Strony

niedziela, 25 maja 2014

Kac Kwidzyn

Bo prawdziwa przyjaźń i miłość
możliwa jest tylko między mężczyznami.
Sokrates

Piątkowa wiadomość w grupie tricityultra na fb "chłopaki jak jutro jedziemy?" z linkiem do kwidzyńskiego biegu papiernika zmroziła mnie. Zapisałem się na bieg kilka miesięcy wcześniej i zdążyłem zapomnieć, że impreza startuje 24 maja. Nie przestraszył mnie oczywiście dystans (10km), upał, ani jakiekolwiek technikalia, tylko świadomość, że muszę tę informację przekazać żonie, która od 2 miesięcy znosiła z coraz mniejszym entuzjazmem moje weekendowe wyjazdy na maratony, ultramaraton, biegi uliczne. Ten weekend w końcu miał należeć do nas, tymczasem koledzy w składzie Jarek, Michał, Tomek nie zamierzali odpuścić imprezy. Próbowałem udobruchać ukochaną, że "nie chcem, ale muszem", że bieg jest o 11, więc pewnie o 15 będziemy już w domach, ale nie dała się przerobić i poszła wcześniej spać, więc zamiast romantycznego wieczorku we dwoje czytałem komiksy.

W tym czasie Tomek bawił się z żoną (i nie tylko, ale o tym sza - co powiedziane w Rio, zostaje w Rio :P) na weselu i zapowiedział z góry, żebyśmy obudzili go 20 minut przed wyjazdem, bo nawet nie nastawia zegarka. Zgodnie z umową Jarek go obudził, stawiliśmy się pod jego blokiem o 7.20 i oczywiście go nie zastaliśmy. Gdy zadzwoniliśmy ochrzanił nas, że mieliśmy obudzić go 20 minut temu, wcześniejszego telefonu nie pamiętał, ale wtedy jeszcze zrzuciliśmy to na karb niewyspania. Postanowiliśmy zatem pojechać po Michała i wracając zabrać Tomka. Kilkanaście minut później wracamy więc pod blok i Jarek (kierowca) komentuje - zobaczcie, jakiś napruty gość idzie środkiem ulicy.. słowa stanęły mu w gardle mniej więcej gdy kapnął się, że postać w okularach przeciwsłonecznych z butelką cydru w ręku to czwarte ogniwo Tricityultra. Tomek był prawie kompletnie pijany po weselu, spał ok. 40 minut i w obawie przed kacem i niemożnością startu postanowił podtrzymywać stan lekkości. Michał był wyspany i trzeźwy, ale ten drugi stan nie miał trwać długo, Jarek kierował, a ja trwałem w abstynenckim postanowieniu, które powziąłem po naszym spotkaniu sprzed blisko 2 tygodni, które zakończyło się dla mnie ciężkim kacem. Liczyłem, że skoro rzuciłem bez problemu mięso 3 lata temu, to teraz równie łatwo pójdzie z alkoholem i cukrem. Naiwność.

Rozpisuję się o alkoholu, bo nie oszukujmy się, kruszy skutecznie bariery. Tomek wręcz tryska radością, kocha Polskę, kobiety, życie, przyjaciół, klimat udziela się całej czwórce, tematy zbaczają w tereny, które zostaną tylko w Rio. Butelka cydru szybko się kończy, więc zjeżdżamy z autostrady i jedziemy przez Malbork. Trasa ciekawsza, zaliczamy chyba większość stacji benzynowych, choć bak jest pełen paliwa. Chwilo trwaj!

W Kwidzyniu(nie?) odbieramy pakiety, M&T piją kolejne piwa, upał okropny. Przybyliśmy, przebiegliśmy, Tomek padł. Odespał kilkanaście minut, oddychał cały czas, nie haftował, wstał i pokierował po kolejne zimne 0.5.



Impreza super, organizacja na piątkę, upał nie daje żyć, więc urywamy się z losowania nagród i wracamy do samochodu.



Sprawdzam telefon, 4 nieodebrane połączenia. Uspokajam żonę, że wszystko OK, wracamy do domu, będę na czas (Jarek przekazuje swojej te same informacje). Ale wesoły tył auta chce się bawić dalej, spowalniają nas kolejne stacje benzynowe, rozmowy schodzą na tematy filozoficzno-wspomnieniowo-życiowe-Rio. Po wizycie w Lidlu przyłączam się do krążących butelek Lambrusco. Jest upał, był bieg, to przecież trzeba się wykąpać - jedziemy nad morze! Wyjdzie pewnie pół godziny dłużej, więc nie powinno być focha. Po 16-stej koledzy z tyłu wysyłają wesołe SMSy swoim żonom i dostają równie wesołe odpowiedzi. Komórki Jarka i moja złowrogo milczą. Nie mam już nic do stracenia, więc się napiję, Jarek się cieszy, że w niedzielę ma służbę.

Dojeżdżając do Gdańska orientujemy się, że po upale nie ma śladu, nad miastem wiszą ciężkie ołowiane chmury i trzaskają pioruny. Próbujemy dostać się na plażę w Stogach, źle skręcamy i lądujemy na Westerplatte. Też jest zajebiście. Jak kąpiel po pijaku, to tylko na waleta, 5 sekund później wybiegamy dygocząc, ubieramy gacie i trzaskamy foto:




Jeszcze ostatnia wizyta na stacji (piwo już ciężko wchodzi, więc Michał bierze portery) i.. jedziemy na pizzę.

Fajnie mieć przyjaciół. Utrzymuję bliskie kontakty z kilkoma osobami ze średniej, ze studiów, nawet z pierwszej pracy, ale dzięki bieganiu przypomniałem sobie jak to jest być w zgranej paczce. Tym co nas spaja nie są wyjazdy, praca czy zainteresowania, ale wspólne dzielenie trudu. Wybiegi po kilkadziesiąt km, morsowanie zimą. Kompania braci, pierwotni myśliwi, faceci tego chyba potrzebują, by poczuć pełniej życie.

2 komentarze:

W ramach eksperymentu wyłączam moderację komentarzy.

Zasady komentowania:
- żadnego spamu i reklam (także linków do serwisów w nazwie użytkownika),
- komentarze obraźliwe będą usuwane,
- proszę o zachowanie kultury i brak kłótni; różnice zdań należy wyrażać poprzez dyskusję wspartą argumentami.

Podtwórca