będą rosły. Lotos urósł od dna w 2009 z 6 zł do 100 zł w 2020:


UWAGA: ten wpis nie jest rekomendacją.
Większość graczy na energetykach straciła lub wyszła na 0, korzystając z obecnego odbicia i nie chce mieć już z nimi nic wspólnego. Sam uważam póki co swoje wejście w energetyki za błąd - za słabo uśredniłem w dołkach, zbyt mocno zredukowałem odbicie. Można to było znacznie lepiej rozegrać. Ale spokojnie: niech wykrystalizuje się trend. Zobaczymy siłę korekt, konsolidacji.


Tendencje

Wykresy polskich energetyków wpisują się w tendencję z poprzedniego wpisu - radykalne wychylenie w dół na value vs growth, polskie akcje vs lokaty i obligacje. Jak widać wystarczy wejście większego kapitału, żeby bardzo szybko urealnić wyceny. Podobnie było np. na Newconnect, gdzie wiele spółek wyceniano poniżej gotówki na koncie. Wieloletnie spadki utrwaliły w głowach brak wiary, że wzrosty kiedykolwiek zawitają na mikro spółki.


Strategia

I właśnie na tym polega moja strategia - kupowanie rażąco taniej wartości z założeniem, że kiedyś większy kapitał skusi się, by podnieść leżący na ulicy portfel. Rok 2020 pokazał jak trudno grać w ten sposób:

1. Kiedy już jest bardzo tanio, może zdarzyć się krach i doprowadzić do absurdalnych wycen, rujnując psychikę graczy.

2. Zbyt szybkie odbicie wprowadza zamęt. Kiedy Tauron wybił na 2-letnie maksima zredukowałem o jedną pozycję za dużo. Liczyłem na jakąś korektę, na której odbiorę taniej, tymczasem kurs poszedł kolejne 20% w górę.

3. Krzywa kapitału nie wspina się liniowo. Większość graczy pragnie takiej relacji kapitału względem czasu:


Nasz mózg potrzebuje nieustannych nagród. Dlatego gracze we wczesnych fazach hossy bardzo szybko pozbywają się zwycięskich pozycji i skaczą z kwiatka na kwiatek.

Zależność kapitału od czasu w mojej strategii wygląda mniej więcej tak:


Wielomiesięczna akumulacja niedowartościowanych aktywów w bessie i trzymanie ich w hossie. Warunkiem jest jednak nie uleganie pokusie do skracania pozycji, "bo przyjdzie korekta, która zje wszystkie zyski". Korekty w hossie przychodzą i często są brutalne i szybkie, ale równie szybkie są odbicia.

Niestety mózg ludzki nie jest przystosowany do takiej gry. Nieustannie dostaje impulsy od środowiska, że jego gra jest zła, ponieważ portfel nie rośnie. Gdyby brał te kilka %, które daje rynek, a potem odkupował niżej, portfel by rósł jak na wcześniejszym diagramie (tak mu się wydaje, bo w rzeczywistości większość aktywnych graczy w długim terminie traci; aby utrzymać tempo wzrostu nadmiernie lewarują się na spadającej zmienności, tracą czujność, a potem wystrzał rynku masakruje ich pozycje). Wraz z cykliczną hossą przychodzi czas żniw i wtedy przez kilka miesięcy pozycja generuje prawie cały wzrost na portfelu. Żniwa trwają zaledwie 10-20% czasu całego cyklu. Jednak gdy patrzysz wstecz, okazuje się, że ta strategia płaci lepiej:


Kosztem jest wielomiesięczne zwątpienie i zawiedzione nadzieje, kiedy kolejne impulsy wzrostowe okazują się pułapkami.


wtorek, 16 czerwca 2020

Akcje - analiza porównawcza

Tu i ówdzie czytam, że po ostatnich wzrostach należy się korekta, albo i nawet drugie dno bessy. Jak wiecie byłem 95% bykiem przed krachem i nie zmieniłem nastawienia mimo 30% spadku. Nie zmieniam również, gdy akcje wyszły na nowe szczyty. Nie neguję scenariusza korekty - kiedy indeksy wracają na poziomy sprzed krachu, zazwyczaj część z graczy, którzy wyszli z głębokich minusów, chce wyjść z rynku na zero, inni realizują zyski z tanio kupionych akcji.

Polskie akcje



Jednakże analiza porównawcza polskich akcji wskazuje mi na pogłębiające się niedowartościowanie akcji względem kosztu pieniądza i długu.

Akcje vs obligacje:


Czyli rentowność dywidend WIG vs rentowność obligacji 10 letnich.

Akcje vs lokaty:


Czyli dywidendy WIG vs lokata 1-roczna.

Wciąż możemy kupować na GPW spółki wyceniane poniżej wartości księgowej, płacące średnio 3% dywidendy przy lokatach na 0.1-0.5% i obligacjach ok. 1.7%.

WIG20 w USD jest rekordowo tani względem NASDAQ:


Odpowiada to z grubsza cyklom VALUE vs GROWTH czy EMERGING MARKETS vs DEVELOPED MARKETS.


Obawy analityków

Powszechna opinia analityków prezentujących podobne wykresy opiera się z grubsza o kilka obserwacji:

- rekordowe wychylenie growth vs value,

- rekordowe zainteresowanie giełdą wśród leszczy pakujących się all in w Teslę, bankruty czy tech-wydmuszki.

Kiedy analizują podobne okresy wychodzi im analogia do bańki dotcomów w 2000 roku i nasuwa się jedyny logiczny wniosek: będzie tak samo. Balon pęknie, a akcje będą tanieć przez 2-3 lata i wtedy kapitał popłynie na rynki wschodzące.

Wyleczyłem się już z takiego myślenia. Cykle prawie nigdy nie zachowują się podobnie. W 2000 roku akcje szczytowały po 20 latach hossy i wpadały w 13-letni trend boczny z 2 wielkimi bessami po drodze. Dopiero w 2013 został w USA wybity nowy szczyt hossy i obecnie jesteśmy w zupełnie innym miejscu cyklu, przy rekordowo niskich wycenach akcji na świecie (poza USA, ale nawet tam jest mnóstwo nisko wycenianych spółek value).


Nowy narybek

Krach przyciągnął nowy narybek na giełdy. Interpretowane to jest negatywnie, zgodnie z powiedzeniem "kiedy taksówkarz mówi ci, że kupił akcje, to wiej z rynku". Uważam, że to nie ta faza gry. Sam również wkręciłem się w akcje dopiero po krachu 2008 i zaliczyłem silną hossę 2009. Hossę 2006-2007 widziałem głównie w mediach i gdy zobaczyłem przeceny po 50-90%, wydawało mi się, że wystarczy kupić i zostać bogaczem gdy wrócą niebotyczne wyceny.

Obserwuję u nowych graczy te same błędy, które popełniałem - chcą zarobić szybko i dużo, więc przeskakują z kwiatka na kwiatek. Zamiast inkasować potężne ruchy zbierają po 10-20% i wydaje im się, że są skuteczni. Kiedy po roku spojrzą wstecz na spółki, które przez chwilę mieli, ze zgrozą odnotują, że gdyby je zostawili w portfelu i nic nie robili, zarobiliby 10 razy więcej. Ale dzisiaj wydaje im się, że rynki takie są zawsze - dają szybko zarobić i non stop są jakieś okazje.

Prawda natomiast jest taka, że rynki przebywają w niemal nieustannej konsolidacji. Tyle, że w bessie co jakiś czas schodzą stopień niżej, a w hossie robią strzał w górę, po czym wracają do bujania góra-dół w wąskim zakresie. Dopiero z dystansu widać trend, który po roku-dwóch daje imponujące zwroty (lub straty).


środa, 10 czerwca 2020

Reminiscencje Twórcy Systemów cz. 8: Liniowość i chaos


By default postrzegamy życie w sposób liniowy, dlatego nie tylko nie potrafimy przewidywać przyszłości - nie jesteśmy w stanie nawet poprawnie interpretować przeszłości. To co bierzemy za historię jest sumą przypadkowych zdarzeń, prawdziwych lub wymyślonych, które połączyliśmy spójną narracją. Im bardziej abstrakcyjny problem np. polityka, gospodarka, naród, tym bardziej odjechane opowieści. Z kolekcji tych samych faktów i anegdot jeden stworzy kopię aktualnego medialnego przekazu, inny opartą o XIX-wieczne bajki teorię spiskową. Nassim Taleb pięknie ujął problem historii: nie odtworzysz formy lodu z kałuży.

Oczywiście im bardziej ograniczone zagadnienie i im więcej zebranych faktów, tym nasza narracja staje się bliższa prawdy. Dotyczy to jednak wąskich wycinków czasu, w których obowiązują liniowe zależności (przyczyna-skutek). Weźmy np. ten wpis: od 2 tygodni piszę cykl o tworzeniu systemów. Jaki jest jego realny zasięg? Patrząc liniowo: czyta go kilka osób i powiedzmy, że do końca reminiscencji liczba czytelników nie przekroczy kilkunastu ludzi. Nasz mózg dokonuje szybkiej kalkulacji: wysiłek nie warty świeczki.

Ale tu pojawia się czynnik jakościowo-czasowy. To nie jest wpis o koronawirusie, którego wykopuje kilka tys. ludzi i natychmiast zapomina, przeskakując na kolejny palący wątek. Ten wpis zaszczepia ideę trafnie określającą zasady rzeczywistości. Otwiera oczy. Te kilkanaście osób, które go przeczyta, zacznie patrzeć inaczej na życie. Może ktoś dzięki niemu podejmie decyzję, która zmieni diametralnie życie jego i bliskich. Może nawet całej ludzkości. Może pisanie tego cyklu nie da mi nic, a może dzięki niemu dostanę szansę stworzenia nowego systemu.

Znacie to przysłowie: kropla drąży skałę. Oznacza ono, że jeśli będziecie cierpliwie trenować osiągniecie upragniony wynik. To jest przykład liniowego postrzegania - lokalnie bardzo przydatny, ale należy pamiętać również o tym, że “mały kamyczek może poruszyć lawinę”. Im bardziej świadomym kamyczkiem się stajesz, tym większy staje się twój wpływ na sąsiednie głazy.

Zderzenie ze świadomością jak bardzo przypadkowa jest rzeczywistość powoduje u większości ludzi przyjęcie postawy opcyjnej. Zakładają, że nie mają bezpośredniego wpływu na swoje życie, los zsyła na nich zdarzenia, które się przydarzają. To co mogą, to zwiększyć szanse na pozytywne rezultaty, dlatego robią dodatkowe kursy, studia podyplomowe w nadziei, że zwiększą szanse na lepszą pracę czy awans.

Jest też druga grupa ludzi: ci, którym los zesłał wysoką pozycję. Np. znali język obcy w latach 90-tych i zostali szybko awansowani na stanowiska kierownicze lub byli pracownikami IT w ostatnich kilkunastu latach i skorzystali na migracji stanowisk pracy z krajów rozwiniętych. Albo nauczyciele religii i wykładowcy filozofii, którzy zapisali się do partii, która wygrała wybory i mogli błyskawicznie przeskoczyć do kierowania korporacjami państwowymi. Tacy ludzie są szczególnie przekonani o swojej wyjątkowości i niezbędności. W ich mózgach następuje opisany wcześniej proces tworzenia jedynej słusznej narracji, jak to pokierowali swoim życiem od pierwszych chwil w przedszkolu, by stanąć na szczycie.

Nie oznacza to oczywiście, że każdy informatyk czy CEO Taurona jest tam przypadkiem. Chodzi o świadomość, że możesz być genialnym programistą, ale jeśli zastąpią ciebie maszyny, będziesz warty na rynku tyle, co genialny farmaceuta, który ma do wyboru wciskanie babciom homeopatii w aptece, kasę w biedronce albo produkcję dragów.

Przypadek steruje naszym życiem. Naukowcy, filozofowie, socjolodzy uznają zatem, że możemy opisać je za pomocą metod ilościowych. Uśredniają, klasyfikują, budują modele z których wyciągają wnioski. I w długim terminie zawsze się mylą. Ponieważ życie pokazuje, że jednostki regularnie zmieniają rzeczywistość. W układzie chaotycznym mówi się o bifurkacji - punkt rozszczepienia; system zachowuje się liniowo do pewnego momentu, a potem drobna zmiana wprowadza nowe reguły gry. Ktoś się spóźnił na głosowanie, przeszła decyzja, żeby obalić rząd i kraj podążył w nowym kierunku. Grypa zabiła króla, który planował podbicie połowy kontynentu. Zatonął okręt z manuskryptem, jak stworzyć ogień grecki.

Wniosek z dzisiejszego wpisu: im bardziej jesteś świadomy, tym większy masz wpływ na swoje życie. Dlaczego zostałem programistą? Bo nie dostałem się na architekturę. Moje życie potoczyłoby się kompletnie inaczej, gdybym nie wyszedł pewnego dnia do klubu i nie spotkał drugiej połowy. W ogóle zresztą nie postrzegam siebie jako programisty - przyjmuję taką rolę, kiedy mi pasuje. Na potrzeby chwili mogę być blogerem, twórcą systemów, biznesmenem, twórcą, producentem gier, ultramaratończykiem, wegetarianinem, inwestorem, graczem giełdowym.

Kiedy zaczynałem “karierę” byłem silnie kierowany celami. Wiedziałem co chcę robić, tworzyłem gry, programy, wpisy, które w jakiś sposób wpływały na tysiące innych ludzi. Potem, pod wpływem giełdy, skręciłem w kierunku opcyjności - nie było już nic pewnego, mogłem przygotowywać tylko scenariusze zachowań rynku, dopasować strategie postępowania i określić ryzyko. Po latach pojąłem jednak, że takie nastawienie wynika z lokalnego pojmowania rzeczywistości. Mam X kapitału, co zrobić żeby mieć +20% X. W tym czasie ktoś stworzył coś z niczego i miał już 1000 * X. I nie chodzi tu o kasę, na niej po prostu łatwo pokazać różnicę między liniowością, a nieliniowością.

Dzisiaj mam cel, bardzo społeczny i świadomie dążę do lepszego jutra ludzkości. Powoli drążę skałę i wiem, że to co robię ma sens. Macham skrzydełkami, które kiedyś spowodują huragan. I nie chodzi tu o własne ego - jestem jak mnich, chcę zrobić dobrą robotę, jak najlepiej opisać dobrą nowinę, by inni Prometeusze ponieśli światło.

niedziela, 7 czerwca 2020

Time for value, time for a new New Deal

Dwa największe umysły RP opracowały Plan dla świata.


Warunki początkowe:

- Spółki old economy (huty, kopalnie, budowlanka, koleje itd.) na całym świecie szorują po dnie.
- Rekordowe bezrobocie, masy się buntują i wszczynają burdy.
- Dolar drogi, dług państwowy drogi pomimo historycznych dodruków.

Plan Kunika:




- Wydrukować ile się da i skupić na całym świecie co się da.
- Zatrudnić masy do robót publicznych. Trzeba odbudować sypiącą się infrastrukturę z ostatniego Planu sprzed kilkudziesięciu lat.
- Spirala inwestycji będzie się nakręcać, to musi wygenerować popyt na nowe inwestycje i nowe miejsca pracy. To da nam kilka lat rosnących wskaźników i spokoju Panie Prezesie!


wtorek, 2 czerwca 2020

Strach się cieszyć

Na giełdzie jest mnóstwo powiedzeń i "zasad", które z pozoru wydają się mądre, ale mają sens tylko w określonym kontekście. W 2009 roku trzymałem się zasady "od brania zysków nikt jeszcze nie zbankrutował" i zebrałem ochłapy najsilniejszej hossy w jakiej dane mi było uczestniczyć (na rynek wszedłem w październiku 2008). Wyciągnąłem wnioski i w 2013 trzymałem akcje dłużej, ale nadal zbyt szybko zamykałem najlepsze pozycje (Monnari).

W 2017 realizowałem już "tnij straty, pozwól zyskom rosnąć" i choć zyskowo był to mój najlepszy rok, czułem niedosyt z powodu zbyt późnego wyjścia z małych i średnich spółek (zaczęły bessę wiosną, ale dopiero pod koniec lata padły długoterminowe sygnały sprzedaży). W wakacje 2018 zacząłem budowę kolejnej pozycji pod hossę. Hossa nie chciała wystartować w 2019, ale bessa była już również na wypaleniu, więc powiększałem pozycję. W styczniu 2020 wydawało mi się, że upragniona hossa wreszcie ruszyła. Portfel bił rekordy. Wreszcie płaciło mi jedno z powiedzeń:

Amatorzy trzymają stratne pozycje w nadziei, że odbiją, a zyskowne sprzedają w strachu, że zamienią się w straty. Zawodowcy postępują odwrotnie: sprzedają spadające w strachu, że strata się pogłębi, natomiast rosnące trzymają, mając nadzieję na większe zyski.

Przez połowę 2018 i cały 2019 to powiedzenie było fałszywe. Postępowanie "amatorów" płaciło, należało brać zysk i odbierać pozycję niżej. W ostatnim tygodniu lutego 2020 rynek znowu dał mi w nos, a w pierwszej połowie marca ciężkiego knock downa. Ale powstałem. Nie dlatego, że miałem nadzieję, że stratne pozycje odbiją; wiedziałem że to zrobią; wyceny polskich spółek były (i często nadal są) tak absurdalnie niskie do obligacji, nieruchomości, kruszców i lokat, że było tylko kwestią czasu, aż zaczną rosnąć. Trzymałem się zasady Kostolany'ego:

Buy shares, take some sleeping pills and stop reading the papers. Many years later, you'll see that you're rich.

Zakładałem, że 2020 jest już stracony, ale rynek jak zwykle mnie zaskoczył: portfel w ciągu 2 miesięcy wrócił do boksów startowych z 2020. Gdyby nie WIG20, byłby już na nowych maksach:


W styczniu 2020 byłem pełen nadziei na wielkie zyski z portfelem wypchanym w 90% akcjami.

W czerwcu 2020 mam z grubsza tę samą pozycję i jestem prawie pewien, że za chwilę znowu zejdę pod wodę. Nie jestem w stanie marzyć o zyskach, choć wykresy pokazują mi na utrzymującą się długoterminową okazję.