Nim zacznę, kilka słów wyjaśnienia. Post-głodówka nie wziął się spontanicznie. Od lat wiedziałem, że kiedyś to zrobię, jednak nie byłem jeszcze gotowy. Uzależnienie od jedzenia, lęk przed spaleniem mięśni, potrzeba utrzymywania formy pozwalającej w każdej chwili przebiec 100km blokowały mnie przed rozpoczęciem postu. Nie posiadałem też wystarczającej wiedzy o skutkach i zagrożeniach.
Pojawiały się jednak kolejne publikacje, które potwierdzały pozytywne aspekty postów. Dlatego zacząłem wprowadzać niewielkie zmiany do stylu życia np.:
- pieczenie i gotowanie zamiast smażenia,
- zastępowanie roślinami produktów mlecznych i jaj,
- unikanie wysokoenergetycznej żywności,
- min. 12 godzin przerwy od jedzenia w ciągu doby.
Jestem wielkim zwolennikiem małych zmian. Te przygotowania trwały lata i nie wymagały wyrzeczeń - wręcz przeciwnie, im dłużej pozostawałem w mocy zdrowych nawyków, tym bardziej chciałem je poszerzać. Nic na siłę. Przystępując do postu jestem w świetnej formie, mam organizm wytrenowany biegami ultra do kilkutysięcznych deficytów kalorycznych, mogę zaczynać :)
Przygotowanie
Przygotowania powinny trwać dwa dni, w moim przypadku były to wtorek i środa, jednak wtorek nie należał do zbyt wzorcowych. Małżonka przygotowała zapiekankę ziemniaczaną ze szpinakiem, fetą i parmezanem. Nie żałowałem sobie ani wypieku, ani proseco. W środę zjadłem 4 talerze zupy burakowej (buraki, włoszczyzna, ziemniaki, cebula) i kilka jabłek oraz nektarynek. Dokuczał mi głód, który ustępował po wypiciu kawy (wypiłem 3 czarne). W nocy głód o dziwo ustąpił, ale długo nie mogłem zasnąć - mózg pracował na zbyt wysokich obrotach.
Dzień 1
Rano. Wstałem wyspany, nie czuję głodu. Sączę kranówkę.
Południe. Wciąż bez głodu. Poszło już z litr kranówy, trzeba było czymś zastąpić kawę :)
Godzinny spacer nastroił mnie pozytywnie. Poczucia głodu nie ma, jest natomiast ogromne pragnienie by coś zjeść, wypić dla przyjemności. Odstawienie jedzenia, kawy, soków jest jak odstawienie narkotyku. Pragnę się najeść pysznymi potrawami, żeby pławić się w przyjemnym poczuciu sytości i czuć wydychany aromat potrawy.
Pojawiła się sugestia, że zamiast głodować, należy ćwiczyć. Rozumiem, że ktoś myśli, że postanowiłem schudnąć czy coś takiego. Obecnie wyglądam tak i nie zamierzam tracić kilogramów:
Po spacerze zdrzemnąłem się. Ciepła kąpiel bardzo relaksująca, przed snem czuję się świetnie. Obejrzę odcinek "Narcos" i do spania.
Dzień 2
W nocy dość słabo spałem - najpierw nie mogłem zasnąć z powodu jakiegoś pobudzenia, pospałem ok. 3 godziny i obudziłem się o 3.30. Nie mogłem spać, więc obejrzałem kolejny odcinek serialu, poczytałem coś, ale byłem zmęczony i trochę słabo się czułem po wypiciu wody. Raz mi się cofnęły kwasy żołądkowe. W końcu przed 6 zasnąłem na prawie 3 godziny. Obudziłem się osłabiony, czułem się jak po rotawirusie, chciało mi się wymiotować. Podejrzewam, że to od przełykanej śliny. Ciągle spływa mi śluz z zatoków. Kiedyś o tym pisałem, że moja przygoda z dietami zaczęła się, kiedy zawiodło kilkuletnie laryngologiczne:
http://podtworca.blogspot.com/2009/05/ksiazki-cz-2.html
Z tego co tam właśnie przeczytałem, to robiłem już raz tygodniową głodówkę, ale na sokach :)
Ok. godz. 10 byłem tak osłabiony, że musiałem się położyć. Zacząłem się pocić, serce szybko biło. Po jakimś czasie wszystko przeszło i czuję się normalnie - jedynie lekko pobolewa mnie głowa. Czytałem, że ból utrzymuje się przez pierwsze 3 dni. Podgrzałem dzieciom obiad i w ogóle mnie do niego nie ciągnęło. Nie tylko nie ma głodu, ale zniknęło też pragnienie jedzenia aromatycznych potraw, które wczoraj mnie męczyło przez cały dzień.
Potrzebowałem natomiast spaceru, więc o 12.30 wyszedłem na pół godziny do parku wykorzystując przerwę obiadową :) Kiedy wracałem po schodach znowu wzięły mnie poty, ale bez zmęczenia. Jestem pod wrażeniem, jak szybko zniknął głód i pragnienie przyjemności z jedzenia. Jest tylko ćmienie w głowie.
Kolejne godziny pracy przy komputerze potęgowały zmęczenie i ból głowy. Po 16 byłem już tak padnięty, że zasnąłem. Sen mnie nie wzmocnił, ból głowy przeszkadzał, czułem się jak na kacu. Dopiero gdy rodziną poszliśmy na spacer wróciły mi siły i zanikł ból. Po powrocie czuję się dobrze, ale podejrzewam, że noc będzie ciężka.
Przed spaniem. Wszystkie dolegliwości zniknęły, w czasie kąpieli czułem przypływ lekkiej euforii. Umysł pracował jasno, zmysły się wyostrzają. Flegma wciąż spływa do gardła, ale wygląda już jak ślina. Jestem podekscytowany i nie ma jeszcze mowy o spaniu, zarzucę kolejny odcinek Narcos i coś poczytam. Acha - zważyłem się i od początku postu straciłem 4 kg (74.5->70.5), to o 2 kg za dużo, ale mam nadzieję, że w następnych dniach spadek wyhamuje. Zakładałem, że poniżej 68 nie zejdę.
Dzień 3
Jak na razie najlepsza noc - wyspałem się i rano czułem się dobrze. Dopiero po wypiciu szklanki wody wróciły słabości. Chciało mi się wymiotować, ale na szczęście jakieś resztki wyszły drugą stroną ;) Pojechaliśmy do marketu i tam dalej byłem dość słaby. Nie działały na mnie zapachy z pobocznych barów (poza pizzą), natomiast jak zobaczyłem świeżutkie śliweczki po 1.85 za kilo, stoiska z nektarynkami i arbuzy odezwała się potrzeba czerpania przyjemności z jedzenia.
Czułem się coraz lepiej, więc postanowiłem w czasie obiadu przejść się na spacer. Jak dużo czasu jest do zagospodarowania, kiedy się pije tylko wodę. Normalnie człowiek zawsze coś zje, spije kawkę, zrobi jakiś deser. Przygotowywanie i spożywanie jedzenia zajmuje całe godziny w ciągu dnia. I to jest fajne, okazja do wspólnego spędzania czasu.
Podczas spaceru czułem spokój, dostrzegałem niezliczone odcienie zieleni w krzakach i drzewach. Ale gdy słońce wychodziło zza chmur robił się upał, a ja od rana nic nie wypiłem (miałem lekki wodowstręt), więc zacząłem się odwadniać. Po 6.7 km wróciłem, wypiłem szklankę wody i przysnąłem. Potem leżałem, rozmawialiśmy, czułem się OK, nagle wstałem zbyt gwałtownie, żeby iść do łazienki i przez chwilę mnie zamroczyło. Potem nie wiem, czy skoczyła adrenalina, czy późnym popołudniem robi się lepiej, znowu jak poprzedniego dnia całe zmęczenie odpłynęło.
Pojechałem na spotkanie z kolegami i przez 4 godziny nie czułem żadnego osłabienia. Wręcz mnie czasem nosiło. Było przyjemnie chłodno, chłopaki pili piwo a ja sączyłem wodę i nawet mnie nie ciągnęło do piwa.
Czy taki stan jest fajniejszy niż normalny? Nie - choć czuję lekki chillout, to nie wyobrażam sobie życia bez tych małych przyjemności ze zjadania roślinnych posiłków, owoców, orzechów, picia kawy, czasem piwa, wina; wspólnych spotkań przy stole itd.
Waga przed spaniem 69.9, 0.6 kg mniej niż wczoraj, więc tempo wyhamowało i jest nadzieja, że nie spadnie poniżej 68.
Dzień 4
Od czwartego dnia miałem oczekiwać jasności umysłu, euforii itp. To chyba zaczęło się wczoraj wieczorem, ale nie jest jakimś intensywnym stanem. Nie odczuwam lęków, niepokojów ani zmartwień. Zapewne im dłużej się nie je, tym bardziej ten stan zmienia się w apatię, ale na razie mam mnóstwo przemyśleń i z łatwością się koncentruję.
Przez pierwsze dwa dni wyczekiwałem nocy, żeby to się już skończyło, zastanawiałem się jak wytrzymam do środy. Obecnie się przyzwyczaiłem, w takim stanie mógłbym trwać i trwać (oczywiście to tylko stan przejściowy).
W nocy długo nie mogłem zasnąć, byłem zbyt nakręcony. Pierwszy sen był intensywny i kiedy obudziłem się po 3 godzinach, mógłbym zaczynać dzień. Przeczytałem całego neta i nad ranem ponownie zasnąłem. Schemat się powtórzył - po drugim śnie obudziłem się słabszy. Ładowałem się do południa, aż zaczęło mnie nosić na spacer. Początek był zmysłowy, znacznie więcej słyszałem, widziałem i czułem niż normalnie. Kiedy chodzę wokół stawów zwykle jestem zamknięty w klatce myśli, dzisiaj mimo rozmyślań aż musiałem się zatrzymać, by posłuchać szum trzcin:
Nie miałem jednak tylu sił co wczoraj. Wejście w słońcu pod górę zmęczyło mnie i postanowiłem skończyć po ok. 2.5km. Po powrocie oczekiwałem słabości i drzemki, ale tym razem nie nadeszły - i dobrze, może lepiej prześpię noc :)
Resztę dnia spędziłem w domu czytając, oglądając filmy, zrobiłem analizę i napisałem artykuł o giełdzie, poleżałem w ciepłej kąpieli, chyba nic nowego do nocy nie zajdzie.
Odnotowuję dwa pierwsze namacalne dowody skuteczności postu:
- zniknął mi łupież, który pojawiał się 3-4 dni po myciu włosów (nawet szamponem przeciwłupieżowym),
- za uchem miałem suchą skórę, którą zdrapywałem i nawracała - po niej też nie ma śladu.
Waga: 68.9 kg, ajć :/
Dzień 5
Powtarza się scenariusz - w nocy jakaś ekscytacja, która nie daje mi zasnąć (odpłynąłem dopiero ok. 2 w nocy), a rano jestem słabszy. Pojechałem do pracy i nawet sporo zrobiłem. No bo co innego miałem do roboty - na kawę nie wychodzę, obiad odpuszczam i nagle okazuje się, że 8 godzin to strasznie długo. Zagrałem też w ping ponga, pogadałem, wróciłem do domu.
Cały dzień popijałem wodę, nawet mnie ok. 21 trochę przeczyściło. Stanąłem na wadze z obawą, że zobaczę 68 na liczniku, a tymczasem pokazało: 69.3 kg :) Nawodniłem się i przybrałem 0.4 kg.
Dziś bez większych przemyśleń. Dzień mnie nużył, planuję już wyjście z głodówki. Na początku soki warzywne, później zupki przecierowe itd. No i trening od samego początku, bo we wrześniu biegniemy z Tomkiem setkę.
Zostały mi dwa dni postu. W ostatnim zamierzam wygospodarować więcej czasu na spacery, kontemplację przyrody, może uda się zajrzeć głębiej w swoje wnętrze. Póki co wszystko przebiega dość normalnie: myślę o swoich przyziemnych celach, analizuję, śledzę blogi, twittera, giełdę.
Dzień 6
Zasypiałem koło północy z radością, że w końcu nie ma fazy ekscytacji, tylko zwykła senność. Niestety już 2 godziny później zbudziła mnie "inwacja mocy". Nie byłem w stanie leżeć, musiałem wyjść do innego pokoju, robić pompki, przysiady, spacerować po balkonie, żeby rozprowadzić tę energię. Ok. 5 nad ranem odpuściło na tyle, że mogłem zasnąć ponownie. O 8 musiałem już wstawać do pracy, więc przespałem ok. 5 godzin łącznie.
Kolejna doba z deficytem snu wpłynęła na resztę dnia. Praca szła jako-tako, niestety siedzenie przed komputerem w czasie postu działa dodatkowo deprymująco na psychikę. W przerwie obiadowej wyszedłem na spacer i odbiłem się trochę. Po pracy znowu wyszedłem, przy okazji przytargałem parę kilo warzyw i owoców na fazę wychodzenia z postu.
Wieczorem udało mi się pożądnie zdrzemnąć, potem ciepła kąpiel i czuję się bardzo dobrze. Chrzanię fazę nocnej eksplozji - przygotowałem ubrania i po prostu wyjdę wtedy na spacer. To już ostatnia noc postu, a jutro zostaję z dzieciakami, więc mam cały dzień na drzemkę, spacery i przygotowanie soków.
Waga 67.8, nie byłem w stanie pić tyle co wczoraj. Trudno, jutro wieczorem rozpoczniemy odbudowę.
Dzień 7
Noc standardowa: 2 godziny snu i pobudka na atak mocy wykręcający nogi. Pomyślałem, że to może z powodu nietrenowania, w końcu od lat są przyzwyczajone do biegania i ćwiczeń. Poradziłem sobie w ten sposób, że w drugim pokoju ułożyłem stos z poduszek, położyłem na nie nogi i leżałem w pozycji U. Atak trwał krócej, więc zasnąłem szybciej i spałem dłużej.
Przed południem ruszyłem na ostatni spacer. Skłamałbym, gdybym powiedział, że przeżyłem jakieś oświecenie, wyostrzenie zmysłów czy tym podobne rzeczy. Nadal potok myśli zalewał głowę. Czułem się też wyraźnie słabszy, niż podczas spaceru z dnia 3. Natomiast przyroda nadal działa kojąco, gdy szedłem wśród drzew banan nie schodził mi z twarzy.
Nie pisałem o tym wcześniej, ale największą dolegliwością podczas całego postu jest nieustający niesmak w ustach. Podobno to od wątroby, która przetwarza tłuszcz z ciała. Czucie tego kwasu nieustannie przypominało mi, że coś jest nie tak.
Po południu rozpocząłem fazę wychodzenia z postu. Po wysączeniu 2 szklanek rozcieńczonego soku z grapefruita uderzył we mnie cukrowy haj. Drugiego owoca już nie chciałem, za to wypiłem powoli sok z całego słoika ogórków kiszonych. Co to był za aromat. Później wycisnąłem sok z buraka, marchwii i papryki. Pycha! Czułem się fantastycznie. Jakbym nigdy nie był na poście. Wszystko funkcjonuje jak tydzień temu. Na koniec zjadłem dwa talerze zupy przecierowej przygotowanej na jutrzejszy dzień z takiego zestawu (papryki były upieczone przed zmiksowaniem):
Post odbił się na sylwetce, jednak z tego co czytałem zeszła ze mnie głównie woda:
To na razie tyle. Odczekam teraz jakiś czas. Zobaczę jak dalej będzie się zachowywać ciało, jak będzie przebiegał powrót do formy, czy ten post zmieni coś w moim życiu i wtedy napiszę wnioski wraz z odnośnikami do zewnętrznych źródeł. Co mogę potwierdzić, to że po dłuższym poście przechodzi ochota na jakiekolwiek niezdrowe jedzenie. Organizm pragnie witamin, mdły przecier z warzyw smakuje tak fantastycznie jak wtedy, gdy miałem 7 miesięcy.
Powodzenia w przedsięwzięciu:)
OdpowiedzUsuńJak kilka miesięcy wcześniej, miałem taką głodówkę tygodniową ale wymuszoną przez zabieg. Organizm się szybko przyzwyczaił do takiego stanu. Dziwiło mnie to, że po pewnym czasie zaczynałem odczuwać pewnego rodzaju przyjemność z powodu tego niejedzenia. Inną sprawą jest, że przez ten tydzień głodówki przeleżałem w łóżku, wiec wydatek energetyczny był minimalny.
Jeśli chodzi o sposób odżywiania to podobnie jak TY, kolacji nie jadam zbyt późno a śniadania około 10 wiec codziennie powyżej 12 godzin jestem na diecie:)
Pozdrawiam,
R,
Dzięki. Czytałem, że głód przeszkadza przez pierwsze 2-3 dni, a później ten stan zaczyna być przyjemny. Miałem kiedyś epizody postne (jadłem niewielkie posiłki przez kilka dni) i pamiętam, że rozpierała mnie energia. Liczę też na wyostrzenie zmysłów.
UsuńA robiłeś przymiarki do diety Ewy Dąbrowskiej? Podobno poniżej 800 kcal dziennie wyłącza się uczucie głodu
OdpowiedzUsuńPzdr,
Michal
Znam założenia pierwszej fazy tej diety ("oczyszczanie"), ale nie stosowałem u siebie. Jestem fanem skrobii (ziemniaki, strączki), zbóż i owoców, a w tej fazie się ich nie spożywa. Nie mam też nic do piwka, kawy, gorzkiej czekolady itp. w rozsądnych ilościach. Wydaje mi się również, że mniej czuję głód kiedy żołądek w ogóle nie pracuje, niż gdy zjadam nisko-kaloryczną pulpę warzywną. Dlatego jeśli już mam pościć, to wybieram wodę ;)
UsuńPowodzenia! Opisz koniecznie rezultaty, bo sam się przymierzam do takiej głodówki. Na razie czasami udaje mi się stosować przerywane głodówki - 6 godz. okno na jedzenie / 18 godz. bez jedzenia. Generalnie taki przerywany post jest bardzo praktyczny, bo rano odpada szykowanie prowiantu do pracy. Natomiast w samej pracy, przerwę można wykorzystać na jakieś swoje projekciki, zamiast się objadać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
KrzysiekS
Zgadzam się, sam również z powodów praktycznych nie jem śniadań (nie jestem głodny, organizm jest pełen energii, to po co). Mój pierwszy posiłek w pracy to lunch koło 12, więc nawet jeśli zjem coś o 21, to i tak mam 15 godzin przerwy w jedzeniu.
UsuńCzasami nie chciało mi się nawet wychodzić po jedzenie z pracy, ale wtedy było już kiepsko z myśleniem - szwankowała pamięć krótkoterminowa i musiałem np. strzelić sobie kubek gorącej czekolady z automatu (czyli dużo cukru i mleka), żeby funkcjonować. Później na takie wypadki starałem się mieć orzechy i owoce.
Docelowo planuję posilać się między 12 a 20, czyli 8h na jedzenie i 16 bez. Często zdarza mi się jednak zjeść coś o 21, a nawet 22 (zazwyczaj gdy nie byłem głodny o 20-stej albo zajęty czymś innym).
ciekawie o Time Restricted Eating mozna posłuchac tutaj:
Usuńhttps://www.youtube.com/watch?v=m6KClPkotxM
bardzo polecam potkasty Joe Rogan'a wiele ciekawych gości i super ciekawe tematy porusza jeden minus pewnie dla Ciebie Dedek to gość jest zadeklarowanym mięsożerca
Rafał
Dzięki za link, posłucham. Jego "mięsożerstwo" mi kompletnie nie przeszkadza, w holistycznej teorii rozwoju podbieram wszystko co ciekawe i potwierdzone niesamowitymi wynikami. Uczę się od ultra-biegaczy, mistrzów kung-fu, wegetarian, mistrzów duchowych itd. - żaden z nich nie posiada wszystkich cech :)
Usuńnie wiem czy w rozmowie z Rhonda Patrick poruszał temat gościa co nie jadł ponad rok. https://businessinsider.com.pl/international/a-27-year-old-who-weighed-456-pounds-survived-without-any-food-for-382-days/9brmfwy
UsuńRafał
Nie kojarzę, natomiast dowiedziałem się, że kawę zalicza do posiłku, bo aktywuje procesy trawienne. Ale też powiedziała, że żadne badania tego nie wykazały. Dietetyk Damian Parol odpisał mi, że sama kawa jest neutralna.
UsuńGłód jest objawem choroby. Strasznej choroby nazywanej chorobą głodową. Radykalny post polega na okradzeniu organizmu z wszystkich ważnych mikroelementów i witamin. Ktoś mądry mi kiedyś powiedział, że to co jem odpowiada za moje zdrowie, a za sylwetkę odpowiada ruch i praca. Chcesz zachować formę i (po męsku głupio to brzmi) figurę - racjonalnie się ruszaj. Reasumując - zamiast się głodzić maksymalnie zdrowo się odżywiaj.
OdpowiedzUsuńJa wiem o co chodzi - na giełdzie się niewiele dzieje no to Deduś musi czymś zastąpić brak emocji i zarobku :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciebie i czytelników serdecznie!
Na giełdzie zawsze się coś dzieje :)
UsuńBTW tak się do mnie zwracał kiedyś Wzoruś :)
A czy kranówka to właściwa woda przy oczyszczaniu organizmu? Ja przeważnie oczyszczam się wczesną wiosną i pijam wówczas wodę z topniejącego lodu, pobieraną ze sprawdzonego źródełka leśnego (woda strukturyzowana). Polecam też pochodzącą z mojego regionu wodę Javę, która ma wyjątkowe właściwości.
OdpowiedzUsuńOpieram się o wodociągi gdańskie:
Usuń"Gdańska woda w 83 procent pochodzi ze źródeł głębinowych. Tak jak mineralna jest czysta pod względem chemicznym, ponieważ podczas przenikania do gruntu oczyszcza się sama. Poza tym kranówka wydobywana z głębi ziemi zawiera wszystkie substancje, które są ważne dla naszego organizmu. Jest bogata zwłaszcza w związki wapnia i magnezu. Zaletą wody głębinowej jest prostota jej uzdatniania, czyli oczyszczania i dostosowania do wymagań sanitarnych. Nie musi być chlorowana. Do dezynfekcji wykorzystuje się lampy UV. Woda w Gdańsku jest pod stałym nadzorem, jest regularnie monitorowana i badana. Musimy jednak pamiętać, że na jakość kranówki, wpływa także stan instalacji wewnętrznej w budynku, w którym mie-szkamy. "
Co do wody z topniejącego lodu - nie wiem jak sprawa wygląda z Twoją wodą, czy jest ona uzdatniana, czy posiada minerały? Pamiętam z książki, że w Finlandii był problem z zawałami serca z powodu zbyt miękkiej wody z lodowców i musieli zacząć ją uzdatniać. Czysta woda bez minerałów jest uznawana za truciznę..
Co do wody Java to nie widziałem w Gdańsku, ale jeśli zobaczę, to kupię. Widzę, że to mineralna, skoro nie mogę pić kawy, ani piwa, to raz na jakiś czas kupię sobie wodę w butelce :)
Z zasady nie mam zaufania do wody z wodociągów. I choć mieszkam w czyściutkich górach, kranówki nie piję od ok. 8 lat. Wodę mamy raczej twardą i bogatą w minerały. Właśnie z mojego regionu pochodzą wody Celestynka, Tytus, Jan itp. Co do wiosennego oczyszczania, to ja stosuję mniej radykalne podejście, tzn. maks. jeden dzień głodówki z wodą źródlaną, a potem kilka dni na sokach i owocowo-warzywnych miksach z blendera.
UsuńTeż myślę, że takie rozwiązanie jest lepsze, wiosna to świetny moment na przejście na warzywno-owocowe koktajle.
UsuńO kurwa. Czytam to. Mowie szczerze: nic bardziej ekscytującego nie czytałem od czasów Jurka.
OdpowiedzUsuńee, chyba nadużywasz karlovacko :) to jest trochę jak z pierwszym morsowaniem - boisz się tego spróbować całymi latami, aż wreszcie wchodzisz, doznajesz lekkiego szoku a potem jesteś zdziwiony, że to w końcu nic wielkiego. Miliony robiły to przed nami.
UsuńJak sobota?
Usuńposzedł update, tak duzo się działo, że dopiero w nocy mogłem napisać
UsuńSzacun. Jak widzę dość sprawnie to poszło. Czyli podsumowując poza drobnymi dolegliwościami takimi jak osłabienie, czy pocenie się nie było to większe wyzwanie dla Twojego organizmu. Pewnie ma z tym związek dieta wegetariańska i ogólnie zdrowy tryb życia. W każdym razie dzięki za dziennik, a co do podsumowania i wniosków na spokojnie, o których piszesz, to chętnie się zapoznam, gdy już będą gotowe.
OdpowiedzUsuńMyślę, że sporo mi dały biegi ultra. Mój organizm szybko przełączył się na spalanie tłuszczowe, bo w trakcie biegów ultra musi to robić (czasem w trakcie biegu się spala kilka tys. kalorii, a przyjmuje kilkaset).
UsuńWspaniale, że zechciałeś się podzielić swoją drogę przez post. Bardzo ciekawe spostrzeżenia, które zachęcają do przejścia przez to samo. Ciekawe na ile Twój organizm oczyścił się z toksyn.
OdpowiedzUsuńTom
Nie wiem czy chciałbym kogoś zachęcić do takiego postu.
UsuńMyślę, że ważniejsze jest przestawienie nawyków na zdrowe (quasi)roślinne odżywianie, zmniejszenie okienka czasowego w którym jemy do min. 12 godzin i uprawiania sportu. Wtedy organizm powinien taki post dobrze przejść.
Nie wiem też jak to jest z tymi toksynami, tj. nie sądzę żeby jakieś chemikalia zalegały w ciele, natomiast wierzę, że jest mnóstwo mikro stanów zapalnych, nowotworów, zdegenerowanych tkanek itp. Czy coś z tego organizm przepalił - myślę, że tak, skoro zniknął mi łupież i regularnie schnąca skóra za uchem. Więcej napiszę za jakiś czas.
W kwestii zdrowotnych dłuższe niż mamy to w zwyczaju przerwy między posiłkami mają pozytywny wpływ na wzrost i regenerację naszego organizmu. Nie wiem czy to dotyczy to także tygodniowych postów. Polecam ten filmik każdemu: https://youtu.be/S_IFwnqMqdU
OdpowiedzUsuńJestem pod wrażeniem. Bardzo fajny artykuł.
OdpowiedzUsuńHej, ciekawy jestem jeszcze jakieś dodatkowego podsumowania efektów tego postu, co dzisiaj o tym myślisz ? Ja ze swojej strony dodam, że post przerywany stosuje od lat i jest dla mnie ok jeśli chodzi o brak konieczności jedzenia śniadania od rana (kiedyś nie wyobrażałem sobie wyjść z domu bez jedzenia), jem około 11-12 pierwszy stały posiłek (wcześniej kawa). W ogóle zainspirowany Twoim blogiem i książkami Rich Roll, od 4 tygodni nie jem mięsa, jem jaja i produkty mleczne ale staram się ogarniczać laktozę. Zobaczę co dalej. Trochę mam problem z komponowaniem zdrowych posiłków warzywnych, ale liczę, że jeszcze dojdę do wprawy :)
OdpowiedzUsuńOd tamtego czasu stosuję post przerywany 16-8. Teraz jestem w fazie przygotowań do ultra pod koniec maja, więc więcej trenuję i jem. Po biegu planuję w wakacje jakiś dłuższy post, ale jeszcze nie wiem ile dni. Codzienne rutyny wypełniają dzień. Przestałem pić alkohol i od 2021 biegam dużo mniej maratonów i ultra (z 10-12 rocznie na 3-4).
UsuńAha, mniej ultra. Ciekawe tak po prostu mniej, czy kwestie zdrowotne ?
UsuńBieganie maratornu/ultra co miesiąc wymagało za dużo treningów i życia na podwyższonych obrotach. Odpuściłem, żeby zachować balans.
Usuń