Bo prawdziwa przyjaźń i miłość
możliwa jest tylko między mężczyznami.
Sokrates
W tym czasie Tomek bawił się z żoną (i nie tylko, ale o tym sza - co powiedziane w Rio, zostaje w Rio :P) na weselu i zapowiedział z góry, żebyśmy obudzili go 20 minut przed wyjazdem, bo nawet nie nastawia zegarka. Zgodnie z umową Jarek go obudził, stawiliśmy się pod jego blokiem o 7.20 i oczywiście go nie zastaliśmy. Gdy zadzwoniliśmy ochrzanił nas, że mieliśmy obudzić go 20 minut temu, wcześniejszego telefonu nie pamiętał, ale wtedy jeszcze zrzuciliśmy to na karb niewyspania. Postanowiliśmy zatem pojechać po Michała i wracając zabrać Tomka. Kilkanaście minut później wracamy więc pod blok i Jarek (kierowca) komentuje - zobaczcie, jakiś napruty gość idzie środkiem ulicy.. słowa stanęły mu w gardle mniej więcej gdy kapnął się, że postać w okularach przeciwsłonecznych z butelką cydru w ręku to czwarte ogniwo Tricityultra. Tomek był prawie kompletnie pijany po weselu, spał ok. 40 minut i w obawie przed kacem i niemożnością startu postanowił podtrzymywać stan lekkości. Michał był wyspany i trzeźwy, ale ten drugi stan nie miał trwać długo, Jarek kierował, a ja trwałem w abstynenckim postanowieniu, które powziąłem po naszym spotkaniu sprzed blisko 2 tygodni, które zakończyło się dla mnie ciężkim kacem. Liczyłem, że skoro rzuciłem bez problemu mięso 3 lata temu, to teraz równie łatwo pójdzie z alkoholem i cukrem. Naiwność.
Rozpisuję się o alkoholu, bo nie oszukujmy się, kruszy skutecznie bariery. Tomek wręcz tryska radością, kocha Polskę, kobiety, życie, przyjaciół, klimat udziela się całej czwórce, tematy zbaczają w tereny, które zostaną tylko w Rio. Butelka cydru szybko się kończy, więc zjeżdżamy z autostrady i jedziemy przez Malbork. Trasa ciekawsza, zaliczamy chyba większość stacji benzynowych, choć bak jest pełen paliwa. Chwilo trwaj!
W Kwidzyniu(nie?) odbieramy pakiety, M&T piją kolejne piwa, upał okropny. Przybyliśmy, przebiegliśmy, Tomek padł. Odespał kilkanaście minut, oddychał cały czas, nie haftował, wstał i pokierował po kolejne zimne 0.5.
Impreza super, organizacja na piątkę, upał nie daje żyć, więc urywamy się z losowania nagród i wracamy do samochodu.
Sprawdzam telefon, 4 nieodebrane połączenia. Uspokajam żonę, że wszystko OK, wracamy do domu, będę na czas (Jarek przekazuje swojej te same informacje). Ale wesoły tył auta chce się bawić dalej, spowalniają nas kolejne stacje benzynowe, rozmowy schodzą na tematy filozoficzno-wspomnieniowo-życiowe-Rio. Po wizycie w Lidlu przyłączam się do krążących butelek Lambrusco. Jest upał, był bieg, to przecież trzeba się wykąpać - jedziemy nad morze! Wyjdzie pewnie pół godziny dłużej, więc nie powinno być focha. Po 16-stej koledzy z tyłu wysyłają wesołe SMSy swoim żonom i dostają równie wesołe odpowiedzi. Komórki Jarka i moja złowrogo milczą. Nie mam już nic do stracenia, więc się napiję, Jarek się cieszy, że w niedzielę ma służbę.
Dojeżdżając do Gdańska orientujemy się, że po upale nie ma śladu, nad miastem wiszą ciężkie ołowiane chmury i trzaskają pioruny. Próbujemy dostać się na plażę w Stogach, źle skręcamy i lądujemy na Westerplatte. Też jest zajebiście. Jak kąpiel po pijaku, to tylko na waleta, 5 sekund później wybiegamy dygocząc, ubieramy gacie i trzaskamy foto:
Jeszcze ostatnia wizyta na stacji (piwo już ciężko wchodzi, więc Michał bierze portery) i.. jedziemy na pizzę.
Fajnie mieć przyjaciół. Utrzymuję bliskie kontakty z kilkoma osobami ze średniej, ze studiów, nawet z pierwszej pracy, ale dzięki bieganiu przypomniałem sobie jak to jest być w zgranej paczce. Tym co nas spaja nie są wyjazdy, praca czy zainteresowania, ale wspólne dzielenie trudu. Wybiegi po kilkadziesiąt km, morsowanie zimą. Kompania braci, pierwotni myśliwi, faceci tego chyba potrzebują, by poczuć pełniej życie.
Ładnie opisane:)
OdpowiedzUsuńŻona (zołza nr 2)
*Kwidzynie
OdpowiedzUsuń