wtorek, 12 stycznia 2016

Kto nie z Mieciem, tego zmieciem

Niemoc twórcza na blogu trwa, niemniej trzeba w końcu napisać coś o rynku. Niedawno przeczytałem bardzo ciekawą informację na blogu bossy (http://blogi.bossa.pl/2016/01/06/czy-na-kazdym-rynku-mozna-zarabiac/) :

Trzeci problem podniesiony przez zarządzających Nevsky Fund dotyczy skutków istotnie powiększonej roli funduszy indeksowych i strategii algorytmicznych w obrocie giełdowym. Zdaniem Taylora i Barnesa obydwie grupy inwestorów mogą tworzyć trendy nie mające żadnego oparcia w sytuacji fundamentalnej. Jedno błędne zlecenie albo będący częścią rynkowego szumu ruch po publikacji danych mogą przeobrazić się w rozciągnięty w czasie ruch cen. Historyczne korelacje pomiędzy poszczególnymi aktywami mogą się utrzymywać długo po zniknięciu fundamentalnych powodów do ich istnienia. Wreszcie, zwiększona rola funduszy indeksowych i strategii algorytmicznych utrudnia analizę pozycji inwestorów na rynku, czyli oceny pod jaki scenariusz grają inwestorzy. W dużym uproszczeniu: Taylor i Barnes sugerują, że zmiany z ostatniej dekady spowodowały, że rynki mogą pozostać nieracjonalne częściej, dłużej i bardziej kuriozalnie niż wcześniej.

Myślę, że opisany proces odnosi się do wielu aktywów, m.in. polskich akcji z WIG20. A im bardziej nieefektywny rynek, tym większa szansa trafienia na okazję, jeśli wiemy jak grać. Pisałem rok temu, że traktuję ETF na wungiel jako jaskółkę zmiany:



Spadku z 50$ na 5.5$ nie mogą tłumaczyć tylko fundamenty, podobnie jak krachu na ropie. Nawet jeśli połowa kopalni zbankrutuje, a ich aktywa zjadą do 0, to wciąż ryzyko, że taka wycena utrzyma się (lub pogłębi) w długim terminie jest raczej niewielkie. Myślę, że mamy tu do czynienia z wydłużonym cyklem irracjonalności rynku.

Nałóżmy WIG_POLAND_MV (kapitalizacja polskich spółek z WIG) na WIG_POLAND_BV (book value) :


Widzimy 2 rzeczy:
- ceny dopiero się zbliżyły do poziomów wartości księgowych, więc może być taniej (jak w 2009)
- wartość księgowa (wewnętrzna) polskich spółek rośnie nieprzerwanie od lat dzięki wzrostowi gospodarczemu, większej liczbie spółek na giełdzie i inflacji.

W 2011 roku grałem na spadki i wieściłem krach. 2000 na WIG20 wydawało się wtedy rozsądnym poziomem do zatrzymania paniki. Gdy dołki nie zostały pogłębione w 2012 roku, byłem pewien, że już nigdy nie zobaczę cyfry "1" z przodu. A jednak niedawno licznik pokazał 1698. Być może to preludium do prawdziwych tarapatów, ale gram jednak pod trzecią szansę. I trzymam kciuki za Węgrów:

2 dekady temu, gdy na GPW zaczęła się najbardziej szalona hossa, parkiet węgierski spadał jeszcze przez 11 miesięcy. Teraz role się odwróciły, a rozstrzał między GPW a BUX wynosi 9 miesięcy:

Kibicuję Madziarom w dalszych wzrostach, jak najbardziej nieprawdopodobnych i niespodziewanych :)

piątek, 1 stycznia 2016

Big short

Tytułowy "Big short" nie nawiązuje do zajętej przeze mnie ostatnio pozycji - to tytuł filmu, który miałem przyjemność dziś obejrzeć. Gwiazdorska obsada (Christian Bale, Brad Pitt, Ryan Gosling, Steve Carell) w filmie o tematyce rynkowej - takie rzeczy tylko w Ameryce! Ponieważ ostatnio nie mam kompletnie serca do pisania i wycofuję się po 2-3 zdaniach, wypiszę po myślnikach swoje przemyślenia bez składania całości do kupy :)

- Film jest świetnie zrealizowany - odniosłem wrażenie, że autorzy bardzo chcieli pokazać Amerykanom jak zdemoralizowany jest system w którym żyjemy, dlatego takie nagromadzenie gwiazd w filmie. Choć Pitt czy Gosling grają poprawnie, zawsze przyciągną kilka milionów widzów; Bale stworzył sugestywną kreację, która zasługuje na osobny myślnik, a Carell ze swoim funduszem cyników zagrał chyba jeszcze lepiej. Fabularnie to kawał inteligentnego kina, może nie hipnotyzuje jak "Wall Street" z Michaelem Douglasem, gdyż dotyka szerszej tematyki i jest oparty o fakty, ale ogląda się go bardzo dobrze, a gracze giełdowi wyłowią wiele smaczków:

- scena, w której pracownicy funduszu Bauma (granego przez Carella) prowadzą prywatne śledztwo mające odpowiedzieć na pytanie czy na rynku nieruchomości jest bańka, unaocznia jak powszechna była głupota i krótkowzroczność banków, brokerów, doradców i ich klientów. Każdy chciał szybko i dużo zarobić i choć widział, że coś tu nie gra, nie przyjmował do świadomości konsekwencji.

- dr medycyny Michael Bury (Bale), przykład nietuzinkowego tradera (kiedyś powiedzianoby pewnie geniusza, ale jak wiemy geniusz to wypadkowa mądrej, wytrwałej pracy). Pracuje jako analityk w funduszu i jako jedyny analizuje setki raportów na temat spłat rat kredytów, będących zabezpieczeniem obligacji hipotecznych. Nikomu nie chce się tych raportów czytać, a ci którzy je przygotowują nie bardzo rozumieją co piszą. Dostrzega, że pod papierami z ratingiem AAA kryją się niespłacane hipoteki i te konstrukcje muszą się zawalić. Postanawia zatem zagrać na bankructwo obligacji. Ma tylko jeden problem - nie istnieją żadne instrumenty finansowe, które to umożliwiają. Dlatego udaje się do banków inwestycyjnych i namawia je na stworzenie takiego produktu. Scena w siedzibie Goldmana i reakcja bankierów na szaleńca, który chce grać przeciwko nieruchomościom to majstersztyk.

- Bury trafnie przewidział co się stanie, ma tylko jeden problem - timing nie zgadza mu się o 2 lata, a klienci chcą wycofywać pieniądze z tracącej inwestycji. Zderza się z jedną z najbrutalniejszych mądrości giełdowych: rynek może pozostać dłużej nieracjonalny, niż ty pozostaniesz wypłacalny. Przeciwko nieruchomościom grają też inni, wątpliwości ich zżerają, szukają jakiejś fundamentalnej przyczyny, którą mogli przeoczyć (jak się okaże była taka przyczyna - gdy banki zorientowały się, że obligacje są bezwartościowe, zaczęły sztucznie podtrzymywać ich wartość, żeby sprzedać je nieświadomym zagrożenia ludziom i instytucjom). Bury jest w swoim 2-letnim czekaniu osamotniony, naciskają go wszyscy wspólnicy, klienci grożą pozwami, gdy zamraża ich pieniądze. Nie upiera się dlatego, że wierzy w swoją wyjątkowość czy gwiazdę szczęścia - z takim podejściem już dawno wypadłby z biznesu. Po prostu widzi fakty, widzi jak rzeczywistość realizuje jedyny możliwy scenariusz, ale musi czekać, a tego komfortu nie może dostać od ludzi wierzących w odwieczne prawdy.

- Film przedstawia sylwetki traderów, którzy zarobili na krachu (i brokera granego przez Goslinga, który szukał chętnych do skracania rynku nieruchomości, choć było to wbrew interesom jego banku-pracodawcy, ale wiedział, że prowizja jaką zgarnie pozwoli mu się ustawić do końca życia..). Wszyscy oni wykonali przed podjęciem decyzji ogromną pracę, której nie chciało się wykonać ogółowi. Następnie musieli wbrew wszystkim utrzymać tę pozycję. A na koniec, gdy wreszcie pozycje weszły w zysk, a druga strona transakcji wpadła w kolosalne kłopoty, musieli te pozycje utrzymać. Wyobraźcie sobie: utrzymujecie przez 2 lata stratną pozycję przeciwko czemuś, co w świadomości wszystkich ludzi nie może upaść i wreszcie pozycja wychodzi na plus, ale nagle dowiadujecie się, że instytucje które te pozycje przeciwko wam otworzyły mogą przestać istnieć i stracicie wszystko, co wpłaciliście. Czy brać szybko wysokie 30% zysku i ratować kapitał, czy dalej czekać na to, co założyliście 2 lata temu?

- Skupiłem się głównie na wątkach związanych z psychiką inwestowania. Film jednak dotyka również problemu nieuczciwości i bezkarności instytucji finansowych, ich destrukcyjnego wpływu na społeczeństwo. Poprzez postać wycofanego tradera Rickerta (Brad Pitt) autorzy zarysowali jak pieniądze uprzedmiotawiają relacje człowieka ze światem. "Gdy się im poddajesz, wszystko staje się liczbami", mówi Rickert dwójce garażowych inwestorów. Kiedy tamci skaczą z radości, że pomógł im otworzyć życiową pozycję przeciwko obligacjom opartym o hipoteki, ruga ich, że cieszą się z tragedii ludzi, którzy stracą pracę i domy. Czułem się wiele razy jak Bury, stojąc samotnie w pozycji, którą z ulgą bym odpuścił, gdyby nie fakty. Doskonale rozumiem finałowe załamanie Bauma, który stracił kompletnie wiarę w system. Na pozór cyniczny gracz żarliwie wygłasza na sympozjum, że oszustwo i krótkowzroczność nigdy nie przyniosły ludzkości pozytywnego efektu, by zobaczyć jak po krachu historia zatacza koło: tłuste koty ratują się za pieniądze podatników, a wina zrzucona zostaje na biednych i emigrantów (a nawet nauczycieli!).

"Big short" - wielopłaszczyznowa fabuła, wartka akcja i niesamowite aktorstwo (szczególnie teamu Bauma) - zdecydowanie polecam!