piątek, 30 stycznia 2009

Złote Myśli

Nie jest to reklama żadnego sklepu, raczej pewna refleksja nad dzisiejszym światem. Jakiś czas temu przeczytałem, że pewien naukowiec wyliczył, iż pojedyncze wydanie ogólnokrajowej gazety zawiera więcej informacji, niż przyjmował przez całe życie przeciętny śmiertelnik w XVII wieku.

Codziennie czytam dziesiątki tekstów mądrych ludzi, którzy przelewają na serwery swoje życiowe doświadczenia. Na kliknięcie myszką mam teksty największych myślicieli, opisy teorii naukowych i porady gwarantujące sukces w każdej dziedzinie. Dla łatwiejszego zapamiętania, najważniejsze myśli ujęte są w krótkie przypowieści albo ,,złote myśli'' (polecam przy okazji ,,Śpiew Ptaka'' A. de Mello).

Mam za mało wyobraźni, by wdrożyć w swe życie przeczytane prawdy. Do wielu z nich dochodzę popełniając błędy, większości nigdy nie przyswoję, choć rozum zgadza się z nimi w 100%. Najgorsze, że te pożyteczne myśli zapominam w kilka minut po przeczytaniu. Kiedyś żałowałem każdego wspomnienia, które ucieka, zapomnienia każdego spostrzeżenia, które zrodziło się w umyśle. Ból utraty i zapomnienia nęka mnie często, kiedy nad czymś pracuję. Rysując czy programując, chciałbym uchwycić wieczność, tymczasem za kilka lat sam zapomnę, że kiedyś ten program robiłem.

W pamięci zostały mi piękne chwile z dzieciństwa, które spędziłem nad komiksami, grami, książkami i filmami. Co jakiś czas stan życia chwilą powraca: wielu ludzi czytało/oglądało/grało w te same dzieła i wspólna wymiana wspomnień przywołuje emocjonujące chwile. Dziecięca ekscytacja zabawą czy stan zakochania są miłym wspomnieniem, niemożliwym do przywołania.

Właściwie to nie chciałbym przeżyć ich ponownie, były tak piękne i jedyne, że nasyciły mnie wystarczająco. Nie tęsknię za nowymi doznaniami. Trwam w stanie zawieszenia, oczekuję na dojrzenie do akceptacji nicości, śmierci i zapomnienia. Dopiero wtedy radość będzie pełna, doczesne troski zastąpi błogi spokój.

Ambicja i bunt przeciwko prawom natury, z jednej strony pchają mnie do przodu, z drugiej wprowadzają chaos emocjonalny. Wychowany w zachodniej kulturze, ciągle planuję, liczę i analizuję. Z jednej strony czuję ekscytację, z drugiej lęk przed przyszłością. Wszystko po to, żeby kiedyś odpocząć. Myślę, że to mityczne kiedyś nadejdzie. Nie na emeryturze, jak wierzy większość ludzi, może juz za jakieś 10-15 lat. Nie planuję tego, czuję że wtedy dojrzeję, żeby uświadomić sobie te ,,złote myśli'' czytane z monitora.

wtorek, 27 stycznia 2009

Przewaga umiejętności nad kapitałem

Siedzę w końcówce drugiego projektu i jeszcze koło miesiąca go pomęczę. Potem wskakuję w kolejny i tak wkoło Macieju. Kryzys/spowolnienie coraz bliżej Wisły, jako pierwsi odczuli to inwestorzy, spekulanci etc. Kończą się czasy, w których ktoś obwieszcza stworzenie portalu "łeb" 2.0 i dostaje bańkę na dzień dobry.

Kryzys nie martwi mnie wcale, może tyle, że straciłem trochę na giełdzie, ale za rok, dwa, spokojnie wyjdę na swoje. Inwestycje w firmę robię własnymi środkami i z zadowoleniem obserwuję spadające ceny. W jednym przypadku niski kurs złotego podraża potrzebny pogram, ale poczekam aż dolar pęknie i wtedy kupię go kilkadziesiąt procent taniej. Za największy plus kryzysu uważam zniknięcie plagi ubezpieczycieli, akwizytorów OFE i funduszy inwestycyjnych. Jeszcze jesienią średnio dwa razy w tygodniu uczyli mnie asertywności swoimi kretyńskimi formułkami, przygotowanymi przez psycho-manipulatorów.

Co ciekawe rysuje mi się więcej zleceń, niż w czasie hossy. Nie raz uczestniczyłem w negocjacjach, w których maksymalnie 3 z 10 osób wiedziały o czym mowa. Reszta co jakiś czas wtrącała "rewelacyjne" pomysły. Im kto mniej umiał, tym większy poziom ignorancji wykazywał i więcej wymagał od tych, którzy coś potrafią. Dziś, kiedy trzeba ciąć koszty, okazuje się, że dość łatwo oddzielić wizjonerów od wyrobników i tym drugim zlecić robotę.

Problemy czekają ludzi, którzy przyzwyczaili się do łatwych pieniędzy. Kilkadziesiąt tys. za wciśnięcie kredytu, prowizja wyższa niż wypłata nauczyciela za złowienie jelenia do funduszu. Im szybciej kryzys zawita do takich miast jak Białystok, który wyrzucił 300 tys. za logo (pomijam sprawę afery, kiedy okazało się, że jest podobne do logo stowarzyszenia gejów), tym lepiej dla podatników. Za 300 tys. można wyprodukować całkiem przyzwoitą grę przygodową, która mogłaby na siebie zarobić. A logo z hasłem promocyjnym, to za stówkę może zrobić niejeden zawodowy grafik i dam głowę, że statystycznie spodoba się tylu samo ludziom, co "dzieło" za 300 tys.

Kryzys musi oczyścić Polskę z głupich projektów. Problem będzie, jeśli odpowiedzialność przerzucona zostanie na podatników (już pojawiają się genialne pomysły Pawlaka). Pieniądze mogą zniknąć równie szybko co przyszły, to czego się nauczymy, zostaje w nas na długie lata. Z tą myślą kończę wpis i zabieram się do nauki, bo tony materiałów jeszcze przede mną.

niedziela, 25 stycznia 2009

The change we can believe in :)

Coś pękło we mnie 3 dni temu i z osoby, której skóra drżała na samą myśl o zmianie platformy (z gier instalowanych na online), zapaliłem się do portalu z grami internetowymi. Ciężka to zmiana, wiąże się z porzuceniem wielu rozbudowanych narzędzi (choć całkiem się nie odcinam od instalek) i co jeszcze gorsze, korzystania z Windowsa (nie znalazłem nic do tworzenia gier flashowych na Linuksa).

Podejście dogmatyczne ma wiele wad, jednak też pewną zaletę: pozwala budować bardzo złożone konstrukcje na twardym fundamencie. Trzeba jednak zdążyć zobaczyć trend rynkowy (ech te giełdowe wkręty neofity) i w porę zmienić narzędzia, by nie skończyć jak niedawni potentaci z branży fotografii papierowej.

Zniechęcony ostatnimi niepowodzeniami, jechałem pociągiem po awaryjne zlecenie. Stosując rady nawiedzonych pastorów rzekłem: "Słuchaj Dżizas oddaję się w ręce twe, bo nic mi do głowy nie przychodzi. Pokieruj mną, by efekty były dobre". No i Dżizas posłuchał, zesłał dwóch niezwykłych rozmówców do pociągu (w jedną i drugą stronę), którzy nie dali mi przeczytać nawet jednej strony gazety. Stanąwszy na peronie po 5-ciu godzinach powrotnej drogi wiedziałem już co muszę zrobić.

Najciekawsze, że niespełna 2 miesiące temu miałem atrakcyjne zlecenie związane z portalem i wtedy wydawało mi się porażką. Wystarczyła rozmowa z internetowym przedsiębiorcą, bym przestał patrzeć na gry internetowe jak na zagrożenie a wielką szansę. Na samą myśl o tworzeniu nowego enginu czuję "motylki" w brzuchu jak w stanie zakochania.

poniedziałek, 19 stycznia 2009

Sytuacja na rynku

Na rynku ostatnio jak na giełdzie. Nie wiem czy kryzys już zawitał do firm, czy handlowcy odpoczywają po świętach. W każdym razie swoje firmowe strony odświeżają rzadziej a wielu nie można złapać mailowo.

Giełda wciąż spada. Wszyscy zastanawiają się, kiedy będzie to odbicie albo nawet zmiana trendu. Pokusiłem się o pare analiz. Skoro większość analityków nie trafiła, może mi się uda ;)

1. WIG zależy od Ameryki, więc u nich szukajmy klucza. Popatrzmy na wykres S&P500:

Od początku lat 90-tych pędzili jak na sterydach (na koniec takimi sterydami były/są kredyty i dług publiczny). Przyszedł wkońcu czas otrzeźwienia. Myślę, że S&P500 dobrnie niedługo do ok. 650 pkt a my razem z nimi do 1300-1400 na WIG20 i to, mam nadzieję, będzie nasze minimum na tą bessę.

Patrząc na wykresy różnych bess, po takim długim i gwałtownym spadku należałaby się jakaś korekta do okolic 1000 pkt, ale dalszy zjazd wydaje mi się pewny. Jakie mam dalsze przesłanki?

2. DAX - w 2003 zanurkował do 2200, teraz jest powyżej 4000. 1000 pkt niżej spokojnie zjedzie.

3. WIG ma za krótką historię, żeby zobaczyć wyraźne wychylenia od trendu. Cały czas jest nad wieloletnią linią oporu i póki co ten główny trend rośnie. Jesteśmy jednak tak uzależnieni od globalnej ekonomii, że nie mając już marginesu spadku, prawdopodobnie wyhamujemy.

4. NIKKEI. Jeden z guru inwestorów (nie pamiętam, chyba Rogers albo ten od fraktali :) radzi przyglądać się indeksowi japońskiemu. Przyjrzyjmy się:


Podczas ostatniej hossy przebili wkońcu trend spadkowy z początku lat 90-tych i utrzymują się w okolicach poważnego oporu. Jeśli w ręce Azji przechodzi ster nad gospodarką globalną, może z tej linii ruszą na północ. A może porównując wykres z poprzednimi bessami, to dopiero przystanek przed kolejnymi spadkami?

Jestem pewien, że Ameryka poleci jeszcze w dół. Pomijając złą sytuację gospodarczą (należę do zwolenników Petera Schiffa i Rona Paula), przede wszystkim dlatego, że mieli mniejsze spadki niż pozostali. Podobnie Niemcy.

Co z nami? Jesteśmy dynamiczniejszym społeczeństwem i dostaliśmy już srogie baty, więc wypadałoby utrzymać te 1400-1500 na w20. Z drugiej strony patrząc na naiwność i głupotę polskich zarządów, które opcjami same wskoczyły w kryzys finansowy, nie mam złudzeń, że będzie lepiej. Niestety wychodzi nasz folwarczny model gospodarki i koneksje rodzinne ponad kompetencje.

Jako że obracam się w środowisku mikroprzedsiębiorców, mam też pare dobrych informacji. Mamy problem z kulturą biznesu (wypracowanie odpowiednich praktyk kontaktowania się z klientami, kontrahentami), ale rynek bardzo szybko eliminuje krętaczy. W Polsce jest tyle do zrobienia, że nawet jak amerykańskie domy z kartonu czy domy na piasku w Dubaju, zaczną się sypać, nasze murowane konstrukcje przetrwają. A że trzeba będzie coś robić, chwilowo wyskoczymy z Zachodu i podążymy za Azją ;)

środa, 14 stycznia 2009

Ciężki rok?

Tak by wynikało z pierwszych dni. Ponieważ ostro siedzę w blogowisku "inwestorów" pod egidą Appa, będzie o inwestycjach. Mogłem dziś skasować ładny zysk (kupione 8.60, chwilowy kurs kupna 9.40) z RCCRUAOPEN, ale postanowiłem poczekać do jutra. SC.F coraz niżej, złoty już się też umacnia, więc na zyski poczekam dłużej (o ile doczekam). Czemu mi na nich zależy? Żeby pokryć straty z akcji :)

Akcje lecą w dół, skończył się okres wzrostów i zanosi się na dalsze spadki. Coraz częściej spoglądam w wykresy z czasów wielkiej depresji, kiedy latami akcje taniały aż do 90%. Owszem - po 1929 roku była wysoka korekta (na jaką wszyscy dziś czekają), ale zeszły rok jest porównywany do 2001, po którym akcje zostały napompowane do absurdalnych poziomów z 2007 r. i właśnie to byłaby ta "korekta". Czyli zgodnie z takim scenariuszem czekałyby nas lata spadków (do 2012?) z korektami.

Jako że jestem inżynierem informatykiem, proszę traktować moje prognozy z wielką rezerwą. Z drugiej strony analizy (co do przyszłości) zawodowych ekonomistów, zazwyczaj są całkowicie błędne, więc pobawię się w moją wizję przyszłości.

1. Czy wrócimy do poziomów z 2007 roku?
Moim zdaniem musi minąć wiele lat, te ceny w ogóle pomijały sens sprzedaży akcji przez firmy. W teorii firma emituje akcje, żeby nie brać kredytu, a jak zarobi, to dzieli się zyskiem z akcjonariuszami - "właścicielami". Nie dość, że większość firm w ogóle nie płaciła dywidend, reszta płaciła kwoty, które stanowiły np. 1% wartości akcji (cena akcji 10 zł, dywidenda 10 gr). To znaczy, że akcjonariusz musiałby pobierać dywidendę przez sto lat, żeby wyjść na zero!

W dodatku masa firm "produkowała" wyłącznie marzenia. Nie wiem co wytwarza dla społeczeństwa taki Karkosik czy Czarnecki. Gdyby nie dostawali pieniędzy z giełdy ich spółki generowałyby chyba wyłącznie straty. W ogóle nie wiem, czy ci ludzie byliby w stanie zbudować jakąkolwiek firmę od 0, bez wyciągania pieniędzy od naiwnych.

2. Dlaczego jest źle?
Nie będę się rozpisywał o bańkach kredytowych, cenach domów etc. - to tylko pochodna pewnego procesu. Jest źle, bo coraz więcej ludzi pracuje we wszelakiego rodzaju instytucjach finansowych. Wiem, że narażam się wam (bardzo fajnym, ambitnym ludziom) finansistom, ale prawda jest taka, że rynek potrzebuje was 10 razy mniej, niż was jest. Co dajecie innym ludziom? Przerzucanie kasy w sensowne projekty to podstawa rozwoju, niestety większość projektów sensu nie ma. Społeczeństwo się starzeje, produkcja siada, większość PKB generują usługi, z których można w jednej chwili zrezygnować i będzie się normalnie żyć. Widziałem programy, jak to w Stanach świetnie prosperują salony urody dla psów czy organizacja imprez rozwodowych, pogrzeby kotów i inne głupoty.

Na takich pierdołach został zbudowany mityczny PKB rozwiniętych gospodarek. Doliczmy do tego biliony pompowane w służbę zdrowia (jakby nie było wszyscy umieramy, więc tutaj można utopić każdy pieniądz) i mamy przyczyny kryzysu. Sens "inwestowania" dzisiaj to załapanie się bańkę przed startem, wygranie kilkudziesięciu % (albo kilkuset) i szybka ucieczka w kolejną bańkę. Wygrywają gracze, którzy opracują najlepszą metodę. System jest super, możemy zarabiać nawet na spadkach - lepiej niż w kasynie, w końcu tam mamy czysty przypadek, a tutaj pewne rzeczy można przewidzieć.

3. Skoro paredziesiąt mln Chińczyków może zapewnić ludzkości zaopatrzenie w podstawowe produkty, pare % populacji żywność dla innych, co mają robić pozostali?
Spójrzmy na taką Polskę. 50% ludzi pracuje. Z nich pare mln zajmuje się przeszkadzaniem innym, podkopywaniu pozycji lepszych lub wykonywaniem bezsensownych zawodów, które ich samych dołują. Myślicie że urzędnik ze skarbówki, ZUSu czy UP lubi swoją pracę? Nasłuchałem się od nich, jak nienawidzą swojej pracy, jak petenci wyżywają się często na nich za głupie decyzje ustawodawców.

Twórcy prawa w Polsce to osobna kategoria szkodników. Ludzie na ciepłych, dobrze płatnych posadkach, których jedynym celem jest kodyfikacja wszystkiego. Siedzi taki na stolcu i kombinuje jak uszczęśliwić naród kolejnym przepisem PREWENCYJNYM. Dlatego, że w tym kraju wszystko trzeba przewidzieć i na wszelki wypadek zabronić, albo opisać jak to widzi pan urzędnik. I oto właśnie wchodzą nowe przepisy dla kierowców trolejbusów, cena kursu skacze z 750 zł do 10 tys. (wszystko dla naszego bezpieczeństwa), a firma zatrudniająca minimum 1 pracownika musi go przeszkolić na strażaka (Pawlak działa). W końcu co ma robić taki emeryt po 15 latach pracy w straży - zamiast się chłop nudzić, zrobi odczyt o BHP i skasuje 1200. Nie jestem głupcem, wiem że to jakaś kolejna klika przeforsowała swoje brudne interesy, ale ja piszę teraz dlaczego nie będziemy jako społeczeństwo zarabiać :]

No i co ma robić reszta, skoro powiedzmy 20% ludzi byłoby w stanie pokryć jej potrzeby? Nie wiem :) Ja tylko chcę się tak ustawić, żeby ci pozostali mi nie przeszkadzali. Bo absolutnie nie wierzę, że w Polsce się coś zmieni na lepsze. Nawet jak zbudujemy Arkadię, ona się zdegeneruje. Dlatego wierzę w wolność, pieprzę konsumpcjonizm, jestem ascetą i do życia naprawdę niewiele potrzebuję. Państwo polskie to dla mnie ruski zabór, którego zwyczajnie nie trawię (oczywiście kłócę się z Niemcami na youtube, że Gdańsk jest bardziej polski niż niemiecki, chociaż mój pradziadek był w Wehrmachcie - cóż takie moje polskie zboczenie; powiedzmy, że kocham to co dobre w swoim narodzie i nienawidzę tego co złe).

No i jaką myśl chciałem przekazać tym wpisem? Ano nie jest dobrze i pewnie dobrze nie będzie jeszcze długo. I nie mówię o sytuacji ekonomicznej, tutaj możemy się dobrze ustawić, w końcu trafimy na uczciwą firmę i będzie dobrze. Mi tu brakuje jak tlenu zwykłej ludzkiej życzliwości, przejrzystości i szacunku dla innych ludzi. Brakuje mi państwa polskiego, przyjaznego Polakom.

No to jakie praktyczne wnioski mogę wyciągnąć z całego wpisu? To pytanie zadaję sobie sam. Bo muszę na nie znaleźć odpowiedź, jeśli nie chcę zwariować w tym kraju. Chcę robić to co kocham, nie płacić haraczu na ZUS, jeśli nie zarobię albo mam problemy (tak się składa, że od początku roku nie mam zleceniodawcy, więc nie pali mi się do trwonienia oszczędności), móc sprzedawać swoje programy tym, którzy chcą je kupić.

Uczę się rynku, żeby pomnożyć oszczędności, czyli robię to co ci piętnowani przeze mnie finansiści - kupuję akcje, certyfikaty itd. Ale to nie może tak przetrwać, to jakaś gra. Wciągnęły mnie świece, trendy i wykresy, zawsze miałem świra na punkcie liczenia, analizowania, budowania systemów. Latami grałem w strategie, potem je programowałem (gry), teraz stosuję na rynku. Jeśli cokolwiek na tym ugram, to wszystkie zyski i tak przeznaczę na produkcję projektów. Ale wiem, że pieniądze z "inwestycji" nie pochodzą z wyprodukowania czegoś wartościowego, tylko z wygrania potyczki z gościem z drugiej strony ekranu, który akurat obstawił spadki.

poniedziałek, 12 stycznia 2009

Spowolnienie

"Nie masz nic do powiedzienia, to lepiej milcz". Tak ostatnio mógłbym określić swoją działalność na blogu. Planowałem z początku dawać regularne wpisy, żeby wyrobić w sobie systematyczność, częstotliwość styczniowych wpisów świadczy jednak co innego.

Dużo myślę, planuję, kalkuluję, ale nie sądzę by cokolwiek z tego miało wartość dla czytających. Na jakiś czas kończę przygodę z inwestycjami giełdowymi. Myślę, że w średnim terminie wyjdę przynajmniej na 0 :) Wszyscy liczyli na solidną korektę w styczniu, tymczasem coraz więcej głosów wieszczy kolejne spadki rzędu 40-50%. Patrząc na wykresy spółek w skali 10 lat, balon akcji był tak napompowany, że spokojnie możemy jeszcze spadać. Liczę, że efekt inflacji ograniczy trochę poziom ewentualnych spadków. Kupiłem również certyfikaty na ropę i metale szlachetne. Odbicie metali przegapiłem, ale chyba jeszcze platyna i srebro trochę podciągną do góry. Złoto to zagadka - jeśli faktycznie będzie wielka inflacja, nie stracę, jeśli nie, może nam polecieć w dół tak jak niedawno srebro i platyna.

Czas skupić się głównie na biznesie, tutaj też niezbyt różowy początek. Firmy wycofują się ze zleceń, chyba po ciężkim grudniu (wzmożony handel) pracownicy porozjeżdzali się na urlopy.

Brakuje mi przemyśleń metafizycznych, które pozwalają nabrać dystansu i zwolnić. Na razie za dużo spraw przyziemnych do nadgonienia :) Ale polecam książkę W. Cejrowskiego "Rio Anaconda". Na mnie zrobiła spore wrażenie, byłoby dużo większe, gdybym wcześniej nie poznał za sprawą mojego przyjaciela, fanatycznego miłośnika kungu-fu, książki "Mag z Jawy" Kosty Danaosa. Polecam pogooglać oba tytuły, Johna Changa (mag) dodatkowo obejrzeć na youtube.

środa, 7 stycznia 2009

Plany na nowy rok

Nowy rok, stare plany. Chcę podążać szlakiem, który wytyczyłem sobie 3 lata temu, tzn. budowa niezależnego wydawnictwa. Poprzednia próba zakończyła się niepowodzeniem finansowym, natomiast nauka wyciągnięta z przedsięwzięcia - bezcenna.

Istniejące źródła przychodów:
1. Zlecenia na gry.
2. Sprzedaż licencji.

Planowane przychody dodatkowe:
1. Sprzedaż przez stronę firmy własnych programów w formie Pay&Download.
Ten tryb to dla mnie zagadka, dostałem kilka maili, gdzie ludzie prosili o możliwość zakupu programu. Ponieważ skończył się nakład, odpisałem, że mogę jedynie udostępnić link za niższą opłatą - i wszyscy chętnie się zgodzili. Ciekawe czy będą regularne zlecenia, jeśli wstawię na stronę ofertę.

2. Otrzymałem propozycję pisania artykułów specjalistycznych - chętnie skorzystam.

3. Książeczki dla dzieci (wykorzystanie grafik powstałych do programów edukacyjnych).
Nasze grafiki są ręcznie rysowane, potem skanowane i kolorowane na komputerze. Ponieważ moja córcia uwielbia małe książeczki dla dzieci, zacząłem się rozglądać w tym segmencie rynku. Niedługo wykonamy pierwszą testową książeczkę i roześlemy po wydawnictwach. W porównaniu z grą komputerową, taka książeczka wymaga kilkaset razy mniej nakładu pracy.

4. Sprzedaż własnych programów na CD przez stronę i tylko tym hurtowniom/sklepom, które płacą z góry.
W naszym głupim państwie sprzedaż programów na CD wymaga zainstalowania kasy fiskalnej, więc co jakiś czas muszę odmawiać klientom sprzedaży (wkońcu zacząłem proponować ściągnięcie
linka). Miałem też dużą nieprzyjemność, kiedy poczta zgubiła/ukradła przesyłkę a klient wyżywał się na mnie przez telefon. Dodać do tego awersję innych firm do wywiązywania się z płatności wobec małych kontrahentów i mamy pełen obraz sytuacji.

Nie mam czasu na sprzedaż detaliczną, bieganie po pocztach, pakowanie, magazynowanie, kontakty z klientami, drukarniami, tłoczniami etc. Wiem jednak, że jeśli sam nie zacznę sprzedawać swoich programów, to będę tylko wyrobnikiem, na którym pieniądze robią pośrednicy. Jeden z moich przyjaciół chce sie zająć rozkręcaniem handlu. Ruszymy koło połowy roku.

Wszystkie punkty z drugiej listy wykonam w tym roku. W grudniu 2009 przyjdzie czas rozliczeń.

niedziela, 4 stycznia 2009

Czy pozytywne myślenie jest lepsze od cynicznego?

Długi tytuł, ale oddaje sens treści. Postaram się znaleźć praktyczne zastosowanie do obu podejść.

Obserwując obce kultury z ich rytuałami czy nawet rodzime ludowe obrzędy, zdarza nam się pokpiwać z żarliwych wyznawców. Człowiek, który zwiedził trochę świata, poczytał conieco i z niejednego kufla pił piwo, ma tendencje do spłycania sensu zachowań innych ludzi.

Kupiłem przed świętami Wprost z książką o pozytywnym myśleniu. Nie doczytałem jeszcze do końca, ale niektóre fragmenty są całkiem inspirujące. Trochę śmieszy naiwne, pełne wiary (autor jest ((był?)) pastorem amerykańskim, książkę napisał w latach 50-tych), mocno niedzisiejsze podejście do życia. Z licznych zdań bije pewność w sprawczą moc modlitwy (co jak niedawno pisałem, zostało zakwestionowane przez badania naukowe i ma się nijak do ingerowania Boga w nasze życie).

Z drugiej strony podejście odwrotne - powątpiewanie we wszystko, pesymizm i niewiara w sens działania, gwarantuje nam wyłącznie porażki. Myśl przewodnia książki (przeczytanej do połowy:) ) sprowadza się do zwierzenia Bogu i podjęcia działania. Cokolwiek chcemy zrobić czy wybierzemy podejście cyniczne, czy pełne wiary, prawdopodobnie pomylimy się równie często. Wiara napełni nas jednak energią i mamy dużo większe szanse na zwycięstwo w kolejnych próbach.

Spotkałem się z zarzutami ateistów, że modlitwa to pójście na łatwiznę, które nie rozwiązuje problemów. Sens modlitwy jest inny - zawierzając Bogu, Opatrzności, Stwórcy czy jak nazwiemy Siłę Wyższą, przyznajemy się do niewiedzy, ale wierzymy, że zostaniemy poprowadzeni w taki sposób, by efekt był dobry. Nie jestem człowiekiem religijnym, miewałem poglądy ateistyczne, obecnie wiem tylko, że nic nie wiem. W jakiś sposób wierzę w Boga, ale staram się wiele nie myśleć, bo od razu atakują mnie wątpliwości i puste rozumowanie. To nie ma sensu - Bogu trzeba zawierzyć i całkowicie zaufać, a nie z nim grać. Usunąć myśli, słowa, symbole i zagłębić się w kontemplacji (modlitwa brzmi wtedy jak klepanie pacierza, bo ma wprowadzić rytm, wypchnąć analizowanie i myślenie słowami). Taka modlitwa pozwoli zobaczyć życie z boku, bezsens codziennych trosk i zrzucić bagaż obowiązków.

Wielu ludzi twierdzi, że są realistami i nie rzucają się z motyką na słońce. Jeśli chcesz zbudować coś wielkiego, musisz wielokrotnie zabierać się za rzeczy wielkie, wielokrotnie ponosić porażki i za każdym razem wstawać. Wiara i modlitwa są w tym niezwykle pomocne. Kiedy osiągasz sukces, udowadniasz, że twoje marzenia są realne.

Postanowiłem sprawdzić niektóre proste techniki na własnej skórze. Urlop spędzaliśmy na pięknej Suwalszczyźnie, gdzie zawsze jak mamy okazję, jeździmy na saunę. Temperatura na zewnątrz wynosiła ok. -7 stopni, jednak jezioro jeszcze nie zamarzło. Wygrzaliśmy się porządnie, ale nikomu nie w głowie było wskakiwać do lodowatej wody. Statystyczny mors czy Rosjanin nie zastanawiałby się długo, nam na myśl o wskoczeniu do jeziora (pomost wychodzi dość daleko, gdzie nie ma gruntu i wychodzi się po drabince) truchlały nam serca.

Zostaliśmy nauczeni, by nim podejmiemy decyzję, analizować zagrożenia. Każde działanie wprowadza element ryzyka, które trzeba wyeliminować, dlatego zapinamy w samochodzie pasy, zmieniamy koła na zimowe, jeździmy cały rok na światłach i robimy przegląd (większość z tych rzeczy pod przymusem, ale kolejne pokolenia będą te rzeczy robić nawykowo). Dlaczego nie wchodzimy do lodowatego jeziora? Raz, że na samą myśl robi się zimno, boimy się zasłabnąć, przeziębić, żona straszyła mnie zawałem, zapaleniem ucha, poślizgnięciem (pomost pokrywał lód), zasłabnięciem itd.

W ten sposób zaprogramowujemy się na porażkę. Nastawiamy się na spotkanie nieprzyjemnych zdarzeń i często naszym myślom staje się zadość. Postanowiłem odwrócić sytuację i przeprogramować nastawienie: zejdę do wody, temperatura będzie w sam raz, wszak dla "morsów" taka kąpiel jest zdrowa, schłodzę się, obmyję z potu i oczyszczę ogranizm. I faktycznie, nic wielkiego się nie stało, zanurzałem się wiele razy, celowo moczyłem głowę i obmywałem ciało. Potem szybko do sauny się wygrzać i ponownie do wody. Marzły jedynie stopy, bo wolno przechodziłem przez lód.

Wystarczyła decyzja, że idę do wody i będzie świetnie, by lęki odeszły a nawet wypełniła mnie lekka euforia. Przed podjęciem decyzji towarzyszy nam często lęk przed nieznanym. Prowadzenie firmy bywa bardzo stresujące właśnie ze względu na częste momenty zawieszenia - brak kontraktów, niespodziewane wydatki, niepłacący kontrahenci, problemy z urzędami itp. Jeśli nie nauczymy się pokonywać lęku przed nieznanym, będziemy strzępkiem nerwów. Nawet jeśli rozwiniemy firmę, nie zdążymy się nią nacieszyć.

Co jakiś czas uświadamiam sobie te prawdy, zwłaszcza po przeczytaniu inspirującej książki. Niestety potem zapominam lekcje i wracam do złych nawyków. O tym jak radzę sobie ze zmianą nawyków opiszę kiedy indziej (nadal wypracowuję metody). Miarą ich jakości będą moje postępy w biznesie i samopoczucie.

Na koniec krótka refleksja. W książce o ewolucji, o której już wspominałem, przeczytałem ciekawą historyjkę o badaniu nadziei u szczurów. Wrzucano szczura do wiadra z wodą i sprawdzano kiedy się utopi (w służbie nauki rzecz jasna). Gryzoń ginął po ok. 3 minutach. Pływał w kółko, aż popadł w czarną rozpacz i kończył żywot w odmętach kranówki. Jednemu szczurowi po 2 minutach podano drabinkę - natychmiast ją podchwycił i wygramolił się z wiadra. Kiedy wrzucono go do niego znowu, nim utonął, dzielnie wiosłował łapkami przez 8 godzin. Tym razem wyznaczono kres jego fizycznych możliwości. Wniosek? Nim porzucimy realizację naszego marzenia, pomyślmy, że być może moglibyśmy próbować jeszcze 160 razy dłużej. Jeśli i wówczas nam się nie uda, widocznie się do tego nie nadajemy :)