środa, 17 sierpnia 2011

Level up

Przez rok intensywnie studiowałem książki i wykłady o duchowości. Najmniej czasu poświęciłem praktyce. Łatwiej nakarmić wiecznie głodny wiedzy umysł, niż wyciszyć się i pobyć choć kilka minut w trwałym kontakcie z rzeczywistością.

W lutym przeprowadziliśmy się do nowego mieszkania, które okazało się inspirującą lokalizacją. Z jednej strony nowe osiedla po horyzont, miejski standard, z drugiej stary, zarośnięty park z dworkiem i stawem w środku. 50 metrów i można poczuć się jak w lesie. Dalej hektary nieużytków, stawy, sady, strumienie i gdzieniegdzie nowe osiedla.

Zacząłem prawie codziennie spacerować. Na wiosnę urodziło nam się drugie dziecko, ładowałem je do chusty i wychodziłem do lasku. Śpiew ptaków, zapach drzew i spokojna toń wody. Nawet teraz siedząc w pracowni słyszę cykanie świerszczy (ptaki niestety już ucichły). Tej wiosny zacząłem się powoli wybudzać.

Wcześniej zdarzało mi się spacerować, jednak zapętlałem się wtedy w myślach. Jeśli zachwycał mnie krajobraz, to wyłącznie jako inspiracja do klimatycznej gry, scenariusza czy filmu, który kiedyś miałbym stworzyć. Większe wrażenie robiła ilustracja do książki Tolkiena, niż widok prawdziwej przyrody. Wydawało mi się to normalne, jednak po lekturze E. Tolle'a zrozumiałem, że to była tylko klatka, w której przebywałem całe życie. Choć czasami myśli przynosiły sentymentalne uniesienia, były głównie źródłem udręki i lęków, czego nie byłem świadomy.

W jakiś sposób prawdziwe JA próbowało z tym walczyć. Podczas studiów całymi nocnymi godzinami siedziałem przed monitorem i słuchałem teledyski. Wtedy zdarzały się momenty, w których nie przetwarzałem nowych informacji, nie przebywałem w krainie fantazji lub wydumanych życiowych scenariuszy. Czasami wtapiałem się w nastrój chwili i czas znikał.

Nie chcę przez to powiedzieć, że byłem nieszczęśliwy. Każdy rozdział życia miał w sobie coś magicznego. Przywiązywałem się do chwil, miejsc i ludzi. Jednak brakowało mi prawdy. Szukałem jej w naukach ścisłych, psychologii, filozofii. Dość szybko pojąłem, że samorealizacja poprzez pracę czy osiągnięcia jest ułudą.

Dopiero zetknięcie z tematyką przebudzenia pokazało mi drogę. Ścieżkę wąską, krętą i często znikającą w gęstym lesie myśli i emocji. Wchodzę na nią i zbaczam od ponad roku i już wiem, że przebudzenie to nie proces liniowy. Jest falowy, jak natura rzeczywistości. Czasem jestem, czasem śpię, czasem ego, iluzoryczna tożsamość, przejmuje kontrolę i pisze tragikomedię życia.

Fakt, że się zmieniam uświadamiam sobie w pośredni sposób. To nie jest tak, że podejmuję pewne postanowienie i niesiony motywacją postępuję jak jakiś święty. Kiedyś tak mi się zdarzało. Przeczytałem w szkole średniej "Idiotę" Dostojewskiego i chciałem być dobry jak książę Myszkin. Albo mężny jak Thorgal. Wiele było tych ideałów. W rzeczywistości karmiłem tylko ego, które pragnęło wyróżniać się, być lepszym od innych.

Zmiany zachodzą jakby bez udziału umysłu. Prawie przestałem jeść mięso. Nie z przekonań czy poprzez decyzję, samo się dzieje. Dziąsła zaczęły krwawić, brzuch buntować, więc zamiast po pieczone udko zacząłem sięgać po warzywa. Głód zanika. Odkąd piekę razowca na zakwasie wystarczy mi zjeść kilka kromek w ciągu dnia.

Zdecydowanie mniej oceniam. Bycie ocenianym jest jednym z najmniej przyjemnych przeżyć. "Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni".

Nie analizuję wciąż dlaczego coś zrobiłem, jak mogło się inaczej potoczyć, co sobie ktoś o mnie pomyślał. To przychodzi z wiekiem, ale dzięki lekturom przebudzonych mam ten komfort przeżywania życia bez niepotrzebnych dylematów. "Robię co robię, bo to robię".

W maju zacząłem biegać. Najpierw przez park, po połowie kilometra się męczyłem. Miesiąc później na drugim kilometrze wypluwałem płuca. W kolejnym tygodniu dobiłem do trzeciego kilometra. Wczoraj przed pracą zrobiłem przebieżkę 10km, potem prysznic i jak nowo narodzony wziąłem się do roboty. Im więcej energii z siebie daję, tym więcej jej mam.

Przestałem wierzyć, że jestem maszyną, która musi jeść, by mieć paliwo. Jako nastolatek trenowałem mięśnie, dużo czytałem Muscle&Fitness, przez wiele lat nieświadomie pochłaniałem za dużo białka, "żeby się mięśnie nie spalały". Niedawno przez 2 tygodnie prawie nic nie jadłem, biegałem co drugi dzień po 5-6km, a organizm nie stracił na wadze. Czytałem o świętych, którzy przez lata nic nie jedli. Nie dlatego, że postanowili nie jeść, tylko przestawali odczuwać od pewnego momentu potrzebę jedzenia. Karmili się "ciałem Chrystusa" (każda religia inaczej sobie nazwała ten proces). Ci, którzy kopiowali ich zewnętrzne zachowania umierali z głodu lub cierpieli na anoreksję i inne choroby. Daleki jestem od takiego stanu i wcale do niego nie dążę. Może za jakiś czas organizm sobie odbije ten brak apetytu i zacznę dużo jeść.

Słucham organizmu, uczę się odróżnić zachciankę umysłu, który uruchamia uwarunkowany odruch ("zjedz coś słodkiego, bo potrzebuję endorfinkę", "wypij piwko, bo chcę się wyluzować") od prawdziwej potrzeby organizmu na przyjmowanie pokarmu. Ze słodyczami i piwem różnie bywa, ale jeden z odruchów stracił nade mną kontrolę. Kiedyś nie potrafiłem się opanować przed spróbowaniem wszystkiego. Znacie ten motyw? Jesteście np. na weselu, zjedliście obiad, ale podali przystawki i każdej chcecie zjeść, choć nie ma gdzie tego upchnąć. Już pękacie, kiedy przynoszą ciasta, oczywiście kawałek z każdego ląduje na talerzu. Potem jakiś owoc, sok, a tu już tort kroją. Cieszy mnie, że od paru tygodni nie zawsze ulegam wewnętrznemu przymusowi zjedzenia czegoś smacznego, kiedy tego nie potrzebuję.

To są takie małe zmiany, które się pojawiają. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że nie zmuszam się do nich, nie stawiam sobie celów ani postanowień. To się dzieje samo. Jeśli ulegam pokusie, to ulegam. Nie walcząc z nią już częściowo wygrywam, bo płynąca z niej przyjemność jest krótkotrwała i nie doprasza się o więcej.

Jak się coś zmieni, napiszę. Jestem ciekawy co będzie dalej. Czy procesy się będą pogłębiać, czy nastąpi reakcja ego i powrót do dawnych lęków i nawyków?

13 komentarzy:

  1. Ło kur"$ ziomuś niech Ci się to przełoży na trading... swoją drogą gruby wpis jak zwykle zresztą. Nic innego po "podtwórcy" bym się nie spodziewał :D peace i zapraszam Cię 28.08.2011 do Grodziska na zlot z naszej sakiewy!

    OdpowiedzUsuń
  2. podoba mi się ten wpis! chęć rozwoju , praca nad sobą ale bez samouwielbienia i z wielką świadomością swoich ułomności. Mi niestety brakuje czesto takiej siły woli by wejsc i kontynuowac obrana drogę, często poddaję sie nurtowi obierając za dobra monetę to co los przyniesie. pozdrawiam. Malarz.

    OdpowiedzUsuń
  3. Interesujący wpis. Płyniesz z prądem.
    Pozdro.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ziomku jakie Grodzisko? Jaki zlot? :)

    Malarzu - wydaje mi się, że właśnie dążę do poddania się nurtowi i uwolnieniu od zmieniania siebie siłą woli. Całe życie budowałem obrazy siebie, jakim chciałbym być i siłą woli naginałem się pod nie. Nie mogąc osiągnąć ideału cierpiałem. Teraz powoli uwalniam się od tego schematu, poddaję się życiu, ćwiczę obserwowanie i zdaję na los ;)

    Nie oznacza to, że nie stawiam sobie celów. Cele się przydają, ale nie ma co się do nich przywiązywać, ani utożsamiać z efektami, i tak wszystko jest ulotne.

    @investor
    Chciałbym kiedyś przeczytać o Twoich doświadczeniach.

    OdpowiedzUsuń
  5. witam, ja mam podobnie, nie oceniam, ale i tak jestem oceniany, w swiecie otaczajacych demonow nie da sie szczesliwie zyc... jedyne co mnie rozni, to nie gonie idealow, idealem nie jestem, moze czasmi zazdoszcze idealom, ale z moim podejsciem to wiedziec czego sie chce, plynac w zgodzie ze swoimi idealami (ideami) nawet pod prad innym,... ale pod prad to trzeba wioslowac. A normalni to plyna z pradem i sie nie zastanawiaja, ale jak tak nie umiem bo to moze latwiejsze ale tak puste ze az sie nie chce splywac z pradem. A stawianie sobie celow i walka z wlasnym organizmem ? po co to komu ? zeby sobie udowodnic ? cierpiec zeby sobie zadac cierpienie ?, nie, chcesz jesc to jedz, chcesz biegac to biegaj, gorzej jak chcesz robic cos czego nie mozesz... i to jest ta roznica miedzy plynacymi pod prad a splywajacymi... a ja nie mam idealow osobowych, tylko idee, reset błędnego myslenia praktycznie wszystkich, a wszyscy oczywiscie siebie popierają, bo nikt nie patrzy z innego miejsca z miejsca innego (innej osoby), tylko mono... brak stereo w mózgu... to choroba społeczna...

    OdpowiedzUsuń
  6. Doskonale rozumiem o czym piszesz, bo sam podobnie myślę. Niedawno dużo biegałem - przestałem, bo pojawiły się małe problemy z kolanami. Stwierdziłem, że jeszcze kilka lat takiego biegania to przesiądę się na wózek inwalidzki. Zacząłem to:
    "Trening energetyczny" D.Harald Alke. Dużo pływam (kraul jest świetny na kręgosłup). Po tych ćwiczeniach czuję się rewelacyjnie. Lepiej niż po bieganiu, po którym też czułem się rewelacyjnie.
    I jeszcze jedno. Niczego nie sugeruję, ale błąkałem się przez lata po różnych kulturach, religiach, medytacjach itp. Mogę trywialnie streścić to co myślę: cudze chwalicie a swego nie znacie. To co mamy w Polsce w zasięgu ręki jest genialne, najprostsze, najskuteczniejsze i przez to najlepsze. Pomiń hierarchię, historię, układy a pozostaw kwintesencję nauki. Nie widzę nic mądrzejszego na tej naszej Ziemi.
    pozdr.

    OdpowiedzUsuń
  7. HUBPOZ, czasami trzeba zrobić coś na co nie ma się ochoty jeśli cel jest słuszny. Człowiek jest z natury leniwy i najchętniej położyłby się i leżał. A daj mu jeszcze browara i orzeszki do ręki to już całkiem będzie szczęśliwy :D Tylko, że takie życie to błędne koło w którym z miesiąca na miesiąc i roku na rok cofasz się w rozwoju i niszczysz swój organizm - kiedyś zdrowie zaszfankuje i będzie lipa. W dużej mierze wszystko to kwestia przyzwyczajenia. Możesz się przyzwyczaić do pewnego stylu życia, do konkretnego sposobu odżywiania. Teraz nie masz ochoty na sport ale jeśli zaczniesz ćwiczyć to po pewnym czasie nie będziesz mógł bez tego żyć. Mamusia przez całe życie karmiła Cię w sposób jaki nauczyła ją gotować jej mama i takie jedzenie zazwyczaj najbardziej Tobie odpowiada ale jeśli się zainteresujesz gotowaniem i poznasz lepszy sposób gotowania, który spowoduje że będziesz czuł się lepiej to już kuchnia Twojej mamusi nie będzie na pierwszym miejscu. JA zawsze będę twierdził, że czasami trzeba iść pod prąd jeśli to jest właśnie ta droga, którą chcesz podążać. Nie patrzmy się na ludzi obok, oni wybierają życie jakie im odpowiada, a nie takie które Tobie by pasowało.

    Krzych, bieganie znacznie obciąża stawy, ale ludzie biegają przez całe życie i nic im nie jest. Wszystko zależy od przygotowania, wagi, obuwia. podłoża, możliwości organizmu, tego czy biegasz wyczynowo czy rekreacyjnie itd itd tak więc ja twierdzę że bieganie jest super (pływanie zresztą też) ale na bieganie, zwłaszcza na długie dystanse trzeba dużo pracować. Jeśli do tej pory miałeś mało ruchu, masz zbyt dużą wagę, za słabe mięśnie nóg i od razu próbujesz biegać to jest to tak jak wspomniałeś jest to kierunek na wózek inwalidzki. Nie twierdzę że tak robisz ale wiem że wiele osób popełnia ten błąd. /alfa

    OdpowiedzUsuń
  8. Witaj!
    Czytam Twego bloga z wielkim zainteresowaniem.
    Dzieki za polecane ksiazki"Przebudzenie" czytalem z zona jednym tchem, jak i pozostale ksiazki tego autora. Ze swej strony polecam Luise Hey a takze kursy vippasany.
    Jestem pod wrazeniem Twojej determinacji rozwoju osobistego ( niestety ja takiej nie mam)
    Pisz dalej o zmianach bo to inspiruje.
    pozdrawiam MP

    OdpowiedzUsuń
  9. @Krzych
    Do biegania przygotowałem się lepiej, niż do wielu innych czynności. Również po kilku rundach zaczęły mnie boleć kolana, dlatego zacząłem szukać kursów biegania na necie. Jest tego bardzo dużo, dobrze pokazane na filmach na youtube. Trzeba odbijać się ze śródstopia, a nie pięty. Dlatego do biegania lepsze są jakieś baletówki, niż adidasy z amortyzatorami.

    Odbijając się ze śródstopia stawy, ścięgna i mięśnie uzupełniają się, obciążenia są bardzo rozłożone i kolana nie bolą. Przy lekkim biegu kolana dostają mniejszy nacisk, niż przy szybkim chodzie (idąc lądujemy na pięcie).

    OdpowiedzUsuń
  10. Dedek,ja przez kilkanaście lat biegałem po kilkanaście kilometrów jednorazowo (raz, dwa razy na tydzień). Nadwagi nie mam. Po prostu kolana siadły, bo siadły. Trenowałem poważnie kilka sportów w życiu i chyba je zwyczajnie przeeksploatowałem. Po ćwiczeniach ze wspomnianej książki ból kolan przezszedł i chodzę jak baletnica po ziemi. Jak nie masz problemów z kolanami to zazdroszczę, bo sam bym chętnie pobiegał. Udanych sportów

    OdpowiedzUsuń
  11. Rozumiem. Ja biegam zdecydowanie za krótko, żeby wyciągać wnioski. Uczę się np. z takich filmików:

    http://www.youtube.com/watch?v=Tx6x2cD6Y8Q&feature=related

    okazuje się, że to bardzo ważne, bo większość z nas myśli, że ma naturalny dar biegania. Tymczasem w naturze biegalibyśmy boso śródstopiem, a w butach uderzamy piętą, co powoduje urazy stawów.

    OdpowiedzUsuń
  12. Ja nigdy nie musiałem uczyć się biegać. A biegałem już od wczesnej podstawówki, swego czasu jeździłem nawet na zawody. Później biegałem tylko tak z doskoku. Miałem też dłuższe przerwy w bieganiu. Teraz znowu biegam. Dość rzadko (raz w tygodniu, czasami częściej). Nigdy żadnych problemów z kolanami nie miałem. Może to faktycznie kwestia predyspozycji. Jedni genetycznie mają bardzo słabe zęby i tracą je bardzo szybko a np. mój tata mając prawie 70 lat ma wciąż wszystkie swoje i zaledwie kilka małych plomb.

    OdpowiedzUsuń
  13. Ostro jedziesz, bardzo mi się podoba. Lubie ludzi, którzy potrafią myśleć o tym co czują i wsłuchiwać się w swoje ja. Super

    OdpowiedzUsuń

W ramach eksperymentu wyłączam moderację komentarzy.

Zasady komentowania:
- żadnego spamu i reklam (także linków do serwisów w nazwie użytkownika),
- komentarze obraźliwe będą usuwane,
- proszę o zachowanie kultury i brak kłótni; różnice zdań należy wyrażać poprzez dyskusję wspartą argumentami.

Podtwórca