sobota, 3 marca 2018

Zimno

Kąpiel w lodowej brei, przyjemne ciepełko, gdy na zewnątrz -13 stopni..


W zakładce "Bieganie, dieta, zimno" nie pojawił się jeszcze odrębny artykuł poświęcony ostatniemu zagadnieniu. Pisałem kiedyś, że morsuję, że sporadycznie przez kilka miesięcy brałem zimne prysznice, ale nigdy nie miało to głębszego uzasadnienia. Utarło się, że hartowanie organizmu wzmacnia odporność, więc włączyłem ćwiczenia z zimnem do swoich aktywności, licząc na podleczenie moich przewlekłych problemów laryngologicznych.

Wszystko zmieniło się, gdy Tomek przedstawił mi książkę "Co nas nie zabije" o Wimie Hofie, człowieku który powołując się na zaszyte w naszych organizmach mechanizmy ewolucyjne wchodzi w krótkich spodenkach na Kilimandżaro przy odczuwalnej temperaturze -30 stopni, pływa między przeręblami pod lodem, a zimą siedzi na śniegu w gaciach tak długo, aż ten się roztopi pod tyłkiem. Książka napisana przez dziennikarza zajmującego się prześwietlaniem fałszywych guru, który uwierzył dopiero gdy zobaczył i doświadczył na własnej skórze trafiła do mnie.

9 lat temu opisałem książkę, która zmieniła moje życie. Jest to książka Tombaka, do czytania którego racjonalny człowiek dziś się nie przyzna. Owszem jest tam mnóstwo szarlatanerii, pseudo teorie oczyszczania organizmu, przywoływanie jakichś mitycznych społeczności, które nie znają raka (obalone przez naukę) i nie pamiętam co jeszcze, uważam jednak, że swoimi głównymi tezami opisującymi problemy zdrowotne współczesnych ludzi trafił on w sedno:
1. nieprawidłowa postawa kręgosłupa,
2. nieprawidłowy oddech,
3. nieprawidłowa dieta,
4. unikanie zimna.
Mogłem coś przestawić, nie pamiętam już książki, ale ta wyliczanka mi utkwiła, podobnie jak opis cygańskich dzieciaków, które chodzą boso po śniegu i nie chorują :)

Spraw kręgosłupa jeszcze nie dotykałem, czekają na swoją kolej. Dotychczas skupiałem się głównie na diecie, bo doświadczałem z niej bezpośrednie przełożenie na zdrowie i wyniki sportowe. Teorie Wima Hofa skupiają się na oddechu i uaktywnianiu mechanizmów ewolucyjnych, które pozwalają ludziom przetrwać w ekstremalnych warunkach. Według niego jeśli cały czas przebywamy w komfortowych warunkach, te mechanizmy mogą zacząć działać przeciwko ciału, podobnie jak układ odpornościowy powoduje alergie, gdy organizm notorycznie przebywa w sterylnym środowisku.

Podstawowa implikacja płynąca z teorii Hofa jest taka, że skoro te mechanizmy odpornościowe ma każdy człowiek, to stosunkowo łatwo możemy przekształcić się ze zmarźlucha w urodzonego wikinga. To nie kwestia genów, tylko treningu. Jedną z najważniejszych nauk życiowych, którymi kieruję się w życiu jest to, że wszystkiego można się nauczyć. Kwestia odpowiedniego treningu, wytrwałości i wypracowania nawyków potrzebnych do utrwalenia nowych umiejętności.

Przystąpiłem zatem do testów metody Wima. Był koniec kwietnia, nie miałem już niestety szans na pływanie w przeręblu, choć pogoda zrobiła mi niespodziankę, gdy 1 maja popruszył śnieg. Ustaliłem zasady:

1. po każdej kąpieli/prysznicu biorę min. 2.5 minuty prysznic zimną wodą,
2. codziennie min. 2.5 minuty siedzę wieczorem w samych gatkach na balkonie,
3. do końca października chodzę tylko w krótkich spodenkach i krótkim rękawku, nie używam bluz, swetrów, kurtek ani innych okryć.

Z biegowych treningów pamiętałem, że temperatura zewnętrzna nie jest istotna, bo jeśli jest mi zimno, wystarczy się trochę intensywnie poruszać i organizm się podgrzeje. Bywało trudno jak podczas lipcowego urlopu, gdy cały tydzień padało i nad ranem przywitały mnie 3 stopnie nad jeziorem, albo gdy w październiku truchtałem na obiad w krótkich spodenkach i podkoszulku i ludzie patrzyli się na mnie jak na debila.

W listopadzie zostawiłem zasady 1. i 2. a 3. zmieniłem na:

3. nie noszę kurtek, mogę włożyć tylko jedną warstwę ubrania na krótki rękawek: bluzę lub sweter,
4. biegam tylko w t-shircie lub bez koszulki,
5. przynajmniej raz w tygodniu morsuję.

Miałem półroczne przygotowanie do chłodu, nie odczuwałem zatem  dolegliwości z jego powodu, żadna choroba mnie nie drasnęła, ale przed pierwszym morsowaniem w sezonie czułem stres. Był 26 października 2017, kilkanaście stopni powyżej 0, ale dopiero gdy wyszedłem na zewnątrz, wiedziałem, że będzie dobrze. Pobiegłem na moją ulubioną plażę w Redłowie (klify nadają jej polinezyjski wygląd) i łapałem adrenalinkę w wodzie.




Wiedziałem już, że dodatnia temperatura nie jest wyzwaniem, organizm funkcjonuje bez przeszkód.

Żono wróciłem z biegania, daj ać ja pobruczę a ty poczywaj.


Pogoda w grudniu nie rozpieszczała, zazwyczaj było powyżej 0. Przetestowałem zasady na maratonie:

Rano był śnieg, ale potem stopniał, to jeszcze nie było to.

Pogoda nie sprawiała żadnych problemów, no może poza kończynami, to odrębna kwestia - jestem nisko-ciśnieniowcem i strasznie wyziębiają mi się dłonie i stopy. Szybko tracę w nich czucie i musiałem biegać w rękawiczkach. Maraton pokazał, że odporność na zimno można wypracować kilkumiesięcznym treningiem. To nie było kilka minut w gaciach na zewnątrz, tylko 5 godzin w temperaturze 0-3 stopni w ubraniu letnim. Owszem, przez ten czas się ruszałem, ale uwierzcie mi, gdy pokonacie 46 km, ciało nie jest już tak skore do zużywania energii na ogrzanie.

OK - wszystko było fajnie, dopóki temperatura oscylowała koło 0 stopni, ale co będzie gdy spadnie poniżej -5, -10, -20? Gdzie leży granica? Dopiero w drugiej połowie stycznia miałem możliwość sprawdzenia pierwszego progu. Spadł śnieg, termometr pokazał -5 stopni, wreszcie mogłem topić śnieg tyłkiem jak Wim Hof:



Kilka razy pobiegłem bez koszulki:


Jedyną niedogodnością były marznące sutki gdy biegłem pod wiatr. Również chodzenie w samym swetrze, czapce i rękawiczkach było naturalne. Nawet przyjemniej byłoby w bluzie, bo sweter przepuszcza wiatr, ale ma też kieszenie, w które mogę później schować te rękawiczki i czapkę. Krótki rękawek zostawiałem gdy wychodziłem na krócej, np. wynieść śmieci czy do sklepu. Po pierwsze był to element treningu, po drugie naprawdę przyzwyczaiłem się do zimna i te kilka minut nie było w stanie wpłynąć na moje poczucie komfortu.

Morsowanie cały czas bez problemu, relaks w wodzie, potem adrenalina i zwierzęca jedność z naturą.



W lutym przetestowałem odporność na maratonie przy -8 stopniach. Tym razem było mi ciężko, strasznie zmarzły przedramiona, straciłem czucie w palcach (dopóki nie wpadłem na pomysł, żeby je zacisnąć wewnątrz biegowych rękawiczek i ogrzewać ciepłem dłoni). Mimo przerw na widoczki i pączka oraz turystycznego charakteru biegu, miałem lepszy czas niż w ostatnim sierpniowym Maratonie Solidarności - energiczny bieg był jedynym sposobem na ogrzanie się.


Po tym maratonie doszedłem do wniosku, że poniżej -8 nie ma sensu się męczyć i na biegi dłuższe niż 20 km będę zakładał ciepłe rękawiczki oraz t-shirt z długimi rękawami. Kiedy nadeszła obecna fala mrozów i pobiegliśmy z chłopakami 25 km ten zestaw sprawdził się doskonale:

Jak widać Tomek (ten bez czapki) też praktykuje kuracje zimnem.


Niestety tej zimy nie miałem okazji przetestować swojego ciała w temperaturach niższych niż -13 stopni, bo takich nie doświadczyłem. Siedzenie w gaciach przy -13 jest przyjemniejsze, niż przy +2, gdy zacina śnieg z deszczem, co jest częste nad morzem. Silny wiatr potrafi zmrozić do kości, ale wystarczy że na chwilę zanika a ciało rozluźnia się i nie odczuwa zimna.

Tylko raz dostałem trzęsawki, było to pod ciepłym prysznicem, kiedy wróciłem z 50-minutowego wypadu nad morze przy -13 stopniach. Plaża zamarzła i szukałem wejścia do wody, co do którego miałbym pewność, że mam tam grunt pod nogami.

Plaża się cofnęła o kilkanaście metrów
W końcu znalazłem zatoczkę z lodową breją i w niej posiedziałem. Dopóki przebywałem na mrozie, wszystko było ok, mięśnie się napięły i nie przepuszczały zimna do wnętrza ciała. Problem następuje gdy wchodzimy do ciepłego pomieszczenia - mięśnie rozkurczają się i chłód przenika do środka. Lejesz gorącą wodę na rękę, a ona jest wciąż lodowata i zaczyna drżeć. Lekarstwem okazał się szybki trening bokserski, ale o tym kiedy indziej :)

Sezon zimowy 2017-2018 zbliża się do końca. Chyba nie będzie już zimniej, więc po ponad 10 miesiącach mogę napisać wnioski:

1.
Metoda Wima Hofa działa. Kilka prostych ćwiczeń wykonywanych codziennie (zimny prysznic, 30 szybkich oddechów i siedzenie na balkonie), kilka zasad typu nie nosić kurtki zimą, od wiosny do jesieni krótki rękawek, i stajemy się odporni na zimno.

Stoję na podwórku i gadam z kumplem, który trzęsie się w kurtce i nie może się nadziwić, że nie mam nawet gęsiej skórki w krótkim rękawku. Mówię mu, że też może to wyćwiczyć, a on że nigdy nie lubił zimna i pewnie mam geny.

2.
Żadnego śladu grypy czy innej choroby. Radykalne zmniejszyły się moje problemy laryngologiczne. Nie zeszły do 0, nadal muszę używać chusteczki, ale na oko jest to jakieś 20-30% kataru, jaki towarzyszył mi we wcześniejszych latach. Nie liczyłem tutaj na przełom taki jak dała zmiana diety (opisałem przy okazji książki Tombaka, jak dzięki zmianie nawyków żywieniowych odzyskałem węch i odblokował mi się nos na noc). Sprawa jest rozwojowa. Nie mogę też ocenić teorii Hofa na temat leczenia zimnem schorzeń stawów, Parkinsona itp. bo żadnej takiej dolegliwości na szczęście nie mam.

3. Granicę można wciąż przesuwać, nie wiem gdzie leży ona dla mojego organizmu.


Kuracje zimnem wchodzą do mojego stałego repertuaru. Stały się częścią mojej "zdrowotnej" tożsamości podobnie jak:

1. dieta wegetariańska,
2. bieganie i ćwiczenia fizyczne.

Dołączone w 2017:
3. kuracje zimnem.

Do głębszego poznania i wdrożenia:
4. ćwiczenia oddechowe.

Prawidłowy oddech, poznawanie i przesuwanie granic zbadam w 2018. Pewne techniki już stosuję, bez nich np. nie biegałbym ultramaratonów, ale potrzebuję książki na miarę "Nowoczesnych zasad odżywiania" Campbella dla diety, "Urodzonych biegaczy" McDougalla dla biegania czy
"Co nas nie zabije" Carneya dla zimna.






17 komentarzy:

  1. Podziwiam, dla mnie to totalna abstrakcja

    OdpowiedzUsuń
  2. Super te ostatnie zdjęcia tego samego miejsca w różnym czasie. Większość podróżuje wśród miejsc ale wszyscy podróżujemy w czasie. Dostrzegać szczegóły nowe starych miejsc zamiast uganiać się za nowymi:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To był ciekawy eksperyment. Wydawało się, że jak spadną liście, to jedyną różnicą będzie czy leży śnieg, czy nie. Tymczasem słońce maluje niebo, ziemię i wodę za każdym razem inaczej. Również zasięg plaży się zmienia, jesienią woda stała wyżej, potem księżyc się zbliżył rekordowo do Ziemi (perygeum) i woda się cofnęła.

      Usuń
  3. Takie hartowanie idealnie wpisuje się w koncepcję Taleba o nazwie Antifragility.

    P.S. Czy początki były ciężkie? Wydaje się, że już od początku byłeś dużo bardziej zahartowany od przeciętnego Kowalskiego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byłem już zahartowany, bo od wiosny brałem zimne prysznice i wystawiałem ciało na chłód, ale też miałem świadomość, że morsowanie to nic trudnego, bo robiłem to już wcześniej. Kiedy kilka lat temu zaczynałem morsować, po wyjściu z wody nie mogłem powstrzymać trzęsawki.

      Kilka razy w tych wypadach na klify towarzyszył mi kolega i kiedy pierwszy raz wszedł do wody, nie mógł uwierzyć, że jest tak łatwo. Najtrudniej jest się przełamać. Trzeba też mieć plan na rozgrzewkę przed i po wodzie. Mam do plaży 2.7km głównie pod górkę i potem zsuwanie się z klifu, co wystarcza, żeby dobrze się rozgrzać, a potem ten sam dystans z powrotem. Inni np. morsują w trakcie sauny.

      Czyli jeśli ktoś chce podnieść swoją odporność, polecam wprowadzić regularne małe ćwiczenia kiedy jest ciepło i powoli przesuwać granicę z myślą o kolejnym sezonie.

      Usuń
    2. Jestem świeżo po lekturze Antykruchości Taleba i również skojarzyło mi się z powyższym wpisem :) sam jestem dopiero na etapie przyzwyczajania organizmu do jakiegokolwiek biegania zimą i ogólnego wydłużania dystansu biegów przez cały rok. Takie wpisy są świetną motywacją do dalszej pracy nad sobą. Szacun.

      Usuń
  4. Dobrym przygotowaniem do tego jest sauna + niepodgrzewany zewnętrzny basen. Widzę podobne efekty do Twoich (coraz mniej odczuwam zimno) odkąd robię to regularnie. Ostatnio przy -5 i śniegu na zewnątrz, fenomenalne uczucie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Super wpis! Postanawiam od dziś kąpać się w zimnej wodzie. Mam ostatnio ogrom stresu związanego z giełdą, jak myślisz, może to zwiększyć moją odporność na stres?

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stres polecam wybiegac/przećwiczyć i dopiero potem zimny prysznic/kąpiel. Początkowo przed zimnym prysznicem odczuwa się lekki stres. W dlugim okresie zwiększa odporność.

      Usuń
    2. Dzięki za szybką odpowiedź! Więc biorę się za trening, a po treningu zimny prysznic. Mam nadzieję, że dam radę :)

      Usuń
    3. Ok,skończyłem trening i wziąłem zimny prysznic.Ciekawe doświadczenie, gdzieś ok 3 minuty wytrzymałem, dawkowałem coraz zimniejszą wodę, dałem radę, jestem z siebie dumny, będę to kontynuował. Ogólnie, miałem ciężki dzień na giełdzie i byłem zdemotywowały do jakiegokolwiek fizycznego działania, ale dzięki Twojemu wpisowi, zmobilizowałem się, dzięki wielkie, zmieniłeś in plus mój dzień :) Parę dni temu poznałem tego bloga ze względów giełdowych, ale widzę, że masz również ciekawe wpisy dotyczące rozwoju osobistego, a bardzo lubię tę tematykę, więc się tym zainteresuje. Pozdrawiam

      Usuń
    4. Miło mi, mam nadzieję że skorzystasz z lektury. Trening po stresie to nie wymysl, w sekcji "rozwoj osobisty" jest stary wpis "sposób na stres" gdzie opisałem wnioski z książki o ewolucji. Piszę na telefonie z pamięci, więc tytuł może się różnić :)

      Usuń
  6. Dzięki, przeczytałem ten wpis o stresie. Gdzieś już o tym, że ten stres trzeba wyładować (królik który wciąż biegnie, pomimo, że już nie ma zagrożenia), czytałem bądź oglądałem. Chyba tutaj jest o tym: https://www.youtube.com/watch?v=eYG0ZuTv5rs
    Dobry dokument ale książki tego gościa z dokumentu "Dlaczego zebry nie mają wrzodów" nie czytałem, pewna osoba już mi kiedyś to polecała i twierdziła, że znakomita pozycja, i wiele uświadamia.
    Ale sama wiedza jest tylko pierwszym krokiem niestety, najważniejsze i tak jest działanie, a tu już zależy wiele od nawyków. Z natury człowiek jest leniwy, i ulegamy grawitacji,później jednak za to trzeba zapłacić. Ale warto również o tym wiedzieć, i brać przykład z królików ;), a jeśli nawet nie od razu brać się za jakiś wysiłek fizyczny, to wieczorem, w ten sposób też będziemy wzmacniać swój organizm. Dzięki przyjacielu! Będę kontynuował eksplorowanie Twojego bloga, bo widzę, że w życiu chcesz czegoś więcej niż tylko chleb i wodę, i znasz się na giełdzie :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Dedi bez koszulki wygląda jak Chrystus!

    OdpowiedzUsuń
  8. Swojego czasu brałem zimny prysznic, chodziłem lekko ubrany (ale jednak ubrany :) i permanentnie wietrzyłem pomieszczenia. Wszyscy mieli mnie za jaskiniowca ale to ja byłem sprite. Zimno nie robiło na mnie wrażenia, nie chorowałem i miałem dobre samopoczucie podczas gdy inni ciągle na coś narzekali. Przyszedł jednak czas, że człowiek się ożenił z osobnikiem ciepłolubnym powiększyła się rodzina (na szczęście córka po tacie zimnolubna :) poza tym w pracy jest wielu piecuchów, wolą siedzieć w smrodzie, bo otwarcie okna powoduje u nich stres i choroby - byłem w szoku, że można się pochorować od uchylonego okna nawet na chwilę i wg mnie to kalectwo. I takim oto sposobem pogorszyła się moja tolerancja na chłód.
    Dzięki Tobie przypomniałem sobie, że niepotrzebnie zużywam ciepłą wodę i czas wziąć się za siebie.

    Pozdrawiam Janek

    OdpowiedzUsuń
  9. Przyłączam się do podziękowań za świetny wpis. Osobiście nie lubię zimnej wody, więc hartuję się tylko całoroczną jazdą na rowerze (nie posiadam auta) i ćwiczeniami na mrozie. Zaciekawił mnie temat brunatnej tkanki tłuszczowej, wspomniany na podlinkowanej stronie kolegi. Dedek, chciałbym zapytać przy okazji, czy masz za sobą jakieś "eksperymenty" z promieniami słonecznymi (sun gazing) czy też ze snem (np. przyswajania wiedzy) albo hipnozą? Pozdrawiam - ciepło ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi o słońce, to jeśli wychodzi zza chmur, wygrzewam się na nim między jesienią a wiosną. Co prawda wtedy kąt padania słońca nie przepuszcza promieni ultrafioletowych, które pozwalają syntezować witaminę D (ale też przyczyniają się do raka skóry), ale mnie to słońce nagrzewa i energetyzuje bez względu na temperaturę powietrza.

      Sun gazing - bardzo niebezpieczne dla wzroku. Jeśli mogę, to chętnie wystawiam twarz na poranne słońce, ale oczy zawsze zamknięte.

      Eksperymenty ze snem - próbowałem świadomego śnienia, kilka razy się udało i latałem, ogólnie fajnie było, choć czytałem artykuł, że może ucierpieć jakość snu, a organizm nawet przestaje wypoczywać i się nie regeneruje odpowiednio.

      Problemy do przepracowania - czasem stosuję, np. jak mam jakiś problem programistyczny do rozwiązania. Definiuję go przed snem, rozmyślam o nim np. podczas kąpieli i idę spać. Rano rozwiązanie przychodzi samo.

      Hipnoza - nie miałem styczności.

      Usuń

W ramach eksperymentu wyłączam moderację komentarzy.

Zasady komentowania:
- żadnego spamu i reklam (także linków do serwisów w nazwie użytkownika),
- komentarze obraźliwe będą usuwane,
- proszę o zachowanie kultury i brak kłótni; różnice zdań należy wyrażać poprzez dyskusję wspartą argumentami.

Podtwórca