środa, 14 stycznia 2009

Ciężki rok?

Tak by wynikało z pierwszych dni. Ponieważ ostro siedzę w blogowisku "inwestorów" pod egidą Appa, będzie o inwestycjach. Mogłem dziś skasować ładny zysk (kupione 8.60, chwilowy kurs kupna 9.40) z RCCRUAOPEN, ale postanowiłem poczekać do jutra. SC.F coraz niżej, złoty już się też umacnia, więc na zyski poczekam dłużej (o ile doczekam). Czemu mi na nich zależy? Żeby pokryć straty z akcji :)

Akcje lecą w dół, skończył się okres wzrostów i zanosi się na dalsze spadki. Coraz częściej spoglądam w wykresy z czasów wielkiej depresji, kiedy latami akcje taniały aż do 90%. Owszem - po 1929 roku była wysoka korekta (na jaką wszyscy dziś czekają), ale zeszły rok jest porównywany do 2001, po którym akcje zostały napompowane do absurdalnych poziomów z 2007 r. i właśnie to byłaby ta "korekta". Czyli zgodnie z takim scenariuszem czekałyby nas lata spadków (do 2012?) z korektami.

Jako że jestem inżynierem informatykiem, proszę traktować moje prognozy z wielką rezerwą. Z drugiej strony analizy (co do przyszłości) zawodowych ekonomistów, zazwyczaj są całkowicie błędne, więc pobawię się w moją wizję przyszłości.

1. Czy wrócimy do poziomów z 2007 roku?
Moim zdaniem musi minąć wiele lat, te ceny w ogóle pomijały sens sprzedaży akcji przez firmy. W teorii firma emituje akcje, żeby nie brać kredytu, a jak zarobi, to dzieli się zyskiem z akcjonariuszami - "właścicielami". Nie dość, że większość firm w ogóle nie płaciła dywidend, reszta płaciła kwoty, które stanowiły np. 1% wartości akcji (cena akcji 10 zł, dywidenda 10 gr). To znaczy, że akcjonariusz musiałby pobierać dywidendę przez sto lat, żeby wyjść na zero!

W dodatku masa firm "produkowała" wyłącznie marzenia. Nie wiem co wytwarza dla społeczeństwa taki Karkosik czy Czarnecki. Gdyby nie dostawali pieniędzy z giełdy ich spółki generowałyby chyba wyłącznie straty. W ogóle nie wiem, czy ci ludzie byliby w stanie zbudować jakąkolwiek firmę od 0, bez wyciągania pieniędzy od naiwnych.

2. Dlaczego jest źle?
Nie będę się rozpisywał o bańkach kredytowych, cenach domów etc. - to tylko pochodna pewnego procesu. Jest źle, bo coraz więcej ludzi pracuje we wszelakiego rodzaju instytucjach finansowych. Wiem, że narażam się wam (bardzo fajnym, ambitnym ludziom) finansistom, ale prawda jest taka, że rynek potrzebuje was 10 razy mniej, niż was jest. Co dajecie innym ludziom? Przerzucanie kasy w sensowne projekty to podstawa rozwoju, niestety większość projektów sensu nie ma. Społeczeństwo się starzeje, produkcja siada, większość PKB generują usługi, z których można w jednej chwili zrezygnować i będzie się normalnie żyć. Widziałem programy, jak to w Stanach świetnie prosperują salony urody dla psów czy organizacja imprez rozwodowych, pogrzeby kotów i inne głupoty.

Na takich pierdołach został zbudowany mityczny PKB rozwiniętych gospodarek. Doliczmy do tego biliony pompowane w służbę zdrowia (jakby nie było wszyscy umieramy, więc tutaj można utopić każdy pieniądz) i mamy przyczyny kryzysu. Sens "inwestowania" dzisiaj to załapanie się bańkę przed startem, wygranie kilkudziesięciu % (albo kilkuset) i szybka ucieczka w kolejną bańkę. Wygrywają gracze, którzy opracują najlepszą metodę. System jest super, możemy zarabiać nawet na spadkach - lepiej niż w kasynie, w końcu tam mamy czysty przypadek, a tutaj pewne rzeczy można przewidzieć.

3. Skoro paredziesiąt mln Chińczyków może zapewnić ludzkości zaopatrzenie w podstawowe produkty, pare % populacji żywność dla innych, co mają robić pozostali?
Spójrzmy na taką Polskę. 50% ludzi pracuje. Z nich pare mln zajmuje się przeszkadzaniem innym, podkopywaniu pozycji lepszych lub wykonywaniem bezsensownych zawodów, które ich samych dołują. Myślicie że urzędnik ze skarbówki, ZUSu czy UP lubi swoją pracę? Nasłuchałem się od nich, jak nienawidzą swojej pracy, jak petenci wyżywają się często na nich za głupie decyzje ustawodawców.

Twórcy prawa w Polsce to osobna kategoria szkodników. Ludzie na ciepłych, dobrze płatnych posadkach, których jedynym celem jest kodyfikacja wszystkiego. Siedzi taki na stolcu i kombinuje jak uszczęśliwić naród kolejnym przepisem PREWENCYJNYM. Dlatego, że w tym kraju wszystko trzeba przewidzieć i na wszelki wypadek zabronić, albo opisać jak to widzi pan urzędnik. I oto właśnie wchodzą nowe przepisy dla kierowców trolejbusów, cena kursu skacze z 750 zł do 10 tys. (wszystko dla naszego bezpieczeństwa), a firma zatrudniająca minimum 1 pracownika musi go przeszkolić na strażaka (Pawlak działa). W końcu co ma robić taki emeryt po 15 latach pracy w straży - zamiast się chłop nudzić, zrobi odczyt o BHP i skasuje 1200. Nie jestem głupcem, wiem że to jakaś kolejna klika przeforsowała swoje brudne interesy, ale ja piszę teraz dlaczego nie będziemy jako społeczeństwo zarabiać :]

No i co ma robić reszta, skoro powiedzmy 20% ludzi byłoby w stanie pokryć jej potrzeby? Nie wiem :) Ja tylko chcę się tak ustawić, żeby ci pozostali mi nie przeszkadzali. Bo absolutnie nie wierzę, że w Polsce się coś zmieni na lepsze. Nawet jak zbudujemy Arkadię, ona się zdegeneruje. Dlatego wierzę w wolność, pieprzę konsumpcjonizm, jestem ascetą i do życia naprawdę niewiele potrzebuję. Państwo polskie to dla mnie ruski zabór, którego zwyczajnie nie trawię (oczywiście kłócę się z Niemcami na youtube, że Gdańsk jest bardziej polski niż niemiecki, chociaż mój pradziadek był w Wehrmachcie - cóż takie moje polskie zboczenie; powiedzmy, że kocham to co dobre w swoim narodzie i nienawidzę tego co złe).

No i jaką myśl chciałem przekazać tym wpisem? Ano nie jest dobrze i pewnie dobrze nie będzie jeszcze długo. I nie mówię o sytuacji ekonomicznej, tutaj możemy się dobrze ustawić, w końcu trafimy na uczciwą firmę i będzie dobrze. Mi tu brakuje jak tlenu zwykłej ludzkiej życzliwości, przejrzystości i szacunku dla innych ludzi. Brakuje mi państwa polskiego, przyjaznego Polakom.

No to jakie praktyczne wnioski mogę wyciągnąć z całego wpisu? To pytanie zadaję sobie sam. Bo muszę na nie znaleźć odpowiedź, jeśli nie chcę zwariować w tym kraju. Chcę robić to co kocham, nie płacić haraczu na ZUS, jeśli nie zarobię albo mam problemy (tak się składa, że od początku roku nie mam zleceniodawcy, więc nie pali mi się do trwonienia oszczędności), móc sprzedawać swoje programy tym, którzy chcą je kupić.

Uczę się rynku, żeby pomnożyć oszczędności, czyli robię to co ci piętnowani przeze mnie finansiści - kupuję akcje, certyfikaty itd. Ale to nie może tak przetrwać, to jakaś gra. Wciągnęły mnie świece, trendy i wykresy, zawsze miałem świra na punkcie liczenia, analizowania, budowania systemów. Latami grałem w strategie, potem je programowałem (gry), teraz stosuję na rynku. Jeśli cokolwiek na tym ugram, to wszystkie zyski i tak przeznaczę na produkcję projektów. Ale wiem, że pieniądze z "inwestycji" nie pochodzą z wyprodukowania czegoś wartościowego, tylko z wygrania potyczki z gościem z drugiej strony ekranu, który akurat obstawił spadki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

W ramach eksperymentu wyłączam moderację komentarzy.

Zasady komentowania:
- żadnego spamu i reklam (także linków do serwisów w nazwie użytkownika),
- komentarze obraźliwe będą usuwane,
- proszę o zachowanie kultury i brak kłótni; różnice zdań należy wyrażać poprzez dyskusję wspartą argumentami.

Podtwórca