sobota, 28 listopada 2015

La vita e bella


Mam dwadzieścia pięć lat,
i życie połamane jak patyk.
Co spojrzę wstecz, ogromna czarna plama.
Co spojrzę przed się, twardy, zimny głaz.
Czułem powołanie w życiu swym
na księdza albo na żołnierza
i poznałem, że ni ten ani tamten
nie mają już, czego bronić.
Byłem Faustem i byłem Prometeuszem,
porównywałem pyłek wiedzy,
z wszechświatowym pyłem tajemnicy.
I wydzierałem ogień niebu,
aby go nieść swoim braciom...

Kat, Delirium Tremens

Mam 35 lat i życie tak poskładane, że może być chyba tylko gorzej. Gdy spojrzę 10 lat wstecz, widzę rozdzierającą trzewia ambicję i nieustanną potrzebę udowadniania czegoś. Czy to tylko czas, czy bieganie i wegetarianizm, czy przesiąknięcie naukami de Mello i Eckharta Tolle dołożyły swoje 3 grosze, przeżywam najlepszy okres swojego życia (w sumie fajniej było jak poznałem małżonkę, ale wtedy byłem na zakochaniowym haju :) . Marzyłem kiedyś o rysowaniu komiksów, robieniu gier komputerowych. Przez 10 lat te marzenia napędzały moje działania; kariery nie zrobiłem, ale kilkanaście gier stworzyliśmy z chłopakami, w tym przygodówkę z bohaterami naszego dzieciństwa: Kajkiem i Kokoszem. Właśnie widzę, że pisałem o tym w maju, więc nie będę się powtarzał.

Po co zatem ten wpis? Zawsze starałem się, żeby to co piszę niosło jakąś wartość dla czytelnika. Sącząc browarka natchnęło mnie, by podzielić się paroma spostrzeżeniami. Wiecie dlaczego najbardziej nie chciałem iść na etat? Bo strasznie nie cierpiałem stania w korkach. Pod koniec studiów zamieszkałem z dziewczyną i dojeżdżałem golfikiem na polibudę oraz do pracy. Kiedy miałem zajęcia na 8, musiałem wyjechać ok. 7, żeby się nie spóźnić. To doświadczenie było tak nieprzyjemne, że przez kolejne 10 lat wolałem nie ruszać się z domu :) Teraz pracuję 32 km od domu w innym mieście, ale przejazdy są jednym z najprzyjemniejszych momentów dnia. Odpalam autko, audiobooka z powieścią i przez ok. 40 minut zatapiam się w świecie komisarza Harry'ego Hole albo innego Cormorana Strike'a. Nawet przy pustej obwodnicy staram się nie przekraczać 90-100 km/h, żeby zbyt szybko nie dotrzeć na miejsce. To czas tylko dla mnie; przez lata czytałem w łóżku między 22 a północą, teraz ok. półtora godziny dziennie słucham powieści w samochodzie i to co zawsze postrzegałem jako stratę bezcennego czasu stało się relaksem.

Pracuję w Gdyni, w linii prostej 1.2 km od plaży miejskiej. Bieg na plażę, kąpiel i powrót zajmują równe pół godziny - dzięki temu morsowanie załatwiam między poniedziałkiem i piątkiem. W promieniu 1km od pracy mam do wyboru 2 bio-waye, 1 green way i bardzo fajne bistro 'feed your soul', gdzie serwują dania wegańskie bez cukru, laktozy i glutenu - wiem, brzmi to dość radykalnie, ale jedzenie smakuje tak, że koledzy z pracy stwierdzili, że mogą zostać wegetarianami, jeśli będą jedli tak codziennie.

Dzięki darmowej aplikacji duolingo uczę się od września francuskiego i niemieckiego. Francuski miałem w średniej, a niemieckiego nigdy się nie uczyłem, ale kocham kilka utworów Rammsteina i pomyślałem, że fajnie byłoby wiedzieć o czym są. Zawsze uważałem, że do życia wystarczy mi dobra znajomość angielskiego, a nauka innych języków to strata czasu. Ale teraz niemiecki mnie porwał i zmieniłem zdanie. Warto znać niemiecki, żeby wiedzieć o czym śpiewa Rammstein w Wo bist du :) Najlepsze jest to, że nauka obu języków to czysta przyjemność, bo stosuję wszystkie zasady, które wyłożyłem w cyklu o wyrabianiu nawyków. Przez lata czytałem na kibelku Duży Format, potem rozwiązywałem sudoku, a teraz trzaskam na telefonie lekcje z niemca i francuza. Czasem mam wystrzał motywacji i robię kilkanaście lekcji i powtórzeń z rzędu, czasem tłumaczę posiłkując się google translate jakiś utwór. To wystarczyło, bym po niecałych 3 miesiącach zaczął czytać proste artykuły w obu językach z serwisów dla nastolatków. Bez konkretnego celu, bez konkretnego terminu, mam zamiar powtarzać lekcje, aż będę w stanie czytać niemieckie i francuskie serwisy.

Wymieniłem wreszcie gitarę elektryczną. Starą jeszcze z czasów szkoły średniej dałem dzieciakom na dobicie, a na nowej odkryłem, że tapping na dobrej gitarze nie jest żadną magią. Z youtuba uczę się jak zagrać solówkę do One Metalliki - przez całe życie niepoprawnie trzymałem kostkę i źle czytałem niektóre znaczki przy tabulaturach, przez co kilkaset godzin nauki grania poszło w pizdu. Czyż internet nie jest największym wynalazkiem ludzkości?

Na koniec pora wspomnieć o IV biegu TriCity Ultra 80. Jesienna edycja wyszła bardzo fajnie. Wyrabiamy się jako organizatorzy, bieg staje się coraz bardziej popularny. I znowu napiszę to co przy słuchaniu audiobooków czy nauce języków: nie kieruje tu nami jakiś konkretny cel, robimy to co lubimy i wraz ze zmianą skali dostosowujemy się. Po raz pierwszy dwóch z nas musiało zrezygnować z biegu, żeby zapewnić uczestnikom prowiant, rzeczy na przebranie, podwieźć kogoś z trasy na przystanek itp. Zrobiliśmy coś dla innych i poczuliśmy satysfakcję. W zamian otrzymaliśmy sporo dowodów sympatii, jeden z biegaczy przyniósł pyszne muffinki, inni zapowiedzieli że na wiosenną edycję coś ugotują. Ponieważ to nieoficjalny bieg koleżeński, będziemy musieli po raz pierwszy wprowadzić limit uczestników, żeby nie podpaść pod jakieś przepisy.. Mieliśmy też kilka minut "sławy" w lokalnej TV:



Tricity Ultra - TVP Gdańsk
Pobudka o 5:30, wskakujemy w ciuchy biegowe, Dominik (nasz przewdonik Tarahumara) się trochę zgubił, bo pomylił Spacerową ze Słowackiego, ale ostatecznie szczęśliwie stanęliśmy na starcie... eee ... przed kamerą :D
Posted by TriCity Ultra on 27 listopada 2015


Nowa 10-latka rozwija się niespodziewanie szybko i w wielu kierunkach, więc za jakiś czas powinny pojawić się nowe tematy na blogu. Także pamiętajcie: trening, trening i jeszcze raz trening.

PS Nie piszę na razie o giełdzie, bo szykuję się do "złotego strzału". Jeśli WIG20 zjedzie poniżej 1900, zacznę planowe działanie i być może opiszę co nieco.

PS2 Musiałem wprowadzić moderację komentarzy, bo jakiś spamer wrzucił na raz 100 komentarzy, ale jak zawsze zachęcam do dzielenia się swoimi opiniami.

sobota, 14 listopada 2015

Stało się, co miało się stać

There are three types of people in this world: 
those who make things happen, 
those who watch things happen 
and those who wonder what happened.

O tym, że będą kolejne zamachy islamistów wiedzieliśmy od lat. Bezpieczny świat Zachodu co jakiś czas doznaje szoku, gdy doświadcza codzienności regionów Bliskiego Wschodu czy Afryki. Od miesięcy wzbierały w polskim internecie strachy przed uchodźcami i migrantami ekonomicznymi. Jakkolwiek sam uważam islam za relikt, system nie przystający do aktualnej rzeczywistości, tłamszący ludzką kreatywność i degradujący kobiety, przestrzegam przed uwiedzeniem się medialnej krucjacie anty-islamskiej. Za grupami terrorystycznymi zawsze stoją jakieś potężne organizacje - ktoś musi wyłożyć grube pieniądze na rekrutację i utrzymanie w gotowości bojowników, wyposażenie w sprzęt, zorganizowanie komórek, przerzutu itd. Dla grupy fanatyków są to koszty nie do przeskoczenia, ale dla wywiadów państw niewielka cena za realizację makro-celów.

Z większości analiz bije strach przed upadkiem Europy. O Europę się nie bójcie - Zachód ma bogatą historię radzenia sobie z problematycznymi mniejszościami. Nie ma w historii Europy stulecia bez jakiejś rzezi Albigensów, Hugenotów, Żydów, Cyganów, komunistów, nacjonalistów, reakcjonistów itd. Czy w ciągu ostatnich kilku dekad Europejczycy stali się radykalnie inni? W żadnym wypadku - nadal w imię panującej ideologii piętnuje się przeciwników i wyrzuca poza nawias społeczny. Przez ostatnie dekady panującą ideologią było multi-kulti, więc zwalczano głównie konserwatywne chrześcijaństwo. Zapewne rządzący liczyli, że napływający masowo emigranci z dawnych kolonii porzucą swoje prymitywne wierzenia w zetknięciu z cywilizacją i staną się zwykłymi obywatelami. Z jakichś powodów tak się nie stało - obowiązująca dotychczas oficjalna wykładnia głosi, że to na skutek rasizmu białych, odszczepieńcy mainstreamu twierdzą natomiast, że problemem jest zakorzenione nieprzystosowanie kulturowe napływającej ludności lub/oraz socjal. Zapewne jest po trochu jednego, drugiego i trzeciego, bo USA posiadające znacznie większą pulę emigrantów nie ma aż takich problemów - tam jak chcesz żyć, musisz pracować, a jak pracujesz, to zarabiasz, jak zarabiasz, to wydajesz i zaczynasz zrównywać się z innymi konsumentami.

Jeśli problemy z mniejszością muzułmańską wyrwą się spod kontroli, Zachód zrobi to co zwykle - nakręci spiralę strachu, aż dojdzie do "niekontrolowanego" wybuchu nienawiści połączonego z rządzą odwetu i dojdzie do masowych wysiedleń. Zamachy terrorystyczne są doskonałym narzędziem do realizacji polityki daleko wykraczającej poza ramy prawne. W sytuacji nadzwyczajnej naród sam wymusi zrzeczenie się wolności, a siły porządkowe zadbają o szybkie "ostateczne rozwiązanie". Za kilka dekad zrobi się rachunek sumienia, przeprosi, przyzna kilka rent i po sprawie.

Niemożliwe? Po II Wojnie Światowej w postępowej dziś Norwegii dokonywano eksperymentów na "niemieckich bękartach" (dzieciach Norweżek i byłego okupanta), w Szwecji na niepełnosprawnych intelektualnie. Dzisiaj w imię obowiązującego światopoglądu usuwa się w Danii płody z chorobami, więc nie rodzą się tam np. dzieci z zespołem Downa. Tylko jedno się nie zmienia: przeświadczenie mieszkańców Zachodu, że czynią dobrze, skoro zbudowali najwygodniejszą do życia cywilizację. W pamiętnikach żołnierzy Wehrmachtu czy Waffen SS, nie znajdziecie skruchy za to co wyczyniali w podbijanych krajach. Bije pewność, że bronili świat przed bolszewicką zarazą, że pokazali słowiańskim borostworom nowoczesne niemieckie farmy i warsztaty. Pod kołderką egalitarnych haseł tkwi wciąż to samo myślenie bogatych, czystych ludzi z białym uśmiechem.

Zinstytucjonalizowany 'humanitaryzm' będzie wyznawany, dopóki będzie ludziom wygodnie. Kiedy poczucie zagrożenia wywołane zamachami i problemami ekonomicznymi urośnie,  zostanie zastąpiony jakąś ideą 'walki z przemocą'. My nie będziemy reżyserami tego przedstawienia, możemy co najwyżej zdecydować czy zostaniemy trybikami machiny, które po latach zostaną kozłami ofiarnymi, czy staniemy z boku i spróbujemy to jakoś ogarnąć, żeby zachować się w porządku.

niedziela, 1 listopada 2015

O przewidywaniu

Nigdy nie rozumiałem jednego z podstawowych haseł z poradników tradingowych: "reaguj, nie prognozuj". W jaki sposób mam reagować nie wierząc, że moja reakcja pociągnie określone zachowanie w przyszłości? Czy twórcy tego hasła wyrzucili z równania czas? Jest sygnał, jest wejście, jest poziom cięcia straty i poziom realizacji zysku. Nie ma horyzontu czasowego. Opracowywałem wiele różnych technik tradingowych i jednak zawsze potrzebowałem uwzględniać czynnik czasowy, zatem każda z nich opierała się w jakiejś formie na prognozowaniu. Prognozuję, że gdy padnie sygnał kupna w interwale tygodniowym, to uwiarygodnienie się i kontynuacja również wymagają tygodni. Jeżeli utrzymuję pozycję długą, ale w międzyczasie rynek traci moc i inne czynniki przemawiają za odwróceniem trendu, muszę redukować pozycję i/lub zabezpieczyć ją, prognozując możliwą zmianę reguł.

Do tego wpisu skłonił mnie niedawny artykuł Trystero na blogu bossy oraz seria artykułów na blogu 10 procent rocznie o algorytmicznym podejściu do decydowania w różnych profesjach. W skrócie: z pierwszego wpisu wynika, że najlepsze efekty w prognozowaniu odnoszą ludzie dostrzegający niezliczone odcienie rzeczywistości i kalkulujący szanse wystąpienia scenariuszy. Nie są przywiązani do czarno-białej wizji rzeczywistości, nieustannie poddają swoje scenariusze testom, w razie pomyłki dostrzegają je we wczesnej fazie i adaptują się do nowych warunków. Jak zakonkludował autor:

Najlepsi uczestnicy projektu traktowali swoje zdolności prognozowania jako coś co należy stale ulepszać choć jest na tyle dobre, że nadaje się do używania. Nie mam wątpliwości, że takie nastawienie muszą przejawiać inwestorzy. Także dlatego, że rynki się zmieniają i wymuszają nieustanne dostosowywanie strategii inwestycyjnych.

Pod drugim z linków kryje się natomiast zbiór fascynujących badań nad podejmowaniem decyzji. Okazuje się, że w wielu złożonych dziedzinach zwykły algorytm oparty o kilka czynników jest w stanie podjąć lepsze decyzje niż zespół ekspertów.

Czy można zarabiać na giełdzie stosując się wyłącznie do wskazań algorytmu? Z pewnością można tak robić przez całe lata - w USA 20-letnia hossa wykreowała setki fortun i jeszcze więcej guru inwestowania. Po 2000 warunki zmieniły się jednak całkowicie i większość ówczesnych algorytmów przyniosła właścicielom bankructwo (chyba, że przestali się do nich stosować :) . Stety-niestety, pantha-rei, wszystko płynie, również zasady tej trudnej gry. Przez ostatnie lata czytaliśmy jak to algorytmy HFT rządzą Wall Street, tymczasem 24 2015 sierpnia stało się to, co było pewne dla każdego, kto czytał lub zetknął się z krachem 87, flash crash 2010 czy upadkiem LTCM - algorytmy działają tak długo, jak niezmienne jest środowisko, w którym operują. W sierpniu to środowisko radykalnie się zmieniło, ETFy zdominowane przez HFT traciły po 30-50%, algorytmy ścigały się w zbijaniu ceny (zgodnie z trendem) a doświadczeni inwestorzy, którzy to widzieli i potrafili wyciągnąć wnioski, kupowali okazję. Czy to znaczy, że lepiej zaufać intuicji? W żadnym wypadku - znaczy to tyle, że trzeba wiedzieć kiedy algorytmy stosować, kiedy adaptować do zmian, a kiedy wymieniać na zupełnie inne. To intuicja alarmuje nas, że coś się dzieje, rynek funkcjonuje jakoś inaczej i czas na zmiany. A jeśli mamy w zanadrzu scenariusze zagrań, intuicja może podpowiedzieć nam gdy któryś z nich pasuje do schematu.

Sytuacja z jaką mamy do czynienia w ostatnich 2 latach na GPW jest bardzo złożona:

- Część inwestorów uważa, że mamy selektywną hossę - pompowane są wybrane ("najlepsze") spółki, a reszty rynek nie zauważa. Ta koncepcja została mocno nadszarpnięta spadkami, z jakimi WIG zmaga się od maja, jednak dopóki flagowy CDR wciąż robi nowe szczyty, dopóty selektywna hossa ma swoich zwolenników - myślę, że grupa inwestorów z tego obozu, która używa podejścia algorytmicznego w doborze i prowadzeniu inwestycji zarobiła najwięcej w latach 2014-2015.

Ja przez cały 2014 byłem praktycznie poza rynkiem, natomiast w 2015 zacząłem kupować spółki według kryteriów fundamentalno-technicznych, jednakże nie kupowałem zysków (bo spółki zarabiające były za drogie), tylko płynność i niską wycenę (firmy bez długów, z kasą na koncie, niskim c/wk, ale też słabymi zyskami lub nawet zarabiające, ale niezauważone przez rynek). Na razie ta strategia nie płaci, ale też nie traci - dokupuję kolejne spółki, ostatnio nawet po latach wpadła do portfela Tepsa (OPL). Liczę, że gdy koniunktura się odwróci spółki zaczną znowu zarabiać, a jak nie, to płacą dywidendy.

- Część inwestorów zakłada, że hossa trwająca od 2009 roku skończyła się w 2015 i gdy S&P500 wróci do spadków, WIG20 przełamie 2000 pkt i zacznie się rzeźnia. Dotychczas nie brałem na poważnie tej koncepcji, ale muszę się na nią przygotować. Martwi mnie głównie zachowanie giełd rozwiniętych. Otóż gdy w opuszczałem rynek akcji pod koniec 2013 roku najwięcej narzędzi typowało dołek bessy na wiosnę 2015-stego. Po tym jak ECB ogłosił QE spodziewałem się strząśnięcia indeksów (ostatni akord bessy) i czystego pola do startu hossy. Stało się inaczej: po ogłoszeniu QE na początku roku indeksy europejskie wybiły konsolidację 2014 i wyszły na nowe szczyty:


Inwestorzy przestali być czujni przez euforyczne wzrosty nie poprzedzone falą zniechęcenia. Cały późniejszy impuls spadkowy to powrót do punktu wyjścia. Od szczytu z kwietnia minęło ledwie pół roku - to za mało na pełną bessę, dlatego trzeba liczyć się z kontynuacją kłopotów. Bardzo niepokojące jest załamanie WIG20: czy to preludium do jakichś większych, międzynarodowych kłopotów, jakie wkrótce uderzą w Polskę?

- Ostatnia grupa inwestorów uważa, że stoimy u bramy wielkiej hossy, a obecne ceny to szansa, jaka trafia się raz na dekadę. Z każdym kolejnym miesiącem (w szczególności spadkowym) szansa na przyszłe wysokie stopy zwrotu rośnie. Jest to wciąż moja bazowa koncepcja, choć 2014 rok nie spełnił do końca pokładanych w nim nadziei jeśli idzie o głębokość spadków - liczyłem na znacznie mocniejszą przecenę. Jedyne spadki mieliśmy na SWIG80, natomiast reszta indeksów szła w bok. Dopiero w 2015 załamał się WIG20, ale nie uznałem tego za zwiastun głębokich problemów polskiej gospodarki, tylko za okazję do tanich zakupów blue chipów.

Za tą koncepcją przemawia silne zachowanie indeksu Cały rynek:


Dopiero patrząc na ten indeks widzimy, dlaczego portfele złożone z wielu akcji nie tracą na wartości - szeroki rynek wyznaczył właśnie maksimum hossy!

Jaki wniosek z tego wpisu? Warto mieć plan na wypadek spadków, ale jeszcze lepiej mieć dobry algorytm doboru akcji, gdyby te wróciły do łask i hossa ruszyła szeroką ławą :)