Strony

sobota, 15 grudnia 2018

Podsumowanie sezonu ultra cz. 2


Ultra Wieżyca (80km)



Po 80 km w Stavanger w kolejnym miesiącu planowałem przetruchtać coś lżejszego, szczególnie że był już maj i konkretne upały, które źle znoszę na długich trasach. Ponadto nie miałem czasu na treningi biegowe (co trenowałem opiszę w innym artykule) i biegałem tylko 1-2 razy w tygodniu. Zaproponowałem zatem chłopakom (Tomkowi, który wkręcił się już w codzienne mocne treningi i Michałowi oraz Piotrowi, którzy za miesiąc mieli startować na 240 km) turystyczny maraton po Kaszubach. Moja propozycja spotkała się z pozytywnym przyjęciem - do tego stopnia, że chłopacy rozwinęli ją do zdobycia najwyższego szczytu północnej Polski - oddalonej 40km od Gdańska Wieżycy. Problem w tym, że ja kompletnie nie zarejestrowałem tej rozmowy.

Kiedy zatem w środowy ranek ruszyliśmy ku kaszubskim lasom i jeziorom ja biegłem mentalnie maraton, a chłopacy dwa razy dłuższe ultra. Między moją formą a ich rozciągała się przepaść, gdy więc dotarło do mnie na co się zapisałem, pozostało już tylko cierpieć. To był jeden z najgorszych biegów jakie pamiętam. Niemiłosierny upał, zmęczenie i brak motywacji dręczyły mnie przez niekończące się godziny.


Po zdobyciu szczytu "góry" czułem jedynie zniechęcenie, że przede mną jeszcze 40 km drogi powrotnej:
Dobrze, że nie postanowili biec k..wa do Malborka
O, mam jednak jedno miłe wspomnienie. Do domu było już tylko kilka km. Tomek czekał na mnie na ławeczce przy wysypisku śmieci w Szadółkach. Posiedzieliśmy chwilę, zjadłem wafelka, popiłem wodą; cukier uderzył do krwi, woda wsiąkła we flaki i zacząłem odzyskiwać chęć do życia. A potem zaczęliśmy zbiegać i wszystko co złe odeszło. Nadal od domu dzieliło mnie jakieś 25 minut, ale mentalnie już odpoczywałem.


Maraton Verrucole



W czerwcu spędziliśmy w dwie rodziny (Tomka i moja) tydzień w górzystej (i uboższej) części Toskanii - Garfagnagnie. Mieszkaliśmy w zapomnianym przez Boga i turystów miasteczku-twierdzy Castiglione di Garfagnana. W jedynym sklepie z opcją baru przesiadywali podstarzali Włosi i uśmiechali się do naszych żon i bambini. Zakurzone widokówki, które zajmowały jedną gablotkę pochodziły z lat 80-tych. Jedni lubią atrakcje turystyczne, inni morze, a ja stare zamki i katedry na wzgórzach, dlatego czułem się tam jak ryba w wodzie.

Widok na ruiny zamku

Jowitka na moście


Słońce przygrzewało, atrakcji w promieniu 100km mnóstwo i do tego dzieciaki domagające się atencji, dlatego trudno było przekonać Tomka do maratonu. Poranna piątka to co innego, może w jakiś dzień półmaraton, ale zniknąć na prawie cały dzień to jednak zbyt mocno trąci egoizmem. W sukurs przyszła nam pogoda: na środę prognozy zapowiadały deszcz. Dzieciaki i tak świetnie będą bawić się razem w domu, a my będziemy mieć chłodzenie na trasie.

Za cel maratonu obraliśmy położoną na wzgórzu twierdzę Verrucole, którą wypatrzyłem na ulotce reklamującej atrakcje regionu.

Zaczęliśmy lokalnym szlakiem turystycznym, ale spuszczony luzem pies szybko nas z niego pogonił i musieliśmy kontynuować ulicą. Niebawem dotarliśmy do zwykłych terenów mieszkalno-przemysłowych i przez pierwsze kilkanaście kilometrów przedzieraliśmy się przez hałaśliwe zatłoczone drogi. Nawet po wbiegnięciu na zbocze łańcucha górskiego sytuacja się nie poprawiła - ruch był nadal spory, a piesi na tamtych ulicach najwyraźniej nie występują, bo auta jechały jakby nie chciały nas ominąć i dopiero w ostatnim momencie gwałtownie odbijały. Kierowcy najwyraźniej potrzebowali czas na dostosowanie się do nietypowej sytuacji.

Milczeliśmy. Tomek miał chyba wyrzuty sumienia, że zostawił rodzinę, a ja miałem wyrzuty, że on ma wyrzuty. Deszcz kropił, potem się bardziej rozkręcił. Okolica powoli zaczęła się przerzedzać, napotykaliśmy coraz więcej domków turystycznych i uroczych miejscowości. Biegliśmy zboczem górskim, z którego rozciągał się widok na zieloną dolinę.

Zdjęcie z drugiej strony doliny, kiedy przestało już padać.

Każda wyprawa ma swój punkt przełomowy, po którym w głowie zamienia się w przygodę. Nawet jak biegliśmy na tą cholerną Wieżycę, prawie na samym końcu poczułem że jestem w drodze, cel jest nieistotny, ponieważ liczy się to, że jestem. Ten maraton stał się przygodą, gdy zbiegliśmy na dno doliny i zaczęliśmy podejście na przeciwne zbocze. Deszcz osiągał apogeum, mieliśmy w nogach dopiero połowę trasy, ale rozmowy nagle zaczęły się kleić.

Przemoknięci i trochę wychłodzeni wyszliśmy z przełęczy i wtedy ją zobaczyliśmy. Gdzieś daleko na szczycie przez chmury burzowe przenikał zarys twierdzy Verrucole. Widok był mistyczny, w całej tej górsko-burzowej otoczce budziła grozę i majestat. Poczuliśmy rozpierającą radość, że za jakiś czas tam będziemy, i że pogoda jest właśnie taka, nie inna.

Wkrótce deszcz zaczął odpuszczać, a sama twierdza z bliska nie robi wielkiego wrażenia, ale to już nie było istotne. Smakowaliśmy wszystko co oferowała nam trasa.




Maraton opisał również Tomek:
http://runaroundthelake.blogspot.com/2018/06/maraton-di-garfagnana.html


Maraton 3 x Tryton



W maju doszło do nieplanowanej zmiany w moim życiu. Przyjąłem ciekawą ofertę pracy i od września wiele miało się zmienić. Przede wszystkim moja droga dojazdowa do biura. Pracowałem w Gdyni, ponad 30 km od domu, dlatego poza epizodycznymi wypadami rowerem dojeżdżałem tam samochodem. Teraz miałem pracować w centrum Gdańska w biurowcu Tryton. Miałem już serdecznie dość uzależnienia od samochodu i postanowiłem, że do nowej pracy będę jeździł rowerem i biegał.

W lipcu przetestowałem różne warianty tras z i do Trytona. Głównie zależało mi na odkryciu ścieżek, które pozwalają uniknąć spalin i hałasu. No i se tak pobiegałem.


To byłoby na tyle jeśli chodzi o drugą z trzech części podsumowujących biegowy 2018 rok. Praktycznie do października spisałem go treningowo na straty. Zmiana pracy, trenowanie odporności na zimno i trening bokserski za bardzo mnie angażowały. Żeby się zmobilizować zapisałem się na Kaszubską Poniewierkę (100km) i Ultramaraton Puszczy Bydgoskiej (67km), ale ten etap opiszę w ostatniej części podsumowań.

C.D.N.

2 komentarze:

  1. Gratulacje gospodarzu. Podziwiam kondycję i cieszę się że zdrowie dopisuje. Lubię biegać ale przy twoich osiągnięciach nazwę to tuptaniem. Zazdroszczę terenu i warunków(powietrze). Pozdrowienia z poludnia Ojczyzny. Hd.
    btw ile masz lat?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki i pozdrawiam również. Na południu macie blisko do gór, a tam świeże powietrze, jaskinie i sztolnie z ukrytymi skarbami ;)

      Mam 37 lat, niesamowite, kiedy zaczynałem pisać bloga miałem 27, 3 lata po studiach, a jak zaczynałem biegać i przeszedłem na wege dopiero co skończyłem 30 lat.

      Usuń

W ramach eksperymentu wyłączam moderację komentarzy.

Zasady komentowania:
- żadnego spamu i reklam (także linków do serwisów w nazwie użytkownika),
- komentarze obraźliwe będą usuwane,
- proszę o zachowanie kultury i brak kłótni; różnice zdań należy wyrażać poprzez dyskusję wspartą argumentami.

Podtwórca