wtorek, 12 listopada 2013

Rozwój cz. 2: Cele

11 listopada zeszłego roku po raz pierwszy uczestniczyłem w oficjalnym biegu ulicznym (Bieg Niepodległości w Gdyni). Nie znałem swoich osiągów, bo biegam bez zegarka, więc ustawiłem się daleko z tyłu i po cichu liczyłem na dobiegnięcie do mety w ok. 50min./10km. Ku swojemu zaskoczeniu przez prawie całą trasę wyprzedzałem biegaczy i osiągnąłem wynik 44 minuty netto. Wkrótce stało się to, czego najbardziej się obawiałem, kiedy wciągnęło mnie bieganie - zacząłem marzyć o lepszych wynikach i stawiać sobie dalekosiężne cele.

Od początku zarzekałem się, że biegam tylko dla przyjemności, nie kupuję żadnych zegarków, pulsometrów,  super butów, nie biorę telefonu z endomondo, nie zwiększam dawki treningów. Wiedziałem bowiem z doświadczenia, że po jakimś czasie nie będę wychodził pobiegać, żeby się odprężyć, tylko żeby wykonać trening. Że będę musiał podkręcać dawkę, nie będę mógł odpuścić treningu, bo spadnie forma, jednym słowem zapędzę się w kozi róg, po którym będę miał ochotę rzucić to w cholerę. Tak miałem z różnymi sportami w dzieciństwie, graniem na gitarze, rysowaniem. Chcesz być w czymś dobry, to poświęcasz temu czas. Jeśli cię to kręci, to radość z robienia tego jest nagradzana dodatkowo coraz lepszymi wynikami.

Problem pojawia się wtedy, gdy chcesz być dobry w zbyt wielu rzeczach. Zaczynają one walczyć o twoją uwagę, zamiast się cieszyć, że wyjdziesz porobić jedną z nich, myślisz: "muszę jeszcze to, powinienem tamto, nie zdążę tego". Zaczynasz frustrować się brakiem ochoty, postępów, a gdy pojawia się regres, odpuszczasz. Nie chciałem (i nie chcę), żeby ten schemat dotknął biegania, bo postanowiłem związać z nim swoje życie. Dlatego postanowiłem, że tegoroczny Bieg Niepodległości będzie ostatnim, w którym będę walczył o rekord. W sobotę spotkaliśmy się rodzinkami z Tomkiem, który prowadzi blog poświęcony bieganiu http://runaroundthelake.blogspot.com i uzasadniłem mu swoją decyzję. "Chcę być dobrym traderem i skutecznym przedsiębiorcą, na bycie dobrym biegaczem brakuje tu miejsca." O tym, że pokłady siły woli są ograniczone uświadomił mnie mini-cykl wpisów o samoregulacji z bloga Rozwojowiec  http://www.rozwojowiec.pl/2185/zwiekszamy-samodyscypline/ .

Szczególnie zapamiętałem wyniki badań studentów w trakcie sesji egzaminacyjnej - żeby zmusić się do nauki, wykorzystywali pokłady siły woli i w konsekwencji zaniedbywali porządki, higienę, odżywianie. I faktycznie przecież tak było w akademiku - sesja, nie sesja, w Counter Strike się dalej grało, film z kumplami z pokoju tradycyjnie obejrzało, kolegów z innych pokojów odwiedziło i jak zawsze znalazł się czas na piwko w Melmaku - z tego, do czego człowiek nie musi się zmuszać, się nie rezygnuje. Selekcja i priorytetowanie dotyczy tylko obowiązków.

W ciągu 2013 roku poprawiałem czas na zawodach na 10km: 44:00, 43:08, 42:48, 42:31. Każdy kolejny rekord bliżej poprzedniego, typowe asymptotyczne zachowanie. Na poniedziałek nastawiłem się zatem na ewentualne poprawienie wyniku o jakieś 5 sekund, choć po cichu liczyłem na 41 z przodu. 3 tygodnie wcześniej biegłem w półmaratonie w Bydgoszczy i po 9.8km miałem czas poniżej 42 minut. Mimo kryzysu węglowodanowego (tylko woda na trasie) osiągnąłem wtedy niezły czas 1:34:08 . Ponieważ frekwencja na gdyńskim biegu była w tym roku rekordowa (bieg ukończyło 5594 uczestników), miasto było zakorkowane i musieliśmy dość daleko zaparkować. Kursując między dzieciakami, znajomymi i strojem do przebrania przetruchtałem przed startem jakieś 2-3km. Wcześniej nigdy się nie rozgrzewałem, bo myślałem, że tylko się niepotrzebnie zmęczę i szybciej zużyję glikogen z mięśni.

Tradycyjnie sygnał do startu dał wystrzał z ORP Błyskawicy. Elita gdzieś z przodu pomknęła, ja czekam aż się tłum poruszy i powoli przekraczam linię startu. Potem przepychanie do przodu, żeby znaleźć odpowiednie tempo. Temperatura niska (zmarzłem na starcie), ale to bardzo dobrze, za chwilę będzie ciepło, a nie zgrzeję się. Pierwsze zakręty, wiadukt, jakieś tereny industrialne - tu w poprzednich startach dopadało mnie pierwsze zmęczenie, nim organizm przestawił się na intensywny tryb. Tymczasem czuję się doskonale wypoczęty - czyżby to efekt wcześniejszej nieplanowanej rozgrzewki? Oddycham spokojnie przez nos, dalej wyprzedzam.

Dobiegamy do wiaduktu na którym jest pomiar czasu, zbiegając z wiaduktu przyspieszam. Samopoczucie wciąż świetnie, w dodatku jestem jak nigdy skoncentrowany na stawianych krokach - czuję jak sprężynują, wydłużam je. I znowu wyprzedzam. Mijamy środek trasy wśród kibiców i przed nami najtrudniejszy odcinek - Świętojańską pod górę. Tutaj zawsze lekko odpuszczałem, ale tym razem nie ma zmęczenia, więc wydłużam krok i niżej się odbijam. Dzięki temu nie męcząc się wciąż utrzymuję tempo. Wreszcie zakręcamy za Urzędem Miejskim w kierunku morza; na długim zjeździe mocniej przyspieszam i wyprzedzam wielu zawodników. To mój ulubiony fragment trasy, pędzę aż do plaży, po czym bulwarem mkniemy ostatnie półtora kilometra. To tutaj włączała mi się zawsze 'strefa dyskomfortu', ale tym razem nie ma po niej śladu - tym razem nie wyprzedzają mnie również zawodnicy, których wyminąłem na zbiegu.

Czuję jednak, że zaczynam balansować na krawędzi zmęczenia. Już dość blisko do mety, zatem postanawiam odpocząć przed finiszem. Jednak gdy wsłuchuję się w oddech biegaczy obok, stwierdzam, że mam od nich więcej siły, więc nie zwalniam i dalej w miarę możliwości wyprzedzam. Wreszcie ostatni zakręt, zauważam metę na horyzoncie, organizm nawykowo zaczyna pompować finiszowe endorfiny - biegnę na pełnych obrotach. Nadal zachowując pełną świadomość (na finiszu różnie z tym bywa) zerkam na zegar przy mecie, a tam szok - czas 40:3x . Koniec biegu, nadal mam dużo sił (to pierwsza myśl), byłem tak blisko złamania 40 minut (druga), kuurde ale szybko pobiegłem (trzecia), zadowolony z siebie podnoszę ręce w geście zwycięstwa.

Koledzy również zadowoleni, niemal każdy zrobił życiówkę tego dnia, wszyscy nakręceni na więcej. Regularne bieganie zaprocentowało. I co teraz? Porzucać "zawodowstwo", gdy się dobiegło zaledwie 21 sekund od wcześniejszego życiowego celu? (czas netto 40:21). Chyba poszukam ćwiczenia na zwiększenie pokładów silnej woli.. W czwartek biegniemy maraton wokół kaszubskich jezior.

4 komentarze:

  1. Cześć Dedek. Zobacz jej czas:http://www.goldmansachs.com/careers/blog/posts/going-the-distance-marathon.html

    Ach te Goldmany :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Idą z trendem - im więcej ludzi biega, tym więcej imprez i nagród. Potem zawodowi biegacze będą narzekać "byłem tak blisko nagrody pieniężnej, ale Goldmany mnie obiegli, to spisek!".

      Usuń
  2. Ja proponuję biegać dla przyjemności a przed kolejnym biegiem rozgrzać się jeszcze uczciwiej. Troska o zapasy glikogenu w mięśniach zakrawają na formę fobii - mam tak samo, ale walczę ze sobą :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Co PG, to jednak PG ;)
    Gratulacje niezłego wyniku. Fajny wpis dał dzisiaj R.Bauer na temat biegania. Ja od niedawna zacząłem w miarę regularnie biegać i cieszą mnie 24' na 5000 m. Więc bez spinki powinny być duże postępy.

    OdpowiedzUsuń

W ramach eksperymentu wyłączam moderację komentarzy.

Zasady komentowania:
- żadnego spamu i reklam (także linków do serwisów w nazwie użytkownika),
- komentarze obraźliwe będą usuwane,
- proszę o zachowanie kultury i brak kłótni; różnice zdań należy wyrażać poprzez dyskusję wspartą argumentami.

Podtwórca