wtorek, 31 grudnia 2024

Wiosenny maraton Marycha-Wigry

Maratony w otoczeniu przyrody mają w sobie coś z kontemplowania sztuki. Przyszłość nie istnieje, teraźniejszość odciska się w pamięci, że pamiętasz momenty z biegu jeszcze lata później. Lubię ten stan, kiedy wracasz na stary szlak i doświadczasz emocji z przeszłych wypraw. Łapiesz kontakt z wcześniejszymi instancjami siebie, jakby była między nimi ciągłość.

Niektórzy nie patrzą wstecz i prą do przodu. Ja byłem zawsze przywiązany do wspomnień. Ale te wraz z upływem życia zacierają się. Wszystko co nowe i ekscytujące wydarza się głównie w dzieciństwie i młodości. Kiedy doświadczysz już wystarczająco wiele, pojawia się rutyna. Nie istnieje już w pamięci konkretny wieczór spędzony z przyjaciółmi czy rodzinna wieczerza przy świątecznym stole - jest zlepek podobnych zdarzeń, strzępki konkretnych sytuacji, z których umysł wykreuje na zawołanie uśrednioną historię. Kiedyś chciałem zachować te wspomnienia, chciałem wierzyć, że nawet jeśli zacierają się w mózgu, to jakiś tajemniczy mechanizm świata zapisuje wszystko co do atomu. Pamiętam zdziwienie, kiedy przeczytałem wywiad z którymś z braci Gallagherów, jak stwierdził, że nic nie pamięta z lat największych sukcesów Oasis, bo ciągle imprezował i koncertował. Nie pojmowałem tego.

Z wiekiem zaakceptowałem ulotność historii i płynną strukturę mojej tożsamości. Tym co trzyma mnie przy wspomnieniach nie są konkretne fakty, tylko przyjemne uczucie, które pojawia się na skutek przeżywania ponownie przywoływanych z pamięci scen. Jest jeden typ wspomnień, które są bramą do stanu akceptacji, może tego mitycznego przebudzenia, jedności ze światem czy jak tam zwał. To wspomnienie zapisane jest w całym ciele. Jakiś bodziec: zapach, widok, głos otoczenia, aktywuje je i czuję wtedy zespolenie ze sobą z wszystkich poprzednich momentów. Widok drzewa czy kwiatu wywołuje szczery zachwyt. 

Najczęściej ten stan aktywuje się w otoczeniu przyrody podczas długich spacerów bądź turystycznych maratonów z muzyką lub audiobookiem. Nie inaczej było 30 marca 2024, kiedy to postanowiłem przebiec las koło teściów (Rezerwat Ostoja Bobrów Marycha) i północną część Parku Wigierskiego.

Pogoda: prawie idealna, jak na bieg ciut za ciepło. Przygotowanie: dreszczyk emocji przy decydowaniu czy zabrać na trasę chałwę, czy marcepan. Tym razem padło na wafelka i maltanki, oba w czekoladzie. Plus tradycyjnie 0.3 l wody. Założenie: nie odwodnię się, bo będę oddychał wyłącznie nosem.


Rozdział I: Do lasu (1-4 km)

Zaczynam wśród krasnych pól, gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała, gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina pała. Jest tak pięknie, że jeszcze nie czas na muzykę. Tereny wokół gospodarstwa to pola i pastwiska na wzgórzach, przetykane kępami drzew, strumieniami, bagnami i oczkami wodnymi.



Po szaroburych zimowych miesiącach cieszy każda oznaka budzącego się życia. Myślicie, że urzekł mnie ten bocian. A nie - to gniazdo wróbla Ćwirka, zamieszkującego spodnią część gniazda boćka. Mój telefon jak zwykle wszystko oddalił i rozmył, ale przypomniałem sobie dlaczego zrobiłem to zdjęcie :)


Na tę część trasy zawsze zabieram jakiegoś kija do odganiania przed luźno puszczonymi burkami. 


Rozdział II: Ostoja Bobrów Marycha (5-13 km)

Kija nie wyrzucam, przyda się w lesie na wypadek kontaktu z jakimś dzikiem. Raczej nie pomoże, ale przynajmniej człowiek czuje się raźniej. Do lasu wchodzę jako Gandalf Szary.


Próbuję zapisać w historii piękno pierwszych kwiatków. Nie udaje się.


Las jest poprzecinany kilkoma drogami, którymi poruszają się leśnicy i okoliczni mieszkańcy. Próbuję znaleźć alternatywne ścieżki leśne. Te niestety gubią się i kończą w losowych miejscach. Wtedy biorę mapę Googla i szukam charakterystycznych cieni na drzewach. Te cienie to zazwyczaj dzikie ścieżki. Okazuje się jednak, że tym razem to strumyczek-bagienko i muszę się wycofać.



Efekt przedzierania przez moczary: 4 kleszcze i ubłocone nogi.

Suchymi ścieżkami docieram do rzeczki Marychy. Bobrów nie ma, ale też jest zajebiście.


To jest wciąż etap rozruchu. W ciele jest jeszcze zbyt wiele napięć i zmagazynowanej szybko dostępnej energii, żeby wejść w stan drogi.


Etap leśny kończy się nad jeziorem Gremzdel, gdzie filmuję ogromne mrowisko, a potem uciekam w podskokach, żeby strząsnąć mrówki (video na priv).



Rozdział III: Pustkowie Smauga (14-20 km)

Odcinek Jegliniec-Granowo-Wiatrołuża Pierwsza brzmi jak określenie kampanii drugo-wojennej. Kocham nazwy miejscowości z tego regionu: Widugiery, Półkoty, Wiłkopedzie. Sam Tolkien by nie wymyślił.

Otwarta przestrzeń, niemal brak chmur oznacza jedno: zabraknie mi wody. Mam jeszcze asa w rękawie: schłodzenie w jeziorze. Gremzdel był niedostępny, a jezioro Jegliniec mijam od najwęższego boku. Zakładam słuchawki i odpływam. Wchodzi faza chillout, faza drogi: pustkowie Smauga. Gdzie nie spojrzysz, droga i polne krajobrazy.



Zmierzam do finału tego odcinka: Wigierskiego Parku Narodowego.


Rozdział IV: Wigierski Park Narodowy (21-30 km)

Jeszcze tylko jeden zakręt, jeden mostek i wyłania się ona: brama do lasu



Na wejściu niespodzianka: zakaz wstępu, żółty szlak zamknięty ze względu na uszkodzony most na rzeczce Wiatrołuży. Wyobraźnia podsuwa różne pytania: czy ktoś będzie mnie ścigał, czy most się rozpadł i wejście grozi ugrzęźnięciem w bagnie, ile km trzeba będzie w razie czego zawracać. Trudno, coś wymyślę, kiedy tam dotrę.

W Parku jest tak jak miało być: zielono, pagórkowato, klimat jak na obrazach Grottgera, brakuje tylko niedźwiedzia ostrzącego pazury o korę.


Ponieważ na każdym rozstaju mój szlak jest przekreślony, coraz bardziej nurtuje mnie czy uda się przejść przez most lub czy ewentualnie znajdę bród z suchymi brzegami. W końcu docieram do mostku i dylemat się rozwiązuje: most jest w porządku, ktoś po prostu przewrócił stare spróchniałe barierki. Serio? Sama rzeczka jest płytka i spokojnie bym ją przeszedł w wielu miejscach, choć po drugiej stronie rozciąga się już bagienko.


Stąd już tylko 2 km do jeziorka Gałęzistego, gdzie zaplanowałem kąpiel. Małe, urocze, krystalicznie czyste oczko z niewielką plażą. Na miejscu mijam spacerujące rodziny i pary. Pytam dwóch facetów zmierzających w kąpielówkach do samochodu:

- Woda ciepła?

- Ciepła!



No to wchodzę i... Ja p..! Zimniej niż morsowanie w przeręblu. Ponad 20 stopni różnicy między temperaturą powietrza a wody.

Ale to schłodzenie było ważne, bo wraz z końcem szlaku w parku kończy mi się zapas wody pitnej.



Rozdział V: Wrony (31-45 km)

Do pokonania został już tylko ostatni odcinek do domu i żadnych atrakcji na trasie. Gdybym wybrał drogę dookoła, jak w poprzednich latach, zaliczyłbym jeszcze kilka fajnych miejsc, ale po pierwsze maraton zamieniłby się w ultra, a na to się tego dnia nie przygotowałem, a po drugie: nie chciałem przedobrzyć.

Zostaje mi niecałe 3 km do ścieżki rowerowej wzdłuż drogi Suwałki-Sejny, a potem 12 km po twardej nawierzchni na pełnym słońcu. Po kąpieli nie założyłem słuchawek, nie mam już nastroju na muzę. Wkrada się już zmęczenie i odwodnienie.

I wtedy widzę:


Mała przydrożna kapliczka, konary drzew. Widok miły sercu każdego Polaka. 

Skręcam na punkt widokowy, żeby zerknąć na klasztor Wigry. Wpiszcie w Googlu wieża widokowa w Leszczewku, warto podskoczyć tam rowerem.


Nie mam już wody, nie mam wafelka i ciastek, minęła maratońska ścianka i znowu jestem szczęśliwy. Zostało jakieś półtora godziny do domu i nic nowego do zwiedzania: idealne warunki na podcast. Wyciągam słuchawki i przełączam mózg z analizowania "ile jeszcze" na wywiad o metodach poznawania własnych możliwości.

Ostatni widok, który zapada w pamięć: w pewnym momencie widzę wrony. O - myślę sobie - w Krasnopolu zawsze pełno ich przy cmentarzu. O - to już przecież Krasnopol. I wtedy impresja: rok wcześniej biegłem Maraton Suwałki-Krasnopol i urzekła mnie wieża krasnopolskiego kościoła na tle łąki z mleczami. Teraz widzę tę samą wieżę z drugiej strony - może dostrzeżesz ją i Ty? :D





czwartek, 19 grudnia 2024

Wyjście z obligacji

 Pozamykałem pozycje w obligacjach z lekką stratą. Początkowo chciałem przeczekać w nich bessę, miałem też nadzieję na test 4.5%, co dałoby kilkanaście procent szybkiego zysku. Jednak zmieniłem zdanie.

Po pierwsze: w czasie bessy na GPW ceny obligacji często również spadają. Widać to na wykresie rentowności 10-latek vs WIG20SHORT. 


Cena nie potwierdziła moich analiz, rentowności zniosły połowę bessy i atakują poziom 6%:



Po drugie: fundusze obligacyjne notują rekordowe wpływy. Jeśli ktoś nie lokuje oszczędności w kawalerce w stolicy lub domku w Hiszpanii, wybiera obligacje. 

Po trzecie: rekordowy deficyt Polski. Rząd nie przeprowadził reform, podkręca wydatki socjalne i podąża ścieżką kryzysu 2025. Być może będzie krótkotrwały impuls deflacyjny na świecie, który przez chwilę pomoże obligacjom, ale na najbliższe dwie dekady scenariusz widzę tylko jeden: więcej dodruków w postaci wykupu toksycznych aktywów, podtrzymywania deficytów itd.

W takim środowisku wolę trzymać środki w gotówce gotowej do szybkiego angażowania w akcje, towary, waluty, a nawet obligacje w trakcie paniki. W tym roku paniki na obligacjach nie było i kupowanie ich było z mojej strony błędem.


piątek, 13 grudnia 2024

WIG GRY - aktualizacja i CDR

 Od kilku lat gram pod analogię WIG BUDOWNICTWO 2007 ~ WIG GRY 2020. Dlatego nie kupowałem na długi termin spółek growych i szukałem raczej (głównie w 2022) okazji do obstawiania spadków. Wątek odświeżam na X:

https://x.com/podtworca/status/1797916294484013250

Na dzisiaj wykres WIG_GRY vs WIG_BUDOW wygląda tak:


Widzimy zatem wyłamanie z analogii. Odpowiada za nie CD Projekt, którego kapitalizacja stanowi 3/4 indeksu.

Z tego powodu porównuję również dwa syntetyczne indeksy growe. Portfelowy (kupujemy za równą kwotę akcje każdej spółki z indeksu):

Tutaj widzimy bardzo duży wpływ 11Bit, który odpowiada za lwią część wartości całego indeksu. 

Drugi indeks "allWigGry" to średnia ze znormalizowanych kursów wszystkich spółek z obu indeksów:


Również ten indeks zachowuje się zgodnie z analogią do budowlanki z czasów pęknięcia bańki.

Wnioski:

1. Jeżeli schemat się utrzyma, w okolicach kwietnia 2025 zobaczymy pierwszy dołek, po którym nastąpi korekta do wakacji, kiedy to wystartuje ostateczna fala spadkowa, trwająca do początku 2026.


2. CD Projekt to jednak mocna spółka jest - nie klęka nawet przed analizami technicznymi :)

Dzisiaj spółka pokazała trailer do nowego Wiedźmina. Czytam różne opinie, to wyrażę i swoją. Przygodę z Wiedźminem rozpocząłem w pierwszej połowie lat 90-tych od komiksu Polcha i Parowskiego. Komiks wywołał wtedy burzę, nazwalibyśmy ją dzisiaj hejtem. Cóż, nie umywał się do Thorgala, ale lubiłem go. Potwierdzał prawdę, że prawdziwy bohater: Robin Hood (Michael Praed), Thorgal, Wiedźmin nosi długie włosy. Potem w średniej wsiąkłem totalnie w książki i w erze pierwszego internetu, jak wielu kolegów kopiowałem na dyskietki stronę WWW Sapkowskiego.

Polską ekranizację obejrzałem na kompie w akademiku z wersji nagrywanej kamerą w kinie i... nawet mi się podobała :) Bogusław Polch ustanowił pewien kanon i Żebrowski z Zamachowskim wyglądali jak w komiksie i ilustracjach do książek. Co do Wieśka z Netflixa, obejrzałem 2 pierwsze sezony i odpuściłem. 

Wszystkie 3 części gry kupowałem kilka razy na różnych platformach, w jedynkę i trójkę nawet chwilę pograłem. Za stary już jestem te gry, jak mam pochlastać potwory, odpalam Diablo 1 :) W GOG - platformie należącej do CDR, kupiłem najwięcej gier, ale też nie są to drogie tytuły. Zazwyczaj strategie z lat 90-tych i przygodówki z początku XXI wieku (*).

Wracając do trailera. Widziałem narzekania, że autorzy idą w wokeizm i zaserwują kolejną grę, w której mała dziewczyna będzie powalać gigantów wbrew wszelkim prawom fizyki. To jest ryzyko. Przeciętny gracz nie zwraca uwagi na ideologię, tylko na logikę. Zawodnik wagi piórkowej nie może sparować ciosu zawodnika wagi super ciężkiej. Ciri na szczęście opiera swoją technikę na zwinności, unikaniu ciosów i zadawaniu szybkich cięć. Poza jednym przypadkiem jeśli już paruje ciosy, to musi posiłkować się magią.

Trailer ma klimat, elementy słowiańskie. No i coś co lubię: więź. Ciri kontynuuje dziedzictwo swojego przybranego ojca Geralta. Gdyby tak wyglądał serial... Mi się podobało, choć w grę i tak nie zagram. Ale pewnie kiedyś kupię na przecenie.


(*) No ok, jest jeszcze jedna gra, którą od kilku lat instaluję, zatracam się, po czym odinstalowuję i tak co kilka miesięcy.



sobota, 7 grudnia 2024

Podsumowanie giełdy 2024 i plan 2025

Odchodzi 2024, niech żyje 2025. Mijający rok nie należał do moich najlepszych na giełdzie. Można było wycisnąć dużo więcej. Co zawiodło? To, co spracowało w dwóch poprzednich latach: selekcja. Mój system AST (Alokacja-Selekcja-Timing) polega na dostosowaniu kapitału przeznaczonego na akcje w zależności od cykli giełdowych (alokacja), wybraniu najlepiej rokujących spółek (selekcja) i kupnie ich w optymalnym technicznie momencie. 

Alokacja jak zwykle spracowała dobrze - nie będę się powtarzał, zrobiłem o niej kilka wpisów w tym roku. Rynek poszedł jak po sznurku. I kiedy rynek rósł, mój portfel rósł z nim w miarę podobnie. A kiedy rynek zaczął spadać, mój portfel spadał znacznie słabiej, bo przesunąłem większość środków do gotówki, walut, obligacji i trochę spekulowałem na spadki. Jednak nie wystarczyło to do wygenerowania zadowalającej mnie stopy zwrotu, ponieważ zawiódł drugi element systemu, wspomniana wcześniej selekcja.

Postawiłem na hossę spółek surowcowych w drugiej części roku. KGHM, JSW, stalówki, kopalnie srebra, spółki paliwowe (UNT, PKN). Z całej tej puli urosły tylko KGH i UNT, co wystarczyło na pokrycie strat z pozostałych spółek. 

Co mnie uratowało mimo błędnych decyzji? Timing. Analiza Techniczna. Mimo serii błędnych decyzji otwierania pozycji, wychodziłem z nich szybko z małymi stratami. W ten sposób utrzymałem portfel w polu niskiego ryzyka (szeroki margines bezpieczeństwa) z zachowanym potencjałem do wzrostu. 


Lekcja 2024

Po kilkunastu latach na giełdzie nauczyłem się również czegoś ważnego. Coś, co może być dla wielu z was oczywiste odkąd jesteście na giełdzie, a ja tego nie widziałem przez lata. Nawet jeśli to do mnie docierało, nie przyjmowałem tego do świadomości i marnowałem okazje. Otóż: wykres liniowy jest równie ważny, co logarytmiczny. Pokażę to na przykładzie Mirbuda, który ostatecznie mnie otrzeźwił. 

Przez całe życie giełdowe kierowałem się magią procentu składanego: otwierałem pozycje pod wzrost o x%. Naturalny zatem był dla mnie wykres logarytmiczny. Szukałem okazji, w których mogę powiększyć zaangażowany kapitał o 50-100%. Tak było właśnie z Mirbudem, na którym zbudowałem pozycję tuż przed wybiciem po ok. 3.60:


Wejście perfekcyjne: w kilka miesięcy podwoiłem zaangażowany kapitał. Ale kurs wszedł w konsolidację i w końcu nie wytrzymałem, i pod koniec 2023 zamknąłem pozycję, żeby uwolnić kapitał pod inne zagrania.

Tymczasem po zakończeniu re-akumulacji Mirbud wykonał kolejny wzrost o 100%. Tyle, że to już nie jest to samo 100% co wcześniejsze. Dopiero wykres liniowy pokazuje skalę możliwego zysku:


Wcześniej 100% oznaczało zysk 3.60 na akcji. Drugi ruch z tej pozycji to już 7.20 zł zysku na akcji. Każdy kolejny punkt procentowy jest warty znacznie więcej.

Oczywiście to nie tak, że dopiero teraz to do mnie dotarło. Koncepcję rozumiałem, ale nie potrafiłem utrzymywać skoncentrowanych pozycji, bo byle korekta zjadała zbyt dużo zysku. Nie mogąc wysiedzieć na dużej pozycji, redukowałem ją, lub często całkowicie zamykałem. To samo działało na szczęście w drugą stronę: kiedy pozycja spada, nie skaluję jej. Jeżeli chcę ją utrzymać z powodów fundamentalnych, pozwalam by malała i stawała się nieistotna dla portfela.

Za komfort utrzymywania pozycji z niższym ryzykiem zapłaciłem niższym zwrotem. Mój błąd polegał na tym, że niedostatecznie analizowałem pozycję po jej otwarciu. Robiłem wnikliwe analizy przed podjęciem decyzji o kupnie. Znajdowałem spółki niedowartościowane fundamentalnie, z krzyczącymi wskaźnikami technicznymi. Ale po zdobyciu zasięgów technicznych zamykałem je, zamiast dokonać ponownej analizy fundamentalnej.

Jednocześnie muszę zaznaczyć, że to nie jest tak proste. Większość moich zagrań opartych o technikę zadziałała właśnie dlatego, że brałem ten "pewny" 50-100% zysk. Np. KGHM czy OTS. OTS kupiłem po 14 zł, wyprzedałem w okolicach 50 zł, zgarniając przy okazji dywidendy. Dzisiaj spółka jest znowu notowana po 14 zł. Dlaczego zatem utrzymałem OTS a nie MRB? Bo urósł szybciej, bez rocznej przerwy w połowie ruchu. Trend był wyraźny i znacznie łatwiejszy do prowadzenia pozycji. To jest temat na osobny wpis. I przede wszystkim do analizy pod korektę swoich przekonań i systemu.


Projekcja 2025

Ok, przejdźmy do projekcji. 

Założenie nr 1: depresja/kryzys 2025. Zrobiłem o tym cały cykl, więc nie będę się powtarzał. W skrócie:

- brak reform, oparcie rozwoju o pompowanie rynku nieruchomości (dociskanie innych gałęzi gospodarki podatkami, jednocześnie wspierając dopłatami i ulgami banki i deweloperów). Doprowadziło to do sytuacji, w której ludzie zamykają swoje biznesy i lokują oszczędności w nieruchomości. 

- czynnik zewnętrzny: uwiąd Unii Europejskiej. Socjaliści kolejny raz dowiedli, że system planowy i regulacja wszystkich aktywności nie działa. Ponieważ jednak system się jeszcze jakoś kula, będziemy czekać na spektakularny upadek. Ludzie działają jak pasikonik z bajki o mrówce i koniku polnym. Bawią się póki jest lato, a kiedy przychodzi zima protestują, bo nikt nie zgromadził zapasów. Winter is coming. System jest jak gałąź. Mało kto widzi drobne pęknięcia, kiedy jest zbyt mocno naginana. Dopiero trzaśnięcie towarzyszące złamaniu otworzy szeroko oczy. Niestety to oznacza, że już za późno. Za późno. 


Założenie nr 2: trwa III Wojna Światowa o dominację. 

Chiny są fabryką świata. Każde państwo, które pokonywało dotychczasowego lidera pod względem produkcji, prędzej czy później dążyło do zastąpienia go. Zjednoczone Niemcy rzuciły wyzwanie Imperium Brytyjskiemu, bo produkowały więcej. Przegrały, ponieważ Anglię wsparło USA, które prześcignęło wszystkich w produkcji.

Kiedy trwa wojna, drożeją surowce. Zwaśnione strony zamykają granice, blokują szlaki komunikacyjne, uderzają w strategiczne elementy systemu gospodarczego. Wszystko to powoli się rozkręca. Zaczyna się od ceł, sankcji na wybrane produkty. Piraci blokują szlaki morskie, wybuchają gazociągi, statki przecinają kable komunikacyjne. Metodą wet za wet strony zginają gałąź, licząc że ta nie pęknie, doprowadzając do pełnoskalowego konfliktu.

Świat czeka na pokój w 2025. Ale czy może być pokój z Rosją? Rosja jest już bankrutem. Ktoś musi uratować ich gospodarkę przed implozją. Albo zrobią to Chiny, albo Zachód. Wzięcie na barki Rosji oznacza uczynienie z niej państwa frontowego. Po co inaczej pozwolić im odbudować gospodarkę? Pierwsze co zrobią, to odtworzą arsenały. Rosja jest nieprzewidywalna, po co miałbyś odbudować im armię, jeśli zaraz może skierować ją przeciwko tobie? Strona, która dźwignie Rosję, rzuci ją przeciwko drugiej. Na razie Rosja trwa dzięki dostawom z Chin i służy ich interesom. Kupuje Chinom czas na produkcję floty, lotnictwa, schronów, rakiet, milionów dronów.

Optymiści liczą, że konflikt przerodzi się najwyżej w drugą Zimną Wojnę. Obawiam się, że to myślenie życzeniowe. Zimna Wojna nie przerodziła się w pełnoskalowe starcie, ponieważ NATO wiedziało, że ZSRR blefuje. ZSRR nie mógł zaatakować Zachodu, bo na każdą rakietę, którą skierowałby w USA, spadłoby na nich 10 rakiet amerykańskich. Dlatego dużo straszył i krzyczał, ale nic nie mógł zrobić - podobnie jak teraz Putin. Chiny są natomiast zagadką. Siedzą cicho, zbroją się i produkują. Przepłacają za know-how, a jak nie mogą go kupić, kradną. 

Odpłynąłem trochę za bardzo w przyszłość, bo opisany proces zostanie rozłożony na lata, być może dekady. Mam też wiarę w ludzkość, że rozwiąże go przy stole negocjacyjnym. Powinniśmy jednak publicznie rozpatrywać podobne scenariusze, inaczej damy się zaszantażować wrogiej agenturze, która musi utrzymać nas jak najdłużej w uśpieniu.

W czasie wojny państwa powiększają deficyty. Dodruki dewaluują waluty. To oznacza wyższe rentowności długu.

Rząd Tuska planuje rekordowy deficyt. Zakładam, że obligacje 10-letnie będą się poruszać w przedziale 5-7.5% przez kilka lat, nim zerwą się z łańcucha. 


Wcześniej grałem pod korektę na 4.5%, ale inflacja się trzyma. 

Spójrzmy na Cena/Zysk polskich akcji:


Jest tanio. Cały nasz region jest tani ze względu na wojnę. Plus konsekwencja inflacji (oczekiwanie wyższego zwrotu z kapitału, który konkuruje z wyższymi odsetkami z obligacji). Ciekawe, że nie dotyczy to amerykańskich akcji. Czyżby kapitał uciekał do bezpieczeństwa? Jeśli zakładamy, że tym razem prawdziwa wojna rozegra się na Dalekim Wschodzie, nie będzie zamknięcia giełdy, odcięcia od zagranicznych kont itd., prędzej czy później rozwadniane złotówki trafią i na GPW.

Dlatego zakładam, że nie będzie dużej bessy. Jest po prostu za tanio. Zakładam, że bessa przyjmie kształt podwójnego dna (bessa W):



Pierwsza fala spadków trwa od połowy 2024 i powinna kulminować w pierwszej połowie 2025. Później nastąpiłoby odbicie, kulminujące pod koniec 2025 i wtórna fala bessy na początku 2026.

Podobne wnioski płyną z analizy ceny do wartości księgowej dla całego WIG:


Wnioski:

- nie będzie długich, synchronicznych spadków całego rynku, w których spada wszystko bez względu na fundamenty,

- selekcja będzie kluczowa, branże i spółki rotacyjnie będą wchodzić w trendy,

- odbicie w 2025 będzie dłuższe niż korekty w 2022,

- trzeba uważać pod koniec 2025. Wielu zapakuje się w akcje na długi termin licząc na powtórkę końcówki 2022 - wtedy trzymanie akcji dało rekordowe zwroty w latach 2023-2024. Myślę, że początek 2026 sfalsyfikuje tą strategię.


Zapraszam do dyskusji.