W dzisiejszych czasach wszechobecnego relatywizmu, podchodzimy obojętnie do kwestii, które rozpalały naszych przodków. Jeszcze w wieku nastoletnim wierzymy w wielkie miłości, przeżywamy głębokie duchowe rozterki. Później życie brutalnie odziera nas ze złudzeń i kwitujemy pustym śmiechem młodzieńcze marzenia.
Panuje obecnie pogląd, że ludzie są na tyle podobni wewnętrznie, że można z duża dozą prawdopodobieństwa przewidzieć statystycznie ich zachowanie. Wielka miłość na całe życie? Maksymalnie 3-4 lata burzy hormonów, potem związek się wypali/rozpadnie albo partnerzy stają się przyjaciółmi. Modlitwa o chorych? Nie pomaga. Zrobiono kilka badań, z których wynikło, że modlitwa nie ma żadnego wpływu, a może mieć nawet negatywny, ponieważ kiedy chory widzi, że się za niego modlą, myśli że jest już jedną nogą w grobie i się poddaje. Dobroć, przyjaźń? To tylko zabezpieczanie swoich genów i inwestycja w odwzajemnienie. Święte życie? Nie rozśmieszajcie mnie, to tylko mieszanka genów, kiedyś człowiek stworzy drugiego człowieka z cząsteczek organicznych, więc gdzie tu Bóg? Jak zarodek, którego możemy "wyprodukować" w laboratorium może mieć duszę, jeśli za chwilę się podzieli i urodzą się dwa bliźniaki?
Przeniknięci takim myśleniem (każda epoka ma swoją główną myśl, którą wyznają ludzie), odrzucamy dawne spojrzenie na życie. Ceną modelowania rzeczywistości i odrzucenia duchowości, będącej intuicyjnym szukaniem prawdy w świecie, jest powszechne nieszczęście. Wielu ludzi napędza praca, tylko w niej znajdują radość, będącą faktycznie ucieczką przed nieszczęściem. Czy na pewno sceptyczne podejście jest prawdziwe? Odwróćmy powyższe stwierdzenia:
1. Wielka miłość na całe życie. Oczywiście, że istnieje, dowiedziono tego empirycznie - miliony małżonków przeżyło, ciesząc się wyłącznie sobą, całe życie. Ich świadectwa znajdziemy w tonach pamiętników i wspomnień. To że obecnie w kwestii miłości najwięcej do powiedzenia mają single czy rozwiedzeni (zazwyczaj nadaktywni zawodowo..) nie znaczy, że ich model jest jedyny.
2. Próba naukowego dowiedzenia praktyk religijnych jest niedorzeczna. Jeśli zakładamy, że Bóg jest wszechmocny, to próba "złapania" go na eksperyment jest śmieszna. Gdybyśmy wykryli wpływ modlitwy na chorych, to byłoby to nowe odkrycie fizyczne/biologiczne a nie dowód obecności Boga. Paradoksalnie nie potwierdzenie żadnego wpływu modlitwy, zostawia nadzieję na jej działanie. Choć to koronny przykład dla racjonalistów na absurdalność wiary (jeśli nie działa modlitwa do krasnoludków, tym lepiej dla niej), nie mieszałbym pojęcia Boga Stwórcy i bytów, którym przypisujemy atrybuty czysto fizyczne.
Zakładając istnienie Boga wszechmocnego, nie możemy zakładać dodatkowo, że będzie się stosował do praw przyrody. Skąd się prawa fizyczne wzięły? Wyłącznie z eksperymentów: zrzucając jabłko z drzewa, zawsze obserwujemy jak ono spada. Człowiek zbudował zatem teorię, która pasuje do tego co widzi. Przypuśćmy, że pewnego dnia Bóg zrobił nam psikusa i jabłko pofrunęło do nieba. Co robi naukowiec? Powtarza eksperyment. Ale teraz już za każdym razem jabłko spada. Po wykonaniu 10000 pomiarów jabłko, które wyfrunęło w kosmos staje się błędem statystycznym, może go nigdy nie było? To nie mogło się wydarzyć, na pewno coś mi się przywidziało. Podobnie z modlitwą za chorych - może nie działać dla całego szpitala, a może pomóc tam, gdzie nikt się nie spodziewa.
Wystarczy jedno cudowne uzdrowienie, by mieć podstawy do wiary w jego wystąpienie, natomiast nie można dorzucać Boga do modeli statystycznych!
3. Samolubne geny. W myśl obecnych teorii, robiąc cokolwiek dobrego, liczymy na odwzajemnienie pomocy lub chcemy się lepiej poczuć (jacy to dobrzy jesteśmy). Argumenty naukowe bywają równie mocno naciągane jak religijne. Definicja takiej pomocy opiera się bowiem na popularnym, ale fałszywym poglądzie, że człowiek dobry poświęca swoje życie na pomoc innym. Człowiek szczęśliwy nie potrzebuje dokładać sobie szczęścia (nie mylmy go z przyjemnością). On tym szczęściem obdarowuje innych, natomiast nie zmusza się do ulegania zachciankom nieszczęśliwego.
Jednym z podstawowych punktów terapii AA, jest pozostawienie uzależnionego jego własnemu losowi - jeśli nie chce przestać pić, to niech pije. Fałszywie pojęta dobroć wymaga wyciągania go z każdego problemu, w który przez picie się pakuje. Lekcja jaką chory wyciąga jest prosta - jak masz problem napij się, ktoś go za ciebie rozwiąże a ty jeszcze się fajnie poczujesz. Określenia dobry-zły nie pasują ani do człowieka, który mówi: niszczysz swoje życie piciem, mojego ci zniszczyć nie dam, ani do tego, który znosi cierpienie z naiwną wiarą, że ono kiedyś minie.
4. Pojęcie duszy jest ideą, którą inaczej widzi się w różnych epokach i kulturach. To, że przyjmujemy podział na materię i ducha jest wynikiem naszej wiary. Dlaczego np. rozpatrujemy atom, jako pojedynczą cząstkę o pewnych własnościach? Czy kiedy myślimy kwiat, widzimy jego kielich, płatki czy całą roślinę od korzenia? Może sama budowa atomu i jego powiązania z innymi cząstkami determinuje, że są zdolne do tworzenia życia inteligentnego? A może atom jest bytem duchowym? Nasza wiedza o rzeczywistości jest niewielka, co epokę dochodzi do rewolucyjnych odkryć. Warto je zgłębiać, odnosić do filozofii i religii, natomiast nie powinniśmy używać nauki do przekraczania granic etycznych, które kształtowały się przez całe istnienie gatunku ludzkiego.
Jakie wnioski płyną z całego tego wywodu? Przede wszystkim w naszym życiu wszystko jest możliwe. Jeśli wierzysz w jakąś ideę i ją zrealizujesz w swoim życiu, udowodnisz, że jest prawdziwa. Jeśli ktoś inny wierzy w coś zupełnie odwrotnego i również to wypełni, udowodni, że idea przeciwna też jest prawdziwa :) Na siłę próbujemy znaleźć coś uniwersalnego, niezmienialnego, czego moglibyśmy się przez całe życie trzymać. Zauważmy, że idea Boga nieskończonego zawiera w sobie wszelkie możliwości, obudowanie go modelem jest bez sensu.
Etyka wyrosła z bardzo długiego procesu empirycznego i trzymając się niej, statystycznie zwiększamy prawdopodobieństwo dobrego życia. Jesteśmy jednak indywidualnym bytem i sami definiujemy swoje życiowe cele, które się wciąż zmieniają. Nie ma sensu podążać za tłumem i wyznawać tę samą ideologię, jeśli wewnętrznie się z nią nie zgadzamy. Wiem, że są ludzie idealnie dopasowani do ustroju komunistycznego, którzy byliby w nim szczęśliwi, jednak narzucenie go pozostałym zawsze kończy się tragicznie. Podobnie niektórzy świetnie czują się w ortodoksji katolickiej, niestety rozciągnięcie jej na całą populację kończy się podobnie jak rządy komunistów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
W ramach eksperymentu wyłączam moderację komentarzy.
Zasady komentowania:
- żadnego spamu i reklam (także linków do serwisów w nazwie użytkownika),
- komentarze obraźliwe będą usuwane,
- proszę o zachowanie kultury i brak kłótni; różnice zdań należy wyrażać poprzez dyskusję wspartą argumentami.
Podtwórca