czwartek, 5 marca 2009

Gry komputerowe przyszłością Twojego dziecka! Współcześni bogacze.

Odkąd istnieje ludzkość a może i pierwiastek inteligencji w organizmach żywych, większość kombinuje, jak się ustawić, żeby utrzymywała ją reszta.

Gatunek Homo Sapiens ma w tym względzie problem szczególny, ponieważ kiedy już odpowiednio się ustawi, stoi przed nim dużo większe wyzwanie: jak bogactwo utrzymać. Nie wchodząc zbyt głęboko w dywagacje, dziś krótko napiszę, jak doszło do kryzysu.

Świat składa się z cykli, które obserwujemy w przyrodzie, kulturze, polityce czy na giełdzie. Nawet śledząc życie pokoleń widzimy, że zazwyczaj po budujących bogactwo rodzicach, kolejne pokolenie woli skupić się na uciechach życia i dopiero ich dzieci odkrywają korzyści płynące z pracy i ascetyzmu.

Po latach kumulowania bogactwa, Amerykanie przerzucili większość aktywności w wirtualne pomnażanie kapitału. W 2007 roku zyski banków stanowiły 40% wszystkich zysków amerykańskich firm. Finansiści zarabiali najwyższe pensje i mnożyli się odwrotnie proporcjonalnie do inżynierów czy rzemieślników. Podobnie jak w totolotku, średnia wygrana na szeroko rozumianej giełdzie, jest ujemna (pewny zysk posiada jedynie organizator gry). Nie chcę wchodzić w szczegóły platform wymiany kapitału ani podważać ich sensowności. One są potrzebne, niestety w obecnej formie wiele sensownych instrumentów (np. opcje) służy w większości grze. Grze w której jedną stroną są wyszkoleni gracze, a drugą dawcy kapitału.

Wielu ekonomistów od lat ostrzegało, że odejście od produkcji wartości w spekulowanie na rynkach finansowych doprowadzi do katastrofy. Tu nie potrzeba żadnej teorii, do zrozumienia że system padnie, jeśli coraz więcej ludzi będzie przerzucać żetony. Jaki procent ceny paliwa w zeszłym roku stanowił realny koszt jego wydobycia i przetworzenia, a ile z tego płaciliśmy funduszom, które znalazły w ropie dobrą inwestycję? Giełdy są potrzebne, żeby stymulować rozwój jednych dziedzin (kiedy te są w hossie), ale również po to, żeby przesuwać akcent na inne.

Przerost instytucji finansowych doprowadził do sytuacji, w której zwykłych ludzi nie stać na kupno mieszkania. Aby mieć własne M, musisz przez 30 lat dzielić się zarobkami z bankierami. W Ameryce rządzący przekonują ludzi o jakichś nagłych atakach (zatrzymany przepływ 550 mld $ z września 2008), jakby kryzys wybuchł nie z powodu wieloletniej degrengolady, ale złośliwego ataku z zewnątrz.

Zamiast pozwolić pęknąć bańkom banków i funduszy i pozwolić na ich redukcję, jak kiedyś górników, kolejarzy czy wojskowych, rządy drenują kieszenie podatników by utrzymać obecny system. Przyczyniają się do utrzymania wysokich cen mieszkań, bo tylko to zagwarantuje miejsca pracy bankierom albo pośrednikom finansowym, którzy potrafili skasować roczną pensję nauczyciela za podpisanie umowy. Nawet polski rząd, dotychczas wstrzemięźliwy w "pomaganiu", zamierza finansować kredyty (czyli banki i deweloperów) i opóźnić spadek cen nieruchomości.

Obecny kryzys uwidacznia zasadniczą rozbieżność między kapitalizmem a wolnym rynkiem. Kapitalizm szuka pewnych zysków, wolny rynek jest dynamiczny. Kapitalizm NIE LUBI wolnego rynku. Wolny rynek nie dotyczy tylko produktów, ale i zawodów: dziś weryfikuje nadmiar kapitalistów, jutro może wyrzucić mnie z biznesu. Jeśli jednak uważasz, że sposób, w jaki rynek dziś funkcjonuje jest optymalny, zainwestuj czas w naukę gry na automatach, podłączaj się pod trendy i korzystaj z uroków finansokracji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

W ramach eksperymentu wyłączam moderację komentarzy.

Zasady komentowania:
- żadnego spamu i reklam (także linków do serwisów w nazwie użytkownika),
- komentarze obraźliwe będą usuwane,
- proszę o zachowanie kultury i brak kłótni; różnice zdań należy wyrażać poprzez dyskusję wspartą argumentami.

Podtwórca