IV
Kierunek Bieszczady
Okres przygotowań do wymagającego biegu wprowadza w życie pewien porządek. Nagle więcej uwagi zwracasz na celowość codziennych aktywności. Koncentrujesz się na wykonaniu treningu, pracujesz na lekko podwyższonych obrotach, nie rozpraszasz energii na pustą rozrywkę czy internetowe dyskusje. Droga jest celem - bieg ultra zaczyna się miesiące wcześniej.
Wreszcie przychodzi dzień wyjazdu. Ponieważ ruszaliśmy z drugiego końca Polski (Gdańsk), wybraliśmy pociąg nocny z kuszetką do Krakowa w środę w nocy, a z Krakowa bus do Cisnej. Start biegu wypadał o 1 w nocy z piątku na sobotę, mieliśmy zatem czwartek i piątek na aklimatyzację. Długie biegi ultra z reguły zaczynają się nocą z piątku na sobotę bądź latem we wczesnych godzinach sobotnich. Zazwyczaj wyjeżdżaliśmy na nie w piątek i z marszu szliśmy na start, często zmęczeni podróżą.
Decyzja o włączeniu noclegu i dodatkowego dnia w długą podróż była bardzo sensowna. Nie zarwaliśmy nocki i mieliśmy dodatkowy dzień na odpoczynek. Jeszcze w czwartek każdy musiał powisieć na telefonie, żeby zamykać sprawy zawodowe. Powoli jednak odcinaliśmy się od codziennego życia i ulegaliśmy magii Bieszczad. Zakwaterowaliśmy się w uroczym pensjonacie nad rzeką (Sielski Zakątek) w pokoju 3-osobowym. Jeszcze w czwartek chłopacy wyskoczyli na 10-km rekonesans, ja musiałem rozwiązać jedną sprawę przy telefonie. Spacerowałem wzdłuż rzeki i nabierających koloru jesiennych drzew.
Stołowaliśmy się w Karczmie Łemkowyna, gdzie znalazłem zaskakująco dużo wegetariańskich potraw. Były to tradycyjne dania dawnych mieszkańców tych ziem, którzy z biedy zastępowali mięso zbożami, warzywami i serem. Każdy wybrał sobie jakieś danie, które do końca pobytu było żelaznym punktem posiłku. Piotrek upodobał sobie barszcz z uszkami, Michał zupę czosnkową a ja Wariankę: zupę na zakwasie kapusty z beczki podawaną z ziemniakami.
Najzabawniejsze w całym wyjeździe jest to, że wypiliśmy więcej kawy niż piwa, nie mówiąc o mocnych alkoholach. Kiedyś wyprawy na ultra były okazją do imprezy i zdarzało się leczyć kaca jeszcze na pierwszych kilometrach. Tym razem sączyliśmy małe czarne, Michał przywiózł nawet ręczny młynek i ziarna, żeby parzyć kawę do termosów.
Noce w górach są już zimne, dlatego zamknęliśmy okno. Po kilku godzinach obudziłem się zgrzany, więc wyszedłem na taras się schłodzić. Widok gwieździstego nieba był hipnotyzujący, poczułem spokój, delektowałem się rześkim powietrzem i skupiałem na powolnych oddechach.
V
Piątek
Dzień przed startem spędziliśmy aktywnie. Rano śniadanie w hotelowej restauracji, potem wycieczka na platformę widokową na Jelenim Skoku.
Pogoda idealna: słonecznie, bezchmurnie, 10-12 stopni. Zeszliśmy na obiad w Karczmie Łemkowyna i odebraliśmy pakiety startowe.
Posnuliśmy się jeszcze tu i tam do wieczora, spakowaliśmy plecaki na start i od 21 próbowaliśmy się zdrzemnąć do północy.
No będzie telenowelę w odcinkach robił ;) Dawaj Panie wincej!!!
OdpowiedzUsuńDzisiaj otwieram browarka i leci już ostatnia część ;)
Usuń