Strony

wtorek, 10 września 2019

Jesteś Ironman

Do pływania ustawiłem się w ostatniej strefie (powyżej 1h30m). Zabrzmiał sygnał startu i zawodnicy powoli (z powodu wąskiego przejścia) rzucali się do wody. Stałem w grupce daleko za 300 pływakami i wsłuchiwałem się w Bogurodzicę. Całość tworzyła surrealistyczny klimat, brakowało nam tylko biczów w tej kolejce :)

Sceneria przygotowana dzień wcześniej

Po 6 minutach od startu dotarłem wreszcie do nabrzeża. Wskoczyłem do wody i spokojnie, żeby się nie zmęczyć (w końcu nie wiedziałem, jak będę się czuł powyżej 2 km) "prułem" kraulem. Wydawało mi się, że nie płynę wolno, ani razu nie przeszedłem do żabki. Nie pasowało mi tylko, że nikogo nie wyprzedzam, a co rusz ktoś mnie mija, ale jak to mówią "w kupie raźniej" i było fajnie. Dopiero gdy po 3 okrążeniu nagle wszyscy zniknęli dotarło do mnie, że demonem prędkości w wodzie nie jestem. Okularki trochę zaparowały i nie widziałem nikogo. Wydawało mi się, że samotnie pokonuję ostatni kilometr. Wyobraziłem sobie, że jestem jak falangista macedoński, który stoi w szyku przed bitwą i na razie jest trochę niepokoju, ale prawdziwa zabawa dopiero się zacznie.

Wyszedłem z wody lekko oszołomiony (czas 1:53), przetruchtałem do strefy zmian. Uff, jeszcze trochę rowerów wisiało, nie byłem ostatni. Kilka minut męczyłem się z pianką, usiadłem żeby ją ściągnąć, aż jakiś organizator chciał mnie podnieść na duchu, żebym się jeszcze nie poddawał :) W końcu udało się zedrzeć dziadostwo z nogi, założyłem kask, rękawiczki, buty, chwyciłem rower i popędziłem na start kolejnego etapu. Przede mną wyjechał jeden zawodnik. Dopadłem go kilkaset metrów później. I potem przez jakieś 100km nie wyprzedziłem już nikogo :)

Ledwo pokonałem może z kilometr, a z naprzeciwka nadjeżdżali już pierwsi ścigacze. Po chwili zaczęli mnie dublować po raz pierwszy. Byłem bardziej widzem, niż uczestnikiem wyścigu. Za to jak widziałem te rowery i ubiory, czułem się jakbym był conajmniej na Tour de Pologne - nawet kolarz z grupy CCC tam śmigał. W końcu były to oficjalne Mistrzostwa Polski na dystansie Ironman!

Pierwsza pętla obnażyła braki w przygotowaniu i taktyce. Pamiętacie jak pisałem, że śniadanie uratowało mi te zawody? Początkowo nie przejmowałem się, że rano nic nie zjem, bo pływać zamierzałem na czczo, a potem powinien być przecież punkt odżywczy. Tymczasem punkt odżywczy był po 45 km pętli rowerowej. Po 2 godzinach pływania musiałem jeszcze blisko 2 godziny jechać rowerem, by wreszcie uzupełnić cukier.

Mając w pamięci wypadek w trakcie treningu żywienia na rowerze postanowiłem zatrzymywać się na punktach odżywczych. Każde takie zatrzymanie to utrata prędkości i minuty straty; łącznie zatrzymałem się 5 razy, więc wpływ na wynik był znaczący. Ale najgorszy był ból dupy. Nie przysłowiowy, tylko jak najbardziej fizyczny - nie miałem poduszek w stroju dostosowanych do twardego siodełka i już po 30km nie byłem w stanie usiedzieć dłużej niż minutę w jednej pozycji. To głupie niedopatrzenie kosztowało mnie najwięcej, bo nawet jak złapałem tempo, to po chwili musiałem się zsuwać do przodu, żeby złagodzić ból lub wstawać na wyprostowanych nogach.

Zakładałem, że etap rowerowy będzie najtrudniejszy, ale nie z takiego powodu! I podobnie jak w konkurencji pływackiej, po 3 pętli zniknęli prawie wszyscy zawodnicy i zostałem prawie sam na trasie. Przed wkroczeniem na ostatnią pętlę spytałem dziewczynę z punktu żywieniowego o godzinę. Jeśli 15 to źle, jeśli 14 to dobrze, kalkulowałem na szybko. 13.38 - uff, mam zapas! Postanowiłem już się nie zatrzymywać i nawet zacząłem wyciągać jakieś wnioski z trasy. Pod wiatr jechać nisko, z wiatrem pędzić na zabój. 22.5 km w jedną stronę dzieliło się na mniej więcej 3 odcinki: z Malborka do skrętu z wiatrem, potem wiatr z boku, a potem na Lichnowy Malborskie pod wiatr. Z powrotem wiadło odwrotnie :) Zbliżając się do finiszu ostatniej pętli rowerowej zastanawiałem się czy na biegu nie będzie przeszkadzać bolący tyłek i kolana. Pomyślałem, że żołnierz walczy już pół dnia, został trafiony nawet jakąś strzałą, ale do wieczora musi jeszcze wykrzesać z siebie więcej sił.

Czas roweru 7:27, prawie pół godziny gorzej, niż zakładałem. W sumie to nawet tego nie wiedziałem, bo nie miałem zegarka. Poza cyklistą z samego początku trasy wyprzedziłem jeszcze jedną dziewczynę i jakiegoś gościa, który kierował jedną ręką, bo jadł. Podejrzewam, że gdy się posilił, wyprzedził mnie z powrotem :)

Na etapie biegowym po raz pierwszy poczułem, że jestem na zawodach. Wcześniej dolegliwości nieprzystosowanych do nowego typu ruchu stawów i mięśni blokowały intensywniejsze użycie. Tym razem to ja wyprzedzałem. Rozmawiałem z zawodnikami, chłonąłem atmosferę, pozdrawiałem znajomych widzów (maraton składa się z 6 pętli, więc się już rozpoznawaliśmy) i utrzymywałem tempo. Dopiero po 30-stym kilometrze lekko odpuściłem. Nie było sensu się forsować, kilka minut urwanych na biegu nie zrekompensuje strat z pływania i roweru. Zostawiłem siły na ostatnią pętlę i gdy ją zaczynałem, wiedziałem że jednak uda się osiągnąć cel - pętla miała 7km, a było jeszcze jasno. Z dnia poprzedniego pamiętałem, że zaczyna się ściemniać koło 19, a o 20-stej byłoby 14 godzin od startu, więc na pewno będzie 13 z przodu! Z uśmiechem na ustach mknąłem ostatnie kilometry, noc złapała mnie już na oświetlonym terenie miejskim. Ostatnie pół kilometra w tempie 4:24m/km, meta i usłyszałem "Jesteś Ironman!".

Podsumowanie.

Zawody były super. Potrafię zrozumieć ludzi, których to kręci. Chciałbym kiedyś wystartować na takim prawdziwym rowerze wyścigowym z kierownicą, na której można położyć przedramiona.

Biegacz ultra jest w stanie ukończyć Irona bez specjalnego przygotowania (pod warunkiem, że ma rower :) W tym roku biegłem też Rzeźnika (80 km po górach) mającego taki sam limit czasowy (16h) i obiektywnie patrząc bieg ultra był trudniejszy (gorsze czasy, więcej DNFów <>). Ale - mało kto startuje w Ironmanie, żeby zaliczyć, ludzie raczej skupiają się na biciu swoich wyników.

Gdybym wystartował ponownie po regeneracji chyba mógłbym urwać jeszcze godzinę. Poprawiłbym pływanie, rower, przygotował zapasy jedzenia, no i trochę bardziej bym się styrał.

Słyszałem czasem negatywne opinie o triathlonistach, że szpanerzy, brylują w tych swoich okularkach itp. Co chwila z którymś rozmawiałem i żaden nie wpisał się w stereotyp. Fajni ludzie z pasją; poznałem nawet ultrasa, który jak ja chciał zobaczyć co to jest ten Iron i wiem, że podobnych nam było więcej. Ludzie szukają nowych wyzwań i to jest pozytywne.

13:48:13 to mój czas na debiucie i jestem z niego bardzo zadowolony!




Na koniec chciałbym podziękować Markowi za użyczenie rowera i nauczenie zasad jazdy na szosówce. Dzięki Tobie Marku uwierzyłem, że mogę ten dystans pokonać.

Specjalne podziękowania należą się też Tomkowi i Michałowi, z którymi przeżywam większość biegowych przygód. Kiedy już wracałem samochodem i odpaliłem Messengera, ukazało mi się 135 nieprzeczytanych wiadomości. Tomek śledził relację z Castle Triathlon i wymieniał z Michałem uwagi. Ta jedna pokazuje mi, że znamy się jak łyse konie :D

Da radę, ma jeszcze 25 min zapasu może się poruszać 9 min/km
Pytanie ile jescze godzin wytrzyma bez picia - wg mnie ostatni raz napił się w Nogacie o 8

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

W ramach eksperymentu wyłączam moderację komentarzy.

Zasady komentowania:
- żadnego spamu i reklam (także linków do serwisów w nazwie użytkownika),
- komentarze obraźliwe będą usuwane,
- proszę o zachowanie kultury i brak kłótni; różnice zdań należy wyrażać poprzez dyskusję wspartą argumentami.

Podtwórca