Chory człowiek pragnie tylko jednej rzeczy,
Zdrowy człowiek pragnie 10 tysięcy innych.
Konfucjusz (podobno)
Dieta
Wracam do cyklu zapoczątkowanego w 2018 roku. W części drugiej opisałem praktykę postu i medytacji. Od tamtego czasu wydłużyłem posty częściowe (okienko w którym nie spożywam pokarmu) do 16-18 godzin oraz wprowadziłem posty 24-godzinne raz na tydzień-dwa (zależy od intensywności treningów).
Nie wynika to z jakiegoś planu. Nie mam żadnego wyznaczonego celu. 16 godzin to podobno optymalna długość, ponieważ wtedy organizm zaczyna proces autofagii: zjada zużyte i uszkodzone komórki, wirusy, stany zapalne (spotkałem się też z informacjami, że potrzeba na to 18 godzin). Stąd warto raz na jakiś czas przeprowadzić post dłuższy. Na razie nie mam motywacji i czasu do postu liczonego w dniach, natomiast 24-godzinne są całkiem fajne. Po pierwsze i tak nie odczuwam już głodu (a raczej łaknienia, bo prawdziwy głód to termin zapomniany już przez naszą przejedzoną cywilizację). Po drugie łatwo je wkomponować w okres dobowy: zaczynam post o 16 jednego dnia, kończę o 16 drugiego i potem przez 2 godziny mam okienko żywieniowe.
Fajne jest także obserwowanie i poznawanie swojego organizmu w trakcie postu. Po ok. 20 godzinach nie jestem już w stanie usiedzieć przed komputerem; co chwilę krążę po pokoju, boksuję z cieniem, wyskakuję schłodzić się i dotlenić na balkon, robię pompki. Wyostrzają się zmysły i myślenie. Płacę za to jednak słabszym snem po poście. Jestem zbyt pobudzony, czasem odczuwam lekki ból głowy.
Jest też teoria, że produktem ubocznym autofagii jest nie tylko energia, ale przede wszystkim aminokwasy, które służą do budowy nowych białek organizmu. To tłumaczyłoby dlaczego nie tracę mięśni, mimo lat spożywania znacznie mniejszych ilości białka (i to tych "gorszych", bo roślinnych), niż oficjalne zalecenia, jednocześnie uprawiając sport "ekstremalny". Np. czasami najbardziej chce mi się zjeść na obiad ziemniaki z surówką. Kiedy jestem gościem na obiedzie wszyscy traktują ten zestaw jak dodatek do mięsa i patrzą na mnie z litością "może ci chociaż jajko usmażę". A dla mnie parujące ziemniaczki z burakami, kiszonym ogórkami i gotowaną kapustą to prawdziwa uczta.
Ok, ale po co ten przydługi wstęp do wpisu o diecie? Ponieważ teoria rozwoju jest holistyczna :) Codzienne drobne praktyki powtarzane latami doprowadzają nas do realizacji wielkich celów. Półtora roku temu pisałem, że kończę jeść ok. 20.30, obecnie przeciętnie koło 17. Nie planowałem tego wcześniej, ale wraz z postępującymi efektami (opisane tutaj sprzężenie zwrotne) organizm sam sygnalizował, że lepiej śpi kiedy nie musi trawić.
W kwestii diety napisałem już cykl, który nadal jest aktualny. Może zmieniłbym akapity o jajkach i tłuszczach nasyconych, bo jak twierdzi dietetyk Damian Parol ich wysokie spożycie (szczególnie u osób z cukrzycą) zwiększa ryzyko zawału serca. Z drugiej strony kontekst w jakim to pisałem (lepsze to niż utwardzone margaryny i cukier) jest raczej jasny.
https://podtworca.blogspot.com/2014/05/dieta-cz1-system-wierzen.html
https://podtworca.blogspot.com/2014/06/dieta-cz2-wybor.html
https://podtworca.blogspot.com/2014/09/dieta-cz-3-natura-paleo-i-wege.html
https://podtworca.blogspot.com/2014/11/dieta-cz-45-sodka-smierc.html
https://podtworca.blogspot.com/2014/12/dieta-cz-55-jestes-tym-co-jesz.html
Zdrowie
Dieta jest fundamentem zdrowia, dlatego postanowiłem opisać oba zagadnienia w jednym artykule. Czy zdrowie jest niezbędne do rozwoju? Niekoniecznie, historia ludzkości roi się od schorowanych geniuszy. Ale mnie interesuje rozwój w długim terminie. Nie jest sztuką urodzić się w bogatym kraju, nasiąknąć nowymi prądami intelektualnymi, kulturalnymi, zmiksować to wszystko z domieszką chaosu, rozbłysnąć na całym świecie i zgasnąć przed 30-stką. Wśród miliardów ludzi zawsze tacy będą, podobnie jak zawsze ktoś trafia szóstkę w totka. Sztuką jest być zwykłym człowiekiem, który świadomie wyrasta ponad swoją przeciętność.
Holistyczna teoria rozwoju zajmuje się osiągnięciem pełni za życia. A do tego potrzeba czystego umysłu, który osiągamy dzięki zdrowemu i silnemu ciału. Idealnie oddaje to cytat z początku wpisu. Stąd te wszystkie posty, bieganie, dieta roślinna, hartowanie zimnem i ćwiczenia oddechowe.
Cykl:
https://podtworca.blogspot.com/2018/08/holistyczna-teoria-rozwoju-czowieka-cz-1.html
https://podtworca.blogspot.com/2018/09/holistyczna-teoria-rozwoju-cz-2.html
wychodzi mi że śniadanie jesz około 9.
OdpowiedzUsuńod zawsze uczeni byliśmy, że zjedzenie porządnego śniadania jest wskazane. wstaję o 6 rano i jem śniadanie od razu, od wielu już lat.
jakie jest twoje zdanie na temat rannych śniadań?
pirx
To mit, że śniadanie jest takie ważne. Niektórzy zaczynają jedzenie od lunchu, a najważniejszy dla nich posiłek to obiado-kolacja. Wtedy okienko żywieniowe mają np. 12-20.
UsuńŚniadania jem praktycznie tylko w weekendy przy wspólnym stole. A na co dzień zaczynam od kawy, potem przetrącę jakieś owoce, orzechy. Konkretnie jem dopiero ok. południa. Nie ma reguły co do godzin od-do, ważniejsze jest by dać układowi trawiennemu czas na odpoczynek i regenerację.
Te 16 godzin jest również uważane za bliskie górnej granicy polecanego postu czasowego. Minimalna to 12, a wtedy już masz szerokie okno, np. 6-18.
Dedi, kawa na pusty żołądek jest bardzo niezdrowa!!!
UsuńU mnie z reguły przerwa w jedzeniu trwa 12-14 godzin. Jeśli jest prawdą to co mówisz o autofagii to do 16 godzin jeszcze wiem jak łatwo dojść w moim wypadku, ale przy 18 to już tak na prawdę tylko 2 posiłki w pracy i to nawet nie jakieś wielce duże musiałyby być. To już trudniejsze by było żeby to osiągnąć.
OdpowiedzUsuńA śniadanie faktycznie od razu po wstaniu nie jest w ogóle potrzebne, ja śniadanie jem około 2h po pobudce i w sumie mógłbym to nawet wydłużyć bez problemu bo w ogóle nie czuje się rano głodny. Jedyne co ważne w/g mnie to aby śniadanie było pożywne, w moim wypadku to głównie jakiś miks warzyw do chrupania typu papryka, marchewka, pomidor, ogórek, kalarepa, jakiś szpinak albo rukola pare liści, do tego czasem troche sera białego np. i ze 2 plasterki jakieś kiełby + jakiś orzech czy rodzynki i to mi starcza na kilka dobrych godzin po czym wjeżdzają owoce.
Dedek, chciałbym zapytać jak przy tak ekstremalnym wysiłku fizycznym i diecie pozbawionej białka zwierzęcego udaje ci się pokryć zapotrzebowanie organizmu na tak ważne elementy jak wit. B12, żelazo czy kolagen. Sam uprawiam treningi siłowe i poruszam się wyłącznie rowerem, więc dieta wegańska u mnie odpada. Nie spożywam mięsa, a z produktów zwierzęcych jadam tylko ryby, jajka i nabiał. Dodatkowo jestem krwiodawcą i niemal przy każdej donacji (raz na kwartał) mam wynik hemoglobiny na granicy dopuszczenia - 13,5. Tak więc niedobór żelaza to u mnie norma, mimo spożywania dużej ilości warzyw bogatych w ten minerał. Podobnie mam z kolagenem, choć odkąd suplementuję się naturalną wit. C (acerola) jest lepiej.
OdpowiedzUsuńWitaj. B12 suplementuję. W sumie krwi już jakiś czas nie badałem - chyba w 2018 jak zmieniałem pracę. Chyba te czerwone krwinki mam zawsze "w normie dla wegetarian". Nie zauważyłem u siebie żadnych negatywnych zmian w diecie prawie wegańskiej (plant based). Jak intensywnie trenuję, to mam formę i wszystko super, jak sporadycznie, to się gorzej regeneruję. Jest to kwestia regularnego wysiłku, a nie braków w diecie.
UsuńNawet nie wiedziałem, że jest coś takiego jak autofagia. Muszę ogarnąć temat. Ja chodzę późno spać i wstaję rano, powiedzmy, że mam max 10 godz bez jedzenia. Treningi, trzy, cztery razy w tygodniu, średnio raz w tygodniu jem mięso, a i tak mam wynik hemoglobiny na granicy anemii. Nie wiem dlaczego. Przestałem brać zimne prysznice i ogólnie jestem podatny na różne choroby. Teraz np. już drugi tydz jestem chory, chyba jakaś grypa, gardło i nos zawalone, zęby bolą, choć już jest lepiej. Ale dwa tyg do tyłu mam.
OdpowiedzUsuńA gdybym tak np dwa razy w tyg robił sobie przerwy od jedzenia tak na 16 godz ? Coś by to dało ? Chociaż obawiam się, że stracę mięśnie.
Ktoś napisał o aceroli. Jaką byś polecił ?
Jeśli raz w tygodniu jesz mięso i powiedzmy jajka też nieczęsto, rozważyłbym suplementację B12. Ta witamina jest niezbędna do budowy czerwonych krwinek. Ona występuje powszechnie w glebie, na skórkach roślin uprawianych naturalnie. Ale takich nie kupisz. Wystarczy, że umyjesz warzywo z ziemi i też tracisz witaminę. Dlatego dziko żyjące ssaki roślinożerne mają tę witaminę, a ssaki hodowlane czy z zoo mają ją dodawaną do pasz i karm. Człowiek nie jest wyjątkiem.
UsuńZimne prysznice to nie wszystko. Ruch na świeżym powietrzu, szczególnie zimą. Przerwa w jedzeniu 12 godzin. Zdrowie jest najważniejsze. Co do spalania mięśni: ile ich potrzebujesz? Ja też 20 lat temu odkupiłem budowę muskulatury stanami zapalnymi i schorzeniami. Teraz mogę szybko rozbudować rzeźbę, ale ważę i tak 10 kg mniej niż wtedy w szczycie masy mięśniowej.
W tym wpisie jest zdjęcie sylwetki po miesiącu robienia pompek, bo nie chciało mi się biegać i po 7 dniowym poście na samej wodzie. Tak naprawdę zeszła sama woda, 2 tygodnie później pobiegłem 100 km w zawodach.
Usuńhttps://podtworca.blogspot.com/2018/08/dziennik-postu.html
Tylko jedna uwaga: nie polecam postu kilkudniowego. Chodzi o pokazanie, że mięśnie nie znikają od tego, że przez kilkanaście godzin na dobę nie jemy.
(Wysyłam w dwóch częściach bo w jednej się nie dało.)
UsuńDzięki dedek. Zrobiłem sobie test, ok 16 godz bez jedzenia, ale zaraz muszę coś zjeść, bo głowa mnie zaczyna boleć, i ogólnie jestem na tyle osłabiony, że niezdolny do niczego. Nie wiem jak możesz pić kawę na tak pusty żołądek, na samą myśl robi mi się niedobrze.
Biorę ostrovit multivitaminę, niby tam jest B12 (200% zaotrzebowania dziennego), no ale wiesz, to suplement, więc to może być całkowicie bezwartosciowe, wiec skończe opakowanie, i może pomyślę nad czymś innym. Jaką Ty bierzesz vit B12 ?
Ruchu na świeżym powietrzu zimą mam bardzo mało, dużo pracuję przed kompem, sytuacja radykalnie zmienia się po zimie, gdy wskakuje na rower, czyli jeszcze ok miesiąca.
A mięśni wystarczy mi tyle ile mam, po prostu chcę je utrzymać, no może 2 kg więcej ;), ale ok 4kg schudłem w ostatnie dwa tyg choroby, więc jest co nadrabiać. Też kiedyś ważyłem z 5-7 kg więcej, ale to było za dużo, byłem chyba trochę ociężały.
PS. w jednym z wpisów ze stycznia napisałeś, "Ludzie, którzy wiedzą, że mogą się zmienić, odnoszą w życiu sukcesy." Spodobało mi się to bardzo i nawet sobie wrzuciłem przypomnienie w tel, aby codziennie mi się to przypominało, bo niestety, muszę sobie to wciąż na nowo przypominać.
Przesłuchałem ostatnio po angielsku audiobooka (ponad 13 godz, w ramach nauki i utrwalania englisha), biografie o Elonie Musku. Może i kontrowersyjna to postać, ale niesamowicie inspirująca, i ta jego wiara w siebie ! Cokolwiek by złego się nie wydarzyło, ten skurwiel i tak głęboko wierzył w siebie, to jest naprawdę niesamowite. Podziwiamy takie cechy, bo intuicyjnie wiemy, że mogą każdego, bez wyjątku, daleko zaprowadzić w każdej dziedzinie, a tymczasem większość z nas, ja również, ma niska wiarę w siebie, albo skoki, raz lepiej raz gorzej. Mnie właśnie najbardziej wkurza we mnie skokowość mojej wiary w siebie, raz jestem tak wielkiej wiary w siebie, że wiem, że właściwie wszystko mogę, a kiedy indziej, odwrót tej wiary i defetyzm, który czasami niweczy plony wcześniejszego rozwoju w jakieś tam dziedzinie, i to mnie najbardziej wkurza. Gdybym miał tylko stały poziom tej wiary w siebie, w miarę wysoki, wiem, ze bym osiągnął dużo więcej. Takich jak ja jest miliony, i smuci mnie to, już nawet nie dlatego, że należę do tych milionów przeciętniaków, ale dlatego, że tylu ludzi tak bardzo nie wierzy w siebie, a tymczasem, to właśnie wiara w siebie jest kluczem, jest źródłem jakiegokolwiek postępu, a nawet szczęścia jednostki. Ironią jest to, że często sam potrafię inspirować, znam osoby, które dzięki mnie rzuciły palenie papierosów, a tymczasem sam mam z tym problemy (z inspirowaniem siebie, nie z paleniem, bo nie pale). Blogi takie jak Twój, słuchanie audiobooka o Musku, mają dwie strony, inspirują mnie, ale zarazem uświadamiają, ile mam braków, jak małej wiary jestem, jak zwykły jestem, przeciętny, a nawet gorzej niż przeciętny, bo ja przecież siedzę w tym całym rozwoju, ale przez ten tymczasowy brak wiary w siebie, nie umiem przeskoczyć pewnych etapów, bo z braku silniejszej wiary, nie ma działania, a bez działania, brak rozwoju. Najważniejsze jest działanie.
Sprawa jest oczywiście złożona, zawiła, a może wręcz przeciwnie. Ktoś kto został odpowiednio ukształtowany w dzieciństwie, będzie miał wiarę w siebie w życiu dorosłym, nie będzie potrzebował czytać książek rozwojowych itp, bo taki człowiek już od wczesnych lat został odpowiednio zaprogramowany, miał prawdziwie kochających rodziców i zdrowe środowisko rówieśnicze, takim będzie wszystko się udawać, a nawet jeśli nie, to oni i tak będą na tyle wierzyć w siebie, że nawet porażkę, obrócą na swoją korzyść. Znam takich, i nieco im zazdroszczę, bo ja niestety nie miałem takiego szczęścia i ubolewam nad tym. Często wracam do chwil dzieciństwa, i jestem zły na to co mnie spotkało, bo to nie była moja wina. Nie wiem, gdzie obecnie bym był, gdybym miał łatwo. Racjonalizuję sobie czasami, że moje różne zainteresowania są pochodną cierpienia z dzieciństwa, swego rodzaju kompensacją, tylko, że wszystko co osiągam, osiągam z trudem, nic nie przychodzi mi łatwo, codziennie muszę staczać walkę ze swoim wewnętrznym sabotażystą, który mówi mi, że jestem bezwartościowy i czegokolwiek bym nie osiągnął, to i tak brak mi często z tego satysfakcji. Łatwiej byłoby od początku mieć dobry, a nie wadliwy software.
UsuńCzęsto o tym myślę, czy mogę się zmienić na tyle (dlatego dałem sobie do tel przypomnienie zdania z Twojego bloga "Ludzie, którzy wiedzą, że mogą się zmienić, odnoszą w życiu sukcesy."), bym nie był zdeterminowany swoją przeszłością, ale to takie błędne koło, bo cokolwiek bym nie robił, jest właśnie próbą ucieczki, nawet samo teraz pisanie o tym, jest zdeterminowane właśnie wydarzeniami z mojego dzieciństwa. Więc jest to niemożliwe. Pytanie, czy mógłbym to jakoś przekształcić, percepcję swojej przeszłości, na tyle, abym mógł wieść spokojne życie, z wysoką wiarą w siebie ? Zaakceptować to wszystko co było ? hmm..nawet nie wiem, co to miałoby znaczyć w tym kontekście. Mam w sobie poczucie niesprawiedliwości i ono chyba nigdy nie ustąpi. To rana, która się czasami goi, a czasami nie, i to zabiera mi energię. Nieco śmieszne jest to, że np. moja dziewczyna uważa, ze jestem pewny siebie, kiedyś mi powiedziała, że chciałoby być tak pewna siebie jak ja. he gdyby tylko wiedziała, jak ja czasami bezwartościowy się czuję, i ile mam w sobie bólu. Wtedy pewnie współczuła by mi i gardziła by mną zarazem. Najwidoczniej muszę dobrze tę całą przeszłość ukrywać, jedynie przed Tobą mogę się trochę odsłonić (ale o konkretach nigdy bym Ci nie napisał, bo tego się wstydzę, a nawet się wstydzę tego, że się wstydzę), bo się nie znamy, anonimowość kreuje większość szczerość. Wiadomo, chodzi o strach, strach przed osądem, oceną. W sieci łatwo zerwać kontakt, w realnym życiu trudniej.
Tak czy inaczej, miliony jest takich jak ja, i nie chce zbytnio się koncentrować na sobie, ale wiadomo, ego jest ego, więc fiksacja na nim jest niemal naturalna. I w tym kontekscie medytacja jest chyba najbardziej zbawienna, cudowna wręcz, ale wymaga dyscypliny, a gdy czasami brak wiary w siebie, to i dyscyplina się kruszy.
Ok, koniec tego pisania, pisałem chyba z godzinę albo i więcej, aby miało to ręce i nogi. A teraz Ty będziesz tracił czas, czytając to, nie wiem czy to warte, choć jakaś we mnie część niemal krzyczy, że to bardzo ważne, bo to przecież o mnie chodzi, przecież tyle się nacierpiałem, ale z drugiej strony, świadom jestem, że każdy ma swoje problemy, Ty również, takie jest życie.
Teraz, gdy to już napisałem, zastanawiam się, czy to Tobie wysłać, mam jakieś wątpliwości, pisać o giełdzie, ogólnie o rozwoju, to ok, ale tak o sobie, to jakiś dyskomfort jednak jest we mnie,...ale wyślę.
PS. tak się skoncentrowałem na pisaniu, że zapomniałem o jedzeniu.
Na początek: napisałeś tekst nie tylko do mnie, bo iluś czytelników również go przeczyta. Jeśli to pomyłka, daj znać, to usunę komentarz. Choć z opisu wnętrza nie wynika raczej żaden konkret, na podstawie którego ktoś mógłby Ciebie zidentyfikować.
UsuńTo co piszesz wbrew pozorom nie jest wyjątkowe w duszy młodego człowieka. Przeżywałem podobne rozterki. Może nie czułem się jakoś pokrzywdzony przez los, ale brak wiary w siebie, miotanie między wszechmocą, a totalnym zniechęceniem, to była norma kiedy miałem 20+ lat.
W dużej mierze to pochodna niezliczonych powinności, celów, które bardzo często się wykluczają. Np. skądś czujesz przymus bycia ponadprzeciętnym inwestorem (powiedzmy naturalna samcza potrzeba konkurowania), jednocześnie chcesz być dobrym człowiekiem (wychowanie katolickie), świetnym sportowcem itd. itp. Sukcesy w grze wchodzą w konflikt z cnotami chrześcijańskimi i już pojawia się dysonans. Albo czujesz, że powinieneś pracować nad przyszłym sukcesem, ale nie wiesz do końca co masz robić, jak robić. A może ten czas powinieneś przeznaczyć na pracę nad związkiem? A jak nad związkiem, to myśleć o rozwoju osobistym, czy założeniu rodziny?
W ten sposób nabrzmiewa wielka pula konfliktów wewnętrznych, a sztuka życia polega uświadomieniu sobie, które cele są Twoje, które są dobre i stworzenie procesów, by te cele rozwijać.
Trochę o tym napisałem tutaj:
https://podtworca.blogspot.com/2017/07/konflikty-wewnetrzne.html
Elon Musk jest bezsprzecznie geniuszem biznesu. Ale jaką cenę za to zapłacił? Tego nie wiemy. Jak patrzę na swoje cele życiowe, które determinują moje codzienne działania, mógłbym podzielić je na takie:
1 rodzina, związek, wychowanie dzieci
2 relacje z przyjaciółmi
3 bieganie maratonów
4 zdrowie
5 biznes
6 giełda
7 blog
8 dodatkowe tworzenie (rysowanie, komponowanie, pisanie)
9 rozwój osobisty, boks, programowanie
10 duchowość
i pewnie jeszcze inne cele by się znalazły.
Biznes to 1/10 moich codziennych życiowych celów. Jakie są szanse, że osiągnę tyle, co człowiek, który przeznacza 90% czasu na robienie biznesu? Albo który każdą wolną chwilę, rodzinę i przyjaciół poświęca dla biegania? Żadne. To mój wybór, by nie zostać geniuszem biznesu albo mistrzem świata w sporcie. Od tego wolę mieć rodzinę, przyjaciół, biegowe przygody, opisywać swoje przemyślenia czy analizy itd. Na zewnątrz nie będę zatem człowiekiem sukcesu, ale jestem świadomy, że to mój wybór. Dlatego nie patrzę na innych - oni swój sukces okupują jakimiś stratami. Może tak lubią, może wolą być skoncentrowani na jednym życiowym celu, a do innych dojrzeją później. A może cierpią w samotności, ale potrzeba realizowania się w jednej dziedzinie jest zbyt silna, bo odwrócić od niej uwagę. Trzeba znaleźć swój balans.
Dzięki za odpowiedź. Mądrze piszesz. "Trzeba znaleźć swój balans"...i to jest właśnie najtrudniejsze. A może jesteśmy zbyt idealistyczni w tym, i wydaje się nam, że możemy odseparować te wszystkie sfery życia, ale przecież nie możemy tak funkcjonować, być tak poszatkowani, to tylko myśl potrafi tak życie podzielić, a w istocie musi istnieć jakiś optymalny poziom konfliktu, aby następował rozwój, bo tylko wówczas będzie motywacja. Czyli ten balans to "optymalna konfliktowość wewnętrzna", ani za mała, bo wówczas w ogóle nie posiadamy celów, wegetujemy, ani za duża, bo wówczas cele, które posiadamy, zaczynają nas przerastać, i przestajemy je realizować.
UsuńPiszesz "A może ten czas powinieneś przeznaczyć na pracę nad związkiem? A jak nad związkiem, to myśleć o rozwoju osobistym, czy założeniu rodziny? no właśnie, Ty masz dzieci,więc już wiesz, czy posiadanie dzieci nie wywraca tego wszystkiego do góry nogami ? Doba nie jest z gumy, więc jak sobie z tym radzisz ? Zapytam brutalnie, czy ten biznes się w ogóle opłaca ? Oczywiście, wiem, ze nie odpowiesz, że nie, ale chciałbym abyś był na maksa szczery, bo wiem, że zazwyczaj ludzie, którzy mają dzieci, dokonują wszelkich racjonalizacji, aby tylko wyszło na to ,że jest to super. Skąd bierzesz na to wszystko czas, jak to robisz ? Ostatnio masz sporo wpisów na blogu, dodatkowo musisz odpowiadać, maratony, praca, giełda...no i kobieta i dzieci, to jakiś kosmos dla mnie. W sumie ja też sporo robię, ale ja nie mam dzieci, nie wyobrażam sobie, abym miał robić to wszystko co dotychczas i po pokoju szwendało by mi się dziecko. its too hard ;)
Biznes dopiero zaczęty, w październiku byłem jeszcze w korpo. Czy się opłaci - to się okaże, ale na razie jestem bardzo efektywny. Kluczem do tego jest łączenie aktywności, przenikanie celów i baza nawyków. Bardzo często to opisuję: dieta + post + zimno + bieganie to są codzienne proste aktywności. Jak mam coś do załatwienia w mieście, to biegnę kilka km, zamiast jechać samochodem.
UsuńBlog i Twitter są mi teraz potrzebne, bo biznes wymaga znajomości języka social mediów i sprawnego pisania. Jednocześnie pisanie o giełdzie układa mi strategię inwestycyjną i wystawia na ocenę moje decyzje.
Dużo mi daje znajomość teorii nawyków, Getting Things Done, Agile i wieloletnie doświadczenie jako kierownik projektu/produktu. Do wszystkich aktywności tworzę systemy zorientowane na proces i wyrzucenie z głowy niezliczonych zadań do zeszytów, list TODO, Trello. Każdy proces to droga, która ma swój system z historią, bazą wiedzy. Nie muszę tego nosić w sobie - jak mnie natchnie idea z któregoś projektu, spisuję pomysły w dokumentacji. Kiedy przychodzi czas na pracę przeczesuję dokumenty i podejmuję decyzję, czy dalej mnie temat kręci i chcę go zgłębiać.
Padło wyżej pytanie o acerolę, więc czuję się wezwany do tablicy. Otóż sproszkowaną acerolę (na wszelki wypadek nie podaję producenta) mieszam z wodą źródlaną i wyciskam dodatkowo cytrynę dla lepszego przyswajania. Ponadto w stanach przeziębienia lub gorszego samopoczucia dodaję ją do blendowanej mieszanki owoców i warzyw - w połączeniu z surowym burakiem polepsza przyswajanie żelaza.
UsuńWięc pomyślę nad taką sproszkowaną acerolą. Dzięki!
Usuń"Zapytam brutalnie, czy ten biznes się w ogóle opłaca ? " nie miałem na myśli, faktycznego biznesu jaki prowadzisz ;), bo to absolutnie nie moja sprawa, chodziło mi o to czy "opłaca" się mieć dzieci, jaki jest ostateczny bilans takiego przedsięwzięcia, mówiąc bardzo lapidarnie, czy to jest "rentowne". Czy posiadanie dzieci wywraca do góry nogami życie tak bardzo, że RZiS wygląda tragicznie, ale większość się do tego nie chce przyznać, jak to faktycznie wygląda. Zdaję sobie wybitnie sprawę, że pytając o coś takiego, tak formalnym językiem, w większości środowisk, naraziłbym się na sąd skorupkowy, i ekskluzja mojej osoby w danej społeczności byłaby nieuchronna, zwłaszcza, gdyby w sądzie zasiadały w większości kobiety. Pytanie jednak takie jest jak najbardziej zasadne, kto jak kto, ale uważam, że w przeciwieństwie do większości, podchodzę do kwestii posiadani potomstwa bardzo poważnie. Większość po prostu to robi, a później myśli, ze jakoś to będzie, masę znam takich przypadków, tragedia później jest nieuchronna, sam zresztą byłem jej ofiarą, więc bardzo nie lubię, gdy na tego typu pytania, ktoś mi odpowiada, że zadaję głupie pytania. Zazwyczaj takie osoby, jestem niemal pewien, nie mają specjalnej radości ze swoich dzieci, bo w istocie były one efektem zwykłego tylko naśladowania społecznego (social imprinting), albo jakiegoś innego, mało świadomego czynu. Dlatego dedek pytam się Ciebie, bo masz w tym doświadczenie, ja bowiem jestem childless, a ponad to, Ty jesteś dużo bardziej świadomą jednostką w społecznym oceanie, więc Twoja odpowiedź, o ile będzie szczera, a jestem pewien, że tak, będzie bardziej dla mnie cenna. Możesz stwierdzić, albo ktoś inny czytając to, może stwierdzić, ze skoro zadaję takie pytanie w takiej formie, świadczy to o mojej niedojrzałości, i owszem, zgadzam się z tym. Jestem niedojrzały, dla mnie to nie ujma, i świadomość tego faktu determinuje moją obecną decyzję o nieposiadaniu dzieci (na obecnym etapie mojego rozwoju), wiem zarazem, że wielu podobnych do mnie posiada dzieci, i właśnie nad tym ubolewam najbardziej, że ci ludzie nie mają na tyle świadomości, że nie wiedzą, że będąc na obecnym etapie rozwoju, nie będą dobrymi rodzicami, a więc nie powinni dzieci posiadać, bo niemal pewne jest, że będą powiększać ilość cierpienia na naszej planecie. Osobiście nie kupuję głupiego "argumentu", że warto mieć dzieci, bo na starość, będzie ktoś, kto poda szklankę wody, totalny nonsens, i skrajnie egoistyczna pobudka chęci posiadania dzieci. Niestety, wielu po to zakłada rodziny, i takim dzieciom właśnie najbardziej współczuję, jest to bowiem zbyt poważna decyzja, by tak lichy i prymitywny powód, mógł być asumptem do prokreacji. W każdym razie, ja traktuję tę sprawę bardzo poważnie, i wszelka agresja słowna skierowana do mnie, gdy zapytuję o te kwestie, jest zawsze dla mnie wskaźnikiem, że coś z nimi jest nie tak, mówiąc dosłownie, oni zrobili dziecko/dzieci, ale tego nie przemyśleli, a dla mnie to dużo gorsze "przewinienie", niż brać kredyt na 30 lat, bez refleksji, czy będzie się go w stanie spłacić, tam bowiem chodzi tylko o cash, tu zaś o ludzkie istnienie, o istnienie, które będzie żyć, czuć, doświadczać. Ludzie często widzą tylko bobasa i nic więcej, za mało mają wyobraźni, by zobaczyć w nim dorosłego, w pełni odczuwającego człowieka, za którego, to właśnie oni są odpowiedzialni.
OdpowiedzUsuńDruga sprawa, "Getting Things Done", książka trochę waży, czy więc warto angażować czas, by ją skonsumować, bo słyszałem opinię, że jest zdecydowanie przegadana ?
Znowu się rozpisałem, obiecuję, że już ostatni raz.
Dzięki za czas, który mi poświęcasz, odpowiadając, to bardzo miłe.
A, w tej materii to nie miałem żadnych wątpliwości. Najpiękniejszy czas, wielka miłość, dziecko i wtedy dopiero myślałem o podboju świata. Drugie przyszło 4 lata później, też oboje czuliśmy, że już najwyższy czas. Dzieci są poważnym stress testem związku, nie miałem pojęcia na co się piszę, ale oszalałem na punkcie córki kiedy się urodziła.
UsuńEkonomicznie w społeczeństwie zachodnim dzieci się nie opłacają. Za wysiłek wychowania spijają śmietankę ci, którzy poświęcili życie karierze. Awansują, bo mają więcej czasu na pracę, na starość mają wyższe emerytury, i kupują za nie czas pracowników wychowanych przez przegranych w tej grze. Dlatego taka niska dzietność.
Ale ja się wychowałem w czasach sprzed internetu, ba, nawet telefonu, kiedy rodziny się ciągle odwiedzały. Atmosfera domu, bliskość, to daje szczęście. Mając dzieci nie liczę, że cokolwiek od nich dostanę na starość. Chcę je wychować, żeby nie były ode mnie zależne w dorosłości. Ale teraz dawanie, kształtowanie nowego życia daje szczęście.
Co do gtd to fakt, przegadana, ale ma kilka bezcennych modeli. Nie tylko sam system zarządzania projektami. Koncepcja otwartych pętli, model planowania. Mi bardzo pomogła usystematyzować doświadczenia i zorganizować pracę.
"Mając dzieci nie liczę, że cokolwiek od nich dostanę na starość. Chcę je wychować, żeby nie były ode mnie zależne w dorosłości. Ale teraz dawanie, kształtowanie nowego życia daje szczęście." To co napisałeś, najbardziej mi się podoba. Jestem przekonany, że jesteś zajebistym ojcem, i pewnie należysz do tych nielicznych, nie mam wątpliwości. Gratuluje i życzę dużo szczęścia, radości ze związku, radochy z dzieciaków, no i zdrowia, Tobie i całej reszcie.
OdpowiedzUsuńJest taka fajna książeczka "Jak wychować szczęśliwe dzieci" Wojciech Eichelberger :
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/168710/jak-wychowac-szczesliwe-dzieci
Tobie pewnie by się nie przydała, bo masz raczej dobry software, ale bardziej kieruję to do innych, bo pewnie też to przeczytają, wszak nie każdy spekulant jest bezdzietny ;P Ostatnio dałem jeden egzemplarz kuzynce, która urodziła dziecko, mam nadzieję, że przeczytała, za 20 lat się okaże ;)
Dzięki. Życzę odwagi i samozaparcia w definiowaniu i osiąganiu własnych celów. I mniej patrzenia na innych, szczerze powiem, że po 13 latach ojcostwa nie zdobyłbym się na porady ;) Wiele rzeczy przychodzi z czasem, nawet jak błądzimy, zobaczymy je, problemy same się rozwiążą. Ale dzięki dostępowi do wiedzy, autoanalizie i ćwiczeniom, możemy osiągać etapy szybciej.
UsuńDzięki.
OdpowiedzUsuńWtrącę się do tej dyskusji odnośnie wpływu dzieciństwa na sukcesy w życiu dorosłym. U mnie było tak trochę biegunowo: jeden rodzic bardzo kochający, w szkole podst. łatwiutko bez wysiłku, b. dobre oceny, nauczyciele mnie lubili. Z kolegami tak średnio, w szkole mnie raczej szanowali, na podwórku mniej (nie byłem typem łobuza), drugi rodzic zimny, surowy. Teraz w dorosłym życiu mam tak średnio. Część rzeczy się udała i udaje, inne mniej. I teraz nie wiem, czy w dzieciństwie miałem za łatwo, czy za trudno. Może jakbym miał oboje rodziców surowych i w szkole pod górkę, to teraz byłoby więcej sukcesów, bo byłbym zawczasu utwardzony. Nie można też wykluczyć, że teraz miałbym jeszcze gorzej, bo trudności czasów dzieciństwa by mnie załamały albo zdołowały. Myślę, ze tego nigdy nie wiadomo, wpływ warunków w dzieciństwie trzeba nałożyć na indywidualne predyspozycje, a te są takie, że nigdy nic nie wiadomo. Być może coś trudnego nas załamie a być może utwardzi. Tak jak pisałem teraz mam różnie, również przez jakiś czas ciężko, ale z tego co widzę, to mnie raczej utwardza i jednocześnie kształtuje w taki sposób, że ludzie czują do mnie tak jakby respekt. W szkole podst. gdy miałem łatwo raczej takiego respektu nie odczuwałem, niektórzy mnie lekceważyli (bo nie byłem łobuzem).
OdpowiedzUsuńBez wątpienia jest to złożony temat, i bardzo trudno jednoznacznie coś w tej materii powiedzieć. Ja jak to wcześniej opisywałem, lekko nie miałem, i uważam, że dużo wcześniej niektóre rzeczy w życiu bym osiągnął, gdybym miał lżej, a tak to, przeszłość mnie spychała w dół, i zabierała motywację do działania. I nadal z tym walczę, to niestety zabiera energię, niby stajesz się silniejszy, ale bywają okresy sporej słabości, które niweczą wcześniejsze owoce rozwoju. Sądzę, że istnieje coś takiego jak optymalny poziom bólu w dzieciństwie, który może być w przyszłości bardzo dobroczynny, ale przekroczenie tego poziomu, bardzo utrudnia życie, dodatkowo dochodzi, jak piszesz, indywidualna predyspozycja, więc jak widać, sprawa jest skomplikowana.
UsuńWażne, by się nie użalać nad sobą i iść do przodu, i wbić sobie do głowy, to co w którymś wpisie dedek napisał: "Ludzie, którzy wiedzą, że mogą się zmienić, odnoszą w życiu sukcesy."
Aha, jeszcze jedno, niesamowicie istotne. Należy definitywnie zerwać ze środowiskiem, które jest dla nas szkodliwe. To olbrzymi krok naprzód, wiem to z autopsji. Jest miliony ludzi na świecie, którzy nie będą szczęśliwi, i nic nie osiągną, nie będą mieć jakiejkolwiek satysfakcji ze swojego życia, TYLKO dlatego, że tkwią w toksycznym środowisku. Ja sam wiele lat temu uwolniłem się z takiego środowiska, środowiska ludzi bardzo inteligentnych, których bardzo lubiłem, ale źle na mnie wpływali, bo byli nałogowcami (alkohol). Opuściłem to środowisko, porzuciłem nałogi, alk i fajki, i zająłem się sportem. Dla mnie to była trampolina rozwojowa, stałem się kompletnie innym człowiekiem i jestem bardzo wdzięczny za to, aczkolwiek wolałbym aby to nastąpiło wcześniej, ale i tak jestem wdzięczny.
Także należy przestać się użalać nad sobą i zerwać kontakty z ludźmi, którzy źle na nas wpływają, nawet jeśli ich lubimy, a nawet kochamy. To dla naszego i innych dobra, bo wszystko ma wpływ na wszystko, choć zazwyczaj nie patrzymy tak na życie.
Pozdrawiam :)