Stali czytelnicy bloga zauważyli zapewne, że obok giełdowego blog-rolla wyewoluował box "Bieganie, wege, rozwój". Są tam
m.in. dwa blogi, które mocno uporządkowały moje postrzeganie spraw. W kwestii odżywiania niezwykle cenny jest Sci-fitness,
ponieważ rozprawia się od naukowej strony z najpopularniejszymi mitami. Trafiłem na niego, gdy przymierzałem się do
odstawienia glutenu pod wpływem wielu artykułów na onetach, jak to sportowcy wyrzucają z diety produkty zbożowe i
poprawiają wyniki. Jednym z objawów uczulenia na gluten miał być tzw. katar sienny, z którym mam problemy. Wpis na sci-fit,
poparty długą listą badań naukowych dowiódł, że kampania antyglutenowa to kolejna chwilowa moda.
Mity w stylu "odstaw tłuszcze bogate w cholesterol, to nie zachorujesz na serce" są bardzo popularne, ponieważ redukują
temat zdrowego odżywiania do jednej prostej reguły. Można dalej jeść te same śmieci, tylko bez "złych" tłuszczów. Po latach
okazuje się, że ilość schorzeń serca w populacji nie spada. To samo jest teraz z glutenem - ludzie jedzą pszeniczne bułki z
głęboko mrożonego ciasta, słodycze na bazie białej mąki, wędliny z glutenem itd. i przewlekle chorują. Kiedyś problemy za
te schorzenia zrzucano na tłuszcz, teraz obrywa się glutenowi. Jeśli mit zdobędzie odpowiednią popularność, przemysł
spożywczy dostarczy te same produkty bez glutenu. Skutek dla zdrowia będzie w najlepszym wypadku neutralny. A gdyby
zastąpić bułeczki chlebem na zakwasie, słodycze owocami i orzechami, ograniczyć wędliny kosztem kasz i strączków, okaże
się, że gluten i tłuszcze nasycone są już zdrowe.
Polecam lekturę tego bloga, nie ukrywam że podpieram się nim w pisaniu cyklu o diecie. Przy okazji zauważyłem, że inicjały
autora (Damian Parol) pasują do czytelnika "dp", który umieszczał bardzo kompetentne komentarze pod wpisami o odżywianiu na
moim blogu. Ciekawe czy to tylko zbieg okoliczności?
Kolejny autor, Artur Król, prowadzi bloga ChangeMaker. Jego ściśle naukowe podejście do rozwoju osobistego drażni wielu
ludzi, ponieważ pokazuje, że większość "wiedzy" z literatury rozwojowej nie wytrzymuje konfrontacji z faktami. Co gorsza
nawet gdy autorzy opierają się o badania naukowe, to mogą być one już dawno temu zakwestionowane i obalone. Taka jest rola
naukowców, żeby szukać modeli coraz bliższych rzeczywistości, a że wiele głośnych eksperymentów przeprowadzono np. w latach
50-tych czy 60-tych, kiedy dopiero rodziły się dyscypliny psychologii, nieprawidłowe wnioski, źle przeprowadzone badania,
zdążyły utrwalić się jako prawdy objawione.
Artur postawił kontrowersyjną tezę w tytule swojej książki "Talent nie istnieje". Tematowi poświęcono wiele badań i po
lekturze książki oraz artykułów badaczy przychylam się do tej teorii, aczkolwiek mam dwie wątpliwości. Pojęcie talentu
jest obalane w oparciu o teorię 10 tys. godzin, o której też już pisałem. W skrócie: studentów Akademii Muzycznej
podzielono ze względu na umiejętności gry na "geniuszy", sprawnych rzemieślników i przyszłych nauczycieli. Okazało się, że
wszyscy geniusze mieli przećwiczone min. 10 tys. godzin, rzemieślnicy ok. 7 tys., a przyszli nauczyciele ok. 4 tys. (te
liczby różnią się w zależności od źródła). Nie było ani jednego przypadku, żeby "geniusz" z przepracowanymi 10 tys. godzin
znalazł się w drugiej lub trzeciej grupie, podobnie jak żaden student nie trafił do grupy mistrzów mając przepracowane
mniej niż 10 tys. godzin.
Daje to każdemu wytrwałemu człowiekowi szansę na osiągnięcie mistrzostwa w dowolnej dziedzinie. W podobnym tonie pisałem
zresztą kiedyś, że będę pisał bloga, żeby wypracować warsztat. To czego wtedy nie wiedziałem, a co stanowi istotną treść
książki, to rozróżnienie zwykłego treningu od celowych ćwiczeń. Ćwiczenie ćwiczeniu nierówne - samo powtarzanie czynności bez
refleksji, oceny i zwiększania trudności nie przybliża nas do celu. Teoria straciła więc trochę z magii, bo już wiem, że od
grania 10 tys. godzin na giełdzie, nie stanę się mistrzem. Nie ma dróg na skróty. Ćwiczenia celowe wymagają wysiłku,
koncentracji, zużywają pokłady siły woli i zazwyczaj są nieprzyjemne.
I tu pojawia się jedna z moich wątpliwości (która być może zostanie rozwiana, kiedy poczta dostarczy zamówioną książkę
Gladwella "Poza schematem"): czy w tym eksperymencie 10 tys. godzin uwzględniano ćwiczenia celowe? Czy mogła zaistnieć
sytuacja, że ktoś przepracował np. 12 tys. godzin, ale ponieważ nie grał jak geniusz, to zaliczono mu tylko 6 tys. godzin
treningu, a resztę uznano jako mechaniczne powtarzanie, żeby wszystko pasowało w teorii?
Jako przykład wyćwiczonego geniusza, którego mylnie uważa się za dotkniętego palcem Bożym posłużył w książce Mozart. Jego
ojciec był jednym z najlepszych nauczycieli muzyki i ćwiczył syna od maleńkości. Pierwsze wybitne dzieło Mozart stworzył w
wieku 21 lat, mając za sobą kilkanaście lat wytrwałych celowych ćwiczeń. Jeden z moich ulubionych filmów "Amadeusz"
zestawia z Mozartem innego mistrza - Salieriego, który nie potrafi wyjść poza schemat. W świetle tezy "talent nie istnieje"
nie było między tymi muzykami wrodzonych różnic. Przyczyny mogły leżeć w późniejszym ukształtowaniu charakteru,
osobowości, nabytych poglądach i prowadzonemu trybowi życia.
I tak dochodzę do drugiej wątpliwości - dlaczego np. na dystansie 100 metrów królują czarnoskórzy biegacze? Udowodoniono,
że mają genetycznie lepsze predyspozycje. Przewaga szybkokurczliwych mięśni, atletyczna budowa, wysoki poziom testosteronu. To są
cechy, które wyewoluowały w pewnych czarnych społecznościach i żaden biały czy żółty bigacz nie może się z nimi równać w
bieganiu na krótkim dystansie. Co więcej, również w Afryce, wyewoluowały ludy najlepszych biegaczy długodystansowych. W
Kenii i Etiopii przychodzą na świat mistrzowie maratonu i zwyciężają nie dlatego, że ćwiczą najwięcej, ale dlatego, że ich
budowa ciała, udział tłuszczu i mięśni wolnokurczliwych jest optymalny. Tam gdzie liczą się setne sekundy (100 metrów) czy sekundy
(42 km) genetyka decyduje o zwycięstwie.
Zostawmy jednak sportowców i zastanówmy się, czy można urodzić się geniuszem muzycznym. Z pewnością nie istnieje żaden lud,
który jest genetycznie muzykalny. Czy może istnieć gen, który ułatwia czucie muzyki czy matematyki? Artur twierdzi, że nie, rodzimy się z równymi szansami i każdy może zostać Mozartem, jeśli będzie odpowiednio długo celowo
ćwiczył. Ewentualne różnice na starcie są nieistotne dla przebiegu późniejszej ścieżki. To że któreś dziecko wykazuje "talent" w kierunku muzyki może wynikać z wcześniejszych ćwiczeń rytmiki czy zabaw z rodzicami. W tym wypadku teoria wydaje mi się prawdziwa, ponieważ komponowanie to nie ściśle ustalone zawody.
Książka jest dość krótka, w dodatku moim zdaniem na siłę powiększona o puste strony, na których mamy pisać swoje pytania,
wnioski i ćwiczenia. Pewnie chodziło o przekroczenie magicznych 100 stron. Wolałbym, żeby autor zamiast tych pustych
linijek dodał rozdział poświęcony hipotetycznym zarzutom stawianym teorii i na jej bazie te zarzuty obalił. Nie przekonały
mnie również przykłady mające tłumaczyć elementy celowego ćwiczenia. Opis w stylu "Tadzio lubił gotować i myślał, że jest
dobry, ale gdy poszedł na konkurs, okazało się, że nie jest. Zaczął więc ćwiczyć trudniejsze potrawy i wygrał" nie
przemawia do wyobraźni. Chciałbym przeczytać taką historię rozbitą na czynniki, żeby zobaczyć w jaki sposób człowiek robi
coś źle, jak to odkrywa, jak projektuje zmianę na lepsze i ją wdraża. Będę szukał w innych źródłach, czy istnieją techniki projektowania ćwiczeń celowych.
Te dwie niewielkie wady nie przekreślają książki. Przekonałem się, że lepiej nawet pobieżnie znać przebadaną i potwierdzoną teorię naukową, niż 10 świetnie brzmiących teorii różnych filozofów, trenerów czy psychologów. Artur pisał na blogu, że nie możemy opierać się na własnym doświadczeniu, ponieważ wartość poznawcza z jednej próbki jest zerowa. Umysł ludzki podlega tylu błędom poznawczym, że nieświadomie wyciągamy błędne wnioski. Nauka jest metodą, która operuje na tysiącach próbek i dopiero z nich można wydobyć rzeczywistą wiedzę.
jestem finansistą, biegam, czytam o odżywianiu i zaczynam o rozwoju (T.Harv Eker).
OdpowiedzUsuńI chyba zacznę czytać Twojego bloga.
Pozdrawiam
Michał z Poznania
p.s.
I polecam blog zdrowotno/żywieniowy www.akademiawitalnosci.pl
Zastanawiałem się o co Ci chodzi z mięsniami "długimi" i "krótkimi", i w końcu się domyśliłem że chodzi o proporcję w mieśniach włókien szybkokurczliwych i wolnokurczliwych. Mógłbyś to poprawic bo w tym momencie jest dość niejasne :)
OdpowiedzUsuńDzięki! Pisząc tekst nie miałem dostępu do sieci i jak widać pamięć zawiodła. Czytam regularnie serwisy dla biegaczy, dlatego przytoczyłem akurat taki przykład. Fajnie, że błąd został szybko wychwycony.
UsuńPozdro
Cześć. Może jeszcze inny czytelnik o inicjałach dp udzielał się na blogu odnośnie odżywiania ale jeśli to chodzi o mnie to nazwisko się nie zgadza :) Kiedyś wysłałem do Ciebie maila odnośnie moich kilku uwag na temat odżywania (załącznik w wordzie) to możesz sprawdzić prawdziwe nazwisko. Przyznam się, że cały czas zamierzam dokładnie wczytać się w to co napisałeś na temat odżywiania ale ciągle brakuje mi czasu. Za dużo obowiązków i jedynie w pracy znajduję czasami chwilę żeby zajrzeć do internetu, a do domu jak już wracam wieczorem to z reguły nawet nie chce mi się laptopa odpalić. Ale chyba każdego w życiu czekają takie okresy i trzeba się przemęczyć ;) tak dawno nie pisałem komentarzy, że nawet zapomniałem hasła do mojego konta google :) /dp
OdpowiedzUsuńWłaśnie zajrzałem na na sci-fintess i już mi się podoba. Dzięki za namiary /dp
OdpowiedzUsuńHej,
UsuńMam tamte maile, ale w trakcie pisania posta nie miałem dostępu do archiwum. Dużo pracy i obowiązków trzeba przerobić, żeby później było lżej :)
Pozdro
Witam,
OdpowiedzUsuńodnośnie tekstu o glutenie tego Pana na wspomnianym blogu
połowa jego argumentów za glutenem jest na "może", a więc
równie dobrze "może" byc odwrotnie
sprawy wpływu na cholesterol nawet nie będe komentował, bo
cholesterol to jest dopiero MEGA mit
wogóle argumenty, że jakiś pokarmy chwilow cos obniża lub
podwyższa mają niewielkie znaczenie,
są to argumenty w stylu wystepowania w jakimś produkcie
magicznego składnika, który leczy wszystko, tylko zapomniano
dodać że musiałbyś zjadać dzennie 3 tony czegoś tam aby uzyskać
stężenie tego pierwastka które leczy
dodatkowo zrównał on słowo glutenowy z pszenicą, co jest dalekie
od prawdy i ktoś stosujący po takim artykule diete bez pszenicy
mógłby myśleć że była bezglutenowa ... a gdzie pozostałe zboża
glutenowe ?
dieta bezglutenowa na początku może sprawiać trudności ze
względu na przyzwyczajenia i masowość glutenu w produktach
przetworzonychm, jest on prawie we wszystkim co jest przetworzone lub
"proszku"do jedzenia
najlepszą metodą jest zastosowanie takiej naprawdę stuprocentowej
diety bezglutenowej przez tydzień i ocena po tym okresie swojego
samopoczucia oraz co się poprawiło a co pogorszyło
i tu jest pole do popisu aby zrobić badania na grupie kontrolnej
(nie próbka 24 osób na którą się powołuje ten Pan, tylko
conajmniej kilkusetosobowej) z różnymi problemami
a wyniki takiegfo testu mogą być rzetelną podstawą do wniosków
pozdrawiam
Piotr
Takie szerokie badania na dużej grupie kontrolnej i przez dłuższy czas (np. rok) byłyby bardzo cenne. Obserwuję temat i wprowadzam do diety produkty bezglutenowe, np. w tym roku objawieniem była kasza jaglana. Po odstawieniu słodyczy jak mam ochotę na węglowodany inne niż z owoców, gotuję jaglankę z rodzynkami. Większość obiadów bazuje na brązowym ryżu, kaszy gryczanej, jaglanej, soczewicy, fasoli.
UsuńGłównym dostawcą glutenu jest razowy, który piekę na zakwasie. Gdybym musiał przejść na dietę bezglutenową (żeby np. sprawdzić czy nie jest przyczyną kataru), to tutaj widzę największy problem (no i z piwem, ale w fazie testów mógłbym przejść na wino i cydr).
Zastanawiam się nad wartością oceny po zaledwie tygodniu. Wiem z doświadczenia, że często na początku jakiejś zmiany w diecie czułem się rewelacyjnie, a po kilku tygodniach wszystko wracało do normy. Zatem test musiałby objąć minimum 2 miesiące.
Z kolei ja polecam książkę, która skojarzyła mi się z tą o której piszesz:
OdpowiedzUsuńJohn Medina "Brain rules for baby" (polski tytuł, jak to zwykle bywa, taki żeby książka schodziła z półek - "Jak wychować szczęśliwe dziecko").
Autor - biolog molekularny, ojciec 2 synów - opisuje z perpektywy naukowca jakie zasady wychowania szczęliwego dziecka nie są jedynie 'miejskimi legendami', a zostaly potwierdzone naukowo i przeszły pozytywnie 'peer review'.
Skupia się na okresie -9 mies. do 5 lat.
Wbrew pozorom ciekawa, przydatna i pełna humoru książka.
Obala ileś mitów (słuchanie Mozarta w ciąży), podsuwa ciekawe wskazowki (chwalić za wysiłek a nie IQ, znaczenie empatii i co wpływa na jej poziom, udział uczuć w podejmowaniu decyzji).
Może z mojego wpisu wyłania się banalny obraz, ale myślę, że młody rodzic, który po nią sięgnie, nie będzie żałował.
Dzięki za wpis. Rzeczy które wymieniłeś wydają się banalne, kiedy je już znamy, ale w rzeczywistości są prawie całkowicie nieznane i nie stosowane. Dlatego każda taka książka z dowiedzionymi naukowo pozytywnymi wskazówkami jest na wagę złota.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń