Po intensywnej biegowo końcówce 2016 (4 biegi ultra i jeden maraton górski w ciągu 6 tygodni) zrobiłem dłuższe roztrenowanie. Zimowa aura i szybko zapadający zmrok dodatkowo zniechęcały do wyjścia na dwór. Ogólny plan zakłada robienie średnio jednego maratonu lub ultra miesięcznie. W 2016 wyszło z tego 7 ultramaratonów i 5 maratonów. Udało się przy okazji odwiedzić kilka krajów i uczestniczyć w badaniu naukowym.
Maraton dokręcony.
Długie biegi dzieliły się dotychczas na 4 kategorie:
1. Wspólne wybiegania w ramach grupy TriCity Ultra, zazwyczaj gdzieś na Pomorzu,
2. Zorganizowane ultramaratony górskie,
3. Zagraniczne biegi turystyczne na które docieramy tanimi liniami lotniczymi,
4. Oficjalne maratony uliczne.
Maraton dokręcony należał do pierwszej grupy. Dopiero w połowie marca udało nam się zebrać (nam czyli Tomkowi, Michałowi i mnie) do pierwszego dłuższego wybiegania. Zrobiliśmy 33km głównie po Trójmiejskim Parku Krajobrazowym (TPK) w tempie spaceru z 6-latkiem. Po takiej rozgrzewce bez problemu dokręciłem 7km wokół stawów na naszym osiedlu.
Relacja Tomka.
Ultra Jeziorak.
70 km wokół jeziora Jeziorak z przystankiem na obiad w Iławie. To pierwszy bieg, po którym powinna zapalić się lampka ostrzegawcza, że coś zaczyna szwankować w drużynie. Poprzednie lata przyzwyczaiły nas, że możemy osiągać niemożliwe, pokonaliśmy w komplecie 150 km w błotach Łemkowyny, po odpowiednim przygotowaniu połykaliśmy bez problemu 100km w górach. To nas uśpiło, trenowaliśmy z Tomkiem rzadziej (Michał akurat mocno cisnął), niektórzy przestali przestrzegać diety. 2 lata wcześniej potrafiliśmy o 7 rano w niedzielę pobiec nad morze, żeby morsować, teraz co niektórzy woleli leczyć kaca dłuższym spaniem. Relację z biegu tradycyjnie napisał Tomek.
Kuuva Finlandia.
Po intensywnym 2016 plany na tanie zwiedzanie Europy były ambitne, ostatecznie skończyło się tylko na tym, ledwie 40-kilometrowym marszo-biegu do skały Kukkarokivi.
Nie, żebyśmy nie chcieli latać częściej, po prostu splot różnych czynników rodzinno-kontuzyjno-pracowych przekreślił późniejsze wypady. Ale cóż to była za wyprawa..
http://runaroundthelake.blogspot.com/2017/05/kuuva-kuva-czyli-jak-zwiedzic-finlandie.html
Maraton kontaktowy.
Z powodu wyjazdu na wesele nie mogłem pojechać z chłopakami na Sudecką Setkę. Żeby nie wypaść z formy (a raczej wrócić do bardziej wymagającego treningu) zrobiłem sobie tydzień później maraton po starej części Gdańska, Nowym Porcie i Brzeźnie. Miasto z tysiącem lat historii na karku ma mnóstwo starych cegieł i ścieżek, które od kilkunastu lat przeczesuję, więc i tym razem znalazłem kilka ciekawych zakątków. Ten maraton przypomniał mi dlaczego związałem się z bieganiem. Był pierwszy lipca, po pół roku chaotycznych zrywów wracałem do stabilnego utrzymywania formy.
Maraton Pachołek.
3 tygodnie później umówiłem się z Michałem na wspólny bieg do punktu widokowego Pachołek w Oliwie. Z mojego domu wymagającym szlakiem zielonym do pachołka jest akurat ok. 21km po TPK, więc biegnę go przynajmniej raz w roku, żeby podrasować formę.
Maraton Solidarności.
W sierpniu tradycyjnie wystartowałem w Maratonie Solidarności. Nastawiłem się na spokojny bieg w strefie komfortu. A jak było napisałem kolegom świeżo po biegu:
"Ku pamięci: to był mój
najsłabszy oficjalny maraton i w dodatku sponiewierał mnie jak pierwszy
start, który też zrobiłem na Maratonie Solidarności 4 lata temu - i to
20 minut szybciej :) Planowałem pobiec bez spiny na ok. 4:15. 2 dni
wcześniej wyskoczyłem w przeznaczonych na start ekidenach i po ok. 8 km
złapał mnie ból rozcięgna podeszwowego. Musiałem podjąć decyzję o
starcie w sandałach, bo tylko w nich ten ból się nie przejawia. Byłem
też ciekaw czy dam radę biec w nich szybciej, bo zrobiłem w nich już
wcześniej 3 wolne biegi na dystansie maratońskim.
Ok - wracając do tego
startu: początek pocisnąłem szybciej, bo zbiegaliśmy Świętojańską i nogi
same niosły. Gdy zawracaliśmy pod górkę przeskoczyłem już na normalne
tempo. Zrównała się ze mną dziewczyna, z którą dość szybko wywiązała się
dyskusja o treningach, pompkach, przysiadach, Kaliszu i Trójmieście.
Ani się obejrzałem, a był już 15-sty km - pierwsza połówka maratonu
zawsze schodzi niezauważona. Moje tempo było chyba ciut za mocne, bałem
się że koleżanka doświadczy ściany po 30-stym km, więc biegłem ciut
wolniej niż planowałem. Przed końcem połowy dołączył do nas cudzoziemiec
ciekaw dlaczego biegnę w sandałach. Opowiedziałem mu trochę o
kontuzjach, a właściwie ich braku, Tarahumara itd. Dopiero wtedy wszyscy
się sobie przedstawiliśmy, dziewczyna ma na imię Ania, a Francuz
algierskiego pochodzenia Faycal.
Po połówce maratonu postanowiliśmy się
rozdzielić i pobiegliśmy z Faycalem szybciej. Na początku wydawało mi
się to dobrym tempem, ale jak zegarek powiedział mu, że ostatni km
pokonaliśmy w 5:30 wiedziałem już, że to się dla mnie źle skończy. Nie
byłem przygotowany na takie tempo. Dlatego choć rozmawiało się bardzo
miło (nie tylko o startach, ale i o muzyce metalowej, poćwiczyłem też
trochę francuski), rozdzieliliśmy się gdy spotkałem Piotrka i Grzegorza.
Jednak nie byłem w stanie wytrzymać już nawet ich tempa obliczonego na
czas 4:15-4:20. Pożegnaliśmy się zatem, przełączyłem się na tryb
słuchania muzyki i walczyłem o dotrwanie do mety brnąc przez maratońską
ścianę. Nie miałem jakichś bóli, kondycyjnie nie było tak tragicznie,
ale nie miałem w ogóle motywacji do przebywania w strefie dyskomfortu.
Biegowe rekordy już były, nie chce mi się nawet próbować do nich
zbliżać.
Kiedy wykręcałem pętlę na 40-stym km, spotkałem po drugiej
stronie Anię - była ledwie kilkadziesiąt metrów z tyłu, utrzymała
zrównoważone tempo i prawie się zrównaliśmy. Ktoś mi wywinął numer i
powiedział, że na mecie czeka zimne piwo, zdobyłem się zatem na ostatni
zryw. Na Długiej brak amortyzacji dawał już znać o sobie, na łydkach
zaczęły się stany przedskurczowe. Na mecie czekały moje kochane
kobietki, ale piwa nie było, oszukali mnie banda decydentów polskich.
Doznałem chyba lekkiego udaru, choć polewałem się często wodą, miałem
nudności i lekkie zawroty głowy. W domu walnąłem się na podłogę i prawie
zasnąłem - jednak nie było tak źle jak na Niepokornym Mnichu :) Zrobiło
się lepiej, zjadłem arbuza, kompot czereśniowy teściowej, przysnąłem w
wannie i fajnie jest."
C.D.N.
Cze Dedi,
OdpowiedzUsuńWidzę, że twoje bieganie mało kogo interesuje.
Na zdjęciu jest mój ulubieniec! :)
Jak Ty na to wszystko czas znajdujesz: programowanie, giełda, bieganie... ?
Blog ma już 9 lat, czytelnicy pojawiają się i znikają. Kiedyś tylko ja tu zostanę, wtedy siądę przy kominku, otworzę bronka, nabiję fajkę i z łezką w oku poczytam jak się drzewiej biegało.
UsuńJak znaleźć czas na programowanie, giełdę, bieganie i wiele innych aktywności przeczytasz w dziale nawyki i w książce Droga jest celem ;)
Niektórzy jednak zaglądają:)
OdpowiedzUsuńP.S. Czy przypadkiem nie biegliście w Gdyni w niedzielę rano, bo grupa, którą mijałem na spacerze wydawała się obejmować kilka twarzy ze zdjęć, ale może tylko mi się wydawało, pozdrawiam!
O proszę, jakiś biegacz, witam na blogu :) Niestety aktualnie nie biegamy razem, bo Tomek obraził się na bieganie.
UsuńPozdro
Dedi, a może zamiast biegania pochodziłbyś na siłkę? Tak trochę mizernie wyglądasz. Ja sobie chadzam od czasu do czasu (dzisiaj też się wybieram). Ważę ponad 100 kg i nikt mnie nigdzie nie zaczepia. Chyba mam groźną posturę.
Usuńhi, hi...
"...Ważę ponad 100 kg i nikt mnie nigdzie nie zaczepia..." - pics or didn't happen :) Robię ćwiczenia siłowe i na sylwetkę nie narzekam, więcej mięśni nic mi nie da, bo się spalą na ultramaratonach. Niedługo napiszę o zimnie, to jest dopiero niezłe, praktykuję od 8 miesięcy i mam dużo interesujących danych.
Usuńco bys sie tylko hipotermii nie nabawil....
Usuń