Sezon biegowy 2013 jeszcze trwa, ale nim spadną pierwsze śniegi, postanowiliśmy z kolegami przebiec maraton wokół 4 kaszubskich jezior leżących w promieniu kilkunastu kilometrów od naszych domów. Moje niedawne rozterki na temat przesuwania granic w tej dyscyplinie rozpłynęły się po udanym starcie w Biegu Niepodległości. Krótko po godz. 8 ruszyliśmy we trzech: Jarek (divingrunner.pl), Tomek (runaroundthelake.blogspot.com) i ja. Jarek jest po kilku kontuzjach i 2-miesięcznej przerwie w bieganiu, więc planuje towarzyszyć nam do ok. 30-stego kilometra.
Pierwsze jezioro zaliczone po niecałych 7km (chyba będziemy tu morsować zimą, bo nad morze trzeba jeździć samochodem) :
Kolejne kilometry mijają na luźnych rozmowach i od czasu do czasu studiowaniu "mapy", czyli karteczki na którą przerysowałem mapkę wykreśloną przez Tomka na endomondo. Po ok. 15-stu km docieramy do jeziora Łapińskiego, gdzie pożywiamy się orzechami i tortillami z pastą z pieczonego bakłażana, papryki i komosy ryżowej, które przygotował Tomek. Przeglądając kolejne punkty trasy doznaję olśnienia - na 30-stym kilometrze jest Bielkówek, gdzie siedzibę ma lokalny browar Amber. Z pewnością mają tam jakiś sklepik firmowy, w którym wypijemy porządne piwo przed mityczną ścianą na maratonie. Wiedziony tą wizją lekko pląsam dalsze kilometry.
Niestety Jarek zaczyna odstawać i mówi, żebyśmy biegli dalej a on swoim tempem będzie się zmagał z królewskim dystansem. Do Bielkówka go nie ciągnie, bo piwa nie pije. Żegnamy się zatem upewniwszy się, że trafi do domu (miał z nami biec 3 dychy) i kontynuujemy bieg we dwóch. Wreszcie wśród lasów i łąk pojawia się tabliczka z nazwą miejscowości, mijamy nawet dom, do którego wchodzi się przez mostek od razu na poddasze. Browaru nigdzie nie widać, ale przechodnie wskazują drogę. Zmęczenie daje znać o sobie, bo nie popijamy od dłuższego czasu wody i soku myśląc o zimnym piwie.
W końcu docieramy:
Niestety na miejscu okazuje się, że zakład nie posiada sklepu firmowego. Jesteśmy jednak dość zdeterminowani i udaje nam się spotkać miłego pana odpowiedzialnego za marketing. Widząc nasz stan po 30-stu km zaprasza nas do sali konferencyjnej i proponuje zimnego Pszeniczniaka . W tych okolicznościach nawet sok malinowy od teściowej wymięka. Podczas konsumpcji słuchamy informacji o browarze. Fotki przy starych murach nie strzelimy, bo browar powstał zaledwie w 1994 roku, za to konsekwentnie buduje swoje portfolio jakościowych piw, z których najbardziej znane to Koźlak, Żywe, Złote Lwy. Wszystkie piwa z Ambera warzone są w sposób tradycyjny, dość długo leżakują i dojrzewają. Tymczasem piwa koncernowe powstają w innej technologii tzw. high gravity brewing - wytwarza się w skróconym procesie koncentraty, które potem są rozcieńczane wodą i nasycane CO2. Technologia ta pozwala koncernom produkować miliony hektolitrów wyrobów piwopodobnych. Nie mogą z nimi konkurować małe browary nastawione na niskie ceny, dla których HGB jest za drogie. Amber wybrał inną ścieżkę rozwoju (warzą ok. 200 tys. hektolitrów) i postawił na jakość - na moje bardzo dobry ruch, życzę im żeby zdobyli silną pozycję nie tylko na polskim rynku. Po koncerniaki już nie sięgnę.
Pokrzepieni Pszeniczniakiem ruszamy z nowymi siłami dalej. Gdzieś na horyzoncie widzimy czarną kropkę, która powiększa się - to chyba Jaro nas minął, kiedy sączyliśmy piwo. Nie wiem czy to bąbelki zadziałały, ale łapie nas jakaś głupawka, przed oczami mam bajkę Ezopa o żółwiu, który wyprzedził zająca. Po chwili widzimy się ponownie i jeszcze raz żegnamy, przed nami ostatnia dycha. Powoli zaczyna robić się ciężej - Tomek męczy się pod górkę, a mnie bolą łydki i stopy na zbiegach. Ale kilometry mijają, dojadam ostatnie zapasy bananów i czekolady (jednym z celów tej wyprawy było jedzenie na trasie, żeby się przygotować na dłuższe biegi), zaczynamy biec w lekkim transie, aż docieramy do domów.
Kondycyjnie czuję się świetnie, jednak będę musiał wzmocnić łydki, poszukać sposobów rozluźniania stóp, boli mnie coś na styku stopy i piszczela w prawej nodze. Jutro już będzie wszystko ok, ale jednak jeszcze nogi za bardzo odczuwają ten dystans. Fajnie, że możemy przebiec maraton tak z marszu bez przygotowań. Jeśli potraktować go jak bieg turystyczny, jest tylko bardziej wymagającym treningiem. I tak ma być - w końcu my ludzie jesteśmy urodzonymi biegaczami.
Zazdroszcze i piwa i terenow do biegania!
OdpowiedzUsuńAle szczerze mowiac po szklance browara nie mialbym ochoty dalej biec.
W upalny dzień nie zdecydowałbym się na piwo, ale późną jesienią nie jest to zły pomysł - słód dodaje energii, a alkohol rozluźnia i nie zamula.
UsuńJa od pół roku nie sięgam już po piwa produkowane przez koncerny. Jeszcze tylko Żywiec i Lech w miarę trzymają fason, ale reszta to szkoda gadać. Cieszy mnie, że polskie lokalne browary się odradzają, dostarczając coraz lepsze i coraz lepiej dostępne (mieszkam na prowincji) trunki. Też lubię wyroby Ambera, a poza tym piwa Raciborskie, Ciechany, Miłosław (w tym Fortuna zwłaszcza ciemna), a ostatnio odkryłem piwo Złoty Łan, które polecam.
OdpowiedzUsuńTak patrzę i patrzę na te zdjęcia i dochodzę do wniosku, że to jednak Ty Dominik jesteś bardziej podobny do Kuryły niż ja :D
OdpowiedzUsuńPo kilkudziesięciu km każdy biegacz wygląda podobnie :) Coś jak thousand-yard stare.
UsuńDedku .. to moje rejony...
OdpowiedzUsuńPierwsze zdjęcie - wygląda jak Otomin
Co do Żywego to faktycznie pyszne ale strasznie kacogenne
Pozdrawiam
Utracjusz /guestK
No proszę jaki świat jest mały :) To rzeczywiście Otomin, mapka trasy znajduje się tutaj:
Usuńhttp://4.bp.blogspot.com/-Tz3iU9HoXw8/UoUEpd4HV3I/AAAAAAAAKVY/S5Ee_XDSy3k/s1600/amber42.jpg
Kolejny bieg do Brzeźna, okazuje się, że do morza jest tylko 12km.
Żywe czasem piję i też na jednym kończę, przy większej ilości łapie mnie 'katar sienny'. Pytałem o to, okazuje się, że przyczyną kataru i bólu głowy są drożdże, których jest więcej w piwach niepasteryzowanych.
ja na szczęście mam nieco bliżej do sklepu z piwami regionalnymi... :)
OdpowiedzUsuń