sobota, 19 grudnia 2015

Prawdziwy cel wojny w Polsce

Nie miałem ostatnio czasu, by obejrzeć wiadomości, ale orientuję się, że mamy w Polsce jakąś wojnę. Widziałem, że był wielki protest przeciwko powołaniu sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Co prawda PO po przegranych wyborach Bronka wywinęła podobny numer, ale wtedy media nie krzyczały, że się pali, więc wszyscy mieli na to wylane. No i w sumie przeszedłbym nad tym do porządku dziennego, ale przeglądając portale w nadziei, że wreszcie zobaczę na pierwszej stronie artykuły w stylu "krach i pożoga na giełdzie", zobaczyłem galerię z tego protestu i w niej takie zdjęcia:


Potem znajomi z fejsa zaczęli o sobie pisać, że są najgorszym sortem Polaków, więc postanowiłem sprawdzić o co biega i znalazłem wypowiedź Jarka:

To powrót do metod z lat 2005 – 2007, ale także z czasów rządu Jana Olszewskiego, czyli też naszych, bo to był też rząd Porozumienia Centrum. To się powtarza. Ten nawyk donoszenia na Polskę za granicę. W Polsce jest taka fatalna tradycja zdrady narodowej. I to jest właśnie nawiązywanie do tego. To jest w genach niektórych ludzi, tego najgorszego sortu Polaków. Ten najgorszy sort właśnie w tej chwili jest niesłychanie aktywny bo czuje się zagrożony. 

Wojna, później komunizm, później transformacja przeprowadzona tak, jak ją przeprowadzono właśnie ten typ ludzi promowała, dawała mu wielkie szanse. On dziś boi się, że te czasy się zmienią, że przyjdzie czas, że tak jak to być powinno – inny typ ludzi, mających motywacje wyższe, patriotyczne będzie wysunięty na czoło i to będzie dotyczyło wszystkich dziedzin życia społecznego, także ze strony gospodarczej. Tu jest ten wielki strach o to, jaki rodzaj Polaków będzie miał te największe szanse. Czy ci, dla których wszelkie sprawy związane z czymś szerszym, niż własny interes, narodem, godnością narodową, są ważne. Czy ci, dla których to nie ma żadnego znaczenia, a cała filozofia sprowadza się do takiego powiedzenia „nie ma takich grabi, które by od siebie grabiły”

Niech sobie przypomnę. W XVII wieku niejaki Hieronim Radziejowski tak bardzo nienawidził polskiego króla, że namówił szwedzkiego do napaści na Rzeczpospolitą (wcześniej próbował spiskować m.in. na dworze wiedeńskim). W efekcie 5-letniej wojny Polska straciła 40% ludności i już nigdy się nie podźwignęła. 140 lat później zniknęła z mapy, bo paru typkom tak bardzo nie podobała się Konstytucja 3 maja, że poprosili w Targowicy carycę Katarzynę o przywrócenie demokracji szlacheckiej w Polsze. Przez następne 120 lat świat (europejski) uważał, że Polacy nie zasługują na własne państwo, bo i tak się pokłócą, a przegrani polecą do sąsiadów po pomoc. To lepiej niech już rządzi nimi ten sąsiad.

Faktycznie, wplątywanie obcych służb, królów, armii w nasz grajdołek nigdy nie wyszło Polsce na dobre. Zgadzam się z Jarkiem, że raczej chujowi obywatele RP tak robią. Ale czy sympatyczni skądinąd ludzie z tego zdjęcia rzeczywiście donoszą obcym mediom o dyktaturze w Polsce? Cóż, nie sądzę. Jeszcze niedawno na jakimś heheszkowym portalu zbijano się z Rosjan, którzy tak łykali propagandę w czasie wojny z Ukrainą, że uwierzyli w strollowany artykuł jak to oddział NATO wylądował na polu i zgwałcił wszystkie krowy, albo że Ukraińcy ukrzyżowali 7-letniego chłopca. Cóż, po tym co się tu wyprawia nie zdziwiłby mnie nowy masowy protest, gdyby Gazeta napisała, że PiSiaki też gwałcą krowy.

Zanim zostanie mi przyklejona gęba polityczna, określam się: nie po drodze mi z PiS do tego stopnia, że oglądanie przygłupów pokroju Kurskiego czy Brudzińskiego skutecznie zniechęciło mnie lata temu do telewizji. Złodziejaszków z PO oceniałem równie nisko dopóki nie wybuchła tzw. "afera taśmowa". Pokazała ona, że na górze nie jest tak źle - nagrani ministrowie nie byli w nic umoczeni, interesowali się światem, narzekali na lokalną niemoc. Autentycznie poczułem wtedy, że mentalnie jesteśmy częścią Zachodu, a nie Rosji.

Co zatem jest nie tak? Skąd taki masowy opór przed Kaczyńskim. Skąd nieprawdopodobna kariera nowego Dyzmy: Rysia Petru? Przecież w PiS są nie tylko debile, działają tam też wyważeni konserwatyści. Dlaczego wali się do nich ze wszystkich medialnych armat? Dlaczego nikomu nie przeszkadzało ułaskawianie mafiosów i morderców przez poprzednich prezydentów, a larum po ułaskawieniu fanatycznego pro-państwowca Kamińskiego rozeszło się aż na portale o kotach?

Od kilku lat działa w Polsce niewidzialna armia, której budżet w 2015 roku szacowany jest na 53 miliardy zł (3% PKB). Dla porównania budżet Ministerstwa Obrony Narodowej to ok. 38 miliardów. Kto dysponuje blisko połowę większą kwotą niż polska Armia? Mafia wyłudzająca podatek VAT. Nie mówimy tu o jakichś Słowikach czy Dziadach. Za 50 miliardów nie kupuje się łysych z bejsbolami. Za 50 miliardów można sfinansować armię większą, niż 100 tys. żołnierzy Wojska Polskiego wyposażonych w czołgi, 1000 generałów i samoloty F-16.

Czym jest ten niewidzialny twór? Mieszanki lokalnych i zagranicznych służb, sitwy prokuratorskie, sędziowskie, mafia polska, ruska, czeczeńska, służby PRL, oligarchowie, potentaci medialni? Nie mam pojęcia! Ale 3% PKB nie wsiąka sobie w ziemię ot tak. Nie mówimy o kasie, która nie została zapłacona przez firmy, tylko o pieniądzach jakie przelewane są przez urzędy skarbowe na konta fikcyjnych spółek. Państwo Polskie płaci jakimś anonimowym gangsterom więcej niż swojej armii! Czy siły te będą na tyle zdeterminowane w utrzymaniu swojej realnej władzy, by po fiasku nagonki medialnej ściągać do Polski pomoc z zewnątrz albo zabijać urzędników, jak św. pamięci Michała Falzmanna?

Zbieram się od roku do opisania wstrząsających wniosków z lektury "Dlaczego narody przegrywają" i uwierzcie mi - za każdym razem gdy ułożę wpis w głowie, dostaję doła, bo dochodzi do mnie beznadzieja naszego [Polaków] położenia. Od tego doła nie chce się pisać. Jeżeli interesuje was, dlaczego od 500 lat Ameryka Łacińska jest biedna i czy ta bieda ma związek z faktem, że rządzą nią do dziś potomkowie konkwistadorów, sięgnijcie po cegłę panów Acemoglu i Robinsona. A jeśli nie macie czasu i szukacie szybkiej odpowiedzi dlaczego jako naród przegrywamy, przestudiujcie zasady ustroju pańszczyźnianego.

Wszystko wybaczę PiSowi, mogę nawet oglądać TV, jeśli poprawnie wskażą i usuną mafię niszczącą przyszłość Polaków. Na razie jednak podkurwiają społeczeństwo: a to chcą usuwać gimnazja (po co, skoro Polska awansowała do elity światowej we wczesnym szkolnictwie), a to chcą znieść reformę 6-latki do szkół (po 5 latach wprowadzania, pozdrowienia dla wszystkich posyłających dzieci do prywatnych przedszkoli, będziecie płacić 9 stów miesięcznie jeszcze rok dłużej). Przywrócenie przywilejów emerytalnych - skąd na to kasa? Pewnie tradycyjnie pójdą pożyczyć od Żyda - spieszcie się, bo jeszcze da się na 3%, potem będziecie musieli opylić resztki Taurona i PGE. Cena co prawda już niezbyt dobra, ledwie połowa tego co 5 lat temu, ale parę miliardów jeszcze wleci.

Od nowej władzy nie oczekiwałem nic twórczego, liczyłem za to że nie będą kradli. Niestety, na razie remis z PO, wstawili swoich na stołki i już doją - nihil novi, złodzieje tacy sami. Teraz chcą psuć to, co już działa - będzie opór jak sk..syn. Myślicie, że ci protestujący 3 lata temu w obronie przedszkolaków jeszcze się tym interesują? Dzieciaki poszły do szkoły rok szybciej, nauczyły się czytać, nadal biegają i wrzeszczą - pozostały dziećmi. Nikogo to już nie interesuje, nawet fundacja tej krzykliwej baby zajmuje się już tylko wypłacaniem pensji zarządowi (czyli krzykliwej babie i jej mężowi). Przepis na utrzymanie władzy jest prosty:
1. nie kraść,
2. nie dotykać tego co jako tako funkcjonuje, bo spieprzycie,
3. zlokalizować i usuwać sitwy oraz święte krowy (pamiętaj Gazeto, liczę wtedy na artykuł o gwałceniu!)

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Trzecia szansa

Tytułowa trzecia szansa to możliwość zajęcia długiej pozycji u zarania nowej hossy w okolicy dołka. W 2009 roku taką pozycję miałem, ale byłem tak zielony, że roztrwoniłem ją na day-trading w silnym trendzie wzrostowym. W 2012 znowu kupiłem tanio dobre akcje, ale nie dowiozłem ich do najsilniejszych fal wzrostowych, biorąc tylko to co pewne. Tym razem postanowiłem zaryzykować i zbudowałem pozycję opcyjną na seriach C (marzec 2016) i F (czerwiec 2016). Na długi termin do portfela małych spółek dołączyłem w zeszłym tygodniu pakiet z WIG20 (wróciły m.in. PGE i Tauron, powiększyłem pozycję na PKO i kupiłem Orange oraz ETFWIG20).

Zajrzyjmy na wykresy.


Skala miesięczna: wieloletnie wsparcie - kupuję akcje na lata

Skala tygodniowa: złote fibo61.8 - kupuję opcje z założeniem, że w skali
kilku miesięcy wejdą in-the-money

Wig20 Total Return (z dywidendami): fibo38.2 - trend wzrostowy zachowany

Wig20Usd - trochę zabrakło do idealnego obrazu, wolałbym kupić przy ~430,
z drugiej strony gdyby miało tam spaść, z opcji mnie nie wystopuje :)
WIG: tu też zabrakło trochę do wsparcia na fibo38.2
Wig banki: negatywny bohater ostatnich miesięcy, dobił do wsparcia...
... i jest tani jak w poprzednich dołkach bess
PGE wykonał techniczne zasięgi spadków i rysuje dywergencję
Indeks nieważony całego rynku znajduje się w hossie...
A c/wk akcji z GPW i Newconnect ma dużo miejsca do wzrostów

sobota, 28 listopada 2015

La vita e bella


Mam dwadzieścia pięć lat,
i życie połamane jak patyk.
Co spojrzę wstecz, ogromna czarna plama.
Co spojrzę przed się, twardy, zimny głaz.
Czułem powołanie w życiu swym
na księdza albo na żołnierza
i poznałem, że ni ten ani tamten
nie mają już, czego bronić.
Byłem Faustem i byłem Prometeuszem,
porównywałem pyłek wiedzy,
z wszechświatowym pyłem tajemnicy.
I wydzierałem ogień niebu,
aby go nieść swoim braciom...

Kat, Delirium Tremens

Mam 35 lat i życie tak poskładane, że może być chyba tylko gorzej. Gdy spojrzę 10 lat wstecz, widzę rozdzierającą trzewia ambicję i nieustanną potrzebę udowadniania czegoś. Czy to tylko czas, czy bieganie i wegetarianizm, czy przesiąknięcie naukami de Mello i Eckharta Tolle dołożyły swoje 3 grosze, przeżywam najlepszy okres swojego życia (w sumie fajniej było jak poznałem małżonkę, ale wtedy byłem na zakochaniowym haju :) . Marzyłem kiedyś o rysowaniu komiksów, robieniu gier komputerowych. Przez 10 lat te marzenia napędzały moje działania; kariery nie zrobiłem, ale kilkanaście gier stworzyliśmy z chłopakami, w tym przygodówkę z bohaterami naszego dzieciństwa: Kajkiem i Kokoszem. Właśnie widzę, że pisałem o tym w maju, więc nie będę się powtarzał.

Po co zatem ten wpis? Zawsze starałem się, żeby to co piszę niosło jakąś wartość dla czytelnika. Sącząc browarka natchnęło mnie, by podzielić się paroma spostrzeżeniami. Wiecie dlaczego najbardziej nie chciałem iść na etat? Bo strasznie nie cierpiałem stania w korkach. Pod koniec studiów zamieszkałem z dziewczyną i dojeżdżałem golfikiem na polibudę oraz do pracy. Kiedy miałem zajęcia na 8, musiałem wyjechać ok. 7, żeby się nie spóźnić. To doświadczenie było tak nieprzyjemne, że przez kolejne 10 lat wolałem nie ruszać się z domu :) Teraz pracuję 32 km od domu w innym mieście, ale przejazdy są jednym z najprzyjemniejszych momentów dnia. Odpalam autko, audiobooka z powieścią i przez ok. 40 minut zatapiam się w świecie komisarza Harry'ego Hole albo innego Cormorana Strike'a. Nawet przy pustej obwodnicy staram się nie przekraczać 90-100 km/h, żeby zbyt szybko nie dotrzeć na miejsce. To czas tylko dla mnie; przez lata czytałem w łóżku między 22 a północą, teraz ok. półtora godziny dziennie słucham powieści w samochodzie i to co zawsze postrzegałem jako stratę bezcennego czasu stało się relaksem.

Pracuję w Gdyni, w linii prostej 1.2 km od plaży miejskiej. Bieg na plażę, kąpiel i powrót zajmują równe pół godziny - dzięki temu morsowanie załatwiam między poniedziałkiem i piątkiem. W promieniu 1km od pracy mam do wyboru 2 bio-waye, 1 green way i bardzo fajne bistro 'feed your soul', gdzie serwują dania wegańskie bez cukru, laktozy i glutenu - wiem, brzmi to dość radykalnie, ale jedzenie smakuje tak, że koledzy z pracy stwierdzili, że mogą zostać wegetarianami, jeśli będą jedli tak codziennie.

Dzięki darmowej aplikacji duolingo uczę się od września francuskiego i niemieckiego. Francuski miałem w średniej, a niemieckiego nigdy się nie uczyłem, ale kocham kilka utworów Rammsteina i pomyślałem, że fajnie byłoby wiedzieć o czym są. Zawsze uważałem, że do życia wystarczy mi dobra znajomość angielskiego, a nauka innych języków to strata czasu. Ale teraz niemiecki mnie porwał i zmieniłem zdanie. Warto znać niemiecki, żeby wiedzieć o czym śpiewa Rammstein w Wo bist du :) Najlepsze jest to, że nauka obu języków to czysta przyjemność, bo stosuję wszystkie zasady, które wyłożyłem w cyklu o wyrabianiu nawyków. Przez lata czytałem na kibelku Duży Format, potem rozwiązywałem sudoku, a teraz trzaskam na telefonie lekcje z niemca i francuza. Czasem mam wystrzał motywacji i robię kilkanaście lekcji i powtórzeń z rzędu, czasem tłumaczę posiłkując się google translate jakiś utwór. To wystarczyło, bym po niecałych 3 miesiącach zaczął czytać proste artykuły w obu językach z serwisów dla nastolatków. Bez konkretnego celu, bez konkretnego terminu, mam zamiar powtarzać lekcje, aż będę w stanie czytać niemieckie i francuskie serwisy.

Wymieniłem wreszcie gitarę elektryczną. Starą jeszcze z czasów szkoły średniej dałem dzieciakom na dobicie, a na nowej odkryłem, że tapping na dobrej gitarze nie jest żadną magią. Z youtuba uczę się jak zagrać solówkę do One Metalliki - przez całe życie niepoprawnie trzymałem kostkę i źle czytałem niektóre znaczki przy tabulaturach, przez co kilkaset godzin nauki grania poszło w pizdu. Czyż internet nie jest największym wynalazkiem ludzkości?

Na koniec pora wspomnieć o IV biegu TriCity Ultra 80. Jesienna edycja wyszła bardzo fajnie. Wyrabiamy się jako organizatorzy, bieg staje się coraz bardziej popularny. I znowu napiszę to co przy słuchaniu audiobooków czy nauce języków: nie kieruje tu nami jakiś konkretny cel, robimy to co lubimy i wraz ze zmianą skali dostosowujemy się. Po raz pierwszy dwóch z nas musiało zrezygnować z biegu, żeby zapewnić uczestnikom prowiant, rzeczy na przebranie, podwieźć kogoś z trasy na przystanek itp. Zrobiliśmy coś dla innych i poczuliśmy satysfakcję. W zamian otrzymaliśmy sporo dowodów sympatii, jeden z biegaczy przyniósł pyszne muffinki, inni zapowiedzieli że na wiosenną edycję coś ugotują. Ponieważ to nieoficjalny bieg koleżeński, będziemy musieli po raz pierwszy wprowadzić limit uczestników, żeby nie podpaść pod jakieś przepisy.. Mieliśmy też kilka minut "sławy" w lokalnej TV:



Tricity Ultra - TVP Gdańsk
Pobudka o 5:30, wskakujemy w ciuchy biegowe, Dominik (nasz przewdonik Tarahumara) się trochę zgubił, bo pomylił Spacerową ze Słowackiego, ale ostatecznie szczęśliwie stanęliśmy na starcie... eee ... przed kamerą :D
Posted by TriCity Ultra on 27 listopada 2015


Nowa 10-latka rozwija się niespodziewanie szybko i w wielu kierunkach, więc za jakiś czas powinny pojawić się nowe tematy na blogu. Także pamiętajcie: trening, trening i jeszcze raz trening.

PS Nie piszę na razie o giełdzie, bo szykuję się do "złotego strzału". Jeśli WIG20 zjedzie poniżej 1900, zacznę planowe działanie i być może opiszę co nieco.

PS2 Musiałem wprowadzić moderację komentarzy, bo jakiś spamer wrzucił na raz 100 komentarzy, ale jak zawsze zachęcam do dzielenia się swoimi opiniami.

sobota, 14 listopada 2015

Stało się, co miało się stać

There are three types of people in this world: 
those who make things happen, 
those who watch things happen 
and those who wonder what happened.

O tym, że będą kolejne zamachy islamistów wiedzieliśmy od lat. Bezpieczny świat Zachodu co jakiś czas doznaje szoku, gdy doświadcza codzienności regionów Bliskiego Wschodu czy Afryki. Od miesięcy wzbierały w polskim internecie strachy przed uchodźcami i migrantami ekonomicznymi. Jakkolwiek sam uważam islam za relikt, system nie przystający do aktualnej rzeczywistości, tłamszący ludzką kreatywność i degradujący kobiety, przestrzegam przed uwiedzeniem się medialnej krucjacie anty-islamskiej. Za grupami terrorystycznymi zawsze stoją jakieś potężne organizacje - ktoś musi wyłożyć grube pieniądze na rekrutację i utrzymanie w gotowości bojowników, wyposażenie w sprzęt, zorganizowanie komórek, przerzutu itd. Dla grupy fanatyków są to koszty nie do przeskoczenia, ale dla wywiadów państw niewielka cena za realizację makro-celów.

Z większości analiz bije strach przed upadkiem Europy. O Europę się nie bójcie - Zachód ma bogatą historię radzenia sobie z problematycznymi mniejszościami. Nie ma w historii Europy stulecia bez jakiejś rzezi Albigensów, Hugenotów, Żydów, Cyganów, komunistów, nacjonalistów, reakcjonistów itd. Czy w ciągu ostatnich kilku dekad Europejczycy stali się radykalnie inni? W żadnym wypadku - nadal w imię panującej ideologii piętnuje się przeciwników i wyrzuca poza nawias społeczny. Przez ostatnie dekady panującą ideologią było multi-kulti, więc zwalczano głównie konserwatywne chrześcijaństwo. Zapewne rządzący liczyli, że napływający masowo emigranci z dawnych kolonii porzucą swoje prymitywne wierzenia w zetknięciu z cywilizacją i staną się zwykłymi obywatelami. Z jakichś powodów tak się nie stało - obowiązująca dotychczas oficjalna wykładnia głosi, że to na skutek rasizmu białych, odszczepieńcy mainstreamu twierdzą natomiast, że problemem jest zakorzenione nieprzystosowanie kulturowe napływającej ludności lub/oraz socjal. Zapewne jest po trochu jednego, drugiego i trzeciego, bo USA posiadające znacznie większą pulę emigrantów nie ma aż takich problemów - tam jak chcesz żyć, musisz pracować, a jak pracujesz, to zarabiasz, jak zarabiasz, to wydajesz i zaczynasz zrównywać się z innymi konsumentami.

Jeśli problemy z mniejszością muzułmańską wyrwą się spod kontroli, Zachód zrobi to co zwykle - nakręci spiralę strachu, aż dojdzie do "niekontrolowanego" wybuchu nienawiści połączonego z rządzą odwetu i dojdzie do masowych wysiedleń. Zamachy terrorystyczne są doskonałym narzędziem do realizacji polityki daleko wykraczającej poza ramy prawne. W sytuacji nadzwyczajnej naród sam wymusi zrzeczenie się wolności, a siły porządkowe zadbają o szybkie "ostateczne rozwiązanie". Za kilka dekad zrobi się rachunek sumienia, przeprosi, przyzna kilka rent i po sprawie.

Niemożliwe? Po II Wojnie Światowej w postępowej dziś Norwegii dokonywano eksperymentów na "niemieckich bękartach" (dzieciach Norweżek i byłego okupanta), w Szwecji na niepełnosprawnych intelektualnie. Dzisiaj w imię obowiązującego światopoglądu usuwa się w Danii płody z chorobami, więc nie rodzą się tam np. dzieci z zespołem Downa. Tylko jedno się nie zmienia: przeświadczenie mieszkańców Zachodu, że czynią dobrze, skoro zbudowali najwygodniejszą do życia cywilizację. W pamiętnikach żołnierzy Wehrmachtu czy Waffen SS, nie znajdziecie skruchy za to co wyczyniali w podbijanych krajach. Bije pewność, że bronili świat przed bolszewicką zarazą, że pokazali słowiańskim borostworom nowoczesne niemieckie farmy i warsztaty. Pod kołderką egalitarnych haseł tkwi wciąż to samo myślenie bogatych, czystych ludzi z białym uśmiechem.

Zinstytucjonalizowany 'humanitaryzm' będzie wyznawany, dopóki będzie ludziom wygodnie. Kiedy poczucie zagrożenia wywołane zamachami i problemami ekonomicznymi urośnie,  zostanie zastąpiony jakąś ideą 'walki z przemocą'. My nie będziemy reżyserami tego przedstawienia, możemy co najwyżej zdecydować czy zostaniemy trybikami machiny, które po latach zostaną kozłami ofiarnymi, czy staniemy z boku i spróbujemy to jakoś ogarnąć, żeby zachować się w porządku.

niedziela, 1 listopada 2015

O przewidywaniu

Nigdy nie rozumiałem jednego z podstawowych haseł z poradników tradingowych: "reaguj, nie prognozuj". W jaki sposób mam reagować nie wierząc, że moja reakcja pociągnie określone zachowanie w przyszłości? Czy twórcy tego hasła wyrzucili z równania czas? Jest sygnał, jest wejście, jest poziom cięcia straty i poziom realizacji zysku. Nie ma horyzontu czasowego. Opracowywałem wiele różnych technik tradingowych i jednak zawsze potrzebowałem uwzględniać czynnik czasowy, zatem każda z nich opierała się w jakiejś formie na prognozowaniu. Prognozuję, że gdy padnie sygnał kupna w interwale tygodniowym, to uwiarygodnienie się i kontynuacja również wymagają tygodni. Jeżeli utrzymuję pozycję długą, ale w międzyczasie rynek traci moc i inne czynniki przemawiają za odwróceniem trendu, muszę redukować pozycję i/lub zabezpieczyć ją, prognozując możliwą zmianę reguł.

Do tego wpisu skłonił mnie niedawny artykuł Trystero na blogu bossy oraz seria artykułów na blogu 10 procent rocznie o algorytmicznym podejściu do decydowania w różnych profesjach. W skrócie: z pierwszego wpisu wynika, że najlepsze efekty w prognozowaniu odnoszą ludzie dostrzegający niezliczone odcienie rzeczywistości i kalkulujący szanse wystąpienia scenariuszy. Nie są przywiązani do czarno-białej wizji rzeczywistości, nieustannie poddają swoje scenariusze testom, w razie pomyłki dostrzegają je we wczesnej fazie i adaptują się do nowych warunków. Jak zakonkludował autor:

Najlepsi uczestnicy projektu traktowali swoje zdolności prognozowania jako coś co należy stale ulepszać choć jest na tyle dobre, że nadaje się do używania. Nie mam wątpliwości, że takie nastawienie muszą przejawiać inwestorzy. Także dlatego, że rynki się zmieniają i wymuszają nieustanne dostosowywanie strategii inwestycyjnych.

Pod drugim z linków kryje się natomiast zbiór fascynujących badań nad podejmowaniem decyzji. Okazuje się, że w wielu złożonych dziedzinach zwykły algorytm oparty o kilka czynników jest w stanie podjąć lepsze decyzje niż zespół ekspertów.

Czy można zarabiać na giełdzie stosując się wyłącznie do wskazań algorytmu? Z pewnością można tak robić przez całe lata - w USA 20-letnia hossa wykreowała setki fortun i jeszcze więcej guru inwestowania. Po 2000 warunki zmieniły się jednak całkowicie i większość ówczesnych algorytmów przyniosła właścicielom bankructwo (chyba, że przestali się do nich stosować :) . Stety-niestety, pantha-rei, wszystko płynie, również zasady tej trudnej gry. Przez ostatnie lata czytaliśmy jak to algorytmy HFT rządzą Wall Street, tymczasem 24 2015 sierpnia stało się to, co było pewne dla każdego, kto czytał lub zetknął się z krachem 87, flash crash 2010 czy upadkiem LTCM - algorytmy działają tak długo, jak niezmienne jest środowisko, w którym operują. W sierpniu to środowisko radykalnie się zmieniło, ETFy zdominowane przez HFT traciły po 30-50%, algorytmy ścigały się w zbijaniu ceny (zgodnie z trendem) a doświadczeni inwestorzy, którzy to widzieli i potrafili wyciągnąć wnioski, kupowali okazję. Czy to znaczy, że lepiej zaufać intuicji? W żadnym wypadku - znaczy to tyle, że trzeba wiedzieć kiedy algorytmy stosować, kiedy adaptować do zmian, a kiedy wymieniać na zupełnie inne. To intuicja alarmuje nas, że coś się dzieje, rynek funkcjonuje jakoś inaczej i czas na zmiany. A jeśli mamy w zanadrzu scenariusze zagrań, intuicja może podpowiedzieć nam gdy któryś z nich pasuje do schematu.

Sytuacja z jaką mamy do czynienia w ostatnich 2 latach na GPW jest bardzo złożona:

- Część inwestorów uważa, że mamy selektywną hossę - pompowane są wybrane ("najlepsze") spółki, a reszty rynek nie zauważa. Ta koncepcja została mocno nadszarpnięta spadkami, z jakimi WIG zmaga się od maja, jednak dopóki flagowy CDR wciąż robi nowe szczyty, dopóty selektywna hossa ma swoich zwolenników - myślę, że grupa inwestorów z tego obozu, która używa podejścia algorytmicznego w doborze i prowadzeniu inwestycji zarobiła najwięcej w latach 2014-2015.

Ja przez cały 2014 byłem praktycznie poza rynkiem, natomiast w 2015 zacząłem kupować spółki według kryteriów fundamentalno-technicznych, jednakże nie kupowałem zysków (bo spółki zarabiające były za drogie), tylko płynność i niską wycenę (firmy bez długów, z kasą na koncie, niskim c/wk, ale też słabymi zyskami lub nawet zarabiające, ale niezauważone przez rynek). Na razie ta strategia nie płaci, ale też nie traci - dokupuję kolejne spółki, ostatnio nawet po latach wpadła do portfela Tepsa (OPL). Liczę, że gdy koniunktura się odwróci spółki zaczną znowu zarabiać, a jak nie, to płacą dywidendy.

- Część inwestorów zakłada, że hossa trwająca od 2009 roku skończyła się w 2015 i gdy S&P500 wróci do spadków, WIG20 przełamie 2000 pkt i zacznie się rzeźnia. Dotychczas nie brałem na poważnie tej koncepcji, ale muszę się na nią przygotować. Martwi mnie głównie zachowanie giełd rozwiniętych. Otóż gdy w opuszczałem rynek akcji pod koniec 2013 roku najwięcej narzędzi typowało dołek bessy na wiosnę 2015-stego. Po tym jak ECB ogłosił QE spodziewałem się strząśnięcia indeksów (ostatni akord bessy) i czystego pola do startu hossy. Stało się inaczej: po ogłoszeniu QE na początku roku indeksy europejskie wybiły konsolidację 2014 i wyszły na nowe szczyty:


Inwestorzy przestali być czujni przez euforyczne wzrosty nie poprzedzone falą zniechęcenia. Cały późniejszy impuls spadkowy to powrót do punktu wyjścia. Od szczytu z kwietnia minęło ledwie pół roku - to za mało na pełną bessę, dlatego trzeba liczyć się z kontynuacją kłopotów. Bardzo niepokojące jest załamanie WIG20: czy to preludium do jakichś większych, międzynarodowych kłopotów, jakie wkrótce uderzą w Polskę?

- Ostatnia grupa inwestorów uważa, że stoimy u bramy wielkiej hossy, a obecne ceny to szansa, jaka trafia się raz na dekadę. Z każdym kolejnym miesiącem (w szczególności spadkowym) szansa na przyszłe wysokie stopy zwrotu rośnie. Jest to wciąż moja bazowa koncepcja, choć 2014 rok nie spełnił do końca pokładanych w nim nadziei jeśli idzie o głębokość spadków - liczyłem na znacznie mocniejszą przecenę. Jedyne spadki mieliśmy na SWIG80, natomiast reszta indeksów szła w bok. Dopiero w 2015 załamał się WIG20, ale nie uznałem tego za zwiastun głębokich problemów polskiej gospodarki, tylko za okazję do tanich zakupów blue chipów.

Za tą koncepcją przemawia silne zachowanie indeksu Cały rynek:


Dopiero patrząc na ten indeks widzimy, dlaczego portfele złożone z wielu akcji nie tracą na wartości - szeroki rynek wyznaczył właśnie maksimum hossy!

Jaki wniosek z tego wpisu? Warto mieć plan na wypadek spadków, ale jeszcze lepiej mieć dobry algorytm doboru akcji, gdyby te wróciły do łask i hossa ruszyła szeroką ławą :)

środa, 28 października 2015

Fiesta Łemkowyna

Die schönen Mädchen sind nicht schön. 
Die warmen Hände sind so kalt. 
Alle Uhren bleiben stehen. 
Lachen ist nicht mehr gesund, und bald...
Rammstein "Wo Bist Du"

- Dziesięć! Nine! Osiem! Seven! Sześć! Five! Cztery! Three! Dwa! One! Pooszlii!
I poszli, a raczej przetruchtali deptak, równo o północy i wkrótce skręcili na górski szlak. Trzystu, wśród nich ja. Tak się wleczemy z Tomkiem, że po pierwszym kilometrze zostajemy na końcu stawki.
- Zobacz, mieliśmy czas 10 minut na kilometr, w zeszłym roku dałoby to nam podium - zauważa i 
wybuchamy śmiechem.

Łemkowyna Ultra Trail - 150 kilometrów z Krynicy Zdrój do Komańczy, blisko 6 km przewyższeń - kolejny cel w biegowej podróży. Czy robię to dla siebie? Czy aż tak bardzo lubię bieganie, żeby doprowadzać organizm na skraj wytrzymałości? Co i komu chcę udowodnić? Co leży poza granicą niemożliwego? W tym momencie o tym nie myślę, jest przyjemnie, ciekawie, a wizja końca równie odległa co Boże Narodzenie. Wystartowałem, bo się zapisałem. Zapisałem się, bo po jakimś biegu poczułem się silny. Czy to ma znaczenie? Jestem tu, bo tego chciałem. Jesteśmy tu we czterech (TriCity Ultra) : Stasiu i Michał, dwa psy gończe, które dawno temu pognały do przodu oraz Tomek i ja, dwa parowozy, które docisną w swoim czasie.

Posuwamy się spokojnie, do pierwszego punktu żywieniowego zgodnie z planem - razem. Razem mamy dojść do kolejnego na czterdziestym ósmym kilometrze, ale przy zejściu ze stromej góry biegnę za szybko i nie czekam wystarczająco długo. Zostawiam Tomka, który wkrótce przeżywa najcięższy kryzys. Taki biegowy standard, gdy umysł głupieje na myśl o końcowych cyfrach na mecie. Co zapamiętam z biegu? Że popierdzielałem, zdychałem, ale dolałem do pieca i och ach jaki piękny wynik? Rok temu dobiegła do mety połowa ludzi, marzyłem byśmy ukończyli wszyscy razem, a być może mój przyjaciel zejdzie z trasy, bo ja będę kilka minut szybciej. Te myśli przyjdą później. Na razie jest moc i wyprzedzanie. Nadchodzi dzień.

Nie mam żadnych żeli, batonów ani innej chemii. Na punktach piję herbatę, zupę pomidorową, colę, jem herbatniki, pieczone ziemniaki, w bukłaku czysta woda. Jadę na spalaniu tłuszczowym. Pół roku temu narobiłem masę błędów i zostałem sponiewierany, ale odrobiłem lekcje i nie widzę zagrożeń. Błąd - wspinając się na Łysą Górę nie chce mi się zdejmować wiatrówki i doprowadzam do lekkiego przegrzania organizmu. Ponad godzinę zajmie mi dojście do siebie. Przynajmniej wiem co najbardziej wyciąga siły :)

80-ty kilometr, stacja Chyrowa, najtrudniejszy 80 km odcinek za mną. Dotankowuję bukłak colą, ruszam do baru po posiłek i nagle ktoś zaczepia mnie na schodkach. Zdezelowany Misiek pokazuje stopę topielca i prosi o pomoc w naklejeniu plastra. Okazuje się, że Stasiu postąpił podobnie jak ja i pognał do przodu, nie słysząc nawoływań Michała, który właśnie złapał zmorę biegaczy: ITBS (w skrócie łupie w kolanie, bo nie wytrzymał jakiś mięsień w dupie). Dla mnie wyścig się kończy, nie zostawię drugiego kolegi. To znaczy wtedy jeszcze liczę, że przeciągnę go poniżej 30 godzin, może dlatego tak ochoczo przystaję na wspólną kontynuację biegu, ale gdybym sobie przypomniał że mi ITBS nie pozwalał przebiec więcej niż 5km, to oszczędziłbym sobie późniejszego zawodu.

Przed nami dystans zeszłorocznego ŁUT70 i wydaje się, że to już bułka z masłem, tyle że w nogach mamy 80 km i jedną nieprzespaną noc, a za rogiem czai się kolejna i wciąż 70km przed nami. Zaczynam tracić złudzenia, że popędzę Michała - z ITBSem nie może zbiegać, ale pod górę też spowalnia. Się gnało na początku, się nie ma powera, sorry Misiu ale taka prawda, trzeba było na początku zamykać stawkę z Tomkiem i ze mną :) Zapada zmrok, mijają nas zawodnicy, których dawno temu zostawiłem z tyłu, czuję wewnętrzną złość, że nic nie mogę zrobić. Ale coraz częściej pojawiają się momenty, które sprawiają, że znika myślenie o biegu, mecie. Pierwszy taki moment: po zejściu z Cergowej przystaję by popatrzeć na tę piękną górę. Rok temu podziwiałem ją za dnia, teraz jest noc, niebo czyściutkie, zasłane gwiazdami, księżyc prawie w pełni. Na podłużnym szczycie góry błyskają co jakiś czas światełka - promienie latarek biegaczy, znak że walka ludzi z żywiołem trwa. Kilka kilometrów dalej, Iwonicz Zdrój, witają nas okrzyki z estrady, grupka wolontariuszy zachowuje się jak gwiazdy z Opola mające za publiczność dwóch, w porywach do czterech biegaczy. Jest chwila na ciepłą kawę, pączka, ciastka. Już nie biegnę, teraz świętuję! Jeden lubi przetańczyć noc w dyskotece, ja lubię przebiec noc w górach!

Chwile fiesty mieszają się z bezsilnością. Tempo jest dla mnie za wolne, zaczynam marznąć. Temperatura szybko spada, zrywa się silny wiatr. Zakładam wszystkie warstwy ubrań, łącznie z płaszczem przeciwdeszczowym. Michał każe mi biec samemu do stacji w Puławach. Tu kolejna impresja. Suniesz sam przez noc w sąsiedztwie mając tylko majestatyczne czarne szczyty i gdzieniegdzie wątłe światełka z okien domków, by w finale wejść w gwarny rozświetlony punkcik na ziemi. Małe kolorowe mrowisko w wielkiej ciemnej pustce. Stacja Puławy Górne, 121 km - to już standard na tym biegu, że witają mnie niezwykle przyjacielscy i pomocni wolontariusze. To tutaj serwują kultową zupę z dyni i imbiru. Jest ciepło, akumulatory ładuje spora grupa biegaczy. Wkrótce dociera Michał i gdy się wzmacniamy, do środka dziarsko wparowuje Tomek. Moment gdy nas dostrzega zapamiętam na zawsze, uśmiech rozlewa się mu po twarzy, a dłonie unoszą gdy krzyczy "Kogo ja tu widzę?!" Ulga i radość spływają na mnie, już wiem że wszyscy skończymy ten bieg.

Tomek zamierza zdrzemnąć się pół godziny, ja również podejmuję taką decyzję i coś jakby puszcza w głowie, bo zaczynam przysypiać na siedząco. Ale Misiek nie może się zatrzymywać, bo pół godziny bezruchu może go przygwoździć, więc musimy ruszać na ostatnią trzydziestkę. Pierwsze kilometry gdy wchodzimy polami pod górę są niemal mistycznym doznaniem. Niebo gwiaździste nade mną, wichura świszcze, a mimo to ciepło we mnie. Przez myśli przelatuje mi na okrągło obraz Frodo i Sama przemierzających Mordor. Byłem pewien, że taki obraz istnieje, ale złożyłem go z wielu innych, niemniej kruchość tych dwóch postaci w kapturach oddaje jak wtedy się czułem:



Przez kilka km idziemy pod górę otwartą przestrzenią, a później ok. 10 km szczytami. Na tych szczytach przeżywam poważny kryzys - gdyby nie potworne zimno, zasnąłbym. Zdaje mi się, że przysypiam gdy mrugam, czasem zarzuca mnie na bok. Krzaki układają się w postacie zwierząt, taśmy odblaskowe znaczące trasę w węże. Niebo nade mną płynie. Rozhulany wiatr przenika każdą szparę w ubraniu. Zejście, podejście, zimno, taśma, zejście, podejście, zimno, taśma... Jestem świadomy, że nie myślę racjonalnie gdy mieszam program komputerowy z trasą, ale nie potrafię naprowadzić umysłu na właściwe tory. Najgorsza jest świadomość, że taki stan będzie trwał jeszcze całe godziny! Michał mówi, żebym pił, ale woda z colą ciężko przechodzi przez gardło. Nagle coś mu się przestawia i rusza gwałtownie do przodu - idzie tak szybko, że muszę za nim truchtać. Szybsze tempo wreszcie mnie otrzeźwia, gdy nagle Michał mówi:
- Teraz będzie rzeźnia.

Zejście z Tokarni do ostatniego punktu. Na początku tak strome, w dodatku pokryte błotem, że z połowa ludzi się wywraca (w zeszłym roku sam zaliczyłem glebę). Jestem bez kijków, więc jedyna taktyka polega na zjeżdżaniu po błocie od drzewa do drzewa i machaniu rękami. Tak, teraz już senność zupełnie odchodzi. Wreszcie kończy się błoto. Biegnę, a wbite w trawę chorągiewki przewijają się niczym kadry filmu. Znowu jest ciepło. W przełęczy trwa walka z żywiołem - trzech zakapturzonych mężczyzn podtrzymuje prowiant na stoliku razem ze stolikiem. Zachęcają mnie bym usiadł w namiocie i schronił się przed wiatrem - faktycznie Misiek ze znokautowanym kolanem raczej z góry nie pobiegnie, więc mam trochę czasu :) Delektuję się kawą i czekoladą oglądając przedstawienie o polarnikach walczących z żywiołem. Wreszcie schodzi.. Tomek :) Razem z poznanym na trasie Kubą. Wkrótce ruszamy we czterech na ostatni 14-sto kilometrowy odcinek.

- A gdzie Misiek?
- Chyba został z tyłu.
- No to zrobimy to co on zawsze nam, zostawimy go :)
Jakby ktoś nie wiedział, to to był humor sytuacyjny. Do teraz gdy myślę o tej sytuacji automatycznie się uśmiecham. Szczególnie, że później Michał nam opowiedział, że pozostawiony sam w nocy w górach, w lesie,  czuł się jak pokarm dla niedźwiedzia :) Kilkanaście km przed metą czuję się, jakby było już po biegu. Owszem, trzeba dorobić te kilometry, ale organizm już odpoczywa. Do tego świta i choć wciąż cholernie wieje, rozwiewają się też resztki senności.

Na metę wpadam wyjątkowo niezajechany. Przypadkowo spełniło się moje marzenie o tym, żeby wybrać się na jakiś długi dystans i pokonać go bez dużego zmęczenia. Jest właśnie tak jak piszą w mundrych książkach: człowiek może biegać całymi dniami i nocami! Poza granicą naszych możliwości tkwią pokłady niedostępnej dotychczas energii. Sięgamy po nią, a gdy dochodzimy do kresu, znowu się odradzamy. Bieganie ultra, to bieganie głową, słabszy biegacz pokona lepszego, jeśli potrafi słuchać swojego organizmu, nie daje ponieść się euforii i regularnie uzupełnia płyny, zamiast uparcie ich odmawiać ;) Rok temu ten bieg wydawał się czymś nieosiągalnym, zwieńczeniem amatorskiej kariery ultrasa, ale wystarczyło dobrze się przygotować, zebrać doświadczenia i regularnie trenować, żeby doświadczyć go nie jako drogi przez mękę, ale prawdziwe święto biegaczy.




środa, 30 września 2015

WIG20 w kanałach

Dziś kilka zabaw z wykresami długoterminowymi:

WIG20 
Indeks polskich blue chipów po cenach zamknięcia w skali miesięcznej - blisko mocnego wsparcia.


Linie po ekstremach wyglądają trochę gorzej, jest miejsce do kilkunastoprocentowego zjazdu - to by dopiero była okazja!



S&P500 - porównanie bessy z czasów Wielkiego Kryzysu do sytuacji po 1994 - czasowo niemal w punkt.

poniedziałek, 21 września 2015

Ładnie kreślą

Sierpniowy kraszek narobił smaku na 'big short', czyli szybki, duży zysk z krótkich pozycji. W 2014 roku dwa razy próbowałem zarobić na tzw. fali C :


Czyli: po pierwszej silnej fali wyprzedaży, która łamie jakieś istotne wsparcie (np. sma200), mamy szybką korektę 3-falową znoszącą ok. 50-62% spadku, po której występuje kolejna fala wyprzedaży. Obie próby złapania trendu spadkowego (styczeń i październik) zakończyły się porażką:


Tym razem sytuacja wygląda lepiej dla niedźwiedzi, ponieważ:
- Została wyłamana znacznie ważniejsza średnia (sma200, a nie sma50) i dodatkowo wygenerowany został tzw. krzyż śmierci. Przez ostatnie lata ten sygnał dawał jednak fałszywe sygnały, podobnie jak wszystkie wskaźniki makro sugerujące wysokie przewartościowanie amerykańskich akcji.
- Indeks nie odrobił natychmiast strat, tylko zaczął się konsolidować, kreśląc trójkąt; nie zdołał również zakryć luki z 21 sierpnia i zniósł przepisowe ~60% spadku.

Formacja wygląda aż za pięknie i każdy ją widzi, ale w ostatnim roku wiele aktywów czy walut wpadło w silne trendy spadkowe (ropa, miedź, eur, aud itd.), choć trzymały się długo i co chwila padały fałszywe sygnały sprzedaży.

Długoterminowo nadal obstawiam łagodną bessę w Polsce, podobną do tej z lat 2004-2005 która powinna skończyć się jeszcze w tym roku. Spadki wykorzystuję do powiększania pozycji w akcjach. Co ciekawe gdy zapuściłem dziś dawno nie odkurzanego analizera S&P500, dostałem tylko 1 analogię:



1953 rok, czyli przystanek w silnej hossie po Wielkim Kryzysie.

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Trochę perspektywy

Wyczekiwałem tych spadków przez cały 2014 rok, ale rynek znowu był sprytniejszy i poczekał aż kupię za dużo :) W styczniu zacząłem tracić cierpliwość i powoli wracałem na rynek:
http://podtworca.blogspot.com/2015/01/nie-o-take-besse-zesmy-walczyli.html
Była to dobra decyzja, bo bardzo szybko zarobiłem na fali wzrostowej. Jednak w pewnym momencie powstał dylemat - jeśli zainkasuję zyski, mogą ominąć mnie prawdziwe wzrosty (opisywałem to wiele razy na przykładzie Monnari czy ATM Grupy), jeśli natomiast wzrosty są tylko falą B bessy i nadejdzie mordercza fala C, zyski zamienią się w straty.

Ostatecznie wybrałem rozwiązanie pośrednie - nieznacznie powiększałem pozycje, pozostawiając większą część portfela w gotówce. Niestety z czasem pozycja w akcjach stawała się coraz większa i obecnie dochodzi do blisko połowy. Dobierałem na sygnałach kupna akcje, które pozostają w świeżych trendach wzrostowych. Dzisiejsze spadki były pierwszymi, które odczułem na portfelu, ale gdy patrzę na akcje w skali miesięcznej, to właściwie nic się nie stało:

Atrem - kupowany między kwietniem a majem - wciąż jest zysk, ale co z tego
skoro długoterminowe wsparcie trendu wzrostowego biegnie na 4 zł...

Niektóre spółki jak Procad czy 08Octava mocno się oddaliły od ceny zakupu i korekty zjadają tylko zysk, inne jak Komputronik czy Tesgas weszły w stratę. Nastawiam się psychicznie, że będzie dużo gorzej, ale akcji nie oddam. Po pierwsze choć wszyscy piszą o krachu i bessie, rynek jest całkiem silny i ma wiele do nadrobienia:


Analizuję ten indeks (cały rynek) od lat i dzisiejszy kraszek niespecjalnie zmienił cokolwiek w wieloletnim odbiorze. Gorzej wygląda już SWIG80:


ale i tutaj jest światełko w tunelu - do końca 40-miesięcznego cyklu hossa-bessa zostały "tylko" 4 miesiące. Jeszcze raz C_ pozbawiony tym razem kresek:


Akcje spadają od 8 lat, w tym czasie tylko raz - w 2009 roku - mieliśmy do czynienia z silną hossą na szerokim rynku. Większość uczestników rynku od 8 lat traci pieniądze, w pierwszym półroczu 2015 (oficjalne dane z GPW) udział inwestorów indywidualnych w obrocie akcjami spadł do najniższego poziomu: 12%. Tyko na rynku Newconnect indywidualni rządzą: 79% udział w obrocie. Być może dlatego ten indeks wygląda tak:


Nie mam złudzeń: jeśli mamy do czynienia z falą C, to spadki mogą dojść do absurdalnych poziomów. Obserwowałem to w 2008, gdy zaczynałem przygodę z giełdą i z głupia frant udało mi się kupić blisko dna październikowej paniki, obserwowałem w 2011, gdy od miesięcy grałem na spadki. Tym razem po ponad roku czekania wróciłem do akcji za wcześnie (a raczej nie pozbyłem się ich na czas), ale nie żałuję - spadki są mi na rękę, bo moje analizy wskazują, że po tej bessie nadejdzie wreszcie moda na akcje i chcę kupić nadpłynne spółki jak najtaniej, aby trzymać je przez lata. Gdybym kupił PKO po 40zł albo PGE za 20, to pewnie miałbym stresa, ale niewielkie pakiety za 28 i 16 nie spędzają mi snu z powiek - chętnie dobiorę taniej. Może uda się przyszorcić kontraktami i opcjami, choć wolałbym poczekać na jakąś korektę spadków.

środa, 19 sierpnia 2015

3 grosze w kwestii strategii

Ostatni wpis o strategii (a raczej taktyce) gry na płynnych, dywidendowych mułach spotkał się z  emocjonalnym przyjęciem. Zauważyłem, że nie przekazałem bardzo istotnej informacji: jeśli za pomocą narzędzi technicznych identyfikuję silne wsparcie, które daje nadzieję na uformowanie lokalnego dna, to nie kupuję tylko raz z nadzieją na 5% zysk. Interesuje mnie "uklepywanie" dna, czyli kilkuprocentowe ruchy o wysokiej zmienności. Wówczas jest szansa na kilka zyskownych zagrań. Rozpatrzmy to na przykładzie PGE. Dotychczas obróciłem nim 4 razy osiągając stopy zwrotu (po uwzględnieniu prowizji): 5.48%, 1.41%, 2.16%, 0.5% . Razem daje to 9.55% . Po ostatniej transakcji pakiet oczywiście odebrałem taniej.

PGE spełnia wszystkie opisane wcześniej założenia tj.:

- spadł na wsparcia z okolic rocznego max i wyznaczył nowe roczne minima,
- płynność finansowa bez zarzutu (Altman 7.81, blisko 5 mld gotówki i kredytów),
- niskie c/wk (0.64) i c/z (7.48),
- wkrótce wypłaci dywidendę ok. 4.5%

Załóżmy teraz kilka scenariuszy dla mojego pakietu:
- pesymistyczny nr 1:
  spółka dalej pikuje bez korekty i przełamuje kolejne wsparcia - wówczas JEŻELI jej sytuacja fundamentalna się nie zmienia, czekam - może dobiorę na kolejnym wsparciu licząc na korektę, na której zredukuję, żeby obniżyć cenę. Jeśli będę na minusie jeszcze przez miesiąc zainkasuję dywidendę 4.5% i mogę czekać wiele miesięcy na powrót do ceny zakupu - w końcu żadna lokata tyle nie płaci. Łączny zysk wyniesie 9.55% + 4.5% = 14.05% - całkiem przyzwoicie. JEŻELI pogorszy się sytuacja fundamentalna spółki i jej spadki okażą się uzasadnione, zainkasuję stratę pomniejszoną o dotychczas ugrane 9.55%.
- pesymistyczny nr 2:
 spółka zaczyna gwałtownie rosnąć (korekta typu V) - owszem zainkasuję kilka %, ale moja przygoda z PGE skończy się na długi czas, łącznie zarobię 9.55% + ostatnia transakcja
- optymistyczny nr 1:
 spółka zacznie ubijać dno w kształcie L - każdy wystrzał do góry będzie zbijany do dna i będę mógł wiele razy obracać pakietem, osiągając łącznie np. 20% lub więcej
- optymistyczny nr 2:
 po uklepaniu dna pojawi się wiarygodna dla mnie formacja techniczna nowego trendu wzrostowego, wówczas ostatnie zagranie będę mógł wykonać większym pakietem.

Mam nadzieję, że teraz obrane reguły stały się jaśniejsze.

Przy okazji pozdrowienia dla hejtera, który brylował po jednej spadkowej sesji: pierwszy zysk z TPE już wzięty, zgodnie z regułami gry czekam na odebranie pakietu, PKO polecane na blogu po 26.xx już po 28.8 (ale jak napisałem ostatnio, na PKO wyjątkowo nie będę pogrywał, bo trafiło do portfela fundamentalnego pod przyszłe dywidendy).

czwartek, 13 sierpnia 2015

3 spółki i trochę strategii

Motyw kupowania dużych, płynnych, bezpiecznych od bankructwa i płacących sowite dywidendy spółek z WIG20 przewija się od początku bloga. I niemal zawsze jest podejmowany w czasie bessy na tych spółkach. Odpowiedź jest oczywista: te spółki nie rosną z dnia na dzień o 100%, jak wiele maluchów, ale też nie tracą 30% w 2 dni po ogłoszeniu niekorzystnego newsa.

Kupuję niewielkie pakiety takich spółek, gdy mam ochotę trochę pograć. Póki co zawsze wychodzę z niewielkim zyskiem, ale tylko dlatego, że nie kupuję ich na długi termin. Interesuje mnie "dywidenda", czyli zysk 4-5%, dlatego patrzę na nie, gdy spełnione są założenia:
- spółka spada od dłuższego czasu,
- płynność finansowa i wskaźniki fundamentalne są atrakcyjne, brak jakichkolwiek zagrożeń,
- wskaźniki c/z, c/wk stają się bardzo atrakcyjne,
- spółka wypłaci dywidendę, która w razie dalszych spadków przyniesie zysk.

Na dziś biorę na warsztat PGE, TPE i PKO. PKO nie wypłaci w tym roku dywidendy, TPE już to zrobił, a PGE dopiero wypłaci 0.78PLN, co przy aktualnej cenie daje ok. 4.6% brutto.

Zaczynam od TPE (a dokładniej fut na TPE - FTPE), który jest najsłabszy w zestawieniu. Teoretycznie silniejsze spółki nie powinny już spadać, gdy najsłabsze ogniwo osiąga dno. Wsparcie biegnie na 3.30:


Załóżmy, że kupię po 3.30 pakiet, wówczas 3.30 * 105% = 3.47 . Max z tego roku to ponad 5.5 zł.

PGE - ustalenie prawa do dywidendy 28 września, sporo czasu. 2 wsparcia osiągnięte, duża szansa, że odbije, mi wystarczy 5%.


FPKO - zgodnie z wcześniejszymi analizami poziom 27 osiągnięty. Nie wykluczam dalszych spadków, ale 5% raczej w tym roku zarobię. PKO zresztą postanowiłem kupić na dłużej. Łamię w ten sposób wcześniejsze zasady co do gry, jednak kusi mnie budowanie długoterminowego portfela ala Buffet. Dotychczas kupowałem akcje pod hossę i sprzedawałem, gdy z moich analiz wynikało, że nadchodzi bessa. PKO mogłoby być taką inwestycją w płynność: kupić tanio i przez lata wyciągać wysokie dywidendy. Kto nie chciałby kupić Wells Fargo w latach 80-tych:


Niestety jest jeden problem: Polska to nie Ameryka, tutaj bankructwa, golenie lokalsów i reset własności są wpisane w system, dlatego w perspektywie 20 lat powinienem się raczej spodziewać scenariusza greckiego:
Koszmar inwestora - wyjść na 0 po 25 latach

Dlatego zapewne jeśli uzbiera mi się większy kapitał, zacznę szukać przystani na długoterminowe oszczędności w bardziej cywilizowanych zakątkach globu.

czwartek, 6 sierpnia 2015

Don't panic when everyone is panic

PKO zaliczyło dziś prognozowane 26 z hakiem i choć nie zanosi się, żeby na tym miało się skończyć, dla mnie to czas niewielkich zakupów. Nikomu nie polecam naśladowania moich ruchów, niejeden sparzył się kupując w ciemno blogowe prognozy. Właściwie od ostatniego giełdowego wpisu nic się nie zmieniło: indeks nieważony całego rynku idzie w górę (dzisiaj mimo paniki zanotował najwyższy wynik od 4 lat!), a WIG20 w dół. Stąd mój portfel złożony głównie z małych spółek stoi w miejscu, bo ich wzrosty równoważą spadki na tanio kupowanych bankach, dywidendowych energetykach i ropie. Czasem coś przytnę na opcjach, czasem wtopię, czasem wpadnie dywidenda.

Bankowa panika sprowadziła indeks WIG_BANKI zaledwie na zniesienie fibo38.2 od dołków z 2009:



Nie jest to poziom, przy którym kupuje się akcje za grosze, ale jeśli popatrzymy na c/wk dla PKO, to zbliża się już do historycznego dołka:


Przez ostatnie 11 lat PKO wypłaciło 12.57 zł dywidendy na akcję. Jak ktoś kupował niespełna rok temu po 40 zł, to mniej więcej tyle już stracił na jednej akcji... Ale teraz są po 27.6 i kiedy spółka wróci do wypłacania dywidend div yield zrobi się atrakcyjny.

Jak napisałem, kupuję bardzo ostrożnie małymi pakietami. Mimo, że uważam obecne ceny wielu akcji za bardzo atrakcyjne w skali 5 lat, to przeżyłem już krachy na akcjach, towarach, walutach i wiem, że z trendem się nie dyskutuje. Fale spadkowe są bardzo dewastujące i trwają tak długo, aż każdy zwątpi. Niektórzy przetrzymają pozycję, ale pozbędą się jej, gdy tylko wyjdą z dużej straty na 0, a potem będą się wkurzać, że mogli zarobić krocie. I tak wyjdą lepiej od tych, którzy chcieli przetrzymać bankrutów. Dlatego kluczowe jest zarządzanie wielkością pozycji. A także wyczucie rynku, opracowanie planu trzymania pozycji, reagowania w sytuacjach nieprzewidzianych.

Nie widzę jeszcze kulminacji paniki, długoterminowych hiobowych prognoz przy rekordowo niskich cenach. Pozostaje czekać i cieszyć się słońcem.

niedziela, 26 lipca 2015

Droga jest celem cz. 7

Czwartek rozpoczyna niezwyczajnie. Kiedy rano otwiera oczy, czuje napierającą falę niepokoju przed pracą. Zamiast (jak zawsze) opracować plan, w jaki sposób poradzi sobie ze spodziewanymi problemami, a potem powtarzać w myślach ten plan po każdym nawrocie lęku, przypomina sobie, że to nie on się stresuje, tylko stres jest w nim. JEŻELI czuję, że opanowuje mnie emocja, której nie akceptuję, TO przestaję się z nią identyfikować i obserwuję co się dzieje we mnie. Stan lękowy przenika ciało, myśli z recepturami naprawczymi huczą w głowie, ale Marcin jest gdzieś indziej. Pozwala wyszumieć się myślom i emocjom, a potem obserwuje jak cichną i zanikają. Pozbawiony balastu ze zdziwieniem odkrywa, że proste poranne czynności mogą nieść radość.


Pracę rozpoczyna od poinstruowania kolegów co i jak powinni wykonać i prosi, by przez kolejne dwie godziny pozwolili mu skupić się na swoim projekcie. Wyłącza komunikatory, wycisza komórkę; w ciągu kolejnych dziesięciu minut głęboko się koncentruje i odcina od zewnętrznego gwaru. Po godzinie w czasie krótkiej przerwy sprawdza czy nie nadeszły jakieś istotne wiadomości. Odpisuje na kilka krótkich maili i wychodzi do kuchni zaparzyć kawę. Tam objaśnia kolegom z sąsiedniego pokoju parę kwestii, po czym wraca do pracy. Przed południem kończy etap projektu i idzie sprawdzić, jak sobie radzą. Okazuje się, że pozbawieni możliwości biegania do niego z każdym pytaniem koledzy radzą sobie całkiem przyzwoicie. Rozpracowali większość zagadnień, a te z którymi mieli problemy wypunktowali. Rozwiązują je wspólnie z Marcinem i umawiają się na kolejny przegląd pod koniec pracy.


Minęło ledwie pół dnia pracy, a Marcin czuje się, jakby zrobił więcej, niż pod koniec poprzedniego dnia. Zenek kolejny raz miał rację - o naszym poczuciu satysfakcji z pracy nie decyduje ilość wykonanych zadań, tylko przejście przez etap od koncentracji do działania w pełnym skupieniu. Nagle słyszy w głowie znajomy głos: “Dobra robota, szybko się uczysz! Nie zawsze będzie tak lekko jak dziś. Kiedy mija pierwszy entuzjazm po wprowadzeniu nowych zwyczajów, ludzie zazwyczaj wracają do starych nawyków. Jeżeli jednak będziesz pamiętał o stosowaniu nowych instrukcji, będziesz świadomie wybierał właściwe postępowanie, aż utrwali się jako standardowy wzorzec. Dziś wieczorem wpadnę do ciebie po raz ostatni i wyjaśnię jak trwale programować zmiany, a teraz wracaj do roboty. Ahoj!”


Wracając autem z pracy Marcin wciąż myśli o spotkaniu z duszkiem. Jego ekscytację przerywa widok wielkiego, ciągnącego się po horyzont sznura samochodów. Zapowiada się co najmniej godzina stracona w korku. “Niee! Akurat dziś? Do jasnej cholery!” Może już zapomnieć o treningu na rowerze. A taki był udany dzień! Dlaczego nie wybrał objazdu, tylko pchał się główną trasą? Ostatnio prawie nie było na niej samochodów, dziś jak na złość jeden, wielki korek. Dlaczego zawsze gdy mu zależy, świat robi mu na złość? “Halo! Tu ziemia! Obudź się!” Czy to jego głos? Sterownik “gniew” wyłacza się, Marcin budzi się z rękami zaciśniętymi na kierownicy i lewą nogą wdeptującą sprzęgło. “JEŻELI czuję, że opanowuje mnie emocja, której nie akceptuję, TO przestaję się z nią identyfikować i obserwuję, co się dzieje we mnie.” JA JESTEM przeżywa TU I TERAZ. Czuje napięcie w barkach, pulsowanie w głowie, napór w brzuchu. Przez głowę przelatują niezliczone myśli “dałem się ponieść; w dupę z tym buddyzmem, jestem wkurzony! to przejdzie, spokojnie; nie muszę się uspokajać, chcę wyrzucić z siebie złość! olać złość, chyba mija; ale, że ten korek musiał być akurat dziś?...” Marcina nie ma w tych myślach. Stoi z boku i obserwuje, jak myśli, uczucia gniewu, żalu mieszają się z ulgą i ciekawością. Nie kieruje na nie uwagi, wie że są tylko myślami, skupia się na odczuwaniu sygnałów płynących ciała. W ciągu dwóch minut impulsy ulegają wytłumieniu, aż przestają być odczuwalne. Wraz z nimi zanikają powiązane myśli i emocje.


“Przeżyłeś świadomie atak złości. Nie powstrzymywałeś go, więc nie miał z kim walczyć, nie podtrzymywałeś na nim uwagi, więc stracił paliwo. Brawo!”
“Wszystko widziałeś?” uśmiecha się Marcin.
“Tak. Czekam na ciebie w domu, wracaj spokojnie i ciesz się chwilą, która trwa!”
“Dobra, dobra żartownisiu. Tylko nie ześlij mi awarii samochodu, bo wtedy taki szlak mnie trafi, że żadna instrukcja nie pomoże.”


Godzinę później Marcin siedzi z herbatą naprzeciwko Zenka. Przez chwilę dyskutują o wydarzeniach ostatnich dni i śmieją się z wielkich małych problemów. Potem duszek przerywa na poważnie:
“Przyszedłem się pożegnać. Nie zobaczymy się już więcej, nie usłyszysz mnie również w głowie.”
“Kiedyś musiało to nastąpić. Nie ma szansy na jakąś mentalną konsultację od czasu do czasu?”
“Nie tym razem. Przede mną zbyt wiele nowych zadań. Ale nie martw się, świetnie sobie radzisz. Jestem spokojny o twój rozwój.”
“O to się nie martwię. Zwyczajnie będę za tobą tęsknić.”
“Też cię polubiłem, ale taki już los świadomych istot. Kiedy tęsknota będzie zbyt silna, zawsze możesz przeczekać ją metodą na obserwację”, mówiąc to Zenek puszcza oczko.
“Marna pociecha. Ale dziękuję ci za wskazanie drogi - celu mojej egzystencji. Martwi mnie czy będę świadomy jeśli z niej zboczę? Wciąż prawie nic nie wiem. Wskazałeś mi horyzont, a teraz zostawiasz samego.”
“Trenuj samoświadomość. Jak najczęściej doświadczaj emocji i myśli, nie tylko wtedy gdy źle się czujesz. Również euforia, którą utożsamiamy ze szczęściem jest tylko chwilową emocją. Pozwalaj jej trwać, ale nie podtrzymuj na siłę i nie tęsknij za nią, bo jej brak stanie się przyczyną cierpienia. Kiedy będziesz czerpał radość z życia, nie będzie szczególnie istotne czy będziesz siedział na ławce w parku, czy osiągał sukcesy w firmie.”
“Jestem jeszcze młody i głodny sukcesu, więc siedzenie w parku zostawię na emeryturę. Czytałem zresztą, że powinno się oddzielić pracę od domu czy hobby. Po powrocie do domu zapominać o tym, co działo się w pracy, na urlopie skupić się na wypoczynku.”
“To dobre rozwiązanie, ale musisz być świadomy czy nie odgrywasz tylko roli w każdej z tych sytuacji. Ludzie stresują się w pracy, więc szukają w książkach czy internecie jak sobie z tym radzić. Dowiadują się, że powinni przełączyć się w inny tryb po powrocie do domu i nie myśleć o problemach.  Wnioskują zatem, że aby nie podtrzymywać stresu, należy się mu przeciwstawić. Wiesz już jednak, że obie te drogi są tylko dwiema nieskutecznymi stronami tej samej metody. Gdy zepchniesz niepokój do nieświadomości, zamienisz go w lęk, który będzie się aktywował każdego poranka przed wyjściem do pracy.”
“Cóż zatem czynić Wujku Dobra Rado?”
“Przyjmij życie i z tej perspektywy świadomie wybieraj role. Nie chodzi o to, żebyś stworzył nową tożsamość JA JESTEM i analizował jak powinieneś zachować się w każdej sytuacji, by pozostać wiernym sobie. To również byłoby odgrywanie sztucznej roli. W większości przypadków czy to w pracy, czy wśród przyjaciół, będziesz zachowywał się jak dotychczas z tą różnicą, że wyczujesz momenty, w których niedostrzegane wcześniej emocje będą cię popychały do określonej reakcji. To może być na przykład nieuzasadnione poczucie strachu lub niechęci do jakiejś osoby. Może temu uczuciu ulegniesz, może nie, ważne jest byś był czujny i świadomy, że nie ta osoba jest przyczyną twojej reakcji, ale twoja emocja.


Zamień zachodni nacisk na zewnętrzne objawy sukcesu na osiągnięcie spełnienia wewnątrz. Poznałeś technikę na osiąganie spokoju i jasnego umysłu. Praktykując ją będziesz częściej żył w sposób świadomy, zamiast odtwarzać uwarunkowane zachowania. Gdy będziesz w pracy, będziesz pracował, gdy będziesz w domu, będziesz w domu, gdy będziesz z przyjaciółmi, będziesz z przyjaciółmi. Niezależnie od zewnętrznych okoliczności będziesz czuł, że jesteś tam, gdzie powinieneś być, w chwili, w której powinieneś być: w tu i teraz.”
“Myślę, że czasami opór wobec tego jak żyję może być potrzebny. Na przykład będę spełniał się w pracy i w rodzinie, ale pewnego dnia zacznę czuć, że czegoś mi brakuje, i powiedzmy zacznę się interesować astronomią, jeździć w góry czy zbierać znaczki. Bez buntu wobec tu i teraz nie zacząłbym porządkować swojego otoczenia, bez poczucia braku sensu nie zainteresowałbym się wyścigami rowerowymi.”
“Akceptacja życia nie polega na tym, że wszystko wokół ci się podoba. Odczuwanie niezadowolenia z zastanej sytuacji jest naturalnym ludzkim odruchem i nie ma sensu go wypierać. Różnica tkwi w uwarunkowanym buncie wobec tego co jest, a w świadomym odczuwaniu potrzeby zmiany. W pierwszym przypadku ludzie narzekają na los lub korzystają z utartych rozwiązań typu chwilowe polepszanie nastroju używkami, zmiana partnera czy pracy. W drugiej sytuacji nie zżywasz się z problemem, tylko pozwalasz poczuciu braku zadowolenia ujawnić się w ciele, by je przeżyć i poszukać odpowiedzi. Czasem intuicyjnie wiesz jak powinno być, czasem nie wiesz - czujesz dysonans, ale ani intuicja, ani rozum nie potrafią znaleźć rozwiązania. Nie poddajesz się jednak rozpaczy; nasłuchujesz i uczysz się, bo żeby dokonać trwałej zmiany potrzebujesz wiedzy, planowania i codziennej praktyki. Nie wszystko w życiu jest tak proste jak posprzątanie mieszkania.”
“Ano nie wszystko. Liczyłem, że pouczysz mnie jeszcze jak być bardziej twórczym, planować przedsięwzięcia i takie tam sprawy.”
“Bycie twórczym sprowadza się do regularnej, uważnej praktyki. Jeżeli potrafisz każdego dnia ćwiczyć się w jakiejś sztuce, po latach osiągniesz mistrzowską biegłość. Kultywuj metodę małych kroków, którą zapisałeś w swoim systemie: porządkuj otoczenie, rozpoczynaj działania i czekaj na pojawienie się motywacji, by je kontynuować. Sprzątnąłeś pokój, choć układałeś po jednej rzeczy dziennie. Napisałeś zawartość strony internetowej, choć miałeś pisać ledwie jedno zdanie każdego roboczego dnia. Więcej nie muszę ci mówić, bo jesteś wytrwały i wypracujesz własne sposoby, by tworzyć na miarę twoich ambicji.”
“I za to wypijmy” Marcin wznosi toast butelką piwa.
“Ja tylko wącham” śmieje się Zenek.

poniedziałek, 20 lipca 2015

Do dna

QE w Eurozonie sprzyja wzrostom cen akcji (EUROSTOXX 50) :


ale nasz rynek (a raczej WIG20) zachowuje się w ostatnich tygodniach słabo. Nie wierzę w idealną równość cykli, jednak póki co porównanie do wieloletniej bessy z lat 1994-2003 pasuje dość dobrze. Przypomnijmy część wpisu i wykres z listopada 2013:

Moim zdaniem nie odchorowaliśmy jeszcze bańki spekulacyjnej z 2007 roku i na ogłoszoną na wielu blogach hossę pokoleniową będziemy musieli jeszcze poczekać. Gram pod scenariusz, że giełdy rynków wschodzących (w tym Polski) czekają ciężkie czasy, a to jedna z moich analogii:


Minęło ponad półtora roku i kierując się dalej tą analogią jesteśmy dopiero w początkach 2002 roku:


Cena do zysku dla WIG wyrysowała trójkąt:

Żółtymi liniami zaznaczyłem okrągłe poziomy 10-15-20, które umownie wyznaczają poziomy niedowartościowania, równowagi i przewartościowania. Jak widzimy akcje są wyceniane neutralnie według tego wskaźnika.

Jak pisałem wielokrotnie wierzę, że w latach 2015-2016 otwiera się okienko pod akumulację akcji pod hossę na miarę tej z lat 2003-2007. Na szczególną uwagę zasługuje siła indeksu Cały rynek:


Pomimo spadków blue chipów i bardzo negatywnych sygnałów na bankach większość akcji nie chce spadać. W lipcu wypada 36-sty miesiąc umownie oznaczonych cykli, które jak widać trwają ok. 40 miesięcy. Kupuję starannie wyselekcjonowane akcje od stycznia tego roku - po pół roku jestem na plusie przewyższającym lokaty i odsetki z obligacji. Nawet jeśli rynek mocno spadnie, dywidendy ze spółek zapewnią za ten rok wyższe zyski niż lokaty. Wydaje mi się jednak, że maluchy już wystarczająco dostały po tyłku w ostatnich latach i nie mają ochoty na spadki. Tym razem spadają spółki z wysoką kapitalizacją:

Odwrotnie niż w latach 2012-2013 tym razem blue chipy są słabsze od szerokiego rynku

Wreszcie można urwać kilka punktów grając na spadki kontraktami i opcjami. Poluję również na odbicia spółek z WIG20 powtarzając ten schemat co zawsze od lat: jeśli dywidenda oscyluje wokół 5%, to kupuję panikę i sprzedaję odbicie, jeśli przekracza zysk z dywidendy. Czasem zdarza się, że spółka wyrysuje książkowo jakąś formację (tu np. przykład dla PGE) :

Prognoza z maja 2013

W czerwcu kupno w dołku
Od kilku miesięcy czekam na realizację tego scenariusza:


PKO po 26.xx . Jeszcze niedawno taka cena wydawała się niemożliwa, teraz po ostatniej rekomendacji BOŚ z zasięgiem 23 zł nawet moja AT wymięka.

Śledzę również dolara, zdziwiłbym się, gdybyśmy po konsolidacji w okolicach 3.76 nie zobaczyli 4 z przodu:

4.26, 4.72 za dolara? W tej grze wszystko jest możliwe
W 2012 roku spadkom przewodziły spółki budowlane. Dopóki jednostajnie pikowały, rynek był dość przewidywalny. Teraz spadają spółki surowcowe i niektóre banki (szczególnie pana LC). Stąd np. co jakiś czas zerkam na ETF na wungiel:


Rozpisałem się, czas zatem na podsumowania. W portfelu mam kilkanaście spółek, które na wykresach miesięcznych lub tygodniowych są w trendach wzrostowych. Niektóre po wielu latach spadków jak np. Agora:

Klasyczna teoria Dowa: dopóki kolejne szczyty i dołki występują
powyżej poprzednich mamy trend wzrostowy

Na inne spółki czekam, żeby kupić/dobrać na lata lub pod szybką spekulację. Z każdym miesiącem mój apetyt na akcje rośnie z prostej przyczyny - rośnie ilość pieniądza w obiegu i ogólna niechęć do akcji:

Źródło: makrosfera.net

wtorek, 14 lipca 2015

Droga jest celem cz. 6

JEŻELI czuję, że opanowuje mnie emocja, której nie akceptuję, TO przestaję się z nią identyfikować i obserwuję co się dzieje we mnie. Dziwna instrukcja; nie tak oczywista jak poprzednie. Gdyby nie rozmowa z Zenkiem, Marcin uznałby, że jest pozbawiona sensu. Większą część nocy próbuje przypomnieć sobie i zapisać w notesie słowa duszka. Na razie nie wszystko jest jasne, niektóre koncepcje wydają się naciągane, ale Marcin ufa w mądrość nietypowego przyjaciela. W końcu, gdy robi się widno, usypia twardym snem.

Kolejny dzień upływa zwyczajnie. Czy to na skutek rozmowy z Zenkiem, czy z powodu wielu obowiązków, lęki egzystencjalne się nie zjawiają. Nie słychać również Zenka, choć Marcin wiele razy nasłuchuje. Wieczorem po pracy i spóźnionym obiedzie Marcin trenuje, bierze kąpiel i ogląda film. Nie zapomina o uprzątnięciu przynajmniej jednej rzeczy w mieszkaniu. Patrząc z boku można by uznać, że mieszkanie jest schludne, ale Marcin wyrobił zwyczaj porządkowania i polubił go. Ostatnio przegląda książki i czasopisma. Kiedyś były dla niego ważne. Uważał za coś oczywistego, że leżą na półkach, wszak łączy się z nimi tyle miłych wspomnień. Uświadamia sobie jednak, że nie ma czasu, ani ochoty czytać ich ponownie. Część zostawia, część rozdaje znajomym, a czasopisma o grach komputerowych, które tak uwielbiał blisko dwadzieścia lat temu, przegląda przeżywając jeszcze raz piękne chwile z dzieciństwa i odkłada na makulaturę.

Każdego dnia znajduje niepotrzebną książkę, czasopismo, ubranie, pamiątkę z wakacji, część od starego roweru czy komputera. Odkrywa, że pozbywanie się przedmiotów, pragnień, sentymentalnych wspomnień ściąga z niego jakiś nienazwany ciężar. “Nie jesteś myślami, uczuciami, historią życia” - słowa Zenka stają się coraz bardziej zrozumiałe. Przychodzi mu na myśl, że odkąd utrzymuje porządek, polubił przebywać w swoim mieszkaniu. Kiedy było zagracone czuł się w nim obco. Przemykał między kuchnią, łazienką i komputerem, nieustannie pogrążony w myślach i uciekający w pracę. Czy zwyczajne porządkowanie, czasem po jednym przedmiocie dziennie, mogło przynieść taką zmianę na lepsze?

W połowie tygodnia Marcina pochłania praca. Oprócz prowadzenia swojego projektu musi do piątku wspomóc grupę z sąsiedniego pokoju. Połowę czasu zajmuje mu odpisywanie na maile i czytanie dokumentacji. Pod koniec dnia jest zmęczony i zdemotywowany - odnosi wrażenie, że przez cały dzień nie pchnął nic do przodu. Zaczyna się martwić, że przez te zmiany nie skończy na czas własnego projektu. Po powrocie do domu sprząta tylko po jednej rzeczy w pokoju i kuchni (wcześniej prawie zawsze układał więcej, bo instrukcja mówi o przynajmniej jednej rzeczy) i włącza komputer, żeby jeszcze popracować. Jednak zamiast pracować nad projektem przeskakuje bezrefleksyjnie między blogami, portalami i teledyskami na youtube.
“Znowu nic nie zrobiłem, nawet nie chce mi się odpalić kompilatora. Może powinienem zmienić pracę?” myśli.

“Zmiana pracy nic nie zmieni,” słyszy w głowie znajomy głos, “wystarczy poznać kilka faktów, zaakceptować je i dni takie jak dzisiejszy upłyną radośnie.”
“Stary, dobry Zenek. Przywracasz mi humor szybciej niż piwo. Co zrobiłem nie tak, że jest mi źle? Ach, zapomniałem, powinienem był się przecież skupić na świadomym przeżyciu tego zmartwienia.”
“Więc się skup i mów co się dzieje w ciele.”
“OK, nasłuchuję… Dziwne uczucie - w górnej części brzucha czuję jakby pęcznienie. I takie ciepło. Podobny napór w klatce piersiowej i lekki na czubku głowy. Powoli ustępują, zostało trochę wibracji w brzuchu. Znowu czuję się lekko.”
“A niepokoje?”
“Rozwiały się. Nie martwię się niczym.”
“W czym był problem?”
“Zapomniałem o instrukcji. Pojawiły się lęki i niepokoje, a ja zamiast je przeżyć, pozwolić odejść i rajonalnie pomyśleć nad dalszym działaniem, dałem się porwać stresowi.”
“He, he, mądrze odpowiedziałeś, ale tym razem pytam o prozaiczny powód zmartwienia.”
“Zmartwił się pracownik, programista. Miał dziś zaplanowaną ważną pracę nad swoim projektem, ale został ukochany pomaganiem jakimś nowicjuszom, którzy nie potrafią kodować w C++. Poszłoby mi szybko, ale nie mogłem się skupić, bo ciągle o coś pytali, nie potrafili nawet dokładnie opisać nad czym pracują, więc sam musiałem się wgryźć w temat. Jednocześnie czytałem dokumentację, odpisywałem na maile i próbowałem namierzyć ich błędy w kodzie. Zrobiłem może jedną trzecią tego co planowałem, ale kiedy przyjdzie mój deadline, góry nie będzie obchodzić, że oddelegowali mnie do innego projektu.”

“Zen to robienie jednej rzeczy w jednym momencie. Umysł człowieka nie jest stworzony do wielozadaniowości. Kiedy jednocześnie próbujesz skupić się nad kodem i nadchodzi mail lub ktoś przerywa ci pracę pytaniem, twoja pamięć krótkotrwała szybko się opróżnia. Wystarczy odciągnąć uwagę od zadania przez kilkanaście sekund, żebyś utracił informacje, które umysł wyciąga z pamięci długotrwałej przez 15 minut koncentracji. Nic dziwnego, że pracujesz mniej wydajnie i jesteś zestresowany. Kilka takich przerywników może zdezorganizować cały dzień pracy. Masz też przeświadczenie, że na wszystko brakuje ci czasu, ponieważ nie udaje ci się wejść w stan koncentracji. Pracowałeś ciężko cały dzień, a umysł wynagradza cię wyrzutami sumienia i przekonaniem, że nic nie zrobiłeś.”
“Do licha, bardzo często czuję się dokładnie tak jak opisałeś! Ale z tego co mówisz wynika, że instrukcja o nie identyfikowaniu się z emocją niewiele by tu wskurała, bo nie wiedziałem o tym, że nie można robić kilku rzeczy na raz. Zawsze myślałem, że potrafię ogarnąć kilka spraw jednocześnie.”
“W tym wypadku miałeś nikłe szanse, że dzięki samoświadomości poznasz, jak działają mechanizmy pamięci krótko i długotrwałej. Zazwyczaj jednak nie potrzebujesz wiedzieć jaka teoria stoi za pożądanym zachowaniem. Gdybyś rozpoznał stan niepokoju i wygasił go, odłożyłbyś maile do czasu zakończenia ważniejszego zadania, a kolegom powiedziałbyś, że wysłuchasz ich później. Czułbyś, że to skuteczniejsze rozwiązanie, niż zajmowanie się wszystkim naraz.”
“Rozumiem. Coś jak: jeśli chcę mieć siłę, to podnoszę ciężary, ale nie muszę wiedzieć jakie procesy zachodzą wtedy w mięśniach.”
“Dobre porównanie.”
“OK - metoda zadziałała błyskawicznie, uspokoiłem się. Co teraz?”
“Teraz znikam - pa!” powiedział Zenek i znikł; to znaczy głowa przestała odbierać przekaz od duszka.

“Wzioł i zniknoł. Głupie pytanie - co teraz? Teraz trzeba pomyśleć. Mam system: kartkę z instrukcjami, w tym technikę radzenia sobie z emocjami i wiem, że powinienem koncentrować się na jednym zadaniu, zamiast ogarniać kilka tematów jednocześnie.”
“Zapomniałem dodać - kiedy intensywnie myślisz i wchodzisz w stan koncentracji, najlepiej przepracuj co najmniej 40-60 minut. Jeśli nic cię nie rozprasza i odczuwasz przyjemność z pracy, pozostawaj w tym stanie dłużej, nawet do kilku godzin. Natomiast minimalny czas, jaki potrzebujesz, żeby napełnić pamięć krótkotrwałą, wejść w stan koncentracji, wykonać efektywnie pracę i poczuć satysfakcję z wykonanego zadania, to około 15-20 minut. Teraz już naprawdę znikam, paaaaa!” krzyknął gdzieś z najgłębszych zamarków głowy Zenek i tym razem naprawdę zniknął.
“Spisać wszystko, zanim zapomnę. Z tą koncentracją coś kojarzę, kiedyś czytałem o stanie “flow”: jeśli zadanie nie jest zbyt banalne, ani zbyt trudne i sprawia przyjemność, to człowiek nie liczy czasu i zatapia się w pracy. Ale nie wiedziałem, że niemożność wprowadzenia się w stan koncentracji może skutkować wyrzutami sumienia z powodu zmarnowanego dnia. Muszę to uwzględnić w instrukcji.

Załóżmy, że pracuję jak dotychczas i pozwalam innym na przerywanie moich zadań, a jeśli na koniec dnia mam wyrzuty sumienia, to pozbywam się ich metodą obserwacji emocji. W takim wypadku nie muszę pisać nowej instrukcji. Pozornie skuteczne rozwiązanie, ale sam Zenek powiedział, że gdybym już w pracy wygasił stan niepokoju, to odsunąłbym rozpraszające kontakty, wykonał pracę w skupieniu i potem zajął się odpowiadaniem na pytania i prośby. Nie dość, że praca sprawiałaby satysfakcję, to byłbym efektywniejszy i pod koniec dnia czuł, że solidnie wykonałem robotę. Ta metoda bardziej mi odpowiada. Jak napisać do tego instrukcję... Może: “JEŻELI ktoś lub coś przerywa mi pracę i nie muszę zająć się tym natychmiast, TO odnotowuję na kartce, żeby zająć się tym po wykonaniu aktualnego zadania i jak najszybciej wracam do pracy.” Nie brzmi zbyt literacko, ale instrukcja ma być jednoznaczna, a nie elegancka.”

Marcin przegląda aktualny spis instrukcji w zeszycie:
JEŻELI wchodzę do kuchni, TO zmywam lub odkładam z suszarki co najmniej jedno naczynie lub ścieram blat.
KAŻDEGO DNIA porządkuję przynajmniej jedną rzecz w kuchni, np. szukam przeterminowaną żywność, niepotrzebne przedmioty, ścieram kurz z szafki/lodówki itp.
KAŻDEGO DNIA porządkuję przynajmniej jedną rzecz w pokoju.
KAŻDEGO DNIA porządkuję przynajmniej jedną rzecz w salonie.
KAŻDEGO ROBOCZEGO DNIA piszę co najmniej jedno zdanie dokumentacji.
KAŻDEGO ROBOCZEGO DNIA piszę co najmniej jedno zdanie regulaminu lub strony www o zawodach rowerowych.
JEŻELI czuję, że opanowuje mnie emocja, której nie akceptuję, TO przestaję się z nią identyfikować i obserwuję, co się dzieje we mnie.
JEŻELI ktoś lub coś przerywa mi pracę i nie muszę zająć się tym natychmiast, TO odnotowuję na kartce, żeby zająć się tym po wykonaniu aktualnego zadania i jak najszybciej wracam do pracy.

Niektóre instrukcje zostały wykreślone, na przykład:
JEŻELI siadam przy biurku, TO porządkuję przynajmniej jedną rzecz - biurko jest już uporządkowane i nie zanosi się na powrót bałaganu (cóż za sukces!).
JEŻELI sprawdzam pocztę, TO archiwizuję co najmniej jeden mail - również ta instrukcja spełniła swoje zadanie, skrzynka pocztowa jest skatalogowana i na bieżąco porządkowana.

Ile nowych instrukcji dopisze jeszcze Marcin? Ile nowych nawyków wypracuje? Wprowadzenie w życie zaledwie kilku instrukcji diametralnie zmieniło jego życie. Do czego będzie zdolny, gdy wdroży nawyki uwalniające motywację, kreatywność, twórczość? A może wraz z wiekiem skieruje się ku kontemplacji życia? W końcu według Zenka by odnaleźć sens i szczęście nie trzeba zdobywać kobiety, bogactw czy uznania, tylko nauczyć się jak być szczęśliwym. To szczęście przychodzi małymi krokami wraz z harmonią, jaką wprowadza wokół siebie: uporządkowane otoczenie, odwiązywanie się od przeszłości, świadome przeżywanie lęków o przyszłość, by rozpłynęły się, zamiast angażować energię w rozwiązywanie wydumanych problemów.

Marcin decyduje, że zaległości z pracy odrobi następnego dnia, stosując najnowszą instrukcję. Z lekkim sercem wychodzi na rower, a po powrocie wyszukuje w sieci informacje powiązane z terminami, którymi operuje Zenek. Jego uwagę przyciąga artykuł o iluzji czasu. “Czas”, pisze autor, “istnieje tylko w naszych umysłach. To co się wydarzyło pozostaje wspomnieniem, to co się wydarzy jest przypuszczeniem, projekcją lub fantazją, zatem i przeszłość i przyszłość istnieją wyłącznie w naszych umysłach. Prawdziwe jest tylko wieczne teraz. Zawsze trwa chwila obecna. Kto potrafi żyć tu i teraz, ten żyje naprawdę. Kto zaś spędza czas na rozpamiętywaniu minionych momentów bądź nieustannych obawach co los przyniesie, nie żyje naprawdę, lecz śpi. Uważa siebie bowiem za myśli, które istnieją w ramach innych konstrukcji myślowych. Przebudzenie to doświadczanie chwili obecnej, która jest rzeczywistością. Wyzwolenie się z więzów fałszywej tożsamości zbudowanej na wspomnieniach, pragnieniach i osądach.”

Kiedyś, nim poznał Zenka, Marcin uznałby powyższy tekst za bełkot nawiedzonego kaznodziei. Teraz treść jest zrozumiała, wręcz oczywista. “Słowa nie są prawdą, są drogowskazem do prawdy. Nie stwarzaj w głowie kolejnego raju, który pragniesz osiągnąć. Ujrzyj to co jest: świat, rzeczywistość, zespól się z ja jestem i celebruj moment. Teraźniejszości nie opisujesz jak przeszłych zdarzeń czy planów na przyszłość. W teraźniejszości jesteś. Kontemplując ten moment, zatapiając się w istnieniu obcujesz z Bogiem. Nie potrzebujesz studiować żadnych ksiąg, ani tym bardziej praktykować skomplikowanych rytuałów. Wszystko czego potrzebujesz, żeby żyć naprawdę zawsze posiadałeś; odwrotnie: nie istnieje nic innego ponad to co masz, to kim jesteś, co przybliży ciebie do pełni jestestwa.”

Czytając ten fragment Marcin doświadcza lekkości. Wstaje, podchodzi do okna i patrzy na drzewa. Głosy w głowie, które zawsze brał za siebie, przez chwilę tracą władczą moc i są tym, czym są: błąkającymi się myślami. Rozpiera go radość na widok gałęzi kołysanych przez wiatr, szumiących liści, cieni tańczących w świetle ulicznych lamp. “Może skoczę po aparat i cyknę fotę na bloga. Będzie jakaś odmiana od opisów kolejnych rajdów i testów sprzętu. Chociaż… kogo zainteresuje niesamowity widok za oknem? Kurczę, późno już. Obejrzę serial i idę spać. Albo poczytam?” Nie spostrzega gdy znów daje się ponieść fantazjom...