Strony

wtorek, 21 listopada 2017

Plan dalszej gry

Niedawno pisałem, że przyspieszenie spadków na małych spółkach skłoniło mnie do powrotu na rynek. Podbieram regularnie niewielkie pakiety akcji z myślą o przyszłej hossie na małych spółkach, jednak jeśli zbyt mocno i szybko odbijają, to redukuję pozycję. Zaangażowanie portfela w akcjach GPW to obecnie ok. 28% + ok. 10% w ETFy, co razem daje prawie 40% zainwestowanych pieniędzy.

Podtrzymuję swoją prognozę, że SWIG80 kopiuje zachowanie WIG20 z lat 2015-2016, zatem gdyby listopad przyniósł dołek na małych spółkach (co obstawiam opierając się na długości trwania spadków oraz najniższym w historii odczycie sentymentu indywidualnych inwestorów), to dołek ten byłby odpowiednikiem dołka na WIG20 ze stycznia 2016. Czekałby nas zatem jeszcze retest dna w skali pół roku, jak wtedy w czerwcu 2016 przy okazji Brexitu oraz kolejne miesiące ubijania dna, które byłyby idealną okazją do zbudowania portfela.

Obejrzyjmy analogię na wykresie:

Jak widać zatem, pomimo wzrostów na WIG20 zachowuję się jakby była bessa. I faktycznie, szeroki nieważony indeks wszystkich spółek na GPW jest w regularnej bessie:

Tu w mojej wersji (uwaga - indeks zbudowany jest wyłącznie ze spółek, które przetrwały na parkiecie do dziś, zatem nie uwzględnia bankrutów, wykupów i wycofanych z innych powodów):


ADLINE tradycyjnie pikuje w dół:


Okresy kiedy ten indeks idzie w bok lub rośnie, to te rzadkie momenty, gdy bezwzględnie należy mieć akcje. To wtedy robione są największe wzrosty szeroką ławą, wtedy kiepskie spółki często wyprzedzają te dobre, częściowo wynagradzając całe lata zawodzenia właścicieli.

Plan jak każdy plan może ulec zmianie, jeśli sytuacja na rynkach się zmieni.

niedziela, 19 listopada 2017

Bieganie, dieta, zimno








2020




2019



2018

2017

2016

2015

2014


2013

2012

2011

2009

wtorek, 14 listopada 2017

Rozwój osobisty

    Poniżej zamieszczam teksty z szeroko pojętej kategorii "rozwój osobisty". Niektóre tezy mogą być już nieaktualne, niektóre idee kiedyś mnie rozpalały, a potem okazywały się błędne. Zostawiam jednak teksty takimi, jakie je pisałem, bo robiłem to szczerze i z najlepszymi intencjami.


Dla każdego roku wklejam teksty od najwcześniejszego, do najpóźniejszego.



2023


2022


2021


2020


2019


2018



2017

2016

2015

2014

2013

2012

2011

2010

2009

2008

piątek, 10 listopada 2017

Maraton sentymentalny

Tegoroczny sezon biegowy będzie najsłabszy od lat. Nie daję już rady utrzymywać reżimu treningowego, który gwarantuje bezbolesne starty w biegach ultra czy maratonach. Wcześniej chęć do regularnego biegania przychodziła sama, obecnie bywa, że dłużej zbieram się do wyjścia, niż faktycznie biegam, zdarzają się tygodnie, kiedy wybiegam tylko raz. Zbyt wysoko zawiesiłem poprzeczkę, wydawało mi się, że można trwale utrzymywać formę pozwalającą z marszu pokonać 100km, a potem zwieńczyć ją imprezką. Niestety nie można.

Lwią część ochoty na bieganie przejęły firmowe zmagania w ping-ponga oraz praktykowanie terapii zimnem, które zacząłem w kwietniu. Jest to bardzo ciekawy i wzmacniający trening, który opiszę jak tylko zaczną się mrozy i zbiorę więcej danych o swoim ciele. Co do pingla, to kocham go i nienawidzę, wyzwala ze mnie wszystkie emocje, niczym trading krótkoterminowy. Połamałem już 2 paletki, a najnowszą uszkodziłem. Te straty nie poszły na marne, zrozumiałem co mnie najbardziej w życiu frustruje: poczucie, że cofam się w rozwoju. Jednego dnia gram jak w transie, ścinam wszystkie piłki, a kolejnego przegrywam, bo nie mogę trafić w stół. Popełnienie kilka razy z rzędu tego samego błędu wyprowadza mnie z równowagi, nawet jeśli ostatecznie wygrywam mecz. Całe życie się uczę i rozwijam, będę się musiał nauczyć akceptacji spadającej wydolności fizycznej i intelektualnej..

Cieszę się jednak, że nadal utrzymuje się regularna potrzeba dłuższych wybiegań. Kilka godzin dla siebie, wejście ciała w różne stany wywołane długotrwałym wysiłkiem, zwiedzanie nowych miejsc, obcowanie z przyrodą. Tegoroczne wyprawy tradycyjnie opiszę w podsumowaniu sezonu ultra, ale dzisiejszy maraton natchnął mnie, by go opisać na świeżo.

Celem wcześniejszych maratonów było poznawanie czegoś nowego. 42 km to dość spory dystans, nawet startując od miejsca zamieszkania zawsze trafi się w jakieś nieznane wcześniej miejsce. Dzisiaj jednak postanowiłem odwiedzić przyjaciół i najbliższą mi osobę w miejscach pracy, przy okazji przebiegając obok miejsc, które odcisnęły się w moim życiu.

Tomek



Mój ulubiony blogger biegowy 'run around the lake', niekwestionowany autorytet od rocka progresywnego, przyjaciel z którym przebiegłem kawałek Europy; ostatnio nie biega. Nie biega, bo żona wyjechała w delegację i musiał zająć się trójką dzieci. Rano rozwozi dziatwę po przedszkolach i szkołach, jedzie do swojej firmy w Pruszczu Gdańskim, wracając zgarnia dziatwę z przedszkoli i szkół, wchłania pierwszego bronka na otrzeźwienie, w nocy kiedy już uda się zagonić dziatwę do łóżek, sięga po kolejnego bronka i delektuje się tym, że nic nie musi. Nie musi opisywać kolejnych płyt z kolekcji, nie musi biegać, pisać bloga, ani się z niczego tłumaczyć.

Kiedy mu oznajmiłem, że biegnę go odwiedzić, przysłał takie zdjęcie z informacją, że pierwszy punkt odżywczy czeka:





12 km do Tomka biegło się przyjemnie, przez kilka km zwiedzałem niezliczone nowe osiedla pączkujące między Gdańskiem a Pruszczem, a potem po wale kanału Raduni prosto do celu. Soku pomarańczowego i pomidorowej oczywiście nie mogłem odmówić, być może Tomek znając moją skłonność do odwadniania się uratował ten bieg.




Michał



Trzeci trybik naszej biegowej drużyny pracuje w Urzędzie Wojewódzkim, czyli w historycznym centrum Gdańska. Postanowiłem tym razem poruszać się wschodnią stroną trasy i to był dobry wybór, bo unaocznił mi, jak wiele jest jeszcze kierunków rozwoju miasta. Gdańsk w XIX wieku rozpoczął ekspansję na północ, w XX wieku centrum dryfowało do Wrzeszcza, obecnie dynamicznie rozwija się Gdańsk-Południe (na zachód w kierunku Kaszub), a biznesowe życie koncentruje się w Oliwie, czyli jeszcze bardziej na północ. Tymczasem tuż za południowymi bastionami historycznego Gdańska rozciągają się pola kapusty.



U Michała spełniłem jedno z życiowych marzeń, spiłem kawkę w urzędzie. Pogadaliśmy trochę o bieganiu, sprawdziłem notowania akcji i przyszło się pożegnać.

Marek

Marek fajnie rysuje i jest niekwestionowanym autorytetem od muzyki powstałej do XVII wieku, poznaliśmy się w firmie robiącej gry 13 lat temu i choć już rok później Marek zmienił pracę, a ja otworzyłem firmę, co 2-4 tygodnie jedziemy w nocy do centrum pooglądać stare mury i zjeść falafela lub wege kebsa. Nie odwiedziłem go co prawda, ale zjadłem falafela na Głównym Mieście tam gdzie zawsze. Tu jakiś jego szkic:



Polibuda i DS2



Z centrum ruszyłem na Wrzeszcz odwiedzić żonkę. Obszedłem dookoła czołg T-34, przez niedomkniętą klapę kierowcy widać tonę śmieci wepchniętych do środka, pokonałem jak kilkanaście lat temu ścieżkę z Gmachu Głównego Politechniki do wydziału ETI, wdrapałem się do mojego akademika DS2, a potem na wzgórze za nim. Myślałem o Jacku i Ani.

Ela



Z DS2 porośniętymi lasem wzgórzami przeszedłem na Jaśkową Dolinę, dalej przez Partyzantów obok szkoły gdzie chodziłem na studiach na Tai-chi, potruchtałem do Garnizonu, gdzie pracuje moja małżonka Elżbieta. O najbliższych najmniej potrafimy mówić, bo oni po prostu są. I oby tak było.



Acha: gdy zbiegałem jaśkową, chwyciły mnie skórcze łydek.


Nadal nie rozumiem jak to się mogło stać, przecież 3 tygodnie temu bez problemu zrobiłem 70km w górach, biegałem w miarę regularnie. Może  wypiłem za dużo kawy u Michała i wypłukałem magnez? Ta zagadka będzie mnie jeszcze długo nurtowała.

Powrót



Powrót bez większych atrakcji. Znowu akademik i osiedle studenckie, zakręciłem na Krętą gdzie stoi domek, w którym była moja pierwsza praca, a dalej już klasyczna trasa, którą zawsze wracamy gdy biegamy do centrum czy nad morze. Najpierw wchodzi się na Suchanino, by zaraz zbiec po schodach trzeźwości na Kartuską i znowu podchodzić Łostowicką aby wreszcie zbiec ostatnie kilometry do domu. Mijając siedzibę Procada pomyślałem, że kurna kawałek tego budynku należy chyba do mnie, w końcu jestem od 2 lat posiadaczem akcji spółki :)